Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moje ciało nie ma historii - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
26 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Moje ciało nie ma historii - ebook

Kolejna powieść autorski głośnego i skandalicznego w kręgach kultury arabskiej Smaku miodu. Tym razem Salwa an-Nu’ajmi roztacza przed czytelnikiem ezoteryczną wizję życia przemienionego w opowieść, którą nie tak łatwo spisać.

Hazar już od momentu swoich narodzin została zawieszona w przestrzeni pomiędzy kulturami. Uwięziona za sprawą rodziców między światem chrześcijańskim a muzułmańskim, musiała wypracować własny system wartości, który pozwoliłby jej swobodnie żyć. Realizacja marzeń i wyjazd do Francji wiążą się z rezygnacją z powrotu do Syrii. Odcięcie się od przeszłości ma swoją cenę – wyrzuty przyjaciół, dla których ojczyzna jest najważniejsza, wspomnienia, które nie pozwalają spokojnie spać, własne dzieci, które mówią innym językiem ojczystym niż ich matka. Pewnego dnia Hazar dostaje propozycję wyjazdu, który pozwoli jej rozliczyć się z własną przeszłością.

Salwa an-Nu’ajmi – urodzona w Damaszku syryjska poetka i powieściopisarka. Od lat siedemdziesiątych mieszka w Paryżu. Ukończyła teatrologię i filozofię muzułmańską na Sorbonie. Jej pierwszy tomik wierszy w języku arabskim, Paralèle, ukazał się w 1980 roku. Jest też dziennikarką, współpracuje z arabskimi gazetami i czasopismami. Mocno związana z Instytutem Świata Arabskiego w Paryżu, w którym zajmuje się działem prasowym. Prawa do jej głośnej powieści, Smak miodu, nabyło kilkunastu wydawców z całego świata.

Miałam chyba siedem lat. Rodzina wróciła z przyjęcia i nie znalazła mnie w domu. Wszyscy wywracali świat do góry nogami, żeby mnie znaleźć, ale bez skutku. Matka zaczęła ciężko oddychać, ojciec stracił nerwy, moi bracia wymieniali ze sobą pokątne spojrzenia, a siostry bladły i jąkały się, słysząc ojcowski krzyk. Znalazł mnie wreszcie śpiącą pod wielkim łóżkiem. Rozłożyłam jak trzeba prześcieradło, poduszkę i koc i zasnęłam. To z opowieści, jakie przekazują sobie rodziny o dziwnych wydarzeniach, jakie zaszły w ich domach. Nikt nie rozumiał, dlaczego wybrałam miejsce pod łóżkiem, żeby położyć się spać. Śmiałam się razem z nimi, wiedziałam jednak, że sprawa nie jest taka prosta i że od tego czasu szukałam miejsca jak najdalej od nich. Byłam dzieckiem i pragnęłam tylko jak najczęściej być sama. Dlaczego chciałam być sama? Samotność była moim marzeniem.

(fragment książki)

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1666-8
Rozmiar pliku: 606 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OPO­WIEŚĆ NIE BĘDZIE OPO­WIEŚCIĄ, JEŚLI...

Inni śnią o swej przyszłości, ja zaś śnię o przeszłości. Pla­nują swoją przyszłość, a ja pla­nuję przeszłość.

Je­stem córką opo­wieści. Córką słów: „Daw­no, daw­no temu”.

Uro­dziłam się z opo­wieści?

Nie. Uro­dziłam się z dwóch opo­wieści. Uro­dziłam się na sty­ku dwóch opo­wieści.

Uro­dziłam się z dwóch opo­wieści. Uro­dziłam się z dwóch roz­ma­itych prze­kazów – hi­sto­rii małej i wiel­kiej. Od początku wie­działam, że opo­wieść to punkt wi­dze­nia.

Wie­działam od początku, że to, co opo­wia­da­my, zależne jest od punk­tu wi­dze­nia, i to wy­star­czyło, aby znisz­czyć wszyst­ko.

Znisz­czyć?

Muszę zna­leźć inne słowo, od­po­wied­nie dla tego, co przeżyłam.

Uro­dziłam się na sty­ku opo­wieści mo­jej mat­ki i mo­je­go ojca, a kto uro­dził się na sty­ku, ten nie znaj­dzie dla sie­bie miej­sca.

Na sty­ku była opo­wieść o miłości – piękna, jak wszyst­kie miłosne opo­wieści, ale po­mie­szała się z opo­wieścią o hi­sto­rii. Mu­siała się zmie­szać, a ja zgu­biłam się w opo­wieści o dwóch opo­wieściach.

Uro­dziłam się z opo­wieści o miłości, która prze­kształciła się w opo­wieść o małżeństwie. Z ko­lo­ro­wej opo­wieści, która stała się czar­no-biała.

Od początku ro­zu­miesz, że two­ja opo­wieść jest inna i dzie­li się na dwie. Uczysz się, jak za­cho­wy­wać się wewnątrz ro­dzi­ny i poza nią. W szko­le i na podwórku. Pod czuj­nym okiem sąsiadów i z dala od nich. Wśród blis­kich i wśród ob­cych.

Od początku pamiętasz, że wszyst­ko ma swo­je miej­sce, że nie należy mówić wszyst­kie­go, co się wie, na­wet części tego, co się wie.

Od początku uczysz się prze­sie­wać słowa i fałszo­wać swo­je świa­dec­twa. Za­po­mi­nać, co wi­działaś, i pamiętać to, cze­go nie wi­działaś.

Od początku próbu­jesz układać frag­men­ty opo­wieści, wypełniać jej bra­kujące miej­sca, wierząc, że ich wypełnie­nie spra­wi, iż opo­wieść wy­buch­nie ni­czym bom­ba, niszcząc wszyst­ko wokół cie­bie.

Próbu­jesz ją opo­wie­dzieć so­bie, za­nim zy­skasz świa­do­mość, że opo­wia­dasz ją in­nym. Upiększasz ją wiel­ki­mi kłam­stwa­mi i małymi le­gen­da­mi. Fa­sze­ru­jesz ją roz­ważania­mi, które ci pa­sują, ale ce­lo­wo mi­jają się z prawdą.

Czyż opo­wieść nie sta­je się opo­wieścią do­pie­ro wte­dy, kie­dy ją opo­wiemy?

Nad moją ukrytą opo­wieścią nad­pi­sałam wie­le in­nych. Nad pierwszą opo­wieścią nad­pi­sałam wie­le in­nych. Opo­wieść nad opo­wieścią nad opo­wieścią. Nakładają się na sie­bie, prze­pla­tają, prze­ni­kają. Opo­wieść wsącza się w inną opo­wieść i tra­ci swój ko­niec.

Cóż z niej po­zo­sta­je?

Kto po­czu­je za­pach pierw­szej kro­pli, która nadała woń wszyst­kim opo­wieściom? Kto ją znaj­dzie pod sied­mio­ma war­stwa­mi opo­wieści?POD MOIM ŁÓŻKIEM JEST CMEN­TARZ

Kie­dy moja mama zmarła po raz pierw­szy, mo­dli­li się za nią w koście­le. Ksiądz mówił o miłości małżeńskiej, która połączyła mężczyznę i ko­bietę z dwóch różnych re­li­gii na jed­nej po­dusz­ce, w cie­niu jed­ne­go Boga. O dzie­ciach, ich wy­cho­wa­niu i edu­ka­cji w cie­niu jed­ne­go Boga. Moja mama spała w swej trum­nie, a my sie­dzie­liśmy na drew­nia­nych krze­sełkach za nią. W koście­le na Bab Tuma na Sta­rym Mieście w Da­masz­ku była nas garst­ka.

W koście­le moja mama leżała w trum­nie, w różowej poświa­cie.

Czy to jed­na z barw opo­wieści?

Moja mama leżała w trum­nie, a śmierć jest słod­kim snem bez ma­rzeń. Słod­kim snem bez kosz­marów. Od kie­dy nie miałam żad­nych noc­nych kosz­marów?

Co kry­je się za wi­do­kiem trum­ny mo­jej mat­ki i różowe­go ko­lo­ru?

Klep­sy­dra była przy­kle­jo­na na ścia­nie obok drzwi otwar­tych na przyjęcie żałob­ników. Były na niej na­sze imio­na obok imie­nia mo­jej mamy i jej ro­dzeństwa – Ja­cqu­eli­ne, Chri­sto i Sa­li­ma; imię mo­je­go ojca i jego ro­dzeństwa – Ami­ny, Cha­didży, Ah­ma­da i Ale­go.

Dwa eg­zem­pla­rze scho­wałam wśród swo­ich pa­pierów i nie otwo­rzyłam ust, kie­dy przyszły świeżo wy­dru­ko­wa­ne z dru­kar­ni. Spraw­dziła je uważnie moja star­sza sios­tra, aby upew­nić się, że nie za­po­mniała tam nie­chcący o ni­kim z ro­dzi­ny; żeby nikt nie pomyślał, że po­minęła go ce­lo­wo, chcąc wy­ma­zać ze swe­go życia i ze śmier­ci mo­jej mamy.

Kie­dy moja mama zmarła po raz ostat­ni, nie smu­ciłam się. Przy­zwy­czaiłam się do jej śmier­ci, a smu­tek stał się jed­nym z ko­lorów mo­jej krwi. Wcześniej umie­rała już kil­ka razy. Muszę zwe­ry­fi­ko­wać całe moje życie, żeby po­li­czyć, ile razy to było i kie­dy. Po raz pierw­szy stało się to... Ale po co to wszyst­ko? Moja mama umarła i na­sy­ciła się śmier­cią w dniu po­grze­bu. Moja mama umarła i nikt nie wy­po­wie­dział na­zwy cho­ro­by, która spała z nią w sze­ro­kim łożu. Nikt z nas nie odważył się jej na­zwać.

Kie­dy mama umarła po raz ostat­ni, nie smu­ciłam się, ale ode­grałam rolę, jaką po­win­nam za­grać z całą po­wagą – jak zwy­kle. Ubrałam się na czar­no, tak jak moje ro­dzeństwo, przyj­mo­wałam kon­do­len­cje w da­ma­sceńskim koście­le. Słuchałam słów po­cie­sze­nia wy­po­wia­da­nych łamiącym się, łza­wym głosem. Dla ożywie­nia człowie­ka nie wy­starczą łzy przełyka­ne z bólem, prze­ciw­sta­wiające się roz­pa­do­wi. To nie wy­starczy. Tak ro­bi­li wszy­scy, na­wet tata. Za­do­wo­li­liśmy się me­cha­niczną wy­mianą in­for­ma­cji, żeby uniknąć spo­tka­nia się wzro­kiem.

Na­wet tata – za­py­tałam? Nie, taty tam nie było. Umarł już i po­cho­wa­ny zo­stał na cmen­ta­rzu w ro­dzin­nym mieście, da­le­ko stąd – tak, jak nam na­ka­zał.

– Czy chcesz być po­cho­wa­ny jako muzułma­nin?

– Czy chcesz mnie śle­dzić na­wet po śmier­ci? – od­po­wia­dał, nie­co złośli­wie, oj­ciec.

Wszy­scy się śmia­liśmy, ale to nie była różowa opo­wieść, jak w tym da­ma­sceńskim koście­le z moją mamą śpiącą w swej trum­nie.

W Mi­sja­fie, po dro­dze do hi­sto­rycz­nej cy­ta­de­li, ciot­ka wska­zała ręką w nie­określo­nym kie­run­ku: twój oj­ciec jest po­cho­wa­ny tam. Nie od­po­wie­działam. Grze­bałam w małym apa­ra­cie fo­to­gra­ficz­nym i nie od­po­wie­działam ani słowa.

Mój tata zo­stał po­cho­wa­ny sa­mot­nie w swo­im ro­dzin­nym mieście, da­le­ko od mo­jej mamy.

Mój tata zo­stał po­cho­wa­ny w swo­im ro­dzin­nym mieście. Byłam tam i nie od­wie­dziłam jego gro­bu – zaj­mo­wałam się fo­to­gra­fo­wa­niem za­bytków.DLA LU­DZI Z ZA­CHO­DU MAMY ŁOŻE NAD RZEKĄ KAU­SAR¹

– No­sisz czer­wo­ny płaszcz i chcesz być nie­do­strze­gal­na? Po­win­naś wy­brać inny ko­lor – po­wie­dział do mnie drwiąco jakiś nie­zna­jo­my w pociągu eks­pre­so­wym jadącym nad mo­rze.

Sie­działam przy­ciśnięta do okna. Usiłowałam zasłonić twarz czapką i zasnąć. Kie­dy otwo­rzyłam oko, sie­dział na­prze­ciw­ko i przyglądał mi się z uśmie­chem. Na ko­la­nach miał czar­ny lap­top. Wy­da­wało mi się, że zda­nie, które rzu­cił dla za­ba­wy, było skrótem ko­me­dii mo­je­go życia.

Te­raz przyszła ko­lej na mój uśmiech.

Mówią, że nie można do­strzec wia­tru. Wie­my, że jest, widząc wznoszące się liście i kołyszące się drze­wa. Nie mogę zo­ba­czyć miłości. Wiem, że jest, kie­dy spoglądam w lu­strze na swoją twarz obok twa­rzy no­we­go chłopa­ka: oto ja, znów za­ko­cha­na.

Są lu­dzie, którzy chwalą się swo­imi zwy­cięstwa­mi. Ja chwalę się tyl­ko miłością. Znam tyl­ko ofia­ry miłości i wiem, że wszyst­ko, co zro­biłam w swo­im życiu, zro­biłam właśnie dla niej.

Jako ko­bie­ta miłości nie mogę spo­ty­kać in­nych mężczyzn jak tyl­ko tych, którzy się mną roz­ko­szują. Niosę pra­gnie­nie ni­czym sztan­dar zwy­cięskie­go wo­dza i każdy, kto wy­cho­dzi mi na­prze­ciw, musi wejść w jego cień.

Mój chłopak spogląda na mnie za każdym ra­zem za­chwy­co­ny: jakaż je­steś piękna! Cóż to za opo­wieść?

Spogląda na mnie i staję się piękna.

Do imie­nia każdego chłopa­ka wie­dzie jakaś dro­ga. Oni się zmie­niają, ale miłość po­zo­sta­je.

Mężczyzn, których po­ko­cham, po­znaję od pierw­sze­go spoj­rze­nia. Spoglądam na któregoś z nich i od razu wiem, co mnie z nim cze­ka. Rośnie blask w moim wnętrzu i jaś­nie­je w spoj­rze­niu, ru­chu, słowie i uśmie­chu. Po dziś dzień to wza­jem­ne pra­gnie­nie. Nie zdra­dziłam sie­bie sa­mej, przyj­mując coś, jeśli już, to ra­czej od­rzu­cając. Wczo­raj, kie­dy zo­ba­czyłam no­we­go chłopa­ka, było to jak mo­ment nie­spo­dzie­wa­ne­go od­kry­cia. Uświa­do­miłam so­bie ta­jem­nicę mo­jej nie­zwykłej radości: ak­cep­ta­cja? Od­rzu­ce­nie? Ak­cep­ta­cja mo­je­go pra­gnie­nia i tego, co mi na­rzu­ca, albo jego od­rzu­ce­nie, gra z nim aż do końca – w ta­jem­nicy lub otwar­cie.

Przygląda mi się w re­stau­ra­cji, jak­by wi­dział mnie po raz pierw­szy. O mało się nie udławiłam.

„Cze­mu tak na mnie pa­trzy?” – za­sta­na­wiam się, dość skrępo­wa­na.

– Jesz i jak gdy­byś... – prze­ry­wa zda­nie głośnym śmie­chem. – To, co widzę, widzą te­raz wszy­scy. Ucie­leśnie­nie słody­czy. Masz pełne usta i pra­wie się dławisz. Dla dopełnie­nia ob­ra­zu cze­kam na głosy za­chwy­tu.

– Te­raz dużo le­piej – od­po­wia­dam kpiąco.

– Je­steś kom­plet­nie otu­ma­nio­na. Idziesz, jak­byś go miała między no­ga­mi, jesz, jak­by był w two­ich ustach. Kom­plet­nie otu­ma­nio­na!

– Te­raz zro­zu­miałam i moje ser­ce się uspo­koiło. Zasługu­je na więcej. Nie od­kry­wasz nic no­we­go. Z tobą mogę tyl­ko „otu­ma­nieć”.

Pocałunkiem zmu­sza mnie do mil­cze­nia, lecz wiem, że mówię prawdę. Mówię prawdę, śmiejąc się jak zwy­kle. Nie­ostrożnie prze­ka­zuję ją da­lej. Nie je­stem w sta­nie wy­po­wia­dać jej na poważnie. Bro­nię się bez pro­ble­mu i mówię, co chcę, nie przej­mując się ni­czym. Z życiem psy­chicz­nym nie ma żartów – te słowa wra­cają do mnie ni­czym ze­psu­ta płyta po każdym uśmie­chu i po­wta­rzam je za nim jak pil­na uczen­ni­ca.

Nig­dy mu nie po­wie­działam, że odróżniam jego smak w swo­ich ustach i że te­raz czuję się tak, jak­bym go sma­ko­wała. Nie po­wie­działam mu. Nie opo­wie­działam mu szczegółów tego, co przeżywam z nim i z in­ny­mi. Wiem tyl­ko, że nie za­po­mi­nam. On też nie za­po­mi­na. Opi­su­je, ana­li­zu­je, kon­tem­plu­je, wyciąga wnio­ski, pyta i od­po­wia­da, moje mil­cze­nie go pe­szy. Mówią, że różnica między mężczy­zna­mi a ko­bie­ta­mi to pamięć: ko­bie­ta pamięta, a mężczy­zna za­po­mi­na. Być może to ładne po­wie­dzon­ko i można je po­wta­rzać jako wieczną mądrość, lecz ja wiem, że to tyl­ko jed­no z przysłów, które nie za­wsze mają co­kol­wiek wspólne­go z życiem i rze­czy­wi­stością.

Wiem z doświad­cze­nia, że tym, co różni go ode mnie, są wy­po­wia­da­ne głośno słowa.

Nie mówię w sa­mot­ności.

Nie mówię w mil­cze­niu.

Na­zy­wa mnie nie­mową.LÓD NA MO­ICH SŁOWACH

Ab­bas pije swo­je espres­so, ja zaś zie­loną her­batę. On nie prze­sta­je mówić, ja ki­wam głową i mruk­nięcia­mi po­twier­dzam, że podążam za jego myślą. Wy­bie­ra te­mat oczy­wiście taki, który jemu się po­do­ba, ja mogę go tyl­ko słuchać. Za biur­ka­mi na­prze­ciw­ko sie­bie. Każde ma określoną rolę: on stoi na sce­nie, ja je­stem wi­dzem. Uzu­pełnia­liśmy się wza­jem­nie.

– Gdy byłem nad Za­toką, pod­ry­wałem pewną Egip­cjankę, która pra­co­wała w na­szej w fir­mie, w dzia­le PR. Bar­dzo jej się to po­do­bało. Myślałem, że cho­dzi o to, że je­steśmy kra­ja­na­mi. Kie­dy spałem z nią po raz pierw­szy, po­wie­działa, że jest ko­chanką dy­rek­to­ra na­czel­ne­go. Zmar­twiałem z prze­rażenia, ale mimo to spo­tka­liśmy się po­now­nie. Ist­niała między nami nie­zwykła har­mo­nia sek­su­al­na. Dziew­czy­na była piękna i gorąca. Po po­wro­cie do Egip­tu znów się z nią zo­ba­czyłem – miała urlop. Dziw­ne, ale na­sze tête-à-tête było nie­zbyt gorące, na­wet w łóżku, jak gdy­by spo­tka­nie poza miej­scem, gdzie ze­tknęliśmy się na początku, zmie­niło wszyst­ko. Na imię miała Muna.

Za­milkł na chwilę, jak­by od­twa­rzając so­bie daw­ne ob­ra­zy, a po­tem kon­ty­nu­ował:

– Kie­dy spo­tkałem dawną sąsiadkę, oka­zało się, że prze­niosła się do in­ne­go bu­dyn­ku. Na­tknąłem się na nią przy­pad­kiem w ka­wiar­ni. Pociągała mnie od daw­na. Oczy­wiście mężatka. Po­szedłem z nią do jej domu z bu­telką dob­rego wina. Na­pi­jesz się kie­li­szek i two­je ciało otwo­rzy się od razu na seks. Ja­kieś cza­ry. Po­szedłem za nią do kuch­ni. Przy­tu­liłem się do niej od tyłu, odwróciła się, zacząłem ją całować. Położyła się i zaczęła... och... Pom­pa, praw­dzi­wa pom­pa, o Boże...

Uśmiechnął się i opo­wia­dał da­lej:

– Kie­dy byłem w niej, za­py­tała: „Ciągle ci od­po­wia­dam?”. „To dowód – od­po­wie­działem. – Czy chcesz moc­niej­szy?”.

Wy­buchnął gorącym śmie­chem, który wzno­sił się i wzno­sił, żeby na­gle twar­do opaść. Za­milkł na chwilę, po czym znów się ożywił i znów przyszła mu chęć do obnażania się:

– Czy opo­wia­dałem ci o moim ojcu?

Na­wet nie cze­kał na od­po­wiedź i zaczął:

– Nie miałem z nim naj­lep­szych sto­sunków. Nie był za­do­wo­lo­ny z mo­ich życio­wych wy­borów, a ja ze swej stro­ny nie robiłem nic, żeby to zmie­nić. Ta wza­jem­na wro­gość była dla mnie wy­god­na. Kie­dy za­cho­ro­wał, zo­sta­wił dom w Alek­san­drii i za­miesz­kał z nami w Ka­irze. Miał raka krta­ni i nie mógł mówić. Mu­siał pisać, o co mu cho­dzi. Ro­zu­miał, ale nie mógł dużo mówić. Od­kryłem, że nie pamiętam, jaki miał głos, za­nim za­cho­ro­wał. Moja pamięć słucho­wa w jego przy­pad­ku szwan­ko­wała. Wy­nik biop­sji z jego krta­ni miałem w kie­sze­ni i cho­dziłem z nim po szpi­ta­lach, żeby ktoś mi to za­na­li­zo­wał i po­wie­dział, jaki to ro­dzaj guza. W ostat­nie dni opie­ko­wałem się nim, myłem mu tyłek, wy­cie­rałem i ubie­rałem. Nie bałem się. Był świa­do­my i śmiał się. Kil­ka mie­sięcy po jego śmier­ci uro­dziła się moja córka – nią też się opie­ko­wałem i myłem, tak jak opie­ko­wałem się nim i jak myłem jego. Żona była prze­rażona, nie chciała go do­ty­kać, bała się jego kru­chości. Ja chwy­tałem go ni­czym kur­cza­ka. Kie­dy umarł, uświa­do­miłem so­bie, w ja­kiej gorączce żyłem w ostat­nim cza­sie. Działałem, nie myśląc i bez żad­ne­go uczu­cia. Kie­dy umarł, zacząłem się za­sta­na­wiać nad bo­le­sny­mi sto­sunkami, ja­kie nas łączyły. Od­twa­rzałem je w pamięci, żeby zro­zu­mieć – od dzie­ciństwa aż do końca. Omal nie zwa­rio­wałem. Dzięki Bogu właśnie wte­dy uro­dziła się moja córecz­ka.

Za­milkł i spoj­rzał szyb­ko na ze­ga­rek, jak­by opo­wieść nie jego do­ty­czyła. To sy­gnał końca przed­sta­wie­nia. Uśmiechnął się do mnie sze­ro­ko, stu­kając pal­cem w kla­wia­turę i kon­cen­trując się na pra­cy. Pod­niósł głowę do­pie­ro około dwóch go­dzin później.

Pra­co­wa­liśmy we dwójkę w dzia­le tłuma­czeń w Cen­trum Dia­lo­gu Cy­wi­li­za­cji: Ab­bas i ja. Gdy­bym miała możliwość wy­bo­ru, ni­ko­go in­ne­go bym nie wy­brała spośród pra­cow­ników na­sze­go Cen­trum. Zaczął tu pra­co­wać wie­le lat przede mną. Był je­dy­nym tłuma­czem. Kie­dy przy­było ro­bo­ty i na­gro­ma­dziło się dużo pra­cy, doszłam ja i te­raz jest nas dwójka. Bez wstępów za­war­liśmy so­jusz. Bez pro­blemów odstąpił mi swo­je biur­ko przy oknie, przej­mując biur­ko na­prze­ciw­ko. My, dwójka tłuma­czy ama­torów po kur­sach i ciężkich przejściach za­wo­do­wych. Stu­dio­wał fi­zykę i nig­dy nie pra­co­wał w tym za­wo­dzie. Dla­cze­go? Bo in­te­re­so­wała go głównie li­te­ra­tu­ra. Dla­cze­go stu­dio­wał fi­zykę? Żeby za­do­wo­lić ro­dzinę. Ja z wy­bo­ru stu­dio­wałam ara­bi­stykę. Zna­laz­łam pracę w dzia­le tłuma­czeń i na­wet przez myśl mi nie przeszło, żeby za­do­wa­lać ro­dzinę.

Gdy­by nie Ab­bas, ta ciężka pra­ca przy­cho­dziłaby mi trud­niej. Ciężka pra­ca? „Przy­najm­niej wy­god­na. Nie męczy się ani du­sza, ani ciało. Aku­rat na na­sze możliwości” – mówił mi i śmia­liśmy się ra­zem. „Gdy­byśmy żyli w na­szym kra­ju, nie mu­sie­li­byśmy zno­sić tego gno­ju”. Po­wta­rzał tę swoją sen­tencję dwa­dzieścia razy dzien­nie. Cza­sem od­po­wia­dałam mu: „To cze­mu nie wrócisz do kra­ju? Możesz prze­cież po­je­chać tam w każdej chwi­li i wrócić, kie­dy ze­chcesz. Je­steś tu z wy­bo­ru. Inni nie mają ta­kie­go szczęścia”.

Pa­trzy na mnie długo i nie od­po­wia­da, lecz roz­po­czy­na ko­lejną opo­wieść.

Ab­bas od­wie­dza Egipt raz do roku i wysyła swo­je dzie­ci na let­nie mie­siące do ro­dzi­ny swej żony do Ka­iru. Mówi mi: „To naj­lep­szy sposób, żeby do­brze na­uczyły się arab­skie­go. Widzę wyraźne postępy po każdym po­wro­cie”. Nie on je­den tak robi. To zwy­czaj roz­po­wszech­nio­ny wśród większości jego ko­legów i koleżanek z Cen­trum. Ja nie mam tej możliwości, dla­te­go mój syn mówi po arab­sku jak orien­ta­li­sta. Czy możesz swo­im dzie­ciom po­da­ro­wać oj­czyznę, która nie jest two­ja?

To daw­ne cza­sy.

„Ha­zar to do­bry ma­te­riał. Ma do­bre sta­no­wi­sko w ga­ze­cie. Po­wiedz jej, żeby za­pi­sała się do par­tii, i niech przyj­dzie do mnie”. Mój przy­ja­ciel ucie­szył się ze słów re­dak­to­ra na­czel­ne­go. Przy­szedł, prze­ka­zując mi dobrą no­winę. „Gra­tu­luję, spra­wy idą le­piej. Jeśli tyl­ko wstąpisz do par­tii, sta­no­wi­sko jest two­je”. Kie­dy zo­ba­czył moją re­akcję, zaczął mnie prze­ko­ny­wać:

– Dla­cze­go kom­pli­ku­jesz spra­wy? Je­den pod­pis i wszyst­ko załatwio­ne. Wszy­scy te­raz tak robią.

On sam zro­bił to, jesz­cze za­nim przy­je­chał ze swo­je­go mia­sta na stu­dia do Da­masz­ku. Wyjaśnił mi, że tyl­ko tak można so­bie coś załatwić, że to nor­mal­ne i że kto chce coś osiągnąć, musi do­sto­so­wać się do pa­nujących za­sad.

Rze­czy­wiście, po co kom­pli­kuję tak prostą sprawę? Syn na­szej sąsiad­ki, inżynier, który skończył stu­dia w tym sa­mym roku co ja, pod­porządko­wał się za­sa­dom bez dys­ku­sji:

– Za­pi­suję się do par­tii i do­staję sty­pen­dium za­gra­nicz­ne. Naj­ważniej­sze, żeby zdo­być doświad­cze­nie, a nie ma in­nej możliwości.

Zre­ali­zo­wał swój plan: za­pi­sał się do par­tii, do­stał sty­pen­dium i wy­je­chał. Ja tego nie zro­biłam. Ani sty­pen­dium, ani pra­cy. Bez na­zwi­ska na li­stach par­tii rządzącej nie ma zdo­by­czy re­wo­lu­cyj­nych. Nie masz praw, ale możesz do­stawać wyróżnie­nia. Chciałam swo­ich praw. Do­ma­gałam się swo­ich praw. Tyl­ko mo­ich praw.

Oj­ciec, który śle­dził wszyst­kie moje ru­chy z da­le­ka, po­wie­dział mi w końcu:

– Nie bądź głupia. Nie do­sta­niesz sty­pen­dium za­gra­nicz­ne­go, choćbyś spełniała wszyst­kie wy­obrażalne wa­run­ki. Naj­ważniej­sze są zna­jo­mości. Złożyłaś do dziś trzy apli­ka­cje. Czy sądzisz, że kie­dyś będziesz coś z tego miała? Pomyśl i szu­kaj in­ne­go roz­wiąza­nia.

Mama wtórowała mu:

– Wszyst­kie drzwi są przed tobą za­mknięte. Na­wet to, że je­steś wy­bit­na, na nic się nie zda. Naj­le­piej wy­jedź.

Smu­tek to jed­na z radości?

Wsłuchasz się w ciem­ne wołanie, zo­sta­wisz wszyst­ko i wy­je­dziesz? Zo­sta­wisz funk­cje, na­gro­dy, sty­pen­dia, par­tie, pra­wa, zna­jo­mości, re­je­stry na­zwisk, przy­spie­szo­ne kro­ki, kon­ce­sje, hi­sto­rie, geo­gra­fię i wy­je­dziesz?

To daw­ne cza­sy.

Za każdym ra­zem, kie­dy Ab­bas wra­ca z Egip­tu, opo­wia­da o co­raz większej ru­inie. Wi­dzi to na własne oczy, do­ty­ka własny­mi dłońmi. Opo­wieści z życia co­dzien­ne­go nie mają końca. Ja nie jeździłam do kra­ju i nie opo­wia­dałam po po­wro­cie o postępującej ru­inie. Na­wet nie mam do tego pra­wa. Ja, która w ogóle nie mam wy­obraźni, wy­obrażam so­bie cza­sem mój kraj. Muszę się za­do­wo­lić wy­jaz­da­mi do in­nych krajów arab­skich. To nie na­miast­ka, nie szu­kam na­miast­ki. Na­miast­ka przy­cho­dzi sama. Na­miast­ka zaj­mu­je miej­sce, po­nie­waż świat nie zna pust­ki, jak nas uczo­no. Ani na­tu­ra, ani oj­czy­zna, ani moje krótkie życie, ani moje ciało.

„Z pew­nością po­czuję się za­gu­bio­ny bez swo­jej pra­cy” – mówił ame­ry­kański fo­to­gra­fik. A ja mówię: „Bez swo­jej pra­cy i bez Ab­ba­sa”.

Przez okienną szybę widzę przed sobą Paryż taki jak na pocztówkach. To jest te­raz moje mia­sto. Tu miesz­kam już dłużej niż w ro­dzin­nym mieście. Wy­brałam je, przy­je­chałam tu i żyłam świa­do­ma, że mogę stąd wy­je­chać, kie­dy będę chciała.

To mia­sto mnie nie więzi.

Czy moje ro­dzin­ne mia­sto mnie więziło?

Czy moja ro­dzi­ma opo­wieść mnie więziła?

To daw­ne cza­sy.CZY SMAK OJ­CZY­ZNY ZA­MIE­NIA SIĘ W SAN­DAŁ?

„Oj­czy­zny nie bu­du­je się ko­re­spon­den­cyj­nie”.

Dokład­nie to zda­nie wy­po­wie­dział Dżafar, kie­dy po­in­for­mo­wałam go, że niedługo przy­jadę. Chcę zbu­do­wać samą sie­bie. Już jako mała dziew­czyn­ka chciałam zbu­do­wać samą sie­bie. Chcę wy­brać własne życie.

Dzie­lił nas tyl­ko mały sto­lik przy­su­nięty do ścia­ny w da­ma­sceńskiej ka­wiar­ni Al-Mo­dern w dziel­ni­cy Al-Ma­li­ki, za­pro­jek­to­wa­nej jak­by spe­cjal­nie na spo­tka­nia ko­chanków. Siedzą wokół nas przy in­nych sto­likach, a my przy­cupnęliśmy w umówio­nym miej­scu, w jed­nym z kątów kwa­dra­to­wej sali.

– Je­dziesz te­raz, w tym okrop­nym cza­sie?

W ta­kim kra­ju jak mój za­wsze jest okrop­ny czas. Żyłam tyl­ko w okrop­nych cza­sach. Myślałam i nie jadłam.

– Oj­czy­zna cię po­trze­bu­je. Po­trze­bu­je ta­kich jak ty – na­ci­skał Dżafar.

– Dla­cze­go myślisz o tym, cze­go po­trze­bu­je oj­czy­zna, a nie o tym, cze­go ja po­trze­buję?

– A ja­kie ty masz po­trze­by? – pyta ze złością, a ja upar­cie wzru­szam ra­mio­na­mi i nie od­po­wia­dam.

Nie on je­den przy­po­mi­nał mi o tym, że oj­czy­zna mnie po­trze­bu­je. Słowa te po­wta­rzały się jak re­fren w pieśni wzy­wającej do boju, jak­by były taj­nym hasłem, na które wszy­scy się umówili. Czułam się zmu­sza­na, ale jed­nak wie­działam, że po­win­nam po­je­chać. Byłam wśród nich, ale w końcu po­je­chałam i ko­niec spra­wy. Dla­cze­go wszy­scy chcą mi pod­ci­nać skrzydła imie­niem oj­czy­zny?

Klu­czył długo, za­nim wy­po­wie­dział to od daw­na odkłada­ne zda­nie, na które cze­kałam. Wie­działam do­sko­na­le, że rzu­ci mi je w twarz ni­czym po­li­czek. Miałam świa­do­mość, że wszyst­kie po­przed­nie py­ta­nia były wpro­wa­dze­niem do tego i krążyły wokół owe­go py­ta­nia:

– A ja?

Znów wzru­szam lek­ce­ważąco i upar­cie ra­mio­na­mi, nic więcej nie mówiąc.

Czuję, że jego gniew rośnie. Fa­lu­je i roz­pa­da się w so­bie, jak­by miał mi to wy­krzy­czeć w twarz. Ale nie, wresz­cie zbie­ra się w so­bie i pyta:

– Tak po pro­stu?

– Nie. To wca­le nie jest pro­ste. – Jak zwy­kle próbuję grać.

– Ucie­kasz.

– Być może.

Ucie­kam się świa­do­mie do za­sa­dy, że naj­do­sko­nalszą twarzą jest ma­ska:

– Do­sko­na­le wiesz, że wy­jazd po to, aby kon­ty­nu­ować stu­dia, mam w pla­nach od daw­na.

Czy mogę mu po­wie­dzieć, że się duszę? Że nie mogę tu dłużej żyć? Że ucieknę? Uciekłam.

Uciekłam? Od cze­go uciekłam? Nie znałam jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi i wca­le nie chciałam znać. Każdy pre­tekst jest do­bry, kie­dy chcesz za­brać wa­lizkę i wy­je­chać.

Oj­czy­zna go po­trze­bu­je? Oj­czy­zna ich po­trze­bu­je?

Oj­czy­zna mnie nie po­trze­bu­je?

Ucie­kam. Wyjeżdżam.

Dżafar zo­stał, żeby po wie­lu, wie­lu la­tach umrzeć tam na raka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: