Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na skrzydłach jak Nick Vujicic - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 czerwca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Na skrzydłach jak Nick Vujicic - ebook

„Na skrzydłach jak Nick Vujicic” to opowieść o człowieku niezwykłym. Chociaż urodził się bez rąk i nóg, odnalazł w sobie siłę, której zazdroszczą mu zdrowi ludzie. Uprawia sporty, prowadzi dwie firmy, występuje w filmach i teledyskach, pisze książki i ze swoim przesłaniem motywacyjnym − pełnym nadziei, radości i humoru − podróżuje po świecie. Ludzie wypełniają stadiony, aby posłuchać tego mówcy motywacyjnego i pastora. Mimo sławy Vujicic pozostaje człowiekiem bardzo skromnym. W swojej hierarchii wartości stawia życie rodzinne ponad karierę zawodową i nie mierzy sukcesu w kategoriach materialnych.
Ta biografia składa się z trzech części. Pierwsza opisuje drogę życiową mówcy bez kończyn, druga analizuje jego charakter, ostatnia zaś przybliża jego przesłanie do różnych grup społecznych i wiekowych. W książce można znaleźć wiele niepublikowanych nigdzie informacji o Nicku Vujcicu.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-942071-2-0
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autorki

W świecie pełnym iluzji i chaosu, bombardowani tysiącem propozycji w stylu „pomóż sam sobie”, „myśl pozytywnie”, czy „bądź piękny”, poszukujemy recepty na szczęście.

Nie dowierzamy nauczycielom sukcesu, którzy nie potrafią odpowiedzieć na najtrudniejsze pytania — te o sens cierpienia, życia i umierania, lub teoretykom, którzy nie żyją według nauczanych zasad — ich wskazania, choćby i najmądrzejsze, są puste, ponieważ nie znajdują odzwierciedlenia w życiu. Za to chętnie słuchamy praktyków — oni sami przeżyli to, co głoszą. Wzmocnieni trudnymi doświadczeniami, zyskali wewnętrzną radość i spokój. Drzemie w nich nieprawdopodobna siła, która nie pozwala im się poddawać nawet w najtrudniejszych okolicznościach. Ta siła najbardziej nas fascynuje. Pytamy o jej źródło, bowiem pragniemy jej dla siebie.

W tej książce opowiem o wyjątkowym człowieku. Jego nazwisko mówi wielu osobom bardzo dużo, innym, którzy jeszcze o nim nie słyszeli, zupełnie nic. Nick Vujicic, chociaż urodził się bez rąk i nóg, frunie niczym na skrzydłach. Wyjątkowo pokorny, pełen wdzięku i humoru, z niebywałą determinacją pokonuje przeszkody, zdawałoby się nie do pokonania, i inspiruje miliony ludzi na całym świecie, zdrowych i chorych, bogatych i biednych, młodych i dojrzałych — by w swoim życiu postępowali podobnie.Podziękowania

Książka ta nie powstałaby gdyby nie pewne wyjątkowo ważne dla mnie osoby:

Mąż Bogusław

Moje dzieci: Ala, Kinga, Zosia, Karol

Mój tata Bogusław

Moi przyjaciele: Ela Siemieniuk (która namówiła mnie do pisania), ojciec pustelnik, Agnieszka i Maciek Białeccy, Dana Kaluga, Marcin Godwod, Justyna Stasieńko, Ania i Mirek Kapitan, Ania Borowska, Kasia Bednarska.

Moi współpracownicy: dyrektor Artur Krasowski, inni nauczyciele (zwłaszcza Anna Uggla, Małgorzata Szymczak oraz Monika Kozicka) i pracownicy szkoły

Agnieszka Kozioł i Michasia Szostakiewicz (pierwsze recenzentki)

Piotr Kwiatkowski i Marek Krasoń

Agnieszka Pawlikowska i Katarzyna Pawlik

Joanna Pilsyk

Mariusz Kędzierski

Bartosz Frankow (sponsor okładki)

Darek Baranowski autor strony internetowej

Angela Greniuk z Niepełnosprawni.pl

Anna Grabka

Łukasz Milewski

Kaitee Lusk

pastor Ben Prangnell

Michael Jozis

ksiądz Jacek Siepsiak

Magdalena Łukasiuk

Ipolani Kahele

Sławomir Drachal

Witosław Rusinek, autor zdjęć, firma Shootit

Zespół Rozpisani.pl

Wszystkim im serdecznie dziękuję za okazane mi wsparcie.

Dziękuję także wszystkim innym, niewymienionym z nazwiska, zwłaszcza moim znajomym, uczniom, rodzicom uczniów oraz dziesięciu mniej lub bardziej zainteresowanym wydawnictwom, z którymi prowadziłam rozmowy przez dwa lata za towarzyszenie mi w tej przygodzie.Niełatwe początki

Pierwsze miesiące z kalekim dzieckiem były wyjątkowo trudne dla państwa Vujiciców. Na szczęście udało im się pokonać depresję i obdarzyć syna miłością. Mały Nickie nie miał świadomości, że różni się od innych. Był szczęśliwy i niczego mu nie brakowało.

Noworodek bez rąk i nóg

Czwartego grudnia 1982 roku w szpitalu miejskim w Melbourne, w Australii, przyszedł na świat Nicholas James Vujicic — chłopiec niepodobny do innych noworodków.

Dorosły Vujicic zna przebieg wydarzeń tego dnia od rodziców: „Ojciec pamięta, że w czasie porodu trzymał głowę nisko przy głowie mojej mamy. Gdy zauważył mój bark, zbladł. Miał nadzieję, że ona mnie nie zobaczy, bo nie miałem prawej ręki. Tata był tym wszystkim tak bardzo przerażony, że opuścił salę porodową. Nie wierzył w to, co widział na własne oczy”.

Kalectwo chłopca wywołało poruszenie i konsternację personelu medycznego, które próbowano ukryć pod maską pozornego spokoju. Matka dziecka, Duszka Vujicic, intuicyjnie przeczuwała, że cisza na sali nie zapowiada niczego dobrego.

„(Lekarze) trzymali mnie nisko, aby matka mnie nie widziała. Ona zapytała: «Co się dzieje?». Pielęgniarki rozpłakały się, a ona dalej pytała o to, co się stało. «Fokomelia» odpowiedział lekarz, co znaczy, że dziecko urodziło się bez kończyn z niewyjaśnionych przyczyn medycznych. Matka wiedziała, co to znaczy, i poprosiła, by mnie jej pokazano. Lekarz położył mnie więc obok niej. Na mój widok zawołała: «Zabierzcie go! Nie jestem w stanie na niego patrzeć!»”.

Tymczasem ojciec chłopca, Borys Vujicic, nawet w najczarniejszych myślach nie spodziewał się całej tragicznej prawdy. Gdy lekarz pediatra wyszedł na zewnątrz, by z nim porozmawiać, pan Vujicic sam powiedział mu, że już wie o tym, iż jego syn urodził się bez ręki. — Nie, pana syn nie ma ani jednej ręki i ani jednej nogi” — usłyszał w odpowiedzi.

Na oddziale noworodków Borys zamarł na widok syna. Malec miał tylko dwie małe stopy, które wyrastały mu bezpośrednio z pośladków. Jedna z nich była mikroskopijna, druga — choć większa — była zdeformowana: składała się tylko z dwóch palców, na dokładkę nienaturalnie wykrzywionych.

Wcześniej nic nie zapowiadało kalectwa małego Nicholasa. Ciąża przebiegała prawidłowo. Duszka Vujicic, z zawodu położna, dokładała wszelkich sił i starań, by jej dziecko urodziło się zdrowe. Prowadziła unormowany tryb życia, zdrowo się odżywiała, unikała wszelkich używek czy zbędnych leków, chodziła regularnie na wizyty do najlepszych lekarzy w Melbourne i poddawała się cyklicznym testom.

Trzykrotne badania ultrasonograficzne nie stwierdziły żadnych deformacji płodu, nawet w dwudziestym i trzydziestym drugim tygodniu ciąży. Dzięki nim lekarze trafnie określili płeć dziecka. Jedyne, co ich trochę zdziwiło, to jego dosyć nietypowe ułożenie. O braku którejkolwiek z kończyn nikt nie pomyślał nawet przez moment, zwłaszcza, że żaden z przodków w tej serbskiej rodzinie nie cierpiał z powodu chorób dziedzicznych czy niepełnosprawności.

Gdy w pierwszych dniach życia noworodek bez kończyn poddawany był dziesiątkom badań medycznych, zdruzgotani rodzice zastanawiali się, co z nim zrobić. Nie czuli się na siłach, by podjąć się opieki nad nim, rozpatrywali adopcję. Brali też pod uwagę możliwość oddania dziecka na wychowanie dziadkom. Dziadkowie Nicka, zarówno ze strony matki, jak i ojca, byli nawet gotowi przyjąć chłopca pod swój dach. Jednak po początkowym szoku Borys i jego żona postanowili sami zająć się synem. Nie dziwi jednak, że podjęli tę decyzję bez większego entuzjazmu. W głębi serca mieli żal do Boga za to, że spotkał ich taki los. Borys spodziewał się nawet szybkiej śmierci kalekiego dziecka.

Czas żałoby

Duszka, osłabiona po porodzie i pogrążona w depresji, nie potrafiła czule opiekować się niemowlęciem. Wszystkie prace wykonywane przy dziecku były dla niej ogromnym wysiłkiem i sprawiały ból. Borys pierwszy brał syna na ręce, pielęgnował go: przewijał, kąpał i karmił.

W swoich codziennych zmaganiach rodzice czuli się bardzo samotni. Nie otrzymywali kart pocztowych z gratulacjami. Nie dostawali kwiatów ani prezentów. Telefon milczał. Rodzina i sąsiedzi trzymali się na dystans, bowiem nie wiedzieli, jak zareagować. Przyjaciele i znajomi z Apostolskiego Kościoła Chrześcijańskiego, w którym Borys od pół roku pełnił funkcję pastora pogrążeni byli w żałobie. Jak w jednym ze swoich wystąpień powiedział Nick „wszyscy z nich płakali, bowiem czuli się, jakby ktoś umarł, a nie się narodził. Nie mogli też uwierzyć w to, że Bóg do tego dopuścił”.

Borys i Duszka, przybici cierpieniem, nie potrafili skupić się na dniu dzisiejszym. Zamiast tego wybiegali w przyszłość. Nurtowały ich liczne pytania o los syna: Czy Nick będzie kiedyś mógł samodzielnie jeść? Czy będzie chodził do szkoły? Kto się nim zaopiekuje, jeśli nam coś się przydarzy? Czy, gdy dorośnie, będzie mógł żyć samodzielnie? Niestety snute przez nich wizje przyszłości nie zawierały nawet cienia nadziei: rodzice przypuszczali, że Nick przez całe życie będzie przykuty do łóżka i że będzie wymagał nieustannej pomocy innych.

Początkowe tygodnie, a nawet miesiące Nicka w domu pełne były goryczy. Matka i ojciec znajdowali się na krawędzi wytrzymałości psychicznej i za wszelką cenę próbowali wyprzeć stres ze swojej świadomości. „Wydawało mi się, że śnię. Miałam nadzieję, że za chwilę obudzę się i koszmar minie” — wspomina pani Vujicic.

Zdesperowani rodzice Nicka szukali jakiegokolwiek ratunku. Mieli nadzieję, że znajdą go u lekarzy. Chodzili zatem od jednego profesora do drugiego. Jeśli nie można było uleczyć syna za pomocą narzędzi, jakie oferowała medycyna, to przynajmniej chcieli się dowiedzieć, jak ulżyć jego nieszczęściu. Zadawali specjalistom dziesiątki trudnych pytań — na większość z nich nie dostawali żadnej odpowiedzi. Lekarze nie dawali najmniejszej szansy na udaną przyszłość dziecka. Mówili, że nigdy nie będzie chodzić, że się nie usamodzielni.

W swoich bolesnych doświadczeniach Vujicicowie nie mogli liczyć na wsparcie innej rodziny w podobnej sytuacji. Jeśli nawet jakieś małżeństwa na świecie przeżywały podobne dramaty, dzieliły ich tysiące kilometrów. Nie było też żadnych fachowych publikacji czy poradników, z których mogliby skorzystać.

Ogromne huśtawki nastrojów matki i ojca Nicka trwały kilka miesięcy Ten całkowicie nieświadomy niczego chłopczyk, pozbawiony rąk i nóg, był jednak ich upragnionym i wyczekiwanym dzieckiem. Reagował na ich obecność, uśmiechał się do nich, wymawiał pierwsze sylaby. Z dnia na dzień coraz mniej ich przerażał. Rodzice coraz bardziej akceptowali go takim, jakim jest i powoli zaczynali się cieszyć z jego obecności.

Coraz mniej mieli żalu do Boga. Dochodzili do przekonania, że skoro On ofiarował im niepełnosprawne dziecko, to powinien też dać potrzebną siłę, aby je wychowali. Siła ta była im wyjątkowo potrzebna, bowiem państwo Vujicic mieli znacznie więcej obowiązków niż rodzice zdrowego malucha. To, co dla każdego innego dziecka stanowiło po prostu kolejny etap rozwoju, dla ich syna urastało do wielkości Mount Everestu.

Malec, jak każdy inny

Matka Nicka zdawała sobie sprawę, jak ważne jest, by jej syn wyrobił sobie mięśnie klatki piersiowej i brzucha. W tym celu turlała go po podłodze po całym domu. Gdy Nick opanował tę sztukę, uczył się wstawać. Robił to za pomocą głowy, którą opierał o ścianę lub o stabilne meble i tym sposobem kawałek po kawałku wznosił się do góry (co ciekawe, jego tak mocno eksploatowane czoło stało się z czasem grube niczym podeszwa stopy). Mając dwa i pół roku potrafił już utrzymać się w pozycji prostej.

Kilkuletni Nickie był bardzo ruchliwy. Zeskakiwał z kanapy na podłogę, przemieszczał się nie tylko po całym domu, ale także po ogrodzie. Matka i ojciec musieli mieć oczy dookoła głowy — cały czas, z wyjątkiem chwil, gdy ich syn spał, zwłaszcza że chłopczyk narażony był na częste kontuzje. Upadki z łóżka, fotela czy schodów kończyły się dla niego boleśnie, nie miał przecież rąk, by się nimi podeprzeć.

Chłopiec instynktownie posługiwał się lewą stopą, która rekompensowała mu brakujące części ciała. Jedyne dwa jej palce były złączone, lekarze i rodzice zauważyli więc potrzebę rozdzielenia ich, aby stopa mogła przejmować pewne funkcje dłoni. I chociaż zoperowane palce funkcjonowały trochę inaczej, niż pierwotnie zakładali to lekarze (były na przykład zbyt słabe, by utrzymać długopis), to z biegiem czasu Nick nauczył się wykonywać nimi zupełnie nowe czynności. Dzięki usprawnionej stopie mógł chociażby samodzielnie obsługiwać specjalnie przystosowany dla niego elektroniczny wózek inwalidzki wyposażony w joysticka. Zaczął też chwytać w palce różne przedmioty.

Mądrość matki Nicka podpowiadała jej, aby nie litować się przesadnie nad synem, nie wyręczać go we wszystkim, aby mógł być jak najbardziej sprawny, na miarę swoich możliwości. Od najmłodszych lat wymagała więc od niego, aby nie tylko sam się poruszał czy próbował się podnieść, ale także, by sięgał po przedmioty na półce, korzystając z podnóżka, i wykonywał inne proste czynności. Nick złościł się na nią. Czasem szukał ratunku u ojca, lecz ten także mu nie pobłażał, więc nie mógł liczyć na taryfę ulgową z jego strony. Dzięki temu Nick z czasem potrafił na przykład samodzielnie zdejmować książki z półki, co czynił za pomocą zębów. W wieku sześciu lat nauczył się zaś pływać i to zaledwie po dwóch lekcjach.

Jako dziecko Nicholas nie zawsze rozumiał intencje rodziców, lecz teraz często podkreśla, że matka i ojciec wymagając okazywali mu swoją miłość:

„Rodzice szalenie mnie kochali i mówili: «Musisz próbować. Spróbuj tego. Spróbuj też tamtego». Ja myślałem: «Mamo, tato, zwariowaliście! Przecież ja nie mam rąk i nóg! W jaki sposób mógłbym kiedykolwiek zrobić to czy tamto?». Lecz rodzice zachęcali mnie i mnie kochali”.

Lekarze namawiali rodziców Nicka, by posłali go do grupy dla niepełnosprawnych dzieci. Zabawa i kontakt z nimi miały pomóc w jego rozwoju fizycznym i intelektualnym. Matka widziała jednak jego ogromną potrzebę kontaktów z pełnosprawnymi rówieśnikami. Pragnęła, by jak najwięcej przebywał i rozmawiał z nimi, bowiem nie chciała zamknąć syna w kręgu dzieci specjalnej troski. W związku z tym Nick nie był przez swoich rodziców izolowany od świata zewnętrznego. Szczęśliwie otaczała go bardzo liczna grupa kuzynów i kuzynek (matka i ojciec chłopca pochodzili z rodzin wielodzietnych), z którymi bardzo często spędzał czas. Dzięki ich bezwarunkowej akceptacji nie robił problemu z tego, że nie ma kończyn. I chociaż jako dziecko nigdy nie spotkał kogoś podobnego, nie czuł się odmienny.

„Nie miałem pojęcia, że moje ciało odbiega od normy. Myślałem, że ludzie tak bardzo mi się przyglądają, ponieważ jestem uroczy” — wspomina po latach.

Jak każdy maluch Nickie miał swój dziecięcy świat, w którym nie było lęków ani kompleksów. Często bawił się zabawkami — zwłaszcza samochodzikami. Był także małym odkrywcą. Ulubionym miejscem jego zabaw była plaża, gdzie przebywał godzinami. Chętnie chodził też z rodzicami na ryby.

Odpowiednia szkoła

Gdy Nick podrósł, rodzice zastanawiali się nad wyborem odpowiedniej dla niego szkoły. Nie było to łatwe — najprościej byłoby go oddać do szkoły specjalnej, lecz tam uczęszczały głównie dzieci upośledzone umysłowo. Problem polegał na tym, że dzieci takie jak on, rodzące się raz na milion przypadków lub rzadziej, nie uczęszczały do ogólnodostępnych placówek. Mimo starań rodziców nie chciano przyjąć go do miejscowej podstawówki.

Matka wierzyła jednak w jego ogromny potencjał i nie dawała za wygraną. Żartobliwie mówiła, że „brak kilku części” u jej syna nie jest przecież wystarczającym powodem, aby nie mógł on zasiąść w normalnej ławce. Spotykała się wielokrotnie z osobami odpowiedzialnymi za edukację i w końcu wywalczyła Nickowi przyjęcie do rejonowej szkoły K-4 Keilor Downs Primary, w której to zobowiązano się dostosować sprzęty i zapewnić chłopcu wspomaganie w nauce. Tak więc dzięki jej sile i determinacji zmieniono przepisy i regulaminy, a jej syn został przyjęty do zwykłej australijskiej szkoły w czasie, gdy w kraju dopiero podejmowana była debata nad tym, czy dzieci niepełnosprawne powinny chodzić do oddzielnych szkół, czy nie.

Na lekcji Nick nie używał zwykłego długopisu, tak jak inni uczniowie. Posługiwał się specjalną bransoletką zakończoną długopisem lub ołówkiem, którą nakładano mu na stopę. Bez większego problemu pisał także swoimi dwoma palcami na klawiaturze komputera, z którego chętnie korzystał. W tym celu, zamiast siedzieć jak inni na krześle, siedział na wózku inwalidzkim z regulowaną wysokością. W zadaniach, które sprawiały chłopcu trudności, pomagał mu specjalnie przydzielony nauczyciel asystent.

Pierwszoklasiści dosyć dobrze przyjęli kolegę bez rąk i nóg. Pomagali mu nosić tornister, podawali przybory szkolne, razem z nim wykonywali pewne zadania, wspólnie się bawili.

Pewnego razu sześcioletni Nick zadziwił swoich rodziców, pokazując im swoją kolekcję zdobytych w szkole szklanych kulek. Jego matka w tamtym czasie opowiedziała o tym tak:

„Syn wygrał trochę szklanych kulek. Zdziwiona dopytywałam go, jak udaje mu się rywalizować z innymi dziećmi, odpowiedział, że celuje stopą. Zatrzymuje kulkę, w którą uderzy. Zebrał naprawdę dużo tych kulek”.

W kolejnych latach szkolnych Nicolas radził sobie najlepiej, jak tylko mógł. Gdy nie był w stanie pokonać swoich ograniczeń, zajmował się czymś innym niż pozostali uczniowie. W czasie, gdy dzieci biegały po boisku szkolnym, on grał w szachy lub monopol. Jako siedmiolatek jeździł też na leżąco na deskorolce. Chociaż nie dorównywał innym w zajęciach ruchowych, intelektualnie nie pozostawał w tyle. Był nawet jednym z najlepszych matematyków w klasie.Dziecięce rozterki i udręki

Niepełnosprawne dziecko w szkole budziło sporo zainteresowania, co miało dla niego dobre, ale i złe strony. Negatywne komentarze, jakie Nick słyszał od rówieśników na swój temat, były przyczyną jego narastającej depresji.

Pomoc ludzi dobrej woli

Przyjęcie Nicka do zwykłej szkoły przykuło uwagę urzędników i mediów. Niepełnosprawnego chłopca odwiedził w szkole nawet wysoko postawiony przedstawiciel władz stanowych, który w trakcie spotkania nazwał go „inicjatorem integracji”.

Dziewiętnastego czerwca 1989 roku w The Age ukazał się artykuł o Nicku zatytułowany „Integration lets disabled boy blossom”. Cytowano w nim wypowiedzi pani Vujicic na temat pobytu jej syna w szkole i na przykładzie Nicka propagowano ideę integracji — Nick był bowiem jednym z trzech i pół tysiąca niepełnosprawnych dzieci, które w tym czasie uczęszczały do szkół w stanie Wiktoria.

Dzięki dalszemu nagłośnieniu historii Nicka w mediach do rodziny Vujiciców zaczęły napływać listy i pieniądze. Rodzice chłopca bez kończyn mogli kupić dla niego specjalne, bardzo drogie protezy rąk (sprowadzone z Kanady), które miały być ostatnią deską ratunku. Okazało się jednak, że gdy sześcioletniemu chłopczykowi zakładano urządzenie, trudno było mu utrzymać równowagę i korzystać z niego. Każda sztuczna ręka ważyła bowiem aż trzy kilogramy, i — aby pisać długopisem — chłopiec musiał obracać całym ciałem. Nick był zatem mniej mobilny niż poprzednio. Rodzice nie zmuszali syna do noszenia „sztucznych rąk”, które nie przypadły mu zbytnio do gustu. Cieszyli się, że radził sobie na swój sposób, i to całkiem dobrze.

Instytucje charytatywne przychodziły z dalszą pomocą, która tak bardzo była potrzebna rodzinie Vujiciców. Matka nie pracowała, gdyż poświęciła się opiece nad niepełnosprawnym synem, a w kolejnych latach urodziła dwoje następnych dzieci: w 1985 roku — Aarona, a w 1989 roku — Michelle. Jedynym żywicielem rodziny był ojciec, zaś koszty utrzymania rodziny i leczenia Nicka były niemałe. Z pomocą przyszła organizacja charytatywna Lions Club, zbierając fundusze na zakup profesjonalnego, specjalnie zaprojektowanego dla Nicka, wózka inwalidzkiego i na dalsze leczenie. Z części kwoty opłacono wizytę w specjalistycznej klinice w Toronto, gdzie Nickowi zaproponowano wysokiej klasy elektroniczną protezę rąk.

Po raz kolejny Nick zaskoczył lekarzy. Po wnikliwej obserwacji uznano, że proteza jest mu niepotrzebna, gdyż znacznie lepiej radzi sobie bez niej. Chłopiec z ogromną determinacją i na swój sposób rozwijał sprawność ruchową. Jego jedyne dwa palce stopy, broda, usta podejmowały funkcje rąk i nóg.

Oprócz fachowej pomocy medycznej rodzice Nicka szukali także wyjaśnienia przyczyn kalectwa swego syna — nie tylko w Australii, ale we wspomnianej już wcześniej Kanadzie, a także w USA. Lekarze nie byli zgodni i przedstawiali różne teorie. Nigdy nie osiągnęli w tej kwestii konsensusu, a fakt, że rodzeństwo Nicka urodziło się w pełni zdrowe, podważał hipotezę o przyczynach genetycznych choroby.

Negatywne zainteresowanie

Nicholas nieustannie wzbudzał zainteresowanie otoczenia — na ulicy, ale przede wszystkim w szkole. Niestety, negatywnych reakcji było więcej. Wszyscy się za nim oglądali. Trudno mu było tego nie zauważyć. Najczęściej pytali: Co ci się stało? Dlaczego nie masz rąk i nóg?, na co Nick odpowiadał z zażenowaniem: — Nie wiem.

W domu zadawał te znienawidzone pytania rodzicom. W odpowiedzi słyszał enigmatyczne: „Tylko Bóg jeden wie, dlaczego nie masz rąk i nóg”.

Większość wolnego czasu Nick spędzał z dorosłymi i ze starszymi kuzynami, a nie ze swoimi rówieśnikami z klasy. W szkole zaś chętniej rozmawiał z nauczycielami niż z innymi uczniami. Koledzy go bowiem odtrącali. Nie wiedzieli, jak na niego reagować, czy odzywać się, czy nie i co w ogóle mówić, za to doskonale wiedzieli, jak mu dokuczać. Nieraz wyzywali kalekiego chłopca, wytykali go palcami, zadawali ordynarne pytania. Wydawało im się to bardzo zabawne.

Jeden dzień chłopiec bez rąk i nóg zapamiętał szczególnie przez to, że usłyszał wyjątkowo wiele złośliwości i docinków. Gdy wyjeżdżał ze szkoły zobaczyła go pewna dziewczynka i zawołała po imieniu. Nick spodziewał się kolejnego bolesnego komentarza, a otrzymał komplement: „Chciałam ci tylko powiedzieć, że ładnie dzisiaj wyglądasz”. Te słowa zapamiętał na całe życie. Niestety, w tamtych czasach bardzo rzadko zdarzało się mu słyszeć tak ciepłe uwagi na swój temat.

Nickie często wracał do domu zapłakany. Matka, płacząc z nim, obejmowała go i przytulała. Mówiła mu, że jest „szczególny”. Jednak Nick nie chciał wyróżniać się swoim kalectwem — pragnął być po prostu normalny, jak inni.

Chłopczyk tak bardzo nie lubił szkoły, że nawet gdy był zdrowy, prosił rodziców, aby od czasu do czasu pozwolili mu zostać w domu, a oni niekiedy się na to zgadzali, widząc na jego twarzy ból.

Swoje zmagania ze smutkiem dorosły Nicholas wspomina tak:

„Pamiętam, że gdy miałem sześć lat, pewnego dnia spotkało mnie wiele nieprzyjemności w szkole. Tego wieczoru złe głosy odbijały się echem w moim umyśle. Wstałem z łóżka i zerknąłem w lustro. Powiedziałem sam do siebie: «No dobrze, Nick, co masz w sobie dobrego? Czy jest w tobie coś atrakcyjnego?». Tak bardzo pragnąłem zobaczyć w sobie coś pozytywnego, na czym mógłbym się oprzeć. Przecież musi być we mnie coś dobrego! Wtedy dostrzegłem swoje oczy i pomyślałem: «Hej, są naprawdę ładne!»”.

Koniec wersji demonstracyjnej.Przypisy końcowe

Numery zamieszczone obok przypisów końcowych w wersji angielskiej są odnośnikami do pozycji umieszczonej na liście bibliograficznej

My dad recalled that his head was next to my mom’s as I was being born. When he saw my shoulder, he went pale. He was hoping my mom didn’t see me, because he saw that I had no right arm. My dad had to leave the room; he couldn’t believe what he saw 68
They (the doctors) held me low enough so my mother couldn’t see me. She said, ‘what’s going on?’. The nurses started crying and she said, ‘Just tell me what is wrong’. The doctor said fokomelia which means a baby being born without limbs for no medical reason. She knew exactly what that was. She said, ‘Let me see him’. The doctor placed me right next to her. She looked at me and said, ‘Take him away. I can’t handle seeing him right now.’ 68

Your son has neither arms nor legs. 3

The whole church cried as if someone had died, asking God, «why?»165

I thought it was a bad dream. I thought I’d just wake up any minute and it’s all over. 75

My parents loved me like crazy and they said, ‘You gotta try. Try this. Try that’. I’m thinking, ‘Mom and Dad. You are crazy, man. I have no arms and legs. How would I ever be able to do this or that?’ But they encouraged me and loved me. 8

I had no idea that my body wasn’t the standard issue. I thought people stared at me because I was so adorable. 7

The other day he’d won some marbles. When I asked how could he possibly play with other kids he said he aims with his foot. If he hits the marble, he keeps it. He’s got loads and loads of marbles. 75

I just want you to know that you are looking good today. 166

There was one day I remember when I was six years old. I had a very, very hard day at school and I’d just you know, hear their voices echoing in my mind that night and I got up out of my bed, I looked in the mirror and said „Okay Nick”, I’m talking to myself, I’m saying, „Nick, what do you have that is good that no one can change, that no one can argue with?” and I just wanted something, just give me something to hold onto. There’s gotta be something good about me. And I looked myself in my eyes and I said, „Hey, you’ve got some good looking eyes.” 65
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: