Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ministerstwo Przewodnictwa uprasza o niezostawanie w kraju - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ministerstwo Przewodnictwa uprasza o niezostawanie w kraju - ebook

Kiedy Hooman Majd przyjeżdża do Teheranu z żoną Amerykanką i kilkumiesięcznym synem, by na rok zamieszkać w rodzinnym kraju, zaczyna inaczej spoglądać na Iran. Konfrontacja z codziennością przynosi ciekawe obserwacje: od tych dotyczących specyfiki ruchu drogowego, w którym pieszy musi walczyć o życie, a kierowcy taksówek chowają do bagażnika pasy bezpieczeństwa, by nie uwierały pasażerów, przez czułość, jaką Irańczycy darzą małe dzieci, po stosunek do nowych technologii (z zakazanego oficjalnie Facebooka korzystają nawet niektórzy konserwatywni  politycy). Ważnym kontekstem dla opowieści jest historyczny moment – Majd przyjeżdża do Iranu w 2011 roku, blisko dwa lata po stłumieniu Zielonej Rewolucji.

Jak pogodzić intensywną modernizację z przywiązaniem do własnej tradycji i respektowaniem zasad szariatu? Jak toczyć normalne życie w kraju, w którym panuje dyktatura? Majd pisze o irańskich obyczajach, życiu codziennym i polityce. Z humorem i autoironią analizuje paradoksy mentalności Irańczyków, ich zwyczajów i dyplomacji.  Jak mało kto ma dostęp do całego przekroju społeczeństwa; opisuje zakupy w sklepie na rogu ulicy, rozmowy w taksówkach czy na bazarach, ale też spotkania z politykami i elitą kraju. Znając dobrze zarówno Iran, jak i Europę i Amerykę, świadomie obiera rolę tłumacza i przewodnika, który pomaga dostrzec podobieństwa i zrozumieć różnice między kulturami. Jego książka to zarazem osobista opowieść o ponownym spotkaniu z rodzinnym krajem i pasjonujący reportaż, jakiego nikt inny nie mógłby napisać.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62376-85-8
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

4. Wiel­ki foch

Kahr. Kahr, kahr, ta ruz-e ki­ja­mat, kahr. Dąsy, dąsy, dąsy aż do sąd­ne­go dnia. Nie ma co: Irań­czy­cy do­brze wie­dzą, jak się dą­sać. Wy­nie­śli dą­sa­nie się do ran­gi sztu­ki i nie ogra­ni­cza­ją sto­so­wa­nia go wy­łącz­nie do re­la­cji oso­bi­stych czy tych pa­nu­ją­cych po­mię­dzy człon­ka­mi ro­dzin dys­funk­cyj­nych. Do­wie­dział się o tym cały świat w 2011 roku, kie­dy ów­cze­sny pre­zy­dent Ira­nu Mah­mud Ah­ma­di­ne­żad, czar­na owca przy­wód­ców Za­cho­du, pu­blicz­nie strze­lił trwa­ją­ce­go je­de­na­ście dni fo­cha. Sta­ło się to wkrót­ce po na­szym przy­jeź­dzie do Ira­nu i oczy­wi­ście był to wów­czas je­dy­ny te­mat, jaki krą­żył po mie­ście w spo­łe­czeń­stwie rów­nie za­ab­sor­bo­wa­nym dy­na­mi­ką po­li­ty­ki we­wnętrz­nej co wy­mu­sza­niem po­żą­da­nych za­cho­wań spo­łecz­nych. Ah­ma­di­ne­żad, któ­ry – jak chy­ba każ­dy irań­ski po­li­tyk – już wcze­śniej oka­zjo­nal­nie się dą­sał, po­su­nął się do skraj­no­ści w wal­ce o prze­wa­gę, w któ­rej ska­za­ny był na po­raż­kę (acz­kol­wiek dą­sa­nie się nie za­wsze ma przy­no­sić na­tych­mia­sto­wą ko­rzyść, o czym my, Irań­czy­cy, do­brze wie­my). I choć po­niósł klę­skę w tej rdzen­nie per­skiej grze w dąsy, osta­tecz­nie chy­ba zdo­był to, na czym na­praw­dę mu za­le­ża­ło.

O przy­czy­nie fo­cha wia­do­mo było tyle: w pierw­szej po­ło­wie 2011 roku (na po­cząt­ku per­skie­go roku 1390 we­dług lo­kal­ne­go ka­len­da­rza) szef szta­bu Ah­ma­di­ne­ża­da Es­fan­diar Ra­him Ma­szai, czar­na owca w ugru­po­wa­niu kon­ser­wa­ty­stów (w Ira­nie każ­dy jest chy­ba ja­kąś czar­ną owcą, czy to na are­nie lo­kal­nej, czy mię­dzy­na­ro­do­wej), po­li­tyk nie­lu­bia­ny przez ko­le­gów z po­wo­du swej nie­orto­dok­syj­nej wi­zji is­la­mu i oby­cza­jów oraz na­cjo­na­li­stycz­nych po­glą­dów, od­krył, że Mi­ni­ster­stwo Wy­wia­du za­ło­ży­ło w jego ga­bi­ne­cie pod­słuch. (Wie­lu Irań­czy­ków dzi­wi­ło się, że był za­sko­czo­ny – prze­cież wie­dział, co się dzia­ło przez ostat­nie trzy­dzie­ści lat w pa­ra­no­idal­nej, mo­men­ta­mi wręcz schi­zo­fre­nicz­nej Re­pu­bli­ce Is­lam­skiej). Wi­ce­mi­ni­ster, któ­ry mu o tym do­niósł, na­le­żał do stron­nic­twa Ah­ma­di­ne­ża­da, pod­czas gdy mi­ni­ster wy­wia­du Hej­dar Mo­sle­hi był du­chow­nym mia­no­wa­nym przez Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cę i lo­jal­nym wy­łącz­nie wo­bec nie­go. Ty­tuł wali-je fa­kih, czy­li uczo­ne­go praw­ni­ka i Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cy, nie po­zo­sta­wia pola do in­ter­pre­ta­cji na­wet przez krnąbr­ne­go pre­zy­den­ta. Kie­dy więc Mo­sle­hi od­krył, że wi­ce­mi­ni­ster prze­ka­zu­je in­for­ma­cje obo­zo­wi Ah­ma­di­ne­ża­da, wy­lał go z pra­cy. Roz­sier­dzo­ny Ma­szai we­zwał Mo­sle­hie­go i po­wie­dział mu, że nie tyl­ko nie może zwol­nić wi­ce­mi­ni­stra, lecz wręcz sam po­wi­nien na­tych­miast po­dać się do dy­mi­sji, zgod­nie zresz­tą z po­le­ce­niem pre­zy­den­ta.

W tym miej­scu hi­sto­ria za­czy­na się kom­pli­ko­wać. Choć zgod­nie z irań­ską kon­sty­tu­cją pre­zy­dent stoi na cze­le ga­bi­ne­tu, a więc jest zwierzch­ni­kiem mi­ni­stra wy­wia­du, Re­pu­bli­ka Is­lam­ska, jak mi przy­po­mnia­no, to nie Szwaj­ca­ria, i gdy w grę wcho­dzą Mi­ni­ster­stwa Wy­wia­du, Spraw We­wnętrz­nych oraz Spraw Za­gra­nicz­nych, wła­dza pre­zy­den­ta jest tyl­ko no­mi­nal­na. Ah­ma­di­ne­żad już kil­ka mie­się­cy wcze­śniej roz­gnie­wał Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cę, bez po­zwo­le­nia wy­mie­nia­jąc mi­ni­stra spraw za­gra­nicz­nych. Zro­bił to me­to­dą fak­tów w taki spo­sób, że Naj­wyż­szy Przy­wód­ca Ali Cha­me­nei nie miał in­ne­go wyj­ścia, jak po­go­dzić się z tą de­cy­zją – pod­czas kon­tro­wer­syj­nych wy­bo­rów w 2009 roku moc­no po­pie­rał Ah­ma­di­ne­ża­da i nie mógł so­bie te­raz po­zwo­lić na pu­blicz­ną scy­sję z czło­wie­kiem, któ­re­go zwy­cię­stwo wy­bor­cze okre­ślił mia­nem „bo­skie­go wy­ro­ku”. Tym ra­zem jed­nak – być może dla­te­go, że mi­nę­ło już dość dużo cza­su od wy­bo­rów i spo­wo­do­wa­nej nimi fali de­mon­stra­cji, a może po­nie­waż po­sta­no­wił po­ka­zać pre­zy­den­to­wi, gdzie jego miej­sce, bądź też chciał unik­nąć nie­bez­piecz­ne­go pre­ce­den­su, wsku­tek któ­re­go pre­zy­dent uznał­by, że fak­tycz­nie spra­wu­je peł­nię wła­dzy – Cha­me­nei przy­wró­cił Mo­sle­hie­go na sta­no­wi­sko mi­ni­stra wy­wia­du i na­ka­zał mu kon­ty­nu­ować pra­cę, jak gdy­by ni­g­dy nic się nie wy­da­rzy­ło.

Za­in­te­re­so­wa­ne stro­ny zna­la­zły się, naj­de­li­kat­niej mó­wiąc, w nie­wy­god­nej sy­tu­acji. Kahr, kahr, ta ruz-e ki­ja­mat, kahr: Ah­ma­di­ne­żad zro­bił to, co po­wi­nien zro­bić każ­dy sza­nu­ją­cy się Irań­czyk, któ­ry po­czuł się ob­ra­żo­ny – za­czął się dą­sać. W isto­cie nie miał in­ne­go wy­bo­ru. Nie mógł się sprze­ci­wić Naj­wyż­sze­mu Przy­wód­cy, któ­re­go „Naj­wyż­szym” na­zy­wa się nie bez przy­czy­ny. Nie mógł też po­chy­lić gło­wy i przy­znać się do błę­du, gdyż to osła­bi­ło­by jego po­zy­cję w oczach za­rów­no wła­snych so­jusz­ni­ków, jak i pu­bli­ki, któ­rą za wszel­ką cenę sta­rał się uwieść od cza­su, gdy pro­te­sty Zie­lo­ne­go Ru­chu z 2009 roku po­ka­za­ły, jak bar­dzo jest nie­po­pu­lar­ny wśród wyż­szej kla­sy śred­niej, czy­li lu­dzi o wiel­kich wpły­wach go­spo­dar­czych i wy­pcha­nych port­fe­lach. Za­mknął się więc w domu, prze­stał cho­dzić do pra­cy i na ze­bra­nia rzą­du, nie wy­da­wał żad­nych ko­men­ta­rzy i z ni­kim nie roz­ma­wiał o ca­łej spra­wie. W tego ro­dza­ju sy­tu­acji od­cho­dzą­cy lub zmu­sze­ni do odej­ścia po­li­ty­cy za­chod­ni opo­wia­da­ją, że chcą spę­dzać wię­cej cza­su z ro­dzi­ną, i Ah­ma­di­ne­żad też po­da­wał póź­niej po­dob­ne wy­ja­śnie­nia, uspra­wie­dli­wia­jąc się do­dat­ko­wo zmę­cze­niem i ko­niecz­no­ścią od­po­czyn­ku. Ah­ma­di­ne­żad roz­ma­wiał jed­nak z aja­tol­la­hem Dżan­na­tim, kon­ser­wa­tyw­nym, po­na­do­siem­dzie­się­cio­let­nim muł­łą bę­dą­cym po­wier­ni­kiem Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cy, czło­wie­kiem wy­kpi­wa­nym przez świec­kich Irań­czy­ków nie tyl­ko z po­wo­du swo­ich nie­rzad­ko ab­sur­dal­nych po­glą­dów na sze­ro­ki wa­chlarz spraw, od war­to­ści is­lam­skich po wła­ści­wy kształt irań­skiej de­mo­kra­cji, lecz tak­że dla­te­go, że od po­nad trzy­dzie­stu lat pra­wie w ogó­le nie zmie­niał się z wy­glą­du. Dżan­na­ti, któ­ry daw­niej po­pie­rał pre­zy­den­ta, z pew­no­ścią miał na­dzie­ję, że bę­dzie w sta­nie uświa­do­mić mu te­raz jego pod­rzęd­ną rolę w irań­skiej po­li­ty­ce, na­to­miast Ah­ma­di­ne­żad praw­do­po­dob­nie chciał prze­ko­nać rzą­dzą­ce du­cho­wień­stwo – być może przez za­stra­sze­nie – że nie na­le­ży z nim za­dzie­rać. We­dług in­for­ma­cji ze źró­deł bli­skich Dżan­na­tie­mu, któ­re wkrót­ce wy­cie­kły i za­czę­ły krą­żyć w po­sta­ci SMS-ów wśród do­cie­kli­wych Irań­czy­ków (w Ira­nie plot­ki o zwro­tach in­tryg po­li­tycz­nych prze­sy­ła­ne są przez ko­mór­ki i do­cie­ra­ją do wszyst­kich tak szyb­ko, jak twe­ety na Za­cho­dzie), Ah­ma­di­ne­żad bia­do­lił, że w spo­rze z Naj­wyż­szym Przy­wód­cą po­win­no się po­trak­to­wać jego, pre­zy­den­ta, sło­wo jako roz­strzy­ga­ją­ce, po­nie­waż w wy­bo­rach z 2009 roku zdo­był­by trzy­dzie­ści pięć mi­lio­nów gło­sów – a nie o dzie­sięć mi­lio­nów mniej – gdy­by nie po­par­cie udzie­lo­ne mu przez Cha­me­ne­ie­go, któ­re, jak twier­dził, zmniej­szy­ło jego szan­se. Irań­scy wy­bor­cy fak­tycz­nie za­sły­nę­li z igno­ro­wa­nia wska­zań Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cy, co szcze­gól­nie wy­raź­nie uwi­docz­ni­ło się pod­czas wy­bo­rów z lat 1997 i 2001, któ­re z wiel­ką prze­wa­gą wy­grał pre­zy­dent Cha­ta­mi. Nikt jed­nak do­tych­czas nie od­wa­żył się stwier­dzić, że prze­ciw­ni­ka moż­na zdru­zgo­tać dzię­ki bra­ko­wi po­par­cia ze stro­ny Przy­wód­cy. To wła­śnie cały Ah­ma­di­ne­żad – nie wia­do­mo, czy jest czło­wie­kiem ode­rwa­nym od rze­czy­wi­sto­ści, jak twier­dzą nie­któ­rzy, czy prze­bie­głym po­li­ty­kiem, któ­ry po­tra­fi się przy­po­chle­biać, bóść i gro­zić, byle tyl­ko zdo­mi­no­wać opo­nen­tów. Gdy Ah­ma­di­ne­żad po­wie­dział Dżan­na­tie­mu – czy­li tak jak­by sa­me­mu Cha­me­ne­ie­mu – że po­par­cie Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cy Re­wo­lu­cji Is­lam­skiej ode­bra­ło mu gło­sy wy­bor­cze, było to naj­bar­dziej bez­czel­ne „pieprz się” pod ad­re­sem Przy­wód­cy, ja­kie kto­kol­wiek śmiał wy­gło­sić w hi­sto­rii Re­pu­bli­ki. Lu­dzie to za­uwa­ży­li. Po­pu­lar­ność Ah­ma­di­ne­ża­da po tym, jak za­czął się dą­sać, znie­wa­ża­jąc Przy­wód­cę sło­wem i czy­nem, za­miast spaść – wzro­sła. Pod­czas gdy ne­zam, czy­li sys­tem lub re­żim, ostro kry­ty­ko­wał pre­zy­den­ta za po­mo­cą kon­tro­lo­wa­nych przez wła­dze me­diów, część re­for­ma­to­rów oraz człon­ków lub sym­pa­ty­ków Zie­lo­ne­go Ru­chu w roz­mo­wach ze mną chwa­li­ła za­żar­te­go ma­łe­go pre­zy­den­ta za to, że od­wa­żył się rzu­cić wy­zwa­nie ce­sa­rzo­wi. Nie za­wo­łał co praw­da, że ce­sarz jest nagi, lecz pod­wa­żył jego wi­zję tego, czym ma być ta ich tak zwa­na de­mo­kra­cja. No do­brze, może i rze­czy­wi­ście ujaw­nił na­gość ce­sa­rza, a przy­naj­mniej za­uwa­żył, że jego sza­ty są tro­chę spar­cia­łe.

Mah­mud Ah­ma­di­ne­żad ro­zu­miał rzecz ja­sna, że nie wy­gra bez­po­śred­nie­go star­cia z Naj­wyż­szym Przy­wód­cą oraz star­ca­mi rzą­dzą­cy­mi Ira­nem. Mimo że na cze­le irań­skie­go rzą­du sta­nął pierw­szy od po­ko­le­nia świec­ki pre­zy­dent, kra­jem wciąż wła­da me­czet, w któ­re­go bi­zan­tyń­skiej, wręcz or­wel­low­skiej struk­tu­rze je­den je­dy­ny aja­tol­lah dzier­ży peł­nię wła­dzy. Ow­szem, za­sa­da trój­po­dzia­łu ozna­cza w teo­rii, że – po­dob­nie jak w Sta­nach – wła­dza są­dow­ni­cza, wy­ko­naw­cza i usta­wo­daw­cza są od sie­bie nie­za­leż­ne. W is­lam­skim Ira­nie do­cho­dzą do tego do­dat­ko­we ele­men­ty – przede wszyst­kim Rada Straż­ni­ków, cia­ło zło­żo­ne z sze­ściu du­chow­nych mia­no­wa­nych bez­po­śred­nio przez Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cę oraz sze­ściu praw­ni­ków, któ­rych za­da­niem jest in­ter­pre­to­wa­nie kon­sty­tu­cji i któ­rzy mają pra­wo do za­we­to­wa­nia do­wol­nej usta­wy pod­ję­tej przez Ma­dżles, czy­li par­la­ment. Ist­nie­ją jesz­cze dwa do­dat­ko­we cia­ła: wy­ła­nia­na przez Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cę Rada Ko­rzy­ści, któ­ra ma na celu roz­strzy­ga­nie spo­rów mię­dzy Ma­dżle­sem i Radą Straż­ni­ków, oraz wy­bie­ra­ne w bez­po­śred­nich wy­bo­rach Zgro­ma­dze­nie Eks­per­tów, czy­li rada wy­so­kiej ran­gi du­chow­nych w po­de­szłym wie­ku, do któ­rej za­dań na­le­ży wy­bie­ra­nie Naj­wyż­szych Przy­wód­ców i mo­ni­to­ro­wa­nie ich po­stę­po­wa­nia – jest to ta­kie, rzec by moż­na, szy­ic­kie po­lit­biu­ro. Zgro­ma­dze­nie za­wsze po­zo­sta­wa­ło jed­nak lo­jal­ne wo­bec Naj­wyż­sze­go Przy­wód­cy i po­pie­ra­ło jego de­cy­zje.

Ah­ma­di­ne­żad nie mógł więc zwol­nić mi­ni­stra wy­wia­du, je­śli Naj­wyż­szy Przy­wód­ca uznał, że jest to „nie­ko­rzyst­ne” – tego sa­me­go sło­wa uży­wa­li twar­do­gło­wi kon­ser­wa­ty­ści, bro­niąc ra­żą­cych, bez­po­śred­nich, pu­blicz­nych in­ge­ren­cji Przy­wód­cy w spra­wy ad­mi­ni­stra­cji, któ­re w prze­szło­ści by­wa­ły ra­czej sub­tel­ne, po­śred­nie i pry­wat­ne, a przy tym skut­ko­wa­ły peł­nym, utrzy­my­wa­nym w dys­kre­cji po­słu­szeń­stwem pre­zy­den­tów. Ah­ma­di­ne­żad zy­skał jed­nak na swo­ich dą­sach, bo o ile Cha­me­nei nie za­mie­rzał to­le­ro­wać jego wy­bry­ków, o tyle pre­zy­dent wie­dział, że Przy­wód­ca nie może po­zwo­lić so­bie na ko­lej­ną falę pro­te­stów, do któ­rych z pew­no­ścią by do­szło, gdy­by foch pre­zy­den­ta za­koń­czył się zło­że­niem dy­mi­sji lub gdy­by par­la­ment od­wo­łał go za pod­wa­ża­nie wła­dzy Cha­me­ne­ie­go. Za­go­rza­ły re­for­ma­tor Sa­dek Char­ra­zi, ma­ją­cy bli­skie, w tym ro­dzin­ne po­wią­za­nia z Przy­wód­cą (któ­ry ni­g­dy nie od­że­gnał się cał­ko­wi­cie od re­for­ma­to­rów), po­wie­dział mi jesz­cze przed wy­bo­ra­mi z 2009 roku, że je­śli Ah­ma­di­ne­żad, zdo­byw­szy urząd, choć o cal zbo­czy z wy­zna­czo­ne­go mu kur­su, doj­dzie do im­pe­ach­men­tu. Te­raz jed­nak, gdy pre­zy­dent skoń­czył się dą­sać, roz­wią­za­nie ta­kie oka­za­ło się nie­moż­li­we.

Co waż­niej­sze, jego za­ufa­ny szpie­go­wa­ny po­moc­nik Ma­szai – czło­wiek, któ­re­go Cha­me­nei za­bro­nił Ah­ma­di­ne­ża­do­wi mia­no­wać wi­ce­pre­zy­den­tem w 2009 roku i któ­ry od dwóch lat od­pie­rał oskar­że­nia o, mię­dzy in­ny­mi, czar­no­księ­stwo oraz prze­wo­dze­nie „wy­ko­le­jo­ne­mu” nur­to­wi irań­skiej po­li­ty­ki – wraz z ła­ska­wym po­wro­tem Ah­ma­di­ne­ża­da do pra­cy zy­skał jako taką ochro­nę przed po­stę­po­wa­niem kar­nym. Foch był sta­ran­nie za­pla­no­wa­nym ru­chem pre­zy­den­ta, któ­ry do­brze wie­dział, ja­ki­mi kar­ta­mi gra. Wie­lu ob­ser­wa­to­rów, za­rów­no w Ira­nie, jak i na Za­cho­dzie, są­dzi­ło, że Ma­szai – któ­re­go cór­ka jest żoną syna Ah­ma­di­ne­ża­da – nie prze­trwa, na­to­miast pre­zy­dent bę­dzie mu­siał po­świę­cić swo­je­go po­wi­no­wa­te­go w celu ra­to­wa­nia wła­sne­go sta­no­wi­ska. Lecz, jak to zwy­kle bywa z wszel­ki­mi me­dial­ny­mi ana­li­za­mi irań­skiej po­li­ty­ki, albo nie do­ce­nio­no for­te­lu Ah­ma­di­ne­ża­da, albo zwy­czaj­nie źle od­czy­ta­no sy­tu­ację w Ira­nie.

Choć nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, że utra­ta po­par­cia wie­lu kon­ser­wa­tyw­nych po­li­ty­ków i du­chow­nych osła­bi­ła pre­zy­den­ta, to do­brze się on za­bez­pie­czył prze­ciw wiesz­czo­ne­mu przez Char­ra­zie­go im­pe­ach­men­to­wi i uchro­nił za­ufa­ne­go do­rad­cę przed upo­ko­rze­niem, ja­kim by­ło­by dzie­le­nie celi z irań­ski­mi re­for­ma­to­ra­mi czy na­wet sze­re­go­wy­mi de­mon­stran­ta­mi, któ­rych przy­naj­mniej w pew­nym stop­niu sam po­ma­gał wsa­dzać za kra­ty przez ostat­nie dwa lata.

Wieść o wiel­kim fo­chu obie­gła nie tyl­ko Iran, lecz tak­że cały świat, któ­ry wciąż żywo in­te­re­so­wał się spra­wa­mi irań­ski­mi, i to nie tyl­ko tymi zwią­za­ny­mi z ato­mem. Te­he­rań­czy­cy re­ago­wa­li róż­nie. Ci, któ­rzy nie zno­si­li Ah­ma­di­ne­ża­da, za­cie­ra­li ręce, wi­dząc, jak buń­czucz­ny pre­zy­dent sta­cza się po rów­ni po­chy­łej w po­li­tycz­ny nie­byt (je­śli nie w coś jesz­cze gor­sze­go), inni zaś nie­ocze­ki­wa­nie za­czę­li go po­pie­rać, po­nie­waż rzu­cił wy­zwa­nie czło­wie­ko­wi, któ­re­go nie zno­si­li jesz­cze bar­dziej niż jego sa­me­go. Ży­cie w Ira­nie to­czy­ło się jed­nak zwy­kłym to­rem, a wy­da­rze­nia roz­gry­wa­ją­ce się na sce­nie po­li­tycz­nej, choć in­te­re­su­ją­ce, nie spa­ra­li­żo­wa­ły ani prac rzą­du, ani tym bar­dziej funk­cjo­no­wa­nia kra­ju. Nie na­stą­pił na­wet krót­ki prze­stój. Ile­kroć me­dia eks­cy­tu­ją się ja­kimś skan­da­lem, po­wsta­niem (ta­kim jak de­mon­stra­cje Zie­lo­ne­go Ru­chu), pu­czem czy czymś po­dob­nym, Cho­srou po­wta­rza: „Ab­so­lut­nie nic się nie sta­nie”. I czę­sto ma ra­cję.

***

Tym, co pod­czas wiel­kie­go fo­cha naj­bar­dziej zaj­mo­wa­ło Kar­ri, było zna­le­zie­nie nam miesz­ka­nia w dziel­ni­cy ma­ją­cej do­bre za­opa­trze­nie w tlen oraz na­tu­ral­ną, je­śli już nie or­ga­nicz­ną, żyw­ność. Kie­dy jed­nak tak sku­pia­li­śmy się na na­szej przy­szło­ści, przy­wo­ła­łem w pa­mię­ci prze­szłość, kie­dy to – gdy by­łem pierw­szo­rocz­nia­kiem w ko­le­dżu – wiel­kie­go fo­cha użył mój oj­ciec, urzęd­nik w służ­bie za­gra­nicz­nej.

Ma­jąc dy­plom z pra­wa, za­trud­nił się w mi­ni­ster­stwie i zo­stał star­szym urzęd­ni­kiem służ­by dy­plo­ma­tycz­nej. W owych cza­sach – jesz­cze za­nim się uro­dzi­łem – służ­ba dys­po­no­wa­ła nie­licz­ny­mi am­ba­sa­da­mi oraz za­le­d­wie kil­ku­set pra­cow­ni­ka­mi, z któ­rych tyl­ko garst­ka płyn­nie mó­wi­ła w ob­cych ję­zy­kach. Na po­cząt­ku lat sie­dem­dzie­sią­tych ojca mia­no­wa­no za­stęp­cą sze­fa mi­sji dy­plo­ma­tycz­nej w Wa­szyng­to­nie. Pra­co­wał pod zwierzch­nic­twem am­ba­sa­do­ra Ar­da­szi­ra Za­he­die­go, bli­skie­go po­wier­ni­ka sza­cha – Za­he­di był eks­mę­żem jego cór­ki, oj­cem jego je­dy­ne­go wnu­ka oraz sy­nem ge­ne­ra­ła, któ­ry ode­grał za­sad­ni­czą rolę w przy­wró­ce­niu go na tron w dro­dze współ­or­ga­ni­zo­wa­ne­go przez CIA prze­wro­tu za­koń­czo­ne­go oba­le­niem pre­mie­ra Mo­sad­de­ka w 1953 roku. Sta­no­wi­sko mo­je­go ojca było bez wąt­pie­nia pre­sti­żo­we, lecz za­pew­ne nie wie­dział, w co się pa­ku­je, lub nie wy­obra­żał so­bie, jak skom­pli­ko­wa­na bę­dzie pra­ca u boku za­rów­no Za­he­die­go, jak i mi­ni­stra spraw za­gra­nicz­nych Ab­ba­sa-Ale­go Chal’at­ba­rie­go, któ­rzy dą­sa­li się na sie­bie i z sobą nie roz­ma­wia­li. Za­he­di sam wcze­śniej pia­sto­wał sta­no­wi­sko mi­ni­stra, a wów­czas za­sły­nął nie­odzy­wa­niem się do pre­mie­ra Ab­ba­sa Ho­wej­dy.

Dzię­ki bli­skim związ­kom z sza­chem mógł so­bie po­zwo­lić na ob­ra­ża­nie się na tych, któ­rych uwa­żał za ry­wa­li lub lu­dzi od sie­bie niż­szych, lecz mój oj­ciec był przy­ja­cie­lem Chal’at­ba­rie­go, am­ba­sa­da w Wa­szyng­to­nie była naj­waż­niej­szą pla­ców­ką dy­plo­ma­tycz­ną Ira­nu, a brak ko­mu­ni­ka­cji mię­dzy am­ba­sa­do­rem a mi­ni­strem spraw za­gra­nicz­nych skut­ko­wał wiel­kim na­pię­ciem w miej­scu pra­cy, w któ­rym nie­któ­rzy na­praw­dę chcie­li pra­co­wać. Fo­chy nie mia­ły jed­nak więk­sze­go zna­cze­nia, po­nie­waż w owych cza­sach – zwłasz­cza w sfe­rze sto­sun­ków mię­dzy Sta­na­mi a Ira­nem – li­czył się tyl­ko szach. Za­he­di roz­ma­wiał z nim re­gu­lar­nie – był bo­daj je­dy­nym Irań­czy­kiem, któ­ry mógł, kie­dy chciał, po­pro­sić go do te­le­fo­nu – a po­nad­to cie­szył się po­pu­lar­no­ścią w wa­szyng­toń­skiej so­cje­cie: or­ga­ni­zo­wał wy­staw­ne przy­ję­cia ze sto­ła­mi ugi­na­ją­cy­mi się od ka­wio­ru i był cza­ru­siem na­wią­zu­ją­cym krót­ko­trwa­łe ro­man­se z ko­bie­ta­mi po­kro­ju Eli­za­beth Tay­lor. Spro­wa­dzał swo­je hol­ly­wo­odz­kie zdo­by­cze, któ­ry­mi mój oj­ciec kom­plet­nie się nie in­te­re­so­wał, do am­ba­sa­dy przy Mas­sa­chu­setts Ave­nue.

Dla po­waż­ne­go urzęd­ni­ka dy­plo­ma­tycz­ne­go po­kro­ju mo­je­go ojca (któ­ry, na­wia­sem mó­wiąc, sam tak­że po­tra­fił do­ce­nić po­rząd­ne przy­ję­cie, a już my, Irań­czy­cy, wie­my, jak im­pre­zo­wać!) pra­ca w wa­run­kach pa­nu­ją­cych w Ce­sar­skiej Am­ba­sa­dzie Ira­nu w Wa­szyng­to­nie – któ­re ja uwa­ża­łem za bar­dzo faj­ne i cał­ko­wi­cie zro­zu­mia­łe, ba, wręcz za­chę­ca­ją­ce do tego, by sa­me­mu wstą­pić do służ­by dy­plo­ma­tycz­nej – wkrót­ce sta­ła się nie­zno­śna. Nikt w mi­ni­ster­stwie nie trak­to­wał po­waż­nie jego próśb o prze­nie­sie­nie. Za­he­di tak­że nie przej­mo­wał się jego fru­stra­cją – był zbyt za­ję­ty ży­ciem to­wa­rzy­skim i czę­sty­mi roz­mo­wa­mi z ludź­mi waż­niej­szy­mi od mo­je­go ojca, ta­ki­mi jak na przy­kład szach Ira­nu. Bę­dąc mi­strzem w uwo­dze­niu ame­ry­kań­skich kon­gres­me­nów i gwiazd Hol­ly­wo­odu, am­ba­sa­dor pro­mo­wał Iran jako coś rów­nie wspa­nia­łe­go jak Dom Péri­gnon rocz­nik 53, ha­wań­skie cy­ga­ra oraz ob­sce­nicz­ne ilo­ści ka­wio­ru, któ­re po­da­wa­no na ki­lo­gra­my w jego re­zy­den­cji przy od­cin­ku uli­cy zna­nym dziś jako sek­tor am­ba­sad.

W tej sy­tu­acji mój oj­ciec zro­bił to, co zro­bił­by każ­dy Irań­czyk po­kła­da­ją­cy naj­wyż­sze za­ufa­nie w swo­je nie­za­stą­pio­ne umie­jęt­no­ści – zło­żył po­da­nie o przej­ście na eme­ry­tu­rę. Nie miał wów­czas jesz­cze na­wet pięć­dzie­się­ciu lat, lecz mógł to zro­bić na mocy roz­po­rzą­dze­nia o or­ga­ni­za­cji pra­cy w Mi­ni­ster­stwie Spraw Za­gra­nicz­nych. Choć cał­kiem wia­ry­god­nie prze­ko­ny­wał moją mamę i mnie, że na eme­ry­tu­rze bę­dzie szczę­śli­wy, obo­je wie­dzie­li­śmy, że to nie­praw­da, a jego „eme­ry­tu­ra” – a ści­ślej rzecz bio­rąc, jego foch – wkrót­ce się skoń­czy. Po­mi­mo obiek­cji Za­he­die­go, któ­ry po­dob­nie jak ja i moja mat­ka mu­siał uznać, że mój oj­ciec osza­lał, po­nie­waż w kwit­ną­cym Ira­nie lat sie­dem­dzie­sią­tych nikt nie re­zy­gno­wał z wy­so­kie­go sta­no­wi­ska urzęd­ni­cze­go, Chal’at­ba­ri po­zwo­lił ojcu na urlop i wy­jazd do Lon­dy­nu. Zro­bił to, gdy sta­ło się ja­sne, że ojca nie uda się udo­bru­chać, je­śli nie do­sta­nie ofer­ty lep­szej niż eme­ry­tu­ra. Mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych w grun­cie rze­czy po­go­dził się z jego fo­chem i po­zwo­lił mu się dą­sać z dala od Te­he­ra­nu do chwi­li pod­ję­cia osta­tecz­nej de­cy­zji, czy po­wie­dzieć „spraw­dzam”, czy spa­so­wać. Choć Irań­czy­cy, któ­rzy mie­nią się wy­na­laz­ca­mi nie­mal wszyst­kie­go, co do­bre lub cie­ka­we, nie twier­dzą co praw­da, że wy­my­śli­li tak­że po­ke­ra, to jed­nak za­kła­da­ją się, spraw­dza­ją, ble­fu­ją i pa­su­ją na­wet pod­czas za­ła­twia­nia co­dzien­nych spraw. Ro­bią to nie­ustan­nie.

Oj­ciec dą­sał się nie­ca­ły rok, lecz w tym cza­sie za­pu­ścił bro­dę. Tym sa­mym wy­słał sy­gnał swym sze­fom w Te­he­ra­nie, że do jego fo­cha trze­ba po­dejść se­rio. (W rzą­dzie sza­cha bro­da była nie­do­pusz­czal­na. Szach nie zno­sił za­ro­stu na twa­rzy bar­dziej niż mo­no­ga­mii, a rząd is­lam­ski, któ­re­go cza­sy mia­ły nie­ba­wem na­dejść, wprost prze­ciw­nie – nie zno­sił bra­ku bro­dy bar­dziej niż sza­cha. Gdy­by Ah­ma­di­ne­żad się ogo­lił pod­czas swe­go je­de­na­sto­dnio­we­go dąsu, być może zo­stał­by po­trak­to­wa­ny jesz­cze po­waż­niej, zy­sku­jąc wię­cej zwo­len­ni­ków wśród świec­kiej eli­ty, lecz ta­kie roz­wią­za­nie nie przy­szło mu chy­ba do gło­wy). Osta­tecz­nie Chal’at­ba­ri zwa­bił mo­je­go ojca z po­wro­tem do Te­he­ra­nu wy­so­kim sta­no­wi­skiem mi­ni­ste­rial­nym, ma­ją­cym sta­no­wić krót­ki roz­bieg przed wy­jaz­dem w funk­cji am­ba­sa­do­ra na ko­lej­ną pla­ców­kę, tyl­ko tym ra­zem ja­kąś do­brą, do dia­bła, ina­czej zno­wu foch! Moja mat­ka i znacz­nie młod­sza ode mnie sio­stra w ogó­le nie prze­pro­wa­dzi­ły się do Te­he­ra­nu, są­dząc, że oj­ciec po­zo­sta­nie tam krót­ko i w koń­cu pew­nie wró­ci do Lon­dy­nu, by da­lej się dą­sać, on sam na­to­miast kur­so­wał mię­dzy ho­te­lem a mi­ni­ster­stwem, do­pó­ki nie za­pro­po­no­wa­no mu sta­no­wi­ska am­ba­sa­do­ra w To­kio. Pla­ców­ka ta była pre­sti­żo­wa choć­by z tego po­wo­du, że szach lu­bił i sza­no­wał kra­je ma­ją­ce ce­sa­rzy, i to w do­dat­ku ta­kich, któ­rych część pod­da­nych uwa­ża za boga. Mia­no­wa­nie ojca na czte­ro­let­nią ka­den­cję am­ba­sa­dor­ską, któ­rą po dwóch la­tach prze­rwa­ła re­wo­lu­cja, przy­czy­ni­ło się do tego, że przez kil­ka lat po re­wo­lu­cji uzna­wa­ny był on za per­so­na non gra­ta, któ­ra w ra­zie po­wro­tu może się stać per­so­ną w wię­zie­niu Ewin.

Osta­tecz­nie wró­cił jed­nak do is­lam­skie­go Ira­nu, by oczy­ścić swo­je imię. Sta­nął przed czymś w ro­dza­ju sądu w Mi­ni­ster­stwie Spraw Za­gra­nicz­nych – a nie przed jed­nym z nie­sław­nych są­dów re­wo­lu­cyj­nych – lecz tyl­ko czę­ścio­wo uda­ło mu się ode­przeć oskar­że­nia. Wśród za­rzu­ca­nych mu prze­stępstw dwa były szcze­gól­nie po­waż­ne – po­da­wa­nie al­ko­ho­lu w am­ba­sa­dzie w okre­sie, gdy pia­sto­wał sta­no­wi­sko am­ba­sa­do­ra, do cze­go zresz­tą otwar­cie się przy­znał i co, jak pod­kre­ślał, za sza­cha było le­gal­ne, oraz po­zo­sta­wa­nie w bli­skich re­la­cjach z mo­nar­chą, cze­mu oczy­wi­ście za­prze­czył. Po re­wo­lu­cji i zde­mo­lo­wa­niu biur sza­cha gor­li­wi re­wo­lu­cjo­ni­ści zgro­ma­dzi­li ty­sią­ce stron do­ku­men­tów do­ty­czą­cych spraw pań­stwa. Zna­leź­li wśród nich no­tat­ki spo­rzą­dzo­ne i pod­pi­sa­ne ręką mo­je­go ojca. Oj­ciec był zdu­mio­ny, że pa­pie­ry te wy­lą­do­wa­ły wśród oso­bi­stych do­ku­men­tów sza­cha, choć ad­re­so­wał je do swo­je­go sze­fa, mi­ni­stra spraw za­gra­nicz­nych. Wy­ja­śnie­nie było jed­nak pro­ste: za­miast pre­zen­to­wać sza­cho­wi opi­nie i od­kry­cia mo­je­go ojca jako wła­sne, co uczy­ni­ła­by za­pew­ne więk­szość po­li­ty­ków, z grun­tu uczci­wy Chal’at­ba­ri prze­ka­zy­wał mo­nar­sze jego ko­mu­ni­ka­ty pod­czas co­ty­go­dnio­wych spo­tkań. Re­wo­lu­cjo­ni­ści nie po­tra­fi­li tego po­jąć. Chal’at­ba­rie­go, choć był za­wo­do­wym dy­plo­ma­tą bez żad­nych zde­cy­do­wa­nych po­li­tycz­nych upodo­bań, stra­co­no kil­ka dni po re­wo­lu­cji, co prze­ra­zi­ło mo­je­go ojca i wpę­dzi­ło go w roz­pacz. W wy­ni­ku pro­ce­su nie prze­szedł na eme­ry­tu­rę – po pro­stu go zwol­nio­no z Mi­ni­ster­stwa Spraw Za­gra­nicz­nych, w któ­rym słu­żył i któ­re ko­chał. Mógł się jed­nak zno­wu dą­sać.

Wie­dział, że tym ra­zem ob­ra­ża­nie się bę­dzie bez­sku­tecz­ne – jego po­sta­wa ni­ko­go nie po­ru­szy, nikt jej na­wet nie za­uwa­ży. Cza­sem jed­nak wy­star­czy foch dla sa­me­go fo­cha. Ob­ra­ził się w spe­cy­ficz­nie irań­ski spo­sób – li­czy­ło się dlań tyl­ko za­cho­wa­nie ho­no­ru. Nie od­wo­łał się od wy­ro­ku, od­mó­wił za­trud­nie­nia ad­wo­ka­ta i nie ar­gu­men­to­wał, że za­słu­gu­je choć­by na eme­ry­tu­rę, je­śli nie oczysz­cze­nie imie­nia. Za­cho­wy­wał się w ten spo­sób, po­nie­waż po­czu­cie dumy nie po­zwa­la­ło mu się ko­rzyć, i mnie­mał, że je­śli nie bę­dzie wal­czył ze swo­imi prze­śla­dow­ca­mi, to ich za­wsty­dzi. Po­sta­wie­ni wo­bec jego mil­cze­nia zro­zu­mie­ją, że źle go po­trak­to­wa­li, a w koń­cu prze­my­ślą swo­je po­stę­po­wa­nie, prze­pro­szą go i za­pro­po­nu­ją zwrot za­le­głych eme­ry­tur. Do ni­cze­go ta­kie­go oczy­wi­ście nie do­szło, a w mi­ni­ster­stwie ni­ko­go to wów­czas nie ob­cho­dzi­ło.

Mój oj­ciec pie­lę­gnu­je ob­ra­zę od po­nad dwu­dzie­stu lat, ja zaś za­sta­na­wiam się, czy jego me­to­da nie była mimo wszyst­ko sku­tecz­na. Otóż ile­kroć idę na spo­tka­nie w mi­ni­ster­stwie, star­si dy­plo­ma­ci – a na­wet tych kil­ku mło­dych, któ­rzy ba­da­li hi­sto­rię irań­skiej dy­plo­ma­cji – wspo­mi­na­ją mo­je­go ojca jako czło­wie­ka o nie­ska­zi­tel­nej re­pu­ta­cji, a na­wet po­dzi­wia­ją jego ho­no­ro­wą po­sta­wę. Przy­po­mi­nam im, że miesz­ka w ma­łym miesz­ka­niu w Lon­dy­nie i od trzy­dzie­stu lat nie otrzy­mał wy­pła­ty, lecz w od­po­wie­dzi wi­dzę tyl­ko spe­cy­ficz­nie irań­skie, nie­zręcz­ne, a cza­sem na­wet za­kło­po­ta­ne uśmie­chy. Gdy­by zo­ba­czył je mój ob­ra­żo­ny oj­ciec, z pew­no­ścią po­czuł­by wiel­ką sa­tys­fak­cję.

Róż­ne for­my ob­ra­ża­nia się od za­wsze sta­no­wi­ły ele­ment cha­rak­te­ru na­ro­do­we­go Irań­czy­ków. W mo­jej wła­snej ro­dzi­nie, któ­rą trud­no by­ło­by na­zwać dys­funk­cyj­ną, dą­sa­nie się było po­wszech­ne. Nie­ustan­nie ten czy inny czło­nek dal­szej ro­dzi­ny, zwłasz­cza tej jej czę­ści, któ­ra po­zo­sta­wa­ła w Ira­nie, nie od­zy­wał się do któ­re­goś z krew­nych. Trud­no było po­zo­sta­wać na bie­żą­co z tym, kto z kim nie roz­ma­wia i z ja­kie­go po­wo­du.

Dą­sa­nie się jest też jed­nak po­wszech­ne wśród zna­jo­mych, w biz­ne­sie i oczy­wi­ście na naj­wyż­szych szcze­blach wła­dzy od znacz­nie dłuż­sze­go cza­su niż je­de­na­sto­dnio­wy pu­blicz­ny foch Mah­mu­da Ah­ma­di­ne­ża­da. Mo­ham­mad Mo­sad­dek, pre­mier, któ­ry zna­cjo­na­li­zo­wał irań­ski prze­mysł naf­to­wy i zo­stał od­su­nię­ty od wła­dzy w wy­ni­ku słyn­ne­go już prze­wro­tu zor­ga­ni­zo­wa­ne­go przez CIA i MI6 w 1953 roku, tak­że mie­wał epi­zo­dy dą­sa­nia się i na Za­cho­dzie, zwłasz­cza w pra­sie bry­tyj­skiej, przed­sta­wia­no go czę­sto jako czło­wie­ka nie­sta­bil­ne­go emo­cjo­nal­nie, któ­ry miał w zwy­cza­ju mdleć, za­szy­wać się w pi­ża­mie w sy­pial­ni czy za­cho­wy­wać jak upar­te dziec­ko, je­śli nie do­stał tego, na czym mu za­le­ża­ło, lub gdy chciał coś udo­wod­nić. W „Ti­mie” w ar­ty­ku­le z 1951 roku na­pi­sa­no: „Irań­ski pre­mier Mo­ham­mad Mo­sad­dek le­piej niż inni dzi­siej­si po­li­ty­cy wie, ile moż­na zdzia­łać, ka­pry­sząc jak dziec­ko”. Re­dak­to­rzy „Time’a” do­strze­ga­li sku­tecz­ność ka­pry­sów czy dą­sów, lecz nie wie­dzie­li, jaką rolę od­gry­wa­ją one w irań­skiej men­tal­no­ści. W 1919 roku, wie­le lat przed ob­ję­ciem sta­no­wi­ska pre­mie­ra i wej­ściem na sce­nę świa­to­wej po­li­ty­ki, Mo­sad­dek dą­sał się do tego stop­nia, że po­sta­no­wił wy­je­chać na emi­gra­cję do Szwaj­ca­rii, po­nie­waż ob­ra­ził się na par­la­ment za to, że ten pod­pi­sał umo­wę da­ją­cą Wiel­kiej Bry­ta­nii kon­tro­lę nad fi­nan­sa­mi i ar­mią Ira­nu. Wró­cił do­pie­ro wte­dy, gdy Ma­dżles ze­rwał umo­wę, o co Mo­sad­dek usil­nie za­bie­gał, po­zo­sta­jąc za gra­ni­cą. Nie­mniej jego za­cho­wa­nie ni­g­dy nie szo­ko­wa­ło ani Irań­czy­ków, któ­rzy po­tra­fią do­ce­nić do­bre­go fo­cha, ani sza­cha, któ­ry zbiegł do Rzy­mu, a po po­wro­cie ob­jął wła­dzę nie­mal nie­chęt­nie. Kry­ty­ku­jąc Mo­sad­de­ka za­rów­no przed prze­wro­tem, jak i po nim, ni­g­dy nie wspo­mi­nał o jego skłon­no­ści do dą­sów.

Wiel­ki foch, któ­ry zwró­cił uwa­gę świa­ta w 2011 roku, po­prze­dza­ły w Ira­nie dąsy naj­róż­niej­sze­go ro­dza­ju, lecz ża­den z nich nie był więk­szy niż ob­ra­że­nie się sa­mej re­wo­lu­cji is­lam­skiej na Sta­ny Zjed­no­czo­ne. Nikt wła­ści­wie nie po­strze­ga tej sy­tu­acji w ka­te­go­riach dą­sów, lecz na­pię­te re­la­cje – lub ich brak – mię­dzy obo­ma kra­ja­mi do­brze wpi­su­ją się w irań­ską men­tal­ność. W dą­sa­niu się cho­dzi zwy­kle o to, by ten, któ­ry ob­ra­ził, przy­znał się do błę­dów i po­my­łek, a na­stęp­nie się po­pra­wił. Ob­ra­żo­ny za­kła­da jed­no­cze­śnie, że ob­ra­ża­ją­cy po­trze­bu­je go bar­dziej, niż sam jest po­trzeb­ny. W ten spo­sób Iran trak­tu­je Sta­ny od cza­su kry­zy­su za­kład­ni­ków z 1979 roku, a może wręcz od po­wro­tu Cho­mej­nie­go do Te­he­ra­nu dzie­więć mie­się­cy wcze­śniej.

Wie­lu Irań­czy­ków bez wąt­pie­nia od­czu­wa głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ną nie­chęć wo­bec Ame­ry­ki, po­strze­ga­nej jako na­stęp­czy­ni Im­pe­rium Bry­tyj­skie­go na Bli­skim i Środ­ko­wym Wscho­dzie. Po­glą­dy ta­kie są szcze­gól­nie po­pu­lar­ne od cza­su prze­wro­tu z 1953 roku, wsku­tek któ­re­go oba­lo­no de­mo­kra­tycz­nie wy­bra­ne­go pre­mie­ra i przy­wró­co­no do wła­dzy sza­cha, ten zaś przy peł­nym po­par­ciu Sta­nów wpro­wa­dził dyk­ta­tu­rę i po­wo­łał do ist­nie­nia taj­ną po­li­cję, któ­ra tor­tu­ro­wa­ła i wię­zi­ła rzą­dzą­cych dziś re­wo­lu­cjo­ni­stów. Jed­nak ci sami re­wo­lu­cjo­ni­ści bar­dzo po­dzi­wia­ją Ame­ry­kę i ame­ry­kań­skie war­to­ści. Są­dzę, że to ten wła­śnie po­dziw – a tak­że skry­wa­na chęć od­no­wie­nia re­la­cji – sta­no­wi przy­czy­nę irań­skie­go fo­cha. Cała li­sta skarg pod ad­re­sem daw­ne­go pa­tro­na – kra­ju, któ­re­go war­to­ści re­wo­lu­cjo­ni­ści skry­cie po­dzi­wia­ją – zło­żyć by się mo­gła na książ­kę pod ty­tu­łem Dla­cze­go się dą­sa­my. Iran od trzy­dzie­stu lat cze­ka, aż Ame­ry­ka – je­dy­ne mo­car­stwo świa­ta, któ­re się dla nie­go li­czy – przy­zna, że jest on nie­za­leż­nym, su­we­ren­nym kra­jem wład­nym sa­mo­dziel­nie i bez in­ge­ren­cji ob­cych po­tęg de­cy­do­wać o wła­snym prze­zna­cze­niu, cze­go od­ma­wia­no mu przez ostat­nie dwa wie­ki.

Do­pie­ro gdy Iran się prze­ko­na, że Ame­ry­ka na­praw­dę ak­cep­tu­je go ta­kim, jaki jest, a nie ja­kim chcia­ła­by go wi­dzieć, po­nad­trzy­dzie­sto­let­ni foch być może się za­koń­czy. Foch, któ­ry spra­wia, że wie­lu lu­dzi Za­cho­du jest zdzi­wio­nych po­stę­po­wa­niem Ira­nu i po­strze­ga aja­tol­la­hów oraz re­wo­lu­cjo­ni­stów po­dob­nie, jak daw­niej po­strze­ga­ła Mo­sad­de­ka – jako lu­dzi, z któ­ry­mi po pro­stu nie da się do­ga­dać. Utrud­nie­nia, na ja­kie na­ra­żo­ny jest Iran – ame­ry­kań­skie sank­cje spra­wi­ły na przy­kład, że od 1979 roku irań­ska flo­ta cy­wil­nych bo­ein­gów nie jest uno­wo­cze­śnia­na, co skut­ku­je skan­da­licz­nie wy­so­ką licz­bą wy­pad­ków lot­ni­czych – uczy­ni­ły go sil­nym w wie­lu dzie­dzi­nach. W sfe­rze tech­ni­ki kie­ru­je spoj­rze­nie ku eu­ro­pej­skim i azja­tyc­kim part­ne­rom, któ­rzy są dla nie­go bar­dziej wia­ry­god­ni niż Ame­ry­ka, gdyż współ­pra­ca z nimi od­by­wa się bez po­li­tycz­nych na­pięć. Sta­ra się tak­że wzmoc­nić wła­sny prze­mysł, uwia­ry­god­nia­jąc opi­nię, że to Ame­ry­ka tra­ci wię­cej na tym dłu­go­trwa­łym spo­rze. I może z per­spek­ty­wy pew­nych aspek­tów geo­po­li­ty­ki jest to praw­dą, lecz z punk­tu wi­dze­nia ame­ry­kań­skiej ro­dzi­ny pró­bu­ją­cej uło­żyć so­bie ży­cie w Te­he­ra­nie irań­skie dąsy – oraz ame­ry­kań­ska re­ak­cja, któ­rą wy­wo­ła­ły – sta­ją się zwy­kłym utra­pie­niem, a cza­sem kom­plet­ną głu­po­tą. Nie ma przy tym zna­cze­nia, że irań­skie ob­ra­żal­stwo (któ­re wca­le nie jest prze­ja­wem in­stynk­tow­nej nie­na­wi­ści do Ame­ry­ka­nów, jak oni sami są­dzą) nie po­wo­du­je żad­ne­go re­al­ne­go za­gro­że­nia dla bez­pie­czeń­stwa od­wie­dza­ją­cych Iran oby­wa­te­li Sta­nów. Kahr, kahr, ta ruz-e ki­ja­mat, kahr. Tego sąd­ne­go dnia wy­cze­ku­ją zwłasz­cza Ame­ry­ka­nie po­cho­dze­nia irań­skie­go i Irań­czy­cy – ame­ry­kań­skie­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: