Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mireio: poemat prowansalski w 12 pieśniach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mireio: poemat prowansalski w 12 pieśniach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 330 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BI­BLIO­TE­KA

NAJ­CEL­NIEJ­SZYCH UTWO­RÓW

LI­TE­RA­TU­RY EU­RO­PEJ­SKIEJ.

Li­te­ra­tu­ra Pro­wan­sal­ska.

WAR­SZA­WA.

WŁA­SNOŚĆ, NA­KŁAD i DRUK S. LE­WEN­TA­LA.

Nowy-Świat.No 41.

1897.

FRY­DE­RYK MI­STRAL.

MI­RE­IO

po­emat pro­wan­sal­ski w 12 pie­śniach

PRZE­ŁO­ŻYŁ

Adam M – ski.

WAR­SZA­WA.
WŁA­SNOŚĆ, NA­KŁAD I DRUK S. LE­WEN­TA­LA.

Nowy-Świat No 41.

1897.

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ.
Âàðøàâà, 24 Äåę­àáðÿ 1896 ãîäà.

MI­RE­IO.

Dr. Jó­ze­fo­wi Bu­szyń­skie­mu na brat­nią, pa­miąt­kę.

PRZED­MO­WA.

„Bo piew­cy my pa­ster­skich rzesz i chłop­skich chat!” woła zna­ko­mi­ty po­eta pro­wan­sal­ski – Mi­stral – we wstę­pie do swe­go po­ema­ta epicz­ne­go p… t. „Mi­re­io” (Ma­rya) –i ani na chwi­lę nie za­po­mi­na o tym lu­do­wym cha­rak­te­rze swe­go utwo­ru. Po­emat nie obej­mu­je sze­ro­kich wi­do­krę­gów, jak np. „Pan Ta­de­usz”, nic mu do dzie­jów świa­ta, do walk na ja­kiem­kol­wiek polu my­śli lub prą­dów spo­łecz­nych: kraj jego w tej chwi­li żad­nych wstrzą­śnięć nie prze­cho­dzi; zresz­tą po­eta nie ma­lu­je tu wszyst­kich sfer swe­go spo­łe­czeń­stwa, tyl­ko lud je­dy­nie, a czy­ni to z taką… szcze­ro­ścią i nie­zrów­na­ną pro­sto­tą, że umie­jęt­nie wy­bra­ne ustę­py z jego po­ema­tu chłop pol­ski z za­ję­ciem mógł­by od­czy­tać.

Opis kra­ju, tej sło­necz­nej nad­ro­dań­skiej kra­iny, cały cykl prac rol­ni­czych od za­sie­wu do zbio­ru, je­dwab­nic­two, chów by­dła i koni, igrzy­ska lu­do­we, wszyst­kie prze­są­dy i wie­rze­nia wie­śnia­ka, po­zo­sta­ie za­byt­ki po­gań­stwa, i na­ko­niec na­strój wy­so­ce re­li­gij­ny ludu, a na­tem tle–niby dłu­ga nit­ka zło­ta–cud­na sie­lan­ka, mi­łość dwoj­ga dzie­ci wy­ro­słych na ło­nie na­tu­ry, pro­stych i szcze­rych, lecz z krwią na­mięt­ną, jak pa­lą­ce pro­mie­nie tam­tej­sze­go słoń­ca–oto treść po­ema­tu.

Po­zna­nie się dwoj­ga mło­dych, pierw­sze oświad­czy­ny, nie­win­ne ich schadz­ki–to praw­dzi­we per­ły po­ezyi, któ­re w nas zgorzk­nia­łych sy­nach XIX stu­le­cia, zdol­ne są obu­dzić tę­sk­no­tę za ja­kąś wio­sną nam nie­zna­ną; nie­je­den z nas po­wtó­rzy z po­eta:

Lądu i mórz świe­że po­wie­wy,

Co ko­puł puszcz wstrzą­sa­cie drze­wy,

Wy, sza­lo­ne, la­god­nie nie­chaj wiew wasz tchnie!

Przy­cisz­cie, stłum­cie dla tej pary

We­so­łych szu­mów wa­szych gwa­ry!

Daj­cie im czas na ma­rzeń cza­ry, O, daj­cie czas–niech szczę­ście uj­rzą choć­by w śnie!

Tak, w śnie,–bo ten rzad­ki ptak–szczę­ście–nie zwykł go­ścić dłu­go.

Bo­ga­ty chłop Ra­mon, któ­ry się pra­cą do­bił znacz­ne­go mie­nia i dziś już pra­gnie–jak mówi–aby go za to sza­no­wa­no, nie tyl­ko od­ma­wia je­dy­nacz­ki ubo­gie­mu sy­no­wi ko­szy­ka­rza, ale jesz­cze ojca, któ­ry z tą pro­po­zy­cyi przy­szedł, z ohel­gą wy­pra­wia, cór­ce zaś gro­zi, że już nig­dy w ży­ciu uko­cha­ne­go nie zo­ba­czy. Zroz­pa­czo­ne dziew­cze ucie­ka do miej­sca wsła­wio­ne­go cu­da­mi trzech świę­tych Ma­ryj – i po­ra­żo­ne pro­mie­nia­mi słoń­ca–w ko­ście­le, sród wi­dzeń nad­ziem­skich, umie­ra. O ile pierw­sze pie­śni tchną we­se­lem, o tyle w ostat­nich wie­je głę­bo­ki smu­tek, tę­sk­no­ta do za­świa­tów.

Te ostat­nie pie­śni mniej nas po­cią­ga­ją, ale jaka, i w nich szcze­rość i praw­da! W tej sfe­rze, któ­ra – sto­sow­nie do epo­ki – wy­da­ła Jo­an­nę d'Arc lub Ber­nar­det­tę, cóż może być na­tu­ral­niej­sze­go jak taka eks­ta­za re­li­gij­na, zwłasz­cza w chwi­li na­mięt­ne­go pod­nie­ce­nia i roz­pa­czy? Po­ecie zaś na­strę­czy­ła się tu spo­sob­ność wy­śpie­wa­nia wszyst­kich mi­tów re­li­gij­nych swe­go kra­ju przez usta świę­tych, któ­re je umie­ra­ją­cej opo­wia­da­ją. Prze­ślicz­ną jest i wzru­sza­ją­cą ostat­nia zwrot­ka hym­nu śpie­wa­ne­go przez lud w ko­ście­le:

Kró­lo­we raj­skie i wład­czy­nie,

Wy na go­ry­czy tej do­li­nie, Gdy chce­cie, rybę w sieć śle­cie nam ła­ską swą;

Lecz grzesz­ną rze­szę w tej ustro­ni,

Co u drzwi wa­szych skar­gi roni,

O, bia­łe kwia­ty raj­skich bło­ni, Gdy po­ko­ju łak­nie–nim na­peł­nij­cie ją!

For­ma wier­sza jest nie­zmier­nie kunsz­tow­na, dla nas w ob­szer­nym po­ema­cie epicz­nym może tro­chę nu­żą­ca: wo­le­li­by­śmy w wie­lu sce­nach po­waż­ny tok opo­wia­da­nia; lecz te ludy po­łu­dnia nie od­dzie­la­ją po­ezyi od śpie­wu; toć po­dob­no gon­dol­je­rzy we­nec­cy do nie­daw­na śpie­wa­li okta­wy Tas­sa; sło­wi­cza har­mo­nia wier­sza im przedew­szyst­kiem po­żą­da­na. Wy­jąw­szy pieśń ma­ry­nar­ską ko­szy­ka­rza, piosn­kę dziew­cząt o Ma­ga­li i mo­dli­twę sa­mej Mi­re­io w ko­ście­le, cały po­emat na­pi­sa­ny jest zwrot­ka­mi sied­mio­wier­szo­we­mi, nie­zmier­nie trud­ne­mi do od­da­nia w prze­kła­dzie. Każ­dy tłó­macz fa­cho­wiec zro­zu­mie, jak nie ła­twem jest czę­sto przy­swo­je­nie sa­mej tre­ści (pie­si IV), nie mó­wiąc juz o trud­no­ściach ję­zy­ko­wych, wy­ni­ka­ją­cych za­rów­no z mniej­szej da­le­ko śpiew­no­ści na­szej mowy, jak i z ogra­ni­czo­nej ilo­ści ry­mów mę­skich w na­szym ję­zy­ku. W po­ema­cie tak dłu­gim, któ­re­go przy­tem treść pro­sta me po­zwa­la uży­wać zbyt wy­szu­ka­nych wy­ra­zów, trud­no ustrzedz się po­wta­rza­nia tych sa­mych ry­mów i stąd wy­ni­ka­ją­cej po­spo­li­to­ści. Tłó­macz czu­je się bar­dzo da­le­kim od za­do­wo­le­nia swo­ją ro­bo­tą, czu­je jej bra­ki, ale pra­co­wał z za­mi­ło­wa­niem i ma to głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że przy­no­si swe­mu spo­łe­czeń­stwu utwór ma­ją­cy rze­czy­wi­stą war­tość i bar­dzo pięk­ny, na­wet w nie­udol­nym prze­kła­dzie. Tłó­ma­czył z ory­gi­na­łu, po­słu­gu­jąc się ra­zem do­słow­nym prze­kła­dem fran­cu­skim, po­pra­wio­nym przez sa­me­go Mi­stra­la; a na­de­wszyst­ko ko­rzy­stał z licz­nych przy­pi­sów, któ­re wie­le szcze­gó­łów co do miej­sco­wo­ści, le­gend i ła­mi­głó­wek ję­zy­ko­wych ob­ja­śnia­ją.

Fry­de­ryk Mi­stral uro­dził się w 1830 roku w Ma­il­la­ne (Ma­ia­no). Syn za­moż­ne­go go­spo­da­rza–wy­kształ­ce­nie ode­brał grun­tow­ne; zło­żył ba­ka­lau­re­at li­te­rac­ki w Mont­pel­lier a li­cen­cy­at pra­wa w Ais; w roku 1852 po raz pierw­szy przed­sta­wił się jako po­eta w wy­daw­nic­twie zbio­ro­wem „Li Pro­uy­eno­alo”; w 1854 zo­stał jed­nym z głów­nych za­ło­ży­cie­li związ­ku „Fe­li­brów”, ma­ją­ce­go na celu strze­że­nie mowy ro­mań­skiej, pod­żwi­gnie­nie li­te­ra­tu­ry pro­wan­sal­skiej, na­ko­niec–we­dług słów po­ety Au­ba­ne­ła–cho­wa­nie nie­na­wi­ści ku temu, co jest nie­na­wi­ścią, a uko­cha­nie i wal­cze­nie za to, co jest mi­ło­ścią. W 1859 r. wy­szedł po­emat „Mi­re­io”, któ­ry obu­dził za­chwyt i zdu­mie­nie w sa­mym Pa­ry­żu; w r. 1867 dał po­eta dru­gi utwór więk­szych roz­mia­rów p… t. „Ca­le­dan”, w r. 1884 po­emat „Ner­to”; oprócz tego wie­le po­ezyj mniej­szych Mi­stra­la cała Pro­wan­cya po­wta­rza.

Oso­bi­stość i spo­sób ży­cia po­ety jed­na­ją mu po­wszech­ny sza­cu­nek; oto co pi­szą o nim we wrze­śnio­wym Nrze „Me­reu­re de Fran­ce” roku 1896: „Que Mi­stral n'ait pas fait hom­ma­ge de son ge­nie a la gran­de Pa­trie, n'im­por­te; sa lan­gue aux na­sa­les so­no­res est bel­le et rare, ses po­emes sont d'un haut po­etę, son at­ti­tu­de de vie – exem­ple et le­con–fait de l'Em­pe­reur du So­le­il une des ra­res gran­des ti­gu­res de cet age de glo­rio­le et de rec­la­me”. A da­lej jesz­cze: „Le Midi noua de­va­it bien la glo­ire bau­ta­ine, cal­rae et so­uria­ate du no­ble po­etę et du sim­ple gen­til­bom­me fran­ca­is de Ma­il­la­ne.”

U nas do ostat­nich cza­sów nie­wie­le pi­sa­no o po­ezyi pro­wan­sal­skiej, jesz­cze mniej tłó­ma­czo­ne. O ile wiem, z prze­kła­dów więk­szych roz­mia­rów, mamy tyl­ko „An­to­lo­gię Pro­wan­sal­ską” w tłó­ma­cze­niu Ed. Po­rę­bo­wi­cza, wy­da­ną w 1887 roku. Ten­że pi­sarz wy­dał w 1888 r. pięk­ne stu­dy­um p… t. „Ruch li­te­rac­ki Po­łu­dnio­wo-Za­chod­niej Eu­ro­py”, do któ­re­go chcą­cych się obe­znać z li­te­ra­tu­rą pro­wan­sal­ską od­sy­łam. Tu do­dam tyl­ko, że nig­dzie nie speł­ni­ły się tak do­kład­nie sło­wa wiesz­cza: „O wie­ści gmin­na, ty arko Przy­mie­rza mię­dzy daw­ne­mi i mlodszc­mi laty!” Kraj, zruj­no­wa­ny woj­na­mi re­li­gij­ne­mi, na­stęp­nie po­zba­wio­ny nie­pod­le­gło­ści, odrę­twiał. Wie­ki szły; chmar­na, wo­jow­ni­cza Pół­noc ujarz­mi­ła ało­oeczue Po­łu­dnie, umil­kły pie­śni tru­ba­du­rów, tward­szy ję­zyk Pół­no­cy wziął górę nad dźwięcz­ną mową d'oc, stat się ję­zy­kiem pra­wa i urzę­du; nie sły­sza­no o na­ro­do­wo­ści pro­wan­sal­skiej: kra­ina wcie­lo­na do Fran­cyi, sta­no­wi­ła już tyl­ko jej po­łu­dnio­we de­par­ta­men­ta:

Pło­mień prze­gryzł ma­lo­wa­ne dzie­je, Skar­by mie­czo­wi roz­kra­dli zło­dzie­je…

Ale „Pieśń uszła cało!” Roz­grza­na u ogni­ska ro­dzin­ne­go i u go­rą­cej pier­si ludu–ro­sła, męż­nia­ła w ukry­ciu, aż wsta­ła „z arc­ka­niel-skie­mi skrzy­dła­mi i gło­sem”, aż wy­strze­li­ła tak cu­du­etu kwie­ciem po­ezyi, że zdo­by­ła so­bie pra­wo za­li­cze­nia do naj­droż­szych skar­bów ludz­ko­ści, jak ów, opie­wa­ny przez Au­ba­ne­la, po­sąg We­ne­ry z Aries, któ­ry po wie­kach jesz­cze nie­śmier­tel­ną pięk­no­ścią ja­śnie­je. Przez pieśń na­ród po­wie­dział so­bie „je­stem”, jak gdy­by po­czuł w dło­ni „miecz ar­cha­nio­ła.”

Wiel­ki ruch ro­man­tycz­ny w dru­giej ćwier­ci na­sze­go stu­le­cia oży­wił na­ro­do­we tra­dy­cye Pro­wan­cyi. W 1826 r. bez­i­mien­ny pi­sarz wy­dał gra­ma­ty­kę p… t. „(Iram­ma­ire fra­nę­ii­se espli­cju­ee au moy­en de la lan­gue pro­ven­ca­le”, i w przed­mo­wie do niej zwra­ca uwa­gę ziom­ków, jak wiel­ką jest hań­bą nie znać ro­do­wi­te­go ję­zy­ka. W dal­szym cią­gu po­wia­da, iż Fran­cya sta­no­wi ca­łość i jed­ność nie­po­dziel­ną w zna­cze­niu po­li­tycz­nem, lecz że się to od­no­sić nie po­win­no do oby­cza­jów, a tem­bar­dziej do ję­zy­ka; że, wy­jąw­szy 15 czy 16 de­par­ta­men­tów, gdzie rze­czy­wi­ście za­rów­no wyż­sze jak niż­sze war­stwy lud­no­ści uży­wa­ją ję­zy­ka fran­cu­skie­go, we wszyst­kich in­nych jest on je­dy­nie ię­zy­kiem kla­sy wyż­szej, ię­zy­kiem sa­lo­nów; że cho­ciaż w Mar­sy­lii fran­cusz­czy­zna z każ­dym dniem sze­rzej się roz­po­ście­ra, cho­ciaż w Aix i w Tu­lo­nie to samo za­uwa­żyć się daje: tem nic mniej przy­znać trze­ba, iż więk­szość miesz­kań­ców mówi i dłu­go jesz­cze mó­wić bę­dzie pro­wan­sal­skiem na­rze­czem; że na­ko­niec, moż­na to spraw­dzić na­wet w tej Mar­sy­lii, w któ­rej ję­zyk fran­cu­ski naj­wię­cej pa­nu­je: w oko­li­cach mia­sta wszę­dzie lud mówi pa pro­wan­sal­sku, a i w sa­mem mie­ście, wy­jąw­szy dziel­ni­ce za­miesz­ka­łe przez naj­wyż­sze sfe­ry to­wa­rzy­skie, mowa pro­wan­sal­ska wszę­dzie roz­brzmie­wa.

Jed­no­cze­śnie z uka­za­niem sie tej książ­ki, za­czął pi­sać ga­skoń­ską gwa­rą Ja­kób Ja­śmin, syn kraw­ca z Agen, pe­ru­karz z pro­fe­syi. W 1835 r. wy­dał on zbiór po­ezyj p… t. „Las pa­pil­lo­tas” i w nim zło­żył do­wo­dy nie­po­spo­li­te­go ta­len­tu 1). W 1852 r. otrzy­ma! Ja­śmin wiel­ką na­gro­dę aka­de­mii fran­cu­skiej i me­dal na cześć jego wy­bi­ty. W maju 1870 r. wznie­sio­no po­mnik zmar­łe­mu w 1864 roku po­ecie w ro­dzin­nym mie­ście Agen, a przy­wód­ca „Fe­li­brów” przy od­sło­nię­ciu po­mni­ka wspa­nia­łą, na­tchnio­ną odę wy­po­wie­dział, wiel­biąc nie tyl­ko po­etę, lecz ra­zem pi­sa­rza, któ­ry pierw­szy swą sta­rą szla­chet­ną mowę na nowo do czci przy­wró­cił. Ja­śmin po­dał ha­sło lu­dom Po­łu­dnia; wła­ści­we od­ro­dze­nie się pro­wan­sal­skie za­czy­na eię od Jó­ze­fa Ro­uma­ni­lie (Ro­uma­ni­ho). I ten wy­szedł i ludu; syn ogrod­ni­ka, uro­dzo­ny w Sa­int-Remy w 1818 roku, zo­stał na­uczy­cie­lem w szkół­ce lu­do­wej, na­stęp­nie dru­ka­rzem i księ­ga­rzem w Ay­igno­nie. W 1847 r. wy­dal to­mik po­ezyj „Li Mar­ga­ri­de­to” w ję­zy­ku ludu z oko­lic Aries i Avig­ńo­nu. Sa­int-Rene Ta­il­lan­dier pi­sze, iż po­bud­ką do uży­cia tego ję­zy­ka była mu chęć spra­wie­nia roz­ryw­ki sta­rej mat­ce, kto­rą po fran­cu­sku nie ro­zu­mia­ła. Tak mi­łość sy­now­ska wska­za­ła, w jaki spo­sób słu­żyć oj­czyź­nie. Ro­uma­ni­lie ze­brał wko­ło sie­bie zdol­niej­szą mło­dzież i wspól­nie z nią wy­dał zbio­ro­wą książ­kę „Li Pro­uven­ca­lo”. W szczę­śli­wą go­dzi­nę ruch się za­czął, gdyż, jak­by na ski­nie­nie czar­no­księ­skiej różcz­ki zbu­dzi­ły się świet­ne ta­len­ty: Mi­stral, Au­ha­nel i inni, któ­rzy nie tyl­ko zdo­ła­li stwo­rzyć dzie­ła god­ne uwiel­bie­nia, ale ra­zem dali przy­kład, że nie­ma spra­wy tak stra­co­nej, iżby sil­na wola szla­chet­nych jed­no­stek dźwi­gnąć jej nie mo­gła, i że mi­łość, uko­cha­nie swe­go spo­łe­czeń­stwa jest tą cu­dow­ną la­ską Moj­że­sza, co z twar­dej ska­ły zdrój ożyw­czy wy­pro­wa­dza. Cześć tym dzie­ciom Wia­ry, Na­dziei, Mi­ło­ści!

A. MsU.

*) Je­den z wier­szy Ja­smi­na był prze­ło­żo­ny na pol­ski i wraz z ory­gi­na­łem (As de­brio) wy­da­ny w r. 1833 w Acen (dru­kar­nia (Ju­il­lo­ta). Po­ema­cik siel­ski te­goż p… t. „Śle­pa dziew­czy­na z Ca­stel-Qu­il­le” prze­tłó­ma­czy­li Adam Paj­cert (War­sza­wa, 1860; po­tem w 2 to­mo­wym zbio­rze jogo „Po­ezyj” 187G r.)

PIEŚŃ I.

Za­gro­da Fa­la­bre­go 1)

Opie­wam mi­łość dziew­ki mło­dej,

Tej pro­wan­sal­skich pól ja­go­dy,
Sród zbóż, przez całe Crau, 2) po krań­ce mor­skich wód,

Skrom­ny twej uczeń, o Ilia­dy

Śpie­wa­ku wznio­sły, pej­dę w śla­dy

Dzie­wecz­ki tej, przez pola, sady,
Z pod strze­chy ro­dem jest, a więc nie gło­śna wprzód.

Dy­adem skro­ni jej nie wień­czy,
Zdob­nej je­dy­nie w czar mło­dzień­czy;

Ada­masz­ko­wy płaszcz nie błysz­czy śród jej szat;
Lecz chcę, by wznio­sło ją me sło­wo
W chwa­le–jak pa­nią i kró­lo­wą
Piesz­cząc wzgar­dzo­ną na­szą mową,

Bo piew­cy my pa­ster­skich rzesz i chłop­skich chat.

Oj­czy­zny mo­jej Boże-Pa­nie,

Wpo­śród pa­ster­ry ty na sia­nie
Zro­dzon, pier­siom tchu daj, roz­pło­mień dziś mej śpiew!

Ty wiesz, że kie­dy śród zie­le­ni

Od ros i słoń­ca się zru­mie­ni

Figa żrze­ją­ca ku je­sie­ni,
Czło­wiek–wilk chci­wy–z gron rad oga­ła­ca krzew.

Ale na drze­wie, któ­re la­mie

Dion jego, za­wsze two­je ra­mię
Cho­wa wić nie­do­ści­głą mimo wszel­ki trud,

Szyb­ko wy­ro­słą w skwar­ne lato,

Won­ną, dzie­wi­czą, a bo­ga­tą

W pięk­ne owo­ce, dane na to,
By ptak po­wietrz­ny mogł nie­mi swej sy­cić głód.

Wźrok mej ga­łąz­kę tę do­strze­ga,
Jćj świe­żość żą­dze me roz­że­ga!

Wi­dzę–pod Nie­bem wie­trzyk tchem ko­ły­sze liść
I owoc nie­śmier­tel­ny… Boże
Ła­ska­wy, pięk­ny, niech się wzmo­że
Pieśń, by z pta­ka­mi wzbić w prze­stwo­rze

Na skrzy­dłach pro­wan­sal­skiej mowy po tę kiść!

Tam, kędy Ro­dan w gę­stwie bie­ży

Wierzb i to­po­li, u wy­brze­ży,
W cha­łu­pie pod­my­wa­nej wciąż przez rze­ki nurt,

Sta­ry ko­szy­karz miesz­kał z sy­nem;

Za­ję­ciem było mu je­dy­nem,

Krą­żąc śród za­gród mię­dzy gmi­nem,
Wszyst­kie sta­re dziu­ra­we ko­sze ła­tać w hurt.

Raz, gdy wi­kli­ny nio­sąc prę­ty

Szli po­lem,–ozwał się Win­cen­ty:
„Oj­cze, spoj­rzyj na nie­bo, na słoń­ce spejrz wraz!

Tam–słu­py chmur od Ma­gie­lo­ny 3)

Pod­par­ły nie­bo na wsze stro­ny,

Je­śli się sku­pią w wał skłę­bio­ny,
Nim do za­gro­dy zdą­żym, wprzód deszcz zmo­czy nas."

„Och, wiatr od mo­rza li­ście bu­rzy.., 4)

To nie­ko­niecz­nie deszcz nam wró­ży,
In­a­czej mó­wił­bym, gdy­by z Za­cho­du 5) wiał!"

„A ile–ozwie się pa­cho­lę–

W za­gro­dzie Fa­la­bre­go w pole

Wy­cho­dzi płu­gów kra­jać rolę?"
„Sześć. Boć to z naj­bo­gat­szych dóbr w Crau ja­kiem znał!

Patrz, wi­dzisz tam oliw­ne sady?

Wśród nieb wstę­ga­mi Wi­no­gra­dy,
Mig­da­ły… Ale–prze­rwał–ile w roku dui.

(To oso­bli­wość, co za­chwy­ca,

1 cze­go nie ma oko­li­ca),

Tyle szpa­le­rów, a uli­ca
Każ­da–ile sad ulic, tyle li­czy pni."

Na to Win­cen­ty–„Ależ Nie­ba!

Ile ro­bot­nic zwo­łać trze­ba,
Aby wszyst­kie oliw­ki obrać z tylu drzew!"

„Ej–rze­cze sta­ry–ła­twa rada!

Na Wszyst­kich Świę­tych dziew gro­ma­da

Z Bans 6–wszyst­ko w wory ci po­skła­da,
A ze­bra­ły­by wię­cej, gdy pod­nie­ci śpiew!"

Gdy tak roz­mo­wa się prze­dłu­ża,
Słoń­ce, za­cho­dząc poza wzgó­rza,

Jęło kra­sić ob­ło­ki w naj­żyw­szych barw gry;
Z pól–na wie­cze­rzę–już ora­cze,
Na mu­łach, wznió­sł­szy po­ga­nia­cze,
Ścią­ga­li w pro­gi swe wie­śnia­cze.

W dali noc na mo­cza­ry za­czę­ła słać mgły.

„Ot wi­dać już i to­ko­wi­sko–

Rzekł Win­cuś–i stóg sło­my bliz­ko,
I noc­leg."–Sta­ry da­lej pra­wił: „A dla trzód!

Ach ja­kież tu­taj owiec cho­wy!

Na lato mają las jo­dło­wy,

W zi­mie krze­mien­ne te pa­ro­wy…
Wszyst­kie­go ci, po­wia­dam,–wszyst­kie­go to w bród!

„A taż drzew gę­stwa, co swe cie­nie

Ście­le na da­chy, a stru­mie­nie
Fon­tan­ny, co w sa­dzaw­kę zle­wa wodę swą!

A taż z ula­mi psz­czół pa­sie­ka,

Co je­Bień łupy dla czło­wie­ka,

A któ­ra tyl­ko maja cze­ka,
By na ko­na­rach drzew tych zwie­sić ro­jów sto!"

„Ach–krzyk­nie Win­cuś–do­bro wiel­kie,
Lecz dla mnie po­nad skar­by wszel­kie

Jest cora go­spo­da­rza.–Może pa­mięć twa
Po­mni ją, oj­cze? Toć nam prze­cię
Do swej ko­biał­ki w ze­szłem le­cie
Łęk dala zro­bić i–jak wie­cie–

Do zbie­ra­nia oli­wek wiel­kich ko­szów dwa

Tak roz­pra­wia­jąc z sta­rym mio­dy

U wrót zna­leź­li się za­gro­dy.
Dziew­czę karm je­dwab­ni­kom dało–i przy ros

Wil­go­ci–mo­tek zwi­jać mia­ło.

Wtem–„Do­bry wie­czór!” usły­sza­ło

„Kom­pan­ję wi­ta­my całą!”
I to mó­wiąc, ko­szy­karz z piec zrzu­cił pęk łóz

„Wza­jem!”–od­rze­cze dziew­cze żywo
„Ot, na wrze­cio­no ja przę­dzi­wo

Kła­dę.–A wy tak póź­no! Skąd pro­wa­dzi Bóg?
Czy może z Va­la­bre­gue?"–„Tak wła­śnie,
Po dro­dze nam, a słoń­ce ga­śnie,
Więc–my­ślę so­bie–tu człek za­śnie,

Noc­le­go­wi­sko nam uży­czy sło­my stóg."

I bez słów dal­szych już w za­gro­dzie

Maj­ster Am­bro­ży siadł na kło­dzie,
By się wraz z sy­nem swym zno­wu ro­bo­ty jąć.

Wła­śnie kosz mie­li roz­po­czę­ty;

Z roz­wią­za­ne­go sno­pu wzię­tej

Wi­kli­ny–dłu­gie, gib­kie prę­ty
Za­czę­li pleść, krzy­żo­wać, prze­kła­dać i giąć.

Szes­na­stu wio­sen nic do­li­cza

Win­cuś, lecz wzro­stem i z ob­li­cza
Ślicz­ny iście chło­pak i z naj­ksztalt­niej­szych on;

Co praw­da–ogo­rza­łe lice…

Lecz–czar­no­ziem­ne oko­li­ce

Naj­lep­szą ro­dzą nam psze­ni­cę,
A wino, co zwie k'tau­om,–z ciem­nych ście­ka gron.

Jak maj­ster znał sic sa rze­mio­śle;
Jak przy­spo­sa­biać łóz od­ro­śle,

Jak pleść;–nie to by za­wsze lep­szą ro­bo­tę miał;
Lecz go­spo­dar­ski sprzęt po­tro­sze,
Ko­biał­ki, ua grzbiet by­dląt ko­sze
Wkła­da­ne–by dźwi­ga­ły no­sze–

Ko­jec, ple­cion­ki–sło­wem wszyst­ko umiał, znal;

Ko­szycz­ki z roz­sz­cze­pa­nych wici,
To, co się w han­dlu prę­dzej chwy­ci,

Mio­tły z pro­sa–i wię­cej,–li­czyć da­rem­ny trud…
Za­wsze ro­bo­czy naj­zaw­zię­ciej,
Wdzięcz­ny, usłuż­ny, do­brych chę­ci…
Ale już z pól i sia­no­żę­ci

Na dzie­dziń­cu się ze­brał cały pra­cow­ny lud.

W wie­czor­nym chło­dzie już ład czy­ni

Mi­re­io, wdzięcz­na go­spo­dy­ni,–
Na stół ka­mien­ny misę ja­rzyn nie­sie wnet;

Aż wiel­ka misa się prze­gi­na;

Drew­nia­nych ły­żek już dru­ży­na

Do­byw­szy – czer­pać bób za­czy­na…
Ko­szy­ka­rze wciąż plo­tą. Wtćm: „A cóż tam het,”–

Wiecz­nie chmur­ne­go nie­co czo­ła

Za­gro­dy pan, Ra­mon, za­wo­ła–
„Maj­strze Am­bro­ży, cóż? Czy mem za­pra­szać was?

Kosz się i po­źniej skoń­czyć może!

Do­śćl pa­trz­cie–toć już wscho­dzą zo­rze?

Mi­re­io,–misy! O tej po­rze
Mu­si­cie być znu­że­ni–pejdź­cie, czas jaż, czas!"

„Pejdź­my”–rzekł sta­ry–i po­spo­łu–

Do rogu ka­mien­ne­go sto­łu
Pod­szedł­szy, chleb kra­ja­li oba z sy­nem swym.

Dziew­cze się krzą­ta nie­le­ni­wo,

Uprzej­me, zwin­ne–bób oli­wą

Przy­pra­wia,–po­tĆm bie­giem, żywo
Wła­sną rącz­ką po­si­łek śpie­szy po­dać im. –rr––

✓Vit i*1 roi*'1;%?

MIA­MI.

W pięt­na­stej wio­śnie swej Mi­re­io…

O sine brze­gi wy Font vie­io,
Cran rów­nin, wzgórz bau­seń­skicb kra­ju, zie­mia twa

Nie zna­ią rów­nej jej po­nę­ty!

W we­so­łem słoń­cu roz­wi­nię­ty

Ten pą­czek ja­sny, uśmiech­nię­ty;
Mło­dzinch­ne, świe­że licz­ko ma do­łecz­ków dwa.

Jak bło­ga rosa jej spoj­rze­nie
Pło­szą­ca wszel­ki żal, cier­pie­nie,..

Mniej słod­ki i mniej czy­sty odeń pro­mień zórz;
Blask bije z czar­nych jej war­ko­czy,
Gdy w dłu­gie pu­kle je roz­to­czy,
A krą­głej pier­si kształt uro­czy

Jak pod­wej­na brzo­skwi­nia, gdy ma doj­rzeć tuż.

A przy­le­pe­oz­ka, a szcze­biot­ka!

Tro­che pło­chli­wa, tro­che trzpiot­ka.
Ach, ten wdzięk w szklan­ce wody człek wy­pić­by rad!

Kie­dy już, zwy­cza­jo­wi gwo­li,

O swym za­wo­dzie, swo­jej doli

Każ­dy na­ga­dał się do­wo­li –
(„Jak ongi, ach, za oj­ców, ach, byl lep­szy świat!*)

„Am­bro­ży,–pro­szą–wy głos ma­cie,

Czy­liż nam dziś nie za­śpie­wa­cie?
Czas jest–toć gdzie wie­cze­rza, tam spę­dzi­cie noc!"

„Dość żar­tów!–sta­rzec rzekł z wy­bu­chem:

Szy­der­ców Bóg swych ust po­dmu­chem

W wir po­pchnie fry­gi mar­nej ru­chem!…
Śpie­waj­cie sami, mło­dzi,–w was dziś mło­dość, moc!"

„Oj­cze,–gro­ma­da mu od­po­wie:

Szy­dzić–nam nie po­sta­ło w gło­wie!
Lecz, pa­trz­cie, wino wam z szkle­ni­cy uj­dzie wraz!"

Stuk­nij­my w czar­ki–wa­sze zdro­wie!"

„Nie­gdyś–rzekł sta­rzec–o dru­ho­wie,

By­łem śpie­wa­kiem co się zo­wie;
Lecz dziś–roz­bi­te skrzyp­ki (3;–cóż chce­cie? prze­szedł czas!"

Wtem dziew­czę szep­nie: „Pieśń we­se­li–

Gdy­by­ście nam za­śpie­wać chcie­li"…
„Ja­gód­ko, dziś glos mej, jak klos przez bu­rzy wiew

Wy­wia­ny – pu­sty i ja­ło­wy,

Lecz na twą proś­bę jam go­to­wy"…

I już po chwi­li temi sło­wy –
Speł­niw­szy szklan­kę swą ko­szy­karz za­wiódł śpiew:

1.

Ba­ii­ti Suf­fren z tu­loń­skiej przy­sta­ni
Ha­sło dał – on na mo­rzu do­wo­dzi…
Wnet z Pro­wan­cyi pię­ciu­set nas mło­dzi

Ply­niem żą­dzą bić wro­ga za­grza­ni:
Nikt do domu nie zry­wa się z ło­dzi,
Za­nim pierzch­ną An­gli­cy zła­ma­ni.

2.

Lecz już mie­siąc na mo­rzu upły­wa,
A przed nami nic – tyl­ko se­ci­ny
Mew prze­cią­ga nad reje i liny.

A zaś w dru­gim już bu­rza się zry­wa,
Dzień i noc u pomp na­sze dru­ży­ny
A po­tę­ga sza­le­je strasz­li­wa.

3.

A na trze­ci–to wście­kłość nas że­gła,
Wrza­ła krew, że przed nami ni­ko­go,
Że ar­ma­ty nic zmia­tać nie mogą.

Wtem ko­men­da: „Na­gniaz­do!” prze­bie­gła.
Ski­nął wódz, maj­tek zwisł, wzrok śle dro­gą,
Gdzie arab­ska kra­ina od­le­gła.

4.

Cbwi­la jesz­cze,.. „Hej–wrza­snął–trzy bry­gi
Wiel­kie pę­dzą wprost ca nas – za­ka­ty!"
„Bacz­ność, wia­ral Do strzel­nic ar­ma­ty!” –

Krzyk­nął wódz–dać an­tyb­skie im fi­gil
Niech spró­bu­ją przy­sma­ku psu­bra­ty,
.Nim kosz dru­gi damy na wy­ści­gi".

Nie do­koń­czył–już pło­mień wy­bu­cha:
Kul czter­dzie­ści, jak gro­mów wę­ży­ki,
Pru­je atat­ki. Hat ma­cie, An­gli­ki!

Już na jed­nym za­krę­tów ni du­cha!

Nic nie sły­chać–dział tyl­ko grzmot dzi­ki,

Drze­wa skrzyp–i ry­czy ot­chłań głu­cha.

6.

Krok nie wię­cej tej mor­skiej prze­pa­ści
Dzie­li nas. O, dniu szczę­sny! o bło­gi!
Ba­il­li Suf­fren, co bla­dy, bez trwo­gi

Stał bez ru­chu–da! ha­sło na­pa­ści:
„Prze­stać ognia! hej, dzie­ci, ua wro­gi!
Niech oli­wa z Aix mi ich na­ma­ści!"

7.

Nie do­koń­czył–już cała osa­da

Z ha­la­bar­dy, to­po­ry, bo­sa­ki,

Z ro­ha­ty­ny, w krwi żą­dzy jed­na­kiej,

Z wrza­skiem: „Przy­bić!” An­gli­ków do­pa­da –
Wskok na stat­ku pro­wanc­kie ju­na­ki–
I za­czy­na się krwa­wa bie­sia­da.

8.

Wrzask, rzeź, mor­dy, wko­ło wście­kłość zio­nie!
Co za trzask, gdy most skru­szon się wali,
Gdy się po­most z majt­ki grą­ży w fali!

Sam pad! An­glik i oto już to­nie;

Za kark chwy­ta go któś z Pro­wan­sa­li.

Szpo­ny wpił–i obu prze­paść chło­nie.

Dzi­siaj to zda się nie do wia­ry –
Po­czci­wiec so­bie prze­rwał sta­ry–

A jed­nak sło­wo w sło­wo praw­da w pio­sn­ce tej.
Moge za­rę­czyć bez oba­wy,
Bom wła­śnie byl u ste­ru nawy
I po wiek wie­ków dzień ten krwa­wy,

Gdy­bym lat ty­siąc żył, prze­trwa w pa­mię­ci mej!

„Co? wy­ście byli tam? Lecz po­tem?

Jako się kosa gnie pod mio­tem,
Ich trzech ua jed­ne­go–toc was mu­sie­li zgnieść?"

„Kto? ci An­gli­cy? to też wła­śnie” –

Sta­ry ma­ry­narz w gnie­wie wrza­śnie…

Lecz się uśmiech­nął, wnet gniew ga­śnie
I"z duma swej prze­rwa­nej piosn­ki pod­jął treść:

O.

We krwi bro­dząc trwał ten bej za­cię­ty
Od go­dzi­ny dru­giej, aż noc zmro­czy.
Praw­da, kie­dy proch prze­stał ćmić oczy,

Stu nas bra­kło; lecz po­szły w od­mę­ty
Stat­ki trzy, jliż ich An­glia nie zo­czy,
Trzy wspa­nia­łe'kró­lew­skie okrę­ty!

IO.

Gdy kraj miły wi­ta­my z wy­pra­wy,
Sto kul nio­sły ło­dzi na­szej ścia­ny,
Eeje w drza­zgach a z ża­gli łach­ma­ny;

Żar­tem rze­cze nam Ba­il­li ła­ska­wy:
„Do Pa­ry­ża-m, kam­ra­ty, we­zwa­ny
Król prze­ze mnie po­zna wa­sze spra­wy".

11.

„Ad­mi­ra­le, szcze­re sło­wo two­je –
My­śmy na to–i król cię wy­słu­cha…
Lecz nam bied­nym coż stąd za otu­cha?

„My­śmy dlań dom rzu­ci­li, osto­je,

Gdy wo­jen­na przy­szła za­wie­ru­cha,

A dziś–chle­ba–patrz–twe łak­ną woje.

12.

„Ale po­mnij tam wi­tan po­kło­ny.

Gdy iść bę­dziesz, bu­dząc uwiel­bie­nia,

Żeś twym majt­kom w naj­wyż­szej był ce­nie!

„Bo–daj moc, a nim wró­cim w swe stro­ny,
Kró­lem był­byś, o do­bry Suf­fre­me,
Ot na koń­cach pal­ców wy­nie­sio­ny!"

Tę pieśń Mar­te­gal­czyk (') snuł bra­ci

W wie­czór sta­wiać sieć… Wódz do sto­li­cy

Ru­szył–mó­wią–w ocej oko­li­cy

Za­zdro­ści­li mu sła­wy ma­gna­ci;
Do­tąd nig­dy już w na­szej dziel­ni­cy
Nie uj­rze­li go sta­rzy kam­ra­ci!

Wczas sta­ry maj­ster ko­szy­kar­ski

Do­koń­czył piosn­ki swej że­glar­skiej,
Bo za chwi­lę już w łzach stłu­mił­by się jej ton;

Lecz na­zbyt śpiesz­nie dla cze­la­dzi,

Co czuj­nie wko­ło się gro­mad­ni

Otwarł­szy usta,–wszy­scy ra­dzi
Słu­chać–słu­cha­ją jesz­cze, choć już umilkł on.

On rzekł: „Za kró­la ongi Owiecz­ka (lł)
Tak nie­raz snu­ła się pio­snecz­ka,

A były pięk­nej trwa­le choć­by na lat sto…
Diis ze­sta­rza­ły–moda nowa–
Ha cóż? fran­cu­ska dzi­siaj mowa,
A w niej de­li­kat­niej­sze sło­wa..

Lecz cie­kaw był­bym–czy też ro­zu­mie je kto?"

Gdy tak po­wia­dał–ro­bot­ni­cy

Po­wsta­li, aby do kry­ni­cy,
Ople­cio­nej do­ko­ła w wi­no­ro­śli krzew,

Mu­łów sześć par do wo­do­po­ju

Pro­wa­dzić do pięk­ne­go zdro­ju,

I tu po­ili je w spo­ko­ju
Sta­re­go z Va­la­bre­gue po ci­chu nu­cąc śpiew,

Mi­re­io śmiesz­ka–na ustro­ni

Sa­miut­ka sie­dzi–Win­cuś do niej,
Syn maj­stra Am­bro­że­go, przy­sia­da się rad;

Za­ga­wę­dzi­li się obo­je,

Kło­niąc ku so­bie gło­wy swo­je

Jako roz­kwi­tłe dwa po­wo­je,
Kie­dy swa­wol­ny wie­trzyk gnie k' so­bie ich kwiat.

„Wincn­siu–pyta się Mi­re­io,–
Kie­dy z pa­kun­kiem swym ko­le­ją

Za­cho­dzisz tu to tam dla da­nia ko­szom łat,
Mu­sisz spo­ty­kać w tej wę­drów­ce
Sta­re za­mczy­ska, to gro­bow­ce,
Tu kier­masz, fest, tam puszcz ma­now­ce,

Gdy my–ot ten go­łęb­nik to cały nasz świat!"

„Praw­da, pa­nien­ko, to wia­do­me!
Ja­go­da czy­ni nam osko­mę,

Lecz gasi pra­gnie­nie jak z dzba­na wody zdrej;
I–je­śli cho­dząc za ro­bo­tą
Nie­raz spo­tka­my się ze sło­tą –
To przy roz­ryw­kach nie dbam o to,

W cie­niu przy­droż­nych drzew w nie­pa­mięć idzie

„To też jak tyl­ko w skwar­nem le­cie
Drze­wa oliw­ne sta­ną w kwie­cie

I ki­ść­mi się okry­ją cał­kiem–w one dni
Śpie­szy­my wsa­dów bia­łe pu­chy,
Lub gdzie w je­sio­nów gę­stwie głu­chej
Za­pach hisz­pań­skie zdra­dza mu­chy,

Któ­rych zie­leń naj­sil­niej w skwa­rze słoń­ca lśni.

„Po­tem się w skle­pach je sprze­da­je…

To znów, gdzie kar­licb dę­bów gaje (ła)
Zbie­ra­my czer­wiec kra­sny – lub idzie­my wpław

Ło­wić pi­jaw­ki–to rai gody!

Bez sie­ci, przy­nęt–precz za­cho­dy –

Ot–zmą­cisz tro­che świe­żej wody
I pi­jaw­ki lgną do nóg, by­le­byś wszedł w staw.

„A fest u „Świę­tych”–zna­cie może?(,3J

Ach co za śpie­wy to, nie­bo­żę!
A ja­kie tłu­my ka­lek ze­wsząd nio­są lam!

Nas w fest za­wio­dła tam ro­bo­ta…

Ko­ścioł zbyt mały–więc cia­sno­ta,

Lecz ja­kie krzy­ki! co za vota!
O świę­te, świę­te Pań­skie, li­tość miej­cie k'nam!

„A byt to rok wiel­kie­go cudu…
Boże! toż wi­dok byt dla ludu!

Na zie­mi dzie­cie nędz­ne aż żal pa­trzeć nań,
A ślicz­ne jak Jan Chrzci­ciel żywy
Mo­dli się w skar­dze ża­ło­śli­wej:
„O świę­te, wzrok mej wróć­cie mi wy,

A ba­ran­ka z roż­ka­mi przy­nio­sę wam w dań!"

„Do­ko­ła nie­go szloch, łzy bie­ga,
Ą wła­śnie z pod­wyż­sze­nia swe­go

Re­li­kwie się spusz­cza­ły nad sku­pio­ny lud (");
I za naj­lżej­szem liny drga­niem
Wnet cały ko­ściół brzmiał wo­ła­niem,
Jak gajn szum pod wia­tru wia­niem:

„O świę­te, wiel­kie świę­te, okaż­cie nam cud!”

„W ob­ję­cia mat­ki chrzest­nej wzię­ta
Dzie­ci­na–ścią­ga swe rą­czę­ta

Ku re­li­kwiom–i le­d­wie ko­ści świę­tych tknie
Ma­ryj trzech bło­go­sła­wio­nych–
Wnet cu­do­twór­czych szcząt­ków onych
Cze­pia się z siłą zroz­pa­czo­nych

Roz­bit­ków, gdy im mo­rze zbaw­czą de­skę pchnie.

„A le­d­wie chwy­ci się w mi­ło­ści

Rącz­ka­mi onych świę­tych ko­ści,
Gdy na­gle dzie­cię to–(by­łem obec­ny sam)–

Za­wo­ła w wie­rze nie­wy­mow­nej:

„Wi­dzę re­li­kwiarz ten cu­dow­ny!

Wi­dzę łzy bab­ki mej sza­now­nej!
O! prę­dzej nie­ście ja­gnię, niech je świę­tym dam!"

„I wy, pa­nien­ko–to wam po­wiem–

Darz, Hoże, was pięk­no­ścią, zdro­wiem,–
Lecz gdy­by pies, jasz­czur­ka, wilk lub wriż tknął was,

Lub inne błęd­ne zwie­rzę mia­ło

Ostrym wam zę­bem zra­nić cia­ło,

Czy­by w nie­do­li sił nie sta­ło,
O! po­śpiesz­cie, a ulgi do­zna­cie tam wra­zi"

Tak noc ubie­gła ira na poły.
Już nie­opo­dal swe­mi koły

Roz­ście­lał wy­przę­żo­ny wóz sze­ro­ki cień;
Zda­le­ka, gdzie błot­ni­sta Iaka,
Cza­sem się ozwie brzę­kot dzwon­ka
Lub sen­nej sowy krzyk się zbłą­ka,

Mie­sza­jąc skar­gę smęt­ną do sło­wi­czych pień.

I mó­wił Win­cuś: „Tak za­le­wa
Dziś blask mie­sięcz­ny łąki, drze­wa,

Więc może o wy­ści­gach po­wie­dzieć wam co,
Gdy bliz­ką była mi na­gro­da?"
Na to na­iw­na dzie­wa mło­da,
Nad­miar szczę­śli­wa, szep­nie: „Zgo­da!”

I tłu­miąc od­dech zbli­ża się, by słu­chać go.

„Było to w Ni­mes, gdzie Espla­na­da

I gdzie wy­ści­gów piae przy­pa­da,
W Ni­mes, o Mi­re­io, w Ni­mes! Gę­ściej się mno­gi lud,

Niż włos na gło­wie wko­ło ści­ska,

Żąd­ny oglą­dać te igrzy­ska;

A za­pa­śni­cy zda­la, zbliz­ka
Boso, bez cza­pek, kur­tek, w szran­ki ze­szli wprzód.

„Gdy na­gle–ko­góż tłum zo­ba­czy?

La­ga­lan­te – król szyb­ko­bie­ga­czy–
Si­łacz, któ­re­go imię pew­no do­szło tu

I o wasz słuch się obi­ja­ło?

Mar­syl­czyk gło­śny swo­ją chwa­łą

Na Wło­chy i Pro­wan­cyę całą,
Gdzie naj­tęż­szych szer­mie­rzy po­zba­wia! on tchu.

„A uda, noga zbu­do­wa­na

Jak se­ne­sza­la Cos­sy Jana! (*5)
Miał wy­sta­wę blach lśnią­cych, gdzie wy­ry­to huk

Bie­gów zwy­cię­skich w wiel­kiej chwa­le;

A ja­kie świet­ne szar­fy, sza­le!

Rzekł­byś, że tę­cza oka­za­le
Na bel­kach jego domu roz­pię­ła swej luk.

„Uj­rzaw­szy go–z spusz­czo­ną gło­wą
Każ­dy odzie­wa się na­no­wo…

Bo któż­by z La­ga­lan­te­in go­nić śmia­łość miał?
Cri-mło­dy chło­pak buj­nej rasy–
{Lecz nóg nie sła­bych!) w one cza­sy
Przy­pę­dził kro­wy–ten w za­pa­sy

La­ga­lan­ta sam je­den tyl­ko wy­zwać śmiał.

„Tra­fem i ja w po­bli­żu sta­łem:
„Ach, szczu­ry mar­ne! – za­wo­ła­łem–

Wiel­ka mi rze­ez bie­gać–toć i ja bie­gam wczwałl"
Com rzekł–Sza­le­niec! Już gro­ma­dy
Krzy­czą: „Stań, brat­ku, nie­ma rady!”
A jam–po­my­śl­cie–tyl­ko w śla­dy

Ku­ro­patw pod dę­ba­mi po pa­gór­kach gnał.

„Mu­sia­łem iść! WtÓm z urą­ga­niem
La­ga­lan­te wstrzy­ma! mię wo­ła­niem:

„Ho! Mal­cze, u trze­wi­ków swych rze­my­ki wiąż!” (,a)
A sam–swe mu­sku­lar­ne nogi
Ści­skał tym­cza­sem w je­dwab' dro­gi,
W spodnie, u któ­rych miał rząd mno­gi

Zło­tych dzwo­uków–aż dzie­sięć–brzą­ka­ją­cych wciąż.

„By tchu nie stra­cić–każ­dy bie­rze

Łozy źdźbło w usta;–szyb­ko, szcze­rze
Ści­ska­my so­bie ręce, a krew w ży­łach gra,

Każ­dy z nas drży znie­cier­pli­wio­ny,

Tu­piąc po li­nii wy­zna­czo­nej,

Nim da­dzą sy­gnał upra­gnio­ny!
W koń­cu padł sy­gnał!–wnet, jak bły­ska­wicz­na skra,

„Pę­dzi­my wszy­scy trzej rów­ni­ną!

„Hej! ha!” Z przed oczn wi­dzów giną
Na­sze sko­ki, tak ku­rzu kłąb ob wij a nas.

Po­wie­trze nie­sie – wlos spo­co­ny

Ku­rzy się… Co za bieg sza­lo­ny!

Za­pał' żar! Dłu­go na wite stro­ny
Szep­ta­no, że u mety sta­niem wszy­scy wraz.

„W koń­cu jam wy­mknął się zwy­cię­sko,

Lecz to też było moją klę­ską!
Bo gdy–jak błęd­ny ognik–gDaui ze wszyst­kich sił,–

Na­gle-wy bla­dły, za­dy­sza­ny,

Kie­dym prze­ści­gnął me kom­pa­ny,

W tej pięk­nej chwi­li–wy­czer­pa­ny
Pa­dam bez tchu na­fzie­mię i już gry­zę pyl.

„Lecz tam­ci dwaj–tań­czą­cy pra­wie–

Niby „che­raus frus” (") w Aix na za­ba­wie,
Rów­nym, mie­rzo­nym kro­kiem we­zwał wciąż pę­dzą, w czwał!

Mar­syl­czyk ów–w zwy­cię­stwa plo­ny

Za­pew­ne ufał… On, wsła­wio­ny, (Mó­wią, że bra­kło mu śle­dzio­ny),
Dziś prze­cież w Cri z Mo­uries (1B) zwy­cięz­cę zna­leźć miał!

„Sród tłu­mów, po­śród ludu fali,

Gdy tuż, tuż mety do­ści­ga­li,
O! gdy­by­ście wi­dzie­li co za skok Cri dał!

W gó­rach, czy wpo­śród par­ków cie­nia

Nie­ma za­ją­ca ni je­le­nia

NÓg rów­nie rą­czych do go­nie­nial
La­ga­lan­te, jak wilk wy­jąc, ru­nął, kędy stał.,.

„Zaś nasz Cri, chwa­łą uwień­czo­ny,

Opla­ta słup swe­mi ra­mio­ny!
Cale Ntmcs pę­dzi po­znać, jak kraj jego zwą.

I okrzyk się po­wta­rza set­nie;

Na słoń­cu bla­cha błysz­czy świet­nie;

Tęt­nią cym­ba­ły, gra­ją flet­nie,
Cza­ru­jąc słuch… Tak Cri od­bie­ra tar­czę swą".

„A La­ga­lan­te?” dziew­cze za­wo­ła.–

„Sie­dząc, w ku­rza­wie, co do­ko­ła
Wzbi­ła się z pod nóg tłu­mu na­ksztalt gę­stej mgły,

Za­ła­ma­ne­mi on rę­ka­mi

Cier­piąc nad bań ba, co go pla­mi,–

Ob­jął ko­la­na i z kro­pla­mi
Potu swo­je­go czo­ła gorz­kie mie­szał łzy.

„Cri doń pod­cho­dzi–po­idro­wie­nie

Nio­sąc:–„Pejdź, bra­cie, pod skle­pie­nie
Szy­uecz­ku, za pierw­szy try­umf śpiesz­my wy­pić tam!

Na ju­tro żal odłóż­my wszel­ki,

DziŚ ra­dość, czar­ki i bu­tel­ki!

Poza gó­ra­mi świat dość wiel­ki,
Aby na nim star­czy­ło słoń­ca obu nam!"

„Lecz ten, pod­no­sząc twarz zbie­la­łą,

Zdarł z cia­ła, co mu jesz­cze drga­ło,
Spodnie z zło­te­mi dzwon­ki i od­rze­cze: „Sto­ji

Gdy wiek kres kła­dzie sile mo­jej,

Za­bierz Cri, tu­bie to przy­stoi,

Mło­dość cię jak ła­hę­dzia stroi–
Więc god­nyś ten si­ła­czy pierw­szych no­sić strej!" –

„Ta­kie­mi były jego sło­wa.

I wnet śród ści­sku rzesz się cho­wa,
Smut­ny jak z od­rą­ba­nym wierz­chem snin­kly wiąz.

Od­tąd znikł szyb­ko­bie­gacz wzię­ty:

Czy nad­szedł Jan czy­li Piotr świę­ty,

Ni wy­ścig, ni na na­cią­gnię­tej
Bło­nie–nig­dy i nig­dzie nie zwa­bił go pląs".

Tak przed za­gro­dą Fa­la­bre­go
Z ust Wio­cu­sio­wycb sło­wa bie­ga
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: