Mąż potrzebny na już - ebook
Mąż potrzebny na już - ebook
Lekka komedia z nutą romantyzmu, opowieść o sześciu przyjaciółkach z dzieciństwa, które mimo różnych zawodów i zainteresowań wspierają się w ważnych momentach życia. 28-letnie singielki, dzielące swoje sekrety od czasów podstawówki, kłócą się o wszystko, ale postanawiają kibicować Bernadecie w realizacji ambitnego planu. Coroczna zabawa w postanowienia noworoczne staje się dla niej początkiem trudnej drogi w poszukiwaniu męża. Jej perypetie ukazują, jak ciężko w XXI wieku znaleźć idealnego kandydata, mimo wielu możliwości, jakie daje nam świat. Bernadeta w każdym napotkanym mężczyźnie widzi przyszłego męża, ale kolejne związki przynoszą rozczarowania.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-854-1 |
Rozmiar pliku: | 954 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bernadetta (Berka) – ja; dyplomowany kosmetolog; najbardziej boi się swoich pomysłów, które niejednokrotnie sprawiły jej wiele problemów; stosuje wiele porównań książkowych i filmowych, które nie zawsze są odpowiednio dobrane do sytuacji; zazwyczaj wpierw mówi, potem myśli (albo i wcale nie myśli, bo po co płakać nad rozlanym mlekiem).
Zofia (Zośka) – z zawodu wieczna studentka kosmetologii (od czterech lat zaczyna pisać pracę magisterską i wciąż nie ma nawet tematu); właścicielka najbardziej „przeczesanych” włosów w Warszawie, a może i w całej Polsce; córka bogatego ojca; po porażce w wyborach Miss Warszawy postanowiła zostać aktorką, modelką lub piosenkarką, bo uważa, że w każdej z tych dziedzin jest rewelacyjna; na pytanie: „Co by zmieniła w świecie?” odpowiada, że wszystko prócz siebie, oczywiście.
Barbara (Baśka) – wypalona zawodowo korektorka w wydawnictwie, uważa, że jest wiele dobrych książek, ale ona musi poprawiać te, które ją nudzą; próbuje porządkować życie innych, zapominając o swojej niezaradności; zawsze służy dobrą radą innym, wzrusza się na horrorach, krzyczy na romansidłach, ale najbardziej lubi utyskiwać na własne życie.
Monika (Monia) – pracownik socjalny z prawdziwego zdarzenia; powołanie, tak można nazwać wybór jej zawodu, całkowicie niezrozumiały dla innych z powodu trudności w nim napotkanych oraz niskich płac; właścicielka nudnego życia, którego ubarwieniem są jedynie opowieści o jej podopiecznych z nizin społecznych; u każdego ze znajomych doszukuje się zaburzeń psychicznych, które poza pracą są jej jedyną pasją.
Jolanta (Jolka) – przesadnie dba o to, co je (od dziecka borykała się z nadwagą); maniaczka nie tylko zdrowego odżywiania, ale i sportu, nazywa siebie najwierniejszą przyjaciółką Ewy Chodakowskiej i jej przyszłą następczynią; zawsze znajdzie słowa, które zamiast motywować dobiją człowieka (nie bez powodu jej ulubionym narzędziem w domu jest młotek); jedynie na lekcjach wychowania do życia w rodzinie, które prowadzi w jednym z warszawskich zespołów szkół, wydaje się miłą i dobrą panią pedagog.
Marietta (Mari) – zapatrzona w siebie i swój sukces projektantka wnętrz; sformułowanie „po trupach do celu” rozumie jak najbardziej dosłownie; lubi rządzić, a sama ma problem z podporządkowaniem się komukolwiek; swoją garderobę podzieliła na cztery części, każda kolorystycznie dobrana do pory roku; nie rozumie ludzi bez ambicji, bo sama nie wyobraża sobie ustać w miejscu, na jednym ze szczebli kariery.
28-letnie singielki, przyjaźniące się z sobą od czasów podstawówki, kłócą się o wszystko, ale wiedzą, że tylko zgoda daje im szczęście.
Sylwester 2014
– Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden! – wykrzykiwałyśmy wszystkie razem.
Monia otworzyła szampana, Baśka podbiegła do niej z tacą, na której, jak co roku, stało sześć kieliszków.
– Szczęśliwego Nowego Roku, kochane – jako pierwsza powiedziała to gospodyni imprezy, Marietta.
– Szczęśliwego Nowego Roku, złotka wy moje – tym razem był to głos Moni.
– Happiness, happiness, sex and love, my darlings! – wykrzyknęła Jolka, podskakując do góry z sobie tylko znanych powodów.
– Oby dwa tysiące piętnasty był najwspanialszym, jaki nas spotkał w życiu. – Baśka w każdego sylwestra mówiła to samo, zmieniając tylko rok w wyuczonej formułce.
– Moje robaczki, moje pchełki, wiecie, że chcę dla was tak samo dobrze, jak ja mam, i tego wam życzę. – Zośka nawet podczas składania życzeń musiała podkreślić, że jest (jedynie w jej mniemaniu) lepsza niż my.
– Szczęśliwego, moje piękne – powiedziałam krótko, ale Zośce to wystarczyło, by poczuć się spełnioną. Na słowach „moje piękne” nonszalancko zarzuciła swoje kruczoczarne, długie do pasa włosy na ramiona.
Z uśmiechem na ustach stuknęłyśmy się kieliszkami i wypiłyśmy do dna szampana. Każda z nas wypiła już wystarczająco dużo, by mieć dobry humor, wiedziałyśmy też doskonale, co nas zaraz czeka.
– Do stołu, lejdis – zarządziła Marietta, a my potulnie zasiadłyśmy na swoich stałych miejscach.
Sześć krzeseł, sześć nakryć na stole i sześć przyjaciółek z dzieciństwa. Wspólne czasy podstawówki, gimnazjum, liceum, a potem studia na jednym uniwersytecie, tylko na innych wydziałach. Łączyło nas wiele, wiele też dzieliło. Jednak zawsze w sylwestra byłyśmy razem. Nasza szósta i nikogo więcej.
– To pora teraz na nasze tradycyjne postanowienia noworoczne. Pamiętajcie, że ta, która będzie miała najlepsze i faktycznie je spełni, dostaje pięć tysięcy. Po tysiąc od każdej z przegranych. W zeszłym już roku wygrała nasza Dżolanta, która postanowiła, że w dwa tysiące czternastym roku schudnie dwadzieścia kilogramów, i – jak widzimy – w końcu się jej to udało. – Marietta lubiła przemawiać, nie potrafiąc przy tym ukryć swojego poczucia wyższości i uszczypliwości.
– Dokładnie dwadzieścia trzy siedemset, ale te siedemset to przytyję przez tego sylwestra z wami. – Jolka wstała i podkreśliła dłońmi zmieniony kształt swoich bioder, nie zauważając zgryźliwości Marietty.
Wszystkie, prócz Jolki, ruszyłyśmy do naszych torebek po koperty z wygraną. Jolka z radością przyjęła pieniądze, całując serdecznie każdą z nas.
– Moni będziesz dziś protokolantem – zarządziła Marietta, na co Monia kiwnęła z radością głową. – Długopis i notes są na stoliku nocnym w mojej sypialni.
Monia wstała i poszła do ogromnej sypialni, o której marzyła na pewno każda z nas. Nawet Zośka zazdrościła jej pomysłu na wystrój. Skandynawska sypialnia w błękitach i białych ściennych panelach, z ogromnym łóżkiem z pikowanym zagłówkiem, który podkreślał najnowszy hit sezonu – biało-szaro-błękitne cotton balls. Marietta była projektantką wnętrz, co widać było w jej ogromnym domu. Wszystko tutaj do siebie pasowało. Potrafiła odmienić wnętrze każdego, nawet najbrzydszego mieszkania. Potrafiła też odmienić wnętrze człowieka. Każde, prócz swojego.
– Która zaczyna? – zapytała Monia, kiedy usiadła na swoim krześle z notesem i długopisem. – Może tak, jak składałyśmy życzenia.
– No dobra, czyli ja pierwsza. – Marietta wstała, trzymając kieliszek w dłoni. – W dwa tysiące piętnastym roku zostanę dyrektorem projektowym – powiedziała i wypiła do dna wino.
– A Teodor? – zapytała Jolka, doskonale orientując się w sytuacji z nierealnym awansem Marietty w firmie, której prezesem był niejaki Teodor.
– Mogę zawsze mieć nadzieję, że kiedyś umrze. Ma już czterdzieści trzy lata, więc najwyższa pora na niego. – Zaśmiała się szyderczo, a Monia, jako protokolantka, zapisała w notesie:
Marietta – w 2015 roku zostanie dyrektorem projektowym.
– Teraz ja. – Monia także wstała, trzymając kieliszek napełniony białym winem. – Na dwa tysiące piętnasty rok zaplanowałam coś szczególnego. Coś, o czym od zawsze marzyłam, coś…
– Do rzeczy, bejbe – poganiała ją niecierpliwa Zośka.
– Mówię przecież! W dwa tysiące piętnastym roku pójdę na kurs prawa jazdy – dokończyła Monia i wypiła wino znajdujące się w kieliszku, a reszta zaczęła się śmiać.
– Takie postanowienie to ja też mogę sobie zrobić. Zapisać się i już. Jedyna twoja szansa na wygranie jest wtedy, kiedy żadnej z nas nie uda się spełnić swojego postanowienia. Na pewno każde z nich będzie lepsze niż twój nędzny kurs prawa jazdy. – Jola z radością skrytykowała postanowienie Moni. Sama schudła w rok ponad dwadzieścia kilogramów, a Monia wyskoczyła z marnym kursem, na który zapisać się może nawet jutro.
– Dla mnie to ważne – prychnęła Monia i zapisała w notesie:
Monika – w 2015 roku zapisze się na kurs prawa jazdy.
– Ważne, ale marne – skwitowała Jolka, po czym wstała ze swoim kieliszkiem. – W dwa tysiące piętnastym roku zostanę trenerem personalnym.
– Nieźle cię wzięło. – Marietta była wyraźnie pod wrażeniem jej postanowienia.
– Będziesz jak Chodakowska! – krzyknęła radośnie Zośka, która już od dwóch lat regularnie ćwiczyła Skalpel i Killera na zmianę.
– To piję. – Jola wypiła trunek do dna w celu przypieczętowania postanowienia.
– Za nową Chodakowską! – Zośka wciąż była w euforii.
– Gęsicką – poprawiła ją Jolka. – Jolantę Gęsicką.
– Już widzę te hasła „Schudnij z Gąską”, „Szczupła Gęś”, „Gęsim krokiem ku pięknej sylwetce” – zaczęła wyliczać Zośka, lecz żadna z dziewczyn jej nie słuchała.
Monia wzięła długopis i zapisała w notesie:
Jola – w 2015 roku zostanie trenerem personalnym.
– Baśka, teraz ty – powiedziałam, a Baśka niechętnie wstała z kieliszkiem w dłoni.
– Ja w dwa tysiące piętnastym roku wyprowadzę się od rodziców – powiedziała cicho i wypiła wino z kieliszka, a my patrzyłyśmy na nią z niedowierzaniem. Wiedziałyśmy, że sama nie jest w stanie nic ogarnąć wokół siebie, a co dopiero sama mieszkać.
– Baśka, zaskoczyłaś mnie. – Monia wyraźnie się zdziwiła, słysząc jej postanowienie. – Zaskoczyłaś nas – poprawiła się po chwili, po czym zanotowała w notesie.
Baśka – w 2015 roku wyprowadzi się od rodziców.
Widząc, że Monia kończy zapisywać postanowienie Baśki, Zosia wstała i przeczesała palcami włosy. Pomalowała usta błyszczykiem, jakby szykowała się do zdjęcia, nie do przemówienia, i sięgnęła po swój kieliszek.
– W tym roku obronię magistra – powiedziała z gracją Zosia, po czym wypiła do dna.
– Zośka, wymyśl coś nowego. – Marietta zaśmiała się jako pierwsza, a my jej zawtórowałyśmy.
– Od czterech lat masz to samo postanowienie – zniechęconym głosem dodała Jolka.
– Żeby obronić, trzeba najpierw napisać pracę – wykrzyknęłam i wszystkie dziewczyny, prócz Zośki oczywiście, zaczęły się pokładać ze śmiechu.
– I zdać egzaminy, zaliczyć praktyki – zaczęła wymieniać Baśka.
– Jedyne, co zaliczyła Zośka na studiach, to świeżych doktorów, choć dziwię się, jak się z nimi dogaduje – rzuciła Jolka, a Zośka spojrzała na nią spod byka.
– W łóżku nie trzeba gadać – zabłysnęła Monia.
– Prędzej cię wyrzucą z tych studiów. – Marietta po wypiciu alkoholu była jeszcze bardziej bezlitosna.
– Dla nas to lepiej, dziewczyny. Zośka już nam odpadła w przedbiegach, bo prędzej krowy będą latać, niż Zośka się obroni.
Słowa Moni wyraźnie nie spodobały się naszej „gwieździe”, bo usiadła z widoczną złością w oczach, mimo iż uśmiech wciąż nie schodził z jej twarzy.
Monia ponownie sięgnęła po długopis i zapisała w notesie:
Zośka – w 2015 roku obroni tytuł magistra.
Przyszła pora na mnie. Wzięłam swój kieliszek w dłoń, wstałam pewnie z krzesła i radośnie zakomunikowałam:
– W dwa tysiące piętnastym roku wyjdę za mąż.
Wypiłam toast, nie zauważając śmiejących się przyjaciółek. Od alkoholu szumiało mi już w głowie, a one wciąż się śmiały.
– Berka, ale żeś popłynęła – skwitowała moje postanowienie Baśka, kiedy tylko skończyła się śmiać.
– Zatoniesz szybciej niż Titanic i nawet góra lodowa ci nie będzie potrzebna. – Jolka zachichotała złośliwie.
– Kocham DiCaprio – rozmarzyła się Zośka.
– A on ciebie nie, bo jesteś za głupia – sprowadziła ją na ziemię Marietta, na co Zośka rzuciła się na nią ze swoimi drobnymi rączkami.
– Sama jesteś głupia i na dodatek brzydka jak noc – Zośka nie chciała pozostać jej dłużna.
– Ej, ja lubię noc i sądzę, że wcale nie jest brzydka – włączyła się w kłótnię Jolka.
– Coś czuję, że za rok to ja zgarnę te pięć tysięcy. – Radosny głos Moni przywołał dziewczyny do porządku.
– Wcale się nie zdziwię – podsumowała jej słowa Marietta, a Monia zapisała w zeszycie:
Berka – w 2015 roku wyjdzie za mąż.
– To teraz każda przypieczętuje postanowienia Rady Sylwestrowej Nocy. – Marietta sięgnęła po leżący przed Monią notes i podniosła go do góry, aby każda z nas spojrzała na niego dokładnie.
Nawet z tej odległości widać było każde z zapisanych postanowień. Marietta rozdała każdej z nas kolorowe szminki i małe lusterka. Wiedziałyśmy, co należy zrobić. Jak co roku przypieczętujemy nasze postanowienia noworocznym całusem. Każda z nas ma swój kolor, aby łatwiej rozróżnić prawdziwość pieczęci. Marietta – czerwony, Zosia – bladoróżowy, Baśka – amarantowy, Jolka – beżowy, Monia – pomarańczowy i ja – fioletowy. Pomalowałam usta fioletową szminką i czekałam, aż notes trafi w moje ręce. Odnalazłam swoje postanowienie i obok niego zostawiłam słodkiego fioletowego całusa. „Słowo się rzekło, Berka – pomyślałam i w moich wyraźnie nietrzeźwych już myślach zanotowałam: – W dwa tysiące piętnastym roku wyjdę za mąż!”.
1 stycznia 2015 roku
„Cholera jasna, mój łeb” – to była pierwsza moja myśl po tym, jak tylko udało mi się podnieść powieki. Próbowałam wstać, lecz moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Sturlałam się z łóżka na panele i niczym gąsienica postanowiłam dotrzeć do toalety. Kiedy dopełzałam do drzwi, te otworzyły się gwałtownie i uderzyły mnie w głowę. Zawirowało. Żołądek też zawirował i wyrzucił z siebie całą zawartość pochłoniętą wczorajszej nocy.
– Berka, nic ci nie jest? – zapytał znajomy głos, ale nie miałam siły odpowiedzieć.
Karol podszedł do mnie i swoimi czyściutkimi, pasiastymi skarpetami wdepnął w kałużę pod moją twarzą.
– Widzę, że było naprawdę grubo. – Chwycił mnie pod pachami i przeniósł z powrotem na łóżko. – Zrobię ci herbaty.
– Miiięęętttyyy – wydukałam z bólem, a on zaczął się śmiać i poszedł do kuchni.
Leżałam na łóżku i próbowałam sobie przypomnieć, co stało się poprzedniej nocy. Pamiętam, że byłyśmy w szóstkę u Marietty, wypiłyśmy dużo wina, dużo za dużo, sądząc po tym, jak się czuję. Chyba urwał mi się film. Nie pamiętam, jak tu dotarłam. Jak dotarłam do mojego pokoju, mojego kochanego i przyjemnego łóżka z satynową pościelą w kwiaty lawendy. Moje rozważania przerwało skrzypnięcie drzwi. „Miałam je naoliwić” – pomyślałam i obiecałam sobie, że zrobię to, jak tylko poczuję się lepiej.
– Usiądź. – Karol pomógł mi się podnieść, lecz moje ciało wydawało się bezwładne.
– Mięta? – upewniłam się, a on wydobył z siebie ciche „mhym”.
Podniosłam kubek i upiłam łyk herbaty, po czym wyplułam go.
– Kurwa, imbir! – krzyknęłam, momentalnie się budząc.
– Woda z imbirem. Jak mawia babcia Stasia, jest ona idealna na takie problemy… jak ty masz – wyjaśnił Karol.
– Babcia Stasia, żeby dłużej żyć, pije co rano swój własny mocz, a ty mnie chcesz otruć jakimś ohydnym imbirem – odbiłam piłeczkę.
– Też mogłabyś zacząć pić swoje siki, bo przy takim stylu życia, jaki prowadzisz, to wątpię żebyś dotrwała do trzydziestki – zaśmiał się Karol, a ja nie miałam sił się z nim kłócić.
– Umieram – wydukałam, a on podsunął mi kubek, w którym była woda z imbirem.
– Właśnie o tym mówiłem. A do trzydziestki masz jeszcze praktycznie dwa lata – podsumował zwycięsko naszą batalię i patrzył, jak piję ohydny napar.
– Chyba wolę umrzeć, niż korzystać z receptur babci Stasi. – Grymas na mojej twarzy wyraźnie mówił o smaku napoju.
– A teraz się prześpij jeszcze z godzinę, a ja pójdę po wodę do sklepu, bo coś czuję, że będzie jej dużo potrzeba. – Karol już zakładał buty na swoje mokre pasiaste skarpetki.
– Karol, skarpety – wydukałam ledwo.
– Wypierzesz je, już ja będę o tym pamiętał.
– Dziś Nowy Rok. Sklepy są zamknięte. – Chyba imbir zaczął otrzeźwiać mój mózg.
– Sklepy tak. Żabka nie – powiedział, zamykając za sobą drzwi, a ja ciężko opadłam ponownie na łóżko.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie na chwilę wytchnienia. Wiedziałam, że kiedy nabiorę sił, przyjdzie pora na wyjaśnienia, co się wydarzyło poprzedniej nocy. „Niech babcia Stasia da mi swój zeszyt mikstur” – zdążyłam pomyśleć krótko przed tym, nim zasnęłam.
* * *
Sen był przyjemny. Biegałam boso po śniegu, który wciąż spadał drobnymi płatkami z nieba, delikatnie otulając ulice dookoła. Było mi ciepło. Ciepło mimo widoku ubranych w grube płaszcze ludzi. Nie widziałam ich twarzy. Oni byli nieważni. Ważna byłam tylko ja, śnieg i moje bose stopy, zostawiające małe ślady w rozmiarze trzydzieści sześć na puchu. Byłam szczęśliwa. Szczęście to nie są rzeczy materialne. Szczęście to nasze wewnętrzne ciepło, niepozwalające nam zmarznąć. Moje ciepło topiło śnieg. Stałam przed ogromną mosiężną bramą i zastanawiałam się, czemu na nią nie spadał śnieg. Może tam już nie padało? Może śnieg kończył się tuż za mną? Popatrzyłam w głąb bramy i zobaczyłam małą dziewczynkę siedzącą na śniegu. „A jednak tam też pada” – pomyślałam i spróbowałam przedostać się za bramę. Wspinałam się po niewygodnych, zimnych prętach i nagle brama się otworzyła. „Berka, wystarczyło ją pchnąć” – pomyślałam, po czym spadłam radośnie w puszystą zaspę. Kiedy podeszłam do dziewczynki, zauważyłam, że miała przed sobą zapałki. „Znam ją” – przebiegło mi przez głowę i zaczęłam zastanawiać się w myślach nad szczegółami tej znajomości.
– Mam zapalniczkę – powiedziałam, przeszukując kieszenie moich spodni. – Pomogę ci.
Trzymałam już zapalniczkę i nagle coś zakłóciło mi obraz…
* * *
– Komu pomożesz? – Ze snu wyrwał mnie Karol.
– Dziewczynce z Zapałkami – odpowiedziałam, a on zaczął się śmiać.
– Czy aby na pewno twoja obecna kondycja spowodowana jest jedynie upojeniem alkoholowym?
Spojrzałam na niego krzywo. Nie lubiłam tego stanu, kiedy w mojej głowie dzieje się coś, na co nie mam wpływu. Jakieś trzy lata temu z powodu notorycznego bólu głowy mój lekarz przepisał mi silne tabletki, które zawsze pomagały. Pomagały zawsze, prócz sylwestrowych spotkań z dziewczynami. Wino lało się strumieniami, a nasze gardła je chętnie chłonęły. Gorzej było w Nowy Rok. Każda z nas leżała w łóżku, marząc, by mózg zaczął pracować jak dawniej. Jednak tym razem było inaczej. Głowa bolała jeszcze bardziej, a myśli… zgubiły się gdzieś w połowie drogi. Nie pamiętałam praktycznie nic, co wydarzyło się wczoraj.
Karol, zobaczywszy, że rozmowa ze mną nie ma najmniejszego sensu, zostawił przy moim łóżku wodę mineralną i poszedł do swojego pokoju. Chciałam znów zasnąć. Pomóc Dziewczynce z Zapałkami, spotkanej we śnie. Powieki ledwo zdążyły opaść, kiedy do moich uszu dotarł znany mi doskonale dźwięk mojej komórki. „A niech cię czołg przejedzie na drodze” – życzyłam temu, kto dzwonił. Machinalnie wyszukałam telefon i wciąż mając zamknięte oczy, nacisnęłam miejsce, gdzie zazwyczaj była zielona słuchawka.
– Berka, żyjesz??? – Po drugiej stronie usłyszałam Mariettę.
– Yhy – wydukałam ledwo.
– Wczoraj to żeś pokazała. Z takiej strony to nawet my cię nie znałyśmy. – Nie potrafiła mówić bez tej swojej ironicznej nuty w głosie.
– A co takiego zrobiłam? – zapytałam przerażona.
– To ty nic nie pamiętasz?! – Marietta zaczęła rechotać i byłam pewna, że patrzy teraz w lustro, aby upewnić się, czy podczas śmiechu nie widać na jej twarzy za dużo zmarszczek.
– No, niewiele – wyznałam szczerze.
– Berka to ja ci wszystko opowiem, tylko, błagam cię, usiądź, bo padniesz, jak usłyszysz – rozkazała.
– Leżę, więc już bardziej nie upadnę.
– Nawet się nie dziwię, że nie masz siły wstać. Naprawdę dałaś czadu. – Zaczęłam bać się jeszcze bardziej. – Więc o dwunastej, jak co roku, były życzenia i nasze postanowienia.
– Kurwa mać, mać kurwa! – przerwałam jej.
– Berka, przywołuję cię do porządku i przypominam, że ty nie bluźnisz, a słowo z „mać” na pewno nie jest chorobą i nie wytłumaczysz go jak „cholery”. – Sama klęła jak szewc.
– Mari, jakie miałyśmy postanowienia w tym roku? – zapytałam, bojąc się jej odpowiedzi.
– Ja zostanę dyrektorem projektowym, Monia pójdzie na kurs prawa jazdy, Jolka chce być trenerem personalnym, Baśka wyprowadzi się od rodziców, Zośka obroni w końcu magistra, a ty… ty nas zaskoczyłaś. – Trzymała mnie w napięciu, mając pewność, że naprawdę nic nie pamiętam. – Ty w dwa tysiące piętnastym roku wyjdziesz za mąż.
– Cooo?! – Nie wierzyłam, ale głos po drugiej stronie wcale się nie zaśmiał.
– Tak, tak, tak. Więc radzę ci się spieszyć. Zostały ci tylko trzysta sześćdziesiąt cztery dni, bo dziś to raczej nikogo nie wyrwiesz. – Miała ze mnie prawdziwy ubaw.
– A co było po postanowieniach? – Wiedziałam, że musiałam zrobić coś jeszcze gorszego, niż postanowić, że wyjdę za mąż w ciągu roku.
– Więc po przypieczętowaniu postanowień włączyłyśmy tradycyjnie Króla Lwa, lecz jeszcze przed narodzinami Simby zaczęłaś rzucać poduszkami i popcornem w telewizor, krzycząc: „To Skaza jest winny. Zabić gnoja”. Nie mogłyśmy cię uspokoić, więc dla świętego spokoju wyłączyłyśmy film. Zaczęłaś płakać, że zabrałyśmy ci dzieciństwo, i pędem rzuciłaś się do mojej sypialni, z której przyniosłaś mój lateksowy wibrator. Podałaś go Moni i kazałaś jej śpiewać Krąg życia. Monia chyba tak się ciebie bała, że zaczęła śpiewać. – Po drugiej stronie słuchawki słychać było ponownie głośny śmiech Marietty. – Zaczęłaś tańczyć, potknęłaś się o miskę po popcornie i upadłaś na mój piękny, nowoczesny stoliczek. Bałyśmy się o ciebie, więc zadzwoniłyśmy po taxi, by odwieźli cię do domu.
– Jechałam sama w takim stanie? – niedowierzałam.
– Berka, jak sama? Był z tobą taksówkarz, chociaż radzę ci nie szukać męża w tym kręgu, bo gdyby nie stówka napiwku, to byś chyba pieszo szła do domu.
– Rzygałam? – przestraszyłam się.
– To by chyba z dwojga złego było lepsze. – Zaśmiała się. – Kiedy wyprowadziłyśmy cię przed dom do taksówki, miły pan wyszedł, by pomóc, a ty rzuciłaś się na niego i zaczęłaś go cmokać, tłumacząc, że to twój przyszły mąż. On przestraszył się i pokazał obrączkę, a ty „szeptem” tak głośnym, że wszyscy słyszeli, obiecałaś mu, że jak się z tobą ożeni, to oddasz mu połowę kasy i będzie mógł żyć z odsetek do końca swoich dni – dokończyła Marietta, a ja poczułam, że moja głowa pęka. Pęka bardziej od wstydu niż od przepicia. Szybko się pożegnałam i rzuciłam telefonem w drzwi.
„W tym roku wyjdę za mąż” – powtarzałam sobie treść mojego postanowienia. Przecież to niemożliwe. Niedorzeczne. Jestem sama od czasów Marcina. To już jakieś dwa lata, a może trochę więcej. Obiecałam sobie, że będę singielką do końca życia, a tu takie postanowienie. „Słowo się rzekło, więc trzeba się starać” – pomyślałam i zawołałam, najgłośniej jak potrafiłam: „Kaaarolll!”. Przypominało to raczej krzyk męczennika, ale on go usłyszał i już po chwili stanął z pytającym spojrzeniem w drzwiach mojego pokoju.
– Wychodzę za mąż.
– Gratuluję. – Zaśmiał się. – Daj mi to, co wczoraj brałaś, to może i ja znajdę żonę, gdzieś pomiędzy jawą a snem.
– Takie mam postanowienie na dwa tysiące piętnasty rok – wyznałam z dumą, choć jeszcze przed chwilą nic o nim nie wiedziałam.
– O, nie wiedziałem.
– Ja w sumie też. Dopiero teraz Marietta mi powiedziała.
– A można wiedzieć za kogo? – zapytał.
– Za kogo? Z dziewczynami co roku mamy postanowienia…
– Za kogo wychodzisz za mąż? – przerwał mi.
– Właśnie tutaj jest problem – wyznałam – jeszcze sama nie wiem.