Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moi rodzice - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Maj 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Moi rodzice - ebook

Najbardziej wyczekiwana książka ostatnich lat. O Lechu i Marii Kaczyńskich opowiada ich córka. To przede wszystkim historia wielkiej, czułej miłości. Poza tym to saga rodzinna - dowiemy się z niej, jakim ojcem i dziadkiem był Prezydent RP i jakie ubranka dla lalek szyła Pierwsza Dama. Ale Marta Kaczyńska nie unika też tematów politycznych. Opowiada o dawnych przyjaciołach ojca, którzy stali się jego wrogami. I kreśli portret Lecha Kaczyńskiego jako wizjonerskiego męża stanu. Szczególnie poruszające są wspomnienia Autorki z tragicznego kwietnia 2010 roku. Książkę ilustruje ponad 120 unikatowych zdjęć, głównie z prywatnego archiwum Marty Kaczyńskiej.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61808-50-3
Rozmiar pliku: 28 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

* * *

To była so­bo­ta rano. Jak za­wsze wsta­łam, żeby przy­go­to­wać śnia­da­nie dla dzie­ci. Mąż był za gra­ni­cą. Pla­no­wa­łam spo­koj­ny dzień z cór­ka­mi. Włą­czy­łam te­le­wi­zor. Chcia­łam zo­ba­czyć trans­mi­sję z uro­czy­sto­ści w Ka­ty­niu. Nie mia­łam za­mia­ru oglą­dać ca­ło­ści, bo za­wsze de­ner­wo­wa­łam się pu­blicz­ny­mi wy­stą­pie­nia­mi taty, choć on wy­pa­dał bar­dzo do­brze – miał fe­no­me­nal­ną pa­mięć i za­zwy­czaj mó­wił bez kart­ki. Być może, pa­ra­dok­sal­nie, za­miast nie­go od­czu­wa­łam tre­mę i w związ­ku z tym mia­łam taki dziw­ny zwy­czaj: prze­waż­nie oglą­da­łam po­czą­tek i ko­niec wy­stą­pie­nia, a ewen­tu­al­nie już po wszyst­kim od­twa­rza­łam so­bie śro­dek. Na­gle usły­sza­łam, jak dzien­ni­karz mówi, że roz­po­czę­cie uro­czy­sto­ści opóź­nia się z po­wo­du pro­ble­mów z lą­do­wa­niem. W tam­tej chwi­li przy­po­mnia­łam so­bie wi­zy­tę ro­dzi­ców w Mon­go­lii, gdzie z uwa­gi na kło­po­ty tech­nicz­ne Tu-154M byli zmu­sze­ni wy­po­ży­czyć sa­mo­lot tam­tej­sze­go rzą­du. Za­czę­łam zmie­niać ka­na­ły te­le­wi­zyj­ne, by spraw­dzić, czy dzien­ni­ka­rze z in­nych sta­cji nie prze­ka­zu­ją bar­dziej ak­tu­al­nych in­for­ma­cji. Wie­rzy­łam, że za chwi­lę usły­szę, że sa­mo­lot z pre­zy­denc­ką de­le­ga­cją wła­śnie wy­lą­do­wał.

W me­diach po­ja­wia­ły się jed­nak ko­lej­ne nie­po­ko­ją­ce sy­gna­ły, więc po­sta­no­wi­łam za­dzwo­nić do funk­cjo­na­riu­szy BOR-u. Wy­da­wa­ło mi się wów­czas, że prze­kaz in­for­ma­cji w służ­bach od­po­wie­dzial­nych za bez­pie­czeń­stwo gło­wy pań­stwa jest bły­ska­wicz­ny. W BOR-ze nic nie wie­dzie­li. Za­te­le­fo­no­wa­łam więc do jed­ne­go z oso­bi­stych ofi­ce­rów mo­jej mamy, ale on rów­nież nie miał żad­nych do­dat­ko­wych wia­do­mo­ści.

Za­czę­łam te­le­fo­no­wać do ro­dzi­ców. Kie­dy nie uda­ło mi się do nich do­dzwo­nić, tłu­ma­czy­łam so­bie, że na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu wy­łą­czy­li ko­mór­ki. Gdy po­ja­wi­ła się in­for­ma­cja o po­ża­rze, wciąż wie­rzy­łam, że ro­dzi­com nic po­waż­ne­go nie mo­gło się stać. Na ko­lej­ną in­for­ma­cję, tym ra­zem o śmier­ci kil­ku­dzie­się­ciu pa­sa­że­rów, za­re­ago­wa­łam po­dob­nie, cały czas wy­pie­ra­jąc ne­ga­tyw­ny sce­na­riusz i pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad lę­kiem. Nadal dzwo­ni­łam do ro­dzi­ców. Wy­bie­ra­jąc nu­me­ry jak au­to­mat, wciąż wie­rzy­łam, że prze­ży­li. A po­tem w te­le­wi­zji po­wie­dzia­no, że wszy­scy pa­sa­że­ro­wie zgi­nę­li. Gdy od­czy­ty­wa­łam po raz ko­lej­ny tekst wy­świe­tla­ny na żół­tym pa­sku in­for­ma­cyj­nym, na­dzie­ja ga­sła. Na­gle za­mknął się pe­wien roz­dział ży­cia, choć w tam­tych chwi­lach nie mo­głam w to uwie­rzyć. Prze­cież ka­ta­stro­fy z parą pre­zy­denc­ką na po­kła­dzie i de­le­ga­cją naj­wyż­szych przed­sta­wi­cie­li pań­stwa się nie zda­rza­ją, prze­cież wy­ma­ga­nia do­ty­czą­ce bez­pie­czeń­stwa lo­tów z ta­ki­mi oso­ba­mi są tak ry­go­ry­stycz­ne, że nic złe­go nie ma pra­wa się stać…

Tego dnia nikt ofi­cjal­nie nie po­in­for­mo­wał mnie o śmier­ci mo­ich ro­dzi­ców.

Babusik

Po­dob­no mia­ła pani być Ka­sią?

Rze­czy­wi­ście, ro­dzi­ce chcie­li mi dać na imię Ka­sia. Oka­za­ło się jed­nak, że Kaś w tam­tym cza­sie było spo­ro i zo­sta­łam Mar­tą. Do­my­ślam się, że wpływ na de­cy­zję o imie­niu mia­ła moja bab­cia Dada¹, któ­ra przy­jaź­ni­ła się wów­czas z Mar­tą Fik². Po­dej­rze­wam, że moje imię wzię­ło się wła­śnie od tam­tej Mar­ty. Z opo­wie­ści wiem też, że bab­cia przy­sła­ła ro­dzi­com całą li­stę imion, któ­re na­le­ża­ło­by roz­wa­żyć jako wła­ści­we.

Ze wzglę­du na pro­ble­my z moim tęt­nem mama tra­fi­ła do szpi­ta­la wcze­śniej, niż wska­zy­wał ter­min po­ro­du. Oka­za­ło się, że ko­niecz­ne bę­dzie ce­sar­skie cię­cie. Tata bar­dzo prze­żył moje przyj­ście na świat. Do tego stop­nia, że za­raz po moim uro­dze­niu roz­bo­lał go brzuch. I to wca­le nie dla­te­go, że urzą­dził sza­lo­ne „pęp­ko­we”, tyl­ko z emo­cji. Mama żar­to­wa­ła, że współ­od­czu­wał z nią fi­zycz­ny ból.

Spę­dzi­ły­śmy z mamą w szpi­ta­lu jesz­cze kil­ka dni. Z uwa­gi na ów­cze­sne ry­go­ry­stycz­ne za­sa­dy tata nie mógł być obec­ny przy po­ro­dzie ani nas od­wie­dzać, więc przy­cho­dził pod szpi­tal­ne okna, by choć w ten spo­sób mnie zo­ba­czyć. Ro­dzi­ce pi­sa­li do sie­bie krót­kie li­ści­ki, któ­re prze­ka­zy­wa­ły im pie­lę­gniar­ki. Tata na­zy­wał w nich mamę „Ba­bu­si­kiem” i „Ma­lusz­kiem”. Mnie z cza­sem za­czął na­zy­wać „ma­łym Ba­bu­si­kiem” albo tak­że „Ma­lusz­kiem”. Tata był dla mamy „Lesz­kiem”, „Le­szecz­kiem” albo „Le­szuń­kiem” – i tak już po­zo­sta­ło na za­wsze.

Pierw­sze mie­sią­ce ży­cia spę­dzi­łam w dwóch po­ko­jach wy­naj­mo­wa­nych przez ro­dzi­ców w wil­li przy ów­cze­snej Ar­mii Czer­wo­nej (dziś Ar­mii Kra­jo­wej). Ro­dzi­ce nie mie­li w Trój­mie­ście ro­dzi­ny, więc wszyst­kie obo­wiąz­ki zwią­za­ne ze mną wy­ko­ny­wa­ła mama i od cza­su do cza­su tata. Od po­cząt­ku mama pra­wie wszę­dzie za­bie­ra­ła mnie ze sobą. Jeź­dzi­ła wów­czas czer­wo­nym fia­tem 126p, na któ­re­go przy­dział odzie­dzi­czy­ła po moim dziad­ku. Oj­ciec mamy zgi­nął w wy­pad­ku krót­ko po tym, jak ro­dzi­ce się po­zna­li. Ma­lu­szek był na wło­skich czę­ściach, z jed­nym lu­ster­kiem i ma­ły­mi trój­kąt­ny­mi szyb­ka­mi, któ­re trud­no było do­mknąć. Mama jeź­dzi­ła nim prze­szło trzy­na­ście lat. Czę­sto się psuł i gdy tak się dzia­ło, to za­wsze mó­wi­łam, że to może świe­ca. A mama śmia­ła się, że je­stem eks­per­tem od sa­mo­cho­dów. Nie pa­mię­tam pra­wie żad­nych nu­me­rów re­je­stra­cyj­nych, mam kło­pot na­wet z nu­me­rem swo­je­go sa­mo­cho­du, ale re­je­stra­cję tam­te­go auta pa­mię­tam do dziś: GDT 2618.

Kie­row­cą była mama. Tata zro­bił pra­wo jaz­dy do­pie­ro w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych i tak na­praw­dę nig­dy nie miał oka­zji z nie­go sko­rzy­stać. W ostat­nich la­tach żar­to­wał, że kie­dy bę­dzie już na po­li­tycz­nej eme­ry­tu­rze, wró­ci do sa­mo­dziel­nej jaz­dy sa­mo­cho­dem. Ro­dzi­ce z przy­mru­że­niem oka na­zy­wa­li swój po­jazd „po­mi­do­rem”. Mama po­ru­sza­ła się nim głów­nie w ob­rę­bie So­po­tu. Pa­mię­tam z wcze­sne­go dzie­ciń­stwa, że men­tal­ną gra­ni­cą był dla mnie po­stój tak­só­wek za ta­bli­cą z na­pi­sem „Gdańsk”, na skra­ju dziel­ni­cy Ża­bian­ka. Kie­dy tata jeź­dził do Le­cha Wa­łę­sy, wła­śnie tam go pod­wo­zi­ły­śmy. Po­cząt­ko­wo my­śla­łam, że Wa­łę­sa miesz­ka w tam­tej oko­li­cy, po­tem do­wie­dzia­łam się, że tata w dal­szą dro­gę uda­je się tak­sów­ką.

Z czer­wo­nym ma­lusz­kiem wią­że się jesz­cze jed­no moje wspo­mnie­nie, któ­re za­pew­ne dziś wie­lu oso­bom może wy­da­wać się wręcz sur­re­ali­stycz­ne. Są jed­nak z pew­no­ścią tacy, któ­rzy pa­mię­ta­ją kło­po­ty z ku­po­wa­niem to­wa­rów w la­tach osiem­dzie­sią­tych, na przy­kład pa­pie­ru to­a­le­to­we­go. W na­szym domu za­wsze czy­ta­ło się mnó­stwo ga­zet, więc mama w swo­jej za­rad­no­ści po­sta­no­wi­ła zbie­rać je na tak zwa­ną ma­ku­la­tu­rę. Nie za­po­mnę pew­ne­go po­po­łu­dnia, gdy po szko­le po­je­cha­ły­śmy z mamą do sku­pu ma­ku­la­tu­ry i w za­mian za zgro­ma­dzo­ne ga­ze­ty otrzy­ma­ły­śmy kil­ka ro­lek pa­pie­ru to­a­le­to­we­go. Tam­te­go dnia nasz ma­lu­szek zo­stał wy­peł­nio­ny pa­pie­rem nie­mal po brze­gi, a ja przez całą po­dróż ba­łam się, że za­trzy­ma nas mi­li­cja.

Z opo­wia­dań ro­dzi­ców wiem, że byli bar­dzo szczę­śli­wi z po­wo­du mo­je­go przyj­ścia na świat. Nie by­łam jed­nak dziec­kiem szcze­gól­nie dłu­go wy­cze­ki­wa­nym czy pla­no­wa­nym. Ro­dzi­ce nie mie­li wów­czas miesz­ka­nia, wy­naj­mo­wa­li wspo­mnia­ne dwa po­ko­je bez kuch­ni i z ła­zien­ką dzie­lo­ną z po­zo­sta­ły­mi lo­ka­to­ra­mi. Oj­ciec dzia­łał w Wol­nych Związ­kach Za­wo­do­wych, pra­co­wał nad swo­im dok­to­ra­tem. Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że przy­szłam na świat w cie­ka­wym cza­sie – tuż po pierw­szym zwy­cię­stwie w spra­wie Anny Wa­len­ty­no­wicz, na kil­ka mie­się­cy przed po­wsta­niem „So­li­dar­no­ści”.

I to dla­te­go tata nie mógł zbyt dłu­go w spo­ko­ju się pa­nią cie­szyć…

Względ­ny spo­kój ro­dzi­ce mie­li do sierp­nia 1980 roku. Póź­niej tata bar­dzo za­an­ga­żo­wał się w „So­li­dar­ność” i miał znacz­nie mniej cza­su dla nas obu. Tak po­zo­sta­ło wła­ści­wie na za­wsze. Mama była na szczę­ście oso­bą nie­zwy­kle sa­mo­dziel­ną. Za­wsze też ota­cza­ło ją wie­lu przy­ja­ciół, któ­rzy ją wspie­ra­li i któ­rym ona po­ma­ga­ła. Przez dłu­gie lata nie mie­li­śmy pral­ki, więc mama wo­zi­ła pra­nie do swo­jej przy­ja­ciół­ki, a po­nie­waż cio­cia nie mia­ła sa­mo­cho­du, to mama po­ma­ga­ła jej ro­bić za­ku­py. Mama nig­dy się nie zmie­ni­ła. Do koń­ca po­zo­sta­ła oso­bą nie­zwy­kle otwar­tą i chęt­ną do udzie­la­nia po­mo­cy lu­dziom, na­wet w naj­bar­dziej pro­za­icz­nych spra­wach.

Przez wie­le lat by­ły­śmy wła­ści­wie nie­roz­łącz­ne. Nie cho­dzi­łam do przed­szko­la, bo nie mie­li­śmy na nie szans. Po pierw­sze dla­te­go, że mama zre­zy­gno­wa­ła z pra­cy, żeby się mną zaj­mo­wać, po dru­gie – ze wzglę­du na ak­tyw­ność opo­zy­cyj­ną ojca.

Na zdję­ciach z mo­je­go naj­wcze­śniej­sze­go dzie­ciń­stwa wi­dać tatę, któ­ry mnie kar­mi i usy­pia. Wiem jed­nak, że gdy by­łam nie­mow­la­kiem, oba­wiał się zo­sta­wać ze mną sam na sam. Ro­dzi­ce opo­wia­da­li mi na przy­kład, że pew­ne­go dnia, gdy tata prze­jął nade mną cał­ko­wi­tą opie­kę, po po­wro­cie mama za­sta­ła mnie sie­dzą­cą na roz­ło­żo­nej pie­lusz­ce. Tata po­ra­dził so­bie z po­zby­ciem się brud­nej pie­lu­chy i hi­gie­ną, ale nie był w sta­nie pra­wi­dło­wo za­wią­zać świe­żej. Zu­peł­nie nie wiem, jak uda­ło mu się mnie prze­ko­nać, że­bym z tej pie­lusz­ki nie ze­szła.

Naj­trud­niej­sze chwi­le dla mo­jej mamy to gru­dzień 1981 roku. W nocy z 12 na 13 grud­nia za­pu­ka­no do na­szych drzwi. Byli to funk­cjo­na­riu­sze, któ­rzy przy­szli po tatę. Po­zwo­li­li mu za­brać je­dy­nie kil­ka pod­sta­wo­wych rze­czy. Mama była prze­ra­żo­na. Nie po­zwo­li­ła, by przy niej tatę sku­to kaj­dan­ka­mi. Wy­obra­ża­ła so­bie, że ojca za­mknię­to w wię­zie­niu w Czar­nym. Z ko­lei tata pod­czas trans­por­tu naj­bar­dziej bał się o ro­dzi­nę, co bę­dzie z nami, je­śli nie wró­ci. Mama, od­cię­ta od świa­ta, bez te­le­fo­nu, na­stęp­ne­go dnia rano za­pa­ko­wa­ła mnie na san­ki i za­bra­ła do pań­stwa Pa­dlew­skich³, któ­rzy byli dla mnie póź­niej jak przy­szy­wa­ni dziad­ko­wie. Pro­wa­dzi­li bar­dzo otwar­ty dom i bez wa­ha­nia przy­ję­li nas do sie­bie. O tym, że oj­ciec jest w ośrod­ku od­osob­nie­nia w Strze­bie­lin­ku, mama do­wie­dzia­ła się do­pie­ro 23 grud­nia. Cały okres in­ter­no­wa­nia ojca prze­miesz­ka­ły­śmy z mamą wła­śnie u pań­stwa Pa­dlew­skich. Mama czu­ła się tam bez­piecz­nie. Wiem, że od­wie­dza­ły­śmy tatę tak czę­sto, jak było to moż­li­we.

Tata opo­wia­dał pani baj­ki?

Naj­le­piej pa­mię­tam te, któ­re opo­wia­dał wspól­nie ze stry­jem, gdy mia­łam czte­ry–pięć lat. Oj­ciec i stryj wy­my­śla­li róż­ne hi­sto­rie. Naj­wię­cej było jed­nak opo­wie­ści o wiel­kim ko­cu­rze. Obaj uwiel­bia­li koty, więc i baj­ki opo­wia­da­li o ko­tach. Pe­ry­pe­tie ko­cu­ra cią­gnę­ły się przez kil­ka lat. Ko­cur prze­ży­wał przy­go­dy, więk­sze i mniej­sze dra­ma­ty. Cza­sem się ba­łam, ale za­wsze chcia­łam usły­szeć wię­cej i nig­dy nie mia­łam dość. Kie­dy już tro­chę pod­ro­słam, a ojcu i stry­jo­wi skoń­czy­ła się wena twór­cza do wy­my­śla­nia ko­lej­nych opo­wie­ści, kot wy­je­chał do Afry­ki i zo­stał tam na za­wsze.

Tata wie­czo­ra­mi dużo mi czy­tał, choć czę­sto zda­rza­ło się, że był już zmę­czo­ny i za­sy­piał w no­gach mo­je­go łóż­ka. By­łam jed­nak nie­prze­jed­na­na i gdy wi­dzia­łam, że już za chwi­lę za­śnie, upo­mi­na­łam go sło­wa­mi: „Tata, po­czyt­kaj jesz­cze”. Nie „po­czy­taj”, tyl­ko wła­śnie „po­czyt­kaj”. Cza­sa­mi ka­za­łam ma­so­wać so­bie sto­pę. Zresz­tą to był bar­dzo czu­ły czło­wiek. Miał zwy­czaj pro­sić mnie o naj­mniej­sze­go na świe­cie ca­łu­si­ka i ja wte­dy, trak­tu­jąc to zu­peł­nie po­wa­ża­nie, ca­ło­wa­łam go w po­li­czek.

Gdy by­łam mała, gry­wa­li­śmy też w pił­kę. Z tego po­wo­du szcze­gól­nie w pa­mięć za­pa­dło mi po­dwór­ko w So­po­cie przy uli­cy Mie­ro­sław­skie­go. Były tam dwa są­sia­du­ją­ce ze sobą bliź­nia­ki wy­bu­do­wa­ne przed woj­ną dla pra­cow­ni­ków za­kła­dów mię­snych. Miesz­ka­li­śmy na par­te­rze jed­ne­go z nich. W cen­tral­nym punk­cie po­dwór­ka stał śmiet­nik, o któ­rym mama ma­wia­ła, że był kró­le­stwem ko­tów. Stał tam też wy­so­ki trze­pak, któ­ry miał tę wadę, że nie dało się na nim wi­sieć, bo był po pro­stu za wy­so­ki. To było zwy­kłe kle­pi­sko, ale gra­li­śmy tam z tatą w pił­kę. Pod­czas tej za­ba­wy tata nie zaj­mo­wał się ni­czym in­nym, zu­peł­nie go to po­chła­nia­ło. Kie­dyś, bro­niąc, rzu­cił się za pił­ką na zie­mię. Zmar­twi­łam się, że może so­bie zro­bić krzyw­dę. Mia­łam wte­dy może z sześć lub sie­dem lat, ale pa­mię­tam, że uję­ło mnie to, że jest taki za­an­ga­żo­wa­ny w za­ba­wę. Ze wszyst­kim tak było. Kie­dy już wy­go­spo­da­ro­wał dla mnie czas, nie zaj­mo­wał się ni­czym in­nym. Jak bro­nił, to ca­łym sobą.

Miesz­ka­nie na Mie­ro­sław­skie­go było wa­szym trze­cim lo­kum z ko­lei?

Tak. Naj­pierw miesz­ka­li­śmy na Ar­mii Czer­wo­nej, ale tego miej­sca zu­peł­nie nie pa­mię­tam. Póź­niej było miesz­ka­nie w blo­ku na Mic­kie­wi­cza (z prze­rwą na okres sta­nu wo­jen­ne­go, któ­ry spę­dzi­ły­śmy z mamą u pań­stwa Pa­dlew­skich), a w na­stęp­nej ko­lej­no­ści – ka­mie­ni­ca na Mie­ro­sław­skie­go.

Moje naj­wcze­śniej­sze wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa wią­żą się z osie­dlem przy uli­cy Mic­kie­wi­cza. Pa­mię­tam jak dziś – sto­ję na swo­im osioł­ku na bie­gu­nach, opie­ram się o ba­lu­stra­dę i pa­trzę w dół. Wi­dzę mnó­stwo ko­lo­rów – każ­dy z bal­ko­nów jest inny. Kwia­ty, sznur­ki od pra­nia, ro­we­ry… Wie­lu są­sia­dów po­dob­nie jak ja spo­glą­da na traw­nik pod blo­kiem. W ja­skra­wej, póź­no­wio­sen­nej zie­le­ni tło­czy się kil­ka­na­ście war­chla­ków. Pil­nu­ją ich dwa do­ro­słe dzi­ki. Lu­dzie rzu­ca­ją im chleb.

Miesz­ka­li­śmy na dzie­sią­tym pię­trze. Z bal­ko­nu, na któ­ry lu­bi­łam wy­cho­dzić, był pięk­ny wi­dok na mo­rze i las. Miesz­ka­nie było nie­wiel­kie, na­wet z mo­jej per­spek­ty­wy. Choć mia­łam za­le­d­wie kil­ka lat, pa­mię­tam przed­po­kój w kształ­cie li­te­ry L. Po­kój na wprost od wej­ścia był mój. Słu­żył tak­że jako miej­sce pra­cy mo­je­go taty. Pod oknem sta­ło biur­ko, w po­przek usta­wio­ne było łóż­ko dla go­ści. Naj­czę­ściej spa­ła tam bab­cia Li­dia, któ­ra miesz­ka­ła w Rab­ce, ale przy­jeż­dża­ła do nas na­wet na kil­ka ty­go­dni. Co naj­mniej jed­na ze ścian w tym po­ko­ju była brą­zo­wa. Przy niej usta­wio­ne było moje łó­żecz­ko ze szcze­bel­ka­mi. W nocy czę­sto cho­dzi­łam spać do ro­dzi­ców. Na brą­zo­wej ścia­nie był za­ciek, któ­ry w ciem­no­ściach wy­da­wał mi się strasz­ny. Mó­wi­łam ma­mie i ta­cie, że to „sztylt”. Kła­dłam się mię­dzy ro­dzi­ca­mi i po kil­ku se­kun­dach moc­no za­sy­pia­łam.

Kuch­nia na Mic­kie­wi­cza była śle­pa. Są­sia­do­wa­ła z ła­zien­ką. Tam też nie było pral­ki. Mama w dal­szym cią­gu jeź­dzi­ła z pra­niem do przy­ja­ciół­ki, któ­ra miesz­ka­ła nie­da­le­ko nas. Mie­li­śmy wie­lu za­przy­jaź­nio­nych są­sia­dów. Pań­stwo Stra­szew­scy zza ścia­ny czę­sto wy­jeż­dża­li. Zo­sta­wia­li ro­dzi­com klucz, by tata mógł po­pra­co­wać w ich miesz­ka­niu. Tata miał taki zwy­czaj, że gdy za­bie­rał się do pra­cy, lu­bił zdej­mo­wać ob­rącz­kę. Któ­re­goś dnia ją zgu­bił. Do koń­ca swo­ich dni zdej­mo­wał ob­rącz­kę po po­wro­cie do domu i od­kła­dał ją w miej­sce, któ­re już po kil­ku chwi­lach oka­zy­wa­ło się trud­ne do od­na­le­zie­nia. A więc tata nie wie­dział, gdzie zo­sta­wił ob­rącz­kę. Szu­kał jej, pro­sił o po­moc mamę i mnie. Oglą­da­łam miesz­ka­nie są­sia­dów z per­spek­ty­wy błysz­czą­ce­go par­kie­tu. Zna­la­złam ob­rącz­kę pod krze­słem. Ro­bi­łam to w dzie­ciń­stwie wie­le razy. Tata nie po­tra­fił bez niej wyjść z domu.

Ba­łam się jeź­dzić win­dą w tam­tym blo­ku. Win­da za­trzy­my­wa­ła się co dru­gie pię­tro, zda­rza­ły się awa­rie. Tata ro­zu­miał moje oba­wy i nig­dy nie na­rze­kał na nad­pro­gra­mo­we spa­ce­ry po scho­dach. Po ja­kimś cza­sie lęk mi­nął. Gdy mia­łam je­de­na­ście lat, a tata zo­stał mi­ni­strem sta­nu w Kan­ce­la­rii Pre­zy­den­ta, za­miesz­kał w ho­te­lu przy uli­cy Klo­no­wej. Bu­dy­nek miał naj­wy­żej trzy pię­tra i no­wo­cze­sną win­dę. Tam­tej już się nie ba­łam.

Z uli­cą Mic­kie­wi­cza ko­ja­rzą mi się jesz­cze ja­rzę­bi­ny, za­trzy­mu­ją­cy się przy szko­le czer­wo­ny au­to­bus i kiosk, do któ­re­go za­glą­da­łam z ro­dzi­ca­mi nie­mal co­dzien­nie, bo jak już wspo­mi­na­łam, za­wsze czy­ta­li dużo pra­sy. Pa­mię­tam, że pew­ne­go dnia wra­ca­łam z tatą do domu i zo­ba­czy­łam na wy­sta­wie w kio­sku żół­ty dłu­go­pis. By­łam pew­na, że moż­na nim pi­sać na żół­to. Po­pro­si­łam tatę, żeby mi go ku­pił. On za­pew­niał mnie, że dłu­go­pis z pew­no­ścią nie pi­sze w tym ko­lo­rze. Ale ja za­wsze by­łam upar­ta. Wte­dy też. Wró­ci­li­śmy do domu z dłu­go­pi­sem, któ­ry pi­sał na nie­bie­sko. Gdy po la­tach my­ślę o tym zda­rze­niu, wi­dzę jego dru­gie dno. Tata nie na­le­żał do oszczęd­nych. Nie od­ma­wiał mi ni­cze­go. Na dłu­go­pis jed­nak nie chciał się zgo­dzić. Po la­tach stryj uświa­do­mił mi, jak trud­ną sy­tu­ację fi­nan­so­wą mie­li wów­czas moi ro­dzi­ce. Mama nie pra­co­wa­ła, a uczel­nia­na pen­sja taty była nie­wiel­ka. Jako dziec­ko zu­peł­nie nie zda­wa­łam so­bie spra­wy z ist­nie­nia tego ro­dza­ju pro­ble­mów, bo ro­dzi­ce za­wsze sta­ra­li się, by nig­dy ni­cze­go mi nie bra­ko­wa­ło.

Czy w miesz­ka­niu na Mic­kie­wi­cza po­ja­wia­li się dzia­ła­cze „So­li­dar­no­ści”?

Tata za­zwy­czaj pro­wa­dził roz­mo­wy poza do­mem. Po po­nad trzy­dzie­stu la­tach do­wie­dzia­łam się od Sła­wo­mi­ra Cenc­kie­wi­cza, że w wy­naj­mo­wa­nym przez ro­dzi­ców miesz­ka­niu był za­in­sta­lo­wa­ny pod­słuch. Tata słusz­nie nie chciał roz­ma­wiać w domu o swo­jej dzia­łal­no­ści. Pa­mię­tam pe­wien pięk­ny dzień. Do taty przy­je­chał wte­dy Ja­cek Mer­kel. Fa­scy­no­wał mnie jego sa­mo­chód – czer­wo­ny trzy­drzwio­wy golf. W tam­tym cza­sie je­den z nie­wie­lu sy­no­ni­mów do­bro­by­tu. Po­szli­śmy na spa­cer na Łysą Górę. Pa­no­wie byli bar­dzo za­afe­ro­wa­ni roz­mo­wą, a mnie zaj­mo­wał wi­dok wej­ścia do lasu ze szczy­tu góry. Spra­wiał wra­że­nie bar­dzo ta­jem­ni­cze­go. Chcia­łam tam tyl­ko zaj­rzeć. Po­pro­si­łam tatę, że­by­śmy po­szli na skraj lasu. We­szli­śmy do nie­go. Tata i pan Ja­cek wciąż roz­ma­wia­li. Za­głę­bia­li­śmy się co­raz bar­dziej w las, by po kil­ku go­dzi­nach krą­że­nia od­na­leźć ścież­kę, któ­ra za­pro­wa­dzi­ła nas na znacz­nie od­da­lo­ną od na­sze­go domu uli­cę Reja. Jesz­cze wie­le lat póź­niej tata wspo­mi­nał, jak szu­ka­jąc dro­gi po­wrot­nej, niósł mnie na rę­kach.

W na­szym miesz­ka­niu nie było me­blo­ścian­ki ty­po­wej dla lat sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych. Mie­li­śmy naj­prost­szy re­gał z Ikei ścią­gnię­ty przez mamę od przy­ja­ciół ze Szwe­cji, stół, krze­sła. W więk­szym z po­koi, któ­ry peł­nił funk­cję sy­pial­ni ro­dzi­ców i po­ko­ju dzien­ne­go, przez lata le­ża­ły na pod­ło­dze dwa ma­te­ra­ce je­den na dru­gim, któ­re w zu­peł­no­ści im wy­star­cza­ły. Do­pie­ro po prze­pro­wadz­ce do domu przy uli­cy Mie­ro­sław­skie­go ma­te­ra­ce zo­sta­ły uło­żo­ne na drew­nia­nym ste­la­żu. Ży­li­śmy skrom­nie. W kuch­ni na Mie­ro­sław­skie­go był piec wę­glo­wy. Mama kil­ka razy dzien­nie scho­dzi­ła z wia­drem do piw­ni­cy po wę­giel. Pa­mię­tam też ta­pe­ty w tam­tym miesz­ka­niu, ta­kie chro­po­wa­te, ze wzor­kiem, zo­sta­wio­ne przez by­łych wła­ści­cie­li. Przed oknem sy­pial­ni ro­dzi­ców był pięk­ny bez, któ­ry prze­ślicz­nie pach­niał. Rósł też orzech, na któ­rym uwiel­bia­łam prze­sia­dy­wać i ba­wić się z ma­ły­mi kot­ka­mi. Mama ho­do­wa­ła tru­skaw­ki, po­rzecz­ki, agrest i kwia­ty. W ogro­dzie ro­sła też sta­ra śli­wa. Wła­ści­wie kwa­li­fi­ko­wa­ła się do wy­cię­cia, ale nikt nie miał oczy­wi­ście ser­ca, by skró­cić ży­cie drze­wu. Czę­sto przy­jeż­dża­ła do nas bab­cia Li­dia, czy­li mama mo­jej mamy. No­co­wa­ła wów­czas na ka­na­pie, któ­ra sta­ła w sa­lo­nie. Na tej sa­mej ka­na­pie zda­rza­ło się też no­co­wać Bar­ba­rze La­bu­dzie czy Wła­dy­sła­wo­wi Fra­sy­niu­ko­wi.

Kto jesz­cze u was by­wał w la­tach osiem­dzie­sią­tych?

Część przy­ja­ciół ro­dzi­ców to byli lu­dzie zwią­za­ni z „So­li­dar­no­ścią”, a część po pro­stu po­pie­ra­ła idee so­li­dar­no­ścio­we, nie an­ga­żu­jąc się jed­nak bez­po­śred­nio w dzia­łal­ność związ­ko­wą. Pa­mię­tam, że by­wał u nas Wi­told Mar­czuk, Krzysz­tof Do­wgiał­ło, Adam Mich­nik, Jan Krzysz­tof Bie­lec­ki, Bog­dan Lis, Je­rzy Trzciń­ski, Róża Jan­ca-Brzo­zow­ska z mę­żem. To przez tych ostat­nich ro­dzi­ce po­zna­li Bog­da­na Bo­ru­se­wi­cza i to oni wcią­gnę­li ojca w dzia­łal­ność na Wy­brze­żu. Na uli­cy Mic­kie­wi­cza by­li­śmy są­sia­da­mi. W la­tach osiem­dzie­sią­tych by­wał u nas tak­że An­drzej Gwiaz­da.

Po­ja­wiał się u was Do­nald Tusk?

Nie przy­po­mi­nam so­bie. Być może od­wie­dził nas za cza­sów, gdy miesz­ka­li­śmy na Ar­mii Kra­jo­wej. Wcze­śniej przez do­brych kil­ka lat by­li­śmy są­sia­da­mi z jed­nej dziel­ni­cy. Pa­mię­tam, że kie­dyś mama zwró­ci­ła się z proś­bą do Mał­go­rza­ty Tusk o prze­ka­za­nie ta­cie ko­szu­li, kie­dy był w War­sza­wie.

Trze­ba jed­nak przy­znać, że oj­ciec lu­bił z Tu­skiem roz­ma­wiać. Po­rów­nu­jąc opo­wie­ści taty z za­cho­wa­niem Do­nal­da Tu­ska w me­diach, mia­łam wra­że­nie, że to czło­wiek o dwóch twa­rzach. Moż­na z nim było kil­ka go­dzin o czymś roz­ma­wiać, uma­wiać się na kon­kret­ne roz­wią­za­nia, a po­tem oka­zy­wa­ło się, że usta­le­nia nie były do­trzy­my­wa­ne. Taka sy­tu­acja mia­ła miej­sce kie­dyś w Ju­ra­cie. Tata spo­tkał się z Do­nal­dem Tu­skiem w 2008 roku. Roz­ma­wia­li o trak­ta­cie li­zboń­skim i o tym, żeby nie po­pie­rać re­fe­ren­dum w spra­wie przy­ję­cia trak­ta­tu. Roz­mo­wa trwa­ła wie­le go­dzin. Oj­ciec był bar­dzo za­do­wo­lo­ny, a po­tem oka­za­ło się, że Do­nald Tusk nie do­trzy­mał sło­wa. Po­dob­nie zresz­tą było przed wy­bo­ra­mi w 2005 roku. Było dużo roz­mów, wy­da­wa­ło się, że ko­ali­cja PO–PiS jest pew­na, jed­nak wszyst­ko pry­sło po prze­mó­wie­niu Do­nal­da Tu­ska na Tor­wa­rze. Po śmier­ci ro­dzi­ców pe­wien pro­mi­nent­ny po­li­tyk usi­ło­wał mi tłu­ma­czyć, że w po­li­ty­ce się gra, a więc – w do­my­śle – wszyst­kie chwy­ty są do­zwo­lo­ne. Oj­ciec był za­wsze sobą.

1.1. Bab­cia Li­dia i dzia­dek Cze­sław

1.2. Bab­cia Dada

1.3. Dzia­dek Raj­mund

1.4. Tata i stryj na pla­nie fil­mu O dwóch ta­kich, co ukra­dli księ­życ

1.5. Mama za cza­sów li­ceum

1.6. Tata pod ko­niec lat 70.

1.7. Mama w Pa­ry­żu, lata 60.

1.8. Ro­dzi­ce w Rab­ce, 1978

1.9. Za­wia­do­mie­nie o ślu­bie ro­dzi­ców

1.10, 1.11. Ślub ro­dzi­ców, War­sza­wa, 27 kwiet­nia 1978

1.12. Ślub ro­dzi­ców

1.13. Mama, So­pot 1980

1.14. Je­den z wie­lu li­ści­ków taty do mamy krót­ko po moim uro­dze­niu, 22 czerw­ca 1980

1.15. Li­ścik taty do mamy, 22 lub 23 czerw­ca 1980

1.16. Na bal­ko­nie wil­li przy uli­cy Ar­mii Czer­wo­nej (obec­nie Ar­mii Kra­jo­wej) w So­po­cie, lato 1980

1.17. Ro­dzi­ce i ja na spa­ce­rze, So­pot, lato 1980

1.18. Tata i ja, So­pot, zima 1981

1.19. Tata, stryj i ja, So­pot, lato 1980

1.20. Tata i ja, So­pot, je­sień 1980

1.21. Ro­dzi­ce, uli­ca Mie­ro­sław­skie­go w So­po­cie, po­czą­tek lat 90.

1.22. Tata i ko­ci­ca Kla­ra w miesz­ka­niu przy uli­cy Mie­ro­sław­skie­go w So­po­cie, 1989O dwóch takich… braciach

Jaka była bab­cia Ja­dwi­ga?

Bab­cia Dada była nie­zwy­kłą oso­bą. Mia­ła w so­bie wie­le ener­gii i ra­do­ści ży­cia. Była praw­dzi­wą eru­dyt­ką i ko­cha­ją­cą mat­ką. Sy­no­wie byli dla niej naj­waż­niej­si, ale na nich świat się nie koń­czył. Bab­cia uro­dzi­ła mo­je­go tatę i stry­ja na stu­diach i nie zre­zy­gno­wa­ła z po­lo­ni­sty­ki, któ­rą uwiel­bia­ła. Po­tra­fi­ła przy­jeż­dżać na za­ję­cia z wóz­kiem. Zda­rza­ło się, że wspól­nie z pro­fe­so­ra­mi mu­sia­ła uspo­ka­jać pła­czą­ce dzie­ci. Bab­cię bar­dzo za­sko­czy­ło to, że uro­dzi­ła bliź­nię­ta. Po pierw­sze – spo­dzie­wa­ła się jed­ne­go dziec­ka, a po dru­gie – była prze­ko­na­na, że to bę­dzie cór­ka.

Całe ży­cie to­wa­rzy­szy­ła jej li­te­ra­tu­ra. Uwiel­bia­ła dzie­więt­na­sto­wiecz­ne po­wie­ści, a spo­śród nich naj­bar­dziej ce­ni­ła Anię z Zie­lo­ne­go Wzgó­rza Lucy Maud Mont­go­me­ry, do któ­rej wie­lo­krot­nie wra­ca­ła. Dziś wiel­bi­ciel­ką Ani jest moja star­sza cór­ka. W ostat­nich la­tach swo­je­go ży­cia bab­cia Dada czę­sto ma­wia­ła, że książ­ki po­zwa­la­ją jej choć tro­chę ode­rwać się od rze­czy­wi­sto­ści, na chwi­lę o niej za­po­mnieć, i chy­ba dla­te­go czy­ta­ła przede wszyst­kim po­wie­ści z daw­nych epok. Ce­ni­łam ją bar­dzo za in­te­lekt. Za­wsze umia­ła traf­nie oce­nić bie­żą­cą sy­tu­ację po­li­tycz­ną, była świet­nym ob­ser­wa­to­rem lu­dzi. Pięk­nie mó­wi­ła i mia­ła w so­bie nie­zwy­kłą ko­bie­cą de­li­kat­ność.

Z pew­no­ścią bar­dzo prze­ży­wa­ła me­dial­ne ata­ki na swo­ich sy­nów. Uwa­ża­ła, że są one nie­spra­wie­dli­we. Była dum­na ze swo­ich dzie­ci przede wszyst­kim dla­te­go, że – jak ma­wia­ła – uda­ło się jej wy­cho­wać do­brych lu­dzi. Nie ro­zu­mia­ła na­to­miast, dla­cze­go uwa­ża się mo­je­go stry­ja za po­li­tycz­ne­go ra­dy­ka­ła i czło­wie­ka nie­zwy­kle bru­tal­ne­go w ży­ciu pu­blicz­nym. W jej oce­nie stryj był oso­bą wy­jąt­ko­wo ła­god­ną. Zda­wa­ła so­bie oczy­wi­ście spra­wę z tego, że w po­li­ty­ce trze­ba być wy­ra­zi­stym, mimo to z bru­tal­ny­mi ata­ka­mi po­go­dzić się nie mo­gła. Stryj opie­ko­wał się bab­cią z nie­zwy­kłym za­an­ga­żo­wa­niem. Był ko­cha­ją­cym sy­nem, po­dob­nie jak mój oj­ciec, któ­ry też był na każ­de za­wo­ła­nie. Tata wpa­dał do bab­ci choć­by na pięć mi­nut, gdy tyl­ko miał wol­ną chwi­lę. Dzwo­nił też czę­sto i py­tał, czy bab­ci cze­goś nie po­trze­ba. Chciał wie­dzieć, jak się czu­je. Przed ka­ta­stro­fą tata roz­ma­wiał ze stry­jem o sta­nie zdro­wia bab­ci.

A dzia­dek Raj­mund?

W dzie­ciń­stwie taty i stry­ja dzia­dek cięż­ko pra­co­wał na kil­ku eta­tach, chcąc za­pew­nić ro­dzi­nie jak naj­lep­szy byt. Był bar­dzo opie­kuń­czym oj­cem. Może na­wet tro­chę na­do­pie­kuń­czym. Są­dzę, że było to spo­wo­do­wa­ne tra­gicz­ny­mi do­świad­cze­nia­mi z dzie­ciń­stwa. Jego ro­dzeń­stwo ode­szło przed­wcze­śnie, dla­te­go dzia­dek tak bar­dzo dbał o zdro­wie sy­nów. Dzia­dek Raj­mund sta­rał się dużo z tatą roz­ma­wiać, po­dob­nie jak mój tata ze mną. Za­wsze bar­dzo współ­czu­łam dziad­ko­wi, bo u pra­wej ręki nie miał kciu­ka. Stra­cił go w pierw­szych dniach Po­wsta­nia War­szaw­skie­go, w któ­rym do­wo­dził dru­ży­ną⁴.

Dzia­dek uwiel­biał czy­tać i czę­sto stro­fo­wał mnie, gdy oka­za­ło się, że któ­rejś z jego lek­tur nie znam. Zde­ner­wo­wał się na przy­kład, że nie prze­czy­ta­łam Woj­ny i po­ko­ju, a on czy­tał tę książ­kę wie­lo­krot­nie i uwa­żał ją za bar­dzo waż­ną. Był in­ży­nie­rem, więc miał też zwy­czaj prze­py­ty­wa­nia mnie z ma­te­ma­ty­ki, cze­go, szcze­rze przy­znam, tro­chę się oba­wia­łam. Wie­le razy chciał się też prze­ko­nać, na ja­kim po­zio­mie jest mój an­giel­ski, ale nie za­wsze uda­wa­ło mu się wcią­gnąć mnie w roz­mo­wę w tym ję­zy­ku. Pod ko­niec ży­cia dzia­dek cięż­ko za­cho­ro­wał. Mnó­stwo pa­lił i to bar­dzo za­szko­dzi­ło jego zdro­wiu. Dzwo­nił do mnie ze szpi­ta­la, na­rze­ka­jąc, jak bar­dzo nie chce w nim być. Zmarł, nie do­cze­kaw­szy wy­bo­rów pre­zy­denc­kich w 2005 roku. Tata i stryj bar­dzo prze­ży­li jego odej­ście. Wte­dy pierw­szy i ostat­ni raz wi­dzia­łam, jak tata pła­cze.

Bę­dąc dziec­kiem, oglą­da­ła pani film O dwóch ta­kich, co ukra­dli księ­życ?

Oglą­da­łam. To po­dob­no wła­śnie na pla­nie tego fil­mu tata po­sta­no­wił zo­stać po­li­ty­kiem. Gdy uczęsz­cza­łam do ze­rów­ki, by­łam bar­dzo dum­na z tego, że mój tata wy­stą­pił w fil­mie. Inne dzie­ci też o tym wie­dzia­ły i od cza­su do cza­su ktoś o tym wspo­mniał. Pierw­szy raz wi­dzia­łam O dwóch ta­kich, co ukra­dli księ­życ w te­le­wi­zji, a po­tem, gdy po­ja­wi­ły się od­twa­rza­cze vi­deo, oglą­da­łam go kil­ka­krot­nie. Szcze­rze przy­znam, że są ta­kie mo­men­ty w tym fil­mie, że do dziś mam wąt­pli­wo­ści, któ­ry z bra­ci to mój tata, a któ­ry stryj. W rze­czy­wi­sto­ści nig­dy ich nie my­li­łam. Wy­jąt­kiem była sy­tu­acja, gdy by­łam ma­lut­ka, ale już tro­chę mó­wi­łam. Stryj przy­je­chał do nas wów­czas w od­wie­dzi­ny. Naj­pierw zo­ba­czy­łam tatę i po­dob­no za­wo­ła­łam ra­do­śnie: „Tata!”. A po­tem uj­rza­łam stry­ja i po­wie­dzia­łam z lek­kim za­sko­cze­niem: „O! Dru­ga tata”. Poza tym zda­rza­ło mi się kil­ka razy nie roz­po­znać taty przez te­le­fon. Tata i stryj mie­li po­dob­ny ton gło­su. Łą­czy­ły ich tak­że pew­ne ge­sty, mi­mi­ka, ale byli jed­nak róż­ni. My­lić ich z wy­glą­du mo­gły tyl­ko oso­by, któ­re ich nie zna­ły.

Po śmier­ci ojca zda­rzy­ła się kil­ka­krot­nie taka sy­tu­acja, że gdy zo­ba­czy­łam stry­ja z tyłu, po­my­śla­łam przez se­kun­dę: „tata”. Po­do­bień­stwo jest ude­rza­ją­ce. Za­wsze jed­nak sta­ram się szyb­ko ucie­kać od ta­kich sko­ja­rzeń, bo łą­czą się z nimi zbyt duże emo­cje.

Stryj jest mi bar­dzo bli­ski. Jest sam, ale bije od nie­go ogrom­na siła. Po­tra­fi do póź­nych go­dzin noc­nych pra­co­wać, by na­stęp­ne­go dnia wstać wcze­śnie i spra­wiać wra­że­nie wy­po­czę­te­go. Co naj­waż­niej­sze, ma w so­bie ogrom­ną wia­rę i de­ter­mi­na­cję, by ak­tyw­nie dzia­łać dla Pol­ski. Nie jest ty­pem czło­wie­ka, któ­ry chce mó­wić o swo­ich emo­cjach. Na­to­miast ja z tem­bru jego gło­su, z tego, jak się za­cho­wu­je, wiem, ja­kie uczu­cia to­wa­rzy­szą mu w da­nym mo­men­cie. Stryj jest dla mnie, po­dob­nie jak oj­ciec, au­to­ry­te­tem. Jest do­brym czło­wie­kiem, nie­zwy­kle skrom­nym i bez­in­te­re­sow­nym. Ma ogrom­ną wie­dzę, któ­rą sta­le po­sze­rza, mnó­stwo czy­ta­jąc. Słu­cha­nie go jest przy­jem­no­ścią. Opo­wia­da barw­nie i za­wsze z pew­ną dozą po­czu­cia hu­mo­ru. Jest też cią­gle cie­kaw mo­ich spraw i pro­ble­mów mo­je­go po­ko­le­nia.

Wspo­mnia­ła pani o baj­kach, w któ­rych wy­stę­po­wał strasz­ny ko­cur. Może bała się pani stry­ja?

Nig­dy w ży­ciu. Zda­rza­ło mi się bać po­sta­ci, któ­re z oj­cem wy­my­śla­li w baj­kach, ale nig­dy stry­ja. Uwiel­bia­łam ukła­da­ne przez nich opo­wie­ści. Każ­de dziec­ko lubi się cza­sem bać. Stryj był za­wsze bar­dzo bli­sko taty, jed­nak nie mie­li­śmy sta­łe­go, co­dzien­ne­go kon­tak­tu. My miesz­ka­li­śmy w Trój­mie­ście, on w War­sza­wie. Wi­dy­wa­li­śmy się w świę­ta, spę­dza­li­śmy wspól­nie wa­ka­cje. W la­tach osiem­dzie­sią­tych bar­dzo po­ma­gał nam fi­nan­so­wo. W jed­nym z li­stów, któ­re tata na­pi­sał do mamy tuż po moim uro­dze­niu, wid­nie­je in­for­ma­cja: „PS Ja­rek przy­wiózł for­sę”. Trud­no w to dziś uwie­rzyć, ale w la­tach osiem­dzie­sią­tych stryj przy­wo­ził nam tak­że je­dze­nie. Tata pra­co­wał wów­czas na uczel­ni, mama zre­zy­gno­wa­ła z pra­cy, żeby być ze mną w domu. Stryj po­ma­gał rów­nież póź­niej, ale wów­czas już głów­nie mnie. To było po uro­dze­niu Ewy. Gdy na świat przy­szła moja cór­ka, jesz­cze nie pra­co­wa­łam. Stu­dio­wa­łam po­dob­nie jak mój mąż. Wte­dy stryj co mie­siąc pa­ko­wał część swo­jej po­sel­skiej pen­sji w ko­per­tę i przy­sy­łał do So­po­tu.

Oj­ciec i stryj świet­nie się ro­zu­mie­li. My­ślę, że tej re­la­cji nie poj­mie nikt, kto nie ma bra­ta bliź­nia­ka. To jest spe­cy­ficz­ny ro­dzaj wię­zi. Oni byli so­bie bez­względ­nie od­da­ni. W dzie­ciń­stwie tata mó­wił na stry­ja Jar­kacz. Tata był Lech­ka­czem, a ich brat cio­tecz­ny Jan To­ma­szew­ski na­zy­wa­ny był Jan­to­mem. Tak po­zo­sta­ło na za­wsze. Tata i stryj bar­dzo lu­bi­li ze sobą roz­ma­wiać. Tata za­wsze mó­wił, że stryj ma więk­szą wie­dzę, a stryj twier­dził, że jest do­kład­nie od­wrot­nie. To chy­ba nor­mal­ny stan w ko­cha­ją­cym się ro­dzeń­stwie.

Na od­da­wa­nie się ulu­bio­nym roz­mo­wom tata i stryj naj­wię­cej cza­su mie­li prze­waż­nie w wa­ka­cje. Gdy tata był już pre­zy­den­tem, spo­ty­ka­li­śmy się wszy­scy w ośrod­ku w Ju­ra­cie. Wte­dy oni za­kła­da­li wy­god­ne swe­try, spodnie, spor­to­we buty i cho­dzi­li na spa­ce­ry po le­sie. Lu­bi­li szyb­kie mar­sze, to była dla nich oka­zja, żeby choć tro­chę za­dbać o for­mę. Tata lu­bił też jeź­dzić na ro­we­rze. Zda­rzy­ło mi się kie­dyś wi­dzieć ich z od­da­li spa­ce­ru­ją­cych po le­sie. Zda­łam so­bie wte­dy spra­wę, że pa­trzę na pre­zy­den­ta oraz pre­mie­ra i że jest to jed­nak dość wy­jąt­ko­wa sy­tu­acja.

Sta­no­wi­ska ich zmie­ni­ły?

Nie zmie­ni­ły się ich wza­jem­ne re­la­cje, nie zmie­ni­li się oni. Za­wsze po­zo­sta­wa­li ser­decz­ny­mi, skrom­ny­mi oso­ba­mi o du­żym po­czu­ciu hu­mo­ru i ogrom­nej eru­dy­cji. Poza okre­sem wa­ka­cyj­nym tata i stryj nie mie­li jed­nak cza­su na dłu­gie roz­mo­wy. Czę­ściej niż oso­bi­ście roz­ma­wia­li przez te­le­fon. Tata był wo­bec stry­ja bar­dzo opie­kuń­czy, mar­twił się o nie­go, więc czę­sto dzwo­nił „kon­tro­l­nie”, żeby za­py­tać, ot tak, po pro­stu, co sły­chać, czy wszyst­ko w po­rząd­ku. Prze­waż­nie ro­bił to póź­nym wie­czo­rem, przed za­śnię­ciem. Ich kon­tak­ty wbrew obie­go­wej opi­nii nie spro­wa­dza­ły się do go­rą­cej li­nii po­li­tycz­nej, re­gu­lar­nych kon­sul­ta­cji. Ośro­dek pre­zy­denc­ki był od­ręb­ny i nie­za­leż­ny od par­tii.

Zresz­tą tata i stryj w dzia­łal­no­ści pu­blicz­nej, choć po­dzie­la­li wspól­ną wi­zję Pol­ski, to jed­nak in­a­czej roz­kła­da­li ak­cen­ty. Stryj od za­wsze był „zwie­rzę­ciem par­tyj­nym”, lu­bił par­tię, lu­bił jeź­dzić w te­ren. Ojca to aż tak nie po­cią­ga­ło. Dzia­łał bar­dziej in­dy­wi­du­al­nie lub oto­czo­ny ka­me­ral­ną gru­pą współ­pra­cow­ni­ków.

Ro­dzi­ce pró­bo­wa­li swa­tać stry­ja?

Nie przy­po­mi­nam so­bie. W mło­do­ści stryj był z kimś zwią­za­ny, a póź­niej dzia­łal­ność pu­blicz­na po­chło­nę­ła go do tego stop­nia, że chy­ba nie my­ślał o za­ło­że­niu ro­dzi­ny. Wiem, że do dziś ma po­wo­dze­nie. Cza­sem sły­szę róż­ne plot­ki i prze­ka­zu­ję je stry­jo­wi, a on za­wsze żar­tu­je, na przy­kład mó­wiąc, że „jed­na z pań roz­bi­ła się pod do­mem w na­mio­cie, a dru­ga śpi na ka­na­pie w sa­lo­nie”. Stryj wy­brał sa­mot­ną dro­gę i tak zo­sta­nie. Nie jest to ła­twe, zwłasz­cza gdy stra­ci­ło się naj­bliż­szą ro­dzi­nę. Ma jed­nak wie­lu przy­ja­ciół i zna­jo­mych.

Je­ste­śmy tak­że my. Ża­łu­ję, że dzie­li nas po­nad trzy­sta pięć­dzie­siąt ki­lo­me­trów. Stryj nie jest wpraw­dzie ty­pem dziad­ka, któ­ry po­ba­wi się z dziew­czyn­ka­mi w ber­ka, ale lubi z nimi roz­ma­wiać i żar­to­wać. Jest bez­kon­ku­ren­cyj­ny w opo­wia­da­niu wy­my­ślo­nych, śmiesz­nych hi­sto­rii z ka­mien­ną twa­rzą tak, że ci, któ­rzy go słu­cha­ją, są prze­ko­na­ni, że opo­wia­da o zda­rze­niach, któ­re mia­ły miej­sce. Za każ­dym ra­zem, kie­dy się spo­ty­ka­my, sta­ra się mieć dla dziew­czy­nek pre­zent. Ewa da­rzy stry­ja ogrom­nym sza­cun­kiem, czu­je jego cha­ry­zmę. Mar­tyn­ka za­ga­du­je go swo­imi hi­sto­ryj­ka­mi. Moż­na mieć wręcz wra­że­nie, że to stryj wów­czas nie wie, co jest praw­dą, a co owo­cem wy­obraź­ni jego młod­szej wnucz­ki. Dziew­czyn­ki nie mó­wią do stry­ja „dziad­ku”, tyl­ko tak jak ja – „stry­ju”. Od za­wsze by­łam na­uczo­na, że brat ojca to stryj. W mo­jej ro­dzi­nie był wu­jek Kon­rad, brat mamy, i stryj, czy­li brat taty. To na­zew­nic­two wy­da­je się nie­któ­rym sta­ro­świec­kie, ale jest jak naj­bar­dziej pra­wi­dło­we i nie wi­dzę po­wo­du, by re­zy­gno­wać z jego uży­wa­nia. Za sta­ro­świec­kie moż­na by też uwa­żać dy­ga­nie, któ­re­go uczy­ła mnie w dzie­ciń­stwie mama. Po­cząt­ko­wo bar­dziej tu­pa­łam, ale po­tem na­uczy­łam się dy­gać i uwa­żam, że był to uro­kli­wy zwy­czaj.

Stryj i tata kłó­ci­li się cza­sem?

Z opo­wia­dań taty wiem, że w dzie­ciń­stwie kłó­ci­li się czę­sto. Zda­rza­ło się, że się też bili. Jed­nak w do­ro­słym ży­ciu, z któ­re­go ich znam, był tyl­ko je­den mo­ment, kie­dy na­praw­dę się po­róż­ni­li. Cho­dzi­ło o sy­tu­ację, gdy Pra­wo i Spra­wie­dli­wość wy­gra­ło wy­bo­ry par­la­men­tar­ne, a stryj zde­cy­do­wał, że nie może zo­stać pre­mie­rem, żeby nie sta­nąć ta­cie na dro­dze do pre­zy­den­tu­ry. Tata był wte­dy taki zły, że prze­sta­li na­wet roz­ma­wiać ze sobą przez te­le­fon. Oj­ciec był prze­ko­na­ny, że stryj po­wi­nien bez­względ­nie zo­stać pre­mie­rem, bo jest do tego od­po­wied­nio przy­go­to­wa­ny, i po­wi­nien ob­jąć to sta­no­wi­sko dla­te­go, że jest sze­fem par­tii, któ­ra wy­gra­ła wy­bo­ry. Tata był w sta­nie na­wet za­ry­zy­ko­wać po­raż­kę w dru­giej tu­rze wy­bo­rów pre­zy­denc­kich, byle tyl­ko stryj sta­nął na cze­le rzą­du. Taka była re­la­cja mię­dzy nimi – je­den dru­gie­go pchał do przo­du i je­den mó­wił o dru­gim w sa­mych su­per­la­ty­wach, ob­ni­ża­jąc nie­jed­no­krot­nie swój au­to­ry­tet na rzecz bra­ta. Moim zda­niem wów­czas nie było in­ne­go wyj­ścia niż po­wo­ła­nie na pre­mie­ra ko­goś in­ne­go niż Ja­ro­sła­wa Ka­czyń­skie­go, cho­ciaż aku­rat co do Ka­zi­mie­rza Mar­cin­kie­wi­cza mia­łam spo­re wąt­pli­wo­ści. Z cza­sem oka­za­ło się, że to czło­wiek na­sta­wio­ny przede wszyst­kim na po­pu­lar­ność, a po­wie­rzo­na mu mi­sja go prze­ro­sła.

Trze­ba też pa­mię­tać o tym, że wszy­scy byli wte­dy prze­ko­na­ni, że po­wsta­nie ko­ali­cja PO–PiS i utwo­rze­nie tego ga­bi­ne­tu prze­bie­gnie szyb­ko i spraw­nie. A sta­ło się zu­peł­nie in­a­czej. To był cios. Sta­ło się ja­sne, że Plat­for­ma Oby­wa­tel­ska ma nie­wie­le wspól­ne­go z tym, co pu­blicz­nie gło­si­ła. Póź­niej oka­za­ło się, że trwa­nie w ko­ali­cji z Sa­mo­obro­ną i LPR-em nie było moż­li­we na dłuż­szą metę. To była bar­dzo trud­na sy­tu­acja. Dla­te­go stryj uznał, że le­piej roz­pi­sać nowe wy­bo­ry. Kam­pa­nia zo­sta­ła źle prze­pro­wa­dzo­na, moż­na mieć wie­le za­strze­żeń do ów­cze­snych spin dok­to­rów. W tym cza­sie oj­ciec i stryj zna­leź­li się w cen­trum po­li­tycz­nych na­pięć do­dat­ko­wo pod­sy­ca­nych przez me­dia. Jed­nak obaj po­tra­fi­li ten trud­ny czas prze­trwać. Mie­li po­mysł na Pol­skę i dą­ży­li do jego re­ali­za­cji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: