Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marzenia nie bolą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
26,00

Marzenia nie bolą - ebook

Że trzeba marzyć, o tym Ludmiła jest przekonana. Namawia przyjaciółki do stworzenia „marzenników”. Pora jest bardziej niż odpowiednia, bo dzieje się to przy pełni księżyca, w wieczór jej urodzin. Każda z kobiet ma swoje pragnienia i tęsknoty. A sama Ludmiła? Powoli zaczyna do niej docierać, że ma dość samotności. Niespodziewanie dowiaduje się, że jej zmarły mąż nie był tak kryształowy, jak się wydawało. Wokół niej, jej rodziny i przyjaciół zaczynają się kręcić dziwni osobnicy, którzy chcą wyglądać jak mafiosi, w końcu pojawia się także nieboszczyk…

Marzenia… zagubione w rytmie życia – tego prawdziwego, dojrzałego, podszytego problemami, nękanego przez echa przeszłości... I chociaż kurz zdmuchnięty ze starych pudeł mocno kłuje w oczy i zrywa kurtynę pozorów, trudna codzienność trwa dalej. Autorka z niebywałą lekkością snuje opowieść o przyjaźni i wyborach, wsparciu, miłości i tolerancji. Pisze kobieco, ciepło, prawdziwie… Zawsze otwiera jednak drzwi nadziei, która rozświetla szarość, łagodzi zakręty, rozpościera most nad przepaścią. Analizuje decyzje i priorytety – bo to one pozwalają nam przejść na drugą stronę i z uśmiechem odczytywać księżycowy marzennik…

Marta Dudzińska, redaktor portalu Urodaizdrowie.pl

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7785-332-0
Rozmiar pliku: 974 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Miał dość peanów na temat przyjaciela, jaki to on był cudowny, wspaniały, boski, idealny wręcz…! A że alkohol rozbił barierę nieśmiałości, wybełkotał:

– Nie wiem, czy wiesz, ale oprócz tego, że taki wspaniały, był też bardzo zapobiegliwy…

– Co masz na myśli?

– Wiem, co robiliście… Wy, cała wasza grupka. GAD, mówi ci to coś? – uśmiechnął się złośliwie i wypił następny kieliszek.

– Skąd wiesz? Mówił ci? – była wyraźnie zaskoczona.

– Nie. Był przecież także dyskretny, zapomniałaś dodać.

– Więc?

– Poświęciłem się kiedyś i prześledziłem cały proceder. Na dwóch przykładach. Wiem, jak działaliście i jaka była jego rola. Nieźle się uśmiałem. Wszyscy mieli go za świętego, a tu, proszę, jaka niespodzianka – zachichotał po pijacku i wypił kolejny kieliszek. – I wiesz? On wam chyba nie ufał… Bo robił zdjęcia, ma całą galerię… – znów zachichotał.

– Jakie zdjęcia?

– No wiesz… Przy robocie…

– Widziałeś je? – spytała ostrożnie.

– Zdjęcia? Nie. Ale wiem, że są, bo widziałem, jak je robił…

– A gdzie są?

– Nie wiem. Gdzieś… – rozlał resztki wódki w kieliszki.

– No, nasze zdrowie! – spojrzał na nią, ale ujrzawszy błysk w oku, natychmiast przetrzeźwiał. – Nikomu nie mówił, gdzie to schował. Żonie pewnie też nie, przed nią grał największego świętego, a ona bardzo mu wierzyła – stwierdził z mimowolną goryczą. – A ja swoje wszystkie wspomnienia spisałem, ot, taki pamiętnik. Jak coś mi się stanie, adwokat ma go natychmiast opublikować. Nie wiem, czy twojemu szefowi to wydanie się spodoba… – uśmiechnął się złośliwie, jednocześnie zadowolony, że zabezpieczył siebie. Choć był trochę zły, że się wygadał…

Zacisnęła wargi.

– Słuchaj… – powiedziała po chwili. – A mógłbyś mi pomóc to odnaleźć? Opłaciłoby ci się…

– Nie… Wybacz, ale nigdy nie lubiłem twojego szefa. To zawsze był palant i zostało mu do dziś…Rozdział 1

Ludmiła Karska wracała ze szkoły całkiem zadowolona z życia. Co prawda, była trochę zmęczona po kilkugodzinnej nasiadówce i utarczkach z niektórymi uczniami, nie zawsze pamiętającymi, że oprócz praw mają także obowiązki, po zrobieniu wszystkiego „na wczoraj”… Ale ciepło na dworze, perspektywa dwóch miesięcy wolności i jakieś takie dziwne poczucie, że zdarzy się coś fajnego – pozwalały jej uśmiechać się błogo do całego świata.

– Dzień dobry… Dzień dobry… Cześć… Witam… Dzień dobry… – witała mijających ją przechodniów.

Był to stały element przechodzenia ulicami Nowego Stawu – małego miasteczka, w którym wszyscy się znali i, co znacznie gorsze, wszystko o wszystkich wiedzieli. Czasem jej to przeszkadzało, a czasem, tak jak dziś, sprawiało przyjemność. Szczególnie gdy mieszkańcy odwzajemniali jej uśmiech. Postanowiła zrobić szybkie zakupy w pobliskim sklepie, bo, jak pamiętała, w domu nie było nic do jedzenia, a zapomniała umówić się z Kubą, żeby zadbał o zawartość lodówki. W miarę przemieszczania się między regałami przypominała sobie coraz więcej potrzebnych produktów i stawało się całkiem realne, że nie da rady udźwignąć tego wszystkiego. Zastanawiała się, jak zataszczy sześć dużych siatek do domu, i dobry humor zaczął jej mijać, gdy nagle usłyszała za sobą zgrzytliwy głos.

– Ktoś pani pomoże zabrać to wszystko do domu?

Odwróciła się i zobaczyła nieznajomego mężczyznę, jak krytycznie przygląda się wózkowi. Obrzuciła go spojrzeniem.

– A cóż to pana obchodzi? – spytała niegrzecznie.

– Bardzo. Jeśli żaden mężczyzna przy pani nie stanie, będę się czuł w obowiązku pomóc. A lekarz zabronił mi dźwigać…

– Zwalniam pana z tego obowiązku, nie musi się pan bać o swoją… o swoje zdrowie – wyminęła go i szybko ruszyła do kasy, byle dalej od natręta.

– To znaczy, że nie będzie mężczyzny. Hm, tak myślałem.

Przystanęła nagle, odwróciła się, z zaczerwienionymi od gniewu policzkami.

– Proszę się odczepić! Mam zawołać policję?

Podniósł ręce w obronnym geście.

– Okej! Już nic nie mówię! Nie sądziłem, że z pani taka obrażalska.

– A co to w ogóle ma znaczyć? Co to za zaczepianie jakieś? Z choinki się pan urwał? – była coraz bardziej wściekła. – Nie jestem obrażalska, ale nie mam zwyczaju rozmawiać z nieznajomymi. Ani o zakupach, ani o facetach. Proszę się przesunąć – warknęła, bo tarasował jej przejście do kasy.

– Oczywiście, już się usuwam – zrobił jej przejście, uśmiechając się drwiąco.

– Dupek – mruknęła do siebie.

– Uszanowania dla pani – usłyszała jeszcze.

Obładowana siatkami i wściekła, poszła jeszcze do stowarzyszenia, którego była wolontariuszką, po Adelajdę, więc zły humor jej nie mijał, niestety, bo spacer przedłużał się w nieskończoność. Sunia musiała przecież obwąchać wszystkie krzaczki i kamyczki, a poza tym, dla zasady sobie tylko znanej, była zdecydowaną przeciwniczką pośpiechu…

Obok niej zatrzymał się samochód, wyjrzała z niego kolejna obca twarz.

„Całkiem przyjemna” – przemknęło Ludmile przez myśl.

– No ładnie, ładnie, pies chodzący luzem… – odezwał się osobnik w mundurze. – Proszę pani – przybrał dydaktyczny ton – psy nie powinny chodzić bez kagańca, a co dopiero bez smyczy.

Spojrzała w głąb samochodu. Aspirant Waldemar Mielnik zrobił minę cierpiętnika i wzruszył ramionami. Karska pomyślała, że podobno najlepszą formą obrony jest atak, więc przypuściła szturm. A co tam. Ktoś mówił, że mamy nowego szefa policji… No to niech wie, gdzie trafił…

– Przepraszam… A z kim mam do czynienia? Bo nie kojarzę twarzy… – spytała niewinnie.

Policjant wysiadł z samochodu.

– Aktualny szef tutejszej policji, podinspektor Zieniewicz.

– Miło mi, Ludmiła Karska. Nauczycielka z tutejszego gimnazjum. Panie komendancie, Adelajda jest bardzo spokojnym psem. Jeszcze nigdy nikogo nie zaatakowała. Wie pan, zanim się zdecyduje, to trzy razy utnie sobie drzemkę…

W tym momencie bassetka, która do tej pory obserwowała sytuację ze sporej odległości, rzuciła się w stronę policjanta, szczekając basowo.

„Adelajda, ty małpo!” – pomyślała Karska z rozpaczą i rzuciwszy jedną reklamówkę na chodnik, złapała sunię za obrożę, zanim dobrała się do nogawki mężczyzny.

– Tym razem szybko się zdecydowała – podsumował policjant ostro, ale Karska miała wrażenie, że pod tą surowością ukrywa śmiech.

– Nie wiem, co jej odbiło – kucnęła, żeby pozbierać zakupy, nie patrząc na Adelajdę, która po nagłym ataku stanęła spokojnie i tylko patrzyła raz na właścicielkę, raz na policjanta, delikatnie machając ogonem. – Zwykle tak się nie zachowuje… Ma pan psa albo kota? – spytała, podnosząc się.

– Nie, żadnego zwierzaka.

– Szkoda, przy psie łatwiej o pozytywne uczucia… Ale w takim razie to już nie wiem, dlaczego się na pana rzuciła. Musi pan wydzielać zapach, który źle się jej kojarzy – zamyśliła się. – Pan jest facetem, a ona się ich boi… Może za dużo testosteronu? – przypatrzyła się mu uważnie.

Mielnik za jego plecami dusił się ze śmiechu, a Karska czuła, że w oczach nowego przystojniaka z posterunku pogrąża się na amen.

– Proszę pani, mój testosteron to moja sprawa. A pani ma trzymać psa na smyczy, jasne?

– Jasne! – krzyknęła służbiście, prawie salutując. – O, a ten pies gdzie ma smycz? – pokazała kundla, który przemknął obok. – No i gdzie ma właściciela?

Policjant wyraźnie zdusił w ustach jakieś przekleństwo.

– Do widzenia… – wsiadł do samochodu i odjechali.

Ludmiła patrzyła za nimi przez chwilę, po czym spojrzała na psa.

– Ada, nie dość, że jakiś obcy facet mnie dziś solidnie wkurzył, to jeszcze i ty. Małpo jedna, kiedyś będę miała przez ciebie niezłe kłopoty. Czy ty zawsze musisz pokazywać ten swój charakterek w najmniej odpowiednim momencie? – spytała retorycznie, sunia bowiem już nawet na nią nie patrzyła, tylko pędziła w stronę furtki, zamiatając uszami ulicę. – No tak, pogadaj sobie, pogadaj, tyle ci tylko zostało – wymruczała do siebie i poszła za zwierzakiem, marząc o pozbyciu się ciężkich siat. Ledwo przekroczyła próg domu, wyczuła, że coś jest nie tak. W drzwiach swojego pokoju stał Kuba z zasępioną miną. „Oho – przemknęło jej przez myśl – miało być pięknie, a jest jak zawsze”.

– Coś się stało? – spojrzała na niego z niepokojem. – Bartosz dzwonił?

– Nie, nie Bartosz – zaprzeczył chłopak. – Ale był telefon… Trochę dziwny…

– To znaczy? – przysiadła na stołeczku, zdejmując sandały i wkładając domowe kapcie.

– Dzwonił jakiś facet … Pytał, czy to mieszkanie pani Karskiej… Ludmiły Karskiej… Powiedziałem, że tak. To wtedy spytał, czy żony Piotra Karskiego. Też potwierdziłem.

– No i? Co w tym dziwnego? Pewnie jakiś dawny kolega taty…

– Też tak pomyślałem i spytałem o nazwisko. Ty ich znałaś, wiedziałabyś, kto to.

– No tak… I co, przedstawił się?

– Nie. Tylko spytał, czy jestem synem. Jak powiedziałem, że tak, spytał, ile mam lat, ja mu na to, że siedemnaście, a on się ucieszył i mówi, że pamięta, jak się urodziłem, że tata był taki szczęśliwy… A potem powiedział, że on kiedyś z tatą jakąś pracę pisał, że badania razem prowadzili i że tata miał wszystkie notatki, i on by chciał je odzyskać… I że dobrze zapłaci…

– Tata? Praca? – Ludmiła starała się skupić. – Nie pamiętam, to było tak dawno… Może i coś pisali… Tata ciągle czymś się zajmował. Mówił, że nie może być bezczynny, bo to go zabija.

– No, ten facet też coś takiego mówił… Ale ja mu powiedziałem, że nie wiem, czy są po tacie jakieś dokumenty, i że szybciej ty będziesz się orientowała niż ja… I żeby z tobą rozmawiał…

– No i dobrze zrobiłeś, kochanie… Jak to coś ważnego, to zadzwoni jeszcze raz…

Chłopak się skrzywił.

– Ale wiesz co? To jakieś dziwne było…

– Bo? – spojrzała uważnie na syna.

– Bo on zaczął pytać, czy te szpargały taty są w domu i gdzie je przechowujemy, czy są bezpieczne.

– Co?!

– No, tak mówił…

– Ale co to znaczy, czy są bezpieczne? – Karska była coraz bardziej zdziwiona.

– Też nie wiedziałem i spytałem go, co ma na myśli. On wtedy powiedział, że jeszcze zadzwoni i dogada się z tobą.

– Dobrze, synku. Nic się nie stało. Świrów można spotkać na tym świecie na każdym kroku. Ale być może oni rzeczywiście robili coś, co dla kogoś jest ważne… – zamyśliła się na chwilę. – Inna rzecz, że dawno powinnam zrobić z tym wszystkim porządek. Ale jakoś nie mogłam się do tego zabrać … może teraz się zmobilizuję? – uśmiechnęła się do syna. – Trochę wolnego czasu będę przecież miała.

– Jak chcesz, to ci pomogę – syn zaoferował pomoc, choć widziała, że bez entuzjazmu.

– Nie, Kubusiu, dam radę sama – potargała mu włosy. – Ty też będziesz miał wakacje, w końcu czas na próby zespołu, prawda? To co? Zrobimy jakiś obiad?

– A możemy za chwilę? – spytał prosząco. – Bo ja muszę jeszcze coś… – pokazał na pokój.

– No dobrze, niech będzie – uśmiechnęła się. Jednak jej dobry nastrój zniknął w mgnieniu oka po wejściu do kuchni.

– Ej, no co jest? Kuba! Przecież umawialiśmy się, że nie będziesz już wchodził do kuchni przez okno! – zawołała rozżalona, widząc porozrzucane doniczki.

Syn wyskoczył z pokoju.

– Mama! No co ty! Ja przecież nie…. – urwał, widząc bałagan.

Spojrzała na niego z wyrzutem.

– Nie ty? To kto w takim razie?

– Mama, naprawdę, słowo honoru! – grzmotnął się solidnie w klatkę piersiową. – Od czasu jak złamałem nogę i twojego ulubionego kwiatka, ani razu tędy nie wchodziłem! Choć przyznaję, nie raz mnie kusiło… Ale obiecałem ci przecież…

Stali oboje nad pobojowiskiem, które tworzyły cztery porozbijane doniczki, ziemia i połamane łodygi kwiatów.

Wszystko to wcześniej było piękną kompozycją, którą Ludmiła ustawiła na niskiej półeczce pod oknem, mimo sprzeciwu chłopców. Od dzieciństwa właśnie tą drogą najbardziej lubili dostawać się do domu.

– Jak to się mogło stać? Może to kot pani Lodzi? – zastanawiała się Karska. – Ady nie było, stęsknił się…

– Nie, nie wydaje mi się… On nieraz już tędy wchodził, bardzo ostrożnie, nigdy niczego nie zrzucił. Przecież wiesz, jak się porusza….

– No, wiem. Ale to co… ktoś by się włamał? – spojrzała na niego zdziwiona. – Po co?

Spojrzeli na siebie, po czym odwrócili się i pobiegli do pozostałych pokoi. Ludmiła stanęła w salonie. Telewizor stał, odtwarzacz DVD i wieża też. Zajrzała do barku, w którym leżały pieniądze na drobne wydatki. Przeliczyła, zgadzało się.

Poszła do swojego pokoju. Sprawdziła kasetkę z biżuterią, obejrzała półki z książkami. Wszystko było na swoim miejscu, laptop też. Wróciła do przedpokoju, Kuba już tam był.

– I co? – spytała niecierpliwie. – Bo w salonie wszystko okej.

– U mnie też – wzruszył ramionami. – Nie rozumiem. Włamanie bez kradzieży?

Spojrzeli na siebie bezradnie, po czym Kuba zaczął się zastanawiać.

– Mama… Bo wiesz, tak sobie myślę… – zmarszczył czoło, usiłując skojarzyć fakty. – Ten telefon był koło pierwszej… Ciebie nie było aż do tej pory… Ja wybyłem zaraz potem, wróciłem jakieś pół godziny temu… Dobre trzy godziny chałupa stała pusta, bo Ada przecież była z tobą…

– Myślisz, że to ten facet? Ten, który dzwonił? – Ludmiła złapała się za głowę. – Ale to przecież niemożliwe! Tu? Do nas? Włamanie? Ale po co? Po stare papiery? Niemożliwe! – zakończyła zdecydowanie. – Nie, na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie… Żeby jakiś kolega taty niepostrzeżenie wchodził do naszego domu? To niemożliwe! – kręciła głową zapamiętale i sama nie wiedziała, kogo chce bardziej przekonać, siebie czy syna.

– Ale sama zobacz… – pochylił się nad pobojowiskiem. – Ślady butów, widzisz? – pokazał palcem. – Męskie, duże, co najmniej czterdzieści sześć…

Karska zbliżyła się, przykucnęła.

– Widzę! Faktycznie, raczej męskie! – wyprostowała się energicznie. – A wiesz co? Może by tak zdjęcie zrobić? Bo zaraz zapomnimy, jak ten ślad wyglądał, a przecież trzeba to posprzątać.

Po chwili ślad buta został obfotografowany z każdej strony.

– I co z tym robimy? Zaniesiemy na policję? – Ludmiła spojrzała na syna.

– Ja bym się tak z tą policją nie spieszył… Co im powiemy? Że ktoś pytał o szpargały taty, a potem było włamanie? I po co? Po papiery, o których nic nie wiemy? Będą chcieli je zabrać, nie? A jak w nich jest coś takiego… no, wiesz… – nie wiedział, jakiego słowa użyć.

– Myślisz, że tam może być coś kompromitującego tatę? – Była tak zdziwiona nagłym podejrzeniem syna, że wybuchnęła śmiechem. – Kubusiu, twój tata miałby przechowywać coś kompromitującego? Daj spokój! To był kryształowo uczciwy człowiek – w momencie, gdy wymawiała ostatnie słowa, przypomniała jej się scena ze szpitala…

Piotr leżał na łóżku opleciony siecią kabli, rurek, kroplówek. Tylko oczy mu się świeciły niezdrowym blaskiem. Gdy zostali na moment sami, powiedział z wielkim wysiłkiem:

– Ludeczko, brązowa teczka… Ciemna, brązowa teczka… To wasza polisa… Pilnuj i nie oddawaj nikomu… To ważne…

Ale ona myślała wtedy tylko o jednym, żeby przeżył. Gdy zmarł, szukała dokumentów i przypadkiem znalazła brązową teczkę, ale były w niej tylko jakieś karteluszki, zeszyty, zdjęcia, wywołane klisze, bardzo nieczytelne zresztą. Nie przejrzała wtedy dokładnie zawartości, nie miała głowy do bzdur, odłożyła więc teczkę do pozostałych szpargałów, a wszystkie potrzebne dokumenty znalazła w segregatorze, do którego wkładali ważne rachunki. Nie myślała też o jego słowach, bo wydawało jej się, że w tym momencie Piotr nie był już sobą. Nagle teraz wszystko wróciło. Brązowa teczka… Może to o nią chodzi?

– Mamuś? Mamo! Co się stało? – Kuba patrzył na nią zaniepokojony. – Coś ci się przypomniało?

– Nie, nie, synku, nic się nie stało – pokręciła głową. – Tak tylko myślę. Może naprawdę masz rację… Po co od razu policja. Trzeba po prostu zamykać wszystkie drzwi i okna, a jak jeszcze raz coś takiego się zdarzy, to wtedy poprosimy o pomoc. No dobrze, to ty skończ, co masz do zrobienia, ja tu sprzątnę. A później obiad…

Kuba wrócił do swojego pokoju, ale Ludmiła nie zabrała się za porządki, tylko przysiadła na niskim stołeczku. Była zła. Ktoś naruszył jej przestrzeń bez zezwolenia, a tego bardzo nie lubiła. Ale nie wiedząc kto, a przede wszystkim dlaczego, nie mogła nic zrobić. Spojrzała na kalendarz.

„Dziś rada – pomyślała – pojutrze też. Do tego świadectwa, arkusze, sprawozdania… Cholera, nie będę miała czasu, żeby przejrzeć te papiery na strychu. Zaraz… a może…”

Nie dokończyła myśli, zerwała się ze stołka i podeszła do drzwi wiodących na strych. Klucza w zamku oczywiście nie było, więc zawróciła do kuchni i poszukała w szufladzie. Znalazł się. Wróciła do drzwi, otworzyła je i poszła do góry. Stanęła w progu, spodziewając się bałaganu, ale nie. Wyglądało na to, że włamywacz tam nie trafił. Wszystko było na swoim miejscu, a tuż nad wejściem wisiała duża pajęczyna, którą musiałby rozerwać każdy, kto chciałby wejść dalej. Ucieszyła się z tego, bo nietknięta sieć pająka oznaczała, że nikt na strych nie wtargnął.

„Trzeba schować klucz, a najlepiej będę go nosić przy sobie – zdecydowała. – Dopóki nie znajdę czasu na uporządkowanie tego miejsca, muszę mieć pewność, że nikt się tu nie dostanie. Bo może naprawdę chodzi o tę teczkę?”

Zamknęła drzwi i zeszła na dół. Klucz wrzuciła do torebki i już spokojniejsza wróciła do kuchni. Zabrała się za sprzątanie, ale robiła wszystko mechanicznie, coś nie dawało jej spokoju.

„Brązowa teczka… Piotr mówił o polisie… O co mu chodziło? Może faktycznie coś ważnego, może jakiś wynalazek… Często mówił, że nad czymś pracuje… że przed nim epokowe odkrycie, ale szczegółów nie ujawniał. Zawsze żartował, że jak klasyczna żona powinnam dowiedzieć się o wszystkim ostatnia” – myślała intensywnie, próbując przypomnieć sobie czas przed śmiercią męża. Ale minęło już kilkanaście lat, podczas których starała się wyrzucić z pamięci fakt, że kiedyś była szczęśliwą mężatką, i, jak doszła do wniosku, udało jej się to nad wyraz skutecznie…

W rozmyślania wdarł się dzwonek telefonu. Odebrała.

– Ludka! – słuchawka wrzasnęła głosem Patrycji. – To jak z tymi urodzinami? Będą czy nie? Bo widzę piękną wołowinę. Kupiłabym i tak, ale nie czuję się na siłach, żeby przez pół roku jeść samotnie tatara, więc nie wiem, ile tego wziąć.

Ludmiła z trudem przestawiła się na zmianę tematu.

– Że co? A… tak, kupuj, kupuj, i to duże ilości. Urodziny będą, a ja z chęcią pomogę ci w konsumpcji – zaśmiała się.

– A tak w ogóle to gdzie jesteś?

– W Tesco. Musiałam kupić dla małej ulubione chrupki, a nigdzie indziej ich nie było…

– O! – ucieszyła się Ludmiła. – To może kup też chrupki dla mojej Ady? I ze cztery puszki, najlepiej drobiowe. Powoli się kończą, a w tym tygodniu…

– Tak, wiem, nie będziesz miała czasu na nic ani dla nikogo, nawet dla najlepszych przyjaciół. A ja mam tyle nowości do obgadania! – zawiesiła głos.

– Ejże, to manipulacja! – zaśmiała się Karska. – Wiesz, że nie umiem się oprzeć takim zapowiedziom.

– Na to liczyłam – Patrycja zachichotała. – To jak będzie?

– No, a jak może być? Jak już wszystko kupisz, to przyjeżdżaj. Ostatecznie musisz mi przywieźć zakupy, a może do tej pory zrobię już obiad…

– Okej, to do zobaczenia – Patrycja się rozłączyła.

Do kuchni wszedł Kuba. Zabrał się za obieranie ziemniaków, ale cisza nie trwała długo.

– Mama… Myślisz, że ten włamywacz to może być kolega taty?

– Nie wiem… Nie znałam wszystkich jego kolegów, bo miał ich naprawdę wielu. To był taki brat łata. Bardzo łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi, w ciągu kilku minut ze wszystkimi był na ty, a ja znałam właściwie tylko z widzenia tych, z którymi bywaliśmy na imprezach… Bo do domu nie zapraszał nikogo. Mówił, że dom to jego azyl. Jedynie Wojtek Bereski u nas bywał i do dziś mam kontakt tylko z nim… – spojrzała na syna. – A pozostali… Nie pamiętam. Gdybym spotkała dziś na ulicy któregoś z nich, pewnie nie poznałabym…

– To może zadzwoń do Wojtka, powiedz mu, co się stało.

– Też o tym pomyślałam. Chyba tak zrobię… On najlepiej orientował się w sprawach taty…

Znów zapadła cisza, którą tym razem przerwała Ludmiła.

– Synek… I jak w końcu zaplanowaliście wakacje? Wszyscy zostajecie w domu? Nikt z was nigdzie nie chce wyjechać?

– A kto chciałby wyjechać w takiej chwili? Coraz lepiej nam idzie, a wakacje dla nas to jedyna okazja, żeby poćwiczyć bez problemów. Tym bardziej że wujek Andrzej pozwala nam się rozgościć u siebie w Laskach i nie będziemy nikomu przeszkadzać… No i jeszcze jedna rzecz – spojrzał na matkę triumfalnie. – Przyjeżdża do nich na wczasy jakiś jego znajomy, muzyk. Facet gra na bębnach, na gitarze, na wszystkim! Wszechstronnie uzdolniony! Wujek już mu o nas powiedział i gość stwierdził, że z chęcią posłucha, jak gramy, może coś tam podpowie. Rozumiesz, mama, profesjonalny muzyk! Grubo, naprawdę grubo, kumasz?

– Kumam, kumam – zaśmiała się. – No to rzeczywiście kto by wyjechał w takiej chwili…

Przy wejściu zrobił się rumor. Matka z synem spojrzeli na siebie, błyskawicznie znaleźli się w przedpokoju i energicznie otworzyli drzwi.

Patrycja podniosła głowę znad pakunków, które zalegały na schodach.

– To CBA czy inna firma? – zaśmiała się. – Pomógłbyś mi, a nie stoisz i się gapisz – ofuknęła Kubę, który posłusznie schylił się po worek z karmą.

– Dlaczego CBA? – spytała oszołomiona Ludmiła.

– No, ten facet w kraciastej koszuli, który obserwował wasz dom. Co prawda na agenta nie wyglądał, chyba że wysłali ostatnią ofermę…

Nie dokończyła, bo worek z karmą wylądował na jej stopie, a Ludmiła i Kuba wyskoczyli jak z procy do bramy.

– Co jest…? – tym razem Patrycja była oszołomiona. – Auu! Zrzuciłeś mi worek na palce – zwróciła się z pretensją do Kuby, który już wracał, a za nim powoli, ciągle się odwracając, Ludmiła.

– Nawet kawałka buta nie zobaczyłem, tak się spieszył – poskarżył się chłopak.

– A co, myślisz, że rozpoznałbyś go po bucie? Z takiej odległości?

– Szybciej po garbatym nosie byś go poznał… Ale czy ja się wreszcie dowiem, o co tu chodzi? – Patrycja zdecydowanie nie chciała, żeby coś ją ominęło. – To w końcu kto was śledzi? CBA? CBŚ? A w ogóle to proszę pomóc mi to wszystko pozbierać, bo… Bo sobie pójdę! – zakończyła groźnie.

– Akurat! – zaśmiała się Ludmiła. – W takiej chwili? Ale pomożemy ci, ostatecznie jesteś głównym świadkiem, musimy o ciebie dbać.

– Co to znaczy: głównym świadkiem?

– To znaczy, że jako jedyna widziałaś tego… hm… agenta i zrobisz jego portret pamięciowy.Rozdział 2

– Proszę pani, ale pizzy to my chyba dziś nie zjemy… – ze smutkiem odezwała się Natalia.

Karska spojrzała na uczennicę zaskoczona.

– Dlaczego? Na pewno jest otwarte.

– Otwarte jest, ale moja siostra z podstawówki mówiła, że przedwczoraj oni chcieli zarezerwować i już mieli z tym problem, bo ktoś wcześniej się zapisał.

– Okej, i tak idziemy. Zobaczymy na miejscu, jak będzie, i wtedy się zastanowimy, co dalej.

Był ostatni dzień przed zakończeniem roku szkolnego.

Dzień, który klasy miały spędzić z wychowawcami. Ludmiła planowała wypad z uczniami do parku linowego, ale okazało się, że chętnych zgłosiło się niewielu, a ceny były za wysokie.

Ale w szkole siedzieć nie chcieli, więc postanowili wydać wygrane w szkolnym konkursie pieniądze na wspólną pizzę.

Stąd to wyjście, które zresztą cieszyło wszystkich, bo przy tak pięknej pogodzie żal było siedzieć w murach szkolnych.

Karska odwróciła się, przeliczyła powierzonych sobie uczniów i westchnęła z ulgą. Na razie są wszyscy. No, Nowy Staw to znów nie taka metropolia, żeby mogli się zgubić, ale pomysłowość uczniowska nie zna granic, więc lepiej mieć ich na oku. Dzisiejszy dzień chciała spędzić z uczniami na luzie, bez ciągłej wychowawczej propagandy, napominania i zwracania uwagi, więc cieszył ją okrojony skład klasy…

Podeszli do pizzerii i niestety, zgodnie z przewidywaniami Natalii, okazało się, że na pizzę nie mają co liczyć.

– Pani, od tygodnia już miałem zamówienia! – cieszył się właściciel lokalu. – Wszyscy uparli się na dziś, jakby nie można było wczoraj.

– Ale wczoraj to żadna przyjemność – zaśmiała się Ludmiła – mieliby jeszcze dzisiaj szkołę. A tu chodzi o to, żeby uczcić początek wakacji.

– Przykro mi, ale musicie go uczcić gdzie indziej.

– Okej, młodzież, nie chcą nas tutaj, więc idziemy dalej. Proponuję lody – zdecydowała nauczycielka.

– Ale lody to nie to samo – pokręcił głową Arek.

– Trudno. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby zarezerwować stolik, więc… idziemy do „Jędrusia” – wskazała kierunek ręką.

Ku ich zaskoczeniu cukiernia została zaanektowana przez przedszkolaków, którzy zajmowali stoliki w środku i na tarasie, a jeszcze cały ich tłum kłębił się na chodniku.

– O matko! – jęknęła Karska. – A to co?

– Mój brat mówił, że idą dziś na lody – wtrącił nieśmiało Tomek – ale nie myślałem, że akurat teraz. I że tak licznie.

Stanęli na chodniku.

– Co mamy jeszcze do wyboru? – spytała wychowawczyni.

– Restauracja – podpowiedziała Olimpia. – Tam też mają pizzę.

– Ale tam idzie klasa szósta z podstawówki – rzucił Daniel.

– Skąd wiesz?

– Kolega mi mówił.

– Oj, jeśli tylko jedna klasa, może znajdzie się miejsce i dla nas. Idziemy! – ponownie zdecydowała Karska.

Niestety, gdy przeszli przez ulicę w centrum miasta, okazało się, że restauracja też jest już okupowana przez podstawówkę, a od ulicy Jana Pawła II idzie kolejna grupa uczniów.

– No, nie! – jęknęła Kamila. – Jestem głodna! Śniadania nie jadłam, bo wiedziałam, że idziemy na pizzę. A oni wszyscy wpychają się przed nas…

– Tam! Idziemy do budki! Zobaczcie! Jest pusto! – wrzasnął Patryk, wskazując na drugą stronę ulicy i sezonowy punkt gastronomiczny przy markecie „Sokół”. – Proszę pani, idziemy na kebab!

– Dobrze, chłopaki, to szybko, zajmujcie kolejkę. Tylko uważajcie na ulicy! – krzyknęła jeszcze za nimi.

– Kebab? – zamarudziła Kamila. – Czy ja wiem…?

– Głodna byłaś – zwróciła jej uwagę Natalia – więc nie marudź.

– No tak, ale kebab? Poza tym tam nie ma tylu stolików, żebyśmy się wszyscy zmieścili – klasowa miss skrzywiła usta – a ja na stojąco jeść nie będę.

– To ja zjem twoją porcję! – krzyknął koleżance nad uchem Janek i zakręcił Kamilę wokół jej osi.

– Puść mnie, ty głupku! – wyrwała się z jego rąk i poprawiła włosy.

– Spokój, dzieciaki! Kamila, jeszcze nic nie kupiliśmy, a ty, Janek, nie dokuczaj koleżance i nie krzycz tak, jesteśmy w miejscu publicznym. Znów będą mówić, że gimnazjaliści nie potrafią się zachować. Tym bardziej że mamy towarzystwo – mruknęła bardziej do siebie, widząc wjeżdżający na rynek samochód policyjny.

– O, „psy”! – ucieszył się nie wiadomo czemu Janek.

– Janek! – krzyknęła ostro wychowawczyni.

– No przecież nic nie mówię – zaperzył się.

Westchnęła, ale nie podjęła tematu, bo byli już przy schodach, a z góry wydzierał się Tomek:

– Proszę pani! Możemy brać, co chcemy! Nikt nic tu nie zamawiał!

Westchnęła, tym razem z ulgą.

– Bardzo się cieszę. No to do dzieła…

Dłuższą chwilę potrwało zamieszanie związane z wybieraniem potraw, odmawianiem, zamianą, zajmowaniem krzeseł… Zanim wszyscy usiedli, a rachunek został zapłacony, Karska zdążyła się spocić i wkurzyć, ale w końcu pandemonium zostało opanowane i zapadła cisza, przerywana uwagami na temat zamówionych przysmaków. Ale nie tylko, bo w którymś momencie Karska zaczęła wyławiać z gwaru rozmów pewien dialog.

– Mówię ci, że to ten sam.

– E tam, głupoty gadasz.

– Żadne głupoty! Facet stał najpierw przed szkołą, potem koło urzędu, a teraz jest tu. Coś w tym jest, mówię ci.

– Ale po co miałby się tak kręcić?

– Nie wiem. Może to jakiś zboczeniec, w dodatku w kraciastej koszuli.

Karska drgnęła. „Facet w kraciastej koszuli” – tak Patrycja określiła mężczyznę, który obserwował jej dom. Przechyliła się przez poręcz krzesła.

– Natalia, o czym mówisz? Co za facet?

– Pani jej nie słucha – machnęła ręką Kasia. – Za dużo filmów sensacyjnych ogląda i później wszędzie widzi zboczeńców i bandytów.

Natalia zrobiła się czerwona ze złości.

– Właśnie, że nie! Widziałam go przed szkołą, na parkingu, stał przy samochodzie, jakby na kogoś czekał. A później, jak szliśmy do pizzerii, to siedział na ławce koło urzędu.

– A skąd wiesz, że to ten sam? – dociekała wychowawczyni.

– Poznałam po koszuli w czerwoną kratę i po nosie.

– Po nosie? – Karskiej znów zapikało w głowie. – A co z nim nie tak?

– Takie coś miał – zademonstrowała na swoim nosie. – Tu mu, o tak, wystawało.

– Garb? Taki mały?

– O właśnie! – ucieszyła się uczennica. – Brakowało mi słowa. Taki garbaty nos miał i koszulę w czerwoną kratę.

– I mówisz, że tu też był? – Karska rozejrzała się dyskretnie wokoło, ale nikogo podobnego nie zauważyła.

Natalia spojrzała na ławki przy trawniku.

– Nie ma go! – zawołała rozczarowana. – A jeszcze przed chwilą tam siedział! Tam, obok tej starszej pani! – Powiodła wzrokiem po całym rynku. – Nigdzie go nie widzę…

To przez ciebie! – oskarżyła Kasię. – Darłaś się na cały głos „zboczeniec!”, to zwiał. I teraz nie wiadomo, kto to był i po co za nami lazł…

– Oj, tam, oj, tam – skrzywiła się Kasia. – Znowu na mnie…

Koleżanki zaczęły się sprzeczać, ale Karska już nie słuchała.

Rozglądała się, szukając mężczyzny w koszuli w czerwoną kratę, jednocześnie przypominając sobie, co mówiła Patrycja.

– Facet wyglądał zwyczajnie, po czterdziestce, niezbyt wysoki, szczupły, wręcz chudy. Tyle tylko, że miał garbaty nos i jakby utykał. Poza tym miał na sobie kraciastą koszulę, w dodatku z przewagą czerwieni, i widać go było z daleka.

Jeśli szpieg, to amator, który w dodatku nie czyta książek szpiegowskich. Już ja bym lepiej wiedziała, jak się ubrać do takiego śledzenia – śmiała się. – Ty lepiej powiedz, Ludka, czy nie masz jakiegoś tajemniczego wielbiciela. Bo jeśli nie, to wychodzi na to, że macie na karku zboczeńca w kraciastej koszuli albo CBA… Co wolisz?

Karska poczuła na karku nagły podmuch lodowatego powietrza. Wzdrygnęła się.

– Wiecie co? – zwróciła się do uczniów. – Chodźmy może stąd na ławeczki. Tam świeci słońce, a tu coraz zimniej. No i idą następne łakomczuchy – uśmiechnęła się na widok kolejnych gimnazjalistów, którzy wyłonili się zza sklepu.

– Nigdzie nas nie chcieli przyjąć, to musieliśmy przyjść tu… – poskarżyła się Benia, matematyczka i przyjaciółka Karskiej.

– Z nami było tak samo. Ale zajmujcie kolejkę szybko, bo konkurencja nadciąga – wskazała głową na kolejnych uczniów z podstawówki, biegnących w stronę budki.

– Spoko, moi nie dadzą się już wyprzedzić. Słuchaj – spojrzała na Ludmiłę – te urodziny się odbędą czy nie? Bo już zgłupiałam, każda ma inne wiadomości…

– Odbędą się, odbędą. Beata skróciła urlop, żeby przyjść, więc sama rozumiesz. Nie mam wyjścia.

Zaśmiały się obydwie.

– No dobra, to idę do moich – stwierdziła Ludmiła – nie mogą być za długo sami. Poza tym zimno tu. Na razie.

– Na razie.

Dochodziła do uczniów, gdy podbiegła do niej Natalia i szarpnęła za rękę.

– Tam jest! Proszę pani! Ten facet! – wyszeptała.

Karska szybko odwróciła się w stronę, którą pokazywała uczennica, Niestety, zobaczyła tylko rąbek kraciastej koszuli, której właściciel wsiadał akurat do auta.

– Jaki to samochód? – spytała gorączkowo. – Tomek, ty się znasz na tym!

– A który?

– No ten – pokazała ręką odjeżdżający samochód. – Widzisz? Ten granatowy.

– A, to opel corsa. Niezła fura…

– Opel corsa, granatowy – powtórzyła Karska.

– …na początku miał GDA, na końcu 5. Więcej nie zauważyłem – dokończył Tomek.

– Jesteś pewien, że GDA? Z takiej odległości?

– No! Wzrok mam dobry – wyprostował się dumnie. – Poza tym taki początek ma mój wujek, łatwo wpadło mi w oko…

– Proszę pani, możemy już iść do domu? – wtrącił Czarek.

Spojrzała na zegarek.

– Właściwie… A wszystko już zjedzone? Papierki wyrzucone? Tacki? Kubeczki? Żebyśmy nie zostawili po sobie bałaganu…

Czarek rozejrzał się wkoło.

– Wszystko w jak najlepszym porządku. Jak zawsze zresztą po naszej klasie – podsumował.

– No to zmykać do domu. Białe koszule wyprasować na jutro i wyspać się.

– Dziękujemy. Do widzenia – uczniowie pożegnali się i po chwili nie było po nich śladu. Karska z westchnieniem ulgi rozejrzała się, czy jakiś maruder nie pozostał w zasięgu wzroku, po czym sięgnęła po papierosy. Musiała chwilę pomyśleć, a papieros pomagał się jej skoncentrować.

„Hm… Ciekawe, czy to ten sam, który był przed naszym domem, a później buszował w domu. I ciekawe, co Wojtek wie o tym wszystkim. Bo że coś wie, to pewne…”

Gdy zaraz po włamaniu zadzwoniła do dawnego przyjaciela, bardzo się ucieszył. Obgadali bieżącą sytuację rodzinną, pożartowali, ale w końcu Ludmiła opowiedziała mu o niby-włamaniu.

– …I nie wiem, czy to ma jakiś sens, ale podejrzewam, że może mieć to związek z czymś, co Piotr robił wieczorami, gdy wychodził z domu i mówił, że to tajemnica.

– Ale ja nic nie wiem – powiedział szybko Wojtek.

Ludmiłę to zastanowiło.

– A powinieneś wiedzieć, bo Piotr mówił, że mu pomagasz – zablefowała.

– Ja? Nigdy bym nie maczał palców w czymś takim – wyrwało mu się.

– W czymś takim? To znaczy w czym? – Sama była zaskoczona, że tak łatwo dał się podejść.

Przyspieszony oddech w słuchawce upewnił ją, że coś jest nie tak.

– Wojtek…?

– Ludka, przepraszam cię, ale ja naprawdę nic nie wiem. Piotr chodził swoimi ścieżkami, miał bardzo różnych kumpli…

– Ty nie byłeś kumplem, ale bliskim przyjacielem – przerwała mu.

– Tak, ale nie o wszystkim chciałem wiedzieć. Piotr był ryzykantem i tej jego cechy nie pochwalałem, dlatego nie wnikałem za bardzo w to, co robił beze mnie.

– Wojtek, powiedz mi, co wiesz – poprosiła Ludmiła. – Jeśli nie wiem, co jest grane, to jak mam obronić siebie? I moją rodzinę?

– Ludka, ja nic nie wiem. Naprawdę. Mogę się tylko domyślać, ale to za mało.

– Wojtek…

– Przepraszam, ale wołają mnie. Muszę iść. Trzymaj się – i zakończył rozmowę.

Karska zgasiła papierosa i wstała. Miała jeszcze sporo spraw do załatwienia. Myśleć mogła po drodze do ośrodka zdrowia.

Choć nie bardzo już chciała. Zaczynał się ból głowy, który powodował znaczne otępienie umysłu…

Poczekalnia, na szczęście, była pusta. Usiadła i zaczęła się rozglądać. Przychodnia była nowa, ale już otoczona złą sławą. Że tu się coś rozsypuje, tam wypacza, a w ogóle to miało być pięknie, a jest jak zawsze. Ale w sumie wyglądała ładnie, czysto i świeżo. W porównaniu ze starym budynkiem, do którego chodziła, będąc jeszcze dzieckiem, tu było na wskroś nowocześnie i przestronnie.

Usłyszała odgłos kroków, ale nie odwracała się. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać.

– A pani to ta tutejsza gwiazda – znany zgrzytliwy głos z lewej strony wyrwał ją z zamyślenia.

Spojrzała zaskoczona. To znowu on! Facet, który zaczepił ją w sklepie! Nie miał, co prawda, kraciastej koszuli i garbatego nosa, ale ogólnie był wkurzający. Choćby dlatego, że ją zaczepiał, a tego Ludmiła bardzo nie lubiła.

– Słucham?!

– Mówię, że pani to ta gwiazda – uśmiechnął się ponuro.

– Taka teatralna, wokalna i w ogóle.

Pierwszy raz od długiego czasu nie wiedziała, co odpowiedzieć, zatkało ją. Uwaga obcego była impertynencka i chyba tak właśnie miała zabrzmieć, bo nieznajomy siedział z uśmieszkiem przyklejonym do twarzy i czekał na jej reakcję.

– Jeśli chciał być pan dowcipny, to się nie udało. Jeśli tylko niemiły, to brawo! – wstała i spojrzała na niego z góry. – Wie pan… albo nie – machnęła ręką i wyszła z poczekalni. Choć wiedziała, że doktor Zbyszek znów będzie jej gadał o szkodliwości palenia, postanowiła czas oczekiwania na wizytę spędzić właśnie na papierosie.

„Chyba tu za mną nie przylezie” – zdążyła pomyśleć, gdy usłyszała za sobą jego głos.

– A co? Nie lubi pani być gwiazdą? – uśmiechnął się ponuro. – Kobiety z reguły to uwielbiają.

– Widocznie nie wszystkie – zgasiła papierosa. – A teraz proszę wybaczyć – wyminęła go i wróciła do poczekalni. Akurat od lekarza wyszedł pacjent, a że nie było nikogo innego, skorzystała z okazji i weszła do gabinetu. Wizyta potrwała niedługo, tyle, ile trzeba na wypisanie leków. Gdy wyszła, w poczekalni czekał gburowaty nieznajomy.

– Wyprzedziła mnie pani – powiedział z pretensją w głosie – bo to była moja kolej.

– Pana kolej, moja, to nieistotne. Sam pan wyszedł na dwór, więc weszłam – wzruszyła ramionami, uśmiechając się z satysfakcją. – A teraz proszę wybaczyć – wyminęła go i wyszła.

Wróciła do szkoły, miała jeszcze do skończenia sprawozdanie z pracy wychowawczej, a nie chciała sobie zawalać popołudnia w domu. Czekała na nią zaaferowana Benia.

– Słuchaj, co twoje dzieciaki mówiły o jakimś zboczeńcu, który wystawał pod szkołą?

– A co, znowu tu jest? – Karska rzuciła się do okna.

– Czekaj, wariatko! Nie spłosz go – Benia biegła za nią. – Jeśli to on, oczywiście…

Stanęły tak, żeby nie było ich widać, i ostrożnie wyjrzały.

Faktycznie, na parkingu obok czerwonego tico stał mężczyzna. Ale nie w kraciastej koszuli. Karska przyjrzała się jego twarzy, żałując, że nie załatwiła sobie jeszcze okularów, jednak wyraźnie widać było, że nos ma prosty i nieduży.

– To nie on – pokręciła głową zawiedziona. – W każdym razie nie z opisu Natalki. I nie ten samochód.

– To kto to jest? – spytała Benia.

– A skąd mam wiedzieć? – wzruszyła ramionami Ludmiła.

– Może jakiś rodzic. Czeka na dziecko…

– Przecież uczniów już nie ma – z politowaniem spojrzała na nią przyjaciółka.

– No to może mąż którejś z naszych koleżanek? Chociaż… Raczej kochanek, bo mężów znamy – dodała po chwili zastanowienia. – Tylko nie wiem, czy któraś poleciałaby na kochanka z tico…

– Oj, Ludka… – pokręciła głową Benia. – A może to zmiennik tego szpiega, co?

Ludmiła odwróciła się gwałtownie w jej stronę.

– Skąd wiesz o szpiegu? Patrycja się wygadała?

– O, to Patrycja była poinformowana i nic nie mówiła? Dobrze wiedzieć – pokiwała głową Benia. – Ale to nie ona, niestety. Kuba mówił, że ktoś was śledzi. Bardzo się tym ekscytował.

– Smarkacz – westchnęła Karska. – A tak prosiłam, żeby nikomu nie opowiadał…

– Oj, przestań, tylko u nas mówił.

– „Tylko u nas”! Też mi coś! Pewnie Kornelia była, więc Zdenka też już wie, a jak wie ona, to pół miasta zaraz przypadkiem będzie wiedziało.

– Uspokój się! Nie panikuj – Benia objęła przyjaciółkę i zabrała ją sprzed okna. – Był tylko mój syn i obu im zabroniłam mówić o tym komukolwiek, żeby nie narobić kłopotów, przede wszystkim tobie. Kuba po namyśle stwierdził, że faktycznie może być niedobrze, jak się rozniesie i obiecał, że już więcej nie będzie o tym paplał. A moje dziecko zaraz zaczęło grzebać w Internecie, szukając grup przestępczych na Wybrzeżu…

– O matko… – ledwo wydusiła z siebie Ludmiła.

– Też tak zareagowałam i zabroniłam mu. Będzie szukał, jak znajdzie się więcej danych do równania, bo na razie to mamy same niewiadome.

– I co? Zgodził się?

– No wiesz, to jest matematyk, myśli logicznie – stwierdziła skromnie Benia. – Przyznał mi rację, że zbyt wiele niewiadomych to wyzwanie, ale też zaciemnia prawidłowy obraz równania. Więc na razie się powstrzyma.

Uśmiechnęły się do siebie.

– Ale tak w ogóle to o co tu chodzi? Komu nadepnęłaś na odcisk? – dociekała Benia.

– Ba, żebym to ja wiedziała – wzruszyła ramionami Karska. – Nagle, ni z tego, ni z owego, dzwoni jakiś facet, któremu potrzebne są papiery mojego męża, nieżyjącego od kilkunastu lat, ale nie mówi dokładnie, o co chodzi. Potem jest włamanie do mojego domu, ale nic nie ginie. Ktoś nas śledzi, ale nie można go zdemaskować. A dziś facet w kraciastej koszuli i z garbatym nosem jest wszędzie tam, gdzie ja, i też ucieka, gdy staje się obiektem zainteresowania moich uczniów. A, i jeszcze ciągle napada na mnie gbur ze zgrzytliwym głosem. Coś w tym musi być, tylko nie wiem co…

– A w papierach Piotra już grzebałaś?

– No właśnie nie, nie miałam kiedy – skrzywiła się. – Przez ten koniec roku zapomniałam, jak się nazywam, a ty chcesz, żebym miała czas na coś więcej.

– No tak, a jutro zakończenie roku, pojutrze twoje urodziny, zaraz potem szykujemy się do festynu. Też nie będzie kiedy…

– Sama widzisz…

– Ale wiesz co? Zrobimy tak… Ja przejmę wszystkie twoje obowiązki festynowe, ty będziesz musiała ogarnąć tylko swój zespół teatralny… Choć, znając ciebie, chyba wszystko masz już przygotowane…

– Raczej tak… Jeszcze tylko próba generalna…

– No, ale to dopiero przed samym festynem. Umawiamy się, że od poniedziałku cały wolny czas poświęcisz na przejrzenie wszystkich papierów Piotra.

Ludmiła skryła twarz w dłoniach.

– Ej, mała, a ty co? – przyjaciółka pochyliła się nad nią. – Masz zamiar płakać?

– No coś ty – Karska odsunęła ręce. – Jestem tylko tym wszystkim… może nie przestraszona, ale… – Próbowała znaleźć słowo. – Jestem zszokowana, że coś takiego się zdarza…

I to komu? Takiej spokojnej osóbce, która chce żyć w zgodzie z całym światem… I co ja mam teraz zrobić z całym tym zamieszaniem?

– Jak to co? – Benia ostentacyjnie udawała zdziwioną. – Zakupy i żarcie. Pojutrze masz gości, zapomniałaś?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: