Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na giełdzie cnoty. Część 1: rysunek z pamięci - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na giełdzie cnoty. Część 1: rysunek z pamięci - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 246 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. TO­WA­RZY­STWO OPIE­KI NAD NIE­DO­SZŁE­MI MAŁ­ŻEŃ­STWA­MI.

Pół­rocz­ne ze­bra­nie dam pro­tek­to­rek, człon­kiń ho­no­ro­wych i rze­czy­wi­stych "To­wa­rzy­stwa opie­ki nad nie­do­szłe­mi mał­żeń­stwa­mi" na­zna­czo­no na czwar­tek, jako dzień sta­łych przy­jęć u pani Eu­fe­mii z Pyl­skich Mo­de­sto­wej Po­tnic­kiej, ini­cy­ator­ki i głów­nej pa­tron­ki fi­lan­tro­pij­ne­go sto­wa­rzy­sze­nia.

Cio­cia Fem­cia, gdyż w gro­nie zna­jo­mych tak po­wszech­nie Po­tnic­ką zwa­no, roz­po­rzą­dza­jąc, prócz znacz­nych do­cho­dów z oso­bi­ste­go ma­jąt­ku, eme­ry­tu­rą męża, po­zba­wio­na roz­ko­szy ma­cie­rzyń­stwa, wpi­saw­szy się do wiel­ko­świa­to­we­go brac­twa, w krót­kim względ­nie prze­cią­gu cza­su, uczest­ni­cząc w kwe­stach, sprze­da­żach ra­ba­to­wych, bio­rąc udział w or­ga­ni­za­cyi wi­do­wisk, zdo­by­ła ostro­gi ry­cer­skie na are­nie do­bro­czyn­no­ści

Uzna­nie ogól­ne, ja­kiem da­rzo­no jej dzia­łal­ność, roz­bu­dzi­ło jesz­cze bar­dziej szla­chet­ną am­bi­cyę. Po­sta­no­wiw­szy zo­sta­wić po so­bie trwal­szą pa­miąt­kę, po na­ra­dzie z ba­ro­no­wą Pu­twitz, z któ­rą żyła w wiel­kiej przy­jaź­ni, wy­stą­pi­ła na jed­nym z "czwart­ków" z pro­jek­tem sto­wa­rzy­sze­nia, któ­re­go cele i przy­szłą dzia­łal­ność okre­śla­ła ja­sno sama na­zwa "To­wa­rzy­stwa opie­ki nad nie­do­szłe­mi mał­żeń­stwa­mi".

Pro­jekt do­znał go­rą­ce­go po­par­cia. Zwłasz­cza pan Igna­cy Wy­żer­ko, oso­bi­stość w ko­łach do­bro­czyn­nych za­słu­żo­na, w wy­mow­nych sło­wach pod­niósł zna­cze­nie hu­ma­ni­tar­ne ta­kiej in­sty­tu­cyi, a uca­ło­waw­szy na znak wiel­kie­go uwiel­bie­nia rącz­ki wnio­sko­daw­czy­ni, prze­mo­wę swą za­koń­czył peł­nem głę­bo­kiej my­śli zda­niem:

"Ro­dzi­na jest pod­wa­li­ną spo­łe­czeń­stwa, a sza­now­na go­spo­dy­ni jest pod­wa­li­ną ro­dzi­ny"…

Zda­nie to wy­wo­ła­ło jak naj­lep­sze wra­że­nie.

Ko­niec koń­cem pro­jekt uzy­skał jed­no­myśl­ną apro­ba­tę.

Wy­bra­no na­tych­miast tym­cza­so­wy ko­mi­tet, do któ­re­go prócz rad­czy­ni Po­tnic­kiej, jako ini­cy­ator­ki, pani Mu­stard­blatt, ba­ro­no­wej Pu­twitz, pana Wy­żer­ki, wszedł rów­nież z gło­sem do­rad­czym li­te­rat­pu­bli­cy­sta (tak się zwy­kle re­ko­men­do­wał), Ana­sta­zy

Most­kie­wicz, re­fe­rent "od spraw miej­skich", współ­pra­cow­nik pism co­dzien­nych i ty­go­dni­ków, pi­su­ją­cy pod pseu­do­ni­mem Or­bi­tu­sa.

Wro­dzo­na płci sła­bej dy­plo­ma­cya, na­ka­za­ła pani Eu­fe­mii sko­rzy­stać z obec­no­ści Or­bi­tu­sa i za­pro­sić go na człon­ka ko­mi­te­tu. Pro­jekt zy­ski­wał w ten spo­sób po­par­cie szó­ste­go mo­car­stwa – pra­sy.

I rze­czy­wi­ście już w piąt­ko­wych nu­me­rach ga­zet, a więc na­za­jutrz po ze­bra­niu u pani Po­tnic­kiej, po­ja­wił się "cie­pły" ar­ty­kuł w dzia­le "Wia­do­mo­ści bie­żą­cych". Au­tor w go­rą­cych sło­wach prze­ma­wiał za usku­tecz­nie­niem tyle wznio­słej, oży­wio­nej chrze­ści­jań­ską ideą… mi­ło­ści bliź­nie­go my­śli, wy­ra­ża­jąc w koń­co­wym ustę­pie na­dzie­ję, że: "szla­chet­na iskra znaj­dzie w ser­cach szla­chet­nych ogni­sko i hu­ma­ni­tar­nym pło­mie­niem, roz­grze­wa­ją­cym skrze­płe pier­si nie­do­li, roz­bły­śnie".

Te­goż dnia pani Po­tnic­ka ode­bra­ła pa­kiet ga­zet, a do­my­śla­jąc się od kogo prze­sył­ka po­cho­dzi, po­dzię­ko­wa­ła Most­kie­wi­czo­wi ser­decz­nym bi­le­ci­kiem za "nie­spo­dzian­kę, któ­rej nie jest god­ną".

Ze swej stro­ny inni człon­ko­wie tym­cza­so­we­go ko­mi­te­tu nie za­sy­pia­li gru­szek w po­pie­le i już na­stęp­ne­go czwart­ku przy­by­li na "nad­zwy­czaj­ne" po­sie­dze­nie z go­to­wą li­stą zjed­na­nych dla przy­szłej in­sty­tu­cyi kan­dy­da­tek i kan­dy­da­tów. Tak po­myśl­ny

Z bi­ją­cem ser­cem, nie bez oba­wy, aby jesz­cze ja­kich no­wych po­pra­wek nie za­le­co­no, ocze­ki­wał rad­ca Mo­dest owe­go pół­rocz­ne­go po­sie­dze­nia, na któ­rem się losy sta­tu­tu roz­strzy­gnąć mia­ły. Do­bro­czyn­na dzia­łal­ność żony już od­daw­na sta­ła mu ko­ścią w gar­dle.

Bo też, praw­dę po­wie­dziaw­szy, mąż pani Eu­fe­mii na wszyst­kich tych przy­ję­ciach, ze­bra­niach, na­ra­dach, od­gry­wał rolę nie do po­zaz­drosz­cze­nia!

Cio­cia Fem­cia trzy­ma­ła męża krót­ko, pra­wie od mio­do­wych mie­się­cy mał­żeń­skie­go po­ży­cia, a po ob­cho­dzie srebr­ne­go we­se­la i do­słu­że­niu się przez rad­cę Mo­de­sta eme­ry­tu­ry, wzię­ła go w ta­kie ryzy, że bie­da­czy­sko nie miał zu­peł­nie gło­su w żad­nej spra­wie, a co gor­sza, czę­sto gro­sza w kie­sze­ni. Pani Eu­fe­mia, za­gar­nąw­szy w swe ręce mę­żow­skie fun­du­sze eme­ry­tal­ne, wy­dzie­la­ła mu je­dy­nie dzie­się­cio­ru­blo­wą mie­sięcz­ną pen­syj­kę… na róż­ne – jak ma­wia­ła – "za­chcian­ki". Tak ogra­ni­czo­ny, rad­ca Mo­dest na­wet przy­zwo­ite­go win­ta za­grać nie mógł i mu­siał po­prze­sta­wać na par­tyj­ce "dzie­sięć punk­tów za grosz", co go nie­zmier­nie bo­la­ło.

Nie mniej­szą przy­krość spra­wiał po­tul­ne­mu mę­żo­wi czę­sty brak ulu­bio­nych ka­ba­no­sów. Rad­ca pa­lił na­mięt­nie, a roz­po­rzą­dza­jąc, jak wie­my, skrom­nym fun­du­si­kiem, całą nie­mal pen­syj­kę na do­bre cy­ga­ra wy­czer­py­wał.

A tu jesz­cze trze­ba było go­ści czę­sto­wać!

Po­cząt­ko­wo sta­rał się pan Mo­dest wy­jed­nać u żony do­dat­ko­wą za­po­mo­gę na cy­ga­ra dla go­ści, ale pani Eu­fe­mia słu­chać o tem nie chcia­ła, utrzy­mu­jąc, "że to do pana domu na­le­ży".

Po tak sta­now­czej od­pra­wie, rad­ca wie­dząc, że nic nie wskó­ra, prze­stał ko­ła­tać do nie­czu­łe­go ser­ca mał­żon­ki i… jak to zwy­kle bywa, bo po­trze­ba jest mat­ką wy­na­laz­ków, ob­my­ślił inny spo­sób przy­spo­rze­nia so­bie do­cho­dów. Mia­no­wi­cie wszedł w ukła­dy – ro­zu­mie się w naj­wyż­szym se­kre­cie – z kup­cem ko­lo­nial­nych to­wa­rów, z któ­rym pani Eu­fe­mia mie­wa­ła mie­sięcz­ne ra­chun­ki, i w ra­zie gwał­tow­ne­go bra­ku, co się zresz­tą dość czę­sto przy­tra­fia­ło, brał od nie­go cy­ga­ra na kre­dyt. Dług włą­cza­no na­stęp­nie w ogól­ny ra­chu­nek, do­pi­su­jąc do każ­dej po­zy­cyi po kil­ka ko­pie­jek. Uda­wa­ło się to­tem ła­twiej, że spraw­dza­niem i re­gu­lo­wa­niem wszel­kich ra­chun­ków zaj­mo­wał się, z po­le­ce­nia pani Eu­fe­mii, Zyg­munt Wa­lic­ki, jej sio­strze­niec, sie­ro­ta, któ­re­go pani Po­tnic­ka po śmier­ci sio­stry, "tej bied­nej Wa­lic­kiej", przy­gar­nę­ła i w bra­ku wła­snych dzie­ci, nie­mal za syna uwa­ża­ła.

Za ży­cia "tej bied­nej Wa­lic­kiej", pani Eu­fem­ja po­róż­niw­szy się z sio­strą, nie utrzy­my­wa­ła z nią żad­nych sto­sun­ków z przy­czy­ny szwa­gra, któ­re­go ser­decz­nie nie­na­wi­dzi­ła. Utra­cy­usz był, a sio­strę żony na­zy­wał sta­rą kwo­ką. Do­pie­ro, gdy ru­ina ma­jąt­ko­wa wpę­dzi­ła oby­dwo­je Wa­lic­kich do gro­bu, Po­tnic­ka za­pła­kaw­szy na po­grze­bie pięć ba­ty­sto­wych chu­s­te­czek, za­opie­ko­wa­ła się sie­ro­tą, kła­dąc tym uczyn­kiem tamę oszczer­czym gło­som, co ją o brak cie­pła ro­dzin­ne­go po­są­dza­ły.

Zyg­muś, któ­re­mu rad­ca przez sto­sun­ki wła­sne i pro­tek­cyę ban­kie­ra Mu­stard­blat­ta, wy­ro­bił dość ko­rzyst­ną po­sa­dę w ban­ku han­dlo­wym, choć zna­lazł jaką nie­do­kład­ność w ku­piec­kim ra­chun­ku, do­my­śla­jąc się praw­dy, mil­czał przez wzgląd na wuja, któ­re­go ser­decz­nie po­lu­bił. Cza­sem na­wet z wła­snej kie­sze­ni po­kry­wał zbyt ra­żą­cą cy­frę roz­cho­du. Rad­ca Mo­dest ze swej stro­ny, oce­nia­jąc de­li­kat­ność sio­strzeń­ca, wy­wza­jem­niał się pa­trze­niem przez szpa­ry na róż­ne, nie­li­cu­ją­ce z po­wa­gą domu, wy­bry­ki mło­de­go czło­wie­ka; to­le­ro­wał na­wet zbyt czę­ste gry­wa­nie na "czte­ry ręce" z "dame de com­pa­gnie", pan­ną Ma­ryą Po­rzel­ską, choć mu się to nie­co po­dej­rza­nem wy­da­wa­ło.

Ma­nia Po­rzel­ska od roku już na­le­ża­ła rów­nież do do­mo­we­go in­wen­ta­rza pani Po­tnic­kiej.

Cór­ka ubo­gie­go obo­isty, z trud­no­ścią za­ra­bia­jąc lek­cy­ami, kształ­ci­ła wro­dzo­ny ta­lent w kon­ser­wa­to­ry­um. Na­uczy­cie­le wró­ży­li jej na­wet świet­ną przy­szłość, ale śmierć ojca i ko­niecz­ność za­opie­ko­wa­nia się mat­ką sta­rusz­ką, zmu­si­ła dziew­czy­nę do prze­rwa­nia stu­dy­ów. Po­tnic­ka po­zna­ła Ma­nię przy­pad­ko­wo na rau­cie u ba­ro­no­wej Pu­twitz, gdzie szu­ka­ją­ce za­rob­ku dziew­czę gra­ło "do słu­chu" dla uprzy­jem­nie­nia chwil za­pro­szo­nym go­ściom, a że wła­śnie do­tych­cza­so­wej lek­tor­ce pani Eu­fe­mii, tra­fi­ło się za mąż, Po­tnic­ka za­pro­po­no­wa­ła Ma­ry­ni miej­sce u sie­bie.

Ma­nia Po­rzel­ska przy­ję­ła ofer­tę z nie­kła­ma­ną wdzięcz­no­ścią, a i pani Eu­fe­mia była bar­dzo za­do­wo­lo­ną z no­we­go "na­byt­ku", gdyż Zyg­muś, bę­dą­cy te­raz u ciot­ki w praw­dzi­wych ła­skach, mógł obec­nie eg­zer­cy­to­wać się na czte­ry ręce i roz­wi­jać istot­ny ta­lent mu­zycz­ny, któ­ry do­tych­czas za­nie­dby­wał.

Czy przy rap­so­dyi Lisz­ta, czy przy nok­tur­nach Cho­pi­na za­wią­zał się za­żyl­szy sto­su­nek mię­dzy mło­dy­mi, to już nie­wia­do­mo, dość, że od chwi­li spro­wa­dze­nia się pan­ny Po­rzel­skiej do rad­co­stwa, mło­dy urzęd­nik ban­ko­wy zmie­nił zu­peł­nie tryb ży­cia. Nie wy­my­kał się wie­czo­ra­mi, jak daw­niej, lecz prze­sia­dy­wał w domu, z więk­szą, niż po­przed­nio, ocho­tą za­sia­dał do for­te­pia­nu, a słu­chał­by go­dzi­na­mi, gdy

"pan­na Ma­nia" gra­ła. Je­śli rad­ca Mo­dest, choć nie ostro­widz, do­strzegł, że mię­dzy sio­strzeń­cem a lek­tor­ką "coś jest" – mu­sia­ła to za­uwa­żyć i pani Eu­fe­mia.

Za­uwa­ży­ła też istot­nie, lecz wo­bec nie­rów­nej po­zy­cyi to­wa­rzy­skiej, nie wi­dzia­ła w ta­kiem zbli­że­niu się żad­ne­go po­waż­ne­go nie­bez­pie­czeń­stwa dla Zyg­mun­ta, dla któ­re­go, mó­wiąc na­wia­sem, już do­brą par­tyę upa­trzy­ła. Prze­ciw­nie, rada była na­wet, że ma­gnes, tkwią­cy w fioł­ko­wych oczach "dame de com­pa­gnie", był siłą za­trzy­mu­ją­cą mło­de­go czło­wie­ka w domu.

– Lep­sze to – roz­my­śla­ła nie­raz, do­strze­gł­szy umi­zgi Zyg­mun­ta – niż żeby się włó­czył wie­czo­ra­mi po re­stau­ra­cy­ach. Mo­gła­by się w nim ode­zwać na­tu­ra ojca i był­by chło­pak stra­co­ny! A tak… zaj­mie się chwi­lo­wo, za­po­mni po­tem… Mło­dość ma swo­je pra­wa. Chło­piec po­trze­bu­je roz­ryw­ki, le­piej więc, że ją zna­lazł w domu, niż za do­mem…

Prze­wi­du­ją­ca to­le­ran­cya!

Ta­kim był skład i wza­jem­ny sto­su­nek do­mo­we­go kół­ka rad­co­stwa Po­tnic­kich w chwi­li, gdy wy­koń­czo­ny sta­tut miał być przed­sta­wio­ny na ze­bra­niu pół­rocz­nem do za­twier­dze­nia spe­cy­al­nej ko­mi­syi, wy­bra­nej z gro­na człon­ków za­ło­żo­ne­go przez pa­nią Eu­fe­mię z Pyl­skich Mo­de­sto­wą Po­tnic­ką "to­wa­rzy­stwa".

Była go­dzi­na czwar­ta po­po­łu­dniu. Rad­ca Mo­dest… usa­do­wio­ny w wy­god­nym fo­te­lu, drze­mał z przy­ga­słem cy­ga­rem w ręku w ga­bi­ne­cie. Miał oczy­wi­ście ja­kiś sen nie­mi­ły, bo ma­chi­nal­nie raz po raz wy­cią­gał ręce przed sie­bie, jak­by tra­pią­cą go zmo­rę od­pę­dzał, gdy z dru­gie­go po­ko­ju do­le­ciał do­no­śny głos dzwon­ka, wi­docz­nie ner­wo­wą po­ru­sza­ne­go ręką.

Ze­rwał się roz­bu­dzo­ny ze snu rad­ca, prze­tarł za­spa­ne oczy… przy­gła­dził czu­pry­nę i mruk­nąw­szy nie­chęt­nie: "To Fem­cia! Fem­cia!" po­drep­tał szyb­ko ku drzwiom wio­dą­cym do po­ko­ju żony.

Za­pu­kał nie­śmia­ło, po­wta­rza­jąc cią­gle pod no­sem:

– Ani chy­bi! to Fem­cia! Fem­cia! bę­dzie my­dło!

– Pro­szę! – dało się sły­szeć z dru­gie­go po­ko­ju. Rad­ca wszedł, wes­tchnąw­szy głę­bo­ko. Spo­czy­wa­ją­ca na ko­zet­ce w wy­god­nej po­zy­cyi pani Eu­fe­mia, ob­rzu­ci­ła męża zja­dli­wem wej­rze­niem.

– Już­to przy­znasz, mój Mo­dziu, – roz­po­czę­ła kwa­śno – że two­je za­cho­wa­nie się jest co­najm­niej dziw­ne!

– Ależ, moja Fem­ciu! – wtrą­cił po­tul­nie pan Mo­dest.

– Nie­ma żad­ne­go "ale"… Ja się za­pra­co­wu­ję, wszyst­ko na mo­jej gło­wie, a ty wy­le­gasz się w naj­lep­sze… Wiesz prze­cie, jak waż­nym jest dzień dzi­siej­szy… Ale co tam cie­bie ob­cho­dzi!

Pan rad­ca schy­lił się z my­ślą prze­pro­sin do rąk za­gnie­wa­nej żony.

– Odejdź, pro­szę! – ofuk­nę­ła. – Bu­cha od cie­bie, jak z ko­mi­na. Albo pa­lisz, albo śpisz. Całe ży­cie prze­śpisz! Zgu­bisz się, Mo­du­siu, zo­ba­czysz!

– Istot­nie, zdrzem­ną­łem się chwil­kę…

– Ład­na chwil­ka! go­dzi­na czwar­ta, a o szó­stej po­sie­dze­nie… nie­dłu­go za­czną się scho­dzić. Idź­że mi za­raz za­wo­łaj Zyg­mun­ta, a po dro­dze po­wiedz pan­nie Ma­ryi, że ko­la­cya bę­dzie w ogro­dzie. Na­my­śli­łam się. W sa­lo­nie dusz­no, a czas pięk­ny, przy­jem­niej bę­dzie na świe­żem po­wie­trzu… Przy­tem, tyle osób, a w do­dat­ku Wy­żer­ko ma przy­pro­wa­dzić tę parę… Wiesz? – Ona jest pracz­ką, a on po­dob­no wy­rob­ni­kiem ko­le­jo­wym… Trze­ba ich sko­ja­rzyć. Za­cznie­my tak waż­ny dzień od do­bre­go uczyn­ku. Jak­że ci się zda­je? Na we­ren­dzie jest dość miej­sca. Bę­dzie wy­god­nie, co?

– A to się wie! a to się wie, moja Fem­ciu! Już to, jak ty co ob­my­ślisz, musi być do­brze. Pa­rad­ny po­mysł! po­wie­trze świe­że… tak… i ta para…

wy­bor­nie… – sa­dził się na po­chleb­stwa rad­ca, kon­tent, że bu­rza prze­szła.

– Więc idź za­raz i do­pil­nuj, żeby wszyst­ko było jak na­le­ży. Ja nie mam cza­su, lada chwi­la na­dej­dzie Most­kie­wicz, mu­si­my jesz­cze przed po­sie­dze­niem sfor­mu­ło­wać li­stę człon­ków ho­no­ro­wych i rze­czy­wi­stych. Idź! a za­wo­łaj mi Zyg­mun­ta.

Pan Mo­dest wy­su­nął się po­spiesz­nie. Za chwi­lę do apar­ta­men­tów ciot­ki wszedł przy­wo­ła­ny Zyg­munt Wa­lic­ki.

– Słu­żę cio­tecz­ce – prze­mó­wił, pod­szedł­szy, ca­łu­jąc obie ręce pani Eu­fe­mii.

– Mam dla cie­bie nie­spo­dzian­kę, moje dziec­ko!

– Cóż ta­kie­go, cio­tecz­ko?

– Zgad­nij!

– Nie do­my­ślam się, do­praw­dy…

– Oj, ty… nic do­bre­go… Za wszyst­kich moja bied­na gło­wa musi my­śleć. Sia­daj­że… Na se­ryo nie do­my­ślasz się ni­cze­go?

– Jak cio­tecz­kę ko­cham…

– Pa­trzaj­że, nie­wdzięcz­ni­ku, kogo uda­ło mi się skap­to­wać dla na­szej in­sty­tu­cyi… – roz­po­wia­da­ła za­chwy­co­na cio­cia Fem­cia. – Pa­trzaj­że i czy­taj…

Przy tych sło­wach wzię­ła z ma­cho­nio­we­go sto­li­ka ozdob­ny no­tat­nik i po­da­ła go sio­strzeń­co­wi.

– Czy­taj! ot tu… u góry… w sek­cyi kon­cer­to­wej… obok twe­go na­zwi­ska…

– Pani Ja­dwi­ga del Pino… To ta mło­da roz­wód­ka?

– Ta sama! po­czci­wa Ja­dwi­nia! Mig­dal­ska bę­dzie pę­ka­ła ze zło­ści, bo jej w mo­jej obec­no­ści od­mó­wi­ła. Za­pra­sza­ła ją gwał­tem do "To­wa­rzy­stwa ci­chej pra­cy", ale Ja­dzia nie! a mnie od­ra­zu przy­rze­kła i za­pi­sa­ła się wła­sno­ręcz­nie. A wiesz dla­cze­go?

– Dla­cze­go? – spy­tał w miej­sce od­po­wie­dzi.

– Nie uda­waj­no, chłop­cze! nie uda­waj! Wiesz, że cię ko­cha­ni, jak wła­sna mat­ka… Nie rób­że ze mną ta­jem­nic…

– Kie­dy do­praw­dy, cio­tecz­ko… – tłó­ma­czył się Zyg­munt, ca­łu­jąc ręce ciot­ki.

Dal­szą roz­mo­wę prze­rwa­ło do­no­śne chrzą­ka­nie.

– To pew­nie pan Most­kie­wicz:..

– On sam, we wła­snej oso­bie, pani sę­dzi­no do­bro­dziej­ko! – do­po­wie­dział, uchy­la­jąc drzwi, Or­bi­tus. – Je­stem na roz­ka­zy…

Miał wy­gląd zmę­czo­ne­go tro­pie­niem wy­żła. Na roz­la­nej, peł­nej twa­rzy świe­ci­ły kro­ple potu; du­żych roz­mia­rów za­czer­wie­nio­ny nos drgał ner­wo­wo; siwe, wy­pu­kłe oczy wo­dzi­ły z pod oku­la­rów cie­ka­wie. Sa­pał i dy­szał cięż­ko.

– Po­wi­tać ko­cha­ne­go pana. Spóź­ni­li­śmy się trosz­kę… by­łam już w oba­wie… – prze­mó­wi­ła to­nem grzecz­nej wy­mów­ki Po­tnic­ka, wy­cią­ga­jąc doń rękę na po­wi­ta­nie.

Most­kie­wicz z aten­cyą ujął po­da­ną dłoń i dwu­krot­nie po­ca­ło­wał.

– Nie­chże pan spo­cznie. Ot tu… przy mnie na ko­zet­ce – za­pra­sza­ła go­spo­dy­ni. – Gdzież się to by­wa­ło? My­śla­łam, że pan za­szczy­ci dziś swą obec­no­ścią nasz skrom­ny obia­dek… Tyle mamy do po­mó­wie­nia.

Przy­by­ły skło­nił się na po­dzię­ko­wa­nie, wes­tchnąw­szy głę­bo­ko.

– Chcia­łem! Bóg świad­kiem! chcia­łem… pani sę­dzi­no do­bro­dziej­ko! Ale przy tylu za­ję­ciach nie­po­do­bień­stwo. My pu­bli­cy­ści nie roz­po­rzą­dza­my swo­bod­nie cza­sem…

– Wiem… wiem!…… – po­tak­nę­ła, wzdy­cha­jąc. – Nic tak nie ab­sor­bu­je, jak obo­wią­zek pu­blicz­ny, je­śli się go chce speł­nić na­le­ży­cie…

– Za­pew­ne – wtrą­cił Zyg­munt, uśmie­cha­jąc się nie­znacz­nie. – Mogę słu­żyć cy­ga­rem? – do­dał, po­da­jąc Most­kie­wi­czo­wi por­te ci­ga­re.

– Je­że­li pani sę­dzi­na do­bro­dziej­ka po­zwo­li? – spy­tał się grzecz­nie Or­bi­tus.

Po­tnic­ka ski­nę­ła gło­wę.

– Bar­dzo pro­szę… bez ce­re­mo­nii. Lu­bię na­wet dym cy­gar. Ale d pro­pos. Nie zgad­niesz, ko­cha­ny "re­dak­tor­ku", kogo mi się uda­ło wcią­gnąć do na­sze­go "to­wa­rzy­stwa?"…

– Cie­ka­wym? Któż bo się pani sę­dzi­nie do­bro­dziej­ce oprzeć zdo­ła! – za­gad­nął z prze­dziw­nie uda­nem uwiel­bie­niem.

– Pa­nią… del… Pino! – wy­rze­kła try­um­fu­ją­co.

Most­kie­wicz ręce zło­żył z po­dzi­wu.

– Pa­nią Ja­dwi­gę. Nie może być! Wia­do­mość na­der po­żą­da­na! wię­cej po­wiem, to zwy­cię­stwo, pani sę­dzi­no do­bro­dziej­ko!….

Most­kie­wicz za­pew­ne dla uroz­ma­ice­nia sty­lu, ty­tu­ło­wał pa­nią Mo­de­sto­wą sę­dzi­ną, panu Mo­de­sto­wi zo­sta­wia­jąc urzę­do­wą na­zwę rad­cy.

– Przed chwi­lą wła­śnie opo­wia­da­łam Zyg­mun­to­wi – wy­ja­śnia­ła w dal­szym cią­gu, uno­sząc się na ko­zet­ce pani Eu­fe­mia. – Wpi­sa­łam Ja­dzię do sek­cyi "kon­cer­to­wej".

– Wy­bor­nie! świet­nie! Co też na to po­wie pani Mig­dal­ska? – wtrą­cił ze zna­czą­cem spoj­rze­niem, gdyż zna­jąc sto­sun­ki, wie­dział, że Po­tnic­ka żyje z Mig­dal­ska w za­cie­kłym an­ta­go­ni­zmie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: