Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Motory życia. Tom 1: powieść współczesna - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Motory życia. Tom 1: powieść współczesna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 258 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Äîçвîëåïî Öåíçó­ðîþ Ba­pшa­вa 5 Àâãó­ńòà 1883 ãîäà.

w Dru­kar­ni Prze­glą­du Ty­go­dnio­we­go, uli­ca Czy­sta Nr. 2.

WŁO­DZI­MIE­RZO­WI SPA­SO­WI­CZO­WI

w DO­WÓD RZE­TEL­NE­GO HOŁ­DU DLA JEGO TA­LEN­TU I WIE­DZY,

W DO­WÓD ŻY­WEJ CZCI DLA JEGO CHA­RAK­TE­RU – NA PA­MIĄT­KĘ PO­ZNA­NIA, pra­cę tę po­świę­ca

Jó­zef Ro­gosz,

Nowe Sio­ło pod Stry­jem w Ga­li­cyi dnia 15 Stycz­nia 1884 r.

o mi­łość, chleb i wła­dzę wal­czy ludz­kość wiecz­nie.

Z księ­gi prawd.

I

PO WY­RO­KU.

Szli pod ra­mię jak dwaj bra­cia; ich krok był wol­ny i spo­koj­ny, Przed nimi po­stę­po­wał do­zor­ca z pę­kiem klu­czów w ręku, za nimi żoł­nierz z bro­nią na­bi­tą.

Szli przez ko­ry­tarz wąz­ki, skle­pio­ny, na wpół ciem­ny, w któ­rym po obu stro­nach wi­dać było dłu­gie li­nie drzwi sil­nie oku­tych, z ma­łe­mi okien­ka­mi u góry. Żoł­nie­rze, utrzy­mu­ją­cy straż na ko­ry­ta­rzu, czę­sto za­glą­da­li do tych okie­nek, by zo­ba­czyć, co się dzie­je w kaź­niach, ich pie­czy po­wie­rzo­nych. Nie mu­sie­li jed­nak doj­rzeć nic po­dej­rza­ne­go, sko­ro od­stą­piw­szy, zno­wu jak daw­niej spo­koj­nie prze­mie­rza­li ko­ry­tarz od po­cząt­ku do koń­ca.

Przed drzwia­mi, ozna­czo­ne­mi licz­bą 55, do­zor­ca sta­nął.

– Je­że­li so­bie pa­no­wie ży­czą – su­cho prze­mó­wił – mogą od­tąd ra­zem miesz­kać.

– …Tuż po wy­ro­ku, więc się nie boją, by­śmy się po­ro­zu­mie­li!–od­po­wie­dział wię­zień niż­szy

Ja to uczy­ni­łem je­dy­nie dia ulże­nia memu su­mie­niu, któ­re w taj waż­nej chwi­li za­czy­na mi ro­bić wy­rzu­ty…

– Wy­rzu­ty… Ja­kie?

– Oto za­py­tu­je mnie ono, czy go­dzi­ło się wcią­gać cie­bie do spi­sku i ży­cie two­je na­ra­żać… Jeź­li więc lek­ko­myśl­nie wte­dy po­stę­po­wa­łem, to te­raz po­wi­nien­bym może wszyst­ko uczy­nić, byle nie­szczę­ście od cie­bie od­wró­cić!

– A! te­raz ro­zu­miem, Iwo­nie, cze­mu pod­czas pro­ce­su, wszyst­ko, co mnie za­rzu­ca­no, na sie­bie przyj­mo­wa­łeś! Ale wi­dzisz, in­try­ga się nie uda­ła, spra­wie­dli­wość mu­sia­ła zwy­cię­żyć, ja od cie­bie gor­saym nie będę!… Mó­wisz, żeś mnie da spi­sku wcią­gnął – a czy wol­no przy­po­mnieć, co­śmy prze­zeń osią­gnąć za­mie­rza­li? Ab­dy­ka­cyę idy­otycz­ne­go i przy­tem złe­go Księ­cia, roz­bi­cie dwor­skiej ka­ma­ry­li. Jeż­liś mnie więc wcią­gnął do nie­go, speł­ni­łeś tyl­ko swój obo­wią­zek, za co ci wdzięcz­ny je­stem – Jesz­cze raz ci po­wta­rzam, pra­co­wa­li­śmy ra­zem i ra­zem zgi­nie­my I

To po­wie­dziaw­szy, mło­dy czło­wiek har­do gło­wę pod­niósł i na przy­ja­cie­la spoj­rzał wzro­kiem try­um­fa­to­ra. Iwon chwy­cił go za obie ręce: w oczach miał łzy, któ­re prze­mo­cą wstrzy­my­wał.

– Dziel­nyś mój Al­fre­dzie, dziel­ny! Jaka szko­da, że oj­czy­zna na­sza ma tak mało-to­bie rów­nych! Gdy­by ich było wię­cej, spo­koj­niej­bym umie­rał!

– Do­syć tych po­chwał!– Al­fred prze­rwał we­so­ło – bo dla sie­bie nic nie zo­sta­wisz, a ja nie rów­nie wię­cej po­wi­nien­bym o to­bie po­wie­dzieć! Jeź­lim tro­chę wart, nie so­bie to za­wdzię­czam, lecz to­bie, Iwo­nie!–ty bo­wiem by­leś moim na­uczy­cie­lem i mi­strzem! Jeź­li daw­niej, prócz szczę­ścia mo­jej oj­czy­zny, mia­łem jesz­cze ja­kie pra­gnie­nie, to chy­ba, by to­bie do­rów­nać. Tak,-Iwo­nie, tyś był moim ide­ałem, a ja tyl­ko sta­ra­łem się wznieść do cie­bie I…

Iwon chciał coś na to od­po­wie­dzieć, Al­fred jed­nak w tera mu prze­szko­dził, ob­jąw­szy bo­wiem przy­ja­cie­la za szy­ję, uca­ło­wał go z za­pa­łem, a po­tem tak da­lej mó­wił:

– Niech li­cho po­rwie i pro­ces i sę­dziów!… Wczo­raj jesz­cze by­łem pew­ny, że rów­no­wa­gi nie stra­cę, tym­cza­sem gdy ten no­sa­ty pre­zy­dent za­wo­łał: – Ska­zu­je­my ich na karę śmier­ci przez po­wie­sze­nie! – tak mi się ja­koś głu­pio koło ser­ca zro­bi­ło, tak w uszach za­szu­mia­ło a w oczach po­ciem­nia­ło, że dłu­ga chwi­la mi­nę­ła, nim przy­tom­ność od­zy­ska­łem. Ty na­to­miast by­łeś za­wsze po­waż­ny i spo­koj­ny, jak na bo­ha­te­ra przy­sta­ło…!…-Na szczę­ście, przy­kład, jaki mi z sie­bie da­łeś, i mnie oca­lił, Gdym spoj­rzał na cie­bie, za­raz so­bie po­wie­dzia­łem, że ci nie ustą­pię, te­raz zaś wi­dząc po­go­dę na two­jej twa­rzy, je­stem już cał­kiem spo­koj­ny. Na złość tym za­cnym sę­dziom ani się mar­twić nie bę­dzie­my, ani się nie zni­ży­my do proś­by o ła­skę.

– Uwa­ża­łeś Al­fre­dzie, z ja­kiem za­do­wo­le­niem pro­ku­ra­tor słu­chał wy­ro­ku?

– Mnie się zda­je, że on już daw­no wie­dział, jak wy­rok wy­pad­nie. Wąt­pię, czy pod słoń­cem jest gdzie sąd taki, któ­ry­by wy­ro­ko­wał za­wsze we­dług spra­wie­dli­wo­ści…

– Tyl­ko sądy przy­się­głych są praw­dzi­wie nie­pod­le­głe – prze­rwał Iwo.

– Wie­rzę ci na sło­wo, Iwo­nie, i dla tego w na­szym pro­gra­mie mie­ści­ły się tak­że sądy przy­się­głych, ale po­nie­waż trud­no to oce­nić, cze­go­śmy esz­cze nie wy­pró­bo­wa­li, prze­to te­raz mó­wię tyl­ko o są­dach zwy­kłych. Ślicz­ne one maią wy­obra­że­nie o bez­względ­nej spia­wie­dli­wo­ści! Nasz try­bu­nał na­przy­kład skła­dał się z pię­ciu sę­dziów, tym­cza­sem przy­się­gnę, że prócz prze­wod­ni­czą­ce­go, ża­den z nich nie wie­dział, jaką jest wła­ści­wie na­sza wina. Je­den po ca­łych dniach drzy­mał; dru­gi pól­cia­łem do okna ob­ró­co­ny pa­trzył cią­gle na uli­cę; trze­ci, na­mięt­ny ry­sow­nik, ro­bił so­bie por­tre­ty to na­sze, to obroń­ców, to świad­ków; czwar­ty wpraw­dzie uda­wał że słu­cha, ale ten zno­wu jest za­nad­to głu­pi, by mógł spra­wę zro­zu­mieć i spra­wie­dli­wie osą­dzić. A mimo to wy­rok za­padł jed­no­myśl­nie, bo tak so­bie Ksią­żę ży­czył. I nie mo­gło być in­a­czej… Świat cu­dow­ne ma wy­obra­że­nie o tem co do­bre i pięk­ne. Zrób po mo­jej my­śli, a na­zwę cię za­cnym – je­śli ośmie­lisz mi się sprze­ci­wić – ogło­szę cię zbrod­nia­rzem! Ja każ na­przy­kład jest na­sza wina, za któ­rą ma śmierć na­stą­pić?… Oto chcie­li­śmy, by idy­ota dla do­bra kra­ju ab­dy­ko­wał na rzecz wła­sne­go syna i za to mamy wi­sieć jako zdraj­cy sta­nu! Za­iste, ja tego pra­wie zro­zu­mieć nie mogę. Czyż czło­wie­ka, któ­ry­by ode­mnie żą­dał, bym ma­ją­tek od­dał wpierw sy­no­wi, niż­by mu się praw­nie na­le­żał, mógł­bym po­czy­ty­wać za mego wro­ga, zwłasz­cza je­śli­bym tym ma­jąt­kiem nie umiał sam do­brze za­rzą­dzać?

– Prze­pra­szam cię, Al­fre­dzie – Iwo prze­rwał – lecz jak każ­de po­rów­na­nie, tak i to nie jest cał­kiem traf­ne. Po­sia­da­nie ma­jąt­ku za­bez­pie­cza tyl­ko eg­zy­sten­cyę, pa­no­wa­nie zaś nad na­ro­dem od­da­je czło­wie­ko­wi w ręce wła­dzę, któ­ra z wszyst­kie­go co świat po­sia­da, jest naj­po­nęt­niej­szą Trzy są ży­cia sprę­ży­ny, trzy wiel­kie mo­to­ry, któ­re ludz­ko­ścią po­ru­sza­ją: mi­łość, pra­gnie­nie chle­ba i żą­dza wła­dzy. Dwa pierw­sze są nam wro­dzo­ne, bez nich bo­wiem świat­by nie ist­niał trze­ci zaś mo­tor zo­stał stwo­rzo­ny przez czło­wie­ka, w mia­rę jak ten­że, od­da­la­jąc się od sta­nu na tury, za­czął two­rzyć ro­dzi­ny, spo­łe­czeń­stwa, na rody i kto wie czy wła­śnie nie dla tego, że jest dzie­łem czło­wie­ka, naj­trud­niej nam go się wy­rzec. O! wierz mi, Al­fre­dzie, żad­na na­mięt­ność nie jest tak strasz­ną, jak żą­dza wła­dzy!

– Może i ja­bym ją ro­zu­miał, Iwo­nie, wszak­że wła­dza do­pie­ro wte­dy mia­ła­by dla mnie war­tość praw­dzi­wą, gdy­bym joj mógł użyć dla do­bra po­wszech­ne­go.

– Wła­dza ośle­pia, mój dro­gi, i kto ją wy­ko­ny­wa, za­wsze wie­rzy, że dzia­ła naj­le­piej. Zapy-.

taj księ­cia, a on ci po­wie, że jego rzą­dy są naj­zba­wien­niej­sze dla kra­ju, gdy prze­ciw­nie rzą­dy jego syna by­ły­by te­raz zgub­ne. Do­pie­ro po swo­jej śmier­ci po­zwo­li sy­no­wi rzą­dzić ro­zum­nie i dla pań­stwa ko­rzyst­nie.

Dal­szą roz­mo­wę przy­ja­ciół prze­rwał do­zor­ca, któ­ry, drzwi otwo­rzyw­szy, prze­mó­wił.

– Je­że­li pa­no­wie chcą użyć prze­chadz­ki, pro­szę!

– Ho! ho! ja­kie zbyt­ki! – za­wo­łał Al­fred z uśmie­chem sar­ka­stycz­nym. – Po­zwo­li­li nam ra­zem miesz­kać, te­raz zno­wu ra­zem prze­cha­dzać się bę­dzie­my! Chodź Iwo­nie, chodź, żeby przy­pad­kiem nie cof­nę­li po­zwo­le­nia.

Wy­szli.

W cy­ta­de­li, któ­rej ob­szer­ne pod­zie­mie na wię­zie­nie ob­ró­co­no, był nie­wiel­ki ka­wa­łek wol­nej prze­strze­ni, w koło mu­rem ob­wie­dzio­ny, po któ­rym w pew­nych go­dzi­nach, więź­nio­wie się prze­cha­dza­li.

Ko­ry­tarz wię­zien­ny i kaź­nie znaj­do­wa­ły się i dzie­sięć stóp pod po­wierzch­nią zie­mi, skut­kiem zego były za­wsze wil­got­no i po­nu­re, okna bo­wiem po­dob­ne do stu­dzien lub ko­mi­nów, tak były małe a w do­dat­ku tak gę­stą kra­tą opa­trzo­nem;e le­d­wie tyle świa­tła i po­wie­trza wpusz­cza­ły, Ile wię­zień nie­zbęd­nie do ży­cia po­trze­bo­wał, Każ­de tedy wyj­ście na świat boży, po­czy­ty­wa­li więź­nio­wie za szczę­ście naj­wyż­sze, rów­na­ją­ce się pra­wie wol­no­ści. Wie­dział o tem Ksią­żę pa­nu­ją­cy, a że był mo­nar­chą su­ro­wym, więc raz na za­wsze roz­po­rzą­dził, by z tego do­bro­dziej­stwa ko­rzy­sta­li jeno cho­rzy i na śmierć ska­za­ni. Inni więź­nio­wie mie­li w swo­ich gro­bach sta­le miesz­kać' Ci śwież­szem po­wie­trzem tyl­ko wte­dy od­dy­cha­li, gdy ich pod stra­żą do in­da­ga­cyi pro­wa­dzo­no. Sąd kar­ny urzę­do­wał we­wnątrz cy­ta­de­li,

Al­fred wziąw­szy Iwo­na pod ra­mię, szyb­ko celę opu­ścił. Na ko­ry­ta­rzu zwró­ci­li się w lewo, gdzie w od­da­le­niu kil­ku­dzie­się­ciu kro­ków, wi­dać było miej­sce ja­śniej­sze. Tam znaj­do­wał się wy­chód.

Bie­gli kro­kiem przy­śpie­szo­nym, aby ani mi­nu­ty nie stra­cić; za nimi, jak anio­ło­wie stró­że, szli dwaj żoł­nie­rze z bro­nią w po­go­to­wiu.

Miej­sce, na prze­chadz­kę prze­zna­czo­ne, na­zy­wa­ło się szum­nie ogro­dem, za­pew­ne dla­te­go, że w środ­ku ro­sły dwa kasz­ta­ny, z któ­rych je­den już usy­chał, za tu dru­gi każ­dej wio­sny buj­nem okry­wał się kwie­ciem. Po­nie­waż ogród le­żał dość wy­so­ko, prze­to prócz niż­szych czę­ści cy­ta­de­li, moż­na było z nie­go zo­ba­czyć tak­że gór­ne pię­tra kil­ku ka­mie­nic miej­skich, sto­ją­cych po dru­giej stro­nie rze­ki, któ­ra z trzech stron cy­ta­de­lę ob­le­wa­ła; tu­dzież przed­mie­ścia od­da­lo­ne.

Al­fred, dla­te­go że na pier­si czę­sto za­pa­dał, z po­le­ce­nia le­ka­rza już nie raz był w tem miej­scu. Iwon prze­ciw­nie, przez cały czas śledz­twa, któ­re pół roku trwa­ło, ani razu nie wi­dział ogro­du. Dziś do­pie­ro mia­ło go to szczę­ście spo­tkać.

– Bied­na Ali­na, co ona po­cznie! – mó­wił Al fred jak do sie­bie, wstę­pu­jąc po wscho­dach na górę. – Było nas tyl­ko dwo­je, te­raz bie­dacz­ka sama zo­sta­nie Gdy­by choć ro­dzi­ce żyli… cier­pie­li­by, praw­da, lecz mie­li­by przy­najm­niej w niej po­cie­chę, ona zaś w nich opie­kę… Bied­na sie­ro­ta…!…

– Czy są­dzisz, że pan­na Ali­na wie już o wy­ro­ku? – Iwo za­py­tał.

– Nie­wąt­pli­wie! złe wie­ści za­wsze za pręd­ko przy­cho­dzą… Ale choć­by i nie wie­dzia­ła do­tąd, jaka ztąd ko­rzyść? Wiel­kie jesz­cze szczę­ście, że na­sze sto­sun­ki ma­jąt­ko­we są ure­gu­lo­wa­ne, nie bę­dzie więc po­trze­bo­wa­ła trosz­czyd się o ju­tro… O ile mi się zda­je, bie­dacz­ka za­miesz­ka w domu ba­ro­na Ar­nol­fa, któ­re­go żona z da­wien daw­na oka­zy­wa­ła jej wie­le przy­jaź­ni…

– A któ­re­go cór­ka w jej bra­cie wi­dzia­ła swój ide­ał – Iwo do­koń­czył.

Al­fred wes­tchnął i ręką mach­nął.

– Niech umar­li – od­parł – nie my­ślą o ży­ją­cych, bo toby im mo­gło przy­nieść nie­szczę­ście. Ire­na jesz­cze mło­da, ma do­pie­ro lat pięt­na­ście, ła­two więc za­po­mni o swo­im ide­ale dzie­cię­cym, cze­go jej z ca­łej du­szy ży­czę.

Tak roz­ma­wia­jąc we­szli na górę. Mi­nąw­szy dłu­gą ga­le­ryę, zna­leź­li się w ogro­dzie. Al­fred za­czął szyb­ko cho­dzić i nie­spo­koj­nie w koło się roz­glą­dać. Iwo oparł się o drze­wo, aby nie upaść.

Nie­bo ciem­no sza­fi­ro­we i bez chmur­ki, słoń­ce ja­sno i cie­płe, wi­dok mia­sta cią­gną­ce­go się w dal nie­skoń­czo­ną, przedew­szyst­kiem zaś świe­że po wie­trze tak go odu­rzy­ło, że był jak pi­ja­ny. Pierw­szy to raz od tak daw­na od­dy­chał peł­ną pier­sią i pusz­czał wzrok po za mury wię­zien­ne.

Wspar­ty o drze­wo, stał cią­gle na jed­nem miej­scu, w dal za­pa­trzo­ny i z za­du­my zbu­dził go do­pie­ro glos przy­ja­cie­la, któ­ry prze­mó­wił:

– Sły­sza­łeś, Iwo­nie, że na roz­kaz księ­cia, wszy­scy na śmierć ska­za­ni już od kil­ku mie­się­cy by­wa­ją tra­ce­ni w ob­rę­bie mu­rów wię­zien­nych?

– Sły­sza­łem.

– Chodź, przejdź­my się chwi­lę… trze­ba tro­chę człon­ki wy­pro­sto­wać…

Wziął go pod ra­mię. Za­czę­li cho­dzić nic do sie­bie nie mó­wiąc. Iwo cią­gle był spo­koj­ny, ru­chy zaś Al­fre­da były ner­wo­we i wzrok jego bie­gał do­ko­ła. Na­gle za­trzy­mał go na ka­wał­ku drze­wa w zie­mię wbi­te­go. Były to reszt­ki z ja­kie­goś słu­pa, któ­ry tu stal nie­daw­no. Twarz mu zbla­dła, czo­ło za­sę­pi­ło się i usta drgnę­ły.

– Iwo­nie! Wi­dzisz – tam – pod mu­rem I…

– Ów drze­wa ka­wa­łek?

– Tak jest… Czy może tu?…

Iwo mu­siał go zro­zu­mieć, bo z gorz­kim uśmie­chem oczy pod­niósł do nie­ba, jak­by się chciał upew­nić, czy i nad tem miej­scem słoń­ce świe­ci. Pu­tem gło­wę zwie­sił i pół­gło­sem od­po­wie­dział:

– Nie, to nie tu, mój dro­gi!…, W ob­rę­bie mu rów wię­zien­nych tra­cą tyl­ko zbrod­nia­rzy po­spo­li­tych, my, jako sto­kroć gor­si, zgi­nie­my dla przy­kła­du na miej­scu pu­blicz­nem!

zno­wu umil­kli, Do­bry kwa­drans prze­cha­dza­li się,środ­kiem ogro­du, na­resz­cie Iwo, przy­ja­cie­la za ra­mię chwy­ta­jąc, za­py­tał: – Czy to nie two­ja sio­stra, Al­fre­dzie? Za­py­ta­ny nie ka­zał so­bie miej­sca wska­zy­wać, gdzie Iwo ją zo­ba­czył. Wzrok jego zwró­ci! się na­tych­miast ku ka­mie­ni­cy, któ­rej zło­co­ne bal­ko­ny zda­le­ka świe­ci­ły. On już tyle razy Ali­nę tam wi­dział, że i te­raz tyl­ko w tem miej­scu mógł się jej spo­dzie­wać.

Rze­czy­wi­ście, w na­roż­nem oknie trze­cie­go pię­tra, sta­ły dwie ko­bie­ty czar­no ubra­ne i bia­łe­mi chust­ka­mi wa­chlu­jąc, usi­ło­wa­ły zwró­cić na sie­bie więź­niów uwa­gę. Dla znacz­ne­go od­da­le­nia, ich ry­sów nie spo­sób było roz­róż­nić; le­d­wie moż­na się było do­my­śleć, że blon­dy­ną była słussz­niej­sza, sza­ty­ną zaś niż­sza.

– Tak jest, to ona i Ire­na! – Al­fred od­po­wie­dział, – Nie zdradź­my się jed­nak ni­czem, że je wi­dzi­my, żoł­nie­rze bo­wiem, któ­rzy nas śle­dzą, ka­za­li­by nam za­raz wra­cać do kaź­ni… Ja­kie to ser­ce szla­chet­ne u tej dziew­czy­ny! Ile­kroć tu by­łem, za­wsze ją wi­dzia­łem… od pól roku co­dzień w po­łu­dnie tu przy­cho­dzi, by mi dać do­wód, że o mnie pa­mię­ta… Ire­na tak­że do­bra! Ser­decz­ne to dziec­ko na­wet ża­ło­bę już przy­wdzia­ło!… Bie­dacz­ko! wkrót­ce wdo­wą zo­sta­niesz, choć żoną ni gdy nie by­łaś!

Al­fred mó­wił, lecz przy­ja­ciel go nie sły­szał. Ten o drze­wo opar­ty, wpa­try­wał się w czar­no ubra­ne po­sta­cie, i w spoj­rze­niu miał całą du­szę swo­ją. On od tak daw­na, prócz sę­dziów, żoł­nie­rzy i do­zor­cy wię­zie­nia, ni­ko­go wię­cej nie wi­dział, że bał się te­raz, by pięk­ne zja­wi­sko nie ule­cia­ło zbyt pręd­ko jak ułud­na fata mor­ga­na. Mimo od­da­le­nia, chciał się im przy­pa­trzeć i rysy ich twa­rzy na za­wsze wy­ryć w swo­jem ser­cu. Dla więź­nia, wi­dok istot życz­li­wych jest rosa orzeź­wia­ją­cą usta spra­gnio­ne – bal­sa­mem, ból ła­go­dzą­cym–pod­po­rą, pod­trzy­mu­ją­cą du­cha i cia­ło!

II

DWIE.

Pod­czas gdy oni wpa­try­wa­li się w na­roż­ne okno trze­cie­go pię­tra, ko­bie­ty tam sto­ją­ce prze­sta­ły da­wać zna­ki chust­ka­mi.

– Wi­dzą nas, wi­dzą! – sza­tyn­ka ra­do­śnie krzyk­nę­ła, i lor­net­kę, któ­rą w le­wej ręce trzy­ma­ła, szyb­ko do oczu pod­nio­sła.

Blon­dyn­ka nic nie od­rze­kła; za przy­kła­dem swo­jej to­wa­rzysz­ki spoj­rza­ła i ona przez swo­ją lor­net­kę.

– Wi­dzisz ich do­brze, Ali­no?–pierw­sza spy­ta­ła.

– Jak­by o dwa kro­ki… A ty, Ire­no?

– Do­sko­na­le!… Bied­ny pan Al­fred!… Jaki on bla­dy! zm.ie­nio­ny!… Mój Boże! jacy ci lu­dzie nie­po­czci­wi, za co oni go tak mę­czą!

– Za to, że ko­chał nie tyl­ko sie­bie jed­ne­go…

– Naj­pierw cie­bie, moje dzie­cię – Ali­na od­rze­kła – lecz za to by go jesz­cze nie mę­czy­li… Po­tem… po­tem ko­chał na­ród cały…

Ire­na zno­wu lor­net­kę przy­ło­ży­ła.

– Ja, Ali­no dro­ga, nie ro­zu­miem się na po­li­ty­ce, wszak­że bab­cia i ro­dzi­ce nie mogą się dość na­dzi­wić panu Al­fre­do­wi, że się wda­wał w ta­kie rze­czy.

– Cóż oni mó­wią?

– Że czło­wiek na­sze­go uro­dze­nia i sta­no­wi­ska, po­wi­nien wier­nie stać przy tro­nie, a nie prze­ciw nie­mu spi­sko­wać, tat­ko twier­dzi jed­nak, że pan Al­fred nie był­by nig­dy po­padł w ta­kie nie­szczę­ście, gdy­by nie ten nie­po­czci­wy pan Iwo!

– Cze­mu nie­po­czci­wy?

– Cze­mu? bo zgu­bił twe­go bra­ta, a mego… na­rze­czo­ne­go!

Ali­na pół cia­łem się ob­ró­ciw­szy, spoj­rza­ła na mó­wią­cą. Jej oko, lubo że jak ten la­zur w gó­rze było sza­fi­ro­we, tyle mia­ło w so­bie siły prze­ni­kli­wej, że każ­dy był­by przed niem swój wzrok spu­ścił. Ire­na jed­nak nie zna­la­zła się w tera po­ło­że­niu, roz­ma­wia­jąc bo­wiem mia­ła lor­net­kę cią­gle na więź­niów skie­ro­wa­ną.

– Wąt­pię, Ire­no – Ali­na ła­god­nie prze­mó­wi­ła – czy sąd, jaki twój dom o panu Iwo­nie wy­da­je, jest spra­wie­dli­wy.. O ile jam go po­zna­ła, jest to czło­wiek cha­rak­te­ru nie­ska­zi­tel­ne­go, któ­re­go każ­da czyn­ność nosi na so­bie pięt­no prze­ko­na­nia i wia­ry. Wpraw­dzie boli mnie ser­ce i nie mniej niż cie­bie, że mój brat je­dy­ny cier­pi, lecz za to jesz­cze nie ob­wi­niam czło­wie­ka, któ­ry po­stę­po­wał jak na pra­we­go syna oj­czy­zny przy­sta­ło. Cie­ka­wam, czy­by­ście się od­wa­ży­li po­tę­pić za to Świę­tych apo­sto­łów, że kro­cie, ich na­ukom za­ufaw­szy, po­szły na stos ofiar­ny!

Pod­czas gdy to mó­wi­ła, Ire­na, ude­rzo­na nie­zwy­kłą in­to­na­cyą jej gło­su, spoj­rza­ła na nią ze zdzi­wie­niem.

– Nie spo­dzie­wa­łam się – rze­kła – że pana Iwo­na moż­na aż z apo­sto­ła­mi po­rów­ny­wać. Jak wiesz, znam go bar­dzo mało, raz czy dwa, wi­dzia­łam go w wa­szym domu, ale sąd, jaki lu­dzie o nim wy­da­ją, nie na­le­ży do po­chleb­nych… I tak nie­raz sły­sza­łam, że jest to nie­bez­piecz­ny de­ma­gog, dla któ­re­go nie­ma nic świę­te­go, so­cy­ali­sta, ko­mu­ni­sta, Bóg wie co jesz­cze!

– A ci, co go tak cha­rak­te­ry­zu­ją, zna­jąż go choć oso­bi­ście? – Ali­na pod­chwy­ci­ła.

– Zda­je mi się, że nie… Jest to jed­nak zda­nie ogól­ne.

– Ten sąd, moje dzie­cię, jest naj­lep­szą mia­rą war­to­ści tego czło­wie­ka! – Ali­na żywo, za­wo­ła­ła. –Wierz mi, tyl­ko zera są przez wszyst­kich chwa­lo­ne, prze­ciw­nie lu­dzie nie­zwy­kli są za ży­cia za­wsze błęd­nie osą­dza­ni, czę­sto na­wet po­tę­pia­ni!

Przy tych sło­wach, bla­da twarz Ali­ny lek­ko się za­ru­mie­ni­ła, noz­drza jej się roz­war­ły a brwi ścią­gnę­ły. Ire­na wpa­try­wa­ła się w nią ae zdzi­wie­niem.

– Daw­no ty znasz pana Iwo­na? – za­py­ta­ła.

– Od­kąd świat za­pa­mię­tam. Nie­gdyś, za ży­cia na­szych ro­dzi­ców, był na­uczy­cie­lem nie­go bra ta, jest bo­wiem od nie­go star­szy i wte­dy nie­bosz­czyk oj­ciec o nim ma­wiał, że ge­niusz wy­pi­sał mu na czo­le nie­śmier­tel­ność! Póź­niej od­wie­dzał nas bar­dzo czę­sto jako gość, był bo­wiem za­wsze ser­decz­nym przy­ja­cie­lem Al­fre­da. Ire­na wes­tchnę­ła.

– Cze­mu wzdy­chasz, dziec­ko? Czy bo­li­cie ser­ce, że dla tej przy­jaź­ni, ty i twój na­rze­czo­ny dziś cier­pi­cie? Ach I Ire­no, kto z nas kie­dy prze­wi­dzi, jaka dola bę­dzie jego udzia­łem I Zresz­tą nie ubli­żaj Al­fre­do­wi, wszak to męż­czy­zna ro­zum­ny… wie prze­to co czy­ni i do złe­go nie był­by się dał na­mó­wić.

Ire­na oczy chu­s­tecz­ką ob­tarł­szy, zno­wu lor­net­kę do nich przy­ło­ży­ła! Ali­na za­czę­ła się tak­że więź­niom przy­pa­try­wać.

– Spoj­rzyj tyl­ko na pana Iwo­na – rze­kła – a sam wy­raz jogo twa­rzy po­wie ci, Ire­no, że ten czło­wiek złym być nie może… Wszak my, ko­bie­ty, mie­wa­my prze­czu­cie, niech więc ono cię oświe­ci.

– O ile przez szkło moż­na zo­ba­czyć, w rze­czy sa­mej, złym się nie wy­da­je… Ale cze­mu on za­wsze taki po­waż­ny, smut­ny, za­my­ślo­ny! Te­raz temu się nie dzi­wię, trud­no bo­wiem w wię­zie­nia być we­so­łym, jed­nak­że o ile wiem i pa­mię­tam, on po­noś nig­dy nie był in­nym.

– A cze­mu dzie­cię, ka­na­rek śpie­wa we­so­ło, sło­wik zaś tak ża­ło­śnie?

– A jaki przy­tem bru­net, aż strasz­ny! – mó­wi­ła da­lej Ire­na, jak­by do sie­bie, na sło­wa Ali­ny uwa­gi nie zwró­ciw­szy. – Być może, że i tacy się po­do­ba­ją, lecz ja w sil­nych bru­ne­tach nig­dy nie gu­sto­wa­łam,

Na­iw­ny ten zwrot, wśród roz­mo­wy po­waż­nej i smut­nej, wy­wo­łał uśmiech na usta Ali­ny. Dłuż­szy czas przy­pa­try­wa­ły się więź­niom w mil­cze­niu, po­tem Ire­na na­gle za­py­ta­ła:

– Wczo­raj wie­czór u nas mó­wio­no, że dziś rano miał wy­rok za­paść… Sły­sza­łaś co o tem?

– Już tyle razy to za­po­wia­da­no – Ali­na od­rze­kła – a za­wsze wia­do­mość błęd­ną się oka­zy­wa­ła. Co do mnie, co­dzień Boga pro­szę, żeby sąd wy­dał wy­rok jak naj­prę­dzej, prze­czu­cie bo­wiem mówi mi, źe mu­szą być wol­ni.

– Ach! Ali­no ja­kaś ty do­bra, że masz ta­kie prze­czu­cia! Ja prze­ciw­nie, cią­gle się cze­goś nie­po­ko­ję, jak­by ra­nie mia­ło spo­tkać wiel­kie nie­szczę­ście. Ale–do­da­ła po krót­kiej prze­rwie – czy cie­bie to me ude­rza, że oni są dziś ra­zem? Wszak do­tąd wi­dy­wa­ły­śmy tyl­ko sa­me­go pana Al­fre­da.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: