Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W metropoliach świata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W metropoliach świata - ebook

Wybitna pianistka, laureatka międzynarodowych konkursów w Warszawie, Berlinie, Bolzano i Rio de Janeiro, koncertowała na wszystkich kontynentach oprócz Afryki. Odsłania w swoim pamiętniku kulisy zawodu artystycznego, opisuje znajomość ze słynnymi ludźmi i ciekawe zakątki świata.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64378-07-2
Rozmiar pliku: 6,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZNAK

jciec z pasją poznawał wszystko, co dotyczyło astrologii, i po moim urodzeniu wyczytał z gwiazd, że zdobędę zawód artystyczny. Jaki? Tego gwiazdy mu nie powiedziały. Nieraz sprawdzało się to, co mówiły mu znaki Zodiaku. Nie wiem i nigdy się nie dowiem, czy gwiazdy miały wpływ na Rapsodię Rachmaninowa na temat Paganiniego, która zaważyła na moim życiu osobistym. Grałam te słynne wariacje na fortepian i orkiestrę na koncercie symfonicznym, który był po raz pierwszy w Polsce transmitowany przez telewizję z Filharmonii Narodowej w Warszawie. Wtedy, 11 października 1957 roku, pierwsza telewizyjna transmisja koncertu miała charakter ekscytującej nowości. Sala wypełniła się do ostatniego miejsca. Czy wszyscy – razem z orkiestrą i dyrygentem Stanisławem Skrowaczewskim – przeżywaliśmy podobne emocje? Czy wszyscy na estradzie czuli się wyróżnieni w ten sposób? Czy wszyscy czuli dodatkowe obciążenie psychiczne?

Grałam Rapsodię Rachmaninowa i pochłaniały mnie przede wszystkim zagadnienia artystyczne zawarte w tym utworze, który jest encyklopedią najrozmaitszych rodzajów techniki pianistycznej, najeżony licznymi trudnościami.

Początek wydaje się pianiście bardzo łatwy do grania. Utwór rozpoczyna się oktawami, które powtarzają się trzykrotnie. Wygodnie gra się temat i sześć pierwszych wariacji (Rapsodia Rachmaninowa to melodia Kaprysu Paganiniego i 24 jej przemiany, czyli wariacje). Szczególnie trudne są trzy wariacje w całym cyklu – piętnasta, dziewiętnasta i dwudziesta czwarta. W czternastej główne motywy gra orkiestra, a pianista akompaniuje w obu rękach potężnymi oktawowymi akordami, tak żeby nie zginęły pod brzmieniem orkiestry. Piętnasta przeznaczona jest na fortepian solo bez orkiestry, wypełniona lekkimi biegnikami. Ręce, zmęczone mocnymi akordami, niełatwo przestawić na te zwiewne pasaże. Dopiero pod koniec przyłącza się orkiestra, co jest trudne dla dyrygenta, bo musi dać znak wejścia w odpowiednim miejscu, w ułamku sekundy. Solista powinien ułatwić mu to nieznacznym akcentem czy w inny sposób, ale do tego potrzebna jest pianiście dokładna znajomość partii orkiestrowej.

Na tym polega doskonała współpraca solisty z aparatem orkiestry, co nie jest łatwe. Podobna sytuacja pojawia się w wariacji dziewiętnastej i nawet sam Rachmaninow, fenomenalny pianista, w nagraniu swego utworu na płytę z trudem pokonywał te zasadzki. W ostatniej wariacji niełatwo jest przestawić się po dwu forsownych kadencjach na lekkie triole i duże skoki rąk po klawiszach.

Gdy ćwiczyłam tę rapsodię w Arezzo, na studiach u Artura Michelangelego, jeden z jego uczniów, Włoch Lodovico Lessona (później zginął w katastrofie lotniczej), wołał: „Maestro, dlaczego pan powierzył jej ten utwór, do tego potrzebne są ogromne ręce”. Michelangeli odpowiedział: „Ona ma wyjątkowo elastyczne i rozciągliwe dłonie”.

Słynny pianista zaprosił mnie do Arezzo na swoje mistrzowskie kursy.

W 1955 roku zasiadał w jury, gdy grałam na konkursie chopinowskim w Warszawie. Uznał, że VII nagroda, którą mi wtedy przyznano, jest krzywdząca, że powinnam zostać oceniona wyżej. Na znak protestu nie podpisał werdyktu i zaproponował mi udział w swoich mistrzowskich kursach, najpierw sześć tygodni w Arezzo, potem dwukrotnie w Bolzano. Demonstrował w Warszawie swoje niezadowolenie, ponieważ uważał, że pokrzywdzeni zostali także Rosjanin Władimir Aszkenazi i Japonka Kiyoko Tanaka.

W przerwie między etapami warszawskiego konkursu Michelangeli wystąpił w filharmonii z recitalem, który wywarł na publiczności i polskim środowisku muzycznym oszałamiające wrażenie. Stał się legendą. Po powrocie z jego kursu w Arezzo otrzymałam z Polskiego Radia propozycję nagrań, a redaktor działu solistów tak był zainteresowany moimi opowiadaniami o kursie w Arezzo i postaci wielkiego mistrza fortepianu, że zainicjował radiowy wywiad ze mną. Tłumaczył się, że redaktor audycji słowno-muzycznych Janusz Ekiert tego dnia nie był obecny w radiu, ale przyjdzie na mój koncert w filharmonii i umówi się na wywiad. Rzeczywiście, zapukał do drzwi mojej garderoby i umówiliśmy się na wywiad w studiu radiowym. Słuchałam jego niedzielnych audycji o legendach fortepianu – nie opuściłam ani jednej – i spodziewałam się, że jest to starszy pan mający dużą wiedzę. Okazało się, że jest to młody muzykolog, który mnie oczarował. Zwróciłam uwagę na jego sfalowane włosy i elegancki garnitur, jasnopopielaty z delikatnymi niebieskimi nitkami.

Po radiowym wywiadzie zaprosił mnie na obiad do renomowanej, dziś już nieistniejącej restauracji Rarytas, a rok później byliśmy już małżeństwem. Gdyby nie przyszedł do filharmonii posłuchać, jak grałam Rapsodię Rachmaninowa, może nie doszłoby do tego. Lubiłam grać tę rapsodię i później występowałam z tym utworem w filharmoniach i wielkich salach koncertowych Bukaresztu, Pragi, Frankfurtu nad Menem, Norymbergi, Bambergu, Bournemouth, w stolicy Meksyku, w Turku w Finlandii, w Groningen w Holandii, w polskich filharmoniach, na Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku.

Z mężem Januszem, upozowani do fotografii dla przyjaciół, po powrocie z koncertu w Filharmonii Narodowej, 1960

Opracowałam te wariacje na kursach u Michelangelego, gdy pierwszy raz w życiu przyjechałam do Włoch. Później mówiłam nieźle po włosku, ale wtedy nie znałam ani jednego słowa w tym języku. Gdy wysiadałam z pociągu, słyszałam, jak pasażerowie wołali: „facchino! facchino!”. Więc ja też zaczęłam wołać: „facchino!”. Zjawił się bagażowy, który zabrał moje walizki i ulokował mnie w taksówce.

Maestro przyjął 40 młodych pianistów z kilku krajów, którzy przybyli szlifować swoje talenty i podsycać nadzieję na piękną karierę artystyczną, nadzieję często złudną. Zainstalował ich w mieście w kwaterach prywatnych, tylko sześcioro wybranych w pobliskim zamku na wzgórzu, do którego prowadziły strome serpentyny. Wśród tej szóstki znalazła się jego przyjaciółka, Włoszka Noretta Conci, jedna Angielka, ja i jeszcze trzech Włochów. Dwie kucharki dbały o przygotowanie smacznych posiłków podawanych w zamkowej jadalni na długich stołach. Kucharki drżały ze strachu, gdy maestro wpadał codziennie do kuchni, kosztował potrawy i wydawał instrukcje, jak poprawić ich smak.

Mimo męczących lipcowych i sierpniowych upałów kazał kursantom ćwiczyć sześć godzin dziennie. Nie uznawał lekcji zbiorowych, tylko z każdym uczniem oddzielnie. Czasem gwałtownie otwierał drzwi, by przegonić podsłuchujących. Podczas lekcji przechadzał się, a kiedy zagrałam mój ulubiony wtedy utwór, Preludium, Chorał i Fugę Cézara Francka, podśpiewywał tylko i po wysłuchaniu odezwał się jednym słowem: „Si”. Gdy go poprosiłam, zgodził się zagrać 10 sonat Scarlattiego z okazji moich urodzin, 18 lipca. Wyprosił wszystkich z sali i grał tylko dla mnie.

Po studiach u Michelangelego zostałam laureatką renomowanego międzynarodowego konkursu im. Ferruccia Busoniego w Bolzano. Otrzymałam Nagrodę Specjalną, uznaną za najważniejszą obok Grand Prix.

Nigdy więcej nie spotkałam się z Michelangelim osobiście, choć przez ponad 40 lat wielokrotnie wracałam do Włoch jako koncertująca pianistka. Występowałam na festiwalach w Taorminie i w Sorrento. Na festiwalu Primavera Musicale di Roma grałam w Rzymie w sali Accademii di Santa Cecilia przy Via dei Greci Koncert A-dur numer 414 Mozarta (1972). Miałam tu też dwa recitale. Po koncercie w Pałacu Sforzów zostałam uhonorowana Złotym Medalem Miasta Mediolanu.

Złoty Medal Miasta Mediolanu

Grałam w prestiżowej sali Teatro Biondo w Palermo, dwukrotnie w Bari, Bolonii i L’Aquili, w Lecce, Pescarze Modenie, Amalfi i innych miastach. Recitale przeplatały się z koncertami symfonicznymi, z repertuarem koncertów na fortepian i orkiestrę Chopina, Beethovena, Rapsodią Rachmaninowa, Capricciem Strawińskiego. Jeden z moich recitali w Rzymie został zorganizowany w Teatro Ghione dokładnie w dniu 177-ej rocznicy urodzin Chopina. Dwukrotnie zasiadałam w jury Międzynarodowego Konkursu dla Pianistów w Monzy koło Mediolanu, słynącej z wyścigów samochodowych.

Pamiętam, że w jednym sezonie w roku 1969 występowałam we Włoszech osiem razy na scenie teatrów operowych. „Pianistka w operze?” – zapytał warszawski dziennikarz. We Włoszech jest to prawie regułą. Sezon muzyczny dzieli się tam na dwie części. Przez kilka miesięcy trwa cykl operowy, potem ze sceny znikają dekoracje i zaczyna się seria koncertów w tych samych salach teatralnych, w których ukazywały się przedstawienia. Orkiestry operowe zmieniają się w orkiestry symfoniczne. Ma to swoje zalety, ponieważ włoskie teatry operowe znane są z nadzwyczajnej akustyki, sprzyjającej zarówno śpiewakom, jak i brzmieniu fortepianu. Dekoracyjny charakter widowni, gipsowe zdobnictwo, purpura i złocenia balkonów nikną w mroku, bo kiedy pianista siada do fortepianu, gasną wszystkie światła poza estradą i panuje taka ciemność jak podczas spektaklu operowego. W warszawskiej filharmonii można w czasie koncertu przeczytać program. We włoskich salach teatralnych nic nie widać. Tego nie ma nigdzie na świecie, ale we Włoszech jest potrzebne, żeby publiczność mogła łatwiej się skoncentrować, zamiast podziwiać efektowne toalety pań.

Włosi wrażliwiej reagują na wszystko, co ich otacza, trudno im od razu skupić się wyłącznie na muzyce. Przekonałam się o tym nie raz. Gdy grałam w Bari, sala była przepełniona, publiczność zasiadała nawet na scenie w Teatro Petruzzelli, ale w pierwszych taktach Impromptu B-dur Schuberta słyszałam szelest odwijanych cukierków i szmer pocieranych o pudełko zapałek. W dawniejszych latach nie obowiązywał jeszcze zakaz palenia papierosów na widowni. Starałam się dać z siebie wszystko, żeby zainteresować i uciszyć słuchaczy, i rzeczywiście – już po kilkunastu następnych taktach słyszałam głośne „psst” rozlegające się w różnych stronach sali i uciszające hałasujących. Potem już słuchali w takim skupieniu, jakby wstrzymywali oddech.

Jest to publiczność trudna i kapryśna, ma własne niezbadane gusty i nie akceptuje niektórych światowej sławy pianistów, którzy we Włoszech nie występują, bo nie mają tam powodzenia. A równocześnie jest to publiczność bardzo wrażliwa i zdobycie jej daje ogromną satysfakcję.

W latach siedemdziesiątych koncertowałam we Włoszech także z polskimi orkiestrami filharmonicznymi z Łodzi i Bydgoszczy. Pojawiliśmy się na afiszach takich miast, jak Bolonia, Modena, Reggio Emilia, Bari, Lucca, Udine, Padwa i na Sycylii w Palermo, w Syrakuzach. W Tarencie wystąpiłam z orkiestrą Filharmonii Śląskiej.

Uwielbiam ten kraj, nie tylko przyrodę i zabytki, ale i atmosferę i zapach kawy w dzień i pizzy wieczorem na uliczkach pełnych barów, delektuję się włoską kuchnią. Za każdym razem, gdy opuszczałam Italię, przewidywałam, że nie grałam tu po raz ostatni, że nie ostatni raz grałam dla Włochów Chopina, Liszta, Schumanna, Schuberta, i nie omyliłam się. Ogromnie żałuję, że Teatro Petruzzelli w Bari spalił się i już nie istnieje.DEDYKACJA

moim warszawskim mieszkaniu nad fortepianem wiszą fotografie ofiarowane mi przez słynnych dyrygentów, kompozytorów, pianistów, śpiewaczki. Znalazła się tu fotografia tancerki, mojej przyjaciółki Olgi Sołowjowej, gwiazdy międzynarodowych zespołów baletowych w latach międzywojennych. Jest Aram Chaczaturian i Krzysztof Penderecki, Mścisław Rostropowicz i Galina Wiszniewska, Witold Rowicki i Constantin Silvestri. Jest wśród nich Artur Rubinstein, który podarował mi swoje zdjęcie w Kopenhadze z dedykacją: „Znakomitej polskiej pianistce”. Prowadziliśmy wtedy długie rozmowy, grałam mu kilka utworów. Jak doszło do tego?

Obchody 150-ej rocznicy urodzin Chopina miały na całym świecie uroczysty charakter. Ja zostałam wybrana, żeby wystąpić z tej okazji w Helsinkach. Byłam solistką dwu koncertów symfonicznych w filharmonii, grałam obydwa koncerty Chopina, f-moll i e-moll. Od tego czasu przez osiem lat co sezon występowałam w miastach Finlandii: w Turku, Tampere, Lahti, słynącym z zawodów narciarskich, w Jyväskylä pod kołem polarnym, w Rovaniemi, w Oulu. Miałam okazję przekonać się, że Finowie są bardziej uczuciowi niż Skandynawowie w Szwecji, Danii, Norwegii.

W drodze powrotnej z Helsinek do Warszawy musiałam przesiadać się do innego samolotu w Kopenhadze. Przesiadał się też Artur Rubinstein wracający ze Sztokholmu po koncercie z okazji Roku Chopinowskiego. Leciał do Warszawy na finał VI Konkursu Chopinowskiego tym samym samolotem co ja. Na lotnisku spacerował, zerkając często w moją stronę. W samolocie zapytał: „Czy mogę usiąść koło pani? Chciałem podejść do pani już na lotnisku i myślałem: ładna babka. Ale zabrakło mi odwagi”.

Rozmawialiśmy w trakcie całej podróży. Odpowiedziałam, że rozpoznałam go od razu i też miałam ochotę podejść do niego. Chciałam przypomnieć, że kiedyś w Paryżu przedstawił mu mnie profesor Henryk Sztompka. Kiedy wymieniłam swoje nazwisko, zaimponował mi pamięcią, przypomniał sobie dokładnie, co wtedy stwierdziła jego żona Nela. Zacytował jej słowa: „Pani jest łudząco podobna do mojej kuzynki”. Mówił, że czuje się człowiekiem w pełni szczęśliwym, bo spełniły się wszystkie jego marzenia. Stwierdził, że nie chciałby rozpoczynać kariery w dzisiejszych czasach i konkurować z młodymi pianistami, którzy mają szybsze palce. Sprzeciwiłam się takiej samoocenie, ponieważ znam jego nagranie Scherza h-moll Chopina z dawnych lat, które brzmi wspaniale, grane w szalonym tempie.

Zdjęcie z dedykacją podarowane mi przez Artura Rubinsteina w Kopenhadze

Czas podróży minął szybko, Rubinstein mówił o wszystkim, nawet o modzie damskiej, którą u niektórych pianistek krytykował. Kilka dni później spotkaliśmy się na galowym przyjęciu w Urzędzie Rady Ministrów na Krakowskim Przedmieściu. Rubinstein podszedł do mnie, ale rozmawialiśmy krótko, bo odwołała go ostro żona, Nela: „Artur! Artur! Chodź, bo ktoś pragnie z tobą omówić coś ważnego”.

Spotkałam Rubinsteina ponownie cztery lata później w Kopenhadze. Przyjechałam do Danii na kilka koncertów, zatrzymałam się w Kopenhadze przed moim kolejnym recitalem, a wcześniej zobaczyłam jego nazwisko na afiszu i wybrałam się posłuchać, jak grał Koncert Griega. Rubinstein zaprosił mnie nazajutrz do hotelu, w którym się zatrzymał. Do jego apartamentu wstawiono pianino, by mógł ćwiczyć. Wtedy właśnie poprosił, żebym zagrała kilka utworów, i podarował mi zdjęcie z zaszczytną dedykacją. Byłam młoda, zaczęłam koncertować w stolicach Europy i opinia takiego autorytetu artystycznego wtedy szczególnie mi schlebiała.

Kilka lat później, podczas pobytu na Festiwalu Holenderskim zobaczyłam go w słynnej sali Concertgebouw w Amsterdamie, gdzie wystąpił z Koncertem d-moll Mozarta i Koncertem d-moll Brahmsa. Niemłody już Rubinstein, około osiemdziesiątki, grał zachwycająco. Po koncercie pokazaliśmy się z mężem za kulisami, żeby mu pogratulować, a on zatrzymał nas długą rozmową. Zaniepokoiłam się, że po takim wysiłku poświęca nam tyle czasu, stoi i nie chce usiąść, bo – jak powiedział – siedział już ponad godzinę przy fortepianie.

Spotkania z Rubinsteinem mocno utkwiły mi w pamięci, bo był to nie tylko wielki artysta, ciekawy człowiek, umysł i charakter, fenomen biologiczny. Był wyjątkową postacią wśród największych artystów, z wybujałą radością życia, niespotykaną w tym stopniu u innych.MASKOTKA

Brukseli zginęła moja ulubiona maskotka, którą miałam przy sobie w każdej podróży koncertowej – malutki popielaty pluszowy miś. Nie wiem, gdzie przepadł, w pokoju solistów przy sali koncertowej czy w hotelu.

Męczyły mnie wyrzuty sumienia, że go zaniedbałam, ponieważ byłam pochłonięta premierą IV koncertu fortepianowego Prokofiewa, koncertu na lewą rękę, nieludzko trudnego, pełnego pułapek dla pianisty i orkiestry. Nikt nigdy nie grał tego koncertu w Brukseli, ja pierwsza wtedy wprowadzałam go do repertuaru w Belgii. Grałam na amerykańskim steinwayu, którego klawisze stawiały wyjątkowo twardy opór. Moją odpowiedzialność obciążała dodatkowo transmisja radiowa. Orkiestra z niepokojem wpatrywała się w dyrygenta, czekając na znak rozpoczęcia utworu. Andrzej Markowski na podium dyrygenta nerwowo ocierał pot z czoła. Odetchnęliśmy po wybrzmieniu ostatnich dźwięków, powiodło się nam trudne zadanie, rozwiał się niepokój premiery, publiczność nagrodziła nas hucznymi oklaskami.

Miś, moja maskotka

W poszukiwaniu misia brali udział wszyscy pracownicy administracji, którzy opiekowali się koncertem. Niestety nie udało się go odnaleźć, co mnie bardzo zmartwiło. Wkrótce zapoznałam z IV koncertem Prokofiewa Anglię, gdzie wcześniej nigdy nie figurował w repertuarze. Zaprosił mnie Constantin Silvestri, szef Bournemouth Symphony Orchestra w latach sześćdziesiątych. Najpierw grałam z tą orkiestrą pod jego dyrekcją Koncert f-moll Chopina i wtedy zaproponował, żebym wystąpiła tam ponownie. Namówił mnie, żebym nauczyła się Koncertu fortepianowego Rimskiego-Korsakowa i umieściła go w programie obok Prokofiewa. Zgodziłam się, jednak absorbował mnie przede wszystkim koncert Prokofiewa. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że zapomniałam, od którego dźwięku mam zacząć sypkie pasaże lewą ręką, gdy dyrygent podnosił batutę. Pamiętałam, że miał to być klawisz B, ale zapomniałam, w której oktawie: niższej czy wyższej. Szczęśliwie uderzyłam we właściwy klawisz i tego rodzaju wątpliwości już się nie powtórzyły. Publiczność wywoływała mnie na estradę kilkakrotnie po wysłuchaniu obu koncertów, jednak inspicjent nie pozwolił mi bisować. W Anglii nie ma zwyczaju bisowania po koncercie symfonicznym, bo sala wynajmowana jest na czas ściśle określony, inspicjent spogląda na zegarek, by nie dopuścić do przekroczenia tego limitu.

IV koncert Prokofiewa miałam też w programie, gdy po raz drugi występowałam w Bergen. Pierwszy raz stanęłam na estradzie przed publicznością norweską na festiwalu w Bergen, gdy grałam Koncert f-moll Chopina z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia z Katowic pod dyrekcją Jana Krenza. Koncertu Rimskiego-Korsakowa nigdy więcej nie grałam, a z IV koncertem Prokofiewa występowałam jeszcze w Warszawie i innych polskich filharmoniach. Nagrałam ten utwór z radiową orkiestrą w Bambergu obok Koncertu fortepianowego Stanisława Wisłockiego. Było to moje pierwsze zetknięcie z Bamberger Symphoniker, zaliczanych do najlepszych orkiestr Republiki Federalnej Niemiec, i z renomowanym dyrygentem Horstem Steinem. Dyrekcja orkiestry zaprosiła mnie na koncert publiczny w następnym sezonie, wybierając do programu Rapsodię Rachmaninowa na temat Paganiniego. Wystąpiłam wtedy z Bamberger Symphoniker przed licznie zgromadzoną publicznością w klasztorze Dominikanów, gdzie dawniej odbywały się sądy inkwizycji.

W Warszawie zaskoczyła mnie przesyłka z Brukseli zawierająca mojego cudownie odnalezionego pluszowego misia. Zdziwiłam się, ponieważ od utraty mojej ulubionej maskotki upłynęły dwa miesiące, a zdumienie moje było tym większe, że musiałam zapłacić cło za tę przesyłkę. Kto i gdzie odnalazł mego misia, pozostało dla mnie tajemnicą. Płaciłam cło z radością.Repertuar

Koncerty na fortepian z orkiestrą

J.S. Bach

d-moll

W.A. Mozart

A-dur KV 414

Es-dur KV 449

G-dur KV 453

A-dur KV 488

D-dur KV 537

c-moll KV 591

Es-dur KV 335 na 2 fortepiany

L. van Beethoven

Koncert młodzieńczy Es-dur

C-dur op. 15

B-dur op. 19

c-moll op. 37

G-dur op. 58

Es-dur op. 73

F. Mendelssohn

g-moll

E. Grieg

a-moll

R. Schumann

a-moll

A. Dworzak

g-moll

C. Saint-Saëns

g-moll

P. Czajkowski

b-moll

F. Chopin

e-moll op. 11

f-moll op. 21

S. Rachmaninow

c-moll op. 18

M. Rimski-Korsakow

cis-moll

A. Chaczaturian

Koncert

S. Prokofiew

IV, na lewą rękę

S. Wisłocki

Koncert

F. Poulenc

Na 2 fortepiany

A. Roussel

Koncert

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: