Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Milczący Lama - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
16 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Milczący Lama - ebook

XII Pandito Chambo Lama Itigełow w ostatnią medytację zapadł w 1927 roku. Choć pochowany, pozostał w pozycji lotosu, a jego ciało nie uległo rozkładowi. Od 2002 roku, gdy po latach został ekshumowany i umieszczony w szklanym sarkofagu w syberyjskim dacanie iwołgińskim, budzi sensację i kontrowersje. Naukowcy nie potrafią wytłumaczyć tego fenomenu, ale XIV Dalajlama oświadczył, że nic w tym dziwnego: najwięksi mistrzowie buddyjscy potrafią zachowywać ciało w stanie medytacji nawet długo po medycznym stwierdzeniu śmierci.

Cudowne ciało Itigełowa przyciąga tłumy. Do buriackiej świątyni przybywają nie tylko zwykli śmiertelnicy, ale także najbardziej wpływowi ludzie światowej polityki. A lama wśród kolorowych straganów pełnych tandetnych pamiątek staje się coraz bardziej pojemnym i nośnym symbolem leczącym prowincjonalne kompleksy i traumy. Symbolem buddyjskiej Wiecznotrwałej Buriacji w „niepodzielnie prawosławnej Rosji”, a przede wszystkim miejscowej kultury utkanej ze skrawków tradycji mongolskiego stepu i cywilizacji indotybetańskiej.

Lama wciąż siedzi i milczy.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8049-418-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W serii ukazały się ostatnio:

Swietłana Aleksijewicz Cynkowi chłopcy (wyd. 2)

Katarzyna Surmiak-Domańska Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość

Jean Hatzfeld Englebert z rwandyjskich wzgórz

Marcin Kącki Białystok. Biała siła, czarna pamięć

Bartek Sabela Wszystkie ziarna piasku

Anna Bikont My z Jedwabnego (wyd. 3)

Martin Schibbye, Johan Persson 438 dni. Nafta z Ogadenu i wojna przeciw dziennikarzom

Swietłana Aleksijewicz Wojna nie ma w sobie nic z kobiety (wyd. 2)

Dariusz Rosiak Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan

Piotr Lipiński Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych Urzędu Bezpieczeństwa (wyd. 2 popr. i rozszerz.)

Paweł Smoleński Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie

Wolfgang Bauer Przez morze. Z Syryjczykami do Europy

Cezary Łazarewicz Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka

Elizabeth Pisani Indonezja itd. Studium nieprawdopodobnego narodu

Beata Szady Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy

Rana Dasgupta Delhi. Stolica ze złota i snu

Ed Vulliamy Wojna umarła, niech żyje wojna. Bośniackie rozrachunki (wyd. 2)

Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń Armenia. Karawany śmierci

Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz Zabić smoka. Ukraińskie rewolucje

Anna Sulińska Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u

Anjan Sundaran Złe wieści. Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie

Ilona Wiśniewska Hen. Na północy Norwegii

Mur. 12 kawałków o Berlinie pod red. Agnieszki Wójcińskiej (wyd. 2 zmienione)

Iza Klementowska Szkielet białego słonia

Piotr Nesterowicz Każdy został człowiekiem

Dariusz Rosiak Żar. Oddech Afryki (wyd. 2 zmienione)

Anna Mateja Serce pasowało. Opowieść o polskiej transplantologii

Linda Polman Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu
pomocy humanitarnej (wyd. 2)

Scott Carney Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci (wyd. 2)

Misha Glenny Nemezis. O człowieku z faweli i bitwie o Rio

Adam Hochschild Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku

Kate Brown Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne

Drauzio Varella Klawisze

Piotr Lipiński Cyrankiewicz. Wieczny premier

Aneta Prymaka-Oniszk Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy

Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 3 zmienione)

Zbigniew Parafianowicz, Michał Potocki Kryształowy fortepian.
Zdrady i zwycięstwa Petra Poroszenki

Paweł Smoleński Wieje szarkijja. Beduini z pustyni Negew

W serii ukaże się m.in.:

Wojciech Górecki Toast za przodków (wyd. 2)1

Święte igrzyska

Sprzedawcy mieli dobry dzień. Ludzie krążyli między świątyniami, drewnianymi domkami lamów, myszkowali po straganach, przebierali w paczkach z kadzidełkami, przymierzali futrzane czapki i kapcie z wielbłądziej wełny. Oglądali srebrne kolczyki, makatki z Czyngis-chanem, magnesy na lodówkę, skórzane portfele i inne pamiątkowe rupiecie. Stoiska z dewocjonaliami wszędzie wyglądają podobnie. Znalazłyby się tu wszystkie miejscowe odpowiedniki ozdobnych buteleczek na wodę święconą, breloków ze Świętym Krzysztofem i plastykowych różańców. Zamiast obrazków z Matką Boską były tu małe tanki – buddyjskie ikony – przedstawiające Białą lub Zieloną Tarę. Obok nich leżały chińskie zabawki, takie same jak gdziekolwiek indziej. Jakaś młoda kobieta sprzedawała watę cukrową. Taką jak u nas. Kręciła ją, stojąc tuż obok blaszanego rusztu, na którym piekły się baranie szaszłyki.

Wejście do dzogczen-duganu, głównej świątyni dacanu iwołgińskiego, centralnego klasztoru Buddyjskiej Tradycyjnej Sanghi Rosji, zabezpieczono metalowymi barierkami. Porządku pilnował oddział OMON-u i grupka chuwaraków, młodych uczniów, przyszłych lamów. Tłum gęstniał z każdą chwilą. Większość pielgrzymów docierała tu od strony pobliskiego Ułan Ude, ale wiele samochodów i autokarów, pozostawionych na parkingu lub poboczach przed dacanem, miało mongolskie rejestracje. Granica państwowa przebiega nieco ponad dwieście kilometrów stąd. Jak na tutejsze warunki całkiem niedaleko.

Przy wejściu do dzogczen-duganu rozstawiono stolik. Buddyjskie aktywistki przyjmowały intencje i prośby o wstawiennictwo. Rozdawały kartki, na których należało napisać imię, nazwisko i prośbę, z którą się przyszło. Lepiej nie żądać zbyt wiele. Prośba powinna być konkretna i dotyczyć jednej sprawy. Wtedy się spełni. Po wypełnieniu kartki trzeba ją oddać wraz z datkiem, kwota według możliwości i uznania. Prośby i intencje lamowie będą odczytywać przez kolejne tygodnie podczas codziennych modlitw.

Wreszcie otwarto drzwi świątyni. Tłum wiernych naparł z całej siły. Omonowcy chwycili za barierki, utrzymali falę ludzi i przepchnęli ją w tył. Chwilę później chuwaracy otworzyli wąskie przejście między bramkami, przez które zaczęto przepuszczać kolejne tury pielgrzymów. Stojący w drzwiach nastoletni i nad wiek poważny chuwarak monotonnie powtarzał te same zdania. Nie wolno fotografować, używać telefonu, trzeba zdjąć plecak, odłożyć torebkę, zachować powagę i ciszę.

Wewnątrz panował ścisk. Przed portretem XIV Dalajlamy szybko rosła góra przyniesionych w ofierze cukierków, ciastek, kartonów z mlekiem, foliowych woreczków z ryżem i ćwierć­litrowych butelek z wódką. Stos dóbr co chwila obsypywał się na ziemię. Nieco dalej, w centralnym punkcie świątyni, tuż przed posągiem Buddy, umieszczono tron. A na nim ciało XII Pandito Chambo Lamy, Dasziego Dorża Itigełowa. Siedział w pozie medytacyjnej, ponoć wciąż tej samej, w której wydobyto go z ziemi.

Dziesięć lat wcześniej, 9 września 2002 roku, w miejscowości Chuche-Zurchen ekshumowano ciało byłego zwierzchnika wschodniosyberyjskich buddystów. Po otwarciu drewnianego sarkofagu okazało się, że przetrwało w znakomitym stanie. Początkowo sądzono, że jego rozkład to kwestia kilkunastu godzin, może doby, w najlepszym wypadku kilku dni. Stało się jednak inaczej. Kolejne komisje lekarskie i naukowe stwierdzały, że ciało nie uległo mumifikacji. Nie potrafiły przy tym jednoznacznie wyjaśnić przyczyn nietypowego stanu, w jakim je wydobyto. Cieszący się niekwestionowanym autorytetem buriacki lama Gełeg Bałbar, nie czekając na dalsze wyniki badań, ogłosił, że oddanie czci tak potężnemu joginowi, który potrafił zachować swoje ciało w nienaruszonym stanie, przyniesie wielkie błogosławieństwa wiernym i zamieszkiwanej przez nich ziemi. Wieść o niezwykłym odkryciu błyskawicznie rozniosła się również daleko poza granicami Rosji. Wkrótce opinię w tej sprawie wyraził sam XIV Dalajlama, duchowy przywódca tybetańskiej szkoły gelug. Oświadczył, że tylko najwięksi mistrzowie potrafią zachowywać ciało w stanie medytacyjnego czuwania nawet długo po medycznym stwierdzeniu zgonu. Dodał również, że w zasadzie nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Wielu buddyjskich mnichów odchodzi w trakcie medytacji i właśnie w ten sposób wyzwala się z ziemskiego istnienia. Niektórzy z nich mogą medytować dziesiątki lat, a ich ciała nie ulegają rozkładowi. Jednym z dowodów na to jest lama z Buriacji, którego ciało nie rozkłada się już od siedemdziesięciu pięciu lat. Nim ustały prace naukowców, zwierzchnicy Buddyjskiej Tradycyjnej Sanghi Rosji orzekli, że Daszi Dorżo Itigełow wciąż żyje i znajduje się w głębokim stanie medytacyjnym, w który wszedł jeszcze w 1927 roku. Kult wiecznotrwałego ciała XII Pandito Chambo Lamy stał się faktem.

Wysoki, barczysty mnich zatrzymywał pielgrzymów podchodzących do tronu. Kładł dłoń na potylicy każdego kolejnego pątnika i mocnym, szybkim ruchem ręki zginał go wpół, po czym odsuwał dalej, żeby zrobić miejsce dla następnych. Na swoją kolej czekała kobieta z oszpeconą twarzą i śladami przeszczepów skóry, za nią rodzina z gromadką małych dzieci i grupka sportowców w dresach. Ludzie starzy i młodzi. W pewnym momencie rosły lama zatrzymał kolejkę, wziął ręcznik i wszedł na stołek. Wierni w skupieniu obserwowali, jak ociera nieruchome czoło i policzki Itigełowa. Mnich, czując na sobie wzrok tłumu, starannie celebrował każdy ruch. Już rankiem rozpuszczono wiadomość, że z zastygłej twarzy XII Pandito Chambo Lamy popłynął pot. Ktoś szeptem wyjaśniał, że wydarzyło się to jeszcze poprzedniego dnia, podczas wieczornych modłów. Ktoś inny dodał, że to znak. Jest ponoć wdzięczny wiernym za przybycie i chce przekazać, że wciąż żyje. Ludzie kiwali głowami. To niepojęte, On naprawdę nie umarł. To prawdziwe błogosławieństwo. Ponoć jego energia jest tak silna, że może oddziaływać nawet w promieniu stu kilometrów.

Kolejka znów ruszyła. Wychodząc, nie wolno odwrócić się plecami do ołtarza. Niektórzy, cofając się do wyjścia, stawali na moment i wpatrywali się w ciało. Chcieli jeszcze przez chwilę tutaj pobyć. O coś poprosić, pomodlić się. Albo po prostu postać i się pogapić. Wielu z tych, którzy opuścili już świątynię, obchodziło klasztor wkoło, aby wypełnić goroo, rytuał mający przynieść im szczęście i zagwarantować dobry los na kolejne miesiące. Niektórzy zachodzili do domków lamów w poszukiwaniu rady, błogosławieństwa czy przepowiedni. Inni kręcili się bez sensu, ciekawsko zaglądając to tu, to tam. Jakby czegoś szukali albo dokądś chcieli dojść. Wcześniej czy później wszyscy kierowali się w stronę stadionu, zbudowanego przez lamów tuż obok klasztornego muru. Niedawno postawione trybuny okalały kwadratowe boisko o lekko zaokrąglonych rogach.

Każda rocznica wydobycia skrzyni z ciałem XII Pandito Chambo Lamy ma szczególną oprawę. Pielgrzymi chcą zobaczyć Itigełowa na własne oczy. A potem trochę się rozerwać, coś zjeść, napić się, pooglądać rywalizację sportowców w bardzo popularnych tutaj tradycyjnych dyscyplinach sportu – zapasach buche bariłdaan, strzelaniu z azjatyckiego łuku refleksyjnego i wyścigach konnych. Podobne zawody przy różnych okazjach można obejrzeć na całym ogromnym obszarze dawnego Wielkiego Stepu, od Dalekiego Wschodu aż po wschodnioeuropejskie równiny Kałmucji.

Na stadionie panował chaos. Spikerka pokrzykiwała przez mikrofon, poganiała uczestników, apelowała o dyscyplinę. Wokół boiska kłębili się oficjele, zawodnicy, organizatorzy, lamowie, pielgrzymi, kilku operatorów lokalnych stacji telewizyjnych i fotoreporterów miejscowych gazet. Nie przedsięwzięto zdecydowanych środków bezpieczeństwa. Tu nie było już zwartych kordonów policyjnych. Kilku mundurowych, kilku lamów robiących za porządkowych. I tyle.

Z głośników gruchnęły fanfary. Na stadionie pojawił się XXIV Pandito Chambo Lama, Damba Ajuszejew, zwierzchnik Buddyjskiej Tradycyjnej Sanghi Rosji. Chwilę później dotarł Wiaczesław Nagowicyn, przewodniczący Republiki Buriacji. Kiedy obydwaj siadali na trybunie honorowej, do mikrofonu podeszła kobieta ubrana w tradycyjny buriacki strój. Z głośników popłynął jej podekscytowany głos.

– Otwieramy dziewiąte igrzyska z okazji stusześćdziesięciolecia narodzin i dziesięciolecia powrotu wielkiego Nauczyciela, XII Pandito Chambo Lamy Dasziego Dorża Itigełowa. Szanowni państwo, ludzie dobrej woli, pozwólcie, że powitam was w tym wspaniałym dniu! Organizatorami dzisiejszego święta sportowego są: Buddyjska Tradycyjna Sangha Rosji, kompania Optyka Seseg, spółka akcyjna Bajkałfarm, sieć handlowa Tytan, sieć telefonii komórkowej Beeline, kompania Złoto Jakucji, senator Inokietij Nikołajewicz Jegorow, sieć telefonii komórkowej Megafon, gazeta „Informpolis”…

Na murawę powoli wchodzili uczestnicy igrzysk i ustawiali się w równych rzędach przed trybuną honorową. Chwilę później zaczęły się pokazy mongolskich tańców, a na stadion wjechali jeźdźcy ze sztandarem itigełowskim. Wreszcie do mikrofonu podszedł zwierzchnik Buddyjskiej Tradycyjnej Sanghi Rosji.

– Dziś obchodzimy trzystudziesięciolecie przyjścia do nas chambo lamy Zajajewa! To on dwieście osiemdziesiąt lat temu założył w Erge Bürge pierwszy dacan. Dwieście trzydzieści pięć lat temu osiągnął nirwanę w miejscowości Chołyn Chargana, a sto sześćdziesiąt lat temu przyszedł do nas w miejscowości Ułzyn Dobo, niedaleko Orongoju, w ciele Dasziego Dorża Itigełowa. I dziś właśnie obchodzimy dziesięciolecie powrotu do nas chambo lamy Itigełowa. To pamiętny, jubileuszowy rok! Rok Wodnego Smoka! Rok cudów i przepięknych chwil! To my jesteśmy ludem, który ma skarb! Powinniśmy być godni tego, co mamy. Wiecznotrwałe ciało chambo lamy Itigełowa jest jedyne i unikatowe. Wszyscy widzieliście, że na twarzy Nauczyciela pojawił się pot. To błogosławiony nektar, który spłynął dla nas z jego oblicza. I my to widzieliśmy! Nawet niewierzący zobaczyli i zadziwili się. W ciągu dziesięciu lat przyszło do nas ponad trzy miliony ludzi. Trzy miliony ludzi przyszło do niego, aby oddać mu cześć, poprosić o pomoc w swoich biedach i cierpieniach. I tylko my możemy sprawić, by jego ciało pozostało nietknięte!

Trybuny zareagowały entuzjastycznymi okrzykami. Ajuszejew umilkł i zlustrował widownię. Podniósł rękę i ogłosił przybycie Timura Tuczinowa, gwiazdy buriackiego sportu, zdobywcy dwóch złotych medali na igrzyskach paraolimpijskich w Londynie. Mistrz ma protezę nogi, ale to przecież nie przeszkadza w strzelaniu z łuku sportowego.

Ajuszejew, jak każdy doświadczony orator, wiedział, że pojawienie się na scenie bohatera wymaga odpowiedniej oprawy. Tuczinow nie może pojawić się na stadionie ot, tak sobie. Przecież nie jest tutaj zwykłym sportowcem, a jego medale nie są zwyk­łymi nagrodami, jakich wiele rozdano podczas igrzysk. Tuczinow to reprezentant sanghi, wspólnoty wiernych. Jej najlepszy syn. A sangha i jej bohater zasługują na coś więcej niż pochwała i szacunek. Zasługują na prawdziwy epos. Ajuszejew znów zaczął przemawiać:

– W tym roku cudów mam nadzieję, że wy, zapaśnicy, stoczycie zadziwiające walki, że zwycięży ten, kto przekroczy własne granice, pokona swoją słabość. A wy, strzelcy, łucznicy, mergenowie, poślecie swoje strzały w dal tak jak Timur Tuczinow. To on rozsławił nasz lud! Hen, w dalekiej, mglistej Anglii, dzięki naszemu wielkiemu synowi Timurowi wszyscy dowiedzieli się, że na tej ziemi żyją Buriaci! Niech buriackie kobiety rodzą takich synów! Wy, którzy dziś wychodzicie na to pole, czyńcie sławnym swój ród, czyńcie sławnym swój dacan, czyńcie sławnym swój naród!

Ale kim byłby Tuczinow, jego rodacy i ziemia, na której żyją, bez sanghi i mocy Dasziego Dorża Itigełowa? Ajuszejew przemawiał więc dalej:

– Wiem, że z roku na rok w naszych dalekich wioskach będą wyrastać synowie, którzy powiedzą: narodziłem się, aby choć jeden raz wyjść tu, na to pole, i stoczyć walkę, sprawdzić swą siłę i charakter przed obliczem chambo lamy Itigełowa. Niech wszyscy wiedzą, że nasz lud jest silny ciałem i duchem! A nasze konie niech polecą daleko, do odległej krainy, do buddyjskiego raju! I nas niech tam zabiorą.

Zaraz po żywiołowej przemowie Ajuszejewa z głośników popłynęły pierwsze takty hymnu Rosji, a na stadion wtoczyła się czarna limuzyna. Mistrz wychylił się przez otwarty szyberdach i pozdrowił widzów. Zatoczył rundę wokół stadionu, po czym z wolna przejechał wzdłuż szpaleru zawodników i zatrzymał się przed trybuną honorową. Rozpoczęła się celebra wręczenia mu ogromnego telewizora LCD w podzięce za medale olimpijskie i rozsławienie Buriacji w świecie. Potem przyszedł czas na uściski dłoni i pozowanie przed obiektywami. Ajuszejew i Nagowicyn stanęli do zdjęcia z mistrzem, telewizorem i buddyjską tanką, którą sławny łucznik trzymał w dłoniach. Igrzyska itigełowskie można było uznać za otwarte. Na murawie rozpoczęły się pierwsze walki zapaśnicze.

Buche bariłdaan to nie tylko folklor. Dla miejscowych chłopaków to także coś więcej niż sport. To styl życia, sposób bycia mężczyzną. Ludzie, którzy stają do walki, to zawodowi sportowcy z lokalnych klubów zapaśniczych, czasem judocy albo sambiści. Do tradycyjnych zapasów zawsze przygotowują się wyjątkowo starannie. Zapaśnik musi być wytrenowany i silny. To podstawa. Ale jeśli zawiedzie go refleks i przeoczy odpowiedni moment, to po nim. W buche bariłdaan liczy się jedna błyskawiczna akcja, na którą trzeba cierpliwie czekać, powoli przygotowując sobie odpowiednią pozycję. Pierwszy poważniejszy błąd jest zazwyczaj ostatnim. Jeśli zawodnik upadnie, to koniec. Przegrał. Nie może dalej walczyć w parterze. Wielu znanych mistrzów sportu próbowało swoich sił w tradycyjnych zapasach. I różnie im się wiodło. Oleg Aleksiejew był mistrzem Europy. W 1982 roku zdobył Puchar Świata. Długo namawiano go, żeby pokazał swoje umiejętności w tradycyjnych zapasach podczas surcharbaanu, buriackiego festynu ludowego. W końcu się zgodził, no i przegrał z miejscowym chłopaczkiem, niejakim Cedaszijewem. Mistrz Europy został pokonany na kołchozowej łące. Do dziś zapaśnicy buche bariłdaan lubią o tym przypominać – tak jakby sami przed laty go powalili.

Od kilku lat na placu Czerwonym odbywają się ogólnorosyjskie turnieje tradycyjnych zapasów. Z tej okazji do Moskwy przyjeżdżają również zawodnicy z Kaukazu, Kałmucji, Tatarstanu, Baszkirii, Jakucji, Tuwy i Ałtaju. Zwycięstwo w stolicy to dla buriackich zapaśników kwestia honoru. Jak dotychczas radzą sobie bardzo dobrze.

Na murawie iwołgińskiego stadionu jakiś młody zawodnik szeroko rozłożył ręce i wyjątkowo długo celebrował „taniec orła”. Tak jakby właśnie wygrał walkę w samym centrum stolicy. Być może pierwszy raz w życiu mógł skorzystać z tego przywileju zwycięzcy.

Niedaleko stadionu rozłożono strzelnicę. Zawody trwały już od jakiegoś czasu. Łucznicy ubrani w degeł, tradycyjny buriacki strój, napinali cięciwy. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie są to amatorzy, zakładający stroje z epoki i bawiący się w łucznic­two na festynach historycznych. Kolejny zawodnik oddał serię strzałów, wszystkie celne i nienaganne technicznie. Któryś z widzów wyjaśnił, że to Balżynima Cyrempiłow, reprezentant Rosji, uczestnik czterech olimpiad. Był w Atlancie, Sydney, Atenach i Pekinie. Do Londynu już nie pojechał. Jego międzynarodowa kariera dobiegała końca. Cztery lata temu zajął się strzelaniem z łuku tradycyjnego. Jego młodszy brat Beligto również brał udział w turnieju i też był reprezentantem Rosji. W ich rodzinie prawie wszyscy zajmowali się łucznictwem. Ojciec strzelał z łuku tradycyjnego, a starsza siostra ze sportowego. Jeździła na międzynarodowe zawody i odnosiła sukcesy. Najmłodszy brat też strzelał – jako nastolatek. Ale największe sukcesy osiągał właśnie Balżynima. Zaczął trenować w wieku dziesięciu lat. Wielkiego wyboru nie miał. W okolicy były tylko dwie sekcje. Dzieciaki, które chciały uprawiać sport, łapały za łuk albo szły na matę zapaśniczą.

Balżynima od dawna mieszka w Ułan Ude. Mimo to reprezentuje lokalny dacan z małej przygranicznej miejscowości Ust-Burguł. Niedaleko dacanu i pierwszego klubu, w którym trenował, leży maleńka wioska Ulegczyn. Tam się urodził. Takie miejsca Buriaci nazywają toonto, co dosłownie oznacza centrum świata, małą ojczyznę, miejsce narodzin, w którym z łona matki wypadło łożysko, gdzie odcięto i zakopano pępowinę. Toonto określa człowieka, jego tożsamość i przynależność. Kiedyś nawiązanie nowej znajomości zaczynało się od ustalenia, kto skąd pochodzi i czyim jest potomkiem. Często było to nawet ważniejsze niż imię.

Atmosfera na strzelnicy stawała się coraz swobodniejsza. Za bramami klasztoru wiatr unosił kolorowe baloniki, a nabożna powaga przegrywała z ludyczną wesołością. Słychać było krzyki dzieci i nawoływania dorosłych. Widzowie łazili, jak im się podobało i dokąd mieli ochotę. Nie wprowadzono żadnych ograniczeń związanych z bezpieczeństwem. Nie należy wchodzić na linię strzału, ale to oczywiste, wie o tym nawet dziecko, więc po co zawracać sobie głowę jakimiś specjalnymi obostrzeniami? Tuż obok siedziało kilku lekko wciętych facetów. Śpiewali rzewne buriackie pieśni i co chwila pokrzykiwali do któregoś z zawodników. W pewnej chwili ruszył w ich kierunku jeden z lamów. Będzie uciszać i przywoływać do porządku? Nic z tych rzeczy. Przywitał się i dołączył do grupy.

Przewodniczącego republiki Nagowicyna i lokalnych polityków dawno już nie było na stadionie, ale Ajuszejew i jego świta wciąż siedzieli na trybunie honorowej. Rozpoczynała się właśnie najciekawsza walka. Iwan Garmajew, gwiazda buriackich zapasów, po raz kolejny z rzędu bronił tytułu czempiona igrzysk itigełowskich w kategorii wagowej do siedemdziesięciu pięciu kilogramów. Po kilku chwilach mistrz powalił pretendenta. Uradowana spikerka obwieściła widowni:

– Iwan Garmajew, sławny syn Doliny Barguzińskiej, otrzymuje prawdziwie cesarską nagrodę, czterdzieści dwa barany!

Usiłowała powiedzieć coś jeszcze, ale za mikrofony chwycili mężczyźni zgromadzeni na trybunie sędziowskiej. Zaczęli się przerzucać dowcipami i komentarzami. W końcu jakaś zdenerwowana kobieta wyrwała jednemu z nich mikrofon i wrzasnęła, żeby się uciszyli, a najlepiej poszli wreszcie do domu. Część trybun zareagowała oklaskami i śmiechem. Ale tamci nie wypadli z roli.

– Tak to jest, jak się wpuści babę na zawody zapaśnicze!

Na trybunie sędziowskiej rozpoczęła się rywalizacja, kto naj­błyskotliwiej odetnie się pyskatej kobiecie. Zgromadzone nieopodal panie nie pozostawały dłużne. Trybuny co rusz wybuchały śmiechem. W końcu na scenę wkroczył sam Ajuszejew. Zszedł z trybuny honorowej, by uścisnąć dłoń Garmajewa. Postanowił pokazać, że to do niego zawsze należy ostatnie słowo, a jego riposty są najcelniejsze. Zaczął dialogować z rozbawionymi trybunami. Wreszcie podszedł do Garmajewa, cierpliwie stojącego z boku, i wdał się z nim w familiarną rozmowę. Chwalił go, dowcipkował, opowiadał o jego krewnych, których znał od lat. Oczywiście cały czas trzymał w ręku mikrofon, tak by wszyscy mogli usłyszeć, co ma do powiedzenia czempionowi.

Zaraz potem rozpoczęła się finałowa seria strzałów z łuku. Po półgodzinie wszystko stało się jasne. Bracia Cyrempiłowowie wygrali zawody, Balżynima zajął pierwsze miejsce, Beligto drugie. Starszy brat znów okazał się lepszy od młodszego. Zwycięzca zawodów łuczniczych miał otrzymać czterdzieści dwa barany. Nagroda za drugie miejsce wynosiła dwadzieścia jeden baranów. To nie najgorzej. Jeden młody baran kosztuje jakieś sześć, siedem tysięcy rubli, co oznacza, że tamtego dnia Balżynima i Beligto wspólnie zarobili niemal równowartość średniej trzyletniej buriackiej pensji. Barany wyślą na wieś, do rodziny, która dogląda ich stad.

Przez stadion niósł się krzyk podekscytowanej spikerki:

– Zwycięzcy otrzymają barany najczystszej buriackiej rasy buuze! Niech mnożą się i rosną stada naszych bohaterów, stada naszego narodu!

Igrzyska itigełowskie dobiegały końca. Gorący dzień zamienił się w chłodny, wietrzny wieczór. Widzowie powoli się rozjeżdżali. Na stadionie panował totalny bałagan. Przed główną bramą dacanu iwołgińskiego stała grupka ludzi i kilka prywatnych samochodów. Nikt nie wiedział, czy jeszcze odjadą stąd jakieś mikrobusy. Wolałem tego nie sprawdzać i wskoczyłem na czwartego do ruszającej taksówki. Wracałem do miasta, patrząc na migoczące światła usypiających przedmieść Ułan Ude. Festyn na cześć XII Pandito Chambo Lamy się skończył. Za rok odbędzie się kolejny. Potem przyjdzie następna rocznica powrotu „potężnego jogina” i wszystko się powtórzy. W myślach znajdowałem kolejne powody, żeby opowiedzieć więcej o tym człowieku. A przy okazji o kilku innych sprawach, które kryją się za jego nieruchomym obliczem.2

I Pandito Chambo Lama

Na początku XIII wieku armie Czyngis-chana ruszyły ku Himalajom. W 1207 roku, na wieść o zbliżających się Mongołach, tybetańscy przywódcy pierwsi wysłali posłów do Wielkiego Chana i w obawie przed okrucieństwem najeźdźców bez walki przyjęli jego zwierzchnictwo. W ten sposób udało im się nieco opóźnić wtargnięcie stepowych wojowników na rozległe himalajskie płaskowyże. Ale już w latach czterdziestych XIII wieku mongolski watażka Gałdan spustoszył je i podszedł prawie pod samą Lhasę.

Tratowany kopytami mongolskich koni Tybet znalazł się na skraju upadku. Wtedy właśnie stało się coś, czego chyba nikt się nie spodziewał. Tybetański przywódca, Sakja Pandita, spotkał się z bezwzględnym mongolskim wodzem. W trakcie rozmów nie tylko nakłonił Gałdana do zahamowania najazdu, ale i przekonał go do lepszego poznania buddyzmu. Tybetańczycy uznali formalną, militarną protekcję Mongołów, ale utrzymali kontrolę nad swoimi ziemiami. Wkrótce potem grupa tybetańskich lamów wyruszyła na stepy, aby rozpowszechniać tam dharmę, naukę Buddy. Wpływy buddyjskich lamów u boku mongolskich wodzów rosły bardzo szybko. Najwyższą pozycję zdobył Pakpa, bratanek Sakji Pandity. Zaskarbił sobie zaufanie samego wielkiego chana Kubiłaja. Najprawdopodobniej właśnie pod jego przewodnictwem wódz plemion mongolskich i założyciel rządzącej Chinami dynastii Juan miał przejść pierwszą inicjację tantryczną.

Tybet pozostawał formalnie zależny od Mongołów aż do początków XIV wieku. Mimo to w praktyce rządził się sam. Z czasem na mongolskim stepie wiele się zmieniło. Rozpadło się wielkie koczownicze imperium, a bliskie relacje między buddyjskimi dostojnikami a podzielonymi mongolskimi chanami osłabły, a potem na jakiś czas wygasły. W drugiej połowie XVI wieku dzieje Tybetu i mongolskich stepów znów się splotły. Sonamowi Gjaco, liderowi buddyjskiej szkoły gelug, udało się nawrócić chana Ałtana, najpotężniejszego wówczas stepowego wodza, a wraz z nim wielu innych Mongołów. To właśnie Sonam Gjaco jako pierwszy przyjmie tytuł dalajlamy, wywodzący się od mongolskiego pojęcia ta-le/dalee (ocean poznania, mądrości).

Mongolski step, bogaty własną kulturą, doskonale znający cywilizację chińską, otworzył się w ten sposób na indyjskie i tybetańskie ośrodki cywilizacyjne, które odtąd współokreślały jego tożsamość. Tybetańskie klasztory stały się wzorem dla klasztorów mongolskich. Znajomość języka tybetańskiego była kluczem do wysokiej kultury, od poezji i kanonicznych traktatów teologicznych po medycynę i nauki ścisłe. Najdłużej poza ich wpływem pozostało północne pogranicze stepu i syberyjskiej tajgi. Buddyjscy lamowie dotarli tam niemal w tym samym momencie, w którym z zachodu na wschodni brzeg Bajkału wdarli się rosyjscy kozacy, a w ślad za nimi prawosławni misjonarze i urzędnicy kolonialni.

W XVII wieku przodkowie współczesnych Buriatów żyli w luźnych skupiskach, pokrywających się mniej więcej z ich plemienno­-rodowymi koczowiskami. Dawne podziały do dziś nie straciły całkowicie aktualności. W pewnym uproszczeniu Buriatów można podzielić na zachodnich i wschodnich. Współcześni Buriaci zachodni wywodzą się od plemion i rodów żyjących niegdyś na stepach Przedbajakala, czyli na zachód od Bajkału. Są to Aszabagaci, Bułagaci i częściowo Echiryci, których przodkowie zajmowali ziemie na zachodnim i wschodnim brzegu jeziora. Przedbajkale zostało podbite przez Rosję najwcześniej, ale i opór miejscowych koczowników był tam najsilniejszy. O antyrosyjskich buntach i bezwzględnych pacyfikacjach do dziś mówi się półgębkiem, o ile mówi się o nich w ogóle. Rusyfikacja przebiegła tu szybciej i sięgnęła głębiej. Buriaci zachodni częściej noszą dziś rosyjskie imiona i nazwiska. Znacznie rzadziej niż wschodni znają język swoich przodków. Nawracani przemocą lub przekupstwem przez prawosławnych misjonarzy, zazwyczaj pozostawali przy wierzeniach i światopoglądzie szamańskim. Buddyzm rozwinął się wśród nich bardzo słabo. Nieco dalej, za południowo-zachodnim brzegiem Bajkału, usadowili się Chongodorzy. Tak jak kilka innych, pomniejszych związków rodowych założyli swoje siedziby w Dolinie Tunkińskiej, u stóp malowniczego masywu Sajanu Wschodniego. Powierzchowny buddyzm miesza się tam z wierzeniami szamańskimi. Chongodorów dość często utożsamia się dziś z Buriatami zachodnimi.

Buriaci wschodni to, rzecz jasna, ci, którzy osiedlili się na wschód od Bajkału. Duża część z nich wywodzi się ze stepów w dolnym i środkowym dorzeczu Selengi. Tych nazywa się ogólnie Buriatami selengińskimi. Trudno jednak uznać ich za spójną grupę. Buriaci selengińscy są częściowo wymieszani z rodami zachodnimi, które między innymi pod naporem Rosjan przenios­ły się zza zachodniego brzegu Bajkału. Wzdłuż współczesnej granicy rosyjsko-mongolskiej osiedlili się przybysze z południa, ze współczesnej Mongolii. Po mongolskiej stronie granicy do dziś żyje spora część Buriatów.

Jedna z najbardziej wyrazistych grup Buriatów wschodnich to Congołowie. Właśnie oni jako pierwsi przyjęli buddyzm i zaczęli wznosić świątynie. Ich potomkowie lubią podkreślać, że z pochodzenia są Chałcha-Mongołami, dziećmi niezwyciężonych stepowych wojowników, a Buriatami stali się dopiero pod panowaniem rosyjskim.

Najliczniejszą grupą Buriatów wschodnich są jednak Chori. Ich przodkowie zajmowali też największe terytorium. Historyczne ziemie Chori rozciągają się od dawnego ajmaku chorińskiego na zachodzie (obecnie są to centralne rejony Republiki Buriacji) aż po Mandżurię i współczesne pogranicze Rosji, Mongolii i Chin na południowym wschodzie. Chori traktują zazwyczaj megalomanię Congołów z humorem, a nawet pewną subtelną wyższością. Lepiej spać w otwartym stepie niż w jurcie Congoła – głosi mądrość starszych pokoleń Chori, dystansujących się wobec nieokrzesanych i skorych do bójki pobratymców.

Kultura Chori jest wyrazista i stosunkowo silna. Początkowo to dialekt Congołów miał status oficjalnego języka buriackiego, ale w latach trzydziestych XX stulecia Chori sprytnie wykorzystali swoje wpływy w regionalnych strukturach władzy i ostatecznie to ich dialekt jest dziś nauczany w szkołach jako język ojczysty wszystkich Buriatów, przez co stereotyp chorińskiego intryganta i krętacza umocnił się wśród Congołów jeszcze bardziej. Na zewnątrz wszyscy są więc Buriatami, ale kiedy zostaną we własnym gronie, dają o sobie znać różnice, a czasem wzajemne złośliwości i antypatie. I nie ma w tym nic dziwnego. W każdej porządnej rodzinie zdarza się przecież, że nawet przy świątecznym obiedzie ktoś kogoś kopnie pod stołem.

Trudno jednoznacznie wskazać moment, w którym obszary współczesnej Buriacji ostatecznie włączono do państwa rosyjskiego. Czy stało się to już wraz przybyciem kozaków nad Bajkał? A może należałoby wskazać początek lat czterdziestych XVII wieku, kiedy carscy poddani przeprawili się na jego wschodni brzeg i założyli pierwszy niewielki ostróg nad rzeką Barguzin? A może stało się to w roku 1661, uznawanym oficjalnie za moment „dobrowolnego wejścia Buriacji w skład Rosji”, którego trzystupięćdziesięciolecie celebrowano z rozmachem w 2011 roku? A może jednak trzeba by się odwołać do pamiętnego roku 1665, kiedy to u zbiegu rzek Udy i Selengi rosyjscy najemnicy rozłożyli zimowisko, następnie zamienione w fort, wokół którego z czasem rozrosło się miasto Udińsk, przemianowane najpierw na Wierchnieudińsk, a wreszcie, w XX wieku, na Ułan Ude? A może proces kolonizacji Zabajkala zamyka dopiero traktat nerczyński zawarty w 1689 roku między Rosją i Chinami? Czy określony wówczas podział stref wpływów w tej części Azji można uznać za akt wieńczący podbój wschodniosyberyjskich lasostepów? Czy też lepiej byłoby przesunąć go do początków XVIII stulecia, bo dopiero wtedy naniesiono na mapę dokładną granicę między oboma państwami? To również możliwe. Tak czy inaczej, na południowy wschód od Bajkału administracja rosyjska musiała postępować znacznie subtelniej niż na Przedbajkalu. Tutaj otwierał się rozległy mongolski step, na którym warowały pograniczne pułki imperium Qing.

W latach dwudziestych XVIII wieku na Zabajkale przybył nadzwyczajny i pełnomocny wysłannik Rosji, graf Sawwa Raguzinski. Ów doświadczony i przenikliwy urzędnik zauważył, że zamknięcie granicy i kartograficzne odcięcie Buriatów od ich mongolskich pobratymców nie rozwiązuje problemu niekontrolowanych wpływów z południa. Kontakty z krewnymi, kupcami i wszelkimi przybyszami z państwa Qing pozwalały również rozprzestrzeniać się naukom buddyjskim niesionym przez swobodnie wędrujących lamów. Raguzinski nie mógł przeoczyć tego, że mieszkańcy Zabajkala traktują buddyzm jako kulturowy łącznik z azjatyckim światem Wielkiego Stepu.

Jako że uszczelnienie granicy przebiegającej przez bezdroża w praktyce nie było proste, należało znaleźć inne sposoby na zagwarantowanie sobie lojalności nowych poddanych. Raguzinski szybko zaczął konsolidację stepowych rodów wokół instytucji państwowych. Części z nich przyznał rangę jednostek administracyjnych. Nie miał też wątpliwości, że zamiast zwalczać nową, szybko rozprzestrzeniającą się religię, znacznie lepiej byłoby wykorzystać ją do własnych celów. Pomysły Raguzinskiego wpisywały się w ogólniejszą koncepcję Lorenca Langa, wicegubernatora irkuckiego i znawcy Azji. Plan był prosty. Najpierw należało wzmocnić wpływ buddyzmu wewnątrz rodów zabajkalskich, gdzie znacznym autorytetem wciąż cieszyli się szamani. Między szamanami nie istniała jasno określona hierarchia, nie tworzyli też formalnej struktury, wobec czego znacznie trudniej było nimi zarządzać. Raguzinski postanowił więc wesprzeć pozycję lamów wywodzących się spośród poddanych rosyjskich, a następnie objąć ich kontrolą. Zarządzono, że każdy ród powinien odesłać do klasztorów po dwóch chłopców. Prawo wyboru kandydatów początkowo pozostawiono starszyznom rodowym. W ten sposób rodzący się lokalny buddyzm niemal od samego początku znajdował się pod specjalną opieką i kontrolą państwa.

W 1741 roku administracja carycy Elżbiety I ogłosiła buddyzm tybetański reprezentowany przez szkołę gelug konfesją oficjalnie uznawaną przez państwo. Niespełna ćwierć wieku później caryca Katarzyna II ogłosiła congolskiego lamę Dambę Dorża, zwanego również Zjajiin-lamą, zwierzchnikiem wszystkich wyznawców buddyzmu na Syberii Wschodniej. Uznała jego prawo do posługiwania się tytułem pandito chambo lamy. Damba Dorżo w dowód wdzięczności ogłosił Elżbietę I i Katarzynę II ziemskimi wcieleniami Sagaan Dary – Białej Tary, Doskonałej Czystości, Matki Buddów.

W ten sposób buddyzm stał się jedną z państwowych religii imperium Romanowów, a I Pandito Chambo Lama przeszedł do historii pod zruszczonym nazwiskiem Zajajew. Odtąd objęcie tej funkcji będzie się wiązało z koniecznością złożenia przysięgi wierno­poddańczej dynastii Romanowów. W zamian kolejni pandito chambo lamowie, jako regionalni przywódcy religijni i polityczni, otrzymają opiekę oraz wsparcie ze strony państwa. Prawdopodobnie dopiero te wydarzenia zakończyły długi, około stuletni proces włączania współczesnych obszarów Buriacji w granice Rosji. Odtąd znakiem jej przynależności do imperium były nie tylko faktorie kupieckie, urzędy i garnizony wojskowe, lecz także włączony w religijny rytuał autorytet władzy rosyjskiego cara.

I Pandito Chambo Lama, Damba Dorżo Zajajew, był dobrze przygotowany do sprawowania ważnego urzędu religijnego. Odebrał wieloletnie, gruntowne wykształcenie w Tybecie. Z pewnością jednak nie mniejszy wpływ na jego karierę miały koneksje rodzinne. Był skoligacony z Uchinem. Pod przywództwem tego congolskiego książątka przygraniczne rody dobrowolnie uznały zwierzchność rosyjskiego cara już pod koniec XVII wieku. W zamian za zerwanie więzi z dynastią mandżurską sprawującą władzę w Chinach i przejście pod panowanie rosyjskie Uchin został wyznaczony na głównego tajszę, czyli naczelnika, wszystkich zabajkalskich rodów. Jego syn i następca Łubsan kontynuował politykę ojca. Brał udział w negocjacjach granicznych z Chinami jako tłumacz i doradca strony rosyjskiej. Imperium Romanowów potrafiło znakomicie wykorzystywać ambicje miejscowych watażków, rozgrywać lokalne waśnie i nagradzać lojalność tych, którzy zdecydowali się stanąć u rosyjskiego boku. Dzięki wsparciu części miejscowej elity Rosjanie nie tylko utrzymali się na nowej granicy, ale i umocnili swoje panowanie na świeżo zajętych terytoriach. Trudno przypuszczać, by Uchin i Łubsan zdawali sobie sprawę, że ich decyzje obliczone na doraźny zysk będą miały tak daleko idące konsekwencje. Ich potomkowie wciąż żyją tuż przy granicy rosyjsko-mongolskiej, w wiosce Charłun w rejonie biczurskim Republiki Buriacji. W kieszeniach mają paszporty Federacji Rosyjskiej.

Jednak wbrew pozorom upaństwowienie buddyzmu i podporządkowanie go władzy carów nie odbywało się bezproblemowo i całkowicie po myśli Rosjan. Faktyczny stosunek samego Zajajewa do Rosji też nie był aż tak jednoznaczny, jak przedstawia się go w oficjalnych artykułach prasowych i rocznicowych przemowach na cześć pierwszego buriackiego pandito chambo lamy. W ułanbatorskim archiwum urgińskich ambanów, urzędników państwa Qing, zachowały się bardzo ciekawe informacje na ten temat. Dość dokładnie zrelacjonował je buriacki historyk Congoł Nacagdorż. Wynika z nich, że Zajajew krótko przed podróżą do Petersburga, gdzie uznał Elżbietę I i Katarzynę II za ziemskie wcielenia Białej Tary, dość poważnie rozważał ucieczkę przez granicę i wyprowadzenie popierających go rodów spod zwierzchnictwa imperium Romanowów. Jak to możliwe, że jeden z najwierniejszych sojuszników Rosji tak dalece zmienił swoje poglądy, że był w stanie postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykować utratę mozolnie budowanej pozycji i wpływów?

Starając się znaleźć odpowiedź na to pytanie, nie można zapominać, że polityka władz gubernialnych wobec buddystów była niespójna i zmienna. Urzędnicy regionalni, a zwłaszcza przedstawiciele Cerkwi, nie zrezygnowali całkowicie z przymusowej chrystianizacji nowych poddanych imperium. Solą w oku lokalnej administracji było zwolnienie lamów z obowiązku płacenia jasaka. Najpewniej główną przyczyną wahań I Pandito Chambo Lamy był właśnie brak konsekwencji państwa rosyjskiego w traktowaniu buddyzmu. Zajajew obawiał się o losy nowej religii. Nacagdordż twierdzi, że mógł w tym wypadku brać pod uwagę potencjalne konsekwencje wprowadzenia w czyn ukazu Kancelarii Irkuckiej z 28 kwietnia 1752 roku, który zabraniał zwiększania liczby lamów powyżej stu osiemdziesięciu jeden, czyli tylu, ilu było oficjalnie spisanych w roku 1748. Ponadto wbrew początkowym ustaleniom władze gubernialne nałożyły na lamów wysokie podatki.

Obawiając się o przyszłość, buddyjski przywódca rozpoczął negocjacje z pełnomocnymi urzędnikami państwa Qing. Ich treść znamy dzięki dokumentom przechowywanym w Ułan Bator. Rozmowy dotyczyły warunków ewentualnego przyjęcia podległych mu ludzi i ich ochrony jako poddanych chińskiego cesarza. Włączył się do nich mongolski dostojnik religijny Szagdur, z którym Zajajew zaprzyjaźnił się jeszcze w czasach studiów w Tybecie. Szagdur starał się przekonać przyjaciela, by on i jego ludzie jak najprędzej opuścili granice Rosji. Tłumaczył, że imperium Romanowów to kraj obcy pod każdym względem, a rosyjscy władcy, jako chrześcijanie, zawsze będą traktować buddystów jak niepełnowartościowych i gorszych. Te argumenty zdawały się przemawiać do Zajajewa. W rozmowie z przyjacielem nie krył frustracji:

– Do tej pory sami decydowaliśmy, które z naszych dzieci poślemy do nauki. Teraz nam tego zabronili. O wszystkim zaczęli decydować Rosjanie. A co, jeżeli któregoś dnia w ogóle nie pozwolą posyłać naszych chłopców do szkół?

W tajnych protokołach znalezionych w mongolskich archiwach przez Nacagdorża możemy przeczytać kilka podobnie brzmiących zdań. Meldunki urzędników imperium Qing dotyczące przebiegu negocjacji z Zajajewem pochodzą z 1759 roku. Wiadomo również, że rozmowy te były kontynuowane. Oznacza to, że Zajajew wahał się niemal do końca. Nie jest jasne, co ostatecznie wpłynęło na jego decyzję. Na pewno duże znaczenie miało aresztowanie urzędnika, niejakiego Sanżaidorża, który kierował rozmowami w imieniu państwa Qing. Zarzucono mu między innymi malwersacje i udział w kontrabandzie. Los okazał się surowy również dla Szagdura. Jego też postawiono w stan oskarżenia i w efekcie pozbawiono wszystkich godności religijnych i urzędowych, a następnie zesłano do jednego z klasztorów w głębokim stepie, gdzie dożył swych dni jako prosty lama. Być może chińskie władze zaczęły w ten sposób sabotować negocjacje prowadzone przez swoich przygranicznych urzędników. Czy chodziło tylko o to, aby nie zaogniać konfliktu z potężnym sąsiadem, czy o coś jeszcze? Jakim cudem udawało się ukryć przed Rosjanami plany ucieczki tak dużej grupy ludzi i długotrwałe negocjacje na ten temat? A może Rosjanie wiedzieli o tym i po prostu przelicytowali Szagdura i Sanżaidorża, kupując sobie lojalność Zajajewa? Może właśnie wtedy ostatecznie obiecano mu pełnię władzy nad wszystkimi zabajkalskimi buddystami? Trudno to dziś przesądzić.

Tak czy inaczej, w 1764 roku przyszły I Pandito Chambo Lama zaczął pomagać w formowaniu czterech pułków kozackich złożonych z Buriatów, które miały pełnić służbę graniczną i bronić rosyjskich interesów. Rok później Zajajew udał się jako delegat prowincji na dwór cesarski. Po powrocie stwierdził jednoznacznie, że Buriaci powinni pozostawać wiernymi poddanymi imperatorowej Rosji – ziemskiego wcielenia Białej Tary. W nagrodę został uznany za jedynego prawomocnego zwierzchnika buddystów zamieszkałych w tej części imperium Romanowów.

Bez względu na uwikłanie w państwowy aparat władzy buddyzm niemal od razu stał się dla Buriatów wyznacznikiem odrębności. Rosjanom nie udało się przeciąć zależności od hierarchów i nauczycieli z Mongolii i Tybetu. Buriaci wciąż za najwyższy autorytet religijny uważali dżebdzun-dambę chutuchtę bogdo-gegena, przywódcę mongolskich buddystów. Za południową granicą widzieli ludzi podobnych do siebie. Rosjanie, ich kultura, obyczaje, język, religia były obce. Człowieka, który przyjął prawosławie, nazywano chariin, czyli obcy. Mówiono o nim z rezerwą: „ten stał się Rosjaninem”.

Z różnych powodów przez cały wiek XVIII na południe zbiegło wielu zabajkalskich koczowników. Skala ucieczek i kontrabandy stała się tak wielka, że w latach 1785–1792 całkowicie wstrzymano handel i ruch graniczny. W archiwach przechowywanych w Ułan Bator zachowały się również wiele mówiące zeznania uciekinierów. Oto jedna spośród wielu takich opowieści wykopanych przez Congoła Nacagdorża.

Mam na imię Żamso. Rodem pochodzę z rosyjskich Buriatów Chori. Moi rodzice umarli, kiedy byłem dzieckiem, i nie miałem z czego żyć. Musiałem więc zamieszkać u innych ludzi i służyć im. Dwa lata temu gubernator z Irkucka zarządził pobór do wojska. Wtedy Unagaczi, mój daleki krewny i człowiek, któremu służyłem, oddał mnie żołnierzom, dzięki czemu jego syn mógł zostać w rodzinnych stronach. W sumie wzięto nas stu dwudziestu i pod strażą odesłano na drugi brzeg Bajkału. Kiedy tam dotarliśmy, przyszedł do nas ichni kapłan. Kazał ściąć nam warkocze i na naszych oczach wyrzucił je do Bajkału. Potem na szyjach zawieszono nam kawałki żelaza zwane krzyżami i powiedziano, że od teraz jesteśmy chrześcijanami i będziemy służyć w ich armii. A ja już dawno temu otrzymałem poświęcenie bóstw Abidy i Ajuszy. I głęboko wierzę naukom wielkiego Buddy. Nie chciałem przestrzegać błędnych nauk głoszonych przez Rosjan, nie chciałem zostać żołnierzem i służyć w ich wojsku. Uciekłem, kiedy czekaliśmy na konwój do Irkucka. Udało mi się potajemnie dotrzeć do swojego nauczyciela, lamy, którego zwą Sziraba. Opowiedziałem mu o tym, co mi się przytrafiło. Pobłogosławił mi i powiedział, że nie mogę dłużej zostać na ziemi rosyjskich Buriatów. Kazał mi się udać ku wielkiej krainie naszych pobratymców, ku ziemi prawdziwych bóstw. Powiedział, że tylko w ten sposób zdołam się uratować. Wyprawiając mnie w drogę, nakazał mi przestrzegać prawdziwych nauk i nie czynić niczego złego. Udałem się na południe i dalej na wschód. Potem szedłem wzdłuż rzeki Onon przez tereny Buriatów i Chamniganów. Kiedy rzeki pokryły się lodem, przeprawiłem się na tę stronę. Przyszedłem tu tylko dlatego, żeby nie ulec błędnym naukom Rosjan i nie służyć w ich armii. Żadnych innych przestępstw nie popełniłem…

Żamso prawdopodobnie nie został odesłany do Rosji. Przesłuchujący go urzędnik zaproponował, aby nie stosować się w tym przypadku do przepisów traktatu granicznego, zgodnie z którymi uciekinierzy powinni być niezwłocznie deportowani. Argumentował, że przesłuchiwany zbyt długo poruszał się po miejscowych koczowiskach, a jego doświadczenie i znajomość szlaków w przyszłości mogłyby zostać wykorzystane przez rosyjskie wojsko.

Często uciekano również z przyczyn bytowych. Koniec ­XVIII wieku był czasem biedy spowodowanej drastycznym podniesieniem podatków. Świadczy o tym historia Puncuka i jego żony Seseg. Kiedy odebrano im ostatnie sztuki bydła, zdecydowali się uciec. Podczas przesłuchania ich argumenty wykroczyły jednak poza kwestie czysto ekonomiczne. Puncuk deklarował, że on i jego żona uważają się za Mongołów. Nie ubierają się tak jak Rosjanie, mało o nich wiedzą i nie zapuszczają się do ich osad.

Z czasem sytuacja bytowa na Zabajkalu ulegnie poprawie. Kolejny wielki exodus Buriatów nastąpi w XX wieku, kiedy tysiącami będą uciekać do Mongolii i Mandżurii. Tym razem w strachu przed komunistycznymi represjami.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

[email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa,

tel./fax +48 22 621 10 48

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected]

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52

[email protected]

Wołowiec 2016

Wydanie I
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: