Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Morfirion - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 grudnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
27,90

Morfirion - ebook

Somya to 16-letnia, z pozoru normalna dziewczyna. Chodzi do szkoły, ma przyjaciół, kochających rodziców. Jest ziemianką zamieszkującą Dragon City – miasto położone w zachodniej części kontynentu Ultimus. Podobnie jak jej rodzice jest pasjonatką nowoczesności oraz eksploratorką nieodkrytych zakątków wszechświata. I choć jej życie diametralnie różni się od tego na Ziemi, w swej pamięci zachowała ułamek wspomnień, miała również kilka pamiątek z niej przywiezionych, które darzyła wielkim sentymentem. Posiadała również niezwykły pierścień, otrzymany w dniu 15-tych urodzin, z mocy którego nie zdawała sobie sprawy. To za jego sprawą w życiu Somyi wydarzy się wiele niespodziewanych zwrotów akcji. Nastolatka nie spodziewa się, że życie planety spocznie w jej rękach, a tocząc walki z Narranami, którzy ją opanowali, będzie musiała nagle wydorośleć. Na szczęście może liczyć na pomoc najbliższych – przyjaciół i nauczycieli. Co wyniknie z tych przygód? Czy Somyi uda się ocalić planetę i jej mieszkańców? Czy przetrwa krwawą olimpiadę? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w lekturze „Morfiriona” – debiutanckiej powieści Pawła Skrobanka, autora licznych publikacji naukowych oraz miłośnika literatury fantasy.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-144-6
Rozmiar pliku: 992 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z lekcji fizyki …

Istnieje kilka podstawowych rodzajów oddziaływań. Znacie grawitację, elektromagnetyzm. Będziecie się uczyć o oddziaływaniach silnych i słabych. Istnieją też różne teorie opisujące nasz wszechświat. Jedną z nich jest teoria strun, która mówi, że nasz wszechświat budują drgające struny. We wszechświecie takim jak nasz niektóre wymiary i oddziaływania mogą nie występować.

Mogą jednak istnieć takie wszechświaty, gdzie wymiarów jest więcej i działają jeszcze inne siły. Czy takimi oddziaływaniami można by powstrzymać grawitację, zatrzymać reakcję jądrową, sprawić by prąd przestał płynąć? Na to pytanie nie można jednoznacznie odpowiedzieć.

Z lekcji astrofizyki …

Inna teoria wieloświatów pokazuje nam wszechświaty jako swego rodzaju puste całości leżące blisko siebie. Jeśli się „dotkną”, powstaje ogromna kosmiczna katastrofa, podobna do wielkiego wybuchu, który stworzył materię w naszym wszechświecie. Jeśli tak było, to miało to miejsce ponad 13 miliardów lat temu.

Z legend wymarłego ludu …

I przybyli ludzie z gwiazd. Osiedli na Ziemi, uciekając przed wielkim złem. Nie mówili skąd przybyli. Potrafili tworzyć rzeczy z niczego, leczyć chorych, rozmawiać w myślach. Mówili, że to tylko nauka, ale wierzcie mi – to byli czarownicy.Rozdział II Dragon City

Somya miała do przejechania niewiele ponad 20 km wzdłuż wybrzeża. Droga prowadziła początkowo zboczem klifu, skąd rozpościerały się fantastyczne widoki na wybrzeże i ocean, opadając potem łagodnie w kierunku szerokiej w tym rejonie plaży.

Myśląc droga, powinniśmy wyobrazić sobie równy, płaski i szeroki na dziesięć metrów pas zieleni, porośnięty specjalną roślinnością przypominającą trawę o intensywnej zielonej barwie. Ponieważ grawiloty unosiły się w powietrzu, zrezygnowano z klasycznych, bitumicznych nawierzchni. Roślinność porastająca drogę też nie była zwyczajna - została tak ukształtowana genetycznie, że nigdy nie rosła powyżej kilku centymetrów, nie rozsiewała się i nie rozrastała dalej, a co ciekawe, nie pozwalała na zakorzenienie innych roślin. Słowem, jeśli drogi nie uszkodzono mechanicznie, nie wymagała ani napraw, ani konserwacji. Wypadki zaś nie zdarzały się często, gdyż przyrządy nawigacyjne pojazdów wspomagane urządzeniami rozmieszczanymi w pewnej odległości od drogi, potrafiły już ze znacznej odległości wykryć zbliżającą się zwierzynę lub osoby, a nawet odpowiednio spowolnić lub wyhamować pojazd – jeśli taka opcja systemu pokładowego była włączona.

Somyi zawsze droga kojarzyła się z trawnikiem, idealnym trawnikiem, bo niewymagającym koszenia.

Jej pojazd zaczął lekko opadać w dół – dotarła do miejsca, gdzie klif kończył się przechodząc w szeroką plażę. Lekko zwolniła, ciesząc oczy malowniczym widokiem wysokich gór z trzema ośnieżonymi szczytami i z ledwie widoczną linią przecinającą masyw - Przełęczą Odkrywcy.

”Ciekawe miejsce wybrano na założenie miasta. Po lewej Ocean Atlantycki, tak nazwano go na pamiątkę Ziemskiego, a po prawej Góry Wysokie, z jedną, niewielką przełęczą, którą biegnie droga do farm położonych po wschodniej stronie kontynentu” - pomyślała, a potem jej wspomnienia pobiegły ku ubiegłorocznym lekcjom geografii, na których poznawała ukształtowanie i biosferę czterech zasiedlonych kontynentów, z których zamieszkały przez nią, był najmniejszym i najbardziej wysuniętym na zachód. Nazwano go Ultimus. Trzeba przyznać, że lekcje były naprawdę niesamowite, gdyż poprzedni rok nauki odbywała w wirtualnej klasie wirtualnej szkoły, czyli wszyscy uczniowie uczyli się w symulatorach. Stolicę Ultimusa stanowiło Dragon City– jedyne miasto i zarazem najbardziej wysunięta na zachód miejscowość.

Pogoda w tym rejonie planety była bardzo zmienna. Prawie każdego dnia można było zmoknąć, a następnie wysuszyć się w promieniach gwiazdy. Zazwyczaj było ciepło, a bliskość oceanu łagodziła wahania dobowe temperatur, które prawie cały ubiegły rok oscylowały w granicach 19 – 26 stopni. Przypomniała sobie, jak kiedyś dyskutowali o pogodzie. Rodzice twierdzili, że przypomina ona pogodę w Irlandii, z tą drobną różnicą, że jest znacznie cieplej.

Na horyzoncie pojawiły się pierwsze miejskie zabudowania.

”Trochę szkoda” – pomyślała, bo oznaczało to, że zbliża się do celu podróży, a bardzo cieszył ją dzisiejszy poranek.

Wszystko mieniło się niesamowitą rozmaitością kolorów, skąpane w promieniach wschodzącej gwiazdy. Ciągle jeszcze trwały dyskusje, jaką nadać jej nazwę, co przypomniało Somyi Krzysztofa Columba i jego odkrycia omawiane na zajęciach. Zastanawiała się, czy odkrywcy minionych czasów mieli podobne problemy z nazwaniem tego, co odkrywali, a przede wszystkim - skąd czerpali pomysły.

Wjechała pomiędzy pierwsze, niewysokie zabudowania ciągnące się wzdłuż drogi. Niektóre wyglądały jak baraki, inne, bardziej solidne, przypominały prostokątne garaże. Tutaj mieściły się małe sklepiki i stacje naprawcze. Bardziej okazałe budowle oraz budynki mieszkalne znajdowały się bliżej centrum. Wynalezienie generatorów materii, które z podstawowych substancji, mikro i makroskładników dostarczanych przez farmy, wytwarzały większość materiałów oraz żywność na podstawie wzorców, skutkowało brakiem zapotrzebowania na podstawowe dobra konsumpcyjne. Ludzie potrzebowali jednak zakupów, więc zmieniły one tylko formę. Ze względu na ochronę praw autorskich, handel w dużej mierze przekształcił się w nabywanie wzorców produktów. Kupowano więc nie wino, ale jego recepturę, nie danie z polędwiczek, ziemniaków, sosu beszamelowego i duszonych warzyw, ale przepis na wykonanie potrawy, nie sukienkę, ale opis procesu jej wytworzenia i nie rzadko, z prawem na wyłączność – co gwarantowało, że nikt inny w takiej samej sukni nie pojawi się nagle na balu maturalnym czy zabawie karnawałowej. Łatwiej było także pożyczyć taką sukienkę komuś bliskiemu – wystarczyło przesłać dane.

Istniał też jeszcze jeden istotny powód zakupów: możliwość spotkania znajomych, obejrzenia w rzeczywistości produktów, skosztowania próbek potraw. Z tego też powodu, że nie wszystko można było uzyskać w generatorach domowych. Większość z nich była zbyt mała, by wytworzyć skomplikowane urządzenia o dużych gabarytach. W obawie o skutki ewentualnych błędów, domowe urządzenia nie wytwarzały również roślin produkujących materię dla generatorów. Tym mogły zajmować się tylko certyfikowane przedsiębiorstwa. Somyi nie dotyczyły wszystkie te problemy. Ze względu na pracę jej ojca, posiadali generatory zarówno odpowiedniej jakości, jak i gabarytów oraz wszystkie możliwe certyfikaty.

Mimo to, Somya również wybierała się od czasu do czasu z Derim do nadmorskiej, północnej części miasta. Przypominała jej ona w pewnym stopniu długi deptak, podobny do tego, jaki czasem oglądała na nielicznych zdjęciach przywiezionych z ziemskich wakacji spędzanych w rejonie morza Śródziemnego, z dużą liczbą lokali oferujących nawet najbardziej wyszukane potrawy. Czasem próbowali przysmaków kuchni chińskiej, czasem śródziemnomorskiej lub afrykańskiej. Najbardziej ciekawiły ich stragany, jeśli tak można było nazwać małe sklepiki, zachęcające klientów wyszukaną formą i lokalizacją.

Były tu chatki na kurzej łapce, sklepiki zbudowane w koronach nadmorskich drzew, norki w ziemi i podmorskie bańki, do których prowadziło wejście z plaży. Podczas ładnej pogody, można było spotkać nawet latające platformy i niewielkie, ale przepięknie wykonane statki pirackie. Nie to jednak przyciągało Somyę i Derima. Celem ich wędrówek było poszukiwanie przedmiotów z Ziemi, prawdziwych pamiątek i nawet nie po to, by je kupić, bo były zazwyczaj zbyt drogie, ale po to, by je obejrzeć. Często bawili się też, kto pierwszy odgadnie do czego mogły służyć, co w niektórych przypadkach stanowiło nie lada wyzwanie, szczególnie, jeśli tym przedmiotem był np. dziadek do orzechów. Nawet nie pamiętali, czym były orzechy i jak wyglądały, czy miniaturowa ręka, która okazała się być otwieraczem do butelek. Nikt już nie używał butelek zamykanych metalowym krążkiem, nawet nie pamiętała jak taki krążek się nazywał.

Nie tylko oni lubili przebywać w tej części miasta i nie tylko oni interesowali się pamiątkami. Robiła tak większość mieszkańców. Tak naprawdę, choć nikt nigdy nie powiedział tego głośno, zarówno oni, jak i większość osadników, odczuwała głęboko skrywaną tęsknotę za domem, Ziemią. Była ona tym większa, iż mieli świadomość nieodwracalności swojej decyzji - nigdy już nie będą mogli powrócić do rodzinnych stron. Dla Somyi i Derima, choć prozaiczna, lecz równie ważna była jeszcze jedna przyczyna – lubili przebywać w swoim towarzystwie.

Somya dotarła do jednego z ośmiu tuneli prowadzących pod centrum miasta. Dragon City, jak większość miast, zbudowano praktycznie - na planie koła, którego centrum komunikacyjne stanowiło skryte pod ziemią trzytorowe rondo. Powyżej ronda znajdował się wspaniały, rozległy park słynący z bogactwa i różnorodności zgromadzonych okazów, co tak naprawdę czyniło z niego ogromny i niemający sobie równych ogród botaniczny. Pod parkiem zbudowano równie rozległy podziemny parking, z którego ku górze na zielone ścieżki parku prowadziły transportery, windy, a nawet zwykłe schody. A były tak wspaniale wkomponowane w jego zieleń, że nie sposób je było dostrzec z góry, gdyby nie specjalne oznakowanie. Ukrywanie ruchu i parkingów pod ziemią, było powszechnie stosowanym rozwiązaniem w dużych miastach planety i choć w Dragon City parking zajmował jeden poziom, to w większych aglomeracjach tworzył nawet dwie i więcej podziemnych kondygnacji.

Somya zaparkowała grawilot nieopodal centralnej części parku, skąd już niedaleko było na Uniwersytet, w budynkach którego ulokowano jej szkołę. Zielony Ogród, jak mieszkańcy zwykli nazywać park miejski, oprócz walorów przyrodniczych i rekreacyjnych, oferował także dodatkową funkcję. W niespełna kilka minut ogromna polana znajdująca się w jego sercu, potrafiła przemienić się w plac na tyle duży, by podczas jarmarków, festynów i innych organizowanych uroczystości, pomieścić mieszkańców wraz z dużą liczbą turystów. Było to możliwe dzięki sprytnej konstrukcji. Otóż polanę tworzyły niewielkie kwadraty przypominające szachownicę. Kwadraty można było obrócić, chowając tym samym trawę i tworząc ów wspomniany plac. Roślinność polany była taka sama, jaką obsadzano drogi – zatem nie wymagała specjalnej pielęgnacji, nie pozwalała zakorzenić się innym roślinom i nie rozrastała się poza wyznaczony obszar.

Pozostałą część parku przecinały ścieżki prowadzące do różnorodnych okazów flory, zebranych z niemal całej planety. Można było tu odnaleźć wspaniałe girlandy kwiatów zwisające z ogromnych drzew, większych nawet niż baobaby, ale o delikatnych, ażurowych liściach. Były tu także zapierające dech kwietniki i gazony, kuszące swym zapachem wielobarwne dzwonki, ale także ukryte w cieniu dywany gęsto porastających podłoże wielobarwnych mszaków. Niektóre zaś rośliny, jak emitujące delikatną błękitną poświatę w ciemnościach Nocniki, najlepiej podziwiać było nocą.

Nawet wybredni goście mogli odnaleźć tu coś dla siebie. W specjalnie przygotowanych oranżeriach hodowano okazy wymagające odmiennej aury oraz groźne egzemplarze, które wabiąc swym zapachem i rozmaitością barw, potrafiły lepkim nektarem lub kolcami przesiąkniętymi neurotoksyną unieruchomić nawet człowieka, gdyby nieopatrznie poruszył gałęzią, na której znajdował się zbiornik z mazią czy nakłuł skórę kolcem.

Dużo można by jeszcze opowiadać o osobliwościach parku, dość jednak powiedzieć, że zebrano w nim najciekawsze i najbarwniejsze okazy z całej planety, której roślinność choć zbliżona do ziemskiej, to ze względu na cieplejszy klimat i mniejsze wahania temperatur, była znacznie bujniejsza i bogatsza. Bajeczny Zielony Ogród, duma mieszkańców Dragon City, był słynny na całej planecie.

Jedynym problemem na Ultimusie, którego przyczyn do tej pory nie udało się ustalić, a który sprawiał niemały kłopot ogrodnikom, był brak owadów i zwierząt. Właściwie brak fauny zdawał się ograniczać tylko do zachodniej części kontynentu, oddzielonej Górami Wysokimi oraz do samych gór. Co więcej, fenomen ten musiał występować tutaj co najmniej od kilkuset lat – może od zawsze, gdyż flora była tu uboga nawet w porównaniu z resztą kontynentu i nie występowały tu żadne rośliny wymagające zapylenia przez owady. W związku z tym, utrzymanie Zielonego Ogrodu wymagało wdrożenia specjalnych systemów zapylających, oraz stałego monitorowania stanu zdrowia roślin.

Spod parku wychodziło promieniście osiem dróg – na zachód, północny zachód, północ, północny wschód i tak dalej w pozostałych kierunkach geograficznych. Główne arterie stanowiły jednak tylko dwie z nich, zwane trasą wschodnią i południowowschodnią. Pierwsza z nich prowadziła do portu kosmicznego i lądowiska położonego w odległości kilkudziesięciu kilometrów od miasta, druga - na Przełęcz Odkrywcy i dalej ku farmom.

Dla Somyi istotna była jeszcze droga na południowy zachód, do domu.

Somya wysiadła z grawilotu nieopodal spiralnych schodów prowadzących na jedną z alejek. Wspięła się na górę, wychodząc na niewielki placyk otoczony kilkoma gatunkami bluszczopodobnych roślin. Odgarnęła zwisające rośliny w miejscu, gdzie oznaczono wyjście na ścieżkę prowadzącą na uniwersytet. Kiedy na nią weszła, rośliny zasłoniły wejście. Zapamiętała jednak oznaczenie sektora na ścieżce, by móc potem bez trudu odnaleźć grawilot. Ruszyła powoli w kierunku uniwersytetu. Było zupełnie pusto o tej porze dnia. Po niedługim marszu dotarła do jednej z bram prowadzących na główny dziedziniec.

Przechodzą pod jej łukowatym, kunsztownie zdobionym zwieńczeniem, mimowolnie spojrzała w górę. Na jednym z cokołów siedziała sowa, na drugim chyba smok, symbol jej miasta.

„Jeśli to smok… to ja jestem pingwinem” - pomyślała patrząc na coś przypominającego bardziej skrzyżowanie jaszczurki z jeżem, niż smoka. – ”Ciekawe, kto wykonał to coś”?

Skierowała się ku fontannie stanowiącej centralny punkt placu i jednocześnie miejsce, gdzie miała spotkać się z nową klasą.

Konstruktor owego wodotrysku starał się podobno wzorować na Układzie Słonecznym - wokół centralnie położonej gwiazdy, tryskającej we wszystkich kierunkach tysiącami maleńkich stróżek wody, mieniących się teraz wszystkimi kolorami tęczy, krążyły planety otoczone polami separacyjnymi, które rozpraszały i odbijały stróżki, tworząc bajeczne efekty. Jak jej wyjaśnili rodzice, artysta chciał w ten sposób oddać wizję wiatru słonecznego.

Była tu z rodzicami tylko raz. Najbardziej zadziwiło ją tamtego dnia zjawisko zaćmienia Słońca, jak nazwali je jej rodzice, które udało się im zobaczyć. Potem dowiedziała się od Deriego, że występuje ono niezwykle rzadko, co utwierdziło ją w przekonaniu, że termin spaceru nie był przypadkowy. Nigdy nie zapomni, jak woda specyficznie omiatała wówczas księżyc, tworząc zadziwiające efekty.

Tak rozmyślając, zbliżała się powoli do miejsca zbiórki…

Poprzedni rok nauki zakończył jej edukację w szkole średniej. Trudności organizacyjne i niewielka liczba uczniów w jej wieku na planecie, wymusiły nietypowe rozwiązanie
- wirtualną klasę. Trochę brakowało jej normalnego kontaktu z rówieśnikami, ale zyskali nowe możliwości związane z symulacją zjawisk, badaniem szaty roślinnej, czy różnych gatunków zwierząt żyjących w odległych rejonach planety, a nawet przeprowadzaniem eksperymentów chemicznych. Egzamin General Certificate of Secondary Education zdała bardzo dobrze. Teraz przed nią trzy lata nauki do matury.

Kończąc poprzedni etap edukacji, była przekonana, że przyjęte rozwiązanie będzie nadal stosowane, ale zdecydowano inaczej – normalne klasy w normalnej, rzeczywistej szkole. Ponieważ na całej planecie było tylko dwanaście miast, każde liczące kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców i każde posiadające własny uniwersytet, zdecydowano, że to właśnie w ich murach zostaną utworzone szkoły. Dla dzieci osadników spoza tych aglomeracji, rozproszonych w niewielkich osadach i farmach, przygotowano akademiki, co nie było trudnym zadaniem, gdyż cała populacja planety liczyła zaledwie kilka milionów osadników.

Somya uważała, że ma szczęście mieszkając w pobliżu Dragon City. Była raczej domatorką i wizja przeniesienia się do kampusu lekko ją przerażała. Była pewna, że bardzo brakowałoby jej najbliższych.

W dobrym nastroju, lekko podekscytowana i odczuwając delikatny ucisk w żołądku, dotarła na miejsce na kilka minut przed czasem. Już dawno tak się nie denerwowała - odwykła od towarzystwa innych rówieśników. Tak naprawdę, to nie licząc wirtualnej klasy, nie spotkała jeszcze na planecie nikogo w jej wieku poza Derim, ale on się nie liczył, bo znała go jeszcze z Ziemi. Nigdy wprawdzie o tym nie rozmawiali, ale wydawało jej się, że to dzięki jej rodzicom, Deri i jego bliscy polecieli w kosmos.

- Somya! – Deri przywitał ją z uśmiechem.

Obok niego stały jeszcze dwie osoby. Starała się zachowywać naturalnie, choć przychodziło jej to z trudem.

- Cześć Deri! – odparła.

- To są Geri i Jami – przedstawił pozostałe osoby stając blisko niej, co dodało jej otuchy.

- Miło mi was poznać – mówiąc to, przywitała się z nowymi kolegami z klasy.

Geri był umięśnionym chłopcem średniego wzrostu. Jego opalenizna i karnacja przypominały kogoś, kto ma dużo do czynienia ze słońcem.

- Moja rodzina pochodzi z Hiszpanii – odpowiedział na jej niezadane pytanie, najwyraźniej zauważając, jak się mu przygląda. - Mieszkaliśmy na Majorce. Mama pracowała w bibliotece, a tato oprowadzał gości po Pueblo El Passo.

- To miejsce, gdzie były zrekonstruowane budowle z różnych stron Hiszpanii, takie muzeum – wyjaśnił, widząc niezrozumienie w jej oczach.

- Nam również miło cię poznać – dodała Jami. - O tobie wszystko już wiemy, Deri nam powiedział.

Spojrzała na Deriego, który zrobił przepraszającą minę, ale jego oczy nie wyrażały skruchy, raczej rozbawienie.

- Ciekawe, jaką wersję „mnie” wam przedstawił?

- Tę lepszą – odparł szybko, rozbawiając wszystkich.

- Ja pochodzę zza Gór Wysokich. Moi rodzice mają farmę niedaleko za przełęczą.

Jami była prawie tak wysoka jak Deri, miała blond włosy i brązowe oczy. Somya zastanawiała się, czy to jej naturalny kolor, czy tylko taki lubi. Szczupła, wysportowana i ubrana w strój szkolny, podobnie jak Somya, sprawiała wrażenie miłej dziewczyny.

- Mogę się przyłączyć?’ – usłyszeli za sobą. - Jestem Eric.

Nowo przybyły chłopak podał każdemu rękę, ale nie zdążyli już porozmawiać. Zza fontanny wyłonił się ktoś wyglądający jak element grona pedagogicznego.

- Witajcie, nazywam się Su. Su San – przedstawiła się kobieta w średnim wieku o ciemnych włosach, ciemnej karnacji i niebieskich oczach. Przypominała kogoś o orientalnej urodzie. Była naprawdę ładna.

- Będę waszą nauczycielką i opiekunką grupy. Możecie się do mnie zwracać Su.

Rozejrzała się po obecnych, na ułamek sekundy dłużej zatrzymując wzrok na Somyi.

- Wygląda na to, że jesteśmy już w komplecie. Dzisiaj mamy zaplanowane zwiedzanie kampusu, następnie krótką przerwę i jeszcze… lekcję historii – powiedziała spoglądając w notatki.

- Plan na pozostałe dni tygodnia dostaniecie jutro rano. Jakieś pytania?

- Czy będzie ktoś jeszcze w naszej klasie? – usłyszeli Jami.

- Nie, jesteście już w komplecie, ale niektóre zajęcia możecie mieć ze studentami, jak na przykład uprawę roślin agroponicznych czy mechatronikę, choć jeszcze nie podjęto decyzji w tej sprawie. Coś jeszcze? – Su odczekała chwilę. - Nie? To zapraszam, chodźcie ze mną

Zaczęli od prawego skrzydła, które wyglądając niepozornie, ale ciekawie architektonicznie. Bogato zdobione, choć zdawałoby się zbudowane w stylu neogotyckim, mieściło wiele pracowni, laboratoriów, warsztatów i magazynów. Na jednym z poziomów ulokowano nawet małą fabrykę. To było możliwe, ponieważ czteropiętrowy gmach okazał się dziewięciopiętrowym, sięgając pięć pięter w głąb skał, na których go zbudowano, a powstał przy dużym udziale androidów, jeszcze przed zasiedleniem planety.

Jak się dowiedzieli, choć dla Somyi nie stanowiło to nowości, prawie wszystkie urządzenia używane obecnie, zostały opracowane w laboratoriach przez androidy podczas podróży przez kosmos, gdy ludzie pogrążeni byli w hibernacji. O ile dobrze pamiętała, gdy wyruszano z Ziemi, z nowości technologicznych znana była jedynie hibernacja. Nie znano nawet generatorów pola separacyjnego, ale to właśnie dzięki hibernacji możliwe było przygotowanie ekspedycji do gwiazdozbioru Łabędzia. Ekspedycji, która o mało nie zmieniła się w gigantyczną kosmiczną katastrofę, spowodowaną jednym z największych odkryć, mianowicie wykryciem nieznanego do tej pory rodzaju materii o przeciwnej grawitacji. Mówiąc przeciwna grawitacja, należy rozumieć taki rodzaj materii, który sam siebie przyciąga, ale odpycha materię znaną na Ziemi.

To odkrycie miało niebotyczny wpływ na rozwój techniki. Dzięki niemu powstały grawiloty oraz generatory pola separacyjnego. Antygrawitację, jak potocznie nazywano nowo odkrytą siłę, wykorzystano także do budowy wszelkiego rodzaju manipulatorów. Niestety, odkrycie nastąpiło w brutalny sposób – nowy rodzaj materii doprowadził do zniszczenia kilku statków oraz uszkodzenia pozostałych. Przestały działać wszelkie urządzenia, a koloniści stracili większość danych. Przez pewien czas, androidom ledwie udawało się utrzymać pozostałych ludzi przy życiu. Gdzie tak naprawdę dotarli i ile w rzeczywistości trwała podróż, tego nie udało się jeszcze ustalić, choć sądząc po tym, jak mocno zatarte zostały wspomnienia, podróż musiała trwać znacznie dłużej, niż zakładano.

Somya wyruszyła z Ziemi, gdy miała trzynaście lat. Gdy po raz pierwszy otworzyła oczy po tym ekstremalnie długim śnie, miała biologicznie trochę powyżej czternastu. Hibernacja postarzyła ją o ponad rok, ponieważ procesów biologicznych nie można było zatrzymać – ulegały jedynie spowolnieniu do granic możliwości. Jednak największym problemem było zacieranie wspomnień, szczególnie w mózgach młodych osób, gdyż przekazy podprogowe hibernatorów nie mogły obejmować wiedzy subiektywnej.

Wracając do pracowni – były zaskakujące. W jednych trwały badania nad nowszymi wersjami holokabin, w innych nad ogniwami fotosyntetyzującymi czy szafogeneratorami. Przedstawiono im profesora Kosmorota, który miał uczyć ich mechatroniki na zajęciach w jednym ze specjalnie przygotowanych laboratoriów. Profesor był jedynym androidem wśród ich nauczycieli.

Potem przyszła kolej na zwiedzanie głównej część budynku uniwersyteckiego, którą zaadaptowano na potrzeby zdobywania wiedzy teoretycznej – bibliotekę i coś w rodzaju czytelni. Myliłby się jednak ten, kogo wyobraźnia przeniosłaby do sal pełnych książek oraz stolików, przy których mole książkowe mozolnie przeglądają opasłe tomiska czy mikrofilmy w niezmąconej ciszy i bezruchu powietrza.

Gdy weszli do hali głównej budynku, zaparło im dech w piersiach. Mieli wrażenie, że znaleźli się w prawdziwej dżungli! Tropikalny klimat, duża wilgotność powietrza, plaża po prawej i kilka baobabów ze zwisającymi lianami po lewej. To widok, który ujrzeli w… bibliotece!

Co pewien czas rozmieszczone były punkty z żywnością, jak chodźby smażalnie ryb, grille, kawiarenki. Budynek był wysoki na kilka (może osiem) wysokich pięter w górę i jak im powiedziano – kilkanaście pięter w dół, gdzie duży obszar zajmowały banki danych oraz generatory książek dla wybrednych czytelników, którym nie wystarczyła jedna plastikowa kartka – terminal, odpowiednik książki domowej. Tradycyjne książki generowane w bibliotece też nie były zwyczajne. Choć wyglądały, pachniały i szeleściły kartkami, jak te wytwarzane na Ziemi, gdyż powstawały ze specjalnie opracowanych materiałów, były niepalne i wodoodporne.

Co pewien czas, wśród gęstwiny liści na skraju dżungli, przemykało jakieś zwierzątko, a w koronach drzew można było dostrzec wielobarwne papugi. Budynek był wewnątrz otwarty, a kolejne piętra tworzyły galerie, które zaplanowano w niezwykły sposób, w postaci platform połączonych wiszącymi mostami, kładkami czy schodami. Gdy tak stali przez dłuższą chwilę zaskoczeni z szeroko otwartymi oczami, usłyszeli za sobą wyraźnie rozbawioną Su:

- Zamknijcie chociaż buzie. Robi wrażenie, prawda?

- Niesamowite! – powiedziała Jami, patrząc na kaskady opadającej wody. - Książki zawsze czytałam w domu, ale od dzisiaj będę to chyba robić tutaj.

Opanowało ich radosne podniecenie. Całe poddenerwowanie minęło, śmiali się przez chwilę podziwiając kunszt projektanta.

- Zawsze sądziłem, że biblioteki i czytelnie, to pomieszczenia z regałami i stolikami – powiedział Eric.

- I tak było na Ziemi. Sama musiałam potajemnie wnosić do czytelni mocną kawę i popijać, żeby nie usnąć – powiedziała Su. - Co tak patrzycie, kiedyś też byłam studentką, zresztą wszyscy tak robili. Nasz główny architekt wpadł na pomysł, żeby nasza biblioteka uniwersytecka wyglądała trochę inaczej i sądząc po waszych minach, udało mu się. Przez pół roku projektował ją razem z androidami. Powiem wam tylko, że jak dobrze poszukacie, to możecie odnaleźć pomieszczenia oddające różne klimaty na dawnej Ziemi. Jest ich pięć.

- Można do nich wejść? – zapytała Somya.

- Można. Ale do tego, na którym widnieje napis „Arktyka”, radziłabym dopiero po zabraniu bardzo ciepłych ubrań z wypożyczalni na dole.

- Dlaczego? – zapytał Geri.

- Bo tam jest zazwyczaj – 30^(o)C – zaśmiała się Su.

- Po co takie pomieszczenia w bibliotece? – zapytał Deri.

- Architekt twierdzi, że niektórzy czytając książki, na przykład o wyprawach polarnych, lubią to robić w miejscu, gdzie jest śnieg i zimno. Poza tym, nasza biblioteka stanowi obiekt turystyczny, a już są plany zbudowania podobnych w innych miastach. Pomyślcie, że niektórzy nigdy nie widzieli śniegu. Mogą go oczywiście zobaczyć w holokabinie, ale tutaj mogą go też spróbować – zaśmiała się widząc ich miny.

- I ludzie próbują śnieg? – zapytała Somya.

- O tak - uśmiechnęła się Su. - Na Ziemi studiował z nami kolega, który pochodził z kraju, gdzie nigdy nie było zimy. Pamiętam jeszcze, choć wspomnienia trochę jakby przyblakły, że jak zaczął padać, to ledwie doczekał do końca wykładu. Potem wybiegł na podwórko. Pytałam go, czy próbował śniegu – kiwnął głową, że tak.

- Co robi ten człowiek? – zapytał Geri.

- Czyta sobie leżąc pod wodą. To, co ma na plecach, to butla z tlenem – wyjaśniła.

- Czy to wygodne?

- Nie wiem, nigdy nie próbowałam. Musisz sam spróbować.

- Czego będzie nas pani uczyć? – zmienił temat Deri.

- Nauk społecznych. Przedmiot ten obejmuje w tym roku głównie historię, ale poszerzoną o psychologię społeczną i politykę.

- Czym zajmuje się psychologia społeczna?

- W skrócie, to zachowaniami ludzi, tym co robią, jak ulegają wpływom innych. Na przykład, ludzie mogą robić rzeczy pod wpływem nacisku grupy, których nie zrobiliby nigdy sami – wyjaśniła Su, a Somyi przypomniały się od razu lekcje z Homidem.

- Dlaczego tak jest? – zapytała Jami.

- Tego właśnie będziemy się uczyć – uśmiechnęła się Su. - Musisz wiedzieć, że dopóki ludzie nie potrafili używać komunikatorów myślowych z androidami i korzystać z ich pomocy przy podejmowaniu decyzji, zdarzało się, że nie potrafili często powiedzieć „nie” i robili głupie rzeczy. Nie dziwcie się, każdy potrzebuje akceptacji innych i trochę adrenaliny… Dzisiaj możecie zawsze skontaktować się z domowym androidem, prosząc o pomoc lub ocenę skutków zachowania – tego uczy się was od małego. Nawet na początku dwudziestego pierwszego wieku nie było takiej możliwości. No, dość już tego gadania. Wspinamy się na platformę, tą pod koroną pierwszego baobabu. Tam napijemy się czegoś i będziemy podziwiać widoki. I tak dla waszej informacji… Biblioteka jest czynna całą dobę, uważajcie też na most wiszący, trochę się chwieje – Su uśmiechnęła się szeroko, dodając dopiero po chwili:

- Nie obawiajcie się, nic wam się nie stanie. Wszystko jest dobrze zaprojektowane. Dawniej byłyby zapewne jakieś siatki ochronne, teraz bezpieczeństwo zapewnia pole separujące. No, ruszamy!

Niepewnie, idąc za przykładem nauczycielki, rozpoczęli wspinaczkę krętymi schodami zbudowanymi z bambusa i biegnącymi wokół pnia baobabu. Następnie przeszli mostem wiszącym i znaleźli się na szerokiej platformie zbudowanej z desek. Na stosie, w rogu platformy, znajdowały się rozkładane leżaki. Su podeszła do jednego z nich, po czym ustawiła go nieopodal brzegu platformy. Potem wróciła i odgarnęła ręką pęk zwisających w pobliżu wejścia lian - ich oczom ukazał się niewielki stolik z drewnianymi kubkami. Wzięła jeden i zaczerpnęła coś z jakby połówki wielkiego, rozłupanego kokosa i mimo, że jej kubek był dość spory, to nie zauważyli jego ubytku w naczyniu – musiał się uzupełniać tak, by naczynie zawsze pozostawało pełne. Wróciła z napojem w ręce, sadowiąc się wygodnie w leżaku.

- Nie stójcie tak. Bieżcie leżaki i cieszcie się chwilą – powiedziała rozbawiona, a widząc wzrok Somyi utkwiony w jej kubku, dodała:

- To mleczko kokosowe, jest naprawdę smaczne. Spróbujcie. Są tam też inne napoje Geri – dodała widząc, jak się skrzywił.

Po chwili wszyscy wylegiwali się z przedziwnymi trunkami w rękach. Mimo, że znaleźli się w parnym i gorącym mikroklimacie tego zakątka, to owiewani delikatną bryzą napływającą od pobliskiego wodospadu, czuli się wspaniale. Somya zamknęła oczy, wyobrażając sobie wakacje z rodzicami, plażę, słońce, a przede wszystkim przyjemny brak przymusu zrobienia czegokolwiek. Czuła jak przyjemnie ciepło przenika przez skórę, napełniając jej wnętrze.

- Ja bym chciała zawsze mieć tutaj lekcje – jej marzenia przerwał głos Jami.

Zapanowała leniwa atmosfera. Nikt nie chciał się nawet poruszyć.

- Nie będzie tak dobrze, ale możecie zawsze korzystać z biblioteki po lekcjach. Niektóre rodziny spędzają tutaj wspólnie trochę czasu. A teraz powiedzcie mi coś o sobie.

- Może ty? – wskazała Erica. – Nie musisz wstawać, możesz sobie leżeć – dodała szybko widząc, że chce usiąść.

- Dobrze – powiedział układając się wygodnie. - Pochodzę z niewielkiej osady Birg poza Górami Wysokimi. Wczoraj przyjechałem i zakwaterowano mnie w campusie. Moi rodzice zajmują się obsługą i konserwacją urządzeń technicznych. Ponieważ powstało ich trochę podczas naszego… snu, więc mają obecnie sporo do nadrobienia… To chyba tyle.

- Co lubisz robić? – zapytała Su.

- Lubię konstruować różne urządzenia. Udało mi się nawet zbudować własny generator pola separacyjnego, oczywiście z pomocą naszego androida.

Kiedy każdy opowiedział już kilka słów o sobie, przyszedł czas na Su.

- Muszę wam powiedzieć, co zapewne nie będzie dla was nowością, że osoby które tutaj przyleciały, były starannie dobierane. Rodziny wybierano w dwóch etapach. W pierwszym przechodziły określone testy oceniające ich przydatność dla tworzonej populacji tak, by zarówno osobowości jak i umiejętności, przypominały populację na Ziemi. Ponieważ chętnych było zbyt wielu, to w drugim etapie dokonywano losowania.

Somya zamyśliła się, pamiętała jak pewnego dnia dowiedziała się przypadkiem, że rodzina Deriego nie przeszła pierwszego etapu, ale przecież mimo tego, byli tutaj.

- Ale nie wszyscy wiedzą… – kontynuowała Su – że z inicjatywy rodziców Somyi, w tę podróż poleciały również osoby takie jak wy, w wieku trzynastu lat.

Wszyscy wydawali się być zaskoczeni tą informacją. Także Somya sądziła do tej pory, że są też dzieci w innym wieku.

- Czyż nie byliśmy w wirtualnych klasach z innymi? – zapytała Jami.

- Tak, ale w ramach eksperymentu zabrano tylko trzynastolatków, oczywiście nie licząc dorosłych. Wasza populacja, jeśli można tak się wyrazić, liczy niewiele ponad dwie setki, a na naszym kontynencie jesteście tylko wy.

- Dlaczego nie zabrano innych? – zapytał Deri.

- Ze względu na proces hibernacji. Wy straciliście około roku, to znaczy biologicznie, ale straciliście też coś znacznie cenniejszego - wasze wspomnienia. Chyba tylko dzięki opracowanej przez androidy stymulacji mózgu, nie utraciliście również wiedzy technicznej i ogólnej, a może nawet zyskaliście dzięki temu… Mimo utraty roku, nadrobiliście braki w nauce i powszechnie uważa się, że zyskaliście predyspozycje do nauki języka, praktycznie nie sposób już odróżnić waszego akcentu, mimo, iż pochodzicie z różnych stron Ziemi - kontynuowała.

- Musicie też wiedzieć, że im młodsza osoba, tym trudniej spowolnić procesy biologiczne i tym bardzie zaciera się pamięć. Nie wiedzieliśmy przy starcie, jak długo potrwa podróż. Można było szacować czas przelotu do gwiazdozbioru Łabędzia, ale nie wiedzieliśmy jak szybko i czy w ogóle uda nam się odnaleźć tutaj przyjazną planetę. Jak podejrzewamy, nasza podróż trwała o wiele, wiele dłużej, niż to planowaliśmy i trafiliśmy zupełnie gdzie indziej, ale o tym porozmawiamy innym razem. Nie wiem, jak rodzicom Somyi udało się przekonać władze, ale to oni byli odpowiedzialni za przygotowanie wyprawy i przeforsowali swój pomysł z dziećmi pewnie ze względu na ciebie Somyia.’

- To znaczy, że nie ma innych szkół na planecie? – zdziwił się Eric.

- Chodziło ci pewnie o inne klasy, bo inne szkoły oczywiście są, ale uczą się w nich tylko wasi rówieśnicy. Nie martwcie się jednak, ten stan się niedługo zmieni – uśmiechnęła się Su. - W zeszłym roku, w samym tylko Dragon City, odnotowano około trzydziestu narodzin dzieci. Mamy też studentów, ale wszyscy mają powyżej 21 lat.

- To jak mam sobie znaleźć porządnego męża? – udała smutną minę Jami.

Mimo woli Somya poczuła, że wszyscy, choć ukradkiem, przyglądają się sobie uważniej.

- Myślę, że na razie nie musisz się jeszcze o to martwić. Ale jeśli nikogo odpowiedniego nie będzie, to zawsze możesz poczekać, albo poznać jakiegoś przystojnego studenta – Su mrugnęła okiem.

Czas płynął nieubłaganie. Z nieskrywaną tęsknotą opuszczali część biblioteczną prowadzeni przez Su do drugiej części gmachu głównego. Na końcu szła Somya, rozmawiając cicho z Jami o farmie i roślinach. Jako ostatnie weszły do budynku.

- Rany! Kolejna niespodzianka! – zawołała Jami, gdy z jasno oświetlonego dziedzińca, nagle znalazły się w półmroku.

- Teraz chyba rozumiem, dlaczego rodzice nigdy nie przyprowadzili mnie wcześnie na uniwersytet, nie chcieli psuć mi niespodzianki – wyszeptała Somya zatrzymując się obok Deriego.

- I będą z nas mieli niezły ubaw wieczorem – wyszeptał w odpowiedzi. Ich ręce spotkały się na krótką chwilę.

- Chodźcie za mną, to nie koniec niespodzianek.

Rzeczywiście tak było. Su poprowadziła ich tunelem. Przez krótką chwilę maszerowali w milczeniu, pogrążeni w półmroku, a potem… minąwszy jakby niewidoczną kurtynę, znaleźli się w obszernym holu rozświetlonym promieniami gwiazdy z niesamowitym spektaklem barw. Musieli zmrużyć oczy.

- To dzięki obracającym się pryzmatom – usłyszeli. - Rozszczepiają światło tworząc te barwne tęcze. Na tym poziomie są tylko pomieszczenia rektoratu oraz aula i niestety musimy iść dalej.

Skierowali się do jednego z trzech tuneli znajdujących się po przeciwnej stronie holu.

- Pójdziemy środkowym, na następne piętro. Tam pokażę wam niektóre pomieszczenia pracowników i wykładowców. Potem wrócimy i tym po prawej dojdziemy do sal dydaktycznych na trzecim piętrze – wyjaśniła Su.

Na uniwersytecie nic nie było takie, jak na Ziemskich uczelniach. Nawet pokoje wykładowców, o ile można je było nazwać jeszcze pokojami. Z rosnącym zdumieniem przypatrywali się twórczości pracowników – naukowców, którzy dzięki generatorom materii tworzyli wszelkie, nawet najbardziej zaskakujące i wyszukane eksponaty i dekoracje.

Somyi wydawało się, jakby miał tam miejsce jakiś tajemny konkurs na najdziwniejszy, najbardziej niesamowity i zaskakujący gabinet. Oglądali pomieszczenia, które znajdowały się jakby w środku jeziora – otoczone wodą i rybami ze wszystkich stron, gdzie nawet podłoga była szklana, inne wyglądały jak chatka w dżungli lub wnętrze piekielnego kotła i tylko dwa z oglądanych, wyglądały w miarę zwyczajnie.

- Tak oto dotarliśmy już do ostatniego punkt programu – powiedziała Su dużo później, prowadząc ich na trzecie piętro.

Korytarz wiódł delikatnym łukiem, wyprowadzając ich do innego, jak się później przekonali, opasującego całe piętro i z pojawiającymi się co pewien czas drzwiami. Jedne z nich, oznaczone polaną wśród drzew, prowadziły do sali wykładowej, która w żadnym razie nie przypominała Somyi typowej sali. Za to przypominała wielką łąkę na skraju dębowego zagajnika. Przy wejściu znajdowały się wielkie wygodne pufy, a po przeciwnej stronie, na skraju drzew, jakiś ogromny ekran z niewielkim stolikiem i urządzeniami z boku.

- To będzie nasza klasa i tu kończy się nasza wycieczka. Sądzę, że wam się podobało.

- Podobało, to było niesamowite! – emocjonował się Geri.

- Ja też nie sądziłam, że szkoła może mi się spodobać – dodała Jami.

- To nie do końca coś nowego. Już starożytni filozofowie uczyli swoich podopiecznych gromadząc się na przykład w cieniu drzew. Ławki i klasy, to późniejszy wymysł i chyba nie do końca udany. Ale dość już o tym. Nie zwiedzaliśmy jeszcze lewego skrzydła, którego cześć pełni funkcje rekreacyjno-sportowe, ale tak pochłonięci byliście podziwianiem biblioteki, że postanowiłam nieco zmienić nasz harmonogram. Teraz macie pół godziny luzu. Potem spotkamy się w tej sali.

- Do zobaczenia – powiedziała wychodząc.

- Somya, czym zajmują się twoi rodzice? – zapytał Eric. - Wygląda na to, że to ich inicjatywa sprowadziła nas tutaj.

- Tak naprawdę, to nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wiem, że mama pracuje w ratuszu, chyba jako doradca burmistrza. Tato jest naukowcem i ostatnio zajmował się badaniami zjawisk w tej części kosmosu.

- Na Ziemi jej mama była doradcą prezydenta – dodał Deri.

Somya zamyśliła się nad tym. Zawsze jest tyle innych spraw, że nigdy nie rozmawiała o pracy mamy czy taty wiedząc jedynie tyle, ile wynikało z dyskusji rodzinnych. Powzięła postanowienie, że na spokojnie porozmawia z nimi w najbliższym czasie. Z zamyślenia wyrwała ją Jami:

- Co robimy? Mamy niecałe pół godziny.

- Może biblioteka? – zaproponował Eric.

Ze śmiechem ruszyli w tamtą stronę.

Pierwsza lekcja zaczęła się punktualnie. Razem z Su usiedli wygodnie w kręgu, nieopodal skraju łąki.

- No dobrze – zaczęła Su. - Porozmawiamy o tym, co się wydarzyło od czasu, gdy opuściliśmy Ziemię, aż do naszego przybycia tutaj. O tym, że rodziny były odpowiednio dobierane i o tym, że wasza grupa wiekowa jest jedyna, już wiecie. Może ty Jami zaczniesz?

- Chyba w połowie dwudziestego pierwszego lub drugiego wieku, gdy została wynaleziona hibernacja, postanowiono wyruszyć w jakiś rejon kosmosu.

- Dobrze. Uściślijmy fakty. Czy wiecie, kto opracował hibernację?

- Rodzice Somyi – wyjaśnił Eric.

- Nie wiedziałaś? – zapytał Deri widząc jej zaskoczenie.

- Nigdy o tym nie rozmawialiśmy – przyznała szczerze.

- Więc też się czegoś nauczysz – powiedziała Su. - Lecieliśmy prawie z równą prędkości światła, ale nabieranie tej prędkości, a potem hamowanie trwało dość długo, więc potrzebowaliśmy hibernacji. Na Ziemi upłynęły setki tysięcy, a może milionów lat. Zresztą dokładnie nie wiemy ile. O ile pamiętacie naszą ostatnią rozmowę, to postarzeliście się w czasie podróży niewiele ponad rok. Jakie problemy wystąpiły podczas podróży? Może Deri?’

- Początkowo nie było żadnych. Wszystko zaczęło się, gdy przelatując niedaleko układu podwójnego, wpadliśmy w silną emanację energii i ekspedycja napotkała nowy rodzaj materii. To spowodowało między innymi zresetowanie zegarów, dlatego nie wiadomo dokładnie, ile lat upłynęło na Ziemi – wyjaśnił.

- Zegary, to był najmniejszy problem, ale dobrze. Eric, powiesz nam coś o wynalazkach? – zapytała Su.

- Pojawiło się bardzo wiele odkryć… Opracowano syntetyczne rośliny działające jak mikrofabryki i produkujące cukry proste oraz opracowano technologię ich przetwarzania w inne związki chemiczne, stąd, w urządzeniach nazywanych generatorami, mamy możliwość wytworzenia materii bardzo wielu produktów o składzie niemal identycznym z naturalnym, to znaczy z tym, jaki zapamiętano z Ziemi lub pozyskano z oryginalnych produktów. To odmieniło zupełnie nasze technologie i przemysł. Nie musimy na przykład hodować zwierząt i roślin na pożywienie. Mając opis molekularny potrawy, czy nawet samych produktów – jeśli ktoś chciałby sam coś przygotować, można to bez problemu uzyskać z generatora.

- Mamy też szafogeneratory – uzupełniła rozmarzonym głosem Jemi, wywołując ogólne rozbawienie.

- Zgadza się. Pamiętajcie jednak, że zasoby produkowane na farmach nie są nieograniczone i że potrzebna jest również energia. Dlatego nie powinniście nadużywać tych możliwości. Geri, może ty nam przypomnisz drugie wielkie odkrycie?

- Pewnie ma pani na myśli generator pola separacyjnego.

- Tak. Zgadza się – przytaknęła Su.

- A czy na Ziemi życie wygląda tak, jak u nas? – zapytał Geri.

- Tego do końca nie wiemy. Wprawdzie informacje o naszych odkryciach zostały przesłane na Ziemię, ale informacje z Ziemi docierały do nas tylko z czasu niedługo po naszym odlocie, gdyż poruszaliśmy się mniej więcej tak szybko, jak i one. Nie wiemy też, kiedy nasze informacje dotrą na Ziemię. Obecnie nawet nie wiemy, gdzie leży Ziemia – wyjaśniła Su.

- A może na Ziemi wynaleźli sposób na skoki w podprzestrzeni? – zapytał Deri.

- Możliwe, ale gdyby tak było, to zapewne ktoś by do nas dotarł. Nasza podróż była zaplanowana i wiedziano dokąd zamierzamy dotrzeć, choć oczywiście mogliśmy dolecieć w zupełnie inne rejony wszechświata. Należy również rozważyć taką możliwość, że technika na Ziemi jest znacznie bardziej rozwinięta niż u nas, ale z drugiej strony może być wprost przeciwnie – mógł na przykład mieć miejsce jakiś kataklizm. Na razie więc pozostaje nam czekać i nasłuchiwać. Wszystkie depesze otrzymane z Ziemi, poza tymi o klauzuli top secret, można przeczytać w bibliotece.

Rozmawiali tak, porównując to, co zastali po podróży, z tym, co było na Ziemi. O odkryciach, o androidach, które praktycznie były traktowane jak członkowie rodzin, o tym, że podróż umocniła więzi międzyludzkie i o wielu innych ciekawych sprawach. Rozmawialiby tak jeszcze długo, gdyby nie Su …

- Czas kończyć. Minęły ponad dwie godziny, a nie chciałabym pozbawiać was lunchu.

Jami, Geri, Eric i Su udali się do jadalni uniweryteckiej. Tymczasem Somya i Deri, jako że mieszkali w okolicy i były to ich pierwsze i zarazem ostatnie zajęcia, pożegnawszy się z resztą klasy, podążyli do swoich grawilotów.

- Chyba będziemy mieli fajną klasę? – zagaił rozmowę Deri.

- Są w porządku – przytaknęła Somya.

- Przyjedziesz po mnie jutro? Nie ma sensu, żebyśmy jeździli dwoma pojazdami – poprosił.

- Nie ma sprawy.

- W przyszłym tygodniu ja cię będę podwoził.

Deri widząc, jak szykuje się, żeby zaprotestować, powiedział szybko:

- Wiem, uwielbiasz jeździć, tylko żartowałem. Jak chcesz, to mogę z tobą jeździć nawet cały rok Somya.

Roześmiali się.

-Dobrze będzie – przytulił ją, widząc jak emocje opadają.

- Jasne. Do zobaczenia jutro Deri, dzięki – powiedziała, po czym każde z nich udało się w swoją stronę.

Wracając do domu rozmyślała nad tym, czego się dowiedziała.

Więc to jej rodzice wynaleźli hibernację i wymyślili ten plan z trzynastolatkami, żeby mogła polecieć. Jak ich znała, to tak właśnie było. Pewnie dlatego mogli wpłynąć na decyzję w sprawie rodziny Deriego, z czego bardzo się cieszyła. Znali się w końcu od najmłodszych lat. Razem psocili w dzieciństwie. Przypomniała sobie, jak kiedyś poszli na łąkę wydoić krowę, tylko że to był byk, ledwo uciekli… Albo jak próbowała przeskoczyć przez strumyk i jak Deri wyciągał ją potem z błotnistego dna.

Wspomnienia. Tak bardzo nieliczne, tak wyblakłe, ale ciągle towarzyszyło im przyjemne uczucie związane z latami dzieciństwa.

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: