Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Możesz, jeśli myślisz że możesz - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Możesz, jeśli myślisz że możesz - ebook

Filozofia pozytywnego myślenia propagowana przez Normana V. Peale’a wywiera niezwykły wpływ na miliony ludzi na całym świecie. Ta klasyczna publikacja o ponadczasowym przesłaniu, nieoceniona dla praktyki codziennego życia, jest ciągłą inspiracją jak zbudować szczęśliwsze, bardziej satysfakcjonujące życie.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64437-46-5
Rozmiar pliku: 621 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dro­gi Czy­tel­ni­ku,

Sta­rych przy­ja­ciół ser­decz­nie wi­ta­my w no­wej książ­ce. Nowi czy­tel­ni­cy są rów­nie mile wi­dzia­ni. Utrzy­my­wa­nie sta­rych przy­jaź­ni i za­wie­ra­nie no­wych na­le­ży do naj­więk­szych przy­jem­no­ści ży­cia.

Po co jed­nak ta ko­lej­na książ­ka, sko­ro na­pi­sa­łem ich już sie­dem­na­ście, a współ­pra­co­wa­łem też przy in­nych? Może to dziw­ne, ale wciąż nie opusz­cza mnie uczu­cie, że mam coś wię­cej do po­wie­dze­nia, albo chciał­bym po­wtó­rzyć in­a­czej to, co już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne, czy też wy­ra­zić w bar­dziej prze­ko­nu­ją­cy spo­sób za­sa­dy, któ­re oka­za­ły się sku­tecz­ne.

Już daw­no temu zro­dzi­ło się we mnie coś na kształt ob­se­sji… jest nią pró­ba po­mo­cy lu­dziom w tym, by otrzy­my­wa­li od ży­cia to, co naj­lep­sze i uczy­li się ra­dzić so­bie w twór­czy spo­sób z jego trud­ny­mi do­świad­cze­nia­mi.

Oso­bi­ście za­wsze by­łem za­fa­scy­no­wa­ny ogrom­ny­mi zdol­no­ścia­mi jed­nost­ki oraz za­dzi­wia­ją­cy­mi zmia­na­mi, ja­kich isto­ty ludz­kie mogą do­ko­nać w sa­mych so­bie. Pa­sjo­nu­je mnie to tak bar­dzo, wręcz nie­wia­ry­god­nie, że po pro­stu nie po­tra­fię po­wstrzy­mać się od po­ru­sze­nia te­ma­tu raz jesz­cze, z no­wy­mi, bar­dziej in­spi­ru­ją­cy­mi opo­wie­ścia­mi o prze­mie­nio­nych lu­dziach, któ­rzy na­praw­dę do­ko­na­li cze­goś god­ne­go uwa­gi, szcze­gól­nie w pro­ce­sie wy­zwa­la­nia wła­sne­go po­ten­cja­łu. A przy tym są to hi­sto­rie zwy­kłych lu­dzi, ta­kich jak my sami. No, przy­najm­niej jak ja.

Dzię­ki po­zna­niu wie­lu ko­biet i męż­czyzn oraz dzię­ki spo­sob­no­ści przy­glą­da­nia się, jak po­ko­nu­ją pro­ble­my i się­ga­ją po praw­dzi­we war­to­ści, zda­łem so­bie spra­wę, iż twór­cze wy­ni­ki wią­żą się za­wsze z pew­ny­mi kon­kret­ny­mi za­sa­da­mi. Na­pi­sa­łem tę książ­kę po to, by pod­kre­ślić te wła­śnie dy­na­micz­ne i da­ją­ce się za­sto­so­wać re­gu­ły, a tak­że by za­chę­cić czy­tel­ni­ków do wpro­wa­dze­nia ich w swo­je ży­cie. Ce­lem moim jest prze­ko­nać cię, czy­tel­ni­ku, że mo­żesz, je­śli my­ślisz, że mo­żesz.

Książ­ka ta sta­no­wi re­zul­tat en­tu­zja­stycz­nej wia­ry w lu­dzi i pra­gnie­nia, by po­bu­dzić ich do prze­ję­cia od­po­wie­dzial­no­ści za wła­sne ży­cie po­przez peł­ne wy­ko­rzy­sty­wa­nie za­dzi­wia­ją­cych moż­li­wo­ści tkwią­cych w ich umy­słach.

Je­że­li nie do­świad­czasz w swym ży­ciu tego, co naj­lep­sze i naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­ce, książ­ka ta ma ci za­pro­po­no­wać re­al­ne su­ge­stie pro­wa­dzą­ce do osią­gnię­cia two­ich ce­lów. Je­śli do­pa­da­ją cię trud­no­ści i pro­ble­my, a two­ja pew­ność sie­bie słab­nie, to mam na­dzie­ję, że ta książ­ka uła­twi ci zro­zu­mie­nie, że mo­żesz so­bie po­ra­dzić ze wszyst­kim, co nad­cho­dzi, i to po­ra­dzić so­bie do­brze. Po­da­ne tu prak­tycz­ne pro­po­zy­cje mogą po­móc to­bie, po­dob­nie jak po­mo­gły już in­nym.

Je­śli po prze­czy­ta­niu tej książ­ki wzro­śnie two­ja wia­ra w moc wła­sne­go umy­słu, a twój spo­sób my­śle­nia sta­nie się bar­dziej re­ali­stycz­ny i uznasz z całą pew­no­ścią, że je­steś w sta­nie po­ra­dzić so­bie z każ­dym pro­ble­mem, będę uwa­żał, iż osią­gną­łem swój cel.

Wie­rzę, oczy­wi­ście, we wszyst­ko, co po­wie­dzia­no i zre­la­cjo­no­wa­no w tej książ­ce, w każ­dą wy­su­nię­tą kon­cep­cję i za­sa­dę. Wie­rzę, po­nie­waż one się spraw­dza­ją. Mam na­dzie­ję, że książ­ka ta po­wie i uczy­ni coś tak­że dla cie­bie.

JESZ­CZE TYL­KO JED­NO SŁO­WO

Czy kie­dy­kol­wiek za­sta­na­wia­łeś się, jaką rolę może ode­grać książ­ka? Zwłasz­cza na­pi­sa­na z po­zy­tyw­ne­go i in­spi­ru­ją­ce­go punk­tu wi­dze­nia? Chciał­bym móc od­two­rzyć tu­taj wie­le z otrzy­ma­nych li­stów, któ­re opo­wia­da­ją o cu­dow­nych re­zul­ta­tach, ja­kie tego typu książ­ki przy­nio­sły w ludz­kim do­świad­cze­niu ży­cio­wym. Po­zwól, że przy­to­czę tyl­ko je­den, któ­ry nad­szedł, gdy koń­czy­łem ten ma­nu­skrypt. Mówi on o tym, co książ­ka uczy­ni­ła dla pew­nej mło­dej ko­bie­ty, Loan Eng Tjioe.

Sza­now­ny Dok­to­rze Pe­ale,

Pana książ­ki wio­dły mnie przez trud­ne eta­py ży­cia przed przy­jaz­dem do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Miesz­ka­łam jesz­cze w ro­dzin­nym kra­ju, In­do­ne­zji, kie­dy tra­fi­łam na Pana książ­kę Po­zo­stań żywy przez całe swo­je ży­cie¹. By­łam w tym cza­sie nie­szczę­śli­wą, sfru­stro­wa­ną stu­dent­ką col­le­ge’u. Bar­dzo pra­gnę­łam wy­je­chać za gra­ni­cę, żeby da­lej się kształ­cić i prze­ko­nać się, jak wy­glą­da świat poza moją oj­czy­zną.

Wie­lu z mo­ich przy­ja­ciół wy­je­cha­ło na stu­dia do Eu­ro­py, a ja od­pro­wa­dza­łam ich ko­lej­no na lot­ni­sko, by się z nimi po­że­gnać. Za­wsze wra­ca­łam za­pła­ka­na py­ta­jąc, kie­dy dla mnie na­dej­dzie ten dzień. Tata jed­nak był tyl­ko skrom­nym biz­nes­me­nem i miał pię­cio­ro dzie­ci do wy­kar­mie­nia. Nie mógł mi opła­cić stu­diów w Eu­ro­pie.

Wie­dzia­łam, że mu­siał­by wy­da­rzyć się cud, że­bym kie­dy­kol­wiek mo­gła wy­je­chać za gra­ni­cę. Wła­śnie wte­dy na­tknę­łam się na Pana książ­kę i do­wie­dzia­łam się, iż mogę do­stać wszyst­ko, cze­go chcę, je­śli tyl­ko uwie­rzę! Mó­wił Pan w niej tak­że, że mu­szę dzia­łać tak, jak­bym była pew­na, że otrzy­mam to, cze­go pra­gnę. Po­my­śla­łam, że wła­ści­wie nie mam nic do stra­ce­nia i mogę spró­bo­wać.

Po­wie­dzia­łam so­bie, że do­sta­nę sty­pen­dium na stu­dia w Niem­czech – kra­ju, gdzie za­wsze chcia­łam się uczyć, po­nie­waż tam na­ro­dzi­ła się psy­cho­lo­gia, a ja w tej dzie­dzi­nie się spe­cja­li­zo­wa­łam. Za­czę­łam in­ten­syw­nie uczyć się ję­zy­ka nie­miec­kie­go. Na­pi­sa­łam do róż­nych nie­miec­kich uni­wer­sy­te­tów z py­ta­niem o moż­li­wość uzy­ska­nia sty­pen­dium. Wszyst­kie od­po­wie­dzia­ły ne­ga­tyw­nie. Nikt nie mógł przy­znać mi sty­pen­dium, do­pó­ki nie stu­dio­wa­łam w Niem­czech i nie wy­ka­za­łam się na miej­scu swo­imi zdol­no­ścia­mi. Nadal jed­nak nie prze­sta­wa­łam wie­rzyć. Ro­dzi­ce uwa­ża­li, że po­stra­da­łam zmy­sły, sko­ro ucze­pi­łam się tak bez­na­dziej­nej wal­ki. Po­zwa­la­łam im tak mó­wić i oto pew­ne­go dnia do­sta­łam list z Uni­wer­sy­te­tu w Bonn, że chęt­nie roz­wa­żą moje zgło­sze­nie.

By­łam pod­nie­co­na i zde­ner­wo­wa­na. Te­raz mu­sia­łam zro­bić na­stęp­ny krok w swo­im po­zy­tyw­nym my­śle­niu. Mu­sia­łam uwie­rzyć, że będę stu­dio­wać w Niem­czech na Uni­wer­sy­te­cie w Bonn. Na ścia­nie w swo­im po­ko­ju po­wie­si­łam zdję­cie tego uni­wer­sy­te­tu, któ­re gdzieś zna­la­złam. Pa­trzy­łam wciąż na nie i mó­wi­łam do sie­bie:

„To wła­śnie tam bę­dziesz stu­dio­wać!” Ze zdwo­jo­ną in­ten­syw­no­ścią i za­pa­łem uczy­łam się ję­zy­ka nie­miec­kie­go. Wresz­cie, po bli­sko roku ago­nii, nad­szedł list in­for­mu­ją­cy, że rze­czy­wi­ście zdo­by­łam sty­pen­dium. Trzy mie­sią­ce póź­niej wy­je­cha­łam do Nie­miec.

Zda­rzy­ło się to wszyst­ko przed ośmiu laty. Wte­dy po raz pierw­szy, lecz wca­le nie ostat­ni, prze­ko­na­łam się, że Bóg pra­gnie dać nam wszyst­ko, o co pro­si­my, je­że­li tyl­ko uwie­rzy­my.

Za­wsze pra­gnę­łam spo­tkać Pana oso­bi­ście. To ży­cze­nie wła­śnie się speł­nia. Obec­nie wraz z mę­żem miesz­ka­my w No­wym jor­ku i w naj­bliż­szą nie­dzie­lę nasz syn zo­sta­nie przez Pana ochrzczo­ny. Kto mógł­by po­my­śleć o tym daw­no temu, jesz­cze w In­do­ne­zji, kie­dy przy­lgnę­łam do Pana książ­ki jako mo­jej je­dy­nej na­dziei? Dzię­ku­ję Panu z ca­łe­go ser­ca!

Niech Bóg Pana bło­go­sła­wi!

Może obec­na książ­ka i dla cie­bie uczy­ni coś po­dob­ne­go. Za­sa­dy, któ­rych na­ucza, są peł­ne mocy; dla­cze­go więc z nich nie za­czerp­nąć? Książ­ka po­wie ci, w jaki spo­sób to zro­bić. I pa­mię­taj, za­wsze pa­mię­taj: mo­żesz, je­śli my­ślisz, że mo­żesz.

NOR­MAN VIN­CENT PE­ALE1 ZASADA WYTRWAŁOŚCI: ZAWSZE JEST ZA WCZEŚNIE, BY REZYGNOWAĆ

Ist­nie­je pew­na za­sa­da, któ­ra po­win­na być wdra­ża­na i nie­zmien­nie sto­so­wa­na wo­bec każ­de­go pro­ble­mu, a zwłasz­cza szcze­gól­nie trud­ne­go, za­ska­ku­ją­ce­go czy sza­le­nie znie­chę­ca­ją­ce­go. Oto ona – nig­dy nie re­zy­gnuj.

Pod­da­jąc się, sam za­pra­szasz po­raż­kę i nie do­ty­czy ona je­dy­nie kon­kret­nej spra­wy bie­żą­cej. Da­nie za wy­gra­ną przy­czy­nia się do peł­nej klę­ski oso­bo­wo­ści. Sprzy­ja po­wsta­wa­niu psy­cho­lo­gii de­fe­ty­stycz­nej.

Je­że­li przy­ję­ta przez cie­bie me­to­da nie zda­je eg­za­mi­nu, po­dejdź do pro­ble­mu w inny spo­sób. Kie­dy nowe roz­wią­za­nie też oka­zu­je się nie­traf­ne, wy­pró­buj jesz­cze inną dro­gę, aż w koń­cu znaj­dziesz klucz do sy­tu­acji. Za­wsze ist­nie­je taki klucz i nie­prze­rwa­ne, prze­my­śla­ne, nie­roz­pro­szo­ne po­szu­ki­wa­nie i atak do­pro­wa­dzą do nie­go.

Kie­dyś pod­czas lun­chu za­uwa­ży­łem, że je­den z przy­ja­ciół ma zwy­czaj ry­so­wa­nia na bia­łej ser­wet­ce sche­ma­tów ilu­stru­ją­cych tezy, któ­re sta­wiał. Opo­wia­dał o czło­wie­ku, któ­re­mu było cięż­ko, lecz on sam był jesz­cze tward­szy od pro­ble­mów i dzię­ki temu, że nie za­prze­stał wy­sił­ków, osią­gnął osta­tecz­nie spek­ta­ku­lar­ne wy­ni­ki.

Dia­gram przed­sta­wiał męż­czy­znę sto­ją­ce­go przed ogrom­ną górą.

W jaki spo­sób prze­do­sta­nie się on na dru­gą stro­nę tej góry? – za­py­tał mój zna­jo­my.

– Obej­dzie ją – od­po­wie­dzia­łem.

– jest zbyt roz­le­gła.

– No, do­brze, to prze­ko­pie tu­nel w naj­węż­szym miej­scu – za­pro­po­no­wa­łem.

– Nie, to by­ło­by za głę­bo­ko. Oto spo­sób. W umy­śle wznie­sie się po­nad nią… je­że­li czło­wiek po­tra­fi wy­na­leźć me­cha­nizm la­ta­ją­cy na wy­so­ko­ści po­wy­żej dwu­na­stu ki­lo­me­trów, po­nad gó­ra­mi, to znaj­dzie też ta­kie my­śle­nie, któ­re wy­nie­sie go po­nad ol­brzy­mią trud­ność.

– Bill, to bar­dzo po­my­sło­we, jed­nak czy­ta­łem o tej kon­cep­cji już dość daw­no temu. Kto po­wie tej gó­rze: „Pod­nieś się i rzuć się w mo­rze!”, a nie wąt­pi w du­szy… (Ewan­ge­lia wg św. Mar­ka 11,23).

– Tak, to wła­śnie jest po­mysł – zgo­dził się en­tu­zja­stycz­nie. – Myśl, nie wpa­daj w emo­cje i trzy­maj się pod­sta­wo­wej za­sa­dy, że za­wsze jest za wcze­śnie, by re­zy­gno­wać.

Ostat­nio do­sta­łem list od czło­wie­ka, któ­ry z po­wo­dze­niem sto­so­wał tę za­sa­dę. Pi­sze, iż kil­ka lat wcze­śniej opra­co­wał sys­tem pre­fa­bry­ko­wa­nych ścian do ru­cho­mych do­mów. Otwo­rzył fir­mę, za­in­we­sto­wał w nią wszyst­kie pie­nią­dze, ale po­mysł nie chwy­cił, nie mógł na­praw­dę wy­star­to­wać. Przed­się­bior­stwo wpa­da­ło w jed­ne ta­ra­pa­ty po dru­gich, aż współ­pra­cow­ni­cy bła­ga­li go, by za­nie­chał spra­wy. On jed­nak nie po­zwo­lił na to.

Czło­wiek ten my­ślał w spo­sób po­zy­tyw­ny. Rów­no­cze­śnie był oso­bą prze­ja­wia­ją­cą trwa­łą wia­rę, mógł­byś po­wie­dzieć, praw­dzi­wie nie­po­ko­na­ny cha­rak­ter. Wie­rzył, że trud­ność ta nie po­win­na go zwy­cię­żyć ani znisz­czyć. Na­pi­sał: „Na­wet nie do­pu­ści­łem do sie­bie my­śli o zre­zy­gno­wa­niu”.

Prze­pro­wa­dził za­tem ra­cjo­nal­ne, głę­bo­kie my­śle­nie i wpadł na po­mysł… je­że­li my­ślisz i nie pa­ni­ku­jesz, za­wsze tra­fiasz na po­mysł. Po­sta­no­wił otwo­rzyć li­nię pro­duk­cji sys­te­mu pre­fa­bry­ko­wa­nych pod­łóg, któ­re mia­ły pa­so­wać do ścian. I tym tra­fił w sed­no… jego fir­mę wy­ku­pi­ło duże przed­się­bior­stwo pro­du­ku­ją­ce ru­cho­me domy. Pi­sząc o tym wy­su­nął tę wspa­nia­łą tezę: „Za­wsze jest za wcze­śnie, by re­zy­gno­wać!”

I ty, i ja wi­dzie­li­śmy po­wta­rza­ją­ce się wciąż praw­dzi­we tra­ge­die. Pa­trzy­li­śmy na lu­dzi i ich cele. Pra­co­wa­li… zma­ga­li się… my­śle­li… mo­dli­li się… jed­nak z po­wo­du trud­no­ści sta­wa­li się co­raz bar­dziej zmę­cze­ni, znie­chę­ce­ni i osta­tecz­nie re­zy­gno­wa­li. Po­nie­wcza­sie oka­zy­wa­ło się czę­sto, że gdy­by wy­trwa­li jesz­cze tyl­ko trosz­kę dłu­żej, po­tra­fi­li spoj­rzeć przed sie­bie, zna­leź­li­by re­zul­tat, któ­re­go po­szu­ki­wa­li.

NIG­DY NIE MÓW O PO­RAŻ­CE

Jak moż­na wy­pra­co­wać taką po­sta­wę nie re­zy­gnu­ją­cą, nie do po­ko­na­nia? jed­no jest pew­ne – nig­dy nie mów o po­raż­ce, bo mo­żesz wmó­wić so­bie ak­cep­ta­cję klę­ski. Pew­ne­go razu, kie­dy sam prze­ży­wa­łem trud­ną sy­tu­ację, za­dzwo­nił do mnie ja­kiś męż­czy­zna z Za­chod­nie­go Wy­brze­ża. Po­wie­dział tyl­ko tyle:

– Nie za­mar­twiaj się i nie pod­da­waj. Prze­ka­zu­ję ci do­bre sło­wo.

I za­nim zdą­ży­łem za­py­tać, co to za do­bre sło­wo, od­wie­sił słu­chaw­kę. Do tej pory nie wiem, ja­kie do­bre sło­wo miał na my­śli. Na­gle jed­nak zda­łem so­bie spra­wę, iż daw­no już nie wy­po­wia­da­łem do­brych, peł­nych na­dziei słów; mó­wi­łem w spo­sób, któ­ry znie­chę­cał. W rze­czy­wi­sto­ści wma­wia­łem so­bie po­sta­wę de­fe­ty­stycz­ną, a za­tem jed­no­cze­śnie samą po­raż­kę. Za­czą­łem więc wy­ma­wiać do­bre sło­wa, ta­kie jak na­dzie­ja – prze­ko­na­nie – wia­ra – zwy­cię­stwo. Sto­so­wa­łem peł­ną mocy afir­ma­cję: mo­żesz, je­śli my­ślisz, że mo­żesz. Na tych pod­sta­wach opar­łem swo­je my­śle­nie i pra­cę. Spró­buj tego i ty, a cała two­ja oso­bo­wość za­cznie się­gać po do­bre rze­czy; i osią­gać je.

W jed­nym z ar­ty­ku­łów Phy­lis Si­mol­ke omó­wi­ła ową kon­cep­cję do­bre­go sło­wa oraz nie­bez­pie­czeństw, ja­kie nie­sie uży­wa­nie słów ne­ga­tyw­nych. Za­pro­po­no­wa­ła, na przy­kład, ana­li­zę sło­wa kat. Su­ge­ru­je ono ko­niec, osta­tecz­ny, nie­odwo­łal­ny wy­rok. Przy­wo­dzi na myśl klę­skę, po­raż­kę, za­koń­cze­nie. Wy­mów je jed­nak od koń­ca i na­bierz no­wej na­dziei, bo wte­dy czy­ta się je tak. Obudź swo­ją ak­tyw­ność, dąż nie­stru­dze­nie w kie­run­ku celu, aż pro­blem zo­sta­nie roz­wią­za­ny na tak, a trud­ność usu­nię­ta.

Zwró­ci­ła też uwa­gę na sło­wo jar. Kie­dy wszyst­ko w two­im ży­ciu zda­je się być głę­bo­kim, ciem­nym ja­rem trud­no­ści, żalu, nie­efek­tyw­no­ści, od­wróć je wspak i utwórz sło­wo raj. Radź so­bie z każ­dym pro­ble­mem, któ­ry po­wsta­je. Nie bę­dzie już jaru po­raż­ki i bez­na­dziej­no­ści, ale otwo­rzy się raj dla twej pro­duk­tyw­no­ści i twór­cze­go wy­cho­dze­nia na­prze­ciw każ­de­go wy­zwa­nia. Za­mień więc sło­wo kat na tak, a jar na raj².

Zmień swo­je my­śle­nie, by mie­rzyć się z pro­ble­ma­mi w po­zy­tyw­ny, kon­struk­tyw­ny spo­sób. I pa­mię­taj o za­sa­dzie wy­trwa­ło­ści: Za­wsze jest za wcze­śnie, by re­zy­gno­wać.

Szan­sę na doj­ście w ży­ciu tam, do­kąd chcesz, rze­czy­wi­ście czę­sto za­le­żą od two­jej re­ak­cji na prze­ciw­no­ści, któ­re sta­ją w po­przek. Czy pod­dasz się, czy bę­dziesz wciąż pró­bo­wał? To na­praw­dę jest tak pro­ste. A to co wy­bie­rzesz, wpły­nie na two­ją przy­szłość i może oka­zać się dla niej ra­jem.

OD­WO­ŁAJ SIĘ DO SWO­JEJ WY­TRZY­MA­ŁO­ŚCI

Czy sły­sza­łeś kie­dy­kol­wiek o za­pie­ra­ją­cej dech w pier­siach ka­rie­rze Hay­esa Jo­ne­sa? W 1960 roku stał się fe­no­me­nem roku w bie­gach przez płot­ki. Wy­gry­wał bieg za bie­giem. Bil re­kor­dy. Na­praw­dę był re­we­la­cyj­ny. Zo­stał oczy­wi­ście wy­ty­po­wa­ny do re­pre­zen­ta­cji na Olim­pia­dę w Rzy­mie. Tam po­śród wiel­kich, po­wszech­nych ocze­ki­wań na zło­ty me­dal wy­stą­pił w bie­gu na 110 me­trów przez płot­ki.

Ku za­sko­cze­niu wszyst­kich – nie wy­grał. Ukoń­czył bieg na trze­cim miej­scu spra­wia­jąc, oczy­wi­ście, peł­ne roz­cza­ro­wa­nie. Pierw­szą my­ślą było: „No i co! Mogę już prze­stać bie­gać”. Przez czte­ry dłu­gie lata nie bę­dzie prze­cież Olim­pia­dy. Poza tym wy­grał już wszel­kie zna­czą­ce ty­tu­ły mi­strzow­skie w bie­gach przez płot­ki. Po co mę­czyć się przez ko­lej­ne czte­ry wy­czer­pu­ją­ce lata, by utrzy­mać szczy­to­wą for­mę? je­dy­ną roz­sąd­ną rze­czą było zre­zy­gno­wać i za­cząć ka­rie­rę w biz­ne­sie.

To wy­da­wa­ło się cał­kiem lo­gicz­ne… jed­nak Hay­es jo­nes nie po­szedł na to.

– Nie mo­żesz po­słu­gi­wać się tyl­ko lo­gi­ką – mówi – w sto­sun­ku do cze­goś, cze­go pra­gną­łeś przez całe ży­cie.

Wzno­wił więc tre­nin­gi, po trzy go­dzi­ny dzien­nie, przez sie­dem dni w ty­go­dniu. I w cią­gu kil­ku ko­lej­nych lat usta­no­wił nowe re­kor­dy w bie­gach przez płot­ki na dy­stan­sach 60 i 70 jar­dów³.

Nad­szedł wie­czór, 22 lu­te­go 1964 roku, w Ma­di­son Squ­are Gar­den. Hay­es jo­nes brał udział w bie­gu przez plot­ki na dy­stan­sie 60 jar­dów. Ogło­sił, że bę­dzie to jego ostat­ni wy­stęp w hali. Na­pię­cie ro­sło; wszyst­kie oczy były zwró­co­ne na nie­go. I wy­grał bi­jąc swój po­przed­ni re­kord, któ­ry wy­da­wał się nie do po­bi­cia. Wte­dy sta­ła się dziw­na rzecz. W tym cza­sie w sta­rej hali Gar­den bie­ga­cze po prze­kro­cze­niu li­nii mety zni­ka­li pod ram­pą, za­nim zdą­ży­li wy­ha­mo­wać i za­trzy­mać się. Wra­ca­jąc na bież­nię jo­nes stał przez chwi­lę z po­chy­lo­ną gło­wą przyj­mu­jąc aplauz wi­dow­ni. Sie­dem­na­ście ty­się­cy lu­dzi, któ­rzy wy­peł­nia­li try­bu­ny, po­wsta­ło w uzna­niu… jo­nes szlo­chał, a i wie­lu wi­dzów uro­ni­ło łzę, bo oto wi­dzie­li w roli zwy­cięz­cy czło­wie­ka, któ­ry kie­dyś zo­stał po­ko­na­ny. Nie zre­zy­gno­wał jed­nak i jego wiel­bi­cie­le ko­cha­li go za to.

Wziął udział w Olim­pia­dzie w To­kio i prze­biegł dy­stans 110 me­trów przez płot­ki w cza­sie 13,6 se­kun­dy, wy­gry­wa­jąc – i zdo­by­wa­jąc zło­ty me­dal.

Za­koń­czyw­szy ka­rie­rę spor­to­wą za­czął pra­co­wać w li­niach lot­ni­czych jako przed­sta­wi­ciel han­dlo­wy.

Póź­niej za­ofe­ro­wał po­moc w pro­gra­mie roz­wi­ja­nia spraw­no­ści fi­zycz­nej w swo­im mie­ście… jego dzia­ła­nia przy­nio­sły spek­ta­ku­lar­ne wy­ni­ki.

W swo­im prze­mó­wie­niu do tłu­mu mło­dych lu­dzi przy­to­czył zda­nia, któ­re każ­dy mógł­by przy­jąć do swe­go umy­słu i żyć we­dług nich⁴:

Zbie­rzesz kie­dyś plon swe­go tru­du,

Nie trać więc fan­ta­zji ni du­cha!

Się­gnij swej głę­bi; bo ła­two się pod­dać:

To pod­nieść gło­wę jest trud­no.

Ła­two roz­pa­czać, żeś po­ko­na­ny –

– i odejść z tego świa­ta;

Pro­sto się czoł­gać i ra­kiem od­peł­znąć;

Lecz prze­cież wal­ka, zma­ga­nie do koń­ca,

Gdy tra­cisz na­dzie­ję z oczu -

To wła­śnie jest gra twe­go ży­cia!

Choć star­cie groź­niej­sze jed­no od dru­gie­go,

A ty po­ła­ma­ny, roz­bi­ty i w stra­chu,

Spró­buj raz tyl­ko jesz­cze – bo prze­cież

Śmier­tel­nie ła­two jest umrzeć,

To trwa­nie przy ży­ciu jest trud­ne.

Hi­sto­ria Hay­esa jo­ne­sa przy­wo­dzi na myśl sło­wa Go­ethe­go: „Naj­mniej­szy spo­śród nas może wy­pró­bo­wać su­ro­wą wy­trwa­łość, szorst­ką i nie­prze­rwa­ną, i rzad­ko mija się z ce­lem, po­nie­waż jej ci­cha siła ro­śnie nie­od­par­cie z upły­wem cza­su”. A ozna­cza­ją one: po pro­stu nie usta­waj w pró­bach – to przy­nie­sie efekt.

Ta od­mo­wa pod­da­nia się na­zy­wa­na jest za­sa­dą wy­trwa­ło­ści. Nie­ste­ty, w obec­nych cza­sach mięk­ko­ści i per­mi­sy­mi­zmu mało sły­szy­my o wy­trwa­ło­ści. Jed­nak w daw­nych cza­sach, kie­dy Ame­ry­ka wy­da­wa­ła sil­nych lu­dzi, do świa­do­mo­ści mło­dzie­ży sta­le wpro­wa­dza­no prze­ko­na­nie o wa­dze wy­trwa­ło­ści. Mó­wio­no mło­dym, by to­czy­li do­brą wal­kę i nig­dy nie po­zwo­li­li ni­cze­mu się po­wa­lić, ale je­śli­by tak się sta­ło, po­win­ni na­tych­miast po­wstać i za­ata­ko­wać trud­ność, ude­rzyć moc­no raz i dru­gi, i trwać bez wzglę­du na wszyst­ko. Wy­trwa­łość – to było wów­czas klu­czo­we sło­wo i wciąż po­zo­sta­je ono pod­sta­wo­wą za­sa­dą dla każ­de­go, kto pra­gnie suk­ce­su. Bez zde­cy­do­wa­ne­go za­sto­so­wa­nia za­sa­dy wy­trwa­ło­ści nie moż­na w tym ży­ciu dojść do ni­cze­go twór­cze­go.

WY­TRWA­ŁOŚĆ PRZY­NO­SI RE­ZUL­TA­TY

My­śli­cie­le tego świa­ta, ci, któ­rzy zna­ją kon­se­kwen­cje dzia­ła­nia, za­wsze gło­szą za­le­ty wy­trwa­ło­ści. Ma­ho­met po­wie­dział: „Bóg jest z tymi, któ­rzy trwa­ją”. Wy­da­je się, że Ma­ho­met wie­dział, w czym rzecz, po­dob­nie jak Szek­spir, któ­ry zo­sta­wił nam taką myśl: „Deszcz, pa­da­jąc nie­ustan­nie, żło­bi mar­mur”. Mar­mur jest prze­cież twar­dy, bar­dzo twar­dy, jed­nak małe kro­pel­ki wody spa­da­jąc nie­ustan­nie, mogą go wy­żło­bić. Sie­dem­na­ście wie­ków przed po­czy­nie­niem tej mą­drej ob­ser­wa­cji przez wiesz­cza z Avon Lu­kre­cjusz do­szedł do ta­kie­go sa­me­go wnio­sku: „Spa­da­ją­ce kro­ple drą­żą ka­mień”.

Wiel­ki bry­tyj­ski mąż sta­nu, Ed­mund Bur­ke, udzie­lił nam rady przy­kro­jo­nej na mia­rę czło­wie­ka. On tak­że wie­rzył w moc za­sa­dy wy­trwa­ło­ści. Po­wie­dział: „Nig­dy nie po­pa­daj w roz­pacz, a je­śli tak się sta­nie, pra­cuj nadal w roz­pa­czy”.

Czy po­zwo­lisz, że po­dam jesz­cze je­den przy­kład, może nie tak sław­nej oso­by jak te po­przed­nio cy­to­wa­ne, ale z pew­no­ścią rów­nie mą­drej? Ta oso­ba to moja mat­ka. Przez cale ży­cie sto­so­wa­ła za­sa­dę wy­trwa­ło­ści bez re­zy­gno­wa­nia, a mia­ła z czym wal­czyć – bar­dzo nie­wie­le pie­nię­dzy i zwy­kle ludz­kie pro­ble­my… jed­nak nig­dy nie my­śla­ła o wy­co­fa­niu się i pod­da­niu. Była z twar­de­go su­row­ca – moc­na za­wsze i nie­zmien­nie.

Z dzie­ciń­stwa pa­mię­tam dwie rze­czy, któ­rych nie­na­wi­dzi­łem: szpi­nak i al­ge­brę. Za żad­ną z nich nie prze­pa­dam do dzi­siaj, choć mu­szę przy­znać, że te­raz przy­rzą­dza się szpi­nak smacz­niej. Po po­wro­cie ze szko­ły po­sęp­nie in­for­mo­wa­łem mamę, iż po pro­stu nie mogę po­jąć al­ge­bry. Pa­mię­tam szcze­gól­nie je­den taki po­nu­ry dzień, kie­dy mia­łem tego wszyst­kie­go dość i skar­ży­łem się:

– Nie po­tra­fię się w tym po­ła­pać. To wszyst­ko. Po pro­stu nie mogę tego zro­zu­mieć. Nie mogę, nie mogę.

Spoj­rza­ła na mnie, i wierz mi, nie był to ła­god­ny wzrok ma­mu­si… jej głos brzmiał szorst­ko i do­sad­nie. Cho­ciaż fi­zycz­nie ode­szła z tego świa­ta przed wie­lu laty, wciąż sły­szę te ener­gicz­ne sło­wa, kie­dy za­cy­to­wa­ła zna­ne po­wie­dze­nie Wil­lia­ma Ed­ga­ra Hick­so­na: „je­że­li od razu nie osią­gasz suk­ce­su, pró­buj i pró­buj znów”. I do­da­ła: – Mo­żesz, je­śli my­ślisz, że mo­żesz. – Spra­wi­ła, iż uwie­rzy­łem, że mogę. Afir­ma­cja moc­ne­go trwa­nia, wy­trwa­ło­ści i nie­ustan­ne­go, ukie­run­ko­wa­ne­go wy­sił­ku wią­że się z osta­tecz­ną na­gro­dą, je­że­li od­czu­wasz we­wnętrz­ny przy­mus, by ją so­bie wy­obra­żać i trzy­mać się jej.

ZA­SA­DA ROZ­PO­ZNA­NIA

Za­sa­da wy­trwa­ło­ści, by mo­gła przy­no­sić skut­ki, musi być wspie­ra­na przez inną ży­cio­wą za­sa­dę – za­sa­dę roz­po­zna­nia i wy­pły­wa­ją­cą z niej siłę.

Co ro­zu­mie­my pod po­ję­ciem za­sa­dy roz­po­zna­nia? Kie­dy ktoś do­znał po­raż­ki w swo­im umy­śle albo ogar­nię­ty jest po­sta­wą sa­mo­obro­ny, po­trze­bu­je no­we­go po­strze­ga­nia.

Po­wi­nien do­ko­nać wni­kli­we­go spoj­rze­nia, aby do­strzec we­wnętrz­ną przy­czy­nę swo­jej klę­ski. Musi roz­po­znać sy­tu­ację nie tyl­ko od ze­wnątrz, lecz tak­że od środ­ka. Po­trzeb­ny mu in­tu­icyj­ny wgląd i zro­zu­mie­nie do­ty­czą­ce sie­bie sa­me­go – kim i czym jest. Musi do­strzec i za­trosz­czyć się o swo­je we­wnętrz­ne siły. Wte­dy może kro­czyć ku po­myśl­ne­mu re­zul­ta­to­wi.

Fak­tem jest, że więk­szość lu­dzi za­prze­pasz­cza­ją­cych swo­je ży­cie i po­no­szą­cych klę­skę, robi tak, przy­najm­niej w du­żej mie­rze, po­nie­waż brak im we­wnętrz­ne­go zor­ga­ni­zo­wa­nia. Nie mają ja­sne­go po­glą­du na to, kim i czym są. Czę­sto mówi się: „On sam jest swo­im naj­więk­szym wro­giem”. Lu­dzie mogą mieć cele i wy­ty­czać so­bie za­da­nia, a jed­nak za­wo­dzić. Ktoś może pra­gnąć osią­gnąć coś twór­cze­go, a mimo to zda­je się nie móc tego zro­bić; nie uda­je mu się. Dla­cze­go? Może kło­pot tkwi w nim sa­mym.

Rze­czy­wi­ście, naj­trud­niej jest po­znać sa­me­go sie­bie. Mamy w so­bie wbu­do­wa­ny pe­wien me­cha­nizm sa­mo­obron­ny, któ­ry za­wsze pró­bu­je zro­bić to, cze­go chce­my. Usi­łu­je spra­wić, by to, co ir­ra­cjo­nal­ne, wy­da­wa­ło się roz­sąd­ne. Wie­le osób zwy­czaj­nie nie chce sie­bie po­znać. Roz­ma­wia­ją o in­nych i ich pro­ble­mach, ale ukry­wa­ją się przed sobą i nie chcą zmie­rzyć się z rze­czy­wi­sto­ścią. Naj­więk­szą chwi­lą w roz­wo­ju każ­de­go z nas jest mo­ment, kie­dy prze­sta­je­my cho­wać się przed sa­my­mi sobą i po­sta­na­wia­my po­znać sie­bie ta­kich, ja­ki­mi je­ste­śmy.

Za­zwy­czaj lu­dzie za­wo­dzą nie dla­te­go, że nie po­tra­fią po­ra­dzić so­bie z ja­kąś ze­wnętrz­ną sy­tu­acją – po­ko­nu­je ich we­wnętrz­ny lub umy­sło­wy kon­flikt. Mu­sisz zo­ba­czyć sie­bie ta­kie­go, jaki je­steś na­praw­dę i ra­dzić so­bie ze sobą przy uczci­wych za­ło­że­niach. Na tym po­le­ga za­sa­da roz­po­zna­nia, opie­ra się ona na prze­ba­da­niu sa­me­go sie­bie. Stań przed lu­strem i po­wiedz do sie­bie: „Słu­chaj, chcę po­znać praw­dę o to­bie”. Twój umysł może ci na­tych­miast od­po­wie­dzieć: „je­steś w zu­peł­nym po­rząd­ku. Po co tyle ha­ła­su o nic?” Oso­ba o nor­mal­nym, zdro­wym roz­sąd­ku zro­zu­mie jed­nak, iż praw­dzi­wa wie­dza o so­bie sta­no­wi za­wsze po­czą­tek roz­wo­ju.

Prze­ma­wia­łem kie­dyś na spo­tka­niu w Wa­szyng­to­nie. Przy­by­ło wie­le dys­tyn­go­wa­nych oso­bi­sto­ści rzą­do­wych oraz spo­ro tak zwa­nych sław. Wie­lu z nich nie zna­lem oso­bi­ście, po za­koń­cze­niu jed­nak pod­szedł do mnie ja­kiś męż­czy­zna i przed­sta­wił się. Na­tych­miast roz­po­zna­łem w nim zna­ną oso­bę, czło­wie­ka wiel­kich zdol­no­ści i za­szczy­tów, za­czą­łem więc mó­wić, jak bar­dzo po­dzi­wiam jego spo­sób przy­wódz­twa.

– To rze­czy­wi­ście jest coś! – za­uwa­żył. – Bar­dzo dzię­ku­ję. Ale je­śli pań­skie uzna­nie jest za­słu­żo­ne, to jest ku temu do­bra przy­czy­na.

– Ach tak? – od­po­wie­dzia­łem.

– Tak – od­parł. – To dzię­ki pana wy­stą­pie­niu pew­ne­go wie­czo­ru, oko­ło pięt­na­stu lat temu, tu w Wa­szyng­to­nie. Bra­łem w nim udział i sły­sza­łem, co pan mó­wił. By­łem am­bit­ny i do­brze wy­kształ­co­ny – cią­gnął. – Wszy­scy mó­wi­li, że mam wiel­kie zdol­no­ści. Jed­nak wie­le z tego, co ro­bi­łem, oka­zy­wa­ło się nie­tra­fio­ne. Moje my­śle­nie i re­ak­cje były strasz­nie za­gma­twa­ne i ro­bi­łem mnó­stwo głu­pich ru­chów. Tego wie­czo­ru jed­nak, kie­dy słu­cha­łem pana mowy, coś nie­zwy­kłe­go sta­ło się ze mną. Przy­po­mi­na­ło to bar­dzo ciem­ną noc na wsi – wspo­mi­nał – kie­dy na­gle roz­świe­tli ją bły­ska­wi­ca i cały kra­jo­braz wy­raź­nie po­ja­wia się przed ocza­mi. Uj­rza­łem taki na­gły ob­raz wła­sne­go we­wnętrz­ne­go ja. I zo­ba­czy­łem, że by­łem nie­upo­rząd­ko­wa­ny, nie­zor­ga­ni­zo­wa­ny i sam sta­no­wi­łem przy­czy­nę swo­ich po­ra­żek. Od razu zde­cy­do­wa­łem za­brać się za to. Pierw­szą za­tem rze­czą, jaką uczy­ni­łem, była proś­ba do Boga, by zor­ga­ni­zo­wał mnie, by zło­żył w ca­łość te wszyst­kie roz­sy­pa­ne czę­ści mo­je­go we­wnętrz­ne­go ja. Bóg wy­słu­chał mo­jej mo­dli­twy. W cią­gu na­stęp­nych dni – koń­czył – do­świad­cza­łem co­raz bar­dziej cu­dow­ne­go, wprost nie­wia­ry­god­ne­go po­czu­cia zdol­no­ści, jed­no­ści i mocy. Oczy­wi­ście, nie wszyst­ko sta­ło się od razu ba­jecz­nie ko­lo­ro­we, ale po­pra­wia­ło się, zmie­rza­ło ku lep­sze­mu.

Twór­cza zmia­na na­stą­pi­ła, po­nie­waż męż­czy­zna ten umiał za­sto­so­wać za­sa­dę roz­po­zna­nia. Spoj­rzał w głąb sie­bie i po­pra­wił to, co do­strzegł złe­go. W re­zul­ta­cie zy­skał moc, któ­ra do­pro­wa­dzi­ła go do suk­ce­su.

Gdy po­przez za­sto­so­wa­nie za­sa­dy roz­po­zna­nia ktoś za­czy­na zda­wać so­bie spra­wę z moż­li­wo­ści tkwią­cych w nim sa­mym, moc ta uwal­nia je, roz­wi­ja i re­ali­zu­je w kie­run­ku po­myśl­ne­go speł­nie­nia. Przez moc ro­zu­mie się po­czu­cie no­wej siły, uczu­cie ade­kwat­no­ści. Za­nim jed­nak kre­atyw­ność za­cznie dzia­łać, trze­ba nie tyl­ko na­uczyć się po­zna­wać i wie­rzyć w sie­bie, lecz tak­że do­świad­czyć ta­kie­go prze­ko­nu­ją­ce­go uwol­nie­nia mocy, któ­re po­zwa­la trwać mimo wszel­kich prze­ciw­no­ści.

Wy­trwa­łość po­krze­pio­na przez roz­po­zna­nie wy­zwa­la nowe siły i sta­no­wi nie­za­wod­ną for­mu­łę pro­wa­dzą­cą do po­myśl­nych osią­gnięć, nie­za­leż­nie od tego, jak trud­ny może oka­zać się sam pro­ces.

PO­NA­GLA­NY PRZEZ WE­WNĘTRZ­NY PO­TEN­CJAŁ

Spójrz­my na przy­kład na ka­rie­rę Boba Pet­ti­ta. Stał się on jed­nym z naj­sław­niej­szych gwiaz­do­rów swe­go po­ko­le­nia, jed­nym ze zdo­byw­ców naj­więk­szej ilo­ści punk­tów w ca­łej hi­sto­rii ko­szy­ków­ki męż­czyzn.

W wie­ku czter­na­stu lat, kie­dy Bob za­czy­nał szko­łę śred­nią, miał za­le­d­wie 170 cen­ty­me­trów wzro­stu i wa­żył 54 ki­lo­gra­my… jak sam o so­bie mó­wił, miał współ­rzęd­ne „kija od szczot­ki”. Był sła­bym, wą­tłym, ma­łym chłop­cem. Czuł jed­nak sil­ną, mo­ty­wu­ją­cą po­trze­bę zo­sta­nia spor­tow­cem. In­stynk­tow­nie za­sto­so­wał za­sa­dę roz­po­zna­nia. Sam bar­dziej czuł, niż wi­dział swo­je moż­li­wo­ści.

Pró­bo­wał fut­bo­lu, lecz nie do­stał się do dru­ży­ny. Przy­ję­to go jed­nak jako re­zer­wo­we­go. Pew­ne­go dnia, gdy za­bra­kło in­nych gra­czy, włą­czo­no go do gry i za­wod­nik dru­ży­ny prze­ciw­nej strze­lił gola po­nad nim zdo­by­wa­jąc bram­kę z od­le­gło­ści 60 me­trów. To był ko­niec jego ka­rie­ry w fut­bo­lu.

Po­tem pró­bo­wał ba­se­bal­lu. Któ­re­goś dnia usta­wio­no go w za­stęp­stwie na dru­giej ba­zie. Kie­dy gracz pu­ścił do nie­go szyb­ką pił­kę po zie­mi, tra­fi­ła do­kład­nie po­mię­dzy jego nogi i wpa­dły dwa punk­ty. Tak za­tem skoń­czy­ła się rów­nież ka­rie­ra ba­se­bal­lo­wa.

Wte­dy Bob tra­fił do ko­szy­ków­ki. Szkol­na dru­ży­na po­trze­bo­wa­ła dwu­na­stu chłop­ców; zgło­si­ło się sie­dem­na­stu. Po wy­wie­sze­niu li­sty oka­za­ło się, że nie ma na niej na­zwi­ska Boba. Ni­ski, wą­tły i sła­by nie wy­da­wał się od­po­wied­ni do spor­tu. On jed­nak tak bar­dzo pra­gnął być spor­tow­cem wraz z ol­brzy­ma­mi!

Bob udał się za­tem do swe­go ko­ścio­ła, by po­roz­ma­wiać z du­chow­nym, któ­ry na­tych­miast spo­strzegł to, co było w tym chłop­cu. Po­wie­dział mu, że Bóg uczy­ni go wiel­kim. I Bob uwie­rzył. Du­chow­ny miał też pe­wien po­mysł.

– Zor­ga­ni­zu­je­my dru­ży­nę ko­ściel­ną – po­wie­dział… – l znaj­dzie­my kil­ka in­nych ko­ścio­łów, któ­re zro­bią to samo.

Do dru­żyn tych na­le­że­li chłop­cy, któ­rzy nie do­sta­li się do dru­żyn szkol­nych. I Bob wresz­cie zna­lazł się w ze­spo­le!

Po raz pierw­szy w swym ży­ciu po­czuł się waż­ny. Nie­ustan­nie tre­no­wał. Do drzwi ga­ra­żu przy­bił roz­cią­gnię­ty dru­cia­ny wie­szak na ubra­nie, któ­ry przy­po­mi­nał kosz. Do tego za­im­pro­wi­zo­wa­ne­go ko­sza go­dzi­na­mi rzu­cał pił­ką te­ni­so­wą. Oj­ciec, bę­dąc pod wra­że­niem jego wy­trwa­ło­ści, ku­pił mu praw­dzi­wy kosz i ta­bli­cę.

Każ­de­go po­po­łu­dnia po szko­le Bob tre­no­wał rzu­ca­nie do ko­sza aż do ko­la­cji. Po­tem jadł, od­ra­biał lek­cje, wra­cał i znów tre­no­wał do sa­me­go zmro­ku. Za każ­dym ra­zem, kie­dy idąc uli­cą wi­dział otwar­ty kosz na śmie­ci, coś do nie­go wrzu­cał, bez prze­rwy tra­fiał wszel­ki­mi przed­mio­ta­mi do ja­kich­kol­wiek ko­szy. W dru­ży­nie ko­ściel­nej stał się czo­ło­wym zdo­byw­cą punk­tów. Był zde­ter­mi­no­wa­ny, by osią­gnąć szczy­ty w ko­szy­ków­ce… jego we­wnętrz­ny po­ten­cjał nie da­wał mu spo­ko­ju.

Nie po­sia­dał na­tu­ral­nej tę­ży­zny fi­zycz­nej, więc roz­po­czął co­dzien­ne ćwi­cze­nia, aby wzmoc­nić mię­śnie rąk i nóg. Każ­de­go dnia z wia­rą w sie­bie wy­ko­ny­wał ćwi­cze­nia i po­wia­da­ją, że to dzię­ki swej de­ter­mi­na­cji urósł trzy­na­ście cen­ty­me­trów w cią­gu roku. W na­stęp­nym roku wszedł do szkol­nej dru­ży­ny ko­szy­ków­ki. Tre­ner nie mógł na­dzi­wić się zmia­nie, jaka za­szła w Bo­bie, któ­ry „rok wcze­śniej nie mógł przejść eli­mi­na­cji do dru­ży­ny ju­nio­rów!”

W ostat­niej kla­sie dru­ży­na Boba wy­gra­ła mi­strzo­stwo w ka­te­go­rii szkół śred­nich, a Bob nadal tre­no­wał, aż zo­stał zdo­byw­cą naj­więk­szej ilo­ści punk­tów w dru­ży­nie Uni­wer­sy­te­tu Lu­izja­ny, a po­tem St. Lo­uis Hawks. Stał się cu­dow­nym oka­zem zdro­wia fi­zycz­ne­go i du­cho­we­go, jed­nym z naj­więk­szych spor­tow­ców swe­go po­ko­le­nia. Dla­cze­go? Po­nie­waż wpro­wa­dzał w czyn dwie za­sa­dy – roz­po­zna­nia i wy­trwa­ło­ści. Czu­jąc w so­bie po­ten­cjal­ną siłę, zwy­czaj­nie się nie pod­da­wał.

Nie mu­si­my być wiel­ki­mi spor­tow­ca­mi, aby wy­ko­rzy­sty­wać za­sa­dy roz­po­zna­nia i wy­trwa­ło­ści. W co­dzien­nych dzia­ła­niach czę­sto sta­je­my w sy­tu­acjach, w któ­rych po­trzeb­na jest na­sza zdol­ność po­zy­tyw­ne­go my­śle­nia i nie­pod­da­wa­nia się.

NIE USTA­WAJ W TRWA­NIU

Hi­sto­ria pro­ble­mu, z któ­rym na­gle mu­sia­łem się zmie­rzyć, do­brze ob­ra­zu­je fakt, że sy­tu­acja wy­glą­da­ją­ca na zu­peł­nie bez­na­dziej­ną roz­wią­zu­je się, je­że­li tyl­ko nie tra­cisz na­dziei, a jesz­cze le­piej, gdy nada! pró­bu­jesz! Nie­ocze­ki­wa­ne prze­ciw­no­ści są do­brym tego przy­kła­dem.

Po wy­stą­pie­niu na spo­tka­niu w Hol­land, w sta­nie Mi­chi­gan, gdzie zo­sta­łem na noc, mia­łem umó­wio­ne spo­tka­nie w Pho­enix, w sta­nie Ari­zo­na, na­stęp­ne­go wie­czo­ru. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach nie by­ło­by żad­ne­go pro­ble­mu z do­tar­ciem na miej­sce. Zgod­nie z pla­nem mia­łem po­le­cieć wcze­snym po­ran­nym sa­mo­lo­tem z Grand Ra­pids do Chi­ca­go i prze­siąść się na sa­mo­lot do Pho­enix, któ­ry po­wi­nien do­wieźć mnie na miej­sce z dużą re­zer­wą cza­so­wą. Po­dróż za­po­wia­da­ła się spo­koj­nie.

Jed­nak tego ran­ka w Hol­land trud­no było doj­rzeć sa­mo­chód za­par­ko­wa­ny tuż przed oknem po­ko­ju w mo­te­lu. Mgła była tak gę­sta. Za­dzwo­ni­łem na lot­ni­sko w Grand Ra­pids i oka­za­ło się, że ono też było cale we mgle. Sa­mo­lo­ty nie star­to­wa­ły.

Za­te­le­fo­no­wa­łem do De­tro­it. Tam tak­że wszyst­ko za­snu­ła mgła. Po­in­for­mo­wa­no mnie, że rów­nież lot­ni­sko O’Hare w Chi­ca­go ma nie­sprzy­ja­ją­ce wa­run­ki at­mos­fe­rycz­ne i nie spo­dzie­wa się, by ja­kie­kol­wiek sa­mo­lo­ty mo­gły tego dnia wy­star­to­wać. Spró­bo­wa­łem Min­ne­apo­lis. Za­mglo­ne… jed­nym sło­wem zna­la­złem się we mgle – set­ki ki­lo­me­trów od Pho­enix i mo­je­go wie­czor­ne­go zo­bo­wią­za­nia.

Co mo­głem zro­bić? Usia­dłem, urzą­dza­jąc małą se­sję po­zy­tyw­ne­go my­śle­nia i sto­su­jąc za­sa­dę wy­trwa­ło­ści. Lu­dzie z Pho­enix za­re­zer­wo­wa­li mój czas osiem mie­się­cy wcze­śniej. Ostat­nią rze­czą, któ­rą bra­łem pod uwa­gę, by­ło­by za­dzwo­nić tam te­raz i po­wie­dzieć, że nie mogę przy­je­chać. Mógł­bym pod­dać się i po­wie­dzieć: – Prze­cież nie mogę nic zro­bić. Po pro­stu nie mogę tam do­trzeć. – Gdy­bym to przy­znał, to je­stem pe­wien, że nie do­stał­bym się tam. Za­miast tego jed­nak zde­cy­do­wa­nie usku­tecz­nia­łem po­zy­tyw­ną po­sta­wę umy­sło­wą, wy­na­ją­łem sa­mo­chód i wy­ru­szy­łem do Chi­ca­go wy­obra­ża­jąc so­bie, iż mgła się pod­nie­sie, kie­dy tam do­trę.

Po prze­je­cha­niu oko­ło sie­dem­dzie­się­ciu z po­nad trzy­stu pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów sil­nik za­czął się krztu­sić i ga­snąć. Te me­cha­nicz­ne trud­no­ści nie roz­ja­śni­ły per­spek­ty­wy pro­gra­mu po­dró­ży. Zmu­si­łem swój umyśl do przy­ję­cia po­zy­tyw­ne­go ob­ra­zu. W tym mo­men­cie do­je­cha­łem do sta­cji ob­słu­gi, gdzie, mo­żesz mi wie­rzyć lub nie, pra­co­wał je­den z naj­lep­szych me­cha­ni­ków, ja­kich kie­dy­kol­wiek uda­ło mi się spo­tkać. W oka mgnie­niu sil­nik był do po­ło­wy ro­ze­bra­ny. Prze­czy­ścił i oskro­bal mnó­stwo czę­ści, a skoń­czył na wy­mia­nie ośmiu świec za­pło­no­wych.

– Te­raz – po­wie­dział – bę­dzie je­chać.

Za­dzwo­ni­łem z au­to­ma­tu do Chi­ca­go.

– Pań­ski sa­mo­lot zo­stał od­wo­ła­ny – po­wie­dzia­no mi. Mło­da dama do­da­ła jed­nak: – Ale jest sa­mo­lot o czwar­tej po po­łu­dniu. – Do­wió­zł­by mnie za­tem do­kład­nie na czas mo­je­go wy­stą­pie­nia w Pho­enix.

Zgad­nij, co się sta­ło, gdy wsia­dłem z po­wro­tem do sa­mo­cho­du. Nie za­pa­lił. Aku­mu­la­tor się roz­ła­do­wał. Me­cha­nik pod­ła­do­wał aku­mu­la­tor, po­wie­dział mi jed­nak:

– Do­trze pan do Chi­ca­go, ale pod żad­nym po­zo­rem niech pan nie wy­łą­cza po dro­dze sil­ni­ka!

Z no­wy­mi świe­ca­mi i wszyst­kim in­nym sa­mo­chód pra­co­wał bez za­rzu­tu. Kie­dy do­je­cha­łem do lot­ni­ska O’Hare, wy­łą­czy­łem sil­nik, by wy­jąć tor­bę z ba­gaż­ni­ka i wię­cej już nie za­pa­lił. Aku­mu­la­tor był kom­plet­nie roz­ła­do­wa­ny. Prze­ka­za­łem za­tem nie­do­ma­ga­ją­cy sa­mo­chód nie­zbyt za­chwy­co­ne­mu po­li­cjan­to­wi.

Ty­sią­ce lu­dzi krą­ży­ło po hali od­lo­tów. Gdy sta­łem tak wa­ha­jąc się, na­gle z tłu­mu wy­ło­nił się pra­cow­nik li­nii lot­ni­czych, któ­ry mnie roz­po­znał, i za­py­tał:

– W czym pro­blem? – Wy­tłu­ma­czy­łem. – Wszyst­kie na­sze sa­mo­lo­ty są uzie­mio­ne – od­parł – ale je­den z in­nych li­nii lot­ni­czych pró­bu­je wy­star­to­wać… je­śli uda się panu do­stać do tego sa­mo­lo­tu, zdą­ży pan na spo­tka­nie. Wy­pró­buj­my po­zy­tyw­ne my­śle­nie – nig­dy się nie pod­da­waj. Pro­szę tu na mnie po­cze­kać.

Znik­nął na do­bre pół go­dzi­ny; po­tem wró­cił i po­wie­dział:

– Ten sa­mo­lot rze­czy­wi­ście star­tu­je, ale nie ma już miejsc… jed­nak po­wiem coś panu; pój­dzie­my do wej­ścia pod­trzy­mu­jąc w so­bie myśl, że ktoś się nie zgło­si.

Kie­dy sa­mo­lot miał już star­to­wać, mój przy­ja­ciel z uśmie­chem na twa­rzy po­in­for­mo­wał mnie, że zna­la­zło się dla mnie miej­sce. Ktoś się nie zja­wił. Przy­by­łem do Pho­enix na czter­dzie­ści pięć mi­nut przed pla­no­wa­ną go­dzi­ną wy­stą­pie­nia.

Kie­dy wszyst­ko zda­je się sprzy­się­gać prze­ciw, to wła­śnie ozna­cza porę, aby za­sto­so­wać po­zy­tyw­ną po­sta­wę umy­słu, że nadal mo­żesz osią­gnąć swój cel, pod wa­run­kiem że bę­dziesz ob­sta­wać przy swo­im pró­bu­jąc wszyst­kie­go. Je­śli za­czniesz my­śleć, że to jest bez­na­dziej­ne, twój stan umy­słu za­cznie rze­czy­wi­ście przy­cią­gać dal­sze kło­po­ty, by cię po­ko­nać. Za­miast tego trzy­maj się my­śli, iż wa­run­ki zmie­nią się na two­ją ko­rzyść – i dzia­łaj nadal.

Ła­twa wy­mów­ka o oko­licz­no­ściach nie­za­leż­nych od nas na­zbyt czę­sto jest wy­ko­rzy­sty­wa­na, aby wy­tłu­ma­czyć zbyt wcze­sne pod­da­nie się. Lu­dzie ra­dzą­cy so­bie na tym świe­cie to tacy, któ­rzy ru­sza­ją się i szu­ka­ją od­po­wied­nich wa­run­ków, a je­śli ich nie znaj­du­ją, two­rzą je. Taka po­sta­wa czy­ni cuda w ra­dze­niu so­bie z pro­ble­ma­mi. Za­wsze jest za wcze­śnie, by re­zy­gno­wać i pod­da­wać się – więc się nie wy­co­fuj. Mo­żesz, je­śli my­ślisz, że mo­żesz.

A te­raz zbierz­my ra­zem waż­niej­sze za­sa­dy przed­sta­wio­ne w tym roz­dzia­le:

1. Pod­sta­wo­wą spra­wą przy zma­ga­niu się z pro­ble­mem jest to, by nig­dy nie prze­sta­wać go ata­ko­wać. Za­wsze sto­suj za­sa­dę wy­trwa­ło­ści.
2. Pa­mię­taj – mo­żesz prze­do­stać się przez góry trud­no­ści my­śląc po­nad nimi.
3. Przyj­mij mot­to: „Za­wsze jest za wcze­śnie, by re­zy­gno­wać”. Wciąż dzia­łaj.
4. Uży­waj słów bu­du­ją­cych. Nig­dy nie wy­ra­żaj się przy­gnę­bia­ją­co. Wy­po­wia­daj do­bre sło­wa.
5. Do­bra pra­ca na­praw­dę się opła­ca.
6. Opa­nuj po mi­strzow­sku za­sa­dę roz­po­zna­nia. Ucz się po­zna­wać sie­bie. Po­znaj tę praw­dzi­wą oso­bę ukry­tą głę­bo­ko w to­bie.
7. Je­śli od razu ci się nie po­wie­dzie, pró­buj i pró­buj na nowo.
8. Nie po­zwól, aby oko­licz­no­ści cię po­ko­na­ły. Mo­żesz, je­śli my­ślisz, że mo­żesz.
9. Nig­dy nie usta­waj w trwa­niu – wciąż pró­buj – to przy­nie­sie efekt. Cią­gle dzia­łaj. To może tyl­ko ob­ró­cić się na do­bre.
10. niech Bóg cię bło­go­sła­wi przez całą dro­gę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: