Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mąż potrzebny na już - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mąż potrzebny na już - ebook

Lekka komedia z nutą romantyzmu, opowieść o sześciu przyjaciółkach z dzieciństwa, które mimo różnych zawodów i zainteresowań wspierają się w ważnych momentach życia. 28-letnie singielki, dzielące swoje sekrety od czasów podstawówki, kłócą się o wszystko, ale postanawiają kibicować Bernadecie w realizacji ambitnego planu. Coroczna zabawa w postanowienia noworoczne staje się dla niej początkiem trudnej drogi w poszukiwaniu męża. Jej perypetie ukazują, jak ciężko w XXI wieku znaleźć idealnego kandydata, mimo wielu możliwości, jakie daje nam świat. Bernadeta w każdym napotkanym mężczyźnie widzi przyszłego męża, ale kolejne związki przynoszą rozczarowania.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-854-1
Rozmiar pliku: 954 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prześwietlenie

Ber­na­det­ta (Ber­ka) – ja; dy­plo­mo­wa­ny ko­sme­to­log; naj­bar­dziej boi się swo­ich po­my­słów, któ­re nie­jed­no­krot­nie spra­wi­ły jej wie­le pro­ble­mów; sto­su­je wie­le po­rów­nań książ­ko­wych i fil­mo­wych, któ­re nie za­wsze są od­po­wied­nio do­bra­ne do sy­tu­acji; za­zwy­czaj wpierw mówi, po­tem my­śli (albo i wca­le nie my­śli, bo po co pła­kać nad roz­la­nym mle­kiem).

Zo­fia (Zoś­ka) – z za­wo­du wiecz­na stu­dent­ka ko­sme­to­lo­gii (od czte­rech lat za­czy­na pi­sać pra­cę ma­gi­ster­ską i wciąż nie ma na­wet te­ma­tu); wła­ści­ciel­ka naj­bar­dziej „prze­cze­sa­nych” wło­sów w War­sza­wie, a może i w ca­łej Pol­sce; cór­ka bo­ga­te­go ojca; po po­raż­ce w wy­bo­rach Miss War­sza­wy po­sta­no­wi­ła zo­stać ak­tor­ką, mo­del­ką lub pio­sen­kar­ką, bo uwa­ża, że w każ­dej z tych dzie­dzin jest re­we­la­cyj­na; na py­ta­nie: „Co by zmie­ni­ła w świe­cie?” od­po­wia­da, że wszyst­ko prócz sie­bie, oczy­wi­ście.

Bar­ba­ra (Baś­ka) – wy­pa­lo­na za­wo­do­wo ko­rek­tor­ka w wy­daw­nic­twie, uwa­ża, że jest wie­le do­brych ksią­żek, ale ona musi po­pra­wiać te, któ­re ją nu­dzą; pró­bu­je po­rząd­ko­wać ży­cie in­nych, za­po­mi­na­jąc o swo­jej nie­za­rad­no­ści; za­wsze słu­ży do­brą radą in­nym, wzru­sza się na hor­ro­rach, krzy­czy na ro­man­si­dłach, ale naj­bar­dziej lubi uty­ski­wać na wła­sne ży­cie.

Mo­ni­ka (Mo­nia) – pra­cow­nik so­cjal­ny z praw­dzi­we­go zda­rze­nia; po­wo­ła­nie, tak moż­na na­zwać wy­bór jej za­wo­du, cał­ko­wi­cie nie­zro­zu­mia­ły dla in­nych z po­wo­du trud­no­ści w nim na­po­tka­nych oraz ni­skich płac; wła­ści­ciel­ka nud­ne­go ży­cia, któ­re­go ubar­wie­niem są je­dy­nie opo­wie­ści o jej pod­opiecz­nych z ni­zin spo­łecz­nych; u każ­de­go ze zna­jo­mych do­szu­ku­je się za­bu­rzeń psy­chicz­nych, któ­re poza pra­cą są jej je­dy­ną pa­sją.

Jo­lan­ta (Jol­ka) – prze­sad­nie dba o to, co je (od dziec­ka bo­ry­ka­ła się z nad­wa­gą); ma­niacz­ka nie tyl­ko zdro­we­go od­ży­wia­nia, ale i spor­tu, na­zy­wa sie­bie naj­wier­niej­szą przy­ja­ciół­ką Ewy Cho­da­kow­skiej i jej przy­szłą na­stęp­czy­nią; za­wsze znaj­dzie sło­wa, któ­re za­miast mo­ty­wo­wać do­bi­ją czło­wie­ka (nie bez po­wo­du jej ulu­bio­nym na­rzę­dziem w domu jest mło­tek); je­dy­nie na lek­cjach wy­cho­wa­nia do ży­cia w ro­dzi­nie, któ­re pro­wa­dzi w jed­nym z war­szaw­skich ze­spo­łów szkół, wy­da­je się miłą i do­brą pa­nią pe­da­gog.

Ma­riet­ta (Mari) – za­pa­trzo­na w sie­bie i swój suk­ces pro­jek­tant­ka wnętrz; sfor­mu­ło­wa­nie „po tru­pach do celu” ro­zu­mie jak naj­bar­dziej do­słow­nie; lubi rzą­dzić, a sama ma pro­blem z pod­po­rząd­ko­wa­niem się ko­mu­kol­wiek; swo­ją gar­de­ro­bę po­dzie­li­ła na czte­ry czę­ści, każ­da ko­lo­ry­stycz­nie do­bra­na do pory roku; nie ro­zu­mie lu­dzi bez am­bi­cji, bo sama nie wy­obra­ża so­bie ustać w miej­scu, na jed­nym ze szcze­bli ka­rie­ry.

28-let­nie sin­giel­ki, przy­jaź­nią­ce się z sobą od cza­sów pod­sta­wów­ki, kłó­cą się o wszyst­ko, ale wie­dzą, że tyl­ko zgo­da daje im szczę­ście.

Sylwester 2014

– Pięć, czte­ry, trzy, dwa, je­den! – wy­krzy­ki­wa­ły­śmy wszyst­kie ra­zem.

Mo­nia otwo­rzy­ła szam­pa­na, Baś­ka pod­bie­gła do niej z tacą, na któ­rej, jak co roku, sta­ło sześć kie­lisz­ków.

– Szczę­śli­we­go No­we­go Roku, ko­cha­ne – jako pierw­sza po­wie­dzia­ła to go­spo­dy­ni im­pre­zy, Ma­riet­ta.

– Szczę­śli­we­go No­we­go Roku, złot­ka wy moje – tym ra­zem był to głos Moni.

– Hap­pi­ness, hap­pi­ness, sex and love, my dar­lings! – wy­krzyk­nę­ła Jol­ka, pod­ska­ku­jąc do góry z so­bie tyl­ko zna­nych po­wo­dów.

– Oby dwa ty­sią­ce pięt­na­sty był naj­wspa­nial­szym, jaki nas spo­tkał w ży­ciu. – Baś­ka w każ­de­go syl­we­stra mó­wi­ła to samo, zmie­nia­jąc tyl­ko rok w wy­uczo­nej for­muł­ce.

– Moje ro­bacz­ki, moje pcheł­ki, wie­cie, że chcę dla was tak samo do­brze, jak ja mam, i tego wam ży­czę. – Zoś­ka na­wet pod­czas skła­da­nia ży­czeń mu­sia­ła pod­kre­ślić, że jest (je­dy­nie w jej mnie­ma­niu) lep­sza niż my.

– Szczę­śli­we­go, moje pięk­ne – po­wie­dzia­łam krót­ko, ale Zo­ś­ce to wy­star­czy­ło, by po­czuć się speł­nio­ną. Na sło­wach „moje pięk­ne” non­sza­lanc­ko za­rzu­ci­ła swo­je kru­czo­czar­ne, dłu­gie do pasa wło­sy na ra­mio­na.

Z uśmie­chem na ustach stuk­nę­ły­śmy się kie­lisz­ka­mi i wy­pi­ły­śmy do dna szam­pa­na. Każ­da z nas wy­pi­ła już wy­star­cza­ją­co dużo, by mieć do­bry hu­mor, wie­dzia­ły­śmy też do­sko­na­le, co nas za­raz cze­ka.

– Do sto­łu, lej­dis – za­rzą­dzi­ła Ma­riet­ta, a my po­tul­nie za­sia­dły­śmy na swo­ich sta­łych miej­scach.

Sześć krze­seł, sześć na­kryć na sto­le i sześć przy­ja­ció­łek z dzie­ciń­stwa. Wspól­ne cza­sy pod­sta­wów­ki, gim­na­zjum, li­ceum, a po­tem stu­dia na jed­nym uni­wer­sy­te­cie, tyl­ko na in­nych wy­dzia­łach. Łą­czy­ło nas wie­le, wie­le też dzie­li­ło. Jed­nak za­wsze w syl­we­stra by­ły­śmy ra­zem. Na­sza szó­sta i ni­ko­go wię­cej.

– To pora te­raz na na­sze tra­dy­cyj­ne po­sta­no­wie­nia no­wo­rocz­ne. Pa­mię­taj­cie, że ta, któ­ra bę­dzie mia­ła naj­lep­sze i fak­tycz­nie je speł­ni, do­sta­je pięć ty­się­cy. Po ty­siąc od każ­dej z prze­gra­nych. W ze­szłym już roku wy­gra­ła na­sza Dżo­lan­ta, któ­ra po­sta­no­wi­ła, że w dwa ty­sią­ce czter­na­stym roku schud­nie dwa­dzie­ścia ki­lo­gra­mów, i – jak wi­dzi­my – w koń­cu się jej to uda­ło. – Ma­riet­ta lu­bi­ła prze­ma­wiać, nie po­tra­fiąc przy tym ukryć swo­je­go po­czu­cia wyż­szo­ści i uszczy­pli­wo­ści.

– Do­kład­nie dwa­dzie­ścia trzy sie­dem­set, ale te sie­dem­set to przy­ty­ję przez tego syl­we­stra z wami. – Jol­ka wsta­ła i pod­kre­śli­ła dłoń­mi zmie­nio­ny kształt swo­ich bio­der, nie za­uwa­ża­jąc zgryź­li­wo­ści Ma­riet­ty.

Wszyst­kie, prócz Jol­ki, ru­szy­ły­śmy do na­szych to­re­bek po ko­per­ty z wy­gra­ną. Jol­ka z ra­do­ścią przy­ję­ła pie­nią­dze, ca­łu­jąc ser­decz­nie każ­dą z nas.

– Moni bę­dziesz dziś pro­to­ko­lan­tem – za­rzą­dzi­ła Ma­riet­ta, na co Mo­nia kiw­nę­ła z ra­do­ścią gło­wą. – Dłu­go­pis i no­tes są na sto­li­ku noc­nym w mo­jej sy­pial­ni.

Mo­nia wsta­ła i po­szła do ogrom­nej sy­pial­ni, o któ­rej ma­rzy­ła na pew­no każ­da z nas. Na­wet Zoś­ka za­zdro­ści­ła jej po­my­słu na wy­strój. Skan­dy­naw­ska sy­pial­nia w błę­ki­tach i bia­łych ścien­nych pa­ne­lach, z ogrom­nym łóż­kiem z pi­ko­wa­nym za­głów­kiem, któ­ry pod­kre­ślał naj­now­szy hit se­zo­nu – bia­ło-sza­ro-błę­kit­ne cot­ton balls. Ma­riet­ta była pro­jek­tant­ką wnętrz, co wi­dać było w jej ogrom­nym domu. Wszyst­ko tu­taj do sie­bie pa­so­wa­ło. Po­tra­fi­ła od­mie­nić wnę­trze każ­de­go, na­wet naj­brzyd­sze­go miesz­ka­nia. Po­tra­fi­ła też od­mie­nić wnę­trze czło­wie­ka. Każ­de, prócz swo­je­go.

– Któ­ra za­czy­na? – za­py­ta­ła Mo­nia, kie­dy usia­dła na swo­im krze­śle z no­te­sem i dłu­go­pi­sem. – Może tak, jak skła­da­ły­śmy ży­cze­nia.

– No do­bra, czy­li ja pierw­sza. – Ma­riet­ta wsta­ła, trzy­ma­jąc kie­li­szek w dło­ni. – W dwa ty­sią­ce pięt­na­stym roku zo­sta­nę dy­rek­to­rem pro­jek­to­wym – po­wie­dzia­ła i wy­pi­ła do dna wino.

– A Teo­dor? – za­py­ta­ła Jol­ka, do­sko­na­le orien­tu­jąc się w sy­tu­acji z nie­re­al­nym awan­sem Ma­riet­ty w fir­mie, któ­rej pre­ze­sem był nie­ja­ki Teo­dor.

– Mogę za­wsze mieć na­dzie­ję, że kie­dyś umrze. Ma już czter­dzie­ści trzy lata, więc naj­wyż­sza pora na nie­go. – Za­śmia­ła się szy­der­czo, a Mo­nia, jako pro­to­ko­lant­ka, za­pi­sa­ła w no­te­sie:

Ma­riet­ta – w 2015 roku zo­sta­nie dy­rek­to­rem pro­jek­to­wym.

– Te­raz ja. – Mo­nia tak­że wsta­ła, trzy­ma­jąc kie­li­szek na­peł­nio­ny bia­łym wi­nem. – Na dwa ty­sią­ce pięt­na­sty rok za­pla­no­wa­łam coś szcze­gól­ne­go. Coś, o czym od za­wsze ma­rzy­łam, coś…

– Do rze­czy, bej­be – po­ga­nia­ła ją nie­cier­pli­wa Zoś­ka.

– Mó­wię prze­cież! W dwa ty­sią­ce pięt­na­stym roku pój­dę na kurs pra­wa jaz­dy – do­koń­czy­ła Mo­nia i wy­pi­ła wino znaj­du­ją­ce się w kie­lisz­ku, a resz­ta za­czę­ła się śmiać.

– Ta­kie po­sta­no­wie­nie to ja też mogę so­bie zro­bić. Za­pi­sać się i już. Je­dy­na two­ja szan­sa na wy­gra­nie jest wte­dy, kie­dy żad­nej z nas nie uda się speł­nić swo­je­go po­sta­no­wie­nia. Na pew­no każ­de z nich bę­dzie lep­sze niż twój nędz­ny kurs pra­wa jaz­dy. – Jola z ra­do­ścią skry­ty­ko­wa­ła po­sta­no­wie­nie Moni. Sama schu­dła w rok po­nad dwa­dzie­ścia ki­lo­gra­mów, a Mo­nia wy­sko­czy­ła z mar­nym kur­sem, na któ­ry za­pi­sać się może na­wet ju­tro.

– Dla mnie to waż­ne – prych­nę­ła Mo­nia i za­pi­sa­ła w no­te­sie:

Mo­ni­ka – w 2015 roku za­pi­sze się na kurs pra­wa jaz­dy.

– Waż­ne, ale mar­ne – skwi­to­wa­ła Jol­ka, po czym wsta­ła ze swo­im kie­lisz­kiem. – W dwa ty­sią­ce pięt­na­stym roku zo­sta­nę tre­ne­rem per­so­nal­nym.

– Nie­źle cię wzię­ło. – Ma­riet­ta była wy­raź­nie pod wra­że­niem jej po­sta­no­wie­nia.

– Bę­dziesz jak Cho­da­kow­ska! – krzyk­nę­ła ra­do­śnie Zoś­ka, któ­ra już od dwóch lat re­gu­lar­nie ćwi­czy­ła Skal­pel i Kil­le­ra na zmia­nę.

– To piję. – Jola wy­pi­ła tru­nek do dna w celu przy­pie­czę­to­wa­nia po­sta­no­wie­nia.

– Za nową Cho­da­kow­ską! – Zoś­ka wciąż była w eu­fo­rii.

– Gę­sic­ką – po­pra­wi­ła ją Jol­ka. – Jo­lan­tę Gę­sic­ką.

– Już wi­dzę te ha­sła „Schud­nij z Gą­ską”, „Szczu­pła Gęś”, „Gę­sim kro­kiem ku pięk­nej syl­wet­ce” – za­czę­ła wy­li­czać Zoś­ka, lecz żad­na z dziew­czyn jej nie słu­cha­ła.

Mo­nia wzię­ła dłu­go­pis i za­pi­sa­ła w no­te­sie:

Jola – w 2015 roku zo­sta­nie tre­ne­rem per­so­nal­nym.

– Baś­ka, te­raz ty – po­wie­dzia­łam, a Baś­ka nie­chęt­nie wsta­ła z kie­lisz­kiem w dło­ni.

– Ja w dwa ty­sią­ce pięt­na­stym roku wy­pro­wa­dzę się od ro­dzi­ców – po­wie­dzia­ła ci­cho i wy­pi­ła wino z kie­lisz­ka, a my pa­trzy­ły­śmy na nią z nie­do­wie­rza­niem. Wie­dzia­ły­śmy, że sama nie jest w sta­nie nic ogar­nąć wo­kół sie­bie, a co do­pie­ro sama miesz­kać.

– Baś­ka, za­sko­czy­łaś mnie. – Mo­nia wy­raź­nie się zdzi­wi­ła, sły­sząc jej po­sta­no­wie­nie. – Za­sko­czy­łaś nas – po­pra­wi­ła się po chwi­li, po czym za­no­to­wa­ła w no­te­sie.

Baś­ka – w 2015 roku wy­pro­wa­dzi się od ro­dzi­ców.

Wi­dząc, że Mo­nia koń­czy za­pi­sy­wać po­sta­no­wie­nie Baś­ki, Zo­sia wsta­ła i prze­cze­sa­ła pal­ca­mi wło­sy. Po­ma­lo­wa­ła usta błysz­czy­kiem, jak­by szy­ko­wa­ła się do zdję­cia, nie do prze­mó­wie­nia, i się­gnę­ła po swój kie­li­szek.

– W tym roku obro­nię ma­gi­stra – po­wie­dzia­ła z gra­cją Zo­sia, po czym wy­pi­ła do dna.

– Zoś­ka, wy­myśl coś no­we­go. – Ma­riet­ta za­śmia­ła się jako pierw­sza, a my jej za­wtó­ro­wa­ły­śmy.

– Od czte­rech lat masz to samo po­sta­no­wie­nie – znie­chę­co­nym gło­sem do­da­ła Jol­ka.

– Żeby obro­nić, trze­ba naj­pierw na­pi­sać pra­cę – wy­krzyk­nę­łam i wszyst­kie dziew­czy­ny, prócz Zoś­ki oczy­wi­ście, za­czę­ły się po­kła­dać ze śmie­chu.

– I zdać eg­za­mi­ny, za­li­czyć prak­ty­ki – za­czę­ła wy­mie­niać Baś­ka.

– Je­dy­ne, co za­li­czy­ła Zoś­ka na stu­diach, to świe­żych dok­to­rów, choć dzi­wię się, jak się z nimi do­ga­du­je – rzu­ci­ła Jol­ka, a Zoś­ka spoj­rza­ła na nią spod byka.

– W łóż­ku nie trze­ba ga­dać – za­bły­snę­ła Mo­nia.

– Prę­dzej cię wy­rzu­cą z tych stu­diów. – Ma­riet­ta po wy­pi­ciu al­ko­ho­lu była jesz­cze bar­dziej bez­li­to­sna.

– Dla nas to le­piej, dziew­czy­ny. Zoś­ka już nam od­pa­dła w przed­bie­gach, bo prę­dzej kro­wy będą la­tać, niż Zoś­ka się obro­ni.

Sło­wa Moni wy­raź­nie nie spodo­ba­ły się na­szej „gwieź­dzie”, bo usia­dła z wi­docz­ną zło­ścią w oczach, mimo iż uśmiech wciąż nie scho­dził z jej twa­rzy.

Mo­nia po­now­nie się­gnę­ła po dłu­go­pis i za­pi­sa­ła w no­te­sie:

Zoś­ka – w 2015 roku obro­ni ty­tuł ma­gi­stra.

Przy­szła pora na mnie. Wzię­łam swój kie­li­szek w dłoń, wsta­łam pew­nie z krze­sła i ra­do­śnie za­ko­mu­ni­ko­wa­łam:

– W dwa ty­sią­ce pięt­na­stym roku wyj­dę za mąż.

Wy­pi­łam to­ast, nie za­uwa­ża­jąc śmie­ją­cych się przy­ja­ció­łek. Od al­ko­ho­lu szu­mia­ło mi już w gło­wie, a one wciąż się śmia­ły.

– Ber­ka, ale żeś po­pły­nę­ła – skwi­to­wa­ła moje po­sta­no­wie­nie Baś­ka, kie­dy tyl­ko skoń­czy­ła się śmiać.

– Za­to­niesz szyb­ciej niż Ti­ta­nic i na­wet góra lo­do­wa ci nie bę­dzie po­trzeb­na. – Jol­ka za­chi­cho­ta­ła zło­śli­wie.

– Ko­cham Di­Ca­prio – roz­ma­rzy­ła się Zoś­ka.

– A on cie­bie nie, bo je­steś za głu­pia – spro­wa­dzi­ła ją na zie­mię Ma­riet­ta, na co Zoś­ka rzu­ci­ła się na nią ze swo­imi drob­ny­mi rącz­ka­mi.

– Sama je­steś głu­pia i na do­da­tek brzyd­ka jak noc – Zoś­ka nie chcia­ła po­zo­stać jej dłuż­na.

– Ej, ja lu­bię noc i są­dzę, że wca­le nie jest brzyd­ka – włą­czy­ła się w kłót­nię Jol­ka.

– Coś czu­ję, że za rok to ja zgar­nę te pięć ty­się­cy. – Ra­do­sny głos Moni przy­wo­łał dziew­czy­ny do po­rząd­ku.

– Wca­le się nie zdzi­wię – pod­su­mo­wa­ła jej sło­wa Ma­riet­ta, a Mo­nia za­pi­sa­ła w ze­szy­cie:

Ber­ka – w 2015 roku wyj­dzie za mąż.

– To te­raz każ­da przy­pie­czę­tu­je po­sta­no­wie­nia Rady Syl­we­stro­wej Nocy. – Ma­riet­ta się­gnę­ła po le­żą­cy przed Mo­nią no­tes i pod­nio­sła go do góry, aby każ­da z nas spoj­rza­ła na nie­go do­kład­nie.

Na­wet z tej od­le­gło­ści wi­dać było każ­de z za­pi­sa­nych po­sta­no­wień. Ma­riet­ta roz­da­ła każ­dej z nas ko­lo­ro­we szmin­ki i małe lu­ster­ka. Wie­dzia­ły­śmy, co na­le­ży zro­bić. Jak co roku przy­pie­czę­tu­je­my na­sze po­sta­no­wie­nia no­wo­rocz­nym ca­łu­sem. Każ­da z nas ma swój ko­lor, aby ła­twiej roz­róż­nić praw­dzi­wość pie­czę­ci. Ma­riet­ta – czer­wo­ny, Zo­sia – bla­do­ró­żo­wy, Baś­ka – ama­ran­to­wy, Jol­ka – be­żo­wy, Mo­nia – po­ma­rań­czo­wy i ja – fio­le­to­wy. Po­ma­lo­wa­łam usta fio­le­to­wą szmin­ką i cze­ka­łam, aż no­tes tra­fi w moje ręce. Od­na­la­złam swo­je po­sta­no­wie­nie i obok nie­go zo­sta­wi­łam słod­kie­go fio­le­to­we­go ca­łu­sa. „Sło­wo się rze­kło, Ber­ka – po­my­śla­łam i w mo­ich wy­raź­nie nie­trzeź­wych już my­ślach za­no­to­wa­łam: – W dwa ty­sią­ce pięt­na­stym roku wyj­dę za mąż!”.

1 stycznia 2015 roku

„Cho­le­ra ja­sna, mój łeb” – to była pierw­sza moja myśl po tym, jak tyl­ko uda­ło mi się pod­nieść po­wie­ki. Pró­bo­wa­łam wstać, lecz moje nogi od­mó­wi­ły po­słu­szeń­stwa. Stur­la­łam się z łóż­ka na pa­ne­le i ni­czym gą­sie­ni­ca po­sta­no­wi­łam do­trzeć do to­a­le­ty. Kie­dy do­peł­za­łam do drzwi, te otwo­rzy­ły się gwał­tow­nie i ude­rzy­ły mnie w gło­wę. Za­wi­ro­wa­ło. Żo­łą­dek też za­wi­ro­wał i wy­rzu­cił z sie­bie całą za­war­tość po­chło­nię­tą wczo­raj­szej nocy.

– Ber­ka, nic ci nie jest? – za­py­tał zna­jo­my głos, ale nie mia­łam siły od­po­wie­dzieć.

Ka­rol pod­szedł do mnie i swo­imi czy­ściut­ki­mi, pa­sia­sty­mi skar­pe­ta­mi wdep­nął w ka­łu­żę pod moją twa­rzą.

– Wi­dzę, że było na­praw­dę gru­bo. – Chwy­cił mnie pod pa­cha­mi i prze­niósł z po­wro­tem na łóż­ko. – Zro­bię ci her­ba­ty.

– Miiię­ę­ętt­ty­yy – wy­du­ka­łam z bó­lem, a on za­czął się śmiać i po­szedł do kuch­ni.

Le­ża­łam na łóż­ku i pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć, co sta­ło się po­przed­niej nocy. Pa­mię­tam, że by­ły­śmy w szóst­kę u Ma­riet­ty, wy­pi­ły­śmy dużo wina, dużo za dużo, są­dząc po tym, jak się czu­ję. Chy­ba urwał mi się film. Nie pa­mię­tam, jak tu do­tar­łam. Jak do­tar­łam do mo­je­go po­ko­ju, mo­je­go ko­cha­ne­go i przy­jem­ne­go łóż­ka z sa­ty­no­wą po­ście­lą w kwia­ty la­wen­dy. Moje roz­wa­ża­nia prze­rwa­ło skrzyp­nię­cie drzwi. „Mia­łam je na­oli­wić” – po­my­śla­łam i obie­ca­łam so­bie, że zro­bię to, jak tyl­ko po­czu­ję się le­piej.

– Usiądź. – Ka­rol po­mógł mi się pod­nieść, lecz moje cia­ło wy­da­wa­ło się bez­wład­ne.

– Mię­ta? – upew­ni­łam się, a on wy­do­był z sie­bie ci­che „mhym”.

Pod­nio­słam ku­bek i upi­łam łyk her­ba­ty, po czym wy­plu­łam go.

– Kur­wa, im­bir! – krzyk­nę­łam, mo­men­tal­nie się bu­dząc.

– Woda z im­bi­rem. Jak ma­wia bab­cia Sta­sia, jest ona ide­al­na na ta­kie pro­ble­my… jak ty masz – wy­ja­śnił Ka­rol.

– Bab­cia Sta­sia, żeby dłu­żej żyć, pije co rano swój wła­sny mocz, a ty mnie chcesz otruć ja­kimś ohyd­nym im­bi­rem – od­bi­łam pi­łecz­kę.

– Też mo­gła­byś za­cząć pić swo­je siki, bo przy ta­kim sty­lu ży­cia, jaki pro­wa­dzisz, to wąt­pię że­byś do­trwa­ła do trzy­dziest­ki – za­śmiał się Ka­rol, a ja nie mia­łam sił się z nim kłó­cić.

– Umie­ram – wy­du­ka­łam, a on pod­su­nął mi ku­bek, w któ­rym była woda z im­bi­rem.

– Wła­śnie o tym mó­wi­łem. A do trzy­dziest­ki masz jesz­cze prak­tycz­nie dwa lata – pod­su­mo­wał zwy­cię­sko na­szą ba­ta­lię i pa­trzył, jak piję ohyd­ny na­par.

– Chy­ba wolę umrzeć, niż ko­rzy­stać z re­cep­tur bab­ci Sta­si. – Gry­mas na mo­jej twa­rzy wy­raź­nie mó­wił o sma­ku na­po­ju.

– A te­raz się prze­śpij jesz­cze z go­dzi­nę, a ja pój­dę po wodę do skle­pu, bo coś czu­ję, że bę­dzie jej dużo po­trze­ba. – Ka­rol już za­kła­dał buty na swo­je mo­kre pa­sia­ste skar­pet­ki.

– Ka­rol, skar­pe­ty – wy­du­ka­łam le­d­wo.

– Wy­pie­rzesz je, już ja będę o tym pa­mię­tał.

– Dziś Nowy Rok. Skle­py są za­mknię­te. – Chy­ba im­bir za­czął otrzeź­wiać mój mózg.

– Skle­py tak. Żab­ka nie – po­wie­dział, za­my­ka­jąc za sobą drzwi, a ja cięż­ko opa­dłam po­now­nie na łóż­ko.

Za­mknę­łam oczy i po­zwo­li­łam so­bie na chwi­lę wy­tchnie­nia. Wie­dzia­łam, że kie­dy na­bio­rę sił, przyj­dzie pora na wy­ja­śnie­nia, co się wy­da­rzy­ło po­przed­niej nocy. „Niech bab­cia Sta­sia da mi swój ze­szyt mik­stur” – zdą­ży­łam po­my­śleć krót­ko przed tym, nim za­snę­łam.

* * *

Sen był przy­jem­ny. Bie­ga­łam boso po śnie­gu, któ­ry wciąż spa­dał drob­ny­mi płat­ka­mi z nie­ba, de­li­kat­nie otu­la­jąc uli­ce do­oko­ła. Było mi cie­pło. Cie­pło mimo wi­do­ku ubra­nych w gru­be płasz­cze lu­dzi. Nie wi­dzia­łam ich twa­rzy. Oni byli nie­waż­ni. Waż­na by­łam tyl­ko ja, śnieg i moje bose sto­py, zo­sta­wia­ją­ce małe śla­dy w roz­mia­rze trzy­dzie­ści sześć na pu­chu. By­łam szczę­śli­wa. Szczę­ście to nie są rze­czy ma­te­rial­ne. Szczę­ście to na­sze we­wnętrz­ne cie­pło, nie­po­zwa­la­ją­ce nam zmar­z­nąć. Moje cie­pło to­pi­ło śnieg. Sta­łam przed ogrom­ną mo­sięż­ną bra­mą i za­sta­na­wia­łam się, cze­mu na nią nie spa­dał śnieg. Może tam już nie pa­da­ło? Może śnieg koń­czył się tuż za mną? Po­pa­trzy­łam w głąb bra­my i zo­ba­czy­łam małą dziew­czyn­kę sie­dzą­cą na śnie­gu. „A jed­nak tam też pada” – po­my­śla­łam i spró­bo­wa­łam prze­do­stać się za bra­mę. Wspi­na­łam się po nie­wy­god­nych, zim­nych prę­tach i na­gle bra­ma się otwo­rzy­ła. „Ber­ka, wy­star­czy­ło ją pchnąć” – po­my­śla­łam, po czym spa­dłam ra­do­śnie w pu­szy­stą za­spę. Kie­dy po­de­szłam do dziew­czyn­ki, za­uwa­ży­łam, że mia­ła przed sobą za­pał­ki. „Znam ją” – prze­bie­gło mi przez gło­wę i za­czę­łam za­sta­na­wiać się w my­ślach nad szcze­gó­ła­mi tej zna­jo­mo­ści.

– Mam za­pal­nicz­kę – po­wie­dzia­łam, prze­szu­ku­jąc kie­sze­nie mo­ich spodni. – Po­mo­gę ci.

Trzy­ma­łam już za­pal­nicz­kę i na­gle coś za­kłó­ci­ło mi ob­raz…

* * *

– Komu po­mo­żesz? – Ze snu wy­rwał mnie Ka­rol.

– Dziew­czyn­ce z Za­pał­ka­mi – od­po­wie­dzia­łam, a on za­czął się śmiać.

– Czy aby na pew­no two­ja obec­na kon­dy­cja spo­wo­do­wa­na jest je­dy­nie upo­je­niem al­ko­ho­lo­wym?

Spoj­rza­łam na nie­go krzy­wo. Nie lu­bi­łam tego sta­nu, kie­dy w mo­jej gło­wie dzie­je się coś, na co nie mam wpły­wu. Ja­kieś trzy lata temu z po­wo­du no­to­rycz­ne­go bólu gło­wy mój le­karz prze­pi­sał mi sil­ne ta­blet­ki, któ­re za­wsze po­ma­ga­ły. Po­ma­ga­ły za­wsze, prócz syl­we­stro­wych spo­tkań z dziew­czy­na­mi. Wino lało się stru­mie­nia­mi, a na­sze gar­dła je chęt­nie chło­nę­ły. Go­rzej było w Nowy Rok. Każ­da z nas le­ża­ła w łóż­ku, ma­rząc, by mózg za­czął pra­co­wać jak daw­niej. Jed­nak tym ra­zem było ina­czej. Gło­wa bo­la­ła jesz­cze bar­dziej, a my­śli… zgu­bi­ły się gdzieś w po­ło­wie dro­gi. Nie pa­mię­ta­łam prak­tycz­nie nic, co wy­da­rzy­ło się wczo­raj.

Ka­rol, zo­ba­czyw­szy, że roz­mo­wa ze mną nie ma naj­mniej­sze­go sen­su, zo­sta­wił przy moim łóż­ku wodę mi­ne­ral­ną i po­szedł do swo­je­go po­ko­ju. Chcia­łam znów za­snąć. Po­móc Dziew­czyn­ce z Za­pał­ka­mi, spo­tka­nej we śnie. Po­wie­ki le­d­wo zdą­ży­ły opaść, kie­dy do mo­ich uszu do­tarł zna­ny mi do­sko­na­le dźwięk mo­jej ko­mór­ki. „A niech cię czołg prze­je­dzie na dro­dze” – ży­czy­łam temu, kto dzwo­nił. Ma­chi­nal­nie wy­szu­ka­łam te­le­fon i wciąż ma­jąc za­mknię­te oczy, na­ci­snę­łam miej­sce, gdzie za­zwy­czaj była zie­lo­na słu­chaw­ka.

– Ber­ka, ży­jesz??? – Po dru­giej stro­nie usły­sza­łam Ma­riet­tę.

– Yhy – wy­du­ka­łam le­d­wo.

– Wczo­raj to żeś po­ka­za­ła. Z ta­kiej stro­ny to na­wet my cię nie zna­ły­śmy. – Nie po­tra­fi­ła mó­wić bez tej swo­jej iro­nicz­nej nuty w gło­sie.

– A co ta­kie­go zro­bi­łam? – za­py­ta­łam prze­ra­żo­na.

– To ty nic nie pa­mię­tasz?! – Ma­riet­ta za­czę­ła re­cho­tać i by­łam pew­na, że pa­trzy te­raz w lu­stro, aby upew­nić się, czy pod­czas śmie­chu nie wi­dać na jej twa­rzy za dużo zmarsz­czek.

– No, nie­wie­le – wy­zna­łam szcze­rze.

– Ber­ka to ja ci wszyst­ko opo­wiem, tyl­ko, bła­gam cię, usiądź, bo pad­niesz, jak usły­szysz – roz­ka­za­ła.

– Leżę, więc już bar­dziej nie upad­nę.

– Na­wet się nie dzi­wię, że nie masz siły wstać. Na­praw­dę da­łaś cza­du. – Za­czę­łam bać się jesz­cze bar­dziej. – Więc o dwu­na­stej, jak co roku, były ży­cze­nia i na­sze po­sta­no­wie­nia.

– Kur­wa mać, mać kur­wa! – prze­rwa­łam jej.

– Ber­ka, przy­wo­łu­ję cię do po­rząd­ku i przy­po­mi­nam, że ty nie bluź­nisz, a sło­wo z „mać” na pew­no nie jest cho­ro­bą i nie wy­tłu­ma­czysz go jak „cho­le­ry”. – Sama klę­ła jak szewc.

– Mari, ja­kie mia­ły­śmy po­sta­no­wie­nia w tym roku? – za­py­ta­łam, bo­jąc się jej od­po­wie­dzi.

– Ja zo­sta­nę dy­rek­to­rem pro­jek­to­wym, Mo­nia pój­dzie na kurs pra­wa jaz­dy, Jol­ka chce być tre­ne­rem per­so­nal­nym, Baś­ka wy­pro­wa­dzi się od ro­dzi­ców, Zoś­ka obro­ni w koń­cu ma­gi­stra, a ty… ty nas za­sko­czy­łaś. – Trzy­ma­ła mnie w na­pię­ciu, ma­jąc pew­ność, że na­praw­dę nic nie pa­mię­tam. – Ty w dwa ty­sią­ce pięt­na­stym roku wyj­dziesz za mąż.

– Cooo?! – Nie wie­rzy­łam, ale głos po dru­giej stro­nie wca­le się nie za­śmiał.

– Tak, tak, tak. Więc ra­dzę ci się spie­szyć. Zo­sta­ły ci tyl­ko trzy­sta sześć­dzie­siąt czte­ry dni, bo dziś to ra­czej ni­ko­go nie wy­rwiesz. – Mia­ła ze mnie praw­dzi­wy ubaw.

– A co było po po­sta­no­wie­niach? – Wie­dzia­łam, że mu­sia­łam zro­bić coś jesz­cze gor­sze­go, niż po­sta­no­wić, że wyj­dę za mąż w cią­gu roku.

– Więc po przy­pie­czę­to­wa­niu po­sta­no­wień włą­czy­ły­śmy tra­dy­cyj­nie Kró­la Lwa, lecz jesz­cze przed na­ro­dzi­na­mi Sim­by za­czę­łaś rzu­cać po­dusz­ka­mi i po­pcor­nem w te­le­wi­zor, krzy­cząc: „To Ska­za jest win­ny. Za­bić gno­ja”. Nie mo­gły­śmy cię uspo­ko­ić, więc dla świę­te­go spo­ko­ju wy­łą­czy­ły­śmy film. Za­czę­łaś pła­kać, że za­bra­ły­śmy ci dzie­ciń­stwo, i pę­dem rzu­ci­łaś się do mo­jej sy­pial­ni, z któ­rej przy­nio­słaś mój la­tek­so­wy wi­bra­tor. Po­da­łaś go Moni i ka­za­łaś jej śpie­wać Krąg ży­cia. Mo­nia chy­ba tak się cie­bie bała, że za­czę­ła śpie­wać. – Po dru­giej stro­nie słu­chaw­ki sły­chać było po­now­nie gło­śny śmiech Ma­riet­ty. – Za­czę­łaś tań­czyć, po­tknę­łaś się o mi­skę po po­pcor­nie i upa­dłaś na mój pięk­ny, no­wo­cze­sny sto­li­czek. Ba­ły­śmy się o cie­bie, więc za­dzwo­ni­ły­śmy po taxi, by od­wieź­li cię do domu.

– Je­cha­łam sama w ta­kim sta­nie? – nie­do­wie­rza­łam.

– Ber­ka, jak sama? Był z tobą tak­sów­karz, cho­ciaż ra­dzę ci nie szu­kać męża w tym krę­gu, bo gdy­by nie stów­ka na­piw­ku, to byś chy­ba pie­szo szła do domu.

– Rzy­ga­łam? – prze­stra­szy­łam się.

– To by chy­ba z dwoj­ga złe­go było lep­sze. – Za­śmia­ła się. – Kie­dy wy­pro­wa­dzi­ły­śmy cię przed dom do tak­sów­ki, miły pan wy­szedł, by po­móc, a ty rzu­ci­łaś się na nie­go i za­czę­łaś go cmo­kać, tłu­ma­cząc, że to twój przy­szły mąż. On prze­stra­szył się i po­ka­zał ob­rącz­kę, a ty „szep­tem” tak gło­śnym, że wszy­scy sły­sze­li, obie­ca­łaś mu, że jak się z tobą oże­ni, to od­dasz mu po­ło­wę kasy i bę­dzie mógł żyć z od­se­tek do koń­ca swo­ich dni – do­koń­czy­ła Ma­riet­ta, a ja po­czu­łam, że moja gło­wa pęka. Pęka bar­dziej od wsty­du niż od prze­pi­cia. Szyb­ko się po­że­gna­łam i rzu­ci­łam te­le­fo­nem w drzwi.

„W tym roku wyj­dę za mąż” – po­wta­rza­łam so­bie treść mo­je­go po­sta­no­wie­nia. Prze­cież to nie­moż­li­we. Nie­do­rzecz­ne. Je­stem sama od cza­sów Mar­ci­na. To już ja­kieś dwa lata, a może tro­chę wię­cej. Obie­ca­łam so­bie, że będę sin­giel­ką do koń­ca ży­cia, a tu ta­kie po­sta­no­wie­nie. „Sło­wo się rze­kło, więc trze­ba się sta­rać” – po­my­śla­łam i za­wo­ła­łam, naj­gło­śniej jak po­tra­fi­łam: „Ka­aarolll!”. Przy­po­mi­na­ło to ra­czej krzyk mę­czen­ni­ka, ale on go usły­szał i już po chwi­li sta­nął z py­ta­ją­cym spoj­rze­niem w drzwiach mo­je­go po­ko­ju.

– Wy­cho­dzę za mąż.

– Gra­tu­lu­ję. – Za­śmiał się. – Daj mi to, co wczo­raj bra­łaś, to może i ja znaj­dę żonę, gdzieś po­mię­dzy jawą a snem.

– Ta­kie mam po­sta­no­wie­nie na dwa ty­sią­ce pięt­na­sty rok – wy­zna­łam z dumą, choć jesz­cze przed chwi­lą nic o nim nie wie­dzia­łam.

– O, nie wie­dzia­łem.

– Ja w su­mie też. Do­pie­ro te­raz Ma­riet­ta mi po­wie­dzia­ła.

– A moż­na wie­dzieć za kogo? – za­py­tał.

– Za kogo? Z dziew­czy­na­mi co roku mamy po­sta­no­wie­nia…

– Za kogo wy­cho­dzisz za mąż? – prze­rwał mi.

– Wła­śnie tu­taj jest pro­blem – wy­zna­łam – jesz­cze sama nie wiem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: