Mit urody - ebook
Mit urody - ebook
Bestseller i klasyczna pozycja z zakresu myśli feministycznej, która redefiniuje nasze spojrzenie na relacje między pięknem a kobiecą tożsamością.
W dzisiejszym świecie kobiety mają więcej władzy, cieszą się prawnym uznaniem i sukcesami zawodowymi jak nigdy wcześniej. Dzieje się to wraz z oczywistym rozwojem ruchu kobiecego. Mimo to jednak, Naomi Wolf, pisarka i dziennikarka, jest zaniepokojona nowym rodzajem społecznej kontroli, który, jak wskazuje autorka, może się okazać równie ograniczający jak tradycyjny wizerunek kobiety jako gospodyni domowej i żony. To mit piękna, obsesja cielesnej perfekcji, więzi współczesną kobietę w nieskończonej spirali nadziei, samoświadomości i nienawiści do samej siebie, gdy stara się ona spełnić to, co niemożliwe: społeczną definicję „nieskazitelnego piękna”.
„Mocne… żadna inna książka nie przedstawiła w tak bezpośredni sposób dezorientacji świetnie wykształconych kobiet, które czują się emocjonalnie i fizycznie torturowane przez konieczność wyglądania jak gwiazda filmowa”. – New York Times.
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7554-484-8 |
Rozmiar pliku: | 820 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kinga Dunin
Nie dać się zamknąć w żelaznej dziewicy
Swoją bestsellerową książkę Naomi Wolf wydała w Stanach Zjednoczonych w 1990 roku. Inne miejsce i inny czas… Jednak ten sam kult, mit i to samo bóstwo, któremu na imię Kobiece Piękno. To, że istnieje kult, nie oznacza jednak, że naprawdę istnieje bóstwo. Wyobrażenia, czym jest owo piękno i jego obowiązujące wzorce, bywały różne w rozmaitych kulturach i epokach historycznych. Nie ma nic takiego, jak obiektywne kobiece piękno. Zresztą niegdyś dotyczyło to przede wszystkim arystokratek i kurtyzan. Wśród absolutnej większości kobiet liczyły się inne zalety – zaradność, pracowitość, zdrowie, płodność. Obecnie ideał kobiecego piękna uległ demokratyzacji i wpływa na życie milionów kobiet na całym świecie. Jego główne rytuały polegają na tym, że mężczyźni mają pożądać Ideału Kobiecego Piękna, a kobiety uporczywie do niego dążyć. Wolf nazywa ten ideał „żelazną dziewicą”. Było to narzędzie tortur, kadłub metalowej kobiety o powabnym wyglądzie. Skazaną zamykano w środku, a kolce umieszczone wewnątrz zabijały ofiarę.
Współczesna żelazna dziewica jest nienaturalnie szczupła, młoda, gładka, świetlista i seksowna. Czyż każda kobieta nie chciałaby się znaleźć w jej skórze i czy te kolce naprawdę ranią? Większość kobiet zapewne odpowie: dbam o siebie, o swoje ciało, wagę, wygląd, bo lubię. Robię to dla siebie, żeby poczuć się lepiej. Nic nie tracę, mogę za to zyskać. Nie tylko będę się lepiej czuła, ale też bardziej będę się podobała, a wtedy poczuję się jeszcze lepiej. To właśnie takie myślenie zamyka kobiety w żelaznych dziewicach, twierdzi Wolf. Ale czy nie przesadza? Czy rzeczywiście kobiety nie tyle chcą, co muszą być piękne? I skąd miałby pochodzić taki przymus?
Najpierw zajrzyjmy do męskich szaf. Niektóre z nich będą pękały w szwach, to się zdarza i to coraz częściej. Ale przeciętnemu facetowi, który nie musi jakoś szczególnie troszczyć się o swój wygląd, wystarczy kilka podstawowych wariantów stroju. Garnitur, kilka koszul i krawatów. Mniej zobowiązująca marynarka i spodnie. Jeansy, parę swetrów. Może coś sportowego. Eleganckie buty, codzienne buty, jedne ciepłe i jakieś na lato. Kurtka. Oczywiście parę rzeczy można by jeszcze wymienić, ale nie jest tego aż tak wiele. Zobaczmy więc jeszcze, co też ma on w łazience? Przybory do golenia, jakiś krem, żel pod prysznic i szampon, jeśli ma go do czego stosować. A ile słoiczków i buteleczek stoi na półkach w jej łazience? Kremy przed i po, toniki, farbki. Jakże inaczej wygląda kobieca garderoba, nawet ta najskromniejsza! Wachlarz możliwości kobiecego ubioru powiększa to, że kobiety mogą chodzić w spodniach, kostiumach przypominających garnitury. Kobiece stroje są dużo bardziej różnorodne, kobiecie wolno też wybrać sobie kolor włosów, fryzurę – od chłopczycy, po warkocz do pasa – oraz rodzaj makijażu.
Wydaje się, że jeśli chodzi o prawo do kształtowania własnego wyglądu, kobiety wywalczyły sobie dużo większe pole wolności niż mężczyźni. Ale czy to jest naprawdę wolność, czy rodzaj wyrachowanego przymusu? Wolność oznaczałaby, że kobieta może, na rozmaite sposoby, operować swoim wyglądem, by wyrazić swoją osobowość. Albo zrezygnować z atrakcyjnego wyglądu na rzecz wygody. Może też, na specjalne okazje albo bez okazji, przebrać się za Kobietę. Tak jak robią to performerzy drag, drag queens, mężczyźni przebierający się za kobiety. Wzorem dla nich są słynne piosenkarki i aktorki – podobnie, jak dla kobiet. Dzięki nim, w karykaturze, widzimy jak bardzo specyficznym kostiumem jest Kobieta.
Jaką cenę płacą za to kobiety? Zresztą, często nie uważając tego za cenę, a wręcz uznając za przyjemność. Muszą wcześniej wstawać, bo dłużej trwa ich przygotowywanie się do wyjścia. W ogóle muszą dużo więcej czasu poświęcać swemu ciału – fryzjer, kosmetyczka, spa… Wklepywanie kremów i nakładanie makijażu. Zakupy. Wybieranie i przymierzanie. Oglądanie się w lustrze. I następna przymiarka. To nie tylko czas, ale także pieniądze. Mówi się, że obecnie kobiety zatrudnione są na dwóch etatach – w domu i w pracy. Ale jest jeszcze ten trzeci – nieustanne dbanie o wygląd.
Przemysł reklamowy mówi nam, że robimy to dla siebie. I na to właśnie zasługujemy: relaksujące żele, pieszczące nasze ciała mazidła, wyszczuplający, rozkoszny masaż. Wiele kobiet powie, że tak właśnie odpoczywa. Bez poczucia winy, bo jednocześnie pracują nad doskonaleniem się i nad swoim narzędziem porozumiewania się ze światem, czyli wyglądem. Na leżenie na kanapie i leniwe przeglądanie gazety nie miałyby odwagi, kobiecie nie wypada bowiem marnować czasu. Ale jest to czas (i środki, dbanie o urodę nie jest tanie), który można by spożytkować inaczej. W świecie, gdzie bóstwem nie byłoby Piękno, może inne potrzeby byłyby ważniejsze: podróże, czytanie książek, czas spędzony z rodziną albo przyjaciółmi. Seks.
Jak to seks? Czy nie po to również kobiety poświęcają czas urodzie, żeby być bardziej seksownymi? Tak, ale robią to w świecie zalanym komputerowo wyretuszowanymi wizerunkami bogiń piękności. Dawniej, rozglądając się wkoło, można było zobaczyć różnych ludzi i tylko niewielka część z nich była piękna i młoda. Dziś jesteśmy otoczeni wyidealizowanymi obrazami – w reklamach, prasie, telewizji, kinie, internecie. Ten zalew zdjęć przedstawiających piękne modelki z kusząco rozchylonymi wargami sprawia, że kobiety z krwi i kości nigdy nie mogą poczuć się wystarczająco seksowne i piękne. Mężczyzn uczy to natomiast patrzeć na kobiety jak na towar. Jeśli nawet nie pożądają oni tak bardzo, jak się twierdzi, kobiet aż tak chudych i idealnych, świetnie wiedzą z kim wypada pokazać się na przyjęciu. Jaka kobieta potwierdzi najlepiej ich prestiż i pozycję. Mit Urody chociaż ma służyć seksualności jednocześnie podkopuje jej podstawę, jaką jest dobre czucie się we własnym ciele.
I jeśli kobiety naprawdę tak dobrze czują się w swoich ciałach, czemu wciąż chcą je zmieniać? Nie tylko za pomocą relaksującej kąpieli w pianie o niepowtarzalnym zapachu różnych egzotycznych roślin, która ma zapewnić głębokie nawilżenie i jedwabistą skórę. Są środki dużo mniej przyjemne.
Na przykład operacje plastyczne, bolesne, czasem niebezpieczne, inwazyjne. Depilacja i mało komfortowe zabiegi odchudzające.
Już kilkuletnie dziewczynki, kiedy patrzą w lustro, wiedzą, że są za grube. Nastolatki zaczynają cierpieć na anoreksję i bulimię, niektóre z tego powodu umierają. Kobiety stosują coraz to nowe diety, zażywają cudowne środki na odchudzanie. Nawet te, które tego nie robią, wiedzą, że muszą „uważać na jedzenie”. Liczą kalorie, odmawiają sobie słodyczy. Kiedy czasem sobie pofolgują, czują, że grzeszą. Kult Bogini Piękności nie może obyć się bez grzechu. A później pokuty. Wobec nich reklamy przyjmują kolejną strategię. Obiecują szczupłą sylwetkę po zażyciu jednego z setek preparatów. Chociaż podejrzewamy, że gdyby któryś z nich był naprawdę szybki i skuteczny, nie byłoby ludzi otyłych. Zachwalają produkty light, różnego rodzaju żywność, która nie tuczy. I tutaj pojawia się następny argument – chodzi przede wszystkim o zdrowie. Dotyczy to też kosmetyków – dla ochrony przed słońcem („Uwaga! Rak”), dla zdrowej skóry, przywrócenia jej właściwego pH, zakłóconego użyciem innych specyfików.
Idealna kobieta nie powinna się też starzeć. Zadba o to milion kremów przeciwzmarszczkowych. Lifting. Bo przecież wiek mierzy się przede wszystkim wyglądem, a nie stanem ducha i organizmu. Kobiety umierają dwukrotnie, mówi Wolf. Po raz pierwszy, kiedy nie da się już ukryć starości i wpasować w postać żelaznej dziewicy. Stają się nieatrakcyjne, niewidzialne. Cały reklamowy aparat perswazji służy tworzeniu i podtrzymywaniu Mitu Urody. Przekonuje kobiety, że mogą osiągnąć ideał, muszą tylko zainwestować w to pieniądze i wysiłek. Jednak w porównaniu z obiecywanymi efektami żadna kobieta nie jest dość idealna. Skutkiem ubocznym jest stałe podważanie poczucia wartości kobiet. Produktem właściwym – dobra i usługi przynoszące ich producentom niewyobrażalne zyski. To ogromne rynki kosmetyków, ubiorów, ozdób, usług upiększających, chirurgii plastycznej, parafarmaceutyków, specjalnej żywności. Możemy do tego dodać jeszcze przemysł pornograficzny, także współpracujący z Mitem Urody.
Uroda określa wartość kobiety nie tylko na rynku seksualnym i matrymonialnym. Wpływa też na jej pozycję zawodową i skuteczność działania w przestrzeni publicznej.
Kobiety, funkcjonujące na rynku pracy, mogą spodziewać się, że poza kompetencjami zostanie oceniony też ich biust. Czasem to pomaga, a czasem przeszkadza, jeśli biust nie jest odpowiednio młody i kształtny.
Męskość i pozycja społeczna idą w parze. Oczywiście są też ładniejsi i brzydsi mężczyźni, ale to rzecz gustu. Może dobry wygląd też trochę sprzyja męskim osiągnięciom, ale jednocześnie osiągnięcia wzmacniają męskość. Mamy przed sobą mężczyznę z pozycją. A jego strój ma być profesjonalny, to znaczy kodować jego status. Z kobietami sprawa jest bardziej złożona. Uroda może coś ułatwia, ale odwraca uwagę od kompetencji i profesjonalizmu, budzi podejrzenia, że to ona zdecydowała o zdobyciu pracy, czy znalezieniu się na liście wyborczej. I może narażać na molestowanie, w najlepszym razie lepkimi komplementami.
Z kolei jeśli kobieta wywalczy sobie jednak autorytet, jeśli uchodzi za inteligentną, jest asertywna, zabiera głos na równi z mężczyznami – ujmuje jej to kobiecości. Właściwie do każdej oceny kobiety, która występuje w roli publicznej czy profesjonalnej, jest dołączona druga, dotycząca jej aparycji.
Niektóre kobiety potrafią tak wyregulować swój wygląd – właściwa waga, elegancja, ale bez przesady – że unikają, jak się wydaje, takiego traktowania. Ale to wymaga pracy i wyczucia. Zbyt sportowy styl może spotkać się z inwektywą: babochłop. Trochę ekstrawagancji grozi wypomnieniem wieku lub defektów urody. Na forach internetowych aż roi się od pełnych pogardy wpisów dotyczących kobiet i odnoszących się do ich wyglądu, wieku, atrakcyjności seksualnej i braku „kobiecości”. Nawet te najlepiej wyglądające i przystosowane kobiety mogą w każdej chwili stać się ofiarami i muszą włożyć sporo wysiłku w to, żeby balansować na granicy chroniącej je przed pogardą. Facet może wyjąć z szafy marynarkę i już wygląda odpowiednio.
Wszędzie tam, gdzie trzeba pokazywać się publicznie i oczekiwany jest odpowiedni wygląd, kryteria stosowane wobec kobiet są dużo ostrzejsze niż wobec mężczyzn. W telewizji widujemy starszych panów i młode prezenterki. A jeśli też nie są już najmłodsze, muszą wyglądać młodziej. Żadnej siwizny, widocznych zmarszczek.
W taki sposób patriarchalne społeczeństwo osłabia pozycję kobiet w życiu prywatnym, na rynku pracy, w polityce i działalności publicznej. Kobiety, które formalnie uzyskały równe prawa z mężczyznami, dostały się w tryby kolejnego mechanizmu ograniczającego ich siłę i możliwości. Podlegają mechanizmowi kontroli, którą pozornie same sobie narzucają. Jednak zyskują na tym głównie mężczyźni oraz wszystkie żyjące z Mitu Urody przemysły.
Kłopot z Mitem Urody polega na tym, że we wszystkich znanych kulturach ludzie, także mężczyźni, mieli potrzebę strojenia się, upiększania. Trudno też podważyć takie wartości, jak zdrowie i młodość – starzenie się nie jest niczym przyjemnym i prowadzi do śmierci. Trudno wyobrazić sobie kulturę, w której ludzie nie chcieliby być zdrowi, sprawni i od czasu do czasu zabłysnąć. Potrzeby te jednak mogą stać się więzieniem dla duszy i prawdziwego rozwoju, jeśli zamieniają się w obowiązki – w szczególny i często bezwzględny sposób egzekwowane od kobiet. Co więcej kobiety pilnują siebie nawzajem. Porównują między sobą, oceniają, plotkują.
Książka Naomi Wolf zmusza nas do refleksji. Czy nasza potrzeba, żeby dobrze wyglądać, jest naprawdę nasza? Czy w jakimś stopniu nie jest po prostu uwewnętrznionym nakazem represyjnej wobec kobiet kultury? Wcale nie jest łatwo rozplątać te nitki. I z całą pewnością nie jest intencją autorki wezwanie, aby od jutra wszystkie kobiety zaczęły chodzić w workach. Chodzi o to, aby kobiety miały więcej wolności i potrafiły zauważyć, że to, co pozornie tej wolności służy – mamy aż tyle możliwości autokreacji! – potrafi też ją ograniczać. Może lepiej dbać o wygodę, dobre samopoczucie i inne przyjemności niż dać się zatrzasnąć w żelaznej dziewicy?Wstęp
Kiedy ponad dziesięć lat temu Mit urody został opublikowany po raz pierwszy, usłyszałam w odpowiedzi tysiące historii. Kobiety zwierzały mi się w listach i osobiście z przejmujących prywatnych walk, staczanych niekiedy, odkąd pamiętają, i podejmowanych, by odciąć swoje ja od czegoś, co natychmiast rozpoznały jako mit urody. Nie było żadnego wspólnego mianownika, który jednoczyłby te osoby pod względem wyglądu. Zarówno młode, jak i stare kobiety mówiły mi o strachu przed starzeniem się, smukłe i pulchne opowiadały o cierpieniu spowodowanym próbami spełnienia oczekiwań związanych ze szczupłym ideałem, czarne, brązowe i białe kobiety, kobiety, które wyglądały jak modelki, wiedziały, od zawsze, że ideał to wysoka, szczupła, biała blondynka o twarzy pozbawionej porów, asymetrii i skaz, ktoś całkowicie „doskonały”, ktoś, kim – w jakiś sposób czuły to – nie są.
Udało mi się napisać książkę, która połączyła moje własne doświadczenia z doświadczeniami innych kobiet z różnych stron świata, konkretnie z doświadczeniami mieszkanek siedemnastu krajów. Byłam wdzięczna za to, w jaki sposób moje czytelniczki korzystają z mojej książki. Często mówiono mi: „Ta książka pomogła mi pokonać zaburzenia odżywiania”, „Czytam teraz czasopisma inaczej”, „Przestałam nienawidzić swoich kurzych łapek”. Dla wielu kobiet moja książka stała się narzędziem, dzięki któremu czuły się silniejsze. Niczym detektywki i krytyczki dekonstruowały swoje własne mity urody.
Książka była rozmaicie przyjmowana przez czytelniczki i czytelników z różnych środowisk, wywołała także gorące debaty na forum publicznym. Prezenterki telewizyjne, słysząc mój argument, że są wynagradzane za wygląd, a w dodatku – w wyniku podwójnego standardu obecnego w telewizji – dzieje się to w sposób o wiele bardziej bezpośredni niż w przypadku ich kolegów prezenterów, obruszały się. Prawicowi redaktorzy radiowi twierdzili, że skoro mam problem ze spełnianiem oczekiwań związanych z tym, jak powinna wyglądać kobieta, to coś ze mną nie tak. Dziennikarze sugerowali, że moje zainteresowanie anoreksją jest jedynie nieuzasadnioną psychodramą uprzywilejowanej, białej dziewczyny. Pytania kierowane do mnie w telewizji, w kolejnych rozmowach, stawały się niemal wrogie. Bardzo możliwe, że było to spowodowane reklamami, które następowały po programach, a które były wykupione przez przemysł dietetyczny wart miliardy dolarów i wysuwający bezpodstawne żądania, obecnie nielegalne. Często komentatorzy celowo bądź przez nieuwagę błędnie utrzymywali, iż twierdzę, jakoby kobiety nie powinny golić nóg czy używać szminki. To nieporozumienie. W swojej książce wspieram prawo kobiet do wyboru tego, jak chcą wyglądać i kim chcą być. Chodzi o to, by nie musiały podporządkowywać się dyktatowi sił rynku i multimiliardowego przemysłu reklamowego.
Ogólnie rzecz biorąc, odbiorcy i odbiorczynie książki zdawali się postrzegać (raczej publicznie niż prywatnie) kwestionowanie ideałów urody jako nie tylko niekobiece, ale wręcz nieamerykańskie. Czytelniczce dwudziestego pierwszego wieku być może trudno w to uwierzyć, ale w 1991 roku kwestionowanie czy podawanie w wątpliwość ideału urody, który w owych czasach był niezwykle sztywny, uważane było za herezję. Wychodziliśmy wówczas dopiero z czasów, które nazwałam „złymi latami osiemdziesiątymi”, gdy prężny konserwatyzm zrzeszył się z silnym antyfeminizmem naszej kultury, twierdząc, że krytyczne tezy na temat kobiecych ideałów są nieprzyzwoite, a nawet wynaturzone. Był to czas, gdy Reagan zakończył swoją długą prezydenturę, poprawka dotycząca równych praw upadła, aktywistki ruchu kobiecego były w odwrocie, a kobietom mówiono, że nie mogą „mieć wszystkiego”. Jak trafnie pokazała Susan Faludi w swojej książce Reakcja¹, która została wydana mniej więcej w tym samym czasie co Mit urody, „Newsweek” wmawiał kobietom, że mają większe szanse na śmierć z rąk terrorysty niż na małżeństwo w trakcie kariery zawodowej. Feminizm stał się „brzydkim słowem na f”. Kobietom, które narzekały na mit urody, przypisywano rozmaite wady: przypuszczano, że są one grube, brzydkie, niezdolne do zaspokojenia mężczyzny, że są to „feministki nazistki” lub obrzydliwe lesbijki. Ideał tamtego czasu: biała, wychudła, a mimo to obdarzona dużym biustem kobieta, został uznany przez mass media, odbiorców i odbiorczynie czasopism i filmów za wieczny i najdoskonalszy, mimo że niezbyt często spotykany w codziennym życiu. Dążenie do ucieleśnienia tego ideału było bez wątpienia istotnym celem życiowym.
Kiedy rozmawiałam z publicznością na przykład o epidemii zaburzeń odżywiania czy o niebezpieczeństwach silikonowych implantów piersi, często odpowiadano mi w duchu Uczty Platona – znanego dialogu dotyczącego wiecznych i niezmiennych idei – powtarzając coś w rodzaju: „kobiety zawsze cierpiały dla urody”. Ogólnie rzecz ujmując, nie rozumiano wówczas, że ideały nie biorą się znikąd, lecz zawsze skądś i zawsze służą jakiemuś celowi. Ten cel był często, co wyjaśnię później, finansowy – chodziło o wzrost zysków reklamodawców, których pieniądze napędzały media tworzące ideały. Twierdzę też, że ów ideał miał wymiar polityczny. Im silniejsze politycznie się stawałyśmy, tym bardziej przygniatano nas ideałami urody, co najczęściej miało na celu rozproszenie naszej energii i osłabienie naszego rozwoju.
Co zmieniło się dziesięć lat później? Jaki jest dzisiaj mit urody? Mit stał się nieco inny i dlatego warto spojrzeć nań z nowej perspektywy.
Cieszy mnie to, że niezwykle trudno dziś znaleźć dwunastolatkę, która nie wiedziałaby, że „ideały” są za bardzo wymagające dla dziewcząt, że są nienaturalne i że zbyt niewolnicze podążanie za nimi nie jest ani zdrowe, ani fajne. Magazyn „American Girl”, który skierowany jest do dziewięciolatek, omawia korzyści płynące z kochania swego ciała i pokazuje, jak bardzo mylą się te dziewczęta, które wierzą, że będą szczęśliwe tylko wtedy, gdy osiągną wygląd Britney Spears. W gimnazjach prowadzone są wykłady dotyczące zaburzeń odżywiania, a na szkolnych korytarzach wywiesza się plakaty informujące o niszczącym wpływie ideałów piękna na dziewczynki i kobiety. Wydaje mi się, że za znak zmiany w świadomości możemy uznać fakt, iż to, co początkowo było tezą wygłaszaną z zewnątrz grupy, stało się jej obiegową mądrością. Mit urody przyszedł w samą porę, dziewczyny i kobiety były wówczas gotowe, by powiedzieć opresji „nie”. To właśnie nazywam postępem.
Jednak mimo że język mediów także się zmienił, zauważyłam, iż ideał seksualizuje się obecnie coraz bardziej i coraz młodsze dziewczęta czują, że muszą go spełnić. Gdy byłam nastolatką, głośne kampanie reklamowe Calvina Kleina ukazywały w erotycznym świetle szesnastolatki, we wczesnych latach dziewięćdziesiątych w podobny sposób prezentowane były czternastolatki, a pod koniec dwudziestego wieku – dwunastolatki. Reklamy Guess Jeans przedstawiają w prowokacyjnej scenerii na oko dziewięciolatki. Ostatnio popularne zrobiło się fotografowanie nawet siedmio- i ośmiolatek w strojach gwiazd muzyki pop, które przypominają ubrania pracowniczek seksualnych. Czy to jest postęp? Wątpię.
Widziałam wiele licealnych i uniwersyteckich projektów – od prezentacji na płycie CD o tym, co to znaczy „wyglądać doskonale”, po prace magisterskie dotyczące afroamerykańskiego mitu piękności skoncentrowanego wokół wyglądu włosów – które analizowały wizerunki kobiet w mediach i rozkładały je na części. Nawet kultura popularna odpowiedziała na nasze problemy. Przykładem może być choćby klip grupy TLC do piosenki Unpretty . Teledysk pokazuje między innymi dziewczynę, która – aby spełnić oczekiwania chłopaka – chce zdecydować się na operację powiększającą biust, w końcu jednak rezygnuje z zabiegu. Mit urody zdecydowanie wzmocnił łatwość, z jaką dziewczęta i kobiety mogą krytykować ideały kultury masowej, jednak na wiele sposobów ograniczano ten jeden krok naprzód, co wymuszało wycofanie się.
Kiedy ta książka powstała w 1991 roku, silikonowe implanty piersi były rutynowo wszczepiane w kobiece ciała, a pornografia wywarła tak wielki wpływ na kulturę popularną, że kobiety na nowo niepokoiły się o właściwy rozmiar i kształt swoich piersi. Jeśli weźmiemy pod uwagę siłę seksualnych wizerunków, nie będzie nas dziwić to, że miliony kobiet w tym samym czasie mogą odczuwać niepokój związany na przykład z kształtem piersi. Kobiety zaczęły martwić się o swój własny, w naturalny sposób „niedoskonały” biust, ponieważ z każdej strony otoczone były wizerunkami „biustu doskonałego”, a to za sprawą nowego wpływu pornografii na modę. Zjawisko to utrzymywało się do momentu, gdy mit urody obrał inny powód do niepokoju. Wiele kobiet w odpowiedzi na nowy ideał zdecydowało się na operacje wszczepiania silikonowych implantów, a punkty oferujące zabiegi powiększenia piersi stały się nowym prężnym reklamodawcą na rynku magazynów kobiecych. Czasopisma publikowały jeden po drugim bezkrytyczne artykuły wychwalające operacje piersi. Przed ukazaniem się Mitu urody, który bił na alarm, zwracając uwagę na skutki uboczne silikonu i samych operacji, świadomość niebezpieczeństw związanych z tym zabiegiem nie była powszechna.
Dziś, ponad dekadę później, zagrożenia związane z silikonem są już bardzo skrupulatnie udokumentowane. Wytwórców implantów piersi postawiono przed sądem, a w gazetach od połowy lat dziewięćdziesiątych ukazało się tysiące artykułów demaskujących niebezpieczeństwa silikonowych wszczepów. Do roku 2000 silikonowe implanty piersi zostały generalnie wycofane z rynku. Nieprzypadkowo rzadko się obecnie czyta o niepokojach związanych z rozmiarem piersi. Dlaczego? Z prostego powodu: pogłębione badania tego chirurgicznego procederu doprowadziły do wyciągnięcia jego prawnych konsekwencji, a to zamknęło drogę rozwoju dla rynku implantów piersi. Nie ma już budżetu stymulującego drukowanie w czasopismach artykułów o niepokoju związanym z rozmiarem piersi, które niegdyś ów niepokój podsycały i tworzyły popyt na reklamowane produkty.
Powyżej zarysowałam pełną połowę szklanki. Przyjrzyjmy się teraz pustej części.
Wpływ pornografii na kobiece poczucie seksualności w czasie, gdy Mit urody został wydany po raz pierwszy, dopiero zaczynał się ujawniać. Obecnie jednak nabrał on takich rozmiarów, że stało się niemal niemożliwe, by młoda dziewczyna odróżniła rolę, jaką pornografia pełni w kształtowaniu jej pomysłu na to, jaką być, jak wyglądać i poruszać się w seksie, od jej własnego wewnętrznego poczucia seksualnej tożsamości. Czy to postęp? Nie sądzę.
Gdy książka ukazała się po raz pierwszy, anoreksja i bulimia były w powszechnej opinii brane za zachowania anormalne i marginalne. Co więcej, społeczeństwa kreującego ideały i wywierającego presję, by się do nich dostosować, nie obarczano odpowiedzialnością za te zaburzenia. Winy szukano raczej w osobistych kryzysach, perfekcjonizmie, braku rodzicielskiego wsparcia i w innych formach indywidualnego, psychologicznego nieprzystosowania. W rzeczywistości jednak na te choroby cierpiało wiele zwykłych, młodych dziewczyn pochodzących z niczym się niewyróżniających rodzin, kobiet i dziewcząt, które chciały po prostu utrzymać nienaturalne i „idealne” kształt oraz wagę ciała. Z mojego własnego doświadczenia zarówno w liceum, jak i podczas studiów wynika, że wiele młodych kobiet, doskonale zrównoważonych pod innymi względami, cierpiało na zaburzenia żywienia. Rozwój tych chorób spowodowany był głównie społeczną presją, by być szczupłą. Narodowy Związek Zaburzeń Żywienia potwierdza statystyki Narodowych Instytutów Zdrowia, które wskazują, że od jednego do dwóch procent Amerykanek (to jest od półtora do trzech milionów kobiet) cierpi na anoreksję i że choroba z reguły zaczyna się w wieku dojrzewania. Narodowe Instytuty Zdrowia podkreślają także, że śmiertelność spowodowana anoreksją wynosi 0,56 procent na dekadę i jest to dwanaście razy więcej niż roczna śmiertelność w grupie kobiet pomiędzy piętnastym a dwudziestym czwartym rokiem życia spowodowana wszystkimi innymi możliwymi przyczynami zgonów. Anoreksja jest największą zabójczynią amerykańskich nastolatek. Z własnego doświadczenia i z doświadczenia z mojego otoczenia wiedziałam, że zaburzenia odżywiania to błędne koło: głodzenie się czy prowokowanie wymiotów uzależnia. Byłam świadoma tego, że społeczne oczekiwanie, by być tak chudą, że aż nie mieć okresu, jest chore i że często droga do dostosowania się doń prowadziła przez chorobę. Niezrównoważone odżywianie, do którego uciekano się, by spełnić chory ideał, to jedna z przyczyn chorób, nie zaś, jak utrzymywała popularna opinia, objaw ukrytej neurozy.
Dzisiaj, naturalnie, edukacja poświęcona niebezpieczeństwom obsesyjnego stosowania diety lub ćwiczenia jest rozpowszechniona. W każdej księgarni, szkole, uczelni, gabinecie lekarskim, siłowni dostępne są informacje dotyczące zaburzeń żywienia, ich uzależniającej natury i możliwych kuracji. To, co dziś obserwujemy, jest postępem.
Jednakże duży rozgłos odebrał zaburzeniom moc stygmatyzującą, a one same są obecnie tak powszechne, że stały się praktycznie rzecz biorąc normalne. Grupy żeńskie na uniwersytetach uznają za oczywiste, że bulimia jest całkowicie normalnym zachowaniem, a modelki, na przykład w wywiadach dla magazynu „Glamour”, mówią otwarcie o swoich głodówkach. Reportaże w gazetach opowiadają o grupach szczupłych, ambitnych kobiet, które rozmawiając o wadze ciała, pytają: „Co złego jest w wymiotowaniu?”. W internecie pojawiły się natomiast strony pro-ana, skupiające wokół siebie subkulturę dziewcząt, które są „za anoreksją”, które uważają, że anorektyczki wyglądają pociągająco i propagują ten styl życia. To na pewno nie jest postępem.
Kiedy analizowałam mit urody we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, podkreślałam, że ideał kobiecości był niezwykle sztywny. Twarze starszych kobiet prawie nigdy nie były umieszczane w czasopismach, a jeśli to się czasem zdarzało, musiały być poprawione tak, aby wyglądały młodziej. Kobiety kolorowe rzadko pokazywane były jako modelki, chyba że miały cechy białych, tak jak Beverly Johnson. Obecnie mit jest o wiele bardziej pluralistyczny. Możemy nawet powiedzieć, że mamy dziś do czynienia z wieloma mitami urody. Twarzą naszych czasów według „New York Timesa” jest siedemnastoletnia afromerykańska modelka o afrykańskich rysach i ciemnej skórze. W tym samym duchu firma Benetton umieszcza w swoich reklamach modelki o skórach we wszystkich odcieniach tęczy i z mnóstwem cech rasowych i etnicznych. Dobiegająca pięćdziesiątki Cybill Shepherd jest dziewczyną z okładki, a uwielbiana puszysta modelka Emme prowadzi program Fashion Emergency . Kolorowe kobiety z większą swobodą ubierają się do pracy w tradycyjne etnicznie stroje i tak też się czeszą, a prostowanie włosów nie jest już obowiązkiem, którym było we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Nawet lalka Barbie ma bardziej realistyczne ciało w różnych odcieniach. Patrząc wokół, możemy powiedzieć, że mamy więcej przestrzeni na bycie sobą.
W porównaniu z czasami, kiedy ukazała się ta książka, mamy także więcej konsumenckiej ochrony przed najgorszymi żądaniami przemysłu urody. Dla przykładu: kremu przeciwko starzeniu się nie reklamują już absurdalne zapewnienia używane jeszcze przed dziesięcioma laty. Dekadę temu firmy produkujące kosmetyki twierdziły, że ich odmładzające kremy „wymazują” znaki upływu lat, „restrukturyzują” skórę na poziomie „komórkowym” i „odnawiają” tkankę „od wewnątrz”. Wszystko to jest fizycznie niemożliwe, ponieważ składniki kremów nie wnikają w naskórek. To wprowadzanie w błąd zaszło na tyle daleko, że Amerykańska Agencja do spraw Żywności i Leków musiała w tej sprawie interweniować. Dziesięć lat temu rzadkością w kobiecych magazynach były zdjęcia twarzy kobiet po dwudziestym piątym roku życia, niezwykle rzadko można było dostrzec choćby cień zmarszczki. Było to spowodowane presją firm kosmetycznych wykupujących przestrzeń reklamową w kobiecych czasopismach. Na innym froncie Federalna Komisja Handlu rozprawiła się z szeroko reklamowanymi w latach dziewięćdziesiątych programami popularyzującymi diety. Komisja zabroniła programom tym składać mylące obietnice, dotąd powszechne, związane z wynikami odchudzania, które nie byłyby poparte badaniami. Rzecznik konsumentów wycofał nawet z rynku odchudzający środek Fen-Phen ze względu na jego śmiertelne skutki.
Dzięki tym działaniom oszczędziłyśmy pieniądze, a jednocześnie rozpoczęła się nowa, mniej stresująca epoka dla tych z nas, które martwi starzenie się. Teraz, gdy reklamodawcy mniej koncentrują się na kremach przeciwko zmarszczkom, bardziej zaś na dotarciu do nowej siły starszych kobiet: ich pieniędzy (jest to najszybciej rosnący segment zamożnych konsumentów w kraju), kobiece magazyny, programy telewizyjne, a nawet hollywoodzcy filmowcy odkryli istnienie raczej nadmiaru niż niedoboru wspaniałych, charyzmatycznych czterdziesto- czy pięćdziesięciolatek, które można ubóstwiać. Osoby, które chciałyśmy naśladować, starzeją się, być może dlatego właśnie niezależnie od wieku wydajemy się mniej spanikowane na myśl o zbliżających się czterdziestych, a nawet pięćdziesiątych urodzinach. Nieprzypadkowo nie myślimy dziś o wieku dojrzałym jako o natychmiastowym wymazaniu z naszej tożsamości żywiołowości, zmysłowości, potrzeby miłości i bycia na czasie. Wpływ i powszechność puszystych modelek w przemyśle modowym i kosmetycznym szybko się zwiększa. Kolorowe kobiety są jednymi z najbardziej podziwianych ikon mody.
Czy zatem pluralistyczny mit urody zdominował nasze czasy? Nie na długo. Mit urody, jak zresztą wiele ideologii kobiecości, przekształca się, aby dostosować się do nowych okoliczności i trzymać w szachu aktywność kobiet zmierzającą do zwiększenia ich władzy. W dziale styl „New York Timesa” Kate Betts wyznała, że usunęła z okładki „Vogue’a” znakomitą aktorkę Renée Zellweger, ponieważ była „zbyt gruba” (przytyła wówczas do roli w Dzienniku Bridget Jones), to znaczy: była postury przeciętnej kobiety. Gazety snuły przypuszczenia, że powodem zwolnienia modelki Elizabeth Hurley z funkcji rzecznika Estée Lauder był jej wiek: miała trzydzieści sześć lat i była „za stara”. A przeciętna top modelka jest dziś jeszcze szczuplejsza niż amazonki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
Przekształcenia mitu urody nie dotyczą wyłącznie kobiet, choć mit urody dotykający mężczyzn napędzany jest w mniejszym stopniu przez kulturową reakcję, w większym zaś przez proste rynkowe możliwości. Męski mit urody, zgodnie z tym, co przewidziałam, powstał w ostatnim dziesięcioleciu i rozwijał się, począwszy od subkultur gejowskich, uderzając w końcu w mieszkających na przedmieściach tatuśków, którzy poznali, czym jest – zupełnie dla nich nowy – niepokój o brzuchy, który nigdy wcześniej nie zaprzątał ich myśli. Obecnie obok pasty do zębów na półkach z kosmetykami mężczyźni stawiają Minoksydyl². Równolegle do wzrostu ekonomicznej i społecznej władzy kobiet zmniejsza się przepaść między kobietami i mężczyznami, jeśli chodzi o władzę: mężczyźni są odsuwani od pozycji arbitra piękna, seksapilu i atrakcyjności, którą zajmowali od wieków, zaczynają zaś pełnić rolę ich nośników. Ogromny popyt na viagrę był nieunikniony. Bardzo popularne stały się magazyny poświęcone męskiej modzie, zdrowiu, wyglądowi. Operacje plastyczne mężczyzn osiągnęły rekordową ilość. Mężczyźni stanowią obecnie jedną trzecią rynku zbytu na chirurgiczne ingerencje kosmetyczne, co więcej: wśród studentów cierpiących na zaburzenia odżywiania dziesięć procent to mężczyźni. W porównaniu z czasami sprzed dziesięciu lat mężczyźni w różnym wieku, pochodzący z różnych środowisk, o różnych orientacjach seksualnych czują większy niepokój. Czy możemy mówić o postępie, gdy obie płcie są traktowane jak towary i oceniane jak przedmioty? Jeśli w ogóle tak, ma on podwójne dno.
Podsumowując, dziesięć lat po publikacji Mitu urody kobiety mają nieco więcej swobody, by zrobić to, do czego zachęcałam w ostatnim rozdziale książki: uczynić mit urody swoim własnym mitem. Dziś kobiety cieszą się w pewnym stopniu wolnością, mogą się wystroić lub ubrać w dres, użyć szminki lub nie, a czasami nawet schudnąć lub przytyć bez strachu, że to zachwieje ich wartością jako kobiet lub powagą ich osoby. Nie tak dawno temu nie dokonywałyśmy tych wyborów bez niepokoju. Nieprawdopodobne wydaje się, że dekadę temu zbyt wiele z nas pytało samych siebie: „Czy zostanę potraktowana w pracy poważnie, jeśli będę wyglądać »zbyt kobieco«?”, „Czy w ogóle zostanę wysłuchana, gdy będę wyglądać »nijako«?”, „Czy jestem »zła«, gdy przytyję? Czy staję się »dobra« z każdym zrzuconym kilogramem?” Jeśli kobiety nie będą już myśleć w ten sposób, a przynajmniej uświadomią sobie, że jest w tym coś złego, będzie to świadczyło o potędze tej idei w umysłach wielu kobiet w tym samym czasie i będzie dowodziło, że mogą one zmienić świat na stałe i zdobyć dla siebie więcej wolności.
Każda z nas ma moc, by powiększyć przestrzeń wolności. Mam nadzieję, że użyjesz tej książki w zupełnie nowy sposób, właściwy tylko tobie.
Naomi Wolf
Nowy Jork, kwiecień 2002