Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moje bieguny. Dzienniki z wypraw 1990-1998 - ebook

Data wydania:
Kwiecień 1998
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
16,22

Moje bieguny. Dzienniki z wypraw 1990-1998 - ebook

Bardzo osobisty, przepojony refleksją dziennik człowieka zmagającego się samotnie z przyrodą i przede wszystkim, z własną słabością. To świadectwo, że pomimo wysiłku i zmęczenia aż do granic ludzkiej wytrzymałości, można osiągnąć zamierzony cel.

Spis treści

Pierwsze kroki

Biegun północny

Biegun południowy

Samotnie przez Antarktydę

Mount Vinson

Co dalej?

Aneksy

Przygotowania

Wyposażenie i technika

Człowiek w sytuacjach ekstremalnych

Słowniczek

Kalendarium najważniejszych wypraw polarnych

Dziękuję…

Indeks

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-930853-6-1
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pamię­tam, że kie­dy by­łem ma­łym dziec­kiem, pły­wa­łem zimą na krach po rze­kach i je­zio­rach. Cza­sa­mi zda­rza­ło się, że kry pę­ka­ły i za­nu­rza­łem się w zim­nej wo­dzie. Kie­dyś na du­żym je­zio­rze prze­sze­dłem po roz­ta­pia­ją­cym się lo­dzie na małą wy­spę. To było bar­dzo da­le­ko jak na ma­łe­go chłop­ca, lód był cien­ki, a wio­sna w peł­ni. Naj­wię­cej wy­praw i po­dró­ży uda­ło mi się prze­żyć w dzie­ciń­stwie. Ma­rze­nia, pla­ny, książ­ki były żyw­sze i bar­dziej re­al­ne niż ota­cza­ją­ca rze­czy­wi­stość. Na­miot, las, góry to były pierw­sze drzwi do in­ne­go świa­ta. Kie­dy skoń­czy­łem pięt­na­ście lat, po­pły­ną­łem stat­kiem do Afry­ki. Póź­niej prze­je­cha­łem au­to­sto­pem nie­mal całą Eu­ro­pę, Mek­syk i wie­le in­nych kra­jów. Było to cie­ka­we, ale z cza­sem miej­sca za­czę­ły być po­dob­ne do sie­bie i ni­cze­go no­we­go nie moż­na było po­znać.

Zo­ba­czy­łem, że nie war­to w ży­ciu szu­kać ła­twych dróg, bo nig­dzie nas one nie za­pro­wa­dzą. A ży­cie jest zbyt krót­kie, żeby uczyć się na błę­dach.

W 1990 roku zna­la­złem się na Spits­ber­ge­nie. Stam­tąd nie­omal wi­dzia­ło się Bie­gun.

W 1993 roku prze­sze­dłem Gren­lan­dię, a po­tem do­tar­łem na nar­tach w jed­nym roku na bie­gun pół­noc­ny i po­łu­dnio­wy. Dwa Bie­gu­ny w jed­nym roku, do koń­ca nie wiem, jak to się sta­ło. Wiem, że by­łem szczę­śli­wy, idąc. I może mniej szczę­śli­wy, osią­ga­jąc cel i ży­jąc póź­niej? Kie­dy sze­dłem, było zim­no i praw­dzi­wie, póź­niej cie­pło i śmiesz­nie. Nig­dy nie po­tra­fi­łem so­bie tego do koń­ca wy­tłu­ma­czyć.północ

Odkąd się­gam pa­mię­cią, ma­rzy­łem o Bie­gu­nach. Moja dro­ga do nich wio­dła przez wie­le kra­jów Eu­ro­py, Ame­ry­ki, Azji, w koń­cu za­pro­wa­dzi­ła mnie na Spits­ber­gen, gdzie po­zna­łem Wojt­ka Mo­ska­la. Ra­zem po­sta­no­wi­li­śmy przejść w po­przek Gren­lan­dię. Miał to być tre­ning przed Bie­gu­nem. Po­sta­no­wi­li­śmy przejść Gren­lan­dię bez po­mo­cy z ze­wnątrz. Wy­ru­szy­li­śmy 5 kwiet­nia 1993 roku z ma­łej wio­ski eski­mo­skiej Isor­toq. Cały sprzęt i je­dze­nie cią­gnę­li­śmy na san­kach.

Wy­ru­szy­li­śmy na ko­niec ark­tycz­nej zimy, bo mia­ła to być pró­ba przed bie­gu­nem pół­noc­nym. Po­wo­li za­nu­rzy­li­śmy się w bia­ły, lo­do­wy świat. Świat wy­zna­czo­ny przez wrzą­tek, nie­skoń­czo­ność i cze­ko­la­dę.

Nie­raz by­wa­ło cięż­ko, ale da­wa­li­śmy so­bie radę. Im było trud­niej, tym bar­dziej my­śla­ło się o na­stęp­nych wy­pra­wach. To dziw­ne, ale prze­trwa­nie w ta­kich wa­run­kach po­wo­do­wa­ło, że chcie­li­śmy wię­cej i da­lej.

Wiem, że tam za­czę­ła się na­sza dro­ga na bie­gun pół­noc­ny. Po dwu­dzie­stu dniach osią­gnę­li­śmy po­ło­wę tra­sy, a trzy­dzie­ste­go trze­cie­go dnia zo­ba­czy­li­śmy góry za­chod­nie­go wy­brze­ża. Po doj­ściu na dru­gi brzeg w nocy na lot­ni­sku zna­la­złem wan­nę. Le­ża­łem w niej pięć go­dzin i tyl­ko do­le­wa­łem go­rą­cej wody.pierwsze kroki

22.01.88

Pocze­kal­nia, zim­no, jest czas, więc pa­trzę i my­ślę ci­chut­ko. Co ro­bić? Zmie­nia się wszyst­ko i ja też. Dla­te­go pró­bu­ję wró­cić do tej chwi­li, do tego, co się te­raz dzie­je ze mną, do „Wła­di­mi­ra”. Wiem, że to jest po pro­stu pięk­ne, tyl­ko je­stem tak pie­kiel­nie wy­czer­pa­ny, że nie po­tra­fię się cie­szyć. Może kie­dyś. Jest w bu­do­wie jach­tu taka chwi­la, kie­dy już nie ma żad­nych ra­cji dla na­stęp­ne­go kro­ku, a zmę­cze­nie zmy­ło z cie­bie wszel­kie ma­rze­nia. I nie wiesz, czy spa­dasz, czy wła­śnie ze­rwa­łeś się do lotu. Tak, tak to przy­kre, że nie mogę od­róż­nić: lecę czy spa­dam. Na tym eta­pie są tyl­ko dwa zna­ki: Tak i Nie. I nie mają dla mnie zna­cze­nia żad­ne po­dró­że, cała przy­szłość. Mó­wię „tak”, ro­bię jacht, ale przy­się­gam, że nie wiem dla­cze­go. Ra­cje, któ­re mógł­bym po­dać, to za mało. Nie wy­trzy­mu­ją pró­by. My­ślę, że tak jest ze wszyst­kim.

W koń­cu w ży­ciu nad­cho­dzi taki mo­ment, kie­dy je­dy­ną ra­cją, ca­łym uspra­wie­dli­wie­niem i wy­tłu­ma­cze­niem dla tego, żeby żyć da­lej, jest sło­wo tak. Nic wię­cej, nic mniej. I to mnie prze­ra­ża. A in­nych?

My­ślę o dwóch rze­czach: sa­mot­nie do­oko­ła świa­ta, Przej­ście Pół­noc­ne i Bie­gun.

My­ślę, że się uda.

Bu­do­wa pew­nych struk­tur, ot tak. Więk­szość słów ma­sku­je tyl­ko na­szą nie­wie­dzę. Ro­zum ma tyl­ko dwa sło­wa: tak i nie, resz­ta to spra­wa es­te­ty­ki.

Chcąc być kon­se­kwent­nym i uczci­wym, każ­dą ar­gu­men­ta­cję po­win­ni­śmy koń­czyć: bo to jest ład­ne, bo tak jest pięk­nie. I tak ze wszyst­kim.

Aha, wła­śnie Kół­ko i Bie­gun to dwie struk­tu­ry, ład­ne nie­praw­daż? Więc dla­te­go.

24.01.88 Gdańsk

Spo­kój, jaki przy­cho­dzi z wia­rą, że to, co się robi, to coś naj­nor­mal­niej­sze­go. Opra­co­wać przed wy­pra­wą spe­cjal­ny tre­ning fi­zycz­ny i psy­chicz­ny. Me­to­da: każ­dy pro­blem, jaki moż­na so­bie wy­obra­zić, że się Tam przy­tra­fi, roz­wią­zać przy­najm­niej na trzy spo­so­by. Do­tych­cza­so­we eks­pe­dy­cje po­wi­nie­nem znać na pa­mięć. Każ­de do­świad­cze­nie, każ­da sy­tu­acja, do­kład­na ana­li­za.

Dys­cy­pli­na, dys­cy­pli­na i jesz­cze raz dys­cy­pli­na. Po­wo­li trze­ba się cał­ko­wi­cie prze­bu­do­wać, szcze­gół po szcze­gó­le.

Do­trzeć na bie­gun pół­noc­ny jak Nan­sen. Wmro­zić się w pak lo­do­wy jach­tem i dry­fo­wać, jak da­le­ko się da. Po­tem za­brać na san­ki żyw­ność, pa­li­wo i dojść.

To może trwać trzy lata. Co­raz wy­raź­niej wi­dzę, że mu­szę zre­zy­gno­wać z wie­lu rze­czy. Jest cel i szcze­gó­ły, któ­re do nie­go pro­wa­dzą. Na nic wię­cej nie mam cza­su ani ocho­ty. Wy­pa­dłem już z to­rów. Już nie będę żył tam­tym ży­ciem. Już nig­dy. Nie mam na to cza­su. To do­brze czy źle? Żeby tyl­ko ten Bie­gun. Krok po kro­ku. Wszę­dzie tam, gdzie są lu­dzie, miesz­ka też za­wiść i roz­ma­ite głu­pie gry. Więc z da­le­ka od tego.

Mi­jam co­dzien­nie wie­le osób. I żad­nej z nich nie ro­zu­miem. Rze­czy do zro­bie­nia: An­tark­ty­da, Mo­rze Ros­sa, Zie­mia Fran­cisz­ka Jó­ze­fa.

Żyw­ność, sprzęt, dro­ga.

26.01.88 Gdańsk

Wło­dzi­mierz Wy­soc­ki „Na ten chłód”

Na ten chłód, na ten ziąb

Co tak goni nas gdzieś?

Co tak cią­gnie wciąż da­lej i w głąb?

Trze­ba ru­szać, pal sześć!

Na ten chłód, na ten ziąb…

Dziw­na rzecz, dziw­na rzecz…

Od to­po­li i brzóz

Od­cho­dzi­my na Pół­noc, hen precz.

Czy tam cie­plej, gdzie mróz?

Dziw­na rzecz, dziw­na rzecz…

Cie­pły mie­li­śmy kąt,

Lecz ru­szy­li­śmy w świat.

Pew­no ja­kiś w nas sa­mych tkwi błąd?

Bo tak za­wsze – pod wiatr,

Bo tak za­wsze – pod prąd.

Do po­wro­tu wtem głos

Nas na­ma­wia ten sam,

Co na oślep gnać w dal ka­zał nam.

Gdzie ów szczę­sny jest los?

Może tu? Może tam?

Ja to pa­mię­tam. I wy­peł­nię co do naj­mniej­sze­go sło­wa. Do­kład­nie. A wczo­raj był 25 stycz­nia.

27.01.88 Gdańsk

Cią­gle tyl­ko buda, nora i bar mlecz­ny. Całe szczę­ście, że jest ta­kie zda­nie: są ży­ją­cy i są zmar­li, a tak­że ci, któ­rzy wy­pły­wa­ją na mo­rze.

11.02.88 Gdańsk

Ko­bie­ta po­trze­bu­je cie­pła, po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa, domu – a skąd ty to wszyst­ko wy­trza­śniesz? Od­po­wiedź na to pro­ste py­ta­nie ja­sno i bez wąt­pli­wo­ści po­ka­zu­je mi, że za­wsze będę sam. Mogę się tyl­ko ro­ze­śmiać, ja­kie to pro­ste. Choć­bym nie wiem jak szu­kał i pró­bo­wał ze wszyst­kich sił. Za­wsze będę sam. Prze­stać o tym my­śleć.

Ci, któ­rzy sto­ją w miej­scu. Inni drep­czą­cy w kół­ko. Ależ oczy­wi­ście, to tyl­ko dro­go­wska­zy. A może aż.

Nie wiem co, ale z nie­któ­ry­mi ludź­mi jest coś nie tak. Dom, gdzie się uro­dzi­li, szko­ła, do któ­rej cho­dzi­li, pra­ca cze­ka­ją­ca tuż za ro­giem. I to ma być ży­cie. Cho­dzi o mo­ment, w któ­rym czło­wiek na wszyst­ko się zga­dza i usta­la cenę. Na przy­kład: spo­kój. I pro­szę bar­dzo: jest za­do­wo­lo­ny. Tyl­ko spo­kój. Ci­cho, ci­cho, ci­cho sza.

A po­tem mó­wią ci­cho i na­wet du­żych li­ter się boją. A co do­pie­ro wiel­kich słów.

19.02.88 Kra­ków

Zno­wu chwi­la i nic się nie dzie­je. Ale to tyl­ko chwi­lecz­ka, bo już cze­ka­ją całe góry spraw. Prze­sze­dłem przez wie­le ta­kich gór. Waż­na jest or­ga­ni­za­cja. Spraw­ność i wy­tre­no­wa­nie umy­słu i cia­ła. Cią­gle w po­go­to­wiu. Nie­raz za­sta­na­wiam się nad czło­wie­kiem, któ­ry nie umie ma­rzyć. Albo o tym za­po­mniał. Za­miast my­śleć, włó­czy się po śmiet­ni­kach. Wie­rzy sło­wom, któ­rych nie ro­zu­mie, sche­ma­tom, któ­rych kon­se­kwen­cji do koń­ca nie wi­dzi, prze­są­dom bra­nym za pa­ra­dyg­ma­ty. Strasz­ne to ży­cie, ale prze­cież nor­mal­ne. Ot, naj­zwy­klej­sze w świe­cie.

Pa­trzę na in­nych i nie­raz wy­da­ją mi się tacy wiot­cy. Pod­da­ją swo­je ży­cie, bez żad­nej pró­by. Nie wia­do­mo, dla­cze­go tak się dzie­je, i nie wia­do­mo, co może im po­móc. Dla­cze­go w taki spo­sób mar­nu­ją swo­je ży­cie? Może dla­te­go, że się boją. Strach prze­ni­ka każ­dą myśl, któ­ra jest inna, i nie po­zwa­la za­cząć iść nową dro­gą. Bo może być trud­no i nie­wy­god­nie.

07.03.88 War­sza­wa

Rano o 6:00 po­bud­ka, Gdańsk, pięk­nie. Nie­bo, świe­żość po­ran­ka, opa­ry mgły i tram­wa­je, bu­dzą­ce świat do pra­cy. Pie­szo przez Sta­re Mia­sto, Dłu­ga, ka­mie­nicz­ki, ulicz­ki, stuk kro­ków i od­bi­ja­ją­ce się w za­uł­kach echo. Pięk­ne to wszyst­ko, pięk­ne. Co­raz le­piej wiem, co ro­bię, ile to waży. Co­raz bar­dziej je­stem świa­do­my, że ży­cie war­to prze­żyć na­praw­dę. Ale to tyl­ko etap. Po pro­stu czas zbie­rać się w dro­gę i iść da­lej.

Ham­burg 29.07.88

Od dwóch mie­się­cy je­stem w tym mie­ście. Cza­sa­mi jest cięż­ko, cza­sa­mi mniej. Wszyst­ko tu obce i cięż­kie. Po­wie­trze też. Nie­raz pra­cu­ję nad Elbą i pły­wa­ją tam stat­ki, je­den za dru­gim jak tram­wa­je. Raz uda­ło mi się zo­ba­czyć pol­ski, z Gdań­ska. Tyl­ko pra­ca mi już po­tem nie szła. I mar­twi­łem się, ale nie pa­mię­tam czym.

Chwi­la, kie­dy me­tro zbli­ża się do Al­to­ny i po­wo­li, po­wo­li sta­je, od­bi­ła się we mnie już tyle razy. Coś już we mnie ją od­bi­ło tyle razy. Tak bę­dzie już do koń­ca? Ta chwi­la to zna­mię, to ta­tu­aż, na całe ży­cie będę pa­mię­tał Ham­burg-Al­to­nę. A prze­cież to tyl­ko sta­cja, gdzie zmie­niam po­ciąg. Jest cięż­ko. Nie ma czym od­dy­chać. Świat wy­da­je się cie­pły i brud­ny. Prze­ży­jesz, pod wa­run­kiem że za­po­mnisz o ma­rze­niach. Tak to wy­glą­da. Do­sze­dłem do miej­sca, gdzie trze­ba jeść ka­mie­nie, żeby móc spoj­rzeć w lu­stro. Żeby czuć się czło­wie­kiem. Ale to nie tak pro­sto, trze­ba jesz­cze ich szu­kać. A wo­kół pu­ste za­baw­ki. Mu­szę uwa­żać i szu­kać ka­mie­ni. Póki jesz­cze są. Póki jesz­cze mam zdro­we zęby i dwa­dzie­ścia czte­ry lata na kar­ku.

26.03.89 Ham­burg

Mimo wszyst­ko trze­ba wie­rzyć w baj­ki. Żar­ty się skoń­czy­ły, mój świat co­raz bar­dziej od­da­la się od rze­czy­wi­sto­ści, ale trze­ba iść da­lej. W na­stęp­ny dzień, mie­siąc i rok. Co­raz mniej na­dziei, że się uda, ale to prze­sta­je mieć zna­cze­nie. Rzecz w tym, żeby się nie cof­nąć na­wet na pół kro­ku. Pod­nieść się i iść da­lej. Na­wet to, czy się żyje czy też nie, tak na­praw­dę nie jest już ta­kie waż­ne. Trze­ba iść aż do miej­sca, gdzie się upa­da, po to aby już nig­dy nie wstać. Z ni­cze­go, w co się wie­rzy, nie wol­no zre­zy­gno­wać. Bo to jest inna śmierć.

Na­peł­nio­ny je­stem aż po samo gar­dło. Były uro­dzi­ny, są świę­ta. Jest kon­te­ner i ma­te­rac, na któ­rym śpię. Ale te­raz jest ciem­no. Boże jak ciem­no! A cze­go się nie do­tknę, ma sto ma­sek, ty­siąc pod­sze­wek, po­prze­bie­ra­ne jest i po­prze­sta­wia­ne. Do naj­mniej­sze­go sło­wa do­cze­pio­ne tyle sznur­ków, każ­de sło­wo ska­cze mi przed ocza­mi i raz po raz ude­rza w twarz.

Pi­szę to dla sie­bie, żeby było lżej. Wie­rzyć się nie chce w to ku­le­nie i czoł­ga­nie: jesz­cze raz wstać, obe­rwać, wstać, obe­rwać. Daw­niej kon­tu­ry były ostre, moż­na było do­tknąć ich ręką. Do Bie­gu­na było nie­da­le­ko. Te­raz do­ty­ka zło, bu­cior na krta­ni, przy­par­cie do muru.

Jest las, do któ­re­go nikt nie cho­dzi. Gdy za­wie­je moc­niej wiatr, wi­siel­cy spa­da­ją jak ze­schłe li­ście pod nogi. Mó­wię so­bie, spo­koj­nie, sze­dłem cały czas we­dle zna­ków, po­wta­rza­łem moje za­klę­cia, któ­rych mnie na­uczo­no. Więc nie roz­pa­czam, py­tam tyl­ko, jak to moż­li­we. Prze­cież tak chcia­łem zo­ba­czyć… Praw­dę? Tak bar­dzo chcia­łem.

Mar­ku, mu­sisz za­po­mnieć, odejść stąd. Po pro­stu zo­staw to wszyst­ko i idź. Prze­cież gdzieś musi być słoń­ce.

Ju­tro się po­skła­dam, przy­krę­cę gło­wę, ręce, nogi i po­ma­sze­ru­ję. Tyl­ko rzy­gać się chce, bo je­stem peł­ny, aż się wy­le­wa te dwa­dzie­ścia pięć lat.

Spitsbergen

Mo­skwa 27.04.90

Lecę na Spits­ber­gen. W koń­cu w dro­dze. Cze­kam w brud­nej po­cze­kal­ni lot­ni­ska Sze­re­mie­tie­wo na sa­mo­lot do Mur­mań­ska. Zmę­czo­ny i wy­ta­rza­ny. Te­raz jest pół­noc i mam dużo cza­su. Mam ze sobą nar­ty, san­ki, pro­wiant i to, co po­trze­ba. Wczo­raj w War­sza­wie wi­dzia­łem zna­jo­mych z In­sty­tu­tu Fi­lo­zo­fii. To do­brze, że nie mam z tym nic wspól­ne­go. Wy­sko­czy­łem z tego po­cią­gu, po­ka­le­czy­łem się i po­ła­ma­łem, ale war­to było. Jesz­cze jak war­to.

By­wa­ją na świe­cie lu­dzie, któ­rzy boją się na­wet pod­nieść gło­wę i wsty­dzą po­wie­dzieć do­bre sło­wo. Całe lata mi­ja­ją dzień po dniu, mie­siąc po mie­sią­cu i nic. Nic za nimi, nic przed nimi. Za­po­mnie­li, co praw­da, co pięk­no i coś, co w ży­ciu trze­ba zro­bić. Bo in­a­czej wstyd i po co. I cho­dzą z nie­pew­no­ścią wy­pi­sa­ną na twa­rzy, bo­jąc się każ­de­go swo­je­go sło­wa, któ­re się gło­śno wy­po­wia­da.

Nie wiem, co tam bę­dzie w Mur­mań­sku, jak do­stać się do Trom­sø, a póź­niej do Lon­gy­er. A je­śli na­wet wy­lą­du­ję na Spits­ber­ge­nie, to jak tam bę­dzie? Tak czy in­a­czej trze­ba bę­dzie iść. Nie ma al­ter­na­ty­wy. Bę­dzie może strach, może inne spra­wy, ale w koń­cu naj­waż­niej­sze, żeby iść. Tak jak w Mek­sy­ku, tak jak wszę­dzie. Może tam było in­a­czej, bez­piecz­niej. Te­raz skoń­czą się roz­my­śla­nia i pa­pla­ni­na. My­ślę, że w koń­cu zna­la­złem.

Czu­ję to. Tam jest Zona.

Szko­da tych lu­dzi. Mo­gli­by mieć pięk­ne ży­cie. Szko­da mnie, mógł­bym prze­cież żyć we­dług prze­pi­sów i być… za­do­wo­lo­nym.

Może by wy­star­czy­ło i nie by­ło­by ani za mało, ani za dużo.

Nie czu­ję tego co daw­niej: od­de­chu. Tyl­ko jak­bym pra­co­wał wła­ści­wym na­rzę­dziem we wła­ści­wym miej­scu. Kie­dyś zda­wa­ło mi się, że po­tra­fię la­tać, a ja po pro­stu ro­bię swo­je.

Co mam zro­bić? Co zro­bić ze swo­im ży­ciem?

Jesz­cze mogę.

Nie moż­na wąt­pić ani po­zwa­lać stra­cho­wi, żeby pod­cho­dził zbyt bli­sko. Resz­ta sama przyj­dzie.

Lak­selv – Trom­sø 30.04.90

Je­stem so­bie w cie­plut­kim sa­mo­lo­cie i do­brze mi tu­taj. Przy­pa­dek, w Mur­mań­sku by­łem już nie­mal bez szans. Nie chcie­li mnie pu­ścić da­lej. Po kłót­niach z mi­li­cją, In­tu­ri­stem i nie wia­do­mo jesz­cze kim zo­stał po­ciąg, któ­rym nig­dzie nie moż­na do­je­chać. W ba­rze po­roz­ma­wia­łem z Nor­we­ga­mi i za­bra­li mnie do swo­je­go au­to­bu­su. Nie wia­do­mo, skąd zna­leź­li­śmy się na fiń­skiej gra­ni­cy. Nie mia­łem żad­ne­go po­zwo­le­nia, ale Nor­we­go­wie po­wie­dzie­li, że jadę na wy­pra­wę do Sval­bard i po­rę­czy­li za mnie, więc w koń­cu wbi­to mi wizę.

Po­tem kie­dy po­wie­dzia­łem, że będę całą noc je­chał au­to­sto­pem, żeby zła­pać sa­mo­lot z Trom­sø na Spits­ber­gen, je­dy­ny, w któ­rym jest szan­sa na miej­sce, co oni zro­bi­li? Za­nim po­ła­pa­łem się, o co cho­dzi, ktoś cho­dząc z ka­pe­lu­szem po au­to­bu­sie, ze­brał pie­nią­dze na bi­let li­nii SAS, a kie­row­ca przez ra­dio­te­le­fon za­re­zer­wo­wał miej­sce. I cho­ciaż za bar­dzo je­stem obi­ty, żeby się tak na­praw­dę ucie­szyć, to chy­ba mimo wszyst­ko do­brze spo­tkać życz­li­wość. Ot tak. Sio­strę na­szą za­gu­bio­ną Życz­li­wość. Prze­spa­łem się w hu­sie u Ma­rit, a rano po­je­cha­łem na lot­ni­sko. Je­stem so­bie w sa­mo­lo­cie, do­brze mi i cie­pło na du­szy.

Za dzie­sięć mi­nut lą­du­je­my w Trom­sø. My­ślę, że już nie będę chciał się wy­brać do Afry­ki ani Po­łu­dnio­wej Ame­ry­ki, bo tam ko­lo­ry strasz­nie ha­ła­su­ją.

A tu tyl­ko bia­ły i nie­bie­ski. Moż­na w tych dwóch ko­lo­rach zmie­ścić wszyst­ko, cze­go mi trze­ba.

Hor­sund 7.05.1990

Je­stem pod Gna­lem. Sam. Jest tak faj­nie, że nie chce mi się na­wet pi­sać. Prze­cież wszyst­ko jest ja­sne.

12.05.1990

Zno­wu pod Gna­lem w hu­sie. Jest świet­nie. Mały hus wy­glą­da jak skrzyn­ka po czymś tam obi­ta papą. Wsta­wio­ne ma­lut­kie okien­ko tak za­sy­pa­ne śnie­giem, że świa­tło ciut, ciut się prze­bi­ja, pie­cyk, dwie koj­ki. Je­ste­śmy tu­taj od dwóch dni z Ro­sja­ni­nem Wik­to­rem i hu­su­je­my. Lu­dzie w ba­zie mó­wią: ży­cie to nie tyl­ko seks, i to praw­da.

Pod ręką broń na wszel­ki wy­pa­dek, sztu­cer i ra­kiet­ni­ca dla każ­de­go.

Wczo­raj, a ra­czej przed­wczo­raj, bo jest 1:40 w nocy, przy­szli­śmy tu­taj.

Trze­ba było przejść przez lo­do­wiec Han­sa, a po­tem wzdłuż mo­rza po żle­bach. Żle­by były stro­me i ob­lo­dzo­ne, jak­by się czło­wiek po­tur­lał, to cze­ka­ła zim­na woda, -1,6°C, i głę­bin­ki, zna­czy się ko­niec. Ale z nami były cze­ka­ny, nogi i ręce, tak że ja­koś się do­ka­cza­li­śmy. Dla chwie­jów tu­taj nie miej­sce. Roz­pa­li­li­śmy w pie­cu, po­to­pi­ło się wody, przy­nie­śli­śmy ze źró­deł­ka mi­ne­ral­nej, a po­tem nie moż­na było za­snąć, więc da­waj ga­dać, ża­lić się, na­rze­kać i chwa­lić. Dzi­siaj po­de­szli­śmy pod dru­gi lo­do­wiec, na­mę­czy­li­śmy się i zno­wu w hu­sie: w pie­cu się pali, Wik­tor już śpi. Hus jest czę­sto nisz­czo­ny przez niedź­wie­dzie. Wła­mu­ją się miś­ki, żeby so­bie pod­jeść. Tego, co wi­dzę, nie da się opi­sać. Moż­na tyl­ko pa­trzeć. Zmia­na po­go­dy: chłod­ny front, ju­tro bę­dzie wia­ło i pa­da­ło. W pie­cu hu­czy, po­pi­ję jesz­cze her­ba­ty. Przed ocza­mi hał­da śnie­gu. Lu­dzie tu są do­brzy i życz­li­wi. Wi­dać kli­mat też okre­śla świa­do­mość. Lam­pa naf­to­wa stoi nie­po­trzeb­na. Jest dzień. Po­lar­ny dzień. I kie­dyś tam przyj­dzie noc. Do­brze mi. Spać, ży­czę so­bie do­brych snów. I Wik­to­ro­wi też.

Gnal 12.05.90

Jest czter­na­sta, czy­li jesz­cze rano. Po­go­da zła, wie­je, wi­dzial­ność pra­wie ze­ro­wa. Trze­ba zbu­dzić Wik­to­ra, coś zjeść i za­su­wać.

Cie­śni­na Be­rin­ga za­ma­rza w zi­mie, moż­na przejść.

Buty Aso­lo Sum­mit – Aso­lo Spa, Via Papa Lu­cia­ni, 2 1-31020 Vi­dor.

Roy­al Geo­gra­phi­cal So­cie­ty, 1 Ken­sing­ton Gore, Lon­don SW7 2AR. Gren­lan­dia – Ku­lu­suk, Hel­gi Jons­son Air Taxi, Rey­kja­vik.

Lon­gy­ear­by­en-Trom­sø 2.06.1990

I zno­wu sa­mo­lot, zno­wu lecę do Trom­sø. Ży­ciem się ciesz, do­pó­ki jesz­cze jest. I to jest praw­da, cie­szę się ży­ciem, już z lek­ką oba­wą, co tam bę­dzie w tej dżun­gli wśród lu­dzi w Eu­ro­pie. W koń­cu trze­ba wra­cać, już nie bę­dzie prze­mar­szów, sa­nek i złej po­go­dy. A ja nie chcę wca­le do­brej po­go­dy i cie­pła, i ca­łe­go tego ha­ła­su. Ale na szczę­ście jest świa­tło tam z przo­du, dla­te­go będę żył i cały czas na­przód. Do świa­tła. I może kie­dyś?

Oslo 4.06.90

Trom­sø, ksiądz Woj­ciech – by­łem na mszy świę­tej, a po­tem cho­dzi­li­śmy ra­zem po mie­ście.

Po po­łu­dniu od­wiózł mnie wczo­raj na au­to­stop. Sta­łem z ple­ca­kiem przy ka­te­drze Mo­rza Pół­noc­ne­go, ta­kiej du­żej, bia­łej. Da­lej wszyst­ko po­to­czy­ło się szyb­ko. Po dro­dze zo­ba­czy­łem Na­rwik i po­mnik pol­skich ma­ry­na­rzy z „Gro­ma”.

Po­tem w Tron­dhe­im zła­pa­łem Au­stra­lij­czy­ka Ri­char­da, któ­ry za­wiózł mnie do Oslo. Wje­cha­li­śmy na górę i było wi­dać całe mia­sto u stóp. Róż­ne tam zam­ki i inne oświe­tlo­ne bu­dow­le. Była dru­ga w nocy, pierw­szy raz zno­wu spo­tka­łem Ciem­ność. Czar­ne świa­tło.

Nie­zły czas prze­lo­tu, ty­siąc osiem­set ki­lo­me­trów i tyl­ko trzy­dzie­ści sześć go­dzin au­to­sto­pem. Nie wiem, co bę­dzie da­lej. Na ra­zie żyję.

Jesz­cze jed­no: w Trom­sø ro­ślin­ność ubo­ga, ma­lut­kie drzew­ka, śnieg, i jak je­cha­łem, to wszyst­ko bar­dzo szyb­ko się zmie­nia­ło, na po­lach – co­raz mniej śnie­gu, drze­wa co­raz wyż­sze, co­raz wię­cej ich i po­tem już tra­wa, ptasz­ki świer­go­ta­ły. A od Tron­dhe­im to w ogó­le za­czę­ły się tro­pi­ki – pola upraw­ne, no i cała ta Cy­wi­li­za­cja.

LISTA SPRZĘTU – SPITSBERGEN

1. Obóz:

– na­miot

– śpi­wór pu­cho­wy

– ka­ri­ma­ta

– pry­mus ben­zy­no­wy

– za­pał­ki (5 pu­de­łek)

– czaj­nik

– me­naż­ki

– nóż

– ło­pa­ta do śnie­gu

– fo­lia NRC

– broń – sztu­cer

– na­bo­je (10szt.)

– pi­sto­let sy­gna­li­za­cyj­ny

– szczo­tecz­ka do zę­bów

– ołó­wek

– no­tes

– książ­ka: Zbi­gniew Her­bert „Bar­ba­rzyń­ca w ogro­dzie”

2. Ubra­nie:

– kurt­ka i spodnie or­ta­lio­no­we

– blu­za i spodnie weł­nia­ne

– bie­li­zna po­la­ro­wa

– buty nar­ciar­skie skó­rza­ne

– skar­pe­ty weł­nia­ne

– rę­ka­wi­ce weł­nia­ne

– rę­ka­wi­ce or­ta­lio­no­we

– ko­mi­niar­ka

– czap­ka weł­nia­na

– go­gle

– oku­la­ry nar­ciar­skie

3. Na­wi­ga­cja:

– kom­pas

– ze­ga­rek

– mapy Spits­ber­ge­nu

4. Marsz:

– pul­ki

– nar­ty drew­nia­ne + ki­jek

– cze­kan

– lina (30 m)

5. Je­dze­nie i pa­li­wo:

– ka­sza, ryż, kon­ser­wy

– bu­tel­ki na pa­li­wo (4 szt.)

– pa­li­wo (5 l)

Łącz­na waga sa­nek z ła­dun­kiem oko­ło 30 kg.LISTA SPRZĘTU – GRENLANDIA

1. Obóz:

– na­miot

– śpi­wór Thin Eli­te

– ka­ri­ma­ty (2 szt.)

– pry­mus Opti­mus

– za­pał­ki (10 pu­de­łek)

– me­naż­ki

– scy­zo­ryk

– ter­mo­metr

– ło­pa­ta do śnie­gu

– pa­pier to­a­le­to­wy

– szczot­ka do zę­bów

– ołó­wek

– dłu­go­pis

– dzien­nik

– książ­ki: Ri­chard Ki­pling „Kim”, J.R.R. Tol­kien „Wy­pra­wa”

2. Ubra­nie:

– ano­rak go­re­tex

– spodnie go­re­tex

– kurt­ka pu­cho­wa

– blu­za po­la­ro­wa

– spodnie po­lar

– bie­li­zna po­la­ro­wa

– rę­ka­wi­ce pię­cio­pal­cza­ste

– rę­ka­wi­ce jed­no­pal­cza­ste

– rę­ka­wi­ce prze­ciw­wia­tro­we

– buty Aso­lo-Sum­mit

– opa­ska weł­nia­na

– ko­mi­niar­ki (2 szt.)

– czap­ka

– oku­la­ry

3. Na­wi­ga­cja:

– GPS Ma­gel­lan

– Kom­pas Si­lva

– ze­ga­rek

– po­zy­cje po­przed­nich wy­praw

– mapy Gren­lan­dii

4. Marsz:

– pul­ki

– nar­ty Fi­sher

– kij­ki

– wią­za­nia Te­le­mark

– foki

– ple­cak duży

– ple­cak mały

– lina (20 m)

5. Je­dze­nie i pa­li­wo:

(por­cje na 40 dni)

– pem­mi­kan, je­dze­nie lio­fo­li­zo­wa­ne, pu­ree ziem­nia­cza­ne, zup­ki w prosz­ku, her­ba­ta ma­li­no­wa, kawa, ro­dzyn­ki, orzesz­ki, prin­ce polo, cze­ko­la­da

– łyż­ka

– fin­ka

– bu­tel­ki na pa­li­wo (10 szt.)

– pa­li­wo (151)

– ter­mos pla­sti­ko­wy (1,5 l)

6. Ma­te­ria­ły do re­pe­ra­cji:

– le­ather­man, igła, nici, ma­te­riał, drut, klej

Łącz­na waga sa­nek z ła­dun­kiem oko­ło 70 kg.życie w lodach

Po przej­ściu Gren­lan­dii po­sta­no­wi­li­śmy z Wojt­kiem Mo­ska­lem do­trzeć na nar­tach na bie­gun pół­noc­ny. Wy­bra­li­śmy naj­trud­niej­szą dro­gę: z pół­noc­nej Ka­na­dy po Oce­anie Ark­tycz­nym, w prze­ciw­nym kie­run­ku niż Dryf Trans­ark­tycz­ny, któ­ry spy­chał nas z po­wro­tem. Do przej­ścia mie­li­śmy 880 km, któ­re po­sta­no­wi­li­śmy po­ko­nać bez po­mo­cy z ze­wnątrz, cią­gnąc na sa­niach stu­dwu­dzie­sto­ki­lo­gra­mo­wy ekwi­pu­nek. Na­sza dro­ga wio­dła po za­mar­z­nię­tym mo­rzu po­prze­ci­na­nym szcze­li­na­mi, otwar­tą wodą czy spię­trzo­ny­mi kra­mi, two­rzą­cy­mi wały pięt­na­sto­me­tro­wej wy­so­ko­ści.

Po star­cie z ma­łej wy­sep­ki Ward Hunt Is­land oka­za­ło się, jak mało wie­my o Ark­ty­ce. Czu­łem się jak dziec­ko, któ­re bu­du­je ra­kie­tę, żeby po­le­cieć w Ko­smos. Bie­gun był da­le­ko jak Księ­życ. Przez pierw­sze trzy­dzie­ści dni po­ko­na­li­śmy tyl­ko 100 km. Zo­sta­ła nam po­ło­wa ra­cji żyw­no­ścio­wych i 770 km do po­ko­na­nia. Do­tar­cie do Bie­gu­na gra­ni­czy­ło z cu­dem. Prze­łom na­stą­pił na osiem­dzie­sią­tym ósmym stop­niu. Na dwa ty­go­dnie przed wy­czer­pa­niem się żyw­no­ści, kie­dy wy­da­wa­ło się, że praw­do­po­dob­nie nie mamy szans na osią­gnie­cie Bie­gu­na, po­sta­no­wi­li­śmy mimo wy­czer­pa­nia iść każ­de­go dnia dwie go­dzi­ny dłu­żej. Wy­da­wa­ło się, że nie mamy szans. Jed­nak wbrew temu, co mo­gli­śmy ob­li­czyć i zro­zu­mieć, po­sta­no­wi­li­śmy iść do koń­ca i zo­ba­czyć, co bę­dzie da­lej. Za­miast zdo­by­wać Ark­ty­kę, za­czę­li­śmy po pro­stu żyć w lo­dach. Bie­gun nig­dy nie do­pu­ścił­by nas do sie­bie, gdy­by­śmy my­śle­li tyl­ko o jego zdo­by­ciu.

Po sie­dem­dzie­się­ciu dwóch dniach mar­szu, 23 maja 1995 roku, sta­nę­li­śmy na pół­noc­nym bie­gu­nie Zie­mi.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: