Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na kolanach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
17,90

Na kolanach - ebook

Akcja powieści Jakuba Przymęckiego "Na kolanach" rozgrywa się w czasach współczesnych w Stanach Zjednoczonych. Na obrzeżach jednej z wielkomiejskich, betonowych dżungli, dochodzi do serii okrutnych morderstw, których ofiarami są przedstawiciele społeczności muzułmańskiej. Głównych bohaterów – doświadczonego i zmęczonego swoją pracą detektywa z wydziału zabójstw, Larry’ego Robbena oraz jego młodszego partnera – Justina Nelsona – poznajemy w chwili, gdy otrzymują sprawę krwawej zbrodni popełnionej w lesie za miastem. Dla rozpoczynającego dopiero służbę Nelsona będzie to pierwsze prawdziwe dochodzenie..

Wszystkie, celowo pozostawione na miejscach zbrodni ślady, wskazują na fanatyka religijnego. Dwójka detektywów prowadzi dochodzenie, w które przypadkiem angażuje się także prezenterka telewizyjna, Lisa Graham.

Autor wprowadza nas w mroczny kryminał, odważną tematykę oraz pełne zwrotów akcje i fałszywe, prowadzące donikąd tropy.

Fabuła zwieńczona jest zaskakującym zakończeniem.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-242-9
Rozmiar pliku: 922 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Nie oglądał świata od przynajmniej kilku godzin i prawdopodobnie to, że nie mógł na siebie popatrzeć i zobaczyć w jakim znajduje się stanie, uchroniło go przed całkowitym szaleństwem.

Siedział z zawiązanymi oczami na tylnym siedzeniu jakiegoś starego rzęcha, którego nieświeżym odorem nasiąknął już po cebulki włosów i modlił się. Z oczywistych powodów nie mógł uklęknąć, ale zrobiłby to, padłby na kolana twarzą do ziemi, gdyby tylko był do tego zdolny. I chociaż wiedział, że już wszystko skończone, że już nic go nie uratuje, modlił się dalej, bo przecież nic innego mu nie pozostało.

Na przyklejonej do jego śniadej piersi ciemnozielonej, rozpiętej pod szyją koszuli, brązowiały już plamy krwi, a on sam, w całkowitym milczeniu podskakiwał na wybojach stukając od czasu do czasu głową w sufit samochodu. Ręce, skrępowane za plecami chudym, ostrym sznurem, który wrzynał się w ciało – zdawać by się mogło, aż po kości – płonęły żywym ogniem, podobnie jak jego bose stopy, obwiązane w kostkach tyle razy, że już dawno stracił czucie w palcach. Miał wrażenie, że krew przestała do nich dopływać całe wieki temu.

Dzień, w którym to nastąpiło; początkowo typowy, zupełnie nie różniący się od innych poniedziałek, był upalny i tak samo jak pozostałe – cholernie duszny. Teraz jednak miał wrażenie, że znajduje się w prawdziwej saunie. Oddechy osób siedzących z przodu samochodu, najpewniej dwóch, choć pomiędzy nimi nie odbywała się żadna konwersacja, zupełnie jakby kierowca jechał sam, były ciężkie i chrapliwe. Silnie wydmuchiwane z ich nozdrzy powietrze dawało się usłyszeć nawet na miejscu przeznaczonym dla tylnego pasażera, a spocone, niewątpliwie odwodnione ciała wydzielały nieprzyjemny odór. Mieszankę gorzkiego potu i zbutwiałej tapicerki przerywał jedynie zapach dymu papierosowego, który pojawiał się i znikał w cyklicznych odstępach czasu, zostawiając delikatny osad na jego nozdrzach. Choć on sam nigdy nie palił, wdychanie dymu tytoniowego było z tego wszystkiego zdecydowanie najprzyjemniejsze.

W samochodzie, wyraźnie zaniedbanym i od dawna niewietrzonym, nie grało żadne radio, natomiast wszystkie okna były – jak podejrzewał – pozamykane. W chwilach, gdy kierowca bądź jego towarzysz nie palił, osobie siedzącej z tyłu zdawało się, że umieszczono ją w odizolowanej od świata puszce, ruchomej brudnej celi na kółkach, która stacza się ze wzgórza, a on, sparaliżowany bólem, może tylko siedzieć i czekać na najbliższą przepaść. Wyobraźnia podsuwała jego korze mózgowej coraz to gorsze obrazy: samochód bez kierowcy, zsuwający się po ostrej nieskończenie długiej skarpie prosto w objęcia szybkiej, lecz bolesnej śmierci. Nie mógł nawet wrzeszczeć, prosić, czy płakać. Granica bólu już dawno została przekroczona, przez co (lub może dzięki czemu) jego zmysły uległy otępieniu. Trwało to po prostu zbyt długo, by jeszcze umiał się przejmować.

W momencie gdy to się zaczęło, gdy stracił przytomność wychodząc z własnej kamienicy niedaleko parku i biblioteki, właśnie wschodziło słońce, a teraz, mógłby przysiąc, że – choć niczego nie widział od kilku godzin – było już późno po południu i w normalnych okolicznościach dawno leżałby na kanapie z kubkiem parującej kawy w dłoni. Myślał o tym, ale tylko przez chwilę, bo uderzenie czubkiem głowy w poobdzieraną podsufitkę było tym razem silniejsze niż poprzednio. Zaraz po nim pojawiły się kolejne. Jego ciało podskakiwało arytmicznie na siedzeniu jak dziecko na placu zabaw ujeżdżające mechaniczną świnkę rodeo. W tej jednak sytuacji znaczyło to, że zmienia się nawierzchnia po której jadą i najprawdopodobniej kończy się asfalt. Co prawda, domyślał się dlaczego, jednak odrętwienie w jakim się znajdował nie pozwalało mu na wysnuwanie zbyt daleko idących wniosków. Każda myśl przychodziła do jego obolałej fizycznie i udręczonej psychicznie głowy z ogromnym trudem i opóźnieniem, zupełnie jakby klepała go za plecami w ramię, po czym szybko uciekała w przeciwnym kierunku, zanim zdążył się odwrócić.

Milczenie panujące w samochodzie, po raz pierwszy od momentu zatrzaśnięcia drzwi i odpalenia silnika, zostało przerwane, wyraźnym, lecz zmęczonym głosem:

– W schowku ma pan wszystko co niezbędne, proszę się przygotować, bo za dziesięć, może siedem minut będziemy na miejscu.

Choć przez ułamek sekundy myślał, że zdanie było skierowane do niego i jego otumaniony umysł już zastanawiał się, co mógłby (gdyby nawet był w stanie) odpowiedzieć w tej kuriozalnej sytuacji, z siedzenia przedniego pasażera usłyszał błyskawiczną, wystrzeloną niczym z karabinu snajperskiego odpowiedź:

– Oczywiście.

Głos był czysty i wyraźny, dykcja niemal bezbłędna, zupełnie jakby osobą, która siedziała przed nim był prezenter telewizyjny lub lektor, choć sposób w jaki wymówił słowo przypominał bardziej starego wojskowego generała. Był tak kontrastująco odmienny od tego pierwszego, leniwego, niedbałego, że w innej sytuacji mógłby ten dysonans uznać za zabawny.

Ale niedługo później, w chwili, gdy samochód zakończył swoją czkawkową wycieczkę przez wertepy i jego wyraźnie zmęczony silnik został wyłączony, nie było nic śmiesznego. Ta sekunda, czy dwie absolutnej ciszy tuż po przekręceniu kluczyka w stacyjce była pod pewnymi względami straszniejsza, niż cała dotychczasowa podróż. W samochodzie panowała upiorna temperatura, jednak mimo tego czuł swoim półprzytomnym umysłem, że koniuszki niedokrwionych palców ma zimne i mokre jednocześnie, zupełnie jakby chwilę temu lepił kulki ze śniegu. Przez czarną, zdecydowanie zbyt mocno zawiązaną opaskę na oczach przedostawały się ospałe, coraz ciemniejsze plamy zachodzącego już pomału słońca, a z drugiej, zawiązanej tuż pod potylicą, której przednia część wsadzona była w usta, nieustannie skapywała wątła strużka śliny. Pewnie już nawet o tym nie wiedział.

Usłyszał silne zaciągnięcie ręcznego i otwarcie przednich drzwi od strony kierowcy, a chwilę później, niespieszny trucht dookoła samochodu i szczęk zawiasów po lewej stronie. Kolejna odezwała się sucho brzdękająca pokrywka otwieranej zapalniczki i wreszcie pociągnięcie za klamkę drzwi, obok których siedział. Wtedy właśnie upewnił się, że przez całą podróż wszystkie okna w wozie były szczelnie pozamykane, bo sekundę później usłyszał kaskadę dźwięków: śpiew ptaków, powolny niemal niedostrzegalny szum samochodów, jadących zapewne bardzo daleko od miejsca w którym był i szelest liści pod stopami obu osób znajdujących się na zewnątrz. Był w lesie.

– Niech się pan odsunie, może się rzucać.

Znów przez ułamek sekundy pomyślał, że to do niego, ale ten sam szybki, strzelisty wokal drugiego towarzysza podróży natychmiast odbił piłeczkę:

– Bez obaw!

Poczuł na ramieniu czyjąś silną, spracowaną rękę. Palce, które zacisnęły się mocno na jego szyi były lodowato zimne i lepkie zarazem, jak gdyby należały do samej kostuchy. Były przy tym grube i szorstkie. W chwilę potem poczuł uścisk kolejnej dłoni, która najpierw złapała go za lewe ramię, lecz najprawdopodobniej uznając, że tak jest niewygodnie puściła je i chwyciła go za kołnierz koszuli.

Gdy jeden z mężczyzn zaczął wyciągać go z samochodu, poczuł pod bolesnym pieczeniem skrępowanych od dawna nadgarstków i kostek, także zapach taniej wody po goleniu i przegryzający się przez nią smród potu. Nic dziwnego, spędzić kilka godzin w niewietrzonym samochodzie na początku lipca, to niemal masochizm.

Przepocona, a przy tym przerażająco zimna dłoń poluzowała nieco uścisk na jego szyi i dała mu chwilę na złapanie charczącego oddechu. Haust powietrza świstem wdarł się w jego płuca wzniecając kaszel i duszności.

Wtedy dopiero poczuł, że, pomimo suchości w gardle, jego spękane usta ociekają śliną. Musiał przez całą drogę oddychać wyłącznie nimi. To dość logiczne, zważywszy na fakt, przecież cały nos miał zalepiony własną, zakrzepniętą krwią, której metaliczny, cierpki posmak odczuwał z każdym coraz trudniejszym oddechem.

Silna ręka chwyciła go za potylicę, tak samo jak ręka rugbisty obejmuje piłkę i zmusiła go do pochylenia głowy.

W następnej chwili upadł na ziemię.I

Podstarzały, zakupiony jeszcze w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych wentylator podłogowy trzepotał silnie swymi pożółkniętymi łopatami w rogu pokoju. Nieopodal, przy prawej ścianie od wejścia, stało potężne, pomalowane na czarno biurko z grubego mahoniu, a na nim umieszczony w rogu siedemnastocalowy monitor CRT, którego światło zupełnie niknęło w blasku wciąż żarzystych promieni rzucanych przez popołudniowe słońce. Wpadały one jasnymi paskami przez na wpół zasłonięte w oknach żaluzje, tworząc na przeciwległej ścianie rząd prążkowanych, ciemnopomarańczowych cieni.

Mężczyzna siedzący przed komputerem był postawny, ubrany w szaroniebieską koszulę wypuszczoną na sztruksowe spodnie, by ukrywać zaczątki piwnego brzucha. Jego zaczesane do tyłu rudawe włosy utkane pojedynczymi srebrzystymi nitkami, w połączeniu z niedogolonym zarostem zdradzały wiek – pod czterdziestkę. Brwi natomiast, zupełnie w opozycji do rzedniejących włosów, były kruczo czarne i grube, jakby machnięte pędzlem. Pomiędzy nimi zaś wyrastało wąskie pasmo włosów, co było przyczynkiem do żartów z jego „jednej” brwi, których nie oszczędzali mu niektórzy koledzy z pracy. Staromodny zegarek, podróbka rolexa, leżał bezwiednie obok, by nie ściskać niepotrzebnie ręki, w której pomału dogasał już papieros. Gdy małe radyjko stojące na samym brzegu biurka, nastawione od wieków na stację ze złotymi przebojami, grało właśnie Time To Cry Paula Anki, rozległo się pukanie w oszklone drzwi.

– Zajęty? – zapytał głos wysokiego, szczupłego mężczyzny przed pięćdziesiątką, zaczesanego na tzw. „pożyczkę”. Nie czekając na odpowiedź wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

– Nie bardziej niż zwykle – odpowiedział co najmniej o dekadę młodszy rozmówca, nawet na chwilę nie oderwawszy wzroku od monitora. – Siadaj, praktycznie skończyłem robotę.

– Mam dla ciebie dwie sprawy, jedna do dupy, druga jeszcze gorsza… – przerwał, gdy spostrzegł, że towarzysz wstaje z krzesła i idzie w kierunku kredensu znajdującego się w prawym rogu pomieszczenia.

– Kawy? Chłodna jest całkiem dobra – wziął z blatu przezroczysty dzbanek z osadzoną na dnie resztką napoju i rozlał ją do dwóch niewielkich plastikowych kubków jednorazowych, których ułożona jeden na drugim sterta stała tuż obok.

– Tylko bez cukru, Larry, wiesz, że ograniczam.

– Gliniarz cukrzyk – zaśmiał się pod nosem rudowłosy mężczyzna w sztruksowych spodniach, odstawiając całkowicie już puste naczynie po kawie na swoje miejsce. – Jak ty wytrzymujesz bez pączków?

Postawił oba kubki na biurku, przysunął jeden z niesłodzoną kawą bliżej w kierunku swojego rozmówcy, a ten nie odpowiadając, jedynie uśmiechnął się w specyficzny sposób.

– No dobra, co jest, Ron? – skinął głową w kierunku kolegi. Jego mina natychmiast spoważniała.

– Pamiętasz sztywniaka sprzed dwóch tygodni? Tego znalezionego w kanale ze śrutem w czaszce?

– No, pamiętam, imigrant. Zdaje się Egipcjanin. Amir jakiś tam, i co? – Larry nie patrzył już w monitor. Obserwował teraz towarzysza rozmowy nie rozstając się z kubkiem zimnej kawy. Przez moment zastanowił się która to dzisiaj, czwarta? Szósta? Zresztą, jakie to mogło mieć znaczenie?

– Właśnie ten. Wyobraź sobie, że dzisiaj we wczesnych godzinach porannych znaleźli kolejnego. Powinien już być na wizycie u patologa – Larry podniósł brwi z zaciekawieniem czekając na ciąg dalszy. – Facet nie wygląda najlepiej. Leżał w lesie, kawał drogi na południe od miasta, przez co najmniej trzy tygodnie. W tym lipcowym skwarze ciężko określić na oko, ale mniej więcej tyle. Rozkład ciała dawno już się rozpoczął, ale to nie dlatego trudno go będzie zidentyfikować. Ten też został zastrzelony z przyłożenia. Ponadto nikt nie zgłaszał zaginięcia, ani porwania. Nie znaleziono też przy nim żadnych dokumentów, telefonu ani kart kredytowych. Na wyniki sekcji musimy trochę poczekać, ale przyczyna zgonu jest oczywista – ładunek śrutu wystrzelony z najbliższej możliwej odległości w twarz. Człowiek prawie nie ma głowy. Znalazł go jakiś podstarzały grzybiarz z żoną, dasz wiarę? Parka jest w lekkim szoku.

– Ale jaki to ma związek z tym poprzednim?

– Zdecydowanie zbyt duży, żeby nazwać to przypadkiem. To chwilowo spekulacje, bo jeszcze nie było autopsji, ale rana postrzałowa jest niemal identyczna jak ta poprzednia: strzał został oddany z broni śrutowej, chociaż nie wiemy jeszcze czy tej samej co ostatnio. Ponadto obie ofiary miały bardzo wyraźne otarcia na nadgarstkach i kostkach. Jednak w pobliżu zwłok nie znaleziono niczego, czym kończyny mogłyby być skrępowane. Nazwijmy to po imieniu – to była egzekucja, a podczas jej wykonywania ofiara najprawdopodobniej została rozkuta.

– Nie wygląda to najlepiej, Ronnie – rzekł z pełną nonszalancją i bez drgnięcia głosu młodszy z rozmówców.

– To jeszcze nic. Pomimo rozpoczętego rozkładu ciała i praktycznego braku twarzy, wiemy na dziewięćdziesiąt procent, że ofiara to Arab. Albo Hindus.

– Rozumiem, ale co mam z tym wspólnego? – Larry tak naprawdę wiedział, co, jednak miał nadzieję, że nie usłyszy iż…

– Przejmujesz tę sprawę. Stary kazał cię o tym powiadomić i dać ci wstępne papiery. Jak już patolog przeprowadzi sekcję, to o wszystkim będzie bezpośrednio informował ciebie.

– Czemu nie zajmie się tym ten koleś od trupa w kanale?

Tym razem głos Larry’ego drgnął aż zanadto.

– Jego śledztwo sprzed dwóch tygodni utknęło w martwym punkcie. Podobno ma jakieś problemy zdrowotne, więc poprosił o nowy przydział. Prowadzi teraz inne, mniejsze sprawy. Poza tym nie sądziliśmy, że znowu ktoś tak zginie. Wiesz, że to gorący okres, wszyscy mamy po uszy roboty.

Larry dopił zimną kawę, niedbałym ruchem strzepnął kubek z biurka prosto do stojącego pod nim kosza i wyciągnął starą papierośnicę. Wyjął jedną z czterech pozostałych w niej fajek i odpalił ją swoją benzynówką.

– Jesteś taki stereotypowy – rzekł Ron i chcąc rozładować atmosferę uśmiechnął się ponownie w ten swój charakterystyczny, krzywy sposób.

Larry w odpowiedzi zaciągnął się mocno papierosem.

– Gruboskórny gliniarz z dwudniowym zarostem i tanią imitacją zippo – Ron oparł się na łokciu i w dalszym ciągu czekał na ripostę.

– Jadę na miejsce zdarzenia – powiedział w końcu nie komentując docinków kolegi. – Chcę się rozejrzeć. Gdzie to było dokładnie?

– Masz napisane w papierach… – na czarnym, grubym blacie wylądowała z miękkim plaśnięciem szczupła teczka wypełniona kilkoma luźnymi kartkami. – Ale to jeszcze nie wszystko co chciałem ci powiedzieć.

Larry spojrzał na niego w sposób typowy dla siebie: przyjacielski ale i zarazem szorstki, jakby to właśnie jego chciał, lecz nie mógł, obwiniać za przydzielenie mu tej sprawy. W końcu Ron Simpson był jedynie jego kumplem z roboty, który napatoczył się na kapitana, a ten poprosił o przekazanie nowiny. Dawniej, jako goniec przynoszący złe nowiny, na pewno poszedłby pod gilotynę.

– Więc co jeszcze? – zapytał zniecierpliwiony.

– Za drzwiami czeka twój nowy partner, młody chłopak, ponoć bardzo zdolny.

Zmieniające się z sekundy na sekundę oblicze Larry’ego zdradzała wszystko. Spojrzał na stojące po drugiej stronie pokoju puste biurko, zupełnie jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że nikt za nim nie usiadł od niemal roku.

– Słucham? – zapytał cichym i szorstkim barytonem. – Nie potrzebuje nowego partnera, wolę pracować sam!

– Larry, nie do mnie te pretensje. Jestem tylko posłańcem. Facet czeka za drzwiami, jego stary jest kimś ważnym, więc szef kazał się nim dobrze zająć.

Mężczyzna nie odpowiedział. Zaciągnął się papierosem aż po pępek i unosząc głowę wypuścił dym prosto na sufit, po czym westchnął ciężko.

– Poczekaj tu, wpuszczę go.

Gdy Ron po chwili wrócił do pokoju, stał za nim młody, najpewniej świeżo po akademii, wysportowany mężczyzna z wystylizowanym zarostem – cieniutkim wąsikiem biegnącym wąskimi strużkami po obu stronach ust aż do skąpej, równie skrupulatnie wypielęgnowanej bródki. Ubrany był w modną, czarną marynarkę z przewiewnego materiału i szarobłękitną koszulkę polo pod spodem. Włosy miał elegancko przedzielone na bok, utrwalone żelem lub pastą, a jego buty stanowiły specyficzne połączenie sportowych adidasów z pantoflami. Pachniał i lśnił jakby szykował się na własną studniówkę, co gryzło się z nieświeżą, tytoniową atmosferą pomieszczenia, w którym się znalazł.

– Dzień dobry, oficer Justin Nelson – zagaił młodziak.

Spojrzenie Larry’ego ani drgnęło.

– Powiedziano mi, żebym się do pana zgłosił. Mamy razem pracować – jego głos był spięty, choć schowany pod powierzchownym luzem. Zdenerwowanie biło z tego wymuskanego młodzieńca z każdym oddechem, co dla starego i tak doświadczonego wygi, jakim był Larry Robben było nader wyczuwalne. Palce młodego non stop znajdowały się w ruchu, jakby na nich pragnął skupić całe swe podekscytowanie pierwszym dniem pracy. Dreptanie z nóżki na nóżkę dopełniało obrazu tego znerwicowanego młodzieńca.

Pierwszy dzień pracy i już oficer, no no – pomyślał funkcjonariusz, po czym wstał zza biurka.

– Detektyw Robben… miło mi – Larry zrezygnowanym tonem wyciągnął rękę w kierunku nowego partnera, ten zaś zdradzając w pełni swoje zestresowanie niemal doskoczył i uścisnął dłoń. – Proszę się zbierać, jedziemy na miejsce zbrodni.

– O tej godzinie? – zapytał zdziwiony Justin. Jego wystraszone spojrzenie padło na twarz Rona, który tylko wzruszył ramionami.

– Przywykniesz. Jeśli szukałeś pracy od ósmej do szesnastej, to nie polecam roboty w policji. Szczególnie w wydziale zabójstw.

Te słowa postawiły młodego oficera do pionu. Chłopak nie zamierzał więcej protestować. Odezwał się jednak Ron.

– Larry, ale tam się jedzie prawie dwie godziny, będzie ciemno gdy zajedziecie.

– No i?

– Policja już sprawdziła teren, nic tam nie ma, gliny się tam ciągle kręcą pilnując terenu, nie musisz się fatygować. Jak coś znajdą od razu dadzą znać.

– Ronnie, skończ. Fajnie, że mundurowi chcieli wyręczyć mnie w mojej sprawie, ale skoro stary mi ją przydzielił… – Larry dostrzegł kątem oka wzdrygnięcie Justina podczas wypowiedzenia słowa „stary” pod adresem szanownego pana kapitana wydziału zabójstw Stevena Jerkinsa – to zamierzam sam się tym zająć. Poza tym ci od raportów to idioci, przejdą się raz po okolicy, wypalą parę cienkich, mentolowych szlugów i uznają, że dobrze przeszukali teren. Jedziemy, młody.

Larry spakował swojego podrabianego rolexa do kieszeni, narzucił sobie na plecy cieniutką kurtkę, z którą jak zauważyli jego koledzy, nie rozstawał się nawet w najgorszy upał („na wszelki wypadek” lub też jego ulubione „lepiej nosić, niż się prosić”), dogasił spalonego niemal do filtra papierosa i wypuścił towarzyszy przodem, zamykając za sobą drzwi. Ron pomknął do własnego gabinetu żegnając się z mężczyznami, a ci wyszli z budynku i wsiedli do służbowej, bladoniebieskiej toyoty.

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: