Musimy coś zmienić - ebook
Musimy coś zmienić - ebook
– Popatrz na tych dwoje.
– Dlaczego?
– To najdziwniejsza para na świecie.
Pełna humoru historia miłosna opowiedziana z 14 punktów widzenia!
Słodka jak Jeden dzień, urzekająca jak Love, Rosie i czarująca jak Pamiętnik.
Lea i Gabe są dla siebie stworzeni. Słuchają tej samej muzyki, lubią identyczne jedzenie i mają podobne poczucie humoru. Niestety, oboje są bardzo nieśmiali, a w dodatku Gabe skrywa pewien sekret.
Między nimi aż iskrzy, a wszyscy wokół to zauważają. Oni sami nigdy by nie przypuszczali, że tak wiele osób trzyma za nich kciuki. Bariści śledzą rozwój ich znajomości jak serial telewizyjny. Kierowca autobusu opowiada o nich swojej żonie. Kelnerka podstępem sadza ich przy jednym stoliku. Nawet wiewiórka uważa, że byliby idealną parą.
Kiedy Lea i Gabe w końcu zrozumieją, że łączy ich niezwykłe uczucie?
Które z nich zdecyduje się zrobić pierwszy krok?
Czy nie będzie już wtedy za późno?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-866-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maribel (współlokatorka Lei)
– Załatwię nam podrobione dowody osobiste – mówię do Lei w drodze na zajęcia w pierwszym dniu szkoły.
– Co? To nielegalne! – odpowiada.
Choć dzielimy pokój w akademiku od zaledwie czterech dni, nie jestem zaskoczona jej reakcją. Myślę, że pierwsze dni college’u naprawdę zbliżają ludzi. Mam wrażenie, że znamy się całe życie.
Już teraz mogę powiedzieć, że Lea to świetna współlokatorka. Miła, grzeczna i spokojna, ale nie jest nudziarą.
– Nie myśl tak o tym – mówię. – W ten sposób możesz pomóc lokalnym przedsiębiorcom.
– Masz zniekształcony obraz świata, Maribel.
– Picie jest fajne! – mówię, wymachując rękami.
W sumie upiłam się tylko dwa razy w życiu: na weselu siostry, a potem w weekend po balu maturalnym. Ale i tak wiem, że to fajne.
– Ja tak naprawdę nie piję! – odpowiada, gestykulując. Teraz jednak się śmieje.
– Chcesz? – pytam.
– Może.
– Rozumiem… – ściszam głos.
Wchodzimy na ogromny dziedziniec, przy którym stoi prawie połowa uczelnianych budynków. Chcę się nacieszyć faktem, że rozpoczynam naukę w college’u.
– Naprawdę tu jesteśmy – mówię, rozglądając się dookoła.
– Tak – przytakuje Lea i się uśmiecha. – Powinnyśmy zapamiętać tę chwilę na całe życie. – Na jakie zajęcia idziesz? – pyta po dość długim milczeniu.
– Na rozwój Europy, na drugą część kursu. – Staram się, aby w moim głosie pobrzmiewało tak mało entuzjazmu, jak to tylko możliwe.
– Prawdopodobnie dowiesz się tylu rzeczy, że będziesz się nudziła na pierwszej części tych zajęć, jeśli zdecydujesz się na nią zapisać.
– Pewnie masz rację. A ty na co się wybierasz?
– Na kreatywne pisanie.
– W jaki sposób udało ci się dostać na tak zaawansowany kurs? – pytam, gdy zbliżamy się do gmachu filologii angielskiej.
Obraca się, przez chwilę idzie tyłem i wpada na uroczego chłopaka.
– Ojej! – mówi piskliwym głosem i schyla się, aby pomóc mu pozbierać upuszczone rzeczy. – Bardzo przepraszam.
– Nic się nie stało – odpowiada chłopak. Jest przystojny, ale wyjątkowo niezdarny. Dopiero za czwartym razem udaje mu się podnieść wszystkie rozrzucone książki.
– Na pewno? – pyta Lea.
Chłopak potakująco kiwa głową, ale nie patrzy na nią.
– Po prostu nie chciałam się spóźnić pierwszego dnia na zajęcia – mówi Lea, spoglądając na mnie, a potem ponownie zerkając na chłopaka.
On kuca i wkłada rzeczy do plecaka.
W końcu patrzy na nią i lekko się uśmiecha.
– Nic mi nie jest.
– Jeśli tak, to w porządku – mówi Lea. – Do zobaczenia, Maribel.
Kiwam głową i idę na swoje zajęcia. Chyba właśnie – po raz pierwszy w życiu – byłam świadkiem romantycznego studenckiego zderzenia. Przypuszczam, że takie spotkania są tu bardzo częste.
Inga (wykładowczyni kreatywnego pisania)
Ludzie zawsze oczekują, że pierwszy dzień nauki będzie typowo jesienny – chłodny i rześki. Tymczasem na ogół jest najgorętszym dniem roku, a słońce przygrzewa jak tysiąc opiekaczy.
Stoję przed grupą studentów, których będę uczyć kreatywnego pisania, i rozglądam się, próbując nie przepocić mojej cieniusieńkiej bluzki. Gdy wychodziłam rano z domu, zapytałam Pam, co sądzi o tym stroju, na co odpowiedziała, że jest „nieprzyzwoity jak Little House on the Prairie2”. Nie wiedziałam, że istnieje taki serial, ale poczułam dumę, że osiągnęłam tak spektakularny efekt, nawet się nie starając.
2 Amerykański program przeznaczony dla dorosłych widzów. To nieprzyzwoita wersja serialu Domek na prerii. Podobnie jak pierwowzór, opowiada o perypetiach rodziny Ingallsów (przyp. tłum.).
Siadam na biurku, uważając, aby moja minispódniczka nie podsunęła się zbyt wysoko. Pochylam się, żeby sprawdzić godzinę na wyświetlaczu telefonu. Dam kursantom jeszcze przynajmniej cztery minuty. To pierwszy dzień nauki i mimo że w prowadzonych przeze mnie zajęciach biorą udział głównie studenci przedostatniego i ostatniego roku, przypuszczam, że niewielu z nich było wcześniej w piwnicy znajdującej się tak głęboko. Przysięgam, jesteśmy dużo poniżej poziomu morza. Powiedziałabym, że to czeluści piekła, ale właśnie włączyła się klimatyzacja.
Dziewiętnaście krzeseł jest zajętych, a na wykłady zapisało się dwudziestu siedmiu studentów. Mam nadzieję, że chociaż jeden z nich odpadnie. Nie znoszę mieć nieparzystej liczby uczniów na zajęciach z kreatywnego pisania – to utrudnia pracę w parach.
Drzwi się otwierają i wchodzi mój asystent.
– Cześć, Cole – mówię.
– Cześć, Inga. Gdzie my jesteśmy? Sto tysięcy kilometrów poniżej poziomu morza? – pyta, wskazując przestrzeń dookoła nas.
– Wiem… Będę musiała oznaczyć drogę do mojego pokoju lukrowanymi fistaszkami.
– Dlaczego akurat nimi?
– Bo nie będę szczególnie żałować, jeśli się zmarnują. Dobre orzechy się do tego nie nadają.
Drzwi znów się otwierają i wchodzi dwudziesty student. Wygląda na zmęczonego, z trudnością łapie oddech, ale gdy widzi, że ja i Cole na niego patrzymy, nieśmiało się do nas uśmiecha. Zajmuje miejsce z boku, przy drzwiach, obok chłopaka z gniewną miną i dziewczyny wyglądającej na młodszą i bardziej zdenerwowaną niż pozostali kursanci. Nawiązuje z nią krótki kontakt wzrokowy, po czym oboje się rumienią i odwracają.
Ponownie sprawdzam godzinę i odchrząkuję. Ta część zajęć wciąż mi nie wychodzi. Prowadzę je od dziesięciu lat, ale co semestr mam wrażenie, że psuję powitanie. Zawsze za bardzo staram się być wyluzowana. Mam trzydzieści sześć lat – co chcę udowodnić?
– Hej, hej, hej! – mówię i przeklinam w myślach. Z pewnością oglądałam zbyt dużo powtórek Alberta3. – Zaczynamy – obwieszczam i klaszczę.
3 Amerykański serial animowany, nadawany w latach 1972–1984. Opowiada o przygodach Grubego Alberta i jego przyjaciół (przyp. tłum.).
Przynajmniej nie dodałam słowa „impreza” w ostatnim zdaniu. Kiedyś powiedziałam: „Zaczynamy tę imprezę”, po czym zaczęłam udowadniać, że pisanie może przypominać przyjęcie, tyle że niezakrapiane alkoholem i z ograniczoną możliwością tańczenia.
Studenci patrzą na mnie uważnie – wszyscy oprócz tego gniewnego, który drapie się po głowie i przewraca oczami. Wydaje mi się, że nie jest fanem Alberta.
– Nazywam się Inga Myerson, a to jest Cole… mój asystent. – Nie pamiętam jego nazwiska, za co go przepraszam, bezgłośnie poruszając ustami. On wzrusza ramionami i się uśmiecha. – Gdyby się okazało, że zabrnęliście w otchłanie Narni przez pomyłkę, wyjaśniam, że są to zajęcia z kreatywnego pisania.
Zaczynam swoją typową przemowę wygłaszaną z okazji rozpoczęcia kursu i równocześnie rozdaję programy nauczania. Robię to automatycznie i próbuję przy tym wyłonić dwoje studentów, którzy tworzyliby idealną parę. Mam do tego swoisty talent. Wszystko zaczęło się, gdy byłam asystentką mojej ulubionej pani profesor na studiach doktoranckich. Mówiła, że lubi sobie wyobrażać, że jej studenci są bohaterami powieści, i wymyślać jakąś historię z ich udziałem w czasie prowadzenia zajęć. Ja idę o krok dalej i tworzę romans.
Na seminarium pod koniec lat dziewięćdziesiątych wytypowałam dwóch chłopców. Dziś są szczęśliwym małżeństwem i mają dwoje dzieci. To najlepsza spośród dobranych przeze mnie par, ale właściwie na każdym kursie wybieram osoby, które dochodzą przynajmniej do etapu flirtu na zajęciach.
– Sprawdzę obecność, ponieważ chciałabym zapamiętać wasze imiona. Na tych wykładach musimy się poznać, więc mam nadzieję, że nikt nie ma nic przeciwko temu. Nie możemy wspólnie zajmować się pisaniem i nic o sobie nie wiedzieć.
Ten zagniewany chłopak ma na imię Victor. Zapamiętam.
Dziewczyna wyglądająca na zdenerwowaną to Azalea. Szybko dodaje, że „wystarczy Lea”, a następnie robi się nieco mniej spięta.
Chłopak, który wszedł jako ostatni, to Gabe. Ma w sobie spokój, podoba mi się to. Widząc, jak się garbi, chciałabym mu powiedzieć, aby się wyprostował, ale pewnie jego matka przypomina mu o tym przy każdej okazji.
Jest też Hillary, która wydaje się wcieleniem wszelkich wyobrażeń na temat tego, jaka powinna być osoba o tym imieniu. A przynajmniej dokładnie odpowiada temu, co myślałam o kimś, kto nazywa się Hillary, zanim pojawiła się Hillary Clinton i zmiotła wszystkie moje wcześniejsze skojarzenia dotyczące tego imienia, takie jak zarzucanie włosami i mówienie jak głupia, pusta lala. Jednak ta Hillary sprawia, że moje uprzedzenia sprzed dwudziestu lat wracają.
Są też oczywiście inni studenci, ale tych czworo wyróżnia się na tle grupy.
Po sprawdzeniu listy obecności wracam do swojego przemówienia.
– Mam teorię – mówię.
– Że to demon – mówi Lea, ale tak cicho, że ledwo słyszę. I prawdopodobnie umknęłoby to mojej uwadze, gdyby nie to, że niespodziewanie zakrywa usta ręką. Widzę, jak Gabe obraca się w jej kierunku i się uśmiecha.
– Tańczący demon? – pyta cicho.
A wtedy, parodiując Ruperta Gilesa4 najlepiej, jak umiem, mówię:
4 Jeden z bohaterów amerykańskiego serialu Buffy. Postrach wampirów (przyp. red.).
– Nie, coś tu nie gra.
Wygląda na to, że nikt inny nie zrozumiał żartu, ale to nie ma znaczenia – właśnie zyskałam pewność, że w tym semestrze na parę typuję Gabe’a i Leę.
Ich krótki kontakt wzrokowy był znaczący, a ponieważ oboje podchwycili moje nieumyślne nawiązanie do serialu Buffy. Postrach wampirów, sądzę, że muszą być bratnimi duszami. Cieszę się, że w dzisiejszych czasach młodzież nadal ogląda takie seriale.
Teraz muszę wymyślić, jak zaaranżować ten związek.
Mam nadzieję, że Cole mi w tym pomoże. Moi wcześniejsi asystenci psuli tę zabawę. Spoglądam na niego i widzę, jaki jest rozentuzjazmowany – czuję, że będziemy się świetnie dogadywać.
Ławka (na dziedzińcu)
Jestem najstarszą ławką na tym dziedzińcu, ale nikt mnie nie szanuje.
Chciałabym powiedzieć, że moja praca jest porywająca, ale rzadko zdarza się coś ciekawego. Czasem usiądzie na mnie naprawdę doskonały tyłek, jednak nie wszystkie pośladki mi się podobają.
Tyłek, który teraz na mnie siedzi, jest w moim guście. Gdybym umiała mówić, zaprosiłabym go ponownie. A najlepsze jest to, że chyba należy do kogoś, kto nie ma ochoty na nic innego poza siedzeniem. Żadnych pogawędek, wiercenia się, rysowania graffiti czy żucia gumy. Mogłabym się do niego przyzwyczaić.
– Gabe – odzywa się inny głos. Ten tyłek nie za bardzo mi się podoba. Zakłóca ciszę i spokój, którymi się napawałam.
– Tak, Sam? – odzywa się właściciel seksownego tyłka.
– Czy zauważyłeś, że siedzisz jakiś milimetr od ptasiej kupy?
– Czy to dlatego tu przyszedłeś?
– Nie. Mama dała mi pieniądze, żebym zabrał cię na lunch w pierwszym dniu nauki. Martwiła się, że za mało jesz.
– Dlaczego mama miałaby się tym przejmować?
Wyobrażam sobie wymowne spojrzenie, jakie posłużyło za odpowiedź, i wygląda na to, że to wystarczy, aby najlepszy tyłek, jaki na mnie siedział, wstał i odszedł.
Sam (brat Gabe’a)
– Jak ci mija pierwszy dzień w college’u? – pytam.
Gabe wzrusza ramionami. Mój brat nigdy dużo nie mówił, ale przez ostatnich dziewięć miesięcy prawie w ogóle się nie odzywał.
– Musisz mi coś powiedzieć, żebym mógł przekazać to mamie. W przeciwnym razie nie uwierzy, że zabrałem cię na lunch. Pomyśli, że wydałem pieniądze na piwo lub coś w tym stylu.
– Zrób mi zdjęcie, jak jem – mamrocze Gabe.
– Albo możesz powiedzieć mi, jak mija ci dzień. – Łapię go za ramię, aby się zatrzymał i na mnie spojrzał. – Jako twój starszy brat mam prawo zmusić cię do rozmowy.
Gabe wzdycha.
– Dobrze, powiedz jej, że jestem bardziej zmęczony, niż się spodziewałem, ale to normalne po dziewięciu miesiącach przesiedzianych na kanapie. Poza tym wszystko w porządku.
– Jesteś zmęczony? – dopytuję. Gabe nie jest wylewny. Wręcz przeciwnie, to zamknięty w sobie milczek. Teraz ten małomówny typ daje mi kuksańca w ramię. – Au!
– Dlaczego sama mnie nie zapyta?
– Bo myśli, że ją okłamujesz.
– Nieważne. Dlaczego wciąż o tym rozmawiamy?
Już mamy wyjść poza obręb dziedzińca, gdy zauważamy dziewczynę siedzącą na ławce i machającą do Gabe’a i do mnie. Pewnie przede wszystkim do Gabe’a, bo ja nigdy wcześniej jej nie widziałem.
On jej odmachuje, więc zakładam, że to jego znajoma.
– Kto to?
– Jakaś dziewczyna – odpowiada.
– Powinniśmy zaprosić ją na lunch! Nie jest zajęta.
Obracam się w jej kierunku, ale on chwyta mnie za plecak i ciągnie dalej.
– Nie, nie zaprosimy jej.
– Nigdy nie znajdziesz swojej drugiej połówki, jeśli będziesz ignorował dziewczyny.
– Nie ignoruję jej.
– Myślę, że rozmawia z wiewiórką.
– Jest… dziwaczką.
– Jak ją poznałeś?
– Chodzi ze mną na zajęcia z kreatywnego pisania.
– To świetnie. Jak było?
Słysząc to pytanie, uśmiecha się.
– W zasadzie dobrze. Poza tym, że o mały włos się nie spóźniłem, ponieważ nie miałem pojęcia, że w gmachu filologii angielskiej piwnica jest dwupoziomowa.
– Ach, zajęcia w podziemiach. Znam te pomieszczenia. Słyszałem na ich temat różne opowieści, ale niewielu studentów tam było. Podobno w jednej z tamtejszych łazienek mieszka klan syrenek.
Jestem zaskoczony, gdy Gabe głośno śmieje się z tego, co powiedziałem. Przede wszystkim to nie był dobry dowcip, poza tym mojego brata ostatnio trudno rozbawić. Nie jest już dawnym Gabe’em. Próbowałem wyjaśnić to naszej mamie, ale chyba mnie nie zrozumiała. Prawdopodobnie uważa, że mogłaby lub powinna zrobić coś więcej, ale to oczywiste, że na nic by się to nie zdało. Gabe musi sam sobie z tym poradzić.
– Prowadząca zajęcia wydaje się fajna, a inni studenci chyba też są w porządku. Może nie będzie tak źle.
Gdy zbliżamy się do stołówki, próbuję poruszyć jeszcze jeden temat, choć wiem, że Gabe mnie za to znienawidzi.
– Wiesz, że możemy o tym pogadać?
Przewraca oczami.
– Wiem, naprawdę.
Wiewiórka
Widzę dziewczynę jedzącą orzeszki ziemne. Uwielbiam fistaszki.
Orzechy, orzechy, orzechy.
Żołędzie! Biegnę przez trawnik i staram się wyglądać jak najbardziej uroczo. Mam nadzieję, że będę miała szczęście i dziewczyna upuści orzeszek. Ona straci – ja zyskam. Dziewczyna mnie zauważa i się uśmiecha.
Udało się! Hura!
Celowo upuszcza fistaszka na ziemię, a ja go zjadam.
Potem rzuca kolejny orzeszek na sąsiednią ławkę.
Czy to pułapka?
Ze spokojem jem pierwszy smakołyk, przyglądam się dziewczynie i staram się zorientować, czy nie ma jakiejś siatki, klatki albo brązowej torby, w którą chce mnie złapać.
Upewniwszy się, że nie stanowi zagrożenia, wskakuję na ławkę.
Dziewczyna obserwuje dwóch chłopców przechadzających się po dziedzińcu.
– Myślisz, że są braćmi? – pyta. – Mają takie same oczy i być może identyczne nosy. Nie widzę stąd wyraźnie.
Staję na tylnych łapkach. Ona do mnie mówi! Nikt nigdy ze mną nie rozmawia. Chciałabym znać ludzki język i jej odpowiedzieć.
Zamiast tego skubię swój orzeszek.
Victor (student z kursu kreatywnego pisania)
Nie znoszę tych głupich zajęć. Minął dopiero pierwszy tydzień semestru, a już są moją zmorą.
Nie cierpię głupich żartów prowadzącej, nie lubię sali w piwnicy, nie toleruję ludzi z grupy, a zwłaszcza tych dwojga idiotów, którzy uparcie siadają obok mnie podczas każdych cholernych zajęć. Przez nich mam ochotę wbić sobie w oko ołówek automatyczny.
Biorę kilka głębokich oddechów. Powinienem się uspokoić i jakoś przeżyć te kilka miesięcy. To były jedyne zajęcia z literatury, które pasowały do mojego grafiku. Muszę je zaliczyć, żeby skończyć studia. Nie chcę mieć na głowie literatury w następnym semestrze, bo wtedy będę chciał się skupić na cholernym stażu.
Serio, myślałem, że ludzie studiujący na moim kierunku są okropni – informatycy potrafią być dość wkurzający – ale studenci anglistyki to banda największych idiotów po tej stronie Missisipi. Uważają, że są tacy inteligentni i ważni. A to nieprawda.
A jeśli ten koleś, który za mną siedzi, jeszcze raz kopnie moje krzesło, nie ręczę za siebie. Pewnie nie pokonałbym go w walce na pięści, ale zdecydowanie wygrałbym na słowa.
Gdy o tym myślę, on ponownie kopie moje krzesło, więc odwracam się, aby spiorunować go wzrokiem. Siada prosto, przesuwa swoje nienaturalnie długie nogi w kierunku przejścia między ławkami i przypuszcza szturm na siedzącą obok niego laskę. A przynajmniej na jej torbę. Kopie w nią, wysypując jej zawartość.
Nie dziwi mnie to. Ma największe stopy, jakie kiedykolwiek widziałem. Myślę, że pasują do jej nienaturalnie długiej szyi.
Czy on zdaje sobie sprawę z tego, że pomaganie w zbieraniu zawartości torebki wychodziłoby mu lepiej, gdyby zgiął łokieć? Przez nerwowe ruchy i niemal nieruchome stawy przypomina monstrum doktora Frankensteina.
Wyłączam się, gdy Wielka Stopa wybąkuje niezdarne przeprosiny, a Żyrafa popiskuje, że nic się nie stało.
Nie znoszę ich.
Ile dni zostało do końca semestru?
Bob (kierowca autobusu)
Do mojego autobusu codziennie wsiadają i wysiadają z niego setki dzieciaków. Niektóre są naprawdę kochane, inne to prawdziwe łobuzy, a jeszcze inne są przeciętne. Część z nich zachowuje się głośno w pozytywnym znaczeniu tego słowa, a niektóre – w rozumieniu negatywnym. Zawsze jest kilkoro studentów, którzy się wyróżniają. Czasem dlatego, że wyglądają na inteligentne osoby, a czasami to kwestia logistyki – na przykład zawsze wysiadają na dziwnym przystanku. Moja żona Margie uwielbia, gdy o nich opowiadam.
Niedawno dużo jej mówiłem o dwójce studentów: chłopaku i dziewczynie. Są inni niż reszta.
Zwróciłem uwagę na chłopaka, ponieważ niezgrabnie trzyma się poręczy. Twierdzenie, że ktokolwiek jest ekspertem w dziedzinie trzymania się, byłoby śmieszne, ale on robi to naprawdę fatalnie. Jest niezdarny i wygląda tak, jakby od przytrzymywania barierki bolało go ramię. Chciałem mu pokazać, jak ją chwytać. Jednak kilka dni temu zdałem sobie sprawę, że chłopak tak dziwnie trzyma poręcz
po to, aby raz na jakiś czas znaleźć się w przestrzeni zajmowanej przez tę dziewczynę. Zauważyłem, że zachowuje się tak samo także wtedy, gdy autobus jest prawie pusty i nie musi stać. Nigdy nie odważył się usiąść obok dziewczyny. Sprawia wrażenie, jakby był szczęśliwy, mogąc się tak czaić. Dziewczyna to inna historia. Zawsze dostrzegam, gdy ktoś czyta podczas jazdy. Nie mogę oddawać się lekturze w autobusie lub samochodzie – mam chorobę lokomocyjną.
Ona czyta. On chwyta poręcz tak, że boli go ramię. A ja tu siedzę i o nich myślę.
Zatrzymuję się na następnym przystanku. Chłopak i dziewczyna wysiadają razem, choć w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Oboje mi dziękują – pod tym względem stanowią wyjątek. Sprawia mi to przyjemność. Sądzę, że powinni ze sobą pogadać, ale chyba nie mam na to żadnego wpływu.
Patrzę, jak się oddalają, do momentu, aż każde z nich skręca w swoją stronę – ona idzie w kierunku akademików, a on do centrum studenckiego. Wtedy jeden z małych urwisów siedzących z tyłu autobusu krzyczy:
– Jedziemy w końcu?
Niektóre z tych dzieciaków są po prostu nieznośne.
Casey (przyjaciel Gabe’a)
Właśnie przysypiam, gdy ktoś puka do drzwi mojego pokoju. Przysięgam, jeśli to ten nowy lokator z pokoju przy kuchni, naprawdę się na niego wkurzę. Nic nie robię. Ucinam sobie drzemkę, więc nie hałasuję. Ten nowy zachowuje się tak, jakbym był słoniem.
Robię koziołka i przesuwam na koniec łóżka, aby otworzyć drzwi. Uważam, że największą zaletą mieszkania w małym pokoju jest możliwość otwierania drzwi bez konieczności wychodzenia z łóżka. To Gabe. Patrzy na wprost i wydaje się zmieszany, bo nikogo nie widzi.
– Hej! – odzywam się, siadam prosto i uchylam szerzej drzwi.
Spuszcza wzrok i się uśmiecha.
– Nie mogłem otworzyć drzwi – mówi, zrzucając plecak i siadając na krześle przy komputerze. – Myślałem, że coś popsułeś.
– Nie jestem aż tak zdolny – odpowiadam.
– Co słychać? – pyta.
– Nic specjalnego. Spałem.
– O cholera. Przepraszam, powinienem wysłać ci esemes. W takim razie już pójdę – mówi, wstając.
Cały Gabe. Zawsze tak bardzo stara się nikomu nie narzucać, że nie zauważa, kiedy ktoś chce, aby mu przeszkadzano. To znaczy: nie chcę, aby ktoś mi zawracał głowę, ale lubię, gdy Gabe wpada, nawet jeśli przerwie mi drzemkę.
– Nie, siadaj.
Posłusznie zostaje, co także świadczy o tym, jakim jest człowiekiem. Gdy go poznałem, jeszcze na pierwszym roku studiów, już od kilku miesięcy mieszkałem z jego bratem Samem i byłem zdziwiony, że są tak bardzo różni. Gabe przyjechał, aby spędzić z nami weekend, rozejrzeć się po college’u i zastanowić się nad wyborem kierunku studiów. Okazał się zupełnie inny niż jego starszy brat.
Sam głośno gada i niczym się nie przejmuje. Gabe mówi cicho i z sarkazmem. Ale choć ma spokojniejszą naturę, gdy go nie było, wiało nudą. Mówiłem mu to za każdym razem, kiedy w zeszłym roku szedłem go odwiedzić.
Obgryza paznokieć kciuka.
– Jak leci? – pytam, opierając się o ścianę za łóżkiem.
– Dość dobrze. Właśnie byłem na zajęciach z kreatywnego pisania. Jest tam dziewczyna, która całkowicie… przyciągnęła moją uwagę. – Uśmiecha się.
– To świetnie. Ale wiesz, że niezupełnie o to pytam. – Zdaję sobie sprawę, że o wszystkim opowie, jeśli i kiedy będzie miał ochotę. Chcę, aby wiedział, że chętnie go wysłucham, gdy będzie gotów na zwierzenia.
– Tak, ale chciałbym o tym porozmawiać – mówi.
– W porządku – odpowiadam. – Powiedz mi o tej lali.
– Ona nie jest lalą.
– Powiedz mi o tej kobitce, damulce, panience.
– Jesteś okropny, wiesz?
– Wiem.
– Po prostu chodzi ze mną na kreatywne pisanie i jest fajna. Ciągle myślę, że powinienem z nią porozmawiać, bo ona zachowuje spokój na zajęciach niezależnie od tego, co się dzieje. Na przykład przewróciłem jej torbę, a ona zamiast zgromić mnie wzrokiem, uśmiechnęła się i powiedziała, że nic się nie stało.
– Jak ma na imię?
– Lea.
To dziwne, Gabe i ja na ogół nie rozmawiamy o dziewczynach. Albo ja o nich mówię, a on kiwa głową, słucha i gani mnie za mój niewłaściwy do nich stosunek. Przez pewien czas myślałem, że może jest aseksualny albo coś w tym stylu. Potem uświadomiłem sobie, że z powodu nieśmiałości nie wie, jak się zachowywać przy dziewczynach, więc je ignoruje.
– Zamierzasz z nią porozmawiać?
– Skąd wiesz, że już tego nie zrobiłem? Może czeka na mnie na zewnątrz w wypasionym lamborghini i razem wybieramy się na przejażdżkę w stronę zachodzącego słońca?
Spoglądam na niego i unoszę brwi.
– Nigdy nie kupiłbyś takiego auta. Czy ktoś dzisiaj w ogóle kupuje lamborghini?
– Dobrze, masz rację! – mówi, wznosząc ręce w geście poddania się. – Nie gadałem z nią. Gdy przewróciłem jej torbę, powiedziałem tylko pod nosem: „Przepraszam”.
– Chyba powinniście porozmawiać.
– Chyba tak. A może lepiej byłoby znać ją tylko z widzenia, wymyślać o niej historie i udawać, że się spotykamy?
– Zamierzasz ją śledzić?
– Nazywaj to, jak chcesz – mówi z poważną miną.
– Słuchaj, nie chcę zachowywać się wobec ciebie jak starszy brat… – zaczynam.
– Tak na marginesie: nie wspominaj o tym, proszę, mojemu „wielkiemu bratu” – prosi, wykonując palcami znak cudzysłowu. – Wolałbym na razie nie rozmawiać z nim na ten temat. Wyśmiałby mnie. Albo, co gorsza, powiedziałby o tym naszej mamie, a ona zaczęłaby wybierać kwiaty na mój ślub.
– Okej, ale to nie będzie łatwe. W końcu mieszkamy w jednym pokoju.
Gabe wpatruje się w puste łóżko Sama.
– Szybko nie wróci, prawda?
– Nie, pracuje czy coś takiego.
– Aha. Więc co to za braterska rada?
– Powiem tylko, że jeśli chcesz, aby cokolwiek się zdarzyło, ona musi wiedzieć, że istniejesz i że ją lubisz. Jeśli ona nic dla ciebie nie znaczy, nieważne, co zrobisz. Choć raczej nie powinieneś jej śledzić.
– Brzmi rozsądnie. Dziękuję – mówi Gabe, po czym zmienia temat.
Maxine (kelnerka)
Ludzie zawsze mnie pytają: „Maxine, jak możesz wciąż pracować jako kelnerka, skoro jesteś już dobrze po siedemdziesiątce?”.
Odpowiadam im, że dzięki temu zajęciu zachowuję młodość. I nie wspominam, że przekroczyłam osiemdziesiątkę. Pracuję w stołówce w miasteczku studenckim – młodzi wciąż przychodzą i wychodzą, stale są głodni i zawsze wołają: „Hej, Maxine!” na mój widok. Czuję się tak, jakbym była babcią milionów wnuków, a jednocześnie nie mam problemów związanych z wychowaniem własnych dzieci.
Jest przyjemny, cichy piątkowy wieczór, kończy się wrzesień. Pierwszy miesiąc roku akademickiego zawsze mija w okamgnieniu. Zwykle mam wtedy dużo pracy: ludzie cały czas przychodzą i wychodzą. Ale dziś jest spokojnie.
W jednym boksie siedzi grupa dziewcząt, a w innym – paczka chłopców. Znam niektórych z nich. Grają w drużynie bejsbolowej i bywają nieco niesforni, ale to fajne dzieciaki, dobrze wychowane. Nie mają nic przeciwko obecności dziewcząt.
Może następnym razem będę musiała „przypadkowo” posadzić ich wszystkich razem. Już kiedyś tak robiłam i zawsze się udawało. Ale mojemu szefowi nie za bardzo się to podoba. Mówi, że nie mogę wprowadzać zamieszania, zmieniając ustawienie stołów. Odpowiadam mu: „Przecież to nie pałac Buckingham!”.
Obie grupy są tak grzeczne, że aż ciepło się robi na moim chłodnym sercu. Mnóstwo „proszę” i „dziękuję”. Kilka razy nawet zwrócili się do mnie „proszę pani”, co nieczęsto się dziś słyszy. W moich czasach tego typu zwroty były standardem. Tak mnie wychowano.
Ale zbaczam z tematu.
Zwróciłam uwagę na dwójkę słodziaków, którzy wpatrują się w siebie, gdy myślą, że to drugie nie patrzy. A gdy tylko zostaną na tym przyłapani, odwracają wzrok.
To tak urocze, że nie wiem, co mam ze sobą począć.
Zanoszę im gratisowe ciasto i mam nadzieję, że to wystarczy, aby tu wrócili.
Tak, naprawdę chcę, żeby wkrótce znowu tu wpadli.
Danny (przyjaciel Lei)
– Jak tam, kiciu? – pytam, zachodząc Leę od tyłu i klepiąc ją w tyłek.
– Danny! – wykrzykuje. Odwraca się do mnie. Długo i mocno mnie ściska. – Tak bardzo się za tobą stęskniłam.
– Dlaczego znalezienie czasu na spotkanie zabrało nam tyle czasu?
– Nie mam pojęcia.
Lądujemy na najbliższej ławce, starając się nie usiąść na zaschniętych ptasich kupach. Wybieramy się na obiad z przyjaciółmi ze szkoły średniej, ale mamy jeszcze trochę czasu. W liceum Lea i ja interesowaliśmy się teatrem i bardzo się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się, że studiuje na tej samej uczelni co ja. Widzieliśmy się kilka razy od ukończenia szkoły, ale zawsze lubię spędzać z nią czas.
– To jak leci?
– Dobrze – odpowiada, uśmiechając się szeroko.
– Wyglądasz bosko – mówię.
– Ubrana w ten staroć? – pyta, dotykając swetra, który kupiła ze mną na superwyprzedaży w Old Navy ostatniej zimy.
Odpowiadam śmiechem.
– A co u ciebie? Jak jest na przedostatnim roku? – pyta.
– Dobrze. Nie sądzę, aby ten rok znacznie się różnił od wszystkich pozostałych. Wiesz, nowy semestr, nowe zajęcia, wszystkie te bzdury – odpowiadam, rozglądając się. – O Boże! – wykrzykuję i ściskam ją za ramię.
– Co jest? Robak? Szczur? Karaluch?
– Nie – szepcę, nachylając się do niej. – Chłopak moich marzeń.
Ujmuję jej głowę w dłonie i obracam w jego kierunku.
– Gabe Cabrera to chłopak twoich marzeń? – pyta Lea.
– O tak, zdecydowanie! Jest wyjątkowy. Jeden z moich współlokatorów na pierwszym roku mieszkał na tym samym piętrze co on, więc czasami się spotykaliśmy. Pewnego dnia ze mną flirtował – przechwalam się.
– No, no!
– Jest naprawdę uroczy. To typ atakujący z zaskoczenia. Nie wiesz, że jest homoseksualistą, aż nagle pojawia się znienacka i wszystko jasne: to GEJ!
– Nie wiedziałam o tym.
– O, z pewnością jest homoseksualny – odpowiadam. – Kiedyś skomplementował moje dżinsy.
Wygląda, jakby jej to nie dziwiło.
– I właśnie wtedy z tobą flirtował?
– Tak, jestem prawdziwym szczęściarzem.
– Z pewnością.
– Chodź – mówię, ciągnąc ją za sobą.
– Przecież czekamy na znajomych… – przypomina i wskazuje przeciwny kierunek.
– I spotkamy się z nimi, ale najpierw pośledźmy chwilę Gabe’a. W restauracji musimy być dopiero za dwadzieścia minut.
– No dobrze, chodźmy.
Gabe nie zdążył odejść daleko – wszedł na chodnik prowadzący z dziedzińca na drugi koniec kampusu.
– Opowiedz mi o Gabie – prosi Lea podczas spaceru. – Chodzi ze mną na zajęcia z kreatywnego pisania.
– Kreatywne pisanie! Uspokój się, moje serce! – mówię.
– Uroczo, prawda? – Lea podchodzi bliżej i wkłada mi rękę pod ramię.
– Zdecydowanie. Myślałem, że studiuje coś innego, na przykład nauczanie wychowania fizycznego. I że gra w drużynie bejsbolowej. A może grał? Tak czy siak, zawsze go gdzieś widywałem, a potem, w zeszłym semestrze, jakby zapadł się pod ziemię. Nie spotkałem go przez ponad rok. Zaczynałem się martwić, że skończył naukę, przeniósł się na inną uczelnię albo wyleciał ze studiów.
– Nie mów tak głośno – mówi pod nosem Lea. – Myślę, że może cię usłyszeć.
Ma rację, powinienem być bardziej dyskretny.
– Jestem taki podekscytowany! Jak dla mnie jest idealnie tajemniczy.
– Jest taki niemal dla każdego.
– Racja. I myślę, że nadal chcę postrzegać go w ten sposób. To pewnie jedyny powód, dla którego jeszcze się do niego nie zbliżyłem.
Lea kiwa głową ze zrozumieniem.
– Nie do wiary, że cię jeszcze nie zapytałem – mówię. Nie znoszę zmieniać tematu, ale wiem, że muszę zadać to pytanie, zanim zapomnę. – Jak twoja współlokatorka?
– W porządku. Ma na imię Maribel. Jest naprawdę zabawna, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ma niesamowite włosy. Mogłabym ich cały czas dotykać.
– Ty masz ładne włosy – mówię, wyciągając dłoń w kierunku jej krótkich, równo obciętych kosmyków.
– Nie tak ładne jak Maribel.
– Coś z tym zrobimy.
– Chce załatwić nam podrobione dowody. – Na myśl o tym Lea marszczy nos.
– Świetny pomysł. Wtedy zawsze będziesz mogła ze mną wychodzić! A przynajmniej od przyszłego miesiąca, gdy nareszcie skończę dwadzieścia jeden lat.
– Nie masz fałszywego dowodu?
Wzruszam ramionami.
– To się raczej nie opłacało. Większość klubów wpuszcza już osiemnastolatków, a ja nie mam nic przeciwko abstynencji. Skoro urodziny obchodzę w październiku, i tak jestem starszy od wszystkich moich znajomych.
Lea się uśmiecha.
– Wracając do Gabe’a, nikt tak naprawdę nie wie, gdzie się podziewał, kiedy zniknął z uczelni. To znaczy jestem pewien, że jego przyjaciele znają tę tajemnicę, ale lubię sobie wyobrażać, że był za granicą lub opiekował się umierającym krewnym. Albo że zdarzyło się coś równie romantycznego.
– Czy to nie brzmi jak fabuła Zakochanej złośnicy?
– Spoczywaj w pokoju, Heath5 – mówię automatycznie. – Przyczyna zniknięcia Gabe’a pewnie jest prozaiczna, na przykład jego rodzice mieli problemy finansowe albo przeniósł się na inną uczelnię, ale nie spodobało mu się tam.
5 W amerykańskiej komedii Zakochana złośnica jedną z głównych ról grał Heath Ledger, który zmarł w 2008 roku (przyp. tłum.).
– Powinniśmy udawać, że był za granicą.
Zastanawiam się nad tym.
– Ale gdyby wyjechał, nie robiłby z tego tajemnicy.
– Skąd wiesz, że to sekret, a nie po prostu coś, o czym nie wiesz?
– Moja koleżanka Maureen – poznasz ją – mieszkała na tym samym piętrze co Gabe. Nie zna go zbyt dobrze, ale kumpluje się z ludźmi, którzy się z nim przyjaźnią. I oni nigdy nie mówili, gdzie się podział Gabe.
Lea patrzy na mnie z powątpiewaniem.
– Czyli ludzie przychodzili i wprost pytali jego przyjaciół, gdzie zniknął Gabe, a ci im nie odpowiadali?
– Nie wiem, czy Mo-Mo kiedykolwiek zadała to pytanie wprost. Ale myślę, że właśnie tak było.
– Może wylądował na odwyku – mówi Lea.
– Nie wygląda mi na narkomana. Ale jeśli grał w drużynie bejsbolowej, może brał sterydy lub coś podobnego.
– Albo środki przeciwbólowe. Albo NyQuil6.
6 Lek zawierający pseudoefedrynę – substancję pobudzającą ośrodkowy układ nerwowy (przyp. red.).
– Nie idzie się na odwyk z powodu NyQuilu.
– Wiesz, czasem nie łapiesz, że żartuję, i bierzesz moje wygłupy na poważnie.
Odrzucam głowę do tyłu i się śmieję.
– Może chodziło o metamfetaminę. Albo o uzależnienie od seksu! – dorzucam dramatycznym szeptem.
– Myślę, Dan, że jeśli on jest choć w połowie tak tajemniczy, jak sądzisz, to prawdopodobnie pracował za granicą jako tatuażysta angielskiej królowej lub coś podobnego.
– W związku z czym nasuwa się pytanie: jaki tatuaż mogłaby zrobić sobie angielska królowa?
– Z pieskiem corgi w koronie – odpowiada Lea bez zastanowienia. – A jaki tatuaż zrobiłby sobie Gabe?
Gabe jest już kilka przecznic dalej. Idziemy w żółwim tempie i musimy skręcić w następną ulicę, ale w oddali wciąż widzimy jego czerwoną koszulkę.
– Tatuaż z mamą – mówię z szerokim uśmiechem.
– Z pewnością. Na bicepsie.
– Pewnie tak.
– Jesteś pewien, że to gej? – pyta Lea, wyginając usta w podkówkę.
– Prawie pewien – mówię, drapiąc się po głowie. – Mój gejowski radar czasem wariuje, ale nie zdarza się to często.
Lea się uśmiecha.
– W takim razie naszą misją będzie zeswatanie was. I musimy się dowiedzieć, dlaczego zniknął w zeszłym semestrze.
– Zgoda. – Podaję jej rękę na znak zawarcia porozumienia. A potem idziemy na tacos za dolara do Casa del Sol.
Pam (żona Ingi)
– Prowadzisz zajęcia już od kilku tygodni, więc chciałabym wiedzieć, kogo typujesz w tym semestrze – oświadczam, gdy w piątkowy wieczór siadamy do kolacji. Rzadko jemy razem posiłki, ale jeśli już się to zdarza, to właśnie w piątkowe wieczory.
– Nie do wiary, że jeszcze ci nie powiedziałam – mówi Inga z błyskiem w oku. – Tym razem to chłopak i dziewczyna: Gabe i Lea. Gdy powiem ci, że są uroczy, to znaczy, że naprawdę tacy są.
– Mówisz tak o wszystkich – odpowiadam, sadowiąc się wygodnie i sącząc wino.
Przewraca oczami.
– Bo wszyscy moi studenci są uroczy, ale w tych dwojgu jest coś szczególnego. Mam wrażenie, że zauważyłabym ich wszędzie, nie tylko na zajęciach.
– Już tak kiedyś mówiłaś.
– Wiem! Ale tych dwoje to świetny materiał na parę. Kiedy ona czytała na zajęciach swoją pracę, miałam wrażenie, że on się ślinił.
– Może właśnie wrócił od dentysty.
– Dlaczego zawsze musisz się ze mną droczyć? – pyta Inga, patrząc na mnie gniewnie. – Z tego coś będzie, nie ma innej możliwości. Między nimi jest chemia, której nie da się nie zauważyć. Nawet nie wiem, jakie łączą ich relacje, ale zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby byli parą.
Kręcę głową, choć nie mogę powstrzymać uśmiechu. Moja dziewczyna upodobała sobie swatanie.
– Albo żeby przynajmniej ze sobą porozmawiali.
– Oczywiście – przytakuję, drocząc się z nią.
Inga nawet tego nie zauważa i kontynuuje:
– Siedzą obok siebie na prawie każdych zajęciach. Czasami Victor zajmuje miejsce między nimi – dodaje, krzywiąc się.
– Przeklęty Victor! – mówię i wyrzucam w górę pięść. – A kto to jest Victor?
– To jeden z tych studentów, którzy muszą zaliczyć zajęcia z literatury, żeby spełnić wymogi formalne.
– A, to ten.
– Miał czelność przyjść do mnie na dyżur i poprosić, abym zmieniła program nauczania ze względu na jego grafik. Chciałam go trzasnąć.
– Zawsze się znajdzie jakiś bezczelny student.
– Przypomina mi trochę tego Indianina z Wrednych dziewczyn…
– Kevina G. – dodaję bez zastanowienia.
– Tak! Martwi mnie to, że on nie lubi moich zajęć. Trochę się boję, że coś zepsuje. Jest jak chwast w oazie kreatywnego pisania.
– Znam ten typ.
– Lea i Gabe czasem robią tak: jedno patrzy na drugie, jakby chciało coś powiedzieć, a potem – gdy to drugie wyczuwa, że ktoś mu się przygląda – to pierwsze odwraca wzrok i gapi się w sufit.
– Ach, kiepska synchronizacja.
– To jest najgorsze. Ale Gabe i Lea i tak się w sobie zakochają, wspomnisz moje słowa – mówi, uderzając palcem w stół, aby podkreślić swoją wypowiedź.
– Zapamiętam.
Przez kilka minut nic nie mówimy. Jemy.
– Co nowego w świecie astrofizyki? – pyta Inga.
– Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat, a ty wciąż nie wiesz, czym się zajmuję.
– Nie, naprawdę nie wiem.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej