Maślana - ebook
Maślana - ebook
Michał Krupa, autor powieści „Maślana”, zabiera czytelnika do krainy płatnych morderców i zdemoralizowanych przedstawicieli „półświatka”. Bohaterem książki jest wyspecjalizowany w doskonałym władaniu mieczem i innymi rodzajami broni mężczyzna o pseudonimie „Maślana”. Jego życie to zabijanie ludzi za pieniądze. Jest naprawdę dobrym, czujnym specjalistą, który ceni się wysoko. Jego życie komplikuje się jednak, kiedy pewien zleceniodawca, niejaki Wiciewski, chce go oszukać i nie wypłacić należnego wynagrodzenia za ciężką pracę. „Maślana” staje więc po przeciwnej stronie barykady. Dzięki temu poznaje Magdalenę – panią naukowiec, która opracowała technologię tajemniczej, przerażającej broni. Łącząc swoje siły, wszczynają wojnę na międzynarodową skalę.
Autor przemyca w książce ciekawe, najczęściej zabawne spostrzeżenia na temat współczesnej Polski i świata. Ale przede wszystkim każe czytelnikowi zastanowić się nad tym, czy istnieje różnica między niewykształconym, płatnym mordercą, pozbywającym się ludzi detalicznie, a światem naukowców, pracujących nad przerażającymi narzędziami popełniania masowych zbrodni.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7900-327-3 |
Rozmiar pliku: | 676 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Generalnie moje usługi nie przewidują sprzątania po robocie. Tym razem jednak sytuacja wygląda inaczej. Mój kontrakt jest na określony czas, a nie na określone zadanie. Tym razem zgodziłem się siedzieć tu, na tej drodze i nikogo nie przepuścić. Poprawka. Każdego, który się zbliży, mam zabić. Potrzebuję kasy. Na rynku zrobił się zastój i niestety coraz trudniej znaleźć porządne, godne moich umiejętności, zadanie. No więc siedzę sobie na tym pieńku już cztery dni, popijam mój ulubiony płyn z piersiówki, zjadam donoszone mi jedzenie i czekam. Czasami zabijam. No i sprzątam. Wybrałem to miejsce z kilku powodów. Pieniek po ściętym drzewie znajduje się w cieniu. To po pierwsze. Po drugie, mam całkiem dobry widok na drogę i okolicę. Zagajnik po obu stronach jest tak gęsty, że każdy, kto miał aż tak nie po kolei w głowie by się przez niego przedzierać, narobiłby ogromnego hałasu. Po trzecie, jakieś piętnaście metrów w głąb lasu znajduje się lej po bombie z drugiej wojny światowej i do niego właśnie postanowiłem wrzucać nieczystości i odpady po pracy. Jeszcze łyczek z piersiówki i do pracy.
Ściemnia się. Posiedzę jeszcze z godzinkę i położę się spać. Mam tu warować w sumie pięć dni. Pozostał jeszcze jeden. Po tym okresie dostanę umówione pieniądze. I to też było do dupy w tym całym kontrakcie. Nieważne ilu zabiję, cena będzie taka sama. Nikt nie może nawet zbliżyć się od tej strony do leśniczówki. Dlaczego to miejsce jest tak ważne dla mojego pracodawcy, nie pytałem. W tym fachu lepiej nie wiedzieć zbyt wiele, a ja dowiedziałem się dosyć na rozmowie kwalifikacyjnej i jeszcze więcej w ciągu tych paru dni. Nie mogę jednak przestać zastanawiać się. To wszystko jest jakieś dziwne. Nie to, że mam zabijać, ale to, kto się tym miejscem interesuje. Nic nie wzbudziło mojej czujności, gdy pojawił się ten jeep na krakowskich blachach. Miecz miałem schowany, lecz gotowy do użycia. Stanąłem wtedy na środku drogi i pokazałem ręką znak, by się zatrzymali. Oczywiście zrobili dokładnie odwrotnie niż ich prosiłem i przyśpieszyli. Myślę, że zamierzali wziąć mnie na maskę i później włączyć wycieraczki. Ja jednak zrobiłem tylko ledwo widoczny unik w bok i mieczem rozpłatałem im przednie koło. Walnęli czołowo w drzewo obok mojego pieńka. Wyszło dwóch . Zdziwiłem się, bo wcześniej widziałem trzech. Potem okazało się, że ten trzeci miał pecha i wystająca gałąź drzewa najpierw przebiła przednią szybę, a później wbiła się prosto w jego otwarte usta. Tego, jak już wspomniałem, dowiedziałem się dopiero później, gdy miałem zabrać się za sprzątanie. Mój miecz poradził sobie z tymi osobnikami bardzo szybko. Nawet nie pamiętam dokładnie, który padł pierwszy. Jeepa odstawili na złomowisko pracownicy mojego obecnego szefa, a ja rozdziewiczyłem lej po bombie. Jedna z wielu zwykłych akcji. Ich śmierć przeszła obok mnie i nawet nie wpisałem jej do katalogu przyszłych nocnych koszmarów. Jednak następnego dnia było już zupełnie inaczej. Dziwniej, bym powiedział. Wstawał nowy dzień w podmiejskim leśnictwie. Ptaszki śpiewały, dzięcioł z uparciem robił to, co mu matka natura kazała, a ja wychodziłem z mojego barłogu. Chwila na poranną toaletę, czyli wydłubanie paznokciem zasuszonej ropy w kącikach oczu, oraz łyk z mojej piersiówki. Nigdy nie używałem szczoteczki do zębów, ale za to codziennie rano, od dawnych czasów, przepłukuję usta moim wysokoprocentowym eliksirem i później go połykam, by także oczyścić resztę mojego ciała. Już miałem zabrać się za śniadanie, gdy zobaczyłem na drodze jakieś dwie postaci. Były jeszcze daleko i nie potrafiłem poznać, kto to, lub co to. Miałem jednak przeczucie, że tym razem na głodniaka będę musiał zapracować na pensję. Odezwał się mój instynkt przetrwania, wyćwiczony do absurdalnie wysokich możliwości. Nie rozumiałem dlaczego, ale jemu zawsze ufam bezdyskusyjnie, dlatego wstałem i wyciągnąłem miecz tak, by zbliżające się osoby go zawczasu zauważyły. Tak, wtedy je zobaczyłem dokładnie. To były dwie kobiety, idące w moim kierunku. Ani nie zwolniły, ani nie przyspieszyły na mój widok. Po prostu szły, zbliżały się. Zacisnąłem dłoń na rękojeści miecza i czekałem, aż podejdą bliżej. Mój zmysł, dzwoniący z pełną siłą w głowie, dawał do zrozumienia, że te dwie dziewoje nie przyszły tu szukać jagód. Jakieś dziesięć kroków ode mnie zatrzymały się jak na komendę. Wtedy mogłem im się lepiej przyjrzeć. Przede wszystkim były ubrane identycznie, jakby wyjechały z tej samej fabryki, jakby były tym samym trybem w jakimś kapitalistycznym monstrum. Czarne spodnie opinały im uda. Czy pośladki też? Wtedy jeszcze nie mogłem tego stwierdzić, ponieważ stały do mnie przodem. Spod czarnych, chyba skórzanych, kurteczek wystawały końcówki identycznych golfów. Usta piękne, czerwone i soczyste, a włosy w kolorze kasztana o długości akuratniej do chwycenia przy bardziej agresywnym seksie. Zrobiło mi się jakoś tak miękko w podbrzuszu, a poniżej bardziej twardo. Nic dziwnego. Od dawna nie miałem kobiety, a tak ponętnej, jak te dwie przede mną, chyba nigdy w życiu. Alarm w głowie sprowadził mnie jednak szybko z powrotem. Zapytałem:
- Czego tu szukacie panienki? To nie miejsce dla was. Odejdźcie stąd.
Było to ewidentne złamanie rozkazu. Miałem wszystkich zabijać, wszystkich, których zobaczę. Nie odpowiedziały. Patrzyły tylko na mnie, trzymając ręce wzdłuż tułowia. Sytuacja stawała się delikatnie mówiąc niezręczna. No co? Miałem je tak po prostu pochlastać?! Niech wyjmą przynajmniej jakąś broń! Na to nie musiałem długo czekać. Jedna z nich, nazwijmy ją „ prawą” skoczyła w moją stronę, rzucając we mnie dwoma nożami o długości bagnetu. Nie miałem czasu zastanowić się, skąd ona je wytrzasnęła. Zrobiłem szybki unik i jak w zwolnionym filmie widziałem ostrza drące powietrze obok mnie. Gdy odwróciłem wzrok na „prawą” akcja przyśpieszyła pięciokrotnie. Nagle poczułem jak wskakuje mi okrakiem na brzuch, splata nogi na moich plecach i je zaciska. Chwyciła się przy tym moich uszu i zaczyna się makabrycznie śmiać. Poczułem ten ucisk, ale najbardziej zdenerwował mnie ból uszu. Nie myśląc za długo, bo to jest niewskazane w profesji, którą wykonuję, chwyciłem od tyłu jej kasztanowe włosy i pełną siłą przyrżnąłem jej czołem w moje. Moja czaszka to wytrzymała, jej rozpadła się jak kokos na dwie połówki, po czym panienka zwiotczała i spadła ze mnie jak szmaciana lalka. Przez chwilę nie mogłem dopatrzeć się tej „lewej”. Powodów tego stanu było kilka. Przede wszystkim po rozłupaniu kokosa poczułem chwilowy ból głowy. Do tego doszła krew zmieszana z resztkami mózgu „ prawej”, która zalała mi całą twarz, a chyba najważniejszym powodem był fakt, że „lewa” nie była już tak naprawdę „lewą”, lecz „tylną” jeżeli miałbym być dokładny. Jej obecność za moimi plecami bardziej poczułem niż zobaczyłem. To był chyba kopniak w nerki, ale przynajmniej nie nóż. Odwróciłem się najszybciej jak tylko potrafiłem, ścierając posokę z twarzy. I tu nastąpiło zderzenie mojej szczęki z jej butem. I jeszcze jedno, i jeszcze jedno. Przewróciłem się i jak przez mgłę zobaczyłem jak do mnie powoli podchodzi. Ręką wymacałem mój miecz. Chwyciłem go, ale ona była szybsza. Kopnęła w niego i stal poleciała głęboko w zagajnik. -Kopiesz mój miecz suko?! - pomyślałem i to wystarczyło. Nikt, nikt nie będzie poniewierał mojej broni! Ona zaśmiała się, jak jej poprzedniczka i jak jej poprzedniczka zwiotczała jak szmaciana lalka po strzale z dwururki z obciętą kolbą, którą trzymam pod moją skórzaną kurtką. Mam wiele asów w rękawie. Pamiętam, że spociłem się w ten piękny poranek i faktycznie ich spodnie seksownie opinały pośladki. Miałem sposobność dość dobrze się im przyjrzeć, gdy przenosiłem je do leja po bombie. Nie jestem jednak na tyle zdesperowany i zboczony by coś z tym zrobić. Profesjonalnie przejrzałem wszystkie kieszenie obu obecnych nieboszczek. Nic niestety nie znalazłem. To dało mi do myślenia, ponieważ nie miały nawet dowodu osobistego, czy tak prozaicznej i powszechnej w wyposażeniu młodych kobiet, paczki z prezerwatywami. Zacząłem podejrzewać, że chyba wdepnąłem w jakieś śmierdzące gówno. Moje zwoje nerwowe działają niezbyt szybko i dlatego dałem sobie trochę czasu nad wyciąganiem jakichkolwiek wniosków. Śniadanie, potem dwa łyki z piersiówki. Tak, teraz można pomyśleć. Wnioski tego dnia nie były zbyt odkrywcze. Dwa dni, kila trupów. Lej w tym tempie szybko się zapełni i będę zmuszony znaleźć, bądź wykopać nową dziurę.
Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.
Wydawnictwo Psychoskok