Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

My, ludzie z Marca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

My, ludzie z Marca - ebook

Książka wydana we współpracy z Instytutem Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk

Dla tysięcy młodych ludzi, którzy w marcu 1968 roku zaprotestowali przeciwko partyjnej dyktaturze, udział w buncie był doświadczeniem przełomowym. Studenckie strajki i manifestacje zmieniły ich sposób widzenia świata i ukształtowały życiowe ścieżki. W ten sposób wyłoniła się generacja, która później stworzyła KOR i uformowała oblicze Solidarności. My, ludzie z Marca to pierwszy taki portret pokolenia ’68 – potoczysta opowieść stworzona na podstawie kilkudziesięciu nigdy niepublikowanych wywiadów autobiograficznych. Książka ukazuje życiorysy bohaterów od dzieciństwa aż po rok 1989; przedstawia losy zarówno legendarnych opozycjonistów, jak i mniej znanych buntowników z Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Gdańska. Zawiera biografie działaczy urodzonych w rodzinach komunistycznych i AK-owskich, ludzi o różnych poglądach politycznych i różnym stosunku do przemian Okrągłego Stołu. Książka próbuje też odpowiedzieć na pytanie o miejsce polskiego buntu w ogólnoświatowym proteście młodzieży 1968 roku.

"W plątaninie biograficznych trajektorii niektóre linie pogrubiają się, tworząc coraz wyraźniejsze kontury. Podobieństwo motywów i sekwencji we wspomnieniach dawnych buntowników sygnalizuje istnienie formacji generacyjnej, złączonej wspólnotą doświadczeń. To właśnie jest pokolenie ’68."

Piotr Osęka

"Mam taką świadomość, że dzisiaj dwudziestojednolatek, czternastolatek, trzydziestosześciolatek może wybierać między milionem możliwości […] Wszystko jest. Natomiast ja w trzynastym, czternastym roku życia żyłem w cieniu wojny i właściwie podstawowym zajęciem na podwórku to była zabawa: co byś zrobił, jakby cię teraz Niemcy gonili? […] To wszystko było takie garowskie, przerośnięte wojenną aurą, mimo że nie urodziłem się w czasie wojny, czuję cień wojny na swoim dzieciństwie i młodości."

Jacek Kleyff

"Jesteśmy tym wyżem demograficznym powojennym, tak zwanym pokoleniem dwudziestolecia PRL-u. To znaczy myśmy mieli dwadzieścia lat wtedy, kiedy PRL miał dwadzieścia lat."

Barbara Toruńczyk

"Myśmy byli tak zmaglowani przez Marzec, pozbawieni [przez władzę] wszelkich możliwości [...] W związku z tym stworzyliśmy sobie środowisko z ambicjami, własne. Otóż ono było pociągające z zewnątrz."

Teresa Bogucka

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8049-028-4
Rozmiar pliku: 815 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W serii ukazały się:

Christian Ingrao Czarni myśliwi. Brygada Dirlewangera

Christopher R. Browning Pamięć przetrwania. Nazistowski obóz pracy oczami więźniów

Gao Ertai W poszukiwaniu ojczyzny. Wspomnienia z chińskiego obozu pracy

Jael Neeman Byliśmy przyszłością

Božidar Jezernik Naga Wyspa. Gułag Tity

Frank Dikötter Wielki głód. Tragiczne skutki polityki Mao 1958–1962

Huszang Asadi Listy do mojego oprawcy. Miłość, rewolucja i irańskie więzienie

Szimon Peres, David Landau Ben Gurion. Żywot polityczny

Christian Ingrao Wierzyć i niszczyć. Intelektualiści w machinie wojennej SS

Julius Margolin Podróż do krainy zeków

Patrick Montague Chełmno. Pierwszy nazistowski obóz zagłady

Calder Walton Imperium tajemnic. Brytyjski wywiad, zimna wojna i upadek imperium

Następna książka w serii:

Wendy Lower Furie Hitlera. Niemki na froncie wschodnimWstęp

Pamięć o wielkiej fali studenckich protestów, która w marcu 1968 roku przetoczyła się przez Polskę, powoli blaknie. Po kilkudziesięciu latach hasła i emocje młodzieżowego buntu wydają się coraz mniej zrozumiałe, a samo zdarzenie staje się częścią odległej epoki – podobnie jak wybuch drugiej wojny światowej lub zamach majowy. Jednak uczestnicy wydarzeń marcowych nadal wspominają tamten czas z błyskiem w oku.

Anna Dodziuk, która brała udział w wiecach studenckich na Uniwersytecie Warszawskim i politechnice, czterdzieści lat później nie miała wątpliwości, że były to wydarzenia brzemienne w skutki.

Myślę, że wiele osób w Marcu czegoś takiego doznało – absolutnego uskrzyd­lenia, kiedy się jest razem z dużą ilością ludzi, którzy walczą o słuszną sprawę. To jest warte wszystkich pieniędzy. Myślę, że dla niektórych ludzi to było warte więzienia. Przez te parę dni można było pożyć choćby na wolnym uniwersytecie, jeśli nie w wolnej Polsce. To oczywiście było widać na twarzach, to samo było w gdańskiej stoczni potem. Są takie momenty, kiedy ludzie się jednoczą w szlachetnym celu, racja moralna jest po naszej stronie. Jesteśmy razem, możemy oddychać. To jest przeżycie, które naprawdę, myślę, tylko parokrotnie można mieć w życiu. Nasze pokolenie go miało dużo więcej niż inne pokolenia.

Badania prowadzone w ostatnich latach pokazują, że skala wydarzeń w roku 1968 była większa, niż wcześniej sądzono. Protesty wybuchały także w małych miastach i ogarnęły wszystkie ośrodki akademickie; prawdopodobnie przyłączyła się do nich większość studentów kraju. Jak stwierdził Jerzy Eisler, „wolnościowy ruch studentów objął wszystkie cywilne wyższe szkoły w kraju. To był rzeczywiście ruch ogarniający dziesiątki tysięcy ludzi”.

Czy wrzenie na politechnikach i uniwersytetach, trwające przez blisko trzy marcowe tygodnie, wpłynęło na dalsze losy protestującej młodzieży? Spontaniczny bunt nie mógł się rozwinąć i przekształcić w organizację polityczną, ku czemu zmierzał. Został przez władze stłumiony w zarodku: posypały się rozkazy aresztowania, wiele osób wyrzucono z uczelni i pozbawiono możliwości normalnego życia. Jednocześnie relacje świadków pokazują, że był to czas przeżywany wyjątkowo intensywnie; nawet z perspektywy wielu późniejszych doświadczeń wspominany jako moment przełomowy – podniosły i nadający wyobrażeniom o świecie nowy sens.

Jan Walc wspominał po trzynastu latach:

I tak jak dla ówczesnych władz Marzec był demonstracją pogardy dla wartości, dla mojego pokolenia był to moment niezwykle silnego związania się z wartościami, moment, w którym poczuliśmy, że wpisujemy się w historię naszego narodu, bo oto nadszedł nasz czas i nie musimy już zazdrościć pokoleniu naszych rodziców, że miało w czasie wojny szansę sprawdzenia się, szansę, której nam przez lata odmawiano. Było to wszystko przez nas odczuwane na wyrost, ale to właśnie powodowało, że Marzec dla nas wszystkich był tak wielkim i wspaniałym przeżyciem. ale jest w niej dla mnie też nostalgiczny osad smutku, bo wiem, że coś tak pięknego jak Marzec 68 już się w moim życiu nie powtórzy.

Pojęcie „pokolenie ’68” – w różnych formach i odmianach – chociaż przywoływane zarówno w publicystyce, jak i w pracach akademickich, na gruncie polskim wydaje się mniej popularne niż we Francji, Włoszech czy Niemczech. Przede wszystkim ma większą konkurencję, bo przyjęło się wyróżniać w Polsce wiele innych formacji generacyjnych. Przed wojną posługiwano się pojęciem „pokolenie legionów”, w okresie ­PRL-u mówiono o „pokoleniu Kolumbów” (od tytułu książki Romana Bratnego), które walczyło w powstaniu warszawskim, „pokoleniu tubylców” urodzonym już w Polsce komunistycznej, „pokoleniu ZMP” i „pokoleniu Października ’56”. Z czasem zaczęto też wyróżniać „pokolenie Grudnia ’70”, „pokolenie Solidarności”, „pokolenie ’89”. Im bliżej współczesności, tym gęściej od generacyjnych formacji: dla okresu III RP ukuto co najmniej kilkanaście nazw różnych pokoleń, często kierując się bardziej publicystyczną intuicją niż socjologicznym namysłem.

Próżno by szukać generacyjnej narracji w treści marcowych postulatów – studenci, pisząc rezolucje, nie występowali w imieniu młodych jako oddzielnej grupy społecznej ani nie nadawali znaczenia podziałom pokoleniowym. Polski ruch kontestacyjny nie miał swojego Weinberga, głoszącego, by „nie ufać nikomu po trzydziestce”. To oczywiste, że uczestnicy strajków i wieców, w momencie gdy się rozgrywały, nie wiedzieli ani nie potrafili sobie wyobrazić, jaki wpływ wywrze Marzec na ich dalsze życie. Jak się wydaje, polskie pokolenie ’68 pierwszy raz zostało wyodrębnione w 1971 roku przez Marcina Wolskiego, autora piosenki Dobre wychowanie. Słowa: „Pokolenie Kolumbów, zetempowców, tubylców / bardzo modne i trafne terminy / lecz jak nazwać nas, młodszych, / w ciągu trzech lat dorosłych / od tej wiosny przedwczesnej do zimy”, znakomicie oddawały nastroje młodych, których polityczne dojrzewanie rozciągało się między Marcem ’68 a Grudniem ’70. Piosenka śpiewana przez Jacka Kleyffa podczas występów kabaretu Salon Niezależnych budziła entuzjazm na widowni.

Utwór natychmiast stał się hymnem pokolenia i kolejnym znakiem firmowym Salonu – pisał Tadeusz Nyczek. – Będzie odnosił sukcesy nie tylko jako fragment programu kabaretowego, ale samodzielny protest song.

od razu zrobiłem taką rewolucyjną muzykę – wspominał Jacek Kleyff. – I tą piosenką wygraliśmy festiwal w Krakowie, a telewizja nie puściła głównej nagrody. I bardzo nam tym pomogła, dlatego że się zrobił straszny szum. I ta piosenka momentalnie zrobiła karierę w nagraniach bezdebitowych. Poszła normalnie na cały kraj. Wszyscy ją znali. Na studenckich koncertach… Tak że już było tak, że nawet jak mi w pewnym momencie cenzura zabroniła jej śpiewać na koncertach, to wchodziliśmy na scenę i ludzie nie dawali nam skończyć aż… „Dobre wychowanie, Dobre wychowanie!” I przychodził kierownik klubu: „Śpiewaj”.

Przekonanie, że udział w studenckim buncie ukształtował specyficzną formację społeczno-generacyjną – innymi słowy: że istnieje pewna grupa mająca wiele cech wspólnych, dla której Marzec był ważniejszy niż dla reszty Polaków – narasta od końca lat siedemdziesiątych. W 1978 roku o pokoleniu ’68 pisał na łamach „Krytyki” Stanisław Barańczak. Ważnym etapem w rozwoju tej koncepcji stała się konferencja poświęcona wydarzeniom marcowym, zorganizowana na Uniwersytecie Warszawskim. „Solidarnościowa” rewolucja stworzyła warunki do pierwszej publicznej debaty na temat wydarzeń sprzed trzynastu lat. Koncepcja generacyjna przewijała się wówczas w wielu interpretacjach Marca – na przykład Kazimierz Wóycicki mówił:

Marzec zaczyna ten namysł , dojrzewa w nim pokolenie, które w dziedzinie doktrynalnej, w dziedzinie politycznej, ideowej zaczyna myśleć w zupełnie nowy sposób i spory zaczynają się toczyć na zupełnie nowych frontach.

W naukach społecznych termin „pokolenie Marca 1968” upowszechnił się na początku lat osiemdziesiątych, przede wszystkim za sprawą Ireneusza Krzemińskiego, który w szeregach warszawskiej Solidarności precyzyjnie wyodrębnił i zdefiniował grupę ludzi ukształtowanych przez Marzec. W dwudziestą rocznicę studenckiego buntu miesięcznik „Więź” opublikował odpowiedzi na ankietę „Czy istnieje pokolenie marcowe?”. Wszyscy piszący przytaczali dowody na istnienie takiej formacji, a także kreślili jej charakterystyki (zmasakrowane wprawdzie przez cenzurę). Jednak większość uczestników ankiety – między innymi Jadwiga Staniszkis, Marcin Król, Ryszard Bugaj, Jacek Kurczewski – była zarazem czynnymi badaczami w dziedzinie nauk społecznych, a struktura ich narracji pokazuje, że rok 1968 obserwowali raczej z zewnątrz niż od środka.

Analogiczny sondaż przeprowadzony w tym samym czasie wśród uczestników Marca dał wyniki o wiele bardziej niejednoznaczne. Okazało się, że dawni kontestatorzy z rezerwą mówią o sobie w kategoriach zbiorowości.

Przed kilkunastu laty zwróciłem się z krótką ankietą na temat świadomości pokoleniowej do grupy osób, które postrzegałem jako współtworzące etos pokolenia marcowego, uzyskałem jednak wyjątkowo mierne rezultaty – pisał Krzemiński w 1998 roku. – Okazało się, że ludzie tego pokolenia, podzielający wyraźny system wartości, co więcej, dający mu wyraz w spontanicznym działaniu społecznym, zarazem są jak najdalsi od uznania jakiejkolwiek „grupowej przynależności”. Fakt, że na ankietę odpowiedziało niewiele osób, był spowodowany właściwościami ich systemu wartości, przede wszystkim szczególnym znaczeniem indywidualności. Chodzi bowiem o taki system wartości, w którym indywidualność była tak dalece chronionym dobrem, iż przyznanie się do „kolektywnej tożsamości” było traktowane jako coś zagrażającego jednostkowej niezależności, nawet gdy chodziło o przynależność tak słabo zinstytucjonalizowaną jak grupa pokoleniowa.

Z tymi słowami dość wyraźnie kontrastują opinie działaczy Marca, wyrażone w ostatnich latach. W autobiograficznych narracjach dominuje poczucie generacyjnej tożsamości, świadkowie wydarzeń uznają się ex post za część specyficznej zbiorowości zrodzonej w czasie marcowych protestów (o czym czytelnik tej książki będzie mógł się wielokrotnie przekonać). Czy zatem rzeczywiście „istnieje pokolenie marcowe”? I co właściwie oznacza tak postawione pytanie?

W planie subiektywnym pokolenie marcowe kształtuje się w ciągu dwudziestu lat – między Marcem a pierwszymi latami III Rzeczpospolitej. W tym czasie rośnie liczba osób, które pokoleniową narrację przyjmują za własną. Narrację zawierającą nie tylko przeświadczenie o wspólnocie celów (na przykład „w Marcu walczyliśmy o wolność słowa”), ale też obserwację, że ludzie pokolenia ’68 stali się osobnym (i ważnym) podmiotem procesów społecznych rozgrywających się w następnych dekadach. Janusz Bazydło, uczestnik protestów na KUL-u, mówił po latach:

, którzy potem w jakiś sposób zaczęli działalność opozycyjną w latach siedemdziesiątych – tak jak w moim wypadku niezależną działalność poligraficzną – to są właśnie ludzie Marca.

Nie da się jednoznacznie zweryfikować, czy koncepcja pokolenia ’68 jest tylko subiektywnym wyobrażeniem uczestników, czy także prawdziwą obserwacją socjologiczną. Badacz, który chciałby sprostać takiemu zadaniu, szybko się zorientuje, że brak mu zarówno narzędzi, jak i źródeł. Ciekawsza i chyba bardziej wartościowa byłaby natomiast próba napisania biografii zbiorowej uczestników marcowego protestu. Tylko śledząc i porównując koleje ich losów, możemy zobaczyć, do jakiego stopnia tworzyli jednolitą formację i jaki był przebieg ich życiowych trajektorii.

Z jakich domów wywodzili się marcowi kontestatorzy? Jak postrzegali kraj, w którym przyszło im dorastać? Co skłoniło ich do zademonstrowania otwartego nieposłuszeństwa wobec władzy? Jakimi strategiami protestu się posługiwali? W jaki sposób Marzec ukształtował ich biografie?

Niniejsza książka stanowi próbę odpowiedzi na te pytania. Podstawowym budulcem narracji jest ponad sześćdziesiąt niepublikowanych dotąd relacji autobiograficznych, zebranych w latach 2006–2013. Większość wywiadów przeprowadziłem w ramach międzynarodowego projektu badawczego pod kierunkiem Roberta Gildea z Uniwersytetu w Oksfordzie zatytułowanego Around 1968. Activism, Networks, Trajectories, kilka relacji zebrałem, uczestnicząc w projekcie Solidarność – geneza rewolucji. Pozostałe wywiady pochodzą z Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią, przede wszystkim z zespołu Pamiętanie Peerelu. Opowieści o wspólnych i indywidualnych sposobach na system. 1956–1989, oraz Archiwum Programu Historia Mówiona Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”. Cytowane wypowiedzi niekiedy uzupełniałem fragmentami publikowanych wspomnień i relacji – dodatkowe źródła mają charakter pomocniczy i wprowadziłem je, aby lepiej ukazać dynamikę omawianych procesów.

Respondenci zostali dobrani spośród przywódców i uczestników studenckich protestów w niemal wszystkich ośrodkach akademickich Polski. Próba badawcza obejmuje zarówno przedstawicieli młodzieżowych środowisk aktywnych politycznie od pierwszej połowy lat sześćdziesiątych, jak i buntowników, którzy dopiero w Marcu wystąpili przeciwko systemowi. Książka opowiada o marcowych wydarzeniach w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu, Łodzi, Lublinie, a także w wielu małych miejscowościach, z których wywodzą się bohaterowie.

Zbiorowa biografia „ludzi z Marca” nie jest – bo być nie może – prostą sumą opowiedzianych życiorysów, jednak po nałożeniu na siebie wszystkich relacji dostrzegamy, że wyłaniają się z nich pewne wzory, a schematy ścieżek życiowych się powtarzają. W plątaninie biograficznych trajektorii niektóre linie pogrubiają się, tworząc coraz wyraźniejsze kontury. Podobieństwo motywów i sekwencji we wspomnieniach dawnych buntowników sygnalizuje istnienie formacji generacyjnej, złączonej wspólnotą doświadczeń. To właśnie jest pokolenie ’68.

Bohaterami opowieści są wyłącznie młodzi inteligenci, studenci i wykładowcy uniwersytetów albo uczniowie ostatnich klas licealnych. Takie zawężenie zasięgu marcowego buntu jest zabiegiem kontrowersyjnym, ale w pełni świadomym. Niewątpliwie w ostatnich latach ukształtowała się tendencja, żeby Marzec traktować jako ogólnopolską rewoltę młodych – w tym także młodych robotników i urzędników. Głównym argumentem przemawiającym za tą tezą są dokumenty MSW ujawniające, że „w związku z ekscesami marca 1968 roku” zatrzymano łącznie 2725 osób, w tym 937 robotników oraz 641 studentów, a także kilkuset uczniów i pracowników umysłowych.

Odwołując się do tych danych, Andrzej Friszke pisał:

Czyżby więc należało podważyć tezę, że robotnicy się „nie ruszyli”? W marcu 1968 roku robotnicy nie wystąpili jako grupa społeczna, nie działali na terenie swoich fabryk, występowali indywidualnie lub w małych grupach jako cząstka tłumu w czasie ulicznych demonstracji. Była to wszakże cząstka pokaźna.

Z takim poglądem częściowo polemizował Marcin Zaremba – zwracając uwagę, że zachowania większości robotników były podporządkowane „syndromowi autorytarno-konformistycznemu” – ale jako istotny trop wskazał młody wiek protestujących robotników.

Sugerowałoby to, iż w Marcu ’68 mieliśmy raczej do czynienia z ruchem pokoleniowym, którego jedną z istotniejszych spójni była więź pokoleniowa. Innymi słowy, to nie robotnicy ruszyli, tylko młodzież.

Kropkę nad „i” postawił Jerzy Eisler, który w swojej monumentalnej monografii poświęconej wydarzeniom 1968 roku w Polsce zdecydowanie bronił poglądu, że Marzec objął swoim zasięgiem wszystkie grupy społeczne i był protestem ogólnonarodowym.

Wielokrotnie wspominałem, że błędem jest traktowanie fali młodzieżowej kontestacji w Polsce w Marcu 1968 roku wyłącznie jako ruchu studenckiego. Nawet jeżeli – co nie ulega wątpliwości – studenci stanowili siłę napędzającą ówczesne protesty, to przecież nie miały one wąsko rozumianego charakteru akademickiego i wykraczały daleko poza kwestie nurtujące wyłącznie to środowisko. Polscy studenci – inaczej niż ich koledzy na Zachodzie – przemawiali wtenczas w imieniu całego niemal społeczeństwa, upominając się o sprawy natury zasadniczej, ważne nie tylko dla nich, lecz dla ogółu Polaków. Nie wolno też zapominać, że w wielu wypadkach w ulicznych demonstracjach brali udział młodzi robotnicy czy też młodzież szkolna. Trudno również pominąć milczeniem fakt, że do ulicznych wystąpień dochodziło także w miastach, w których w 1968 roku nie było jeszcze szkół wyższych. Młodzi robotnicy często byli dla studentów po prostu kolegami z podstawówki, z podwórka, drużyny harcerskiej czy klubu sportowego.

Mimo prób nie udało mi się jednak skontaktować z żadnym robotnikiem biorącym udział w marcowych protestach, a pochodzące od tej grupy relacje są bardzo nieliczne. Wszystko wskazuje na to, że robotnicy, biorąc udział w protestach, pozostali zatomizowaną masą. Nie tworzyli środowiska ani nie porozumiewali się ze sobą, nie mówiąc już o próbie budowania organizacji. Ich udział w Marcu ograniczał się do ulicznych manifestacji i starć z ZOMO. Nie rozrzucali ulotek, nie szykowali strajków, nie formułowali postulatów. Można postawić tezę, że tłem rozruchów, w których brali udział lub które współorganizowali, nie była solidarność ze studentami ani sprzeciw wobec autorytarnych praktyk systemu. Chodziło przede wszystkim o przygodę – o walkę z milicją, podejmowaną dla samej walki, do czego zawsze bardziej skorzy lub nawet chętni są ludzie młodzi. Warto przy tym pamiętać, że robotnicy byli w społeczeństwie po prostu grupą o wiele liczniejszą niż studenci. Nie mniej ważnym potwierdzeniem tej tezy są relacje samych studentów. Niemal jednomyślnie skarżą się, że robotnicy pozostali obojętni na ich protest, a liczne próby nawiązywania kontaktów spalały na panewce. Szerzej piszę o tym w rozdziale A wy w ogóle wiecie, co to jest strajk?

Wieloznaczność terminu „pokolenie ’68” wynika też z innych przyczyn. W niektórych pracach termin ten utożsamiany jest ze społecznością polskich Żydów, których antysemicka nagonka zmusiła do emigracji i dla których rok 1968 bez wątpienia był punktem zwrotnym, czynnikiem jak żaden inny determinującym późniejszą biografię. Wyrazistym przykła­dem takiego podejścia jest książka Joanny Wiszniewicz Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca, stanowiąca zbiór autobiograficznych wywiadów. Niewątpliwie, oba „pokolenia marcowe” mają dużo wspólnego: wielu pomarcowych emigrantów aktywnie włączyło się wcześniej w studenckie strajki, wielu kontestatorów miało korzenie żydowskie (co skwapliwie wykorzystywały władze). Kwestia toż­samości polskich Żydów będzie w tej książce wielokrotnie analizowana, a fragmenty wywiadów Wiszniewicz zostaną wplecione do narracji, jednak wątek ten podporządkowany jest głównemu założeniu pracy: rekonstrukcji biografii marcowych buntowników.

Książka ta nie jest także poświęcona „literackiemu” pokoleniu ’68 – formacji, która swoje marcowe doświadczenia wyrażała w książkach i wierszach. Pisze o nim Lidia Burska w erudycyjnym studium Awangarda i inne złudzenia. O pokoleniu ’68 w Polsce. Chociaż autorka przedstawia polityczne kalendarium Marca, dzieje studenckiego buntu są dla niej tłem do pokazania, jak zmiana politycznej świadomości wpływała na twórczość elit artystycznych. Cytuje Stanisława Barańczaka: „To nie przeżycie pokoleniowe tworzy poetę, ale poeta tworzy sobie przeżycie pokoleniowe”. Z pewnością wielu „ludzi z Marca” pozostawało pod wpływem pisarzy Nowej Fali, jednak moja książka koncentruje się na zjawiskach społecznych, nie zaś prądach kulturowych oraz intelektualnych.

Rewersem pokolenia Marca jest wreszcie pokolenie ZMP, ponieważ dla obu rok 1968 okazał się doświadczeniem formacyjnym – chociaż kształtującym krańcowo odmienne postawy. Ludzie, którzy pod koniec lat sześćdziesiątych dobijali czterdziestki, wywodzili się z kohorty demograficznej urodzonej na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych. Byli małymi dziećmi, gdy II Rzeczpospolitą targały konflikty polityczne, ominęła ich walka w partyzantce i powstaniu warszawskim, po wojnie wstąpili do ZMP, ale byli zbyt młodzi, aby zapewnić sobie pozycję w strukturach władzy. Charakterystyczny dla realnego socjalizmu system dożywotniego zajmowania większości stanowisk w partii i administracji państwowej doprowadził za czasów Władysława Gomułki do całkowitego zablokowania dróg awansu. Należący do partii (a także bezpartyjni) czterdziestolatkowie niecierpliwie wyczekiwali wydarzenia, które rozbije zastygłą hierarchię i stworzy okazję do wspięcia się po szczeblach kariery. Kampania antysyjonistyczna zainicjowana przez Mieczysława Moczara stała się taką okazją. Nieprzypadkowo większość marcowych hunwejbinów, entuzjastycznych wykonawców antysemickiej czystki, należy do jednej generacji.

Książka niniejsza jest owocem nałożenia na siebie dwóch koncepcji i metodologii badawczych: teorii pokolenia i historii mówionej. Jako że jedna zawiera schematy interpretowania procesów społecznych, a druga wzory odczytywania źródeł, takie połączenie wydaje się optymalną strategią badawczą. Pozwala opisać zjawiska trudne do uchwycenia przy użyciu tradycyjnego warsztatu historycznego, opartego na badaniach archiwalnych i kronikarskim rekonstruowaniu wydarzeń.

W najnowszych badaniach historyczno-socjologicznych zwraca się uwagę na fakt, że koncept generacyjny oferuje potencjał wciąż nie w pełni wykorzystany. Jak pisze Stephen Lovell: „Wspólnoty połączone datą urodzenia i formami zachowań nigdy nie zajęły w badaniach takiego miejsca ani nie były traktowane z taką uwagą, jakimi cieszyły się inne nowo­żytne wyznaczniki społecznej tożsamości: klasa, narodowość i płeć”. Autor zwraca uwagę, że ów brak daje się we znaki szczególnie w naukach historycznych, którym koncept generacji oferuje wszak ogromne możliwości. Historyków, jak twierdzi, odstręcza przede wszystkim wielość (i wieloznaczność) definicji tego terminu, problemów przysparzają także kwestie warsztatowe – jakimi narzędziami badać zjawisko plasujące się na pograniczu historii, socjologii i politologii.

Problem następstwa pokoleń intrygował już badaczy starożytności – na przykład Herodot pisał o roli, jaką kolejne generacje odegrały w wojnach perskich. Na nowo pojęcie to poddali analizie osiemnastowieczni filozofowie. David Hume zastanawiał się, co by się stało, gdyby – tak jak dzieje się z owadami – wszyscy ludzie umarli w tym samym momencie i zostali zastąpieni przez całkiem nowe pokolenie. Doszedł do wniosku, że świat zmieniłby się nie do poznania, zniknęłyby bowiem prowadzące do konfliktów napięcia pomiędzy generacjami, a społeczeństwo zdobyłoby zupełną swobodę w kształtowaniu nowych ustrojów, praw i obyczajów, nieskrępowane tradycją. Obserwacja ta, wskazująca na rolę demograficznej kohorty – grupy ludzi urodzonych w tym samym roku (lub kilku sąsiadujących latach) – wyznaczyła przełom w myśleniu o procesach historycznych.

Wątek ten odnajdziemy między innymi w pracach Augusta Comte’a i Wilhelma Diltheya. Pierwszy zwrócił uwagę, że sukcesja pokoleń pozostaje w ścisłym związku z dynamiką procesów dziejowych: im szybciej (częściej) generacje następują po sobie, tym gwałtowniejszy jest bieg dziejów. Z kolei Dilthey jako pierwszy powiązał wspólnotę wieku ze wspólnotą przekonań. Podkreślił znaczenie doświadczeń kształtujących jednostkę w okresie wkraczania w dorosłość i zwrócił uwagę, że roczniki uformowane przez podobne doświadczenia zyskują niepowtarzalną tożsamość polityczną i kulturową. Swoje obserwacje odnosił do elity – „jednostek wybitnych” – które stają się forpocztą nowych prądów ideowych i artystycznych.

Podwaliny pod nowoczesną koncepcję pokolenia położył Karl Mannheim. Jak się powszechnie sądzi, socjolog ten formułował swoje teorie pod wpływem osobistych doświadczeń: wykładał na niemieckich uniwersytetach w okresie Republiki Weimarskiej, a prześladowania związane z dojściem Hitlera do władzy zmusiły go do emigracji. Obserwując dynamikę, z jaką narodowy socjalizm rósł w siłę, doszedł do wniosku, że jego głównym mechanizmem napędowym były (niespełnione) ambicje konkretnych roczników mających podobny system wartości.

Przynależność do pokolenia jest uwarunkowana istnieniem biologicznych rytmów rządzących ludzką egzystencją – czynników życia i śmierci, ograniczeniem długości życia, starzeniem się – pisał w 1928 roku. – Jednostki, które należą do tej samej generacji, które łączy ten sam rok urodzenia, zajmują tym samym wspólne miejsce w historycznym wymiarze procesów społecznych.

Jednocześnie przestrzegał przed absolutyzowaniem uwarunkowań biologicznych, ponieważ stanowią one jedynie punkt wyjścia do zdefiniowania pokolenia, nie wyczerpując jego właściwości. W tym sensie Mannheim jest pionierem opisywania mechanizmów kształtujących generację, konsekwentnie rozdzielał bowiem pokolenie sensu largo od pokolenia sensu stricto: kohortę wiekową od specyficznej społecznej formacji, która może się z niej dopiero wyłonić.

Pokolenie we właściwym – a więc węższym – znaczeniu tego słowa powstaje pod wpływem określonych czynników psychologicznych, za sprawą których jednostki przyjmują ten sam system postaw i przekonań.

Społeczne znaczenie tych zasad formacyjnych i interpretacyjnych polega na tworzeniu więzi pomiędzy odseparowanymi jednostkami, które mogły nigdy nie nawiązać ze sobą osobistego kontaktu – pisał Mannheim. – Podczas gdy samo „umiejscowienie” w danej generacji ma tylko potencjalne znaczenie, pokolenie w ścisłym znaczeniu tego słowa powstaje, kiedy podobnie „umiejscowionych” równolatków łączy wspólnota losów, idei i poglądów, w pewien sposób powiązanych z rozwojem generacji. W ramach wspólnoty ludzi dzielących ten sam los może się narodzić kilka różnych formacji generacyjnych. Ich cechą dystynktywną jest to, że nie obejmują wyłącznie luźnej zbiorowości jednostek uczestniczących co prawda w tym samym zdarzeniu, lecz różnie je interpretujących, ale składają się na nią jednostki tak samo reagujące na to samo wydarzenie i tak samo przez nie uformowane.

Poczynając od pierwszej połowy XX wieku, rozwijają się coraz to nowe interpretacje i definicje terminu „pokolenie”. Część bazuje na zawężonej koncepcji Mannheima, uściślając ją i rozbudowując – między innymi poprzez dociekanie, czym w istocie jest owo formacyjne doświadczenie pokoleniowe (czy na przykład może ono przyjąć formę długotrwałej ekspozycji na zmieniającą się sytuację gospodarczą, czy też ma raczej charakter nagły, traumatyczny). Inne podejścia koncentrują się na badaniu wewnętrznej struktury każdego pokolenia, na przykład poprzez wyróżnienie stałych etapów w jego rozwoju (José Ortega y Gasset). Z czasem ukształtowały się osobne nurty rozpatrujące rolę i znaczenie generacji w poszczególnych gałęziach nauk społecznych. Antropologowie koncentrują się na stałych podziałach pokoleniowych, zakorzenionych w kulturze i odnoszących się do struktur rodzinnych – na pokoleniu dzieci, rodziców i dziadków. Politolodzy biorą pod uwagę przynależność pokoleniową jako istotną zmienną w analizowaniu sympatii wyborczych, opisując stabilność poglądów starszego pokolenia i labilność panującą wśród młodszej części elektoratu (Gabriel Almond, Sidney Verba). Najbardziej zbliżony jest punkt widzenia socjologów i historyków: badacze obu specjalności starają się śledzić losy określonych generacji, a także przełożenie ich wzajemnych relacji (zwłaszcza konfliktów) na dynamikę procesów historycznych i społecznych.

Wśród pokoleń powojennego świata zachodniego, opisywanych przez historyków i badaczy społecznych, jednym z najsłynniejszych jest właś­nie pokolenie ’68. Koncepcja ta występuje w różnych modyfikacjach, dopasowanych do specyfiki historycznej poszczególnych krajów, jednak wspiera się na dwóch filarach. Z jednej strony pokolenie ’68 traktuje się jako część pokolenia baby boom – powojennego wyżu demograficznego, który przez samą swą liczebność stanowił potężną siłę i jak płyta tektoniczna napierał na struktury świata ukształtowane jeszcze w minionym stuleciu. Z drugiej – pokolenie to definiuje się przez międzygeneracyjny konflikt. To właśnie zasadnicze różnice systemu wartości, dzielące dzieci i rodziców oraz starszych braci, miały się stać paliwem rewolucji. W Niemczech źródłem konfliktu był stosunek do nazistowskiego rozdziału w narodowej historii, na który młodzi nie chcieli przymykać oczu i z oburzeniem odkrywali, że narzucony im hierarchiczny świat został zbudowany przez zbrodniarzy wojennych. We Francji podobną rolę odgrywał stosunek do wojny algierskiej, a także wysokie bezrobocie młodych, którzy nie mieli szansy przebić się na rynek opanowany przez doświadczonych pracowników. W Stanach Zjednoczonych osią konfliktu stała się wojna w Wietnamie, od 1965 roku pochłaniająca coraz liczniejsze kontyngenty młodych poborowych, których starsi pouczali, że walka z komunizmem jest ich patriotycznym obowiązkiem. Napięcia narastały też wokół sfery swobód seksualnych i równości płci, młodzi bowiem nie chcieli respektować narzuconych im norm obyczajowych – do tej kwestii wrócę w dalszej części książki.

Krytycy konceptu pokoleniowego zwracają natomiast uwagę, że wymusza on liczne uproszczenia w opisie rzeczywistości. Ich zdaniem biografie aktywistów roku 1968 są znacznie bardziej złożone i różno­rodne, niż wynikałoby to z historycznych narracji poświęconych sixty-eighters. Konflikty pokoleniowe nie występują w takim nasileniu, jakie im się przypisuje, a hołdujący pokoleniowym interpretacjom historycy przymykają oczy na fakt, że wielu liderów francuskiego i niemieckiego buntu wyniosło tradycje rewolucyjne właśnie z domu rodzinnego. Ponadto podejście generacyjne jest zorientowane na badania losów inteligencji, pomija zaś rolę robotników – istotną zwłaszcza w przebiegu protestów włoskich i francuskich. W optyce krytyków termin „pokolenie ’68” odnosi się przede wszystkim do autokreacji dokonanej przez dawnych kontestatorów, którzy ex post budowali środowiskową legendę. W dodatku schematy generacyjnego buntu zapożyczyli z mediów i kultury masowej, które w latach sześćdziesiątych upowszechniały romantyczny wizerunek młodych „buntowników bez powodu”. Interpretowanie historii jako dzieła następujących pokoleń miało mieć też specyficzny wydźwięk moralny: na przykład w debacie o narodowym socjalizmie pozwalało przerzucić odpowiedzialność na barki pokolenia urodzonego w 1918 roku, a więc odsunąć źródło nazistowskiej ideologii głębiej w przeszłość, odepchnąć niechlubną historię dalej od teraźniejszości.

W Polsce do generacyjnego modelu wyjaśniania historii jako pierwszy odwołał się Józef Chałasiński. W książce Młode pokolenie chłopów wskazał na konflikt ról przeżywany przez tę specyficzną pod względem wieku i pochodzenia społecznego grupę, która w swoich wyborach musiała pogodzić dwa konkurencyjne modele życia: wiejski i miejski. Opublikowany w 1959 roku artykuł Mieczysława Wallisa był z kolei pierwszym metodycznym przeglądem istniejących teorii pokolenia. ­Autor, odwołując się zwłaszcza do koncepcji Diltheya i Mannheima, budował własną definicję tego terminu. W jego rozumieniu pokolenie miało nie tylko kulturową genezę, ale i kulturotwórczą rolę. Przejawy funkcjonowania pokoleń w społeczeństwie Wallis widział przede wszystkim w powstawaniu nowych prądów intelektualnych i artystycznych.

Pisał:

Wśród czynników, które z pokolenia w sensie metrykalnym czynią pokolenie w sensie kulturowym, chciałbym położyć szczególny nacisk na wspólne przeżycia w młodości, na wzrastanie w podobnym klimacie intelektualnym i emocjonalnym, w polu działania podobnych sił kulturowych. Rówieśnicy przeżywają w okresie młodości wspólnie wielkie zdarzenia dziejowe – wojny, przewroty polityczne i społeczne, pojawienie się nowych wynalazków, przeobrażających w sposób doniosły życie, nowych systemów filozoficznych i teorii naukowych, nowych prądów literackich lub artystycznych – i te przeżycia tworzą silną więź między nimi.

Wallis zwracał przy tym uwagę, że nie każda kohorta pokoleniowa musi wyłonić z siebie pokolenie jednorodne w wymiarze kulturowym – co jest obserwacją istotną dla tematu niniejszej książki. Zdarzają się okresy „jałowe”, kiedy brak czynników kształtujących wyraziste zbiorowości rówieśnicze. W historii kultury i historii intelektualnej czasy obfitujące w nowe prądy, idee i kierunki artystyczne przeplatane są więc epizodami marazmu i naśladownictwa. Nierównomiernym rozłożeniem pokoleń w dziejach tłumaczył też Wallis fakt, że konflikty między generacjami raz wybuchają żywym ogniem, a kiedy indziej niemal zanikają.

Przegląd badań nad zjawiskiem pokolenia znajdziemy między innymi w pracach Marii Ossowskiej, Antoniny Kłoskowskiej, Krzysztofa Wieleckiego, Jerzego Mikułowskiego-Pomorskiego. Autorzy koncentrują się na różnych nurtach teoretycznych i podsumowując je, proponują własne interpretacje – zazwyczaj dość zbliżone. Ossowska, wychodząc od koncepcji „pokolenia historycznego”, sformułowanej przez Helmuta Schelsky’ego, zauważa, że samo istnienie aspiracji pokoleniowej (a więc pokolenia w wymiarze subiektywnym) jest już zjawiskiem społecznym. Jak pisała:

Młodzi ludzie, którzy brali czynny udział w wydarzeniach października 1956 roku, uważają siebie nieraz za przynależnych do innego pokolenia niż ich o dwa czy trzy lata młodsi koledzy, którzy nie mieli za sobą tych doświadczeń. Ci, którzy brali udział w powstaniu warszawskim w 1944 roku, także mówią o sobie jako o „pokoleniu”, o właściwej sobie fizjonomii. To ostatnie nader pospolite posługiwanie się rozważanym przez nas terminem zasługuje na szczególną uwagę tych, którzy zajmują się badaniem wartości cenionych w jakiejś grupie; włączanie się bowiem przez kogoś do takiego, a nie innego pokolenia pozwala stwierdzić, co miało w jego życiu szczególną wagę.

Oryginalną i wyrazistą koncepcję sformułował w 1983 roku Jan Garewicz. Zdaniem socjologa „pokoleniowość” jest dana tylko niektórym – są okresy w dziejach, które w ogóle nie sprzyjają wyodrębnianiu się pokoleń. Co więcej, doświadczenie pokoleniowe zawsze zdobywa się w młodości, można go doświadczyć tylko wtedy i tylko raz. Wreszcie: generacja wykuwa się, doświadczając traumy.

Istotą przeżycia pokoleniowego jest przedsmak końca świata: jakiemuś gronu ludzi, związanych pewną więzią, wali się jego świat. I nawet jeśli niedługo potem zawali się świat w znaczeniu szerszym, na przykład jeśli niebawem po pożarze wsi nastąpi wojna, pokoleniowym zdarzeniem dla mieszkańców tej wsi może okazać się właśnie pożar i wojna będzie dla niego tylko pożogą na większą skalę.

Teoria traumy jako katalizatora pokoleniowej tożsamości (przed Garewiczem w podobnym duchu pisał Lewis Feuer) wydaje się szczególnie pasować do kontekstu wydarzeń roku 1968. Nie mniej ważną inspiracją dla narracji tej książki jest koncepcja sformułowana przez Hannę Świdę-Ziembę.

Przez termin „pokolenie” rozumieć będę zbiór młodych osób, które podlegając zbliżonym procesom socjalizacji w pewnym określonym okresie historycznym, wyrabiają sobie pewien system kategorii pojęciowych, za pomocą których postrzegają rzeczywistość, określają własną tożsamość, podejmują wybory życiowe i definiują bieżące sytuacje. Ów system kategorii można określić mianem „wspólnoty światopoglądowej”, „światopoglądu zbiorowego”, który stanowi podstawę komunikacji pokolenia, niezależną od wszystkich różnic indywidualnych. Znamienne dla tej definicji jest to, że wyróżnikiem pokolenia staje się ów system znaczeń, który stanowi język naturalnego dyskursu wewnątrz pokolenia.

Jak przekona się czytelnik niniejszej książki, właśnie „wspólnota znaczeń” będzie zasadniczym czynnikiem, łączącym autobiograficzne relacje „ludzi z Marca”.

Poszukując wzorów biograficznych spajających pokolenie ’68, analizuję więc trajektorie życiowe kontestatorów. W ślad za Bogdanem Machem trajektorie owe postrzegam jako „autonomiczną ekspresję osobowości i działania jednostki” niejako w kontrze do – popularnej w Polsce – szkoły Fritza Schützego, akcentującej czynniki deterministyczne (bezwolna jednostka zostawiona na pastwę procesów dziejowych). Zwracam uwagę na „wiązki trajektorii” (pojęcie to wprowadził do nauk społecznych Pierre Bourdieu), a więc obszary, gdzie drogi życiowe przyjmują wspólny lub zbliżony kształt. W tym miejscu należy zaznaczyć, że metoda rekonstruowania ścieżek życiowych aktorów wydarzeń jest obecnie stosowana z dobrym rezultatem w badaniach z pogranicza socjologii i politologii – a więc poświęconych genezie i funkcjonowaniu elit politycznych.

Wykorzystywanie wywiadów autobiograficznych (sięgających od dzieciństwa po współczesność) w badaniach historycznych – zwłaszcza jako podstawowego źródła – jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Metodologia historii mówionej ma bez wątpienia krótszą metrykę niż teoria pokolenia.

Widmo krąży nad salami wykładowymi, widmo historii mówionej – pisał na początku lat osiemdziesiątych Alessandro Portelli, jeden z prekursorów nurtu. – Najwyraźniej panuje strach, że kiedy potok ustnych relacji przełamie tamy, sztuka pisania (a więc też rozumowania) straci rację bytu, zostanie przykryta płynną, amorficzną materią. Ale taka postawa czyni nas ślepymi na fakt, że to właśnie zachwyt sztuką pisania zdeformował naszą percepcję języka i komunikacji w takim stopniu, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć natury przekazu ustnego ani nawet nie potrafimy już dobrze pisać.

Pionierskim studium roku 1968, bazującym na metodzie wywiadów autobiograficznych, była książka 1968. A Student Generation in Revolt, przygotowana przez zespół badaczy pod kierunkiem Ronalda ­Frasera. Na podstawie ponad dwustu wywiadów z aktywistami z ­Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych zrekonstruowano przebieg wydarzeń na obu kontynentach. Książka wykorzystywała nowatorską metodologię, ale – co zarzucali krytycy – jej struktura pozostała dość tradycyjna. Była to historia organizacji studenckich i kalendarium protestów – dzieje społeczne i polityczne lat sześćdziesiątych opowiedziane żywo, ale traktujące fragmenty relacji jako ilustracje w odgórnie przyjętym schemacie interpretacyjnym. Jedna z członkiń zespołu, ­Luiza ­Passerini, rozczarowana kształtem książki, podjęła własne prace nad historią mówioną roku 1968, których rezultatem była przywoływana już książka Autobiography of a Generation. Italy 1968. Celem autorki stało się pokazanie, w jaki sposób świadkowie – poprzez autobiograficzne relacje – nadają sens swoim trajektoriom życiowym. Passerini odsłaniała wewnętrzną strukturę relacji i odczytywała zatopiony w niej system znaczeń. Pisała o wizerunku matki i ojca we wspomnieniach, o satysfakcjach i rozczarowaniach okazywanych przez rozmówców w związku z wyborami z przeszłości i o hierarchii wartości, odzwierciedlonej w opowieściach.

Tematyka oral history stanowi element niezwykle bogatych rozważań nad zagadnieniami związanymi z teorią pamięci i wyobrażeń zbiorowych. „Pamięcioznawstwo” (jak przyjęło się tłumaczyć termin me­mory studies) bazuje na pracach Maurice’a Halbwachsa, Pierre’a Nory, a w ­Polsce Stefana Czarnowskiego. W centrum zainteresowania dyscypliny znajduje się sposób, w jaki „przeszłość obecna jest w teraźniejszości”, a także system kulturowych uwarunkowań pamięci. Osią większości rozważań jest relacja między pamięcią indywidualną a pamięcią historyczną – między obrazami faktycznych doświadczeń jednostki a reprezentacjami tych obrazów, „wyprodukowanymi” w teraźniejszości i powielanymi w dyskursie publicznym.

Dla naszych rozważań od teoretycznych aspektów „pamięcioznawstwa” ważniejsze są jego implikacje warsztatowe. Studia poświęcone zagadnieniom pamięci, a także metodologii „historii mówionej” wymieniają różne mechanizmy zniekształcania wspomnień, zwłaszcza w relacji do skali bezwzględnej, skali czasu zdarzeń historycznych. Większość szkół badawczych zgodna jest przy tym, że struktura chronologiczna wspomnień bywa nie tyle „odtwarzana”, ile „wytwarzana”: w momencie składania relacji respondent od nowa układa porządek swoich przeżyć i próbuje je datować.

Teoria pamięci teleskopowej, stworzona w połowie ubiegłego wieku przez Percy’ego Graya i w następnych dekadach potwierdzona badaniami psychologów, wskazuje, że jeśli jednostka nie jest pewna umiejscowienia w czasie jakiegoś wydarzenia ze swojej biografii, ma skłonność do datowania jej raczej później niż wcześniej; „przesuwania” bliżej punktu obserwacyjnego umieszczonego w teraźniejszości. Teoria kodowania pamięci mówi z kolei o skłonności ludzkiego mózgu do łączenia „wątpliwych” sekwencji wydarzeń (których nie jesteśmy pewni) z ciągiem zdarzeń, o których kolejności jesteśmy przekonani. Skutkiem takiego złudzenia może być na przykład przekonanie, że wydarzenia z udziałem kolegów szkolnych (choćby już dorosłych) rozegrały się wcześniej niż te, w których – jak zapamiętaliśmy – uczestniczyli znajomi z pracy.

Badacze zwracają też uwagę na zjawisko szeregowania wydarzeń w zależności od trwałości śladu, jaki pozostawiły w pamięci świadka (memory trace strength). Koncepcja ta odnosi się szczególnie do pamięci wydarzeń historycznych, w których jednostka uczestniczyła. Zdarzenia, które wywarły na nas wyjątkowo duże wrażenie, umieszczamy w „planie pamięci” bliżej teraźniejszości, a te, które były dla nas mniej ważne, przesuwamy na pozycje dalsze. Być może ten mechanizm tłumaczy na przykład skłonność niektórych respondentów do przenoszenia budzącego wiele emocji sporu o List otwarty z roku 1965 do roku 1968, w bezpośrednie sąsiedztwo studenckiego wiecu.

Z punktu widzenia metodologii oral history istotne są także badania nad zjawiskiem fałszywej pamięci. Otóż w pewnych okolicznościach jednostce mogą zostać „wszczepione” wspomnienia o wydarzeniach, do których nigdy nie doszło. W psychologii zjawisko „indukowania fałszywej pamięci” było analizowane szczególnie wnikliwie w kontekście procesów o wykorzystywanie seksualne dzieci. Okazało się, że psychoterapeuci – przekonani, że za problemami życiowymi ich klientów kryje się wyparta trauma seksualna z okresu dzieciństwa – prowadzili terapię w sposób tak sugestywny, że pacjenci „przypominali” sobie przypadki molestowania, które w istocie nigdy się nie zdarzyły.

Często spotykanym zjawiskiem jest osmoza zachodząca między pamięcią społeczną i indywidualną. Jednostki nabierają przekonania, że uczestniczyły w wydarzeniach historycznych znanych z książek lub filmów, na przykład wspominają działania wojenne, chociaż front nigdy nie dotarł do miejsca ich zamieszkania. Anthony Greenwald ukuł w związku z tym zjawiskiem termin „totalitarne ego”, oznaczający, że nasze wspomnienia podporządkowywane są wyobrażeniom o sobie samych – podświadomie manipulujemy obrazami z przeszłości, tak by pasowały do koncepcji własnej tożsamości. W dodatku wspomnienia kształtowane są w momencie ich przywoływania, pod wpływem konkretnych okoliczności (na przykład sugerujących pytań), co stwarza niebezpieczeństwo „nadpisania” pamięci – którego kosztem pierwotny obraz przeszłości zostanie bezpowrotnie stracony.

Jakie wnioski płyną z tych teoretycznych przesłanek dla niniejszej książki? Ich główną konsekwencją jest kształt formularza, którym posługiwałem się, rozmawiając z respondentami. Wszyscy przed rozmową zostali uprzedzeni, że powodem wywiadu jest ich zaangażowanie w protest roku 1968, ale pytania dotyczyły też okresu dzieciństwa, szkoły, stosunków rodzinnych, zabaw i rozrywek, wyboru kierunku studiów, politycznej inicjacji, wreszcie udziału (lub jego braku) w działalności opozycyjnej lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Zgodnie z ogólnie przyjętymi wytycznymi starałem się wcielić w rolę „uważnego słuchacza”, ingerując w przebieg wywiadu możliwie rzadko. Priorytetem było zachowanie „strumienia narracji” w stanie nienaruszonym, tak aby świadek mógł swobodnie i w przyjętej przez siebie kolejności przedstawić wydarzenia i odczucia związane z danym etapem biografii. Oczywiście specyfika każdej rozmowy zmuszała mnie do modyfikowania tej strategii: jedni rozmówcy opowiadali wyczerpująco i nie stronili od dygresji, inni udzielali lakonicznych odpowiedzi. Większość świadków nadawała swojej narracji porządek chronologiczny, ale niektórzy, idąc za tropem skojarzeń, „skakali” po różnych etapach życiorysu (tę skłonność przejawiali najczęściej artyści).

Moim celem nie było opisanie dziejów opozycji w PRL-u ani faktografii i chronologii wydarzeń marcowych. Istnieją inne prace znakomicie spełniające to zadanie, posługujące się bogatszą i bardziej zróżnicowaną bazą źródłową, by wspomnieć tylko książki Jerzego Eislera, Andrzeja Friszkego i Dariusza Stoli. Z pewnością cytowane przeze mnie wspomnienia zawierają sporo nowych informacji, które uzupełniają wiedzę dotyczącą tego okresu i dodają jej obyczajowego kolorytu. Zasadniczą rolą niniejszej książki jest jednak odczytanie hierarchii znaczeń i sensów, jakie uczestnicy Marca nadawali swoim wspomnieniom. To właśnie rozłożenie akcentów i emocje przypisywane poszczególnym etapom autobiograficznej narracji składają się na portret pokolenia ’68.

Kształt wspomnień najlepiej pokazuje, których bohaterów wydarzeń można zaliczyć do marcowej generacji. Metryka urodzenia nie była czynnikiem decydującym. Do pokolenia ’68 zaliczył siebie na przykład Jerzy Jerych, urodzony w 1939 roku, podczas gdy o rok młodszy Aleksander Smolar mówił „moje wypalone pokolenie”, nazywając w ten sposób generację, której dorosłość rozpoczynała się w okresie stalinowskim. Karol Modzelewski, postać ikoniczna dla wydarzeń inicjujących marcowy zryw, opowiadał o latach sześćdziesiątych wyczerpująco, ale w pewnym sensie chłodno. W jego narracji można było rozpoznać dystans badacza – zawodowego historyka. Prawdziwe emocje towarzyszyły wcześniejszym wspomnieniom – z Października 1956 roku, kiedy jako dziewiętnastoletni chłopak wspólnie z robotnikami Żerania szykował się do odparcia ataku sowieckich czołgów. To wtedy doświadczył swojego przeżycia pokoleniowego.

Język, którym posługują się rozmówcy, jest niepowtarzalny i zróżnicowany. Każdy opowiada historię swojego życia inaczej: ze wzruszeniem, z emfazą, dygresyjnie; sucho i rzeczowo albo z ironicznym dystansem. Autobiograficzne wspomnienie siłą rzeczy utkane jest z anegdot i obrazów – czasami śmiesznych, czasami dramatycznych. Akademicka narracja w zestawieniu z tymi opowieściami wydaje się zbyt uboga w środki wyrazu, spłaszcza relacje, być może pozbawia je istotnego wymiaru, dlatego transkrypcje wywiadów cytowałem w książce często i w miarę obszernie. Podzielam opinię Piotra Filipkowskiego i Joanny Wawrzyniak, którzy kreśląc portret polskich opozycjonistów, pisali:

Niejednokrotnie mieliśmy wrażenie, że nasi rozmówcy lepiej nazwali i opowiedzieli to, co my staramy się zrekonstruować i zinterpretować; że nasz język wobec ich doświadczenia i ich opowieści jest nieadekwatny.

Opracowując relacje, które sam zebrałem, ograniczałem się do oczyszczenia ich z „szumów” charakterystycznych dla języka mówionego: nawykowych wtrąceń, powtórzeń, zająknięć, nadmiaru zaimków, niezgodności form gramatycznych. Dołożyłem starań, aby oddać jak najwierniej ducha wypowiedzi, zaznaczając w tekście pauzy, zawahania, poszukiwania właściwego słowa. Należy podkreślić, że są to narracje nieredagowane i nieautoryzowane (za przyzwoleniem rozmówców), a jedynie spisane z taśmy magnetofonowej. Z kolei udostępnione mi wywiady ze zbioru Pamiętanie Peerelu zostały redakcyjnie opracowane przez prowadzących je badaczy, a następnie autoryzowane.

W autobiograficznych narracjach przetrwała, typowa dla konspiratorów, obawa przed manipulacjami służb specjalnych. Czytelnik będzie miał okazję przekonać się, że liderzy buntów mieli świadomość, iż SB na różne sposoby stara się przejąć kontrolę nad protestem – chociaż bardzo różnie oceniali skuteczność tych działań. Podjąłem decyzję, by wszystkie imienne oskarżenia o agenturalność, pojawiające się w relacjach, pominąć. Uznałem, iż powtarzając takie zarzuty, wziąłbym na siebie część moralnej odpowiedzialności. W tym przypadku zasłonięcie się regułami memory studies – „nie weryfikuję wspomnień, a tylko je analizuję” – byłoby nadużyciem. Ustalenie, czy i do jakiego stopnia zarzuty o donoszenie na kolegów do SB są prawdziwe, wymagałyby żmudnej kwerendy w archiwach IPN-u, która z reguły i tak nie rozwiałaby wątpliwości, a w oczywisty sposób wykraczała poza tematykę niniejszej książki.

Książka opowiada dzieje pokolenia ’68, widziane jego oczami, ale tytułowe pojęcie „autoportret” należy wziąć w cudzysłów. W istocie narracja pracy jest interpretacją wspomnień, na których bazowałem. Chociaż dosłownie cytuję swoich bohaterów, to arbitralnie dzielę ich wypowiedzi na fragmenty, które następnie ustawiam w porządku przez siebie stworzonym, w ten sposób nadając im nowy sens. Chcąc być precyzyjnym, powinienem zaznaczyć, że jest to książka nie o tym, jak uczestnicy protestów opowiadają swoją historię, ale o tym, jak ich opowieść zrozumiałem. W tym sensie za ostateczny kształt książki ponoszę wyłączną odpowiedzialność.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: