Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nad rzeką marzeń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nad rzeką marzeń - ebook

Nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa… Przez całe życie Grace Conley swój czas poświęca przede wszystkim rodzinie – jest szoferem, opiekunką i rozjemcą w niekończących się sporach. Jej dorosłe już dzieci przyzwyczaiły się, że mają ją zawsze pod ręką, gotową, by pomóc w każdej kryzysowej sytuacji. Gdy Grace oznajmia, że zamierza kupić dom w Smoky Mountains i założyć w nim pensjonat, cała rodzina jest oburzona. Mimo braku wsparcia ze strony najbliższych, kobieta stawia na swoim i opuszcza gwarne Nashville, by przeprowadzić się do malowniczego Townsend. Początki nie są łatwe. Sytuację komplikuje to, że do Grace dołącza jej najmłodsza córka Margaret, która dopiero co skończyła college i nie jest zachwycona perspektywą życia w sennej mieścinie… Na horyzoncie pojawia się jednak przystojny sąsiad, który uważa, że on i Margaret są dla siebie stworzeni.

Przed obydwiema kobietami wiele trudnych decyzji. Decyzji, przy podejmowaniu których przydadzą się pewność siebie, poczucie humoru i niezachwiana wiara w drugiego człowieka.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-442-6
Rozmiar pliku: 845 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Grace Conley znowu słyszała ten dokuczliwy wewnętrzny głos, w miarę jak oddalała się wietrznym zjazdem od górskiego motelu. Zachowujesz się impulsywnie, Grace. Nie jesteś rozsądna.

– Cicho bądź – mruknęła. – Wiem, że zachowuję się impulsywnie, ale nie dbam o to.

W końcu, cóż złego było w obejrzeniu starego pensjonatu w dole rzeki, wystawionego na sprzedaż? Odkąd odkryła go wczoraj na spacerze, wyłaziła ze skóry z ciekawości, by zajrzeć do środka. Myślała o nim, gdy obudziła się tego ranka, zadzwoniła do agencji nieruchomości i umówiła się z pośrednikiem. Za pięć minut miała się spotkać z niejakim Jackiem Teagiem.

Pan Teague nie musiał wiedzieć, że nie jest poważną klientką i chce jedynie obejrzeć wnętrze pensjonatu. Nie zamierzała mu tego mówić.

Uniosła brodę, wyprostowała się, przeszła na drugą stronę drogi i stanęła przed hotelem. Jej rodzina w Nashville nie miała pojęcia o tym, co właśnie robiła, więc nie mogła wypowiedzieć się na ten temat. Obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła. Nikt jej nie śledził i nie robił notatek. Była sama i mogła dzisiaj robić to, na co miała ochotę.

Gdyby Charlie tutaj był, powiedziałby: „Zróbmy to, Grace”. Ona i Charlie uwielbiali pensjonaty. Gdziekolwiek podróżowali, starali się wyszukać w Internecie jakiś przytulny zajazd lub hotelik. Albumy wypełnione zdjęciami z podróży leżały w szafce w domu.

Grace zwolniła kroku i popatrzyła z przyjemnością na małe sklepiki i urocze domki skupione pod cienistym baldachimem z drzew rosnących wzdłuż wąskiej River Road w Townsend. W ten ciepły, pełen balsamicznych zapachów dzień pod koniec maja nie miała ochoty jechać do posiadłości oddalonej ledwie o kilka przecznic. Znała drogę, więc pełna wiosennej energii szła cichą drogą, biegnącą w bok od autostrady. Widziała już górski potok w dolinie, połyskujący między drzewami, lada chwilę pojawi się pensjonat.

Wróciła myślami do porannej rozmowy telefonicznej z córką.

– Co będziesz dzisiaj robić, mamo? – głos Margaret brzmiał młodo i optymistycznie.

– Przyjadę na dziewiątą do college’u na twój występ, a potem, gdy będziesz zdawać ostatni egzamin, podjadę chyba do Gatlinburga i pokręcę się po sklepach.

– Brzmi nieźle. – Margaret zawahała się. – Mogłabyś przyjechać wcześniej i spotkać się ze mną przed koncertem? Może wypiłybyśmy kawę. – Grace słyszała w głosie córki zdenerwowanie, które zawsze pojawiało się przed recitalem fortepianowym. – Mam nadzieję, że dobrze mi dziś pójdzie, mamo. Ten recital jest częścią mojego dyplomu i pojawi się na nim wielu gości.

Grace uspokoiła córkę.

– Margaret, będziesz wspaniała. Uwielbiam utwór, który grasz. Dostaniesz owacje na stojąco. Zobaczysz. Jesteś utalentowaną młodą pianistką.

Margaret westchnęła.

– Mam nadzieję. Dziękuję ci, mamo, i cieszę się, że tam będziesz.

– Nie przegapiłabym tego za nic na świecie. Byłam na prawie każdym twoim koncercie, odkąd skończyłaś pięć lat. – Grace zaśmiała się w duchu, przypominając sobie Margaret z krótkimi kucykami, w białej wykrochmalonej sukience, jak wspina się na stołek przy fortepianie. Miała jeszcze zbyt krótkie nogi, żeby dosięgnąć do pedałów. Ona i Charles byli zawsze dumni z córki, podobnie jak z całej czwórki swoich dzieci.

– Myślisz, że upchniemy w sobotę wszystkie moje rzeczy do obu naszych samochodów? – spytała Margaret, przechodząc do kolejnego zmartwienia. – Mam teraz więcej rzeczy, niż gdy wprowadzałam się do akademika na jesieni, jeśli wziąć pod uwagę nowe ciuchy i prezenty, które dostałam na Boże Narodzenie…

Grace przerwała ten strumień zmartwień.

– Margaret, każdego roku masz więcej rzeczy, gdy wracasz do domu. Zawsze jakoś upychamy je do samochodów, więc nie martw się.

– Dobrze. – Margaret urwała i znowu westchnęła. – Chyba muszę zacząć się przygotowywać. Do zobaczenia. Jeśli możesz, usiądź tam, gdzie zawsze.

– Trzeci rząd z prawej strony. Powal ich na kolana, skarbie.

Chciałaby usłyszeć w odpowiedzi śmiech albo chichot. Niestety, Margaret zawsze była poważnym dzieckiem. Grace myślała o tym, kończąc ubierać się przez występem córki. Włożyła srebrnoniebieską jedwabną sukienkę w kolorze angielskich dzwonków. Uwielbiała pięknie skrojone kobiece ubrania w jasnych czystych kolorach. W młodości przez jeden sezon była modelką i nadal wiedziała, jak się dobrze ubrać.

Siedząc przed lustrem, upięła blond włosy w luźny kok, a jej myśli znowu popłynęły ku Margaret. Bardzo chciała, żeby Jane, matka Charlesa, nie wywierała na Margaret takiej presji już od wczesnego dzieciństwa. Może to tłumaczyło, dlaczego córka tak poważnie traktowała fortepian. Jeszcze w przedszkolu, gdy tylko okazało się, że ma talent, Jane Conley natychmiast pochwyciła ją w swoje szpony.

Grace pochyliła się nad lustrem, żeby zrobić kreski na powiekach. Właściwie to nie mogła winić Jane. Po latach koncertowania w sposób naturalny skupiła się na Margaret, zwłaszcza, że pozostała trójka dzieci nie przejawiała nawet cienia talentu muzycznego. Desperacko chciała kształcić swoją protegowaną, aby poszła w jej ślady.

Grace skończyła makijaż i zapięła paski eleganckich sandałków. Na szczęście Margaret uwielbiała grę na fortepianie. Nawet ciągła presja wywierana przez Jane i ogromne oczekiwania tego nie zmieniły. Margaret miała prawdziwy talent i Grace bardzo się z tego cieszyła.

Córka uczyła się teraz w Maryville College, dostała stypendium muzyczne i specjalizowała się w występach solowych. Za rok ukończy szkołę. Grace uświadomiła sobie, że to prawdopodobnie ostatnie wakacje Margaret w domu.

Na myśl o tym aż westchnęła. Po odchowaniu czwórki dzieci wielki dom w Nashville wydawał się teraz taki cichy, a odkąd dwa i pół roku temu zmarł Charles, stał się jeszcze cichszy. Tego roku Grace poczuła się niezadowolona z życia i niespokojna. Wiedziała, że czas coś zmienić, lecz nie miała pojęcia jak.

Przechadzając się w słońcu, uśmiechała się na wspomnienie Margaret, która po dzisiejszym występie otrzymała owacje na stojąco. Po wcześniejszych ostrych utworach publiczności spodobał się nastrojowy, melodyjny koncert Bacha, który zagrała na koniec.

Droga skręcała i Grace szukała wzrokiem tylnego podjazdu, który wczoraj odkryła. Na ten główny wjeżdżało się od strony autostrady Townsend, lecz jej spodobał się tylny, biegnący wśród drzew, obok starego, wolno stojącego garażu.

Podchodząc bliżej, rozglądała się za samochodem agenta nieruchomości, lecz bezskutecznie. Zerknęła na zegarek. Już powinien tu być. Biuro nieruchomości Teague mieściło się zaledwie przecznicę albo dwie od autostrady, w uroczym szarym budynku za kamiennym murem, który zdobiły płożące się floksy i biała smagliczka.

Może agent też przyszedł piechotą. Sprawdziła drzwi i zajrzała przez okna, lecz dom zamknięty był na cztery spusty.

Zmarszczyła z irytacją brwi i ponownie spojrzała na zegarek. Nie lubiła, gdy ktoś się spóźniał. Była dumna ze swojej punktualności. Świadczyło to o szacunku dla innych, a także o umiejętności kierowania swoim życiem.

Zmierzając brukowaną drogą na tyły domu, usłyszała piskliwe dziecięce głosy i śmiech. Spojrzała w stronę, skąd dobiegał i ujrzała dwie dziewczynki, ośmio- lub dziewięcioletnie, które przechodziły przez wiszący mostek nad Little River, znajdujący się na tyłach pensjonatu. Miały na sobie jasnoczerwone kostiumy kąpielowe i narzucone na nie rozpinane, luźne bluzki. Przed sobą pchały dwie ogromne żółte dętki, prawie tak wysokie jak one same. Spostrzegły Grace, pomachały jej, po czym ruszyły wydeptaną ścieżką od mostka na tylne podwórze.

Z pewnością bliźniaczki, pomyślała Grace, gdy podeszły bliżej. Identyczne krótkie, brązowe włosy, czekoladowe oczy i szerokie uśmiechy. Nawet japonki ozdobione błyszczącymi szkiełkami były takie same. Urocze dwie panienki.

– Pani jest nową właścicielką? – spytała jedna z nich, ukazując dołeczki w policzkach.

– Nie. Tylko oglądam dom. – Grace odwzajemniła uśmiech. – A wy kim jesteście?

– Morgan. – Dziewczynka wskazała na siebie, a potem na siostrę. – A to Meredith. Mieszkamy po drugiej stronie rzeki i idziemy do Butlerów popływać z Daisy i Ruby.

– Rozumiem. A ja nazywam się Grace Conley. – Spojrzała w stronę, z której przyszły dziewczynki, szukając kogoś dorosłego. Wydawały się za małe na samotne spacery.

Morgan jakby czytała jej w myślach.

– Mamy pozwolenie, proszę pani. Ciocia Bebe rozmawiała z panią Butler. Ona wie, że przyjdziemy.

Grace kiwnęła głową uspokojona. W końcu w cichym, małym miasteczku dzieci nie muszą przestrzegać tak surowych reguł jak w mieście, w którym wychowała swoje potomstwo.

– Czy chce pani, żebyśmy oprowadziły panią wokół domu, zanim pójdziemy do Butlerów? – spytała Morgan. – Całkiem dobrze znamy ten dom. Przychodziłyśmy tutaj w odwiedziny do Oakleyów, a nasza ciocia Bebe przyjaźniła się z Mavis Oakley.

Grace przystała na propozycję dziewczynek, bo nadal nie było samochodu agenta nieruchomości. Dzięki temu czas szybciej minie. Poza tym spodobały się jej te dziewczynki.

Ośmielone zainteresowaniem Grace, Morgan i Meredith oparły dętki o ścianę garażu i zaczęły skakać po wybrukowanej ścieżce prowadzącej do głównego wejścia, trajkocząc przy tym i pokazując różne rzeczy.

– Ten dom stoi na wielkiej działce, która z przodu dochodzi do autostrady, a z tyłu aż do rzeki – mówiła Morgan. – Ma dwa piętra, wielką werandę z przodu, zadaszoną werandę z tyłu i ekstra wieżyczkę z boku.

– Z tą wieżyczką dom wygląda jak stary europejski zamek, prawda? – wtrąciła Meredith.

Grace kiwnęła głową.

– Rzeczywiście. Nadaje domowi malowniczy europejski styl. I podobają mi się te ciemnozielone okiennice, drzwi i podniszczony dach kryty dachówkami.

Obchodząc dom od frontu, minęły kwitnące krzewy i kwiaty stłoczone przy schodach prowadzących na werandę. Niebieski powój o barwie lawendy oplatał poręcz werandy, a kwiaty jeszcze się nie zamknęły.

– Wkrótce się zamkną – obwieściła Morgan, idąc za jej spojrzeniem. – Już późny poranek. Dzisiaj były dłużej otwarte niż zazwyczaj, bo z rana nie było słońca.

Meredith podeszła bliżej, by przyjrzeć się kępce niebieskich dzwonków przy schodach werandy. Spojrzała na Grace i uśmiechnęła się nieśmiało.

– Wie pani, że kwiatki powoju żyją tylko jeden dzień? Gdy rozkwitną rano, więdną i umierają na zawsze. Czy to nie smutne?

Morgan wzruszyła ramionami.

– Tak, ale jutro rozkwitną nowe.

– Wiem. – Meredith westchnęła i musnęła kwiatek palcem. – Ale to i tak smutne, że żyją tylko jeden dzień. Są takie piękne.

Grace przyznała jej rację:

– Tak, to rzeczywiście smutne, Meredith.

Morgan przerwała ich dyskusje o powoju, by kontynuować oprowadzanie.

– Ten dom jest bardzo stary. Nie jestem pewna jak bardzo. Mavis Oakley powiedziała mi, że pierwszy właściciel wybudował go jako luksusowy pensjonat, kiedy Townsend się rozrastało. Nazwali go Sweetbriar Inn. Potem mieszkali w nim jacyś bogaci ludzie, a jeszcze później kupił go ktoś inny i zaczął prowadzić pensjonat. Ostatnimi właścicielami byli Oakleyowie. Mieszkali tutaj, odkąd Meredith i ja pamiętamy. A potem pan Carl, to znaczy pan Oakley, miał atak serca i umarł trzy lata temu. Pani Mavis nie chciała prowadzić pensjonatu sama, a jej córka namówiła ją, żeby przeprowadziła się do niej, do Teksasu, więc wyjechała do Houston. Dlatego dom jest na sprzedaż.

– Myślę, że ten dom jest smutny i samotny, bo od trzech lat nikt w nim nie mieszka. – Meredith spojrzała na dom z tęsknotą.

Morgan zmarszczyła brwi.

– Dom nie może być smutny, Mer.

Meredith uniosła brodę.

– A właśnie, że domy mogą być smutne. Prawda, proszę pani?

Grace pomyślała o swoim dużym domu w stylu kolonialnym w Nashville i o tym, jaki wydawał się samotny i pusty po śmierci Charlesa.

– Myślę, że dom może być smutny – odparła. – Mój duży dom w Nashville tęskni za moim mężem, który kiedyś w nim mieszkał i zmarł, tak jak pan Oakley. Myślę też, że mój dom tęskni za dziećmi, które kiedyś bawiły się w ogrodzie i brodziły w fontannie na tyłach. Myślę, że znowu potrzebuje rodziny.

– Umie pani gotować? – spytała Morgan nieoczekiwanie.

Grace zamrugała zaskoczona. Zapomniała już, z jaką łatwością dzieci potrafią zmieniać temat.

– Tak, i to nieźle. W moim dużym domu w Nashville wiele osób chwaliło sobie moją kuchnię. A czemu pytasz?

Morgan spojrzała na Grace z zamyśleniem.

– Może powinna pani sprzedać swój duży dom w Nashville jakiejś rodzinie z dziećmi, przyjechać tutaj i kupić dom Oakleyów. Mogłaby pani wtedy gotować ludziom, którzy do niego przyjadą. I wtedy ten dom znowu będzie szczęśliwy. Fajnie byłoby, żeby ktoś tu mieszkał, prawda, Mer?

– Tak, a pani jest miła – dodała Meredith, kładąc akcent na ostatnim słowie i uśmiechając się do Grace.

– Ojej, dziękuję, Meredith. – Grace położyła dłoń na jej ramieniu.

Morgan przyglądała się jej, przygryzając dolną wargę.

– A czy umiałaby pani poprowadzić zastęp skautów? – spytała.

Ciekawe, dokąd to pytanie prowadzi, pomyślała Grace. Zauważyła, że Morgan jest odważniejsza i bardziej otwarta.

– Masz na myśli żeński zastęp, Morgan? – spytała.

– Tak.

– Byłam drużynową mojej córki Elaine, a później Margaret. – Grace roześmiała się. – Dlaczego pytasz, Morgan?

– A była pani w tym dobra?

Grace pomyślała, że tak szczere pytanie wielu dorosłych uznałoby za niegrzeczne. Zapomniała, jak prostolinijne są dzieci. Uśmiechnęła się do Morgan.

– Myślę, że byłam bardzo dobrą drużynową i pomogłam wyszkolić inne drużynowe. Właściwie to nadal jestem w Zarządzie Skautek w Nashville.

– Ekstra. – Morgan uśmiechnęła się. – Potrzebujemy tu drużynowej. Żadna z matek nie chce nią być, odkąd przestałyśmy być Krasnalami. A dom Oakleyów idealnie nadawałby się na zbiórki skautek. Jest taki duży. Ma mnóstwo stołów, dużą kuchnię i różne piękne rzeczy. Jest tu nawet prawdziwe boisko do badmintona obok altany na tyłach i kamienne patio nad rzeką, ze stolikami i miejscem na grill. No i do tego ta super weranda. – Morgan wskazała na dużą ocienioną werandę od frontu, zastawioną starymi wiklinowymi meblami.

– Ciocia Bebe mówi, że ludzie grali kiedyś w krokieta na tym trawniku – wtrąciła Meredith. – Lubię krokieta, a nasz ogród jest do tego zbyt pagórkowaty.

– Widzi pani, ile mogłaby tutaj zrobić? – Morgan uśmiechnęła się do Grace szeroko. – Mogłaby pani otworzyć pensjonat i uszczęśliwić ten dom. Mogłaby pani prowadzić naszą drużynę skautek i robić różne inne rzeczy.

– Różne inne rzeczy? – powtórzyła Grace, usiłując nadążyć za tokiem rozumowania dziewczynki.

Morgan wzruszyła ramionami.

– Pan Oakley zbudował mały warsztat w starej szopie przy garażu. Potrafił robić różne rzeczy, takie jak laski, karmniki dla ptaków i ramki do obrazów.

– Och. – Grace nareszcie zrozumiała. – Robił w drewnie.

– Tak, a Mavis zostawiła te wszystkie rzeczy w szopie. Niczego nie chciała wziąć. Może pani mogłaby coś z tym zrobić? Mały volkswagen skręcił z autostrady na długi podjazd prowadzący do pensjonatu. Morgan zmrużyła oczy, usiłując zobaczyć, kto to.

– Ble! – Skrzywiła się. – Uciekajmy, Meredith. To ta obleśna Ashleigh Anne, która pomaga w agencji nieruchomości. – Morgan przykryła usta dłonią, jakby zbierało się jej na wymioty, a Meredith zrobiła to samo.

– Musimy już iść – powiedziała Morgan do Grace i dziewczynki pobiegły do miejsca, gdzie zostawiły dętki.

Jednak Meredith zawróciła po chwili i chwyciła dłoń Grace.

– Niech pani kupi ten dom, dobrze? Jest pani naprawdę miła i lubię panią. I nie chcę, żeby mieszkała pani w swoim domu, skoro jest on smutny. – Odwróciła się i popędziła z powrotem, machając ręką na pożegnanie. – Poza tym mogłybyśmy zostać przyjaciółkami, gdyby pani tu zamieszkała – dodała, nie odwracając głowy. – Fajnie jest mieć przyjaciół.

Grace poczuła ucisk w gardle. Zanim jednak zdążyła zastanowić się nad słowami dziewczynek, z samochodu wysiadła młoda kobieta i ruszyła w kierunku domu. Miała na głowie burzę skręconych trwałą ondulacją loków, zbyt mocny makijaż i potwornie obcisłą, krótką spódniczkę, ledwo zakrywającą biodra. Mandarynkowa bluzka bez pleców z cienkimi ramiączkami ukazywała aż nadto wyraźnie, że kobieta nie nosi stanika.

– Z pewnością to nie jest pan Teague – mruknęła Grace do siebie.

Kobieta uśmiechnęła się, trzymając gumę do żucia między zębami. Na ustach miała pomarańczową szminkę.

– Pani Conley? Jestem Ashleigh Anne Layton. Przysłał mnie tu Jack. Spóźni się i prosił, abym wpuściła panią do środka, żeby mogła pani zacząć oglądać dom.

Spojrzała na pensjonat i skrzywiła się.

– To bardzo stary dom, pełen kompletnie niemodnych mebli. Nie wiem, po co chce pani go oglądać. A do tego stoi pusty od trzech lat. – Wzruszyła ramionami. – Może przyprawić o gęsią skórkę. Mogą tam być duchy albo pająki, albo jeszcze coś.

Grace stłumiała śmiech, gdy Ashleigh poprowadziła ją schodami na werandę.

Przed drzwiami dziewczyna zatrzymała się i odwróciła, opierając rękę na biodrze.

– Jasne, pani już ma swoje lata i w ogóle, więc może pani lubić takie domy jak ten, nawet jeśli jest staromodny. – Obrzuciła Grace spojrzeniem lustrując ją od góry do dołu. Wynikało z niego jasno, że jej wygląd wzbudził zastrzeżenia. – Jack mówił, że jest pani wdową, czy coś.

Grace zignorowała jej uwagę i ocenę.

– Pozwoli pani, że się rozejrzę?

– Jasne. Po to tutaj przyszłam. Pani też. – Uśmiechnęła się do Grace, ponownie pokazując gumę. – Jack powiedział, żebym najpierw przeczytała pani ten opis. – Ashleigh wyciągnęła kartkę papieru i zaczęła czytać: – Ten dom został zbudowany na początku dwudziestego wieku jako zajazd dla turystów wybierających się w Smoky Mountains. Przeszedł kilka remontów i jest dobrze utrzymany. Ostatni właściciele wymienili ogrzewanie i system wentylacji, zmodernizowali kuchnię i łazienki, i położyli nowy dach. Dom ma duży salon z wieżyczką i półokrągłymi oknami, bibliotekę z wbudowanymi w ściany półkami na książki, oryginalne drewniane podłogi, jadalnię z zabytkowym żyrandolem, dużą wiejską kuchnię, główną sypialnię i łazienkę na parterze.

Przynajmniej umie czytać, pomyślała złośliwie Grace.

Ashleigh odwróciła kartkę.

– Na pierwszym piętrze znajdują się cztery sypialnie, każda z łazienką. Pokoje te udekorowane są motywami roślinnymi i mają dopasowane do nich nazwy. Dwie sypialnie na drugim piętrze połączone z salonikiem i łazienką można wynajmować jako apartament lub wykorzystać je dla rodziny lub przyjaciół. – Urwała, przebiegając wzrokiem dół strony. – Dom stoi na trzyakrowej parceli z dającymi cień drzewami, ma dwie werandy, patio, altanę, garaż na dwa samochody, warsztat i dwa podjazdy. – Uśmiechnęła się do Grace. – To wszystko. Pan Teague kazał jeszcze powiedzieć, że Mavis Oakley zostawiła tutaj mnóstwo mebli, których cenę można negocjować. – Zmarszczyła nos. – Ale ja nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł chcieć takie meble. To zwykłe starocie.

Jej telefon komórkowy ożywił się, wygrywając jakąś popularną rockową piosenkę. Wyciągnęła go z żółtozielonej torebki na ramieniu, wyłączyła i sprawdziła wiadomość.

– To z drugiego miejsca, w którym pracuję wieczorami, z Shady Grove. Obsługuję bar i śpiewam w zespole. – Mówiąc to zrobiła ważną minę. – Muszę oddzwonić. Pewnie chodzi o grafik mojej pracy. – Pochyliła się i otworzyła drzwi wejściowe. – Może się pani sama rozejrzeć? Ja tymczasem oddzwonię. I tak nie odpowiem na żadne skomplikowane pytanie. – Wzruszyła z nonszalancją ramionami. – Tylko dzisiaj zastępuję Jacka w biurze, bo jego matka miała umówioną wizytę u lekarza. Za chwilę tu będzie. Utknął w Wear’s Valley. Finalizuje tam transakcję z Kendrickiem Lanierem, kolegą z agencji nieruchomości w Mountain View. – Dziewczyna posłała Grace uśmiech kota z Cheshire. – Chciałabym tam być z tymi dwoma seksownymi, przystojnymi facetami. Ich feromony mogłyby ogrzać cały pokój.

Zachichotała, po czym spojrzała na Grace, nieco rozczarowana brakiem entuzjazmu z jej strony. Wzruszyła ramionami i usadowiła się w wiklinowym fotelu, opierając nogi na stołku.

– Niech pani idzie i obejrzy wszystko, co pani chce. Posiedzę tu, zadzwonię do Shady Grove i będę wypatrywała Jacka.

Grace weszła do domu, czując ulgę, że Ashleigh Layton nie będzie jej przewodniczką.

– Boże drogi! – mruknęła, zamykając za sobą drzwi z siatką, lecz frontowe pozostawiając otwarte. Jak można zatrudnić kogoś takiego w agencji nieruchomości? – Pokręciła głową zirytowana, lecz zaraz wciągnęła gwałtownie powietrze na widok salonu. To było oszałamiające uczucie – jak wejście do pięknego ogrodu.

Rozejrzała się wokół zachwycona. Dywan w salonie – niebieskofioletowy, z delikatnym wzorem kwiatowym – częściowo zakrywał drewnianą podłogę i idealnie harmonizował z wystrojem pokoju. Tapety, zasłony i poduszki powtarzały ten sam motyw kwiatowy, podobnie jak meble obite pluszem. Całość miała eklektyczny charakter, lecz tworzyła gościnny nastrój.

– Ojej – wyrwało jej się. – Co za cudowne półki! I te wieńczące je łuki. – Podeszła bliżej i odkryła, że wypełniają je szykowne bibeloty, porcelana i książki, dobrane z gustem tak, by podkreślać atmosferę pokoju.

Nagle zabrakło jej tchu.

– I ten fantastyczny fortepian! – Omiotła wzrokiem wielki instrument, świetnie wpasowujący się w owalne wygięcie wieżyczki. Ktoś miał niezwykły gust, urządzając to miejsce.

Odwiedziła w swoim życiu mnóstwo pensjonatów, lecz ten był tak wyjątkowy, że pozostawiał w pamięci trwały ślad. Jaka szkoda, że jest teraz zamknięty. Z pewnością zatrzymywałaby się tutaj, przyjeżdżając do Margaret, a nie w tym motelu przy autostradzie.

Zaciekawiona weszła do biblioteki zaprojektowanej w podobnej kolorystyce jak salon, łączącej kolory niebieski, kremowy i głęboką czerwień, lecz bardziej stonowaną. Pod oknem stało szerokie zabytkowe biurko, wbudowane półki na książki pokrywały całą jedną ścianę, a miękkie fotele w rogach pokoju z lampami do czytania zapraszały, by w nich usiąść.

Gdy wróciła do hallu, Ashleigh wychyliła głowę przez drzwi.

– Wszystko okay, pani Conley? Jeśli zaczyna się pani bać, mogę z panią połazić.

– W porządku, Ashleigh. Nie musisz mi towarzyszyć.

– To fajnie. – Dziewczyna odetchnęła z wyraźną ulgą. – To ja tu zostanę i będę wyglądać Jacka. W razie czego pani krzyknie, dobra?

– Nie omieszkam – odparła Grace, idąc w stronę schodów. Minęła łazienkę i zatrzymała się przed wspaniałą jadalnią z czterema stolikami i krzesłami. Na zakończonych łukami półkach stały bladoniebieskie talerze w kwiaty, a kwieciste zasłony i okrągłe dywaniki nadawały pomieszczeniu przytulny wygląd.

Weszła do kuchni i klasnęła w dłonie. Zachwyciła ją ogromna przestrzeń z białymi szafkami, wielką wyspą do przygotowywania jedzenia dla gości pośrodku i drewniana podłoga pomalowana na niebieskofioletowo, z kwiecistym wzorem podobnym do tego na dywanie w salonie.

Zajrzała przez szerokie drzwi balkonowe do części śniadaniowej na zadaszonej werandzie, która wydawała się czekać na gości. Mogła wyobrazić sobie, jak siedzą tam, delektując się poranną kawą i wsłuchując w szum górskiej rzeki.

Przechodząc przez hall w poszukiwaniu głównej sypialni i łazienki, zauważyła więcej kwiatowych, kremowych i niebieskich motywów na tapetach i zasłonach. W tym pokoju nie było jednak mebli. Poprzedni właściciel najwyraźniej je zabrał. W porównaniu z innymi pomieszczenie wydawało się nagie.

Na górze, zgodnie z tym, co przeczytała wcześniej Ashleigh, Grace znalazła cztery pokoje o kwiatowym wystroju: irysowy, różany, azaliowy i laurowy. Stały w nich meble, na łóżkach leżały narzuty i prześcieradła, a w łazienkach wisiały nawet ręczniki. Pokoje sprawiały wrażenie gotowych do przyjęcia gości, chociaż pokrywał je trzyletni kurz.

Na drugim piętrze kolory były jeszcze bardziej stonowane. Apartament nazwany magnoliowym miał dwie sypialnie, przestronną łazienkę i słoneczny salonik z szerokimi oknami górnej części wieżyczki. Pokoje zdobiły jedynie zasłony i roślinne wzory na ścianach, ale nie było w nich żadnych mebli. Zapewne Mavis Oakley zabrała je do nowego domu. Miło jednak z jej strony, że zostawiła większość wyposażenia w innych pomieszczeniach. Grace polubiła za to poprzednią właścicielkę. Przecież bez trudu mogła sprzedać wszystkie meble na aukcji i to z dużym zyskiem. Pewnie tak by się stało, gdyby nowy właściciel ich nie chciał.

Gdy Grace zaczęła schodzić po schodach, usłyszała dobiegający z werandy głos Ashleigh. Pomyślała, że pewnie wciąż gada przez telefon, lecz po chwili usłyszała głębszy głos, który jej odpowiadał. No proszę, pan Teague zdecydował się w końcu pojawić. Grace przystanęła i spojrzała na zegarek. Ponad godzina spóźnienia! Niewiarygodny brak manier.

Ruszyła dalej, lecz w połowie schodów zatrzymała się, zobaczyła bowiem plecy Ashleigh na wprost otwartych drzwi. Dziewczyna mówiła coś właśnie do agenta.

Po chwili Grace z zażenowaniem dostrzegła, że tamta bezczelnie uwodzi swojego chlebodawcę. Rozmowa nie miała nic wspólnego z handlem nieruchomościami. Nagle Ashleigh przysunęła się bliżej do pana Teague’a i oplotła go nogą. Grace znieruchomiała przerażona, że będzie świadkiem intymnej sceny. Nie wiedziała, co robić. Czy powinna chrząknąć i zacząć mówić? A może wrócić po cichu na górę?

Przyjrzała się agentowi dokładniej. Z pewnością nie był młodzieniaszkiem w wieku Ashleigh, lecz raczej mężczyzną w wieku Grace lub nawet starszym, ze szpakowatymi włosami i cieniem szelmowskiej brody i wąsów. Kiedy się uśmiechał, w policzkach robiły mu się dołeczki. Zasługiwał na miano mężczyzny przystojnego, w dodatku swobodnego i pewnego siebie. Znała ten typ podstarzałego playboya, wciąż uganiającego się za młodymi dziewczynami.

Na myśl o tym Grace zmarszczyła brwi. Musiała jednak oddać mu sprawiedliwość i przyznać, że Ashleigh Ann Layton z całą pewnością sprowokowała tę sytuację. Przyszło jej do głowy słowo zdzira, lecz natychmiast zganiła się za takie określenie. Może dziewczyna tylko flirtowała, sprawdzając, czy jest w stanie wzbudzić zainteresowanie takiego mężczyzny jak Jack Teague.

Grace zmrużyła oczy. Bez względu na okoliczności nie powinien jej zachęcać – jest dla niego za młoda. Gdy objął dziewczynę i położył jej rękę na pośladkach, stwierdziła, że dość już widziała.

Chrząknęła głośno i zobaczyła, że pan Teague podnosi wzrok ze zdziwieniem. Ashleigh, zwrócona plecami do Grace, nie usłyszała jej, lecz najwyraźniej Jack Teague tak. Ku jej jeszcze większemu zaskoczeniu mężczyzna nie od razu cofnął rękę. Wzruszył jedynie ramionami, mrugnął do niej, po czym zlustrował ją od stóp do głów, podczas gdy Ashleigh tuliła się do niego. Coś podobnego! Najwyraźniej obojętne mu były umizgi dziewczyny. Grace uznała to za jeszcze bardziej odrażające – przyglądał się jej, gdy ta podfruwajka wciąż go obejmowała.

Rzuciła mu gniewne spojrzenie, na co on – ku jej zaskoczeniu – uśmiechnął się czarująco. Z nonszalancją uwolnił się z objęć Ashleigh, klepnął ją czule po siedzeniu i coś powiedział. Dziewczyna obejrzała się przez ramię i zobaczyła Grace.

– Ups! – odezwała się chichocząc i obciągając spódniczkę.

Nie wyglądała na skruszoną ani zawstydzoną, a wręcz na zadowoloną z siebie.

– Wracaj do biura – polecił jej Jack Teague. – Roger odbiera za ciebie telefony, a ma spotkanie. Musisz go zmienić.

– Dobrze. – Spojrzała na niego zalotnie. – Szybko wrócisz? Roger pewnie wyjdzie z biura. Będę tam całkiem sama.

Grace miała ochotę tak jak Morgan zakryć usta. Powstrzymała uśmiech, przypomniawszy sobie gest dziewczynki, i zauważyła, że Jack to spostrzegł. Uśmiechnął się do niej leniwie.

– Przepraszam za spóźnienie. – Wszedł do domu, oparł się niedbale o filar, po czym spojrzał w stronę schodów, gdzie wciąż stała jak przymurowana. Powoli omiótł wzrokiem jej nogi, całe ciało, wreszcie twarz. Grace poczuła, że się czerwieni.

Jak śmie tak na mnie patrzeć? – pomyślała. Co za bezczelność! I to po tym, czego była przed chwilą świadkiem.

Zacisnęła usta i ruszyła w dół po schodach. Postanowiła skrócić to spotkanie do niezbędnego minimum. Nie zamierzała spędzać z tym człowiekiem więcej czasu, niż to było konieczne. Tylko w ten sposób zdoła powstrzymać się przed powiedzeniem mu, co o nim myśli. Tym bardziej, że miał o sobie tak wysokie mniemanie.

Gdyby nie chciała zadać mu kilku pytań dotyczących pensjonatu, odeszłaby bez słowa. Jack Teague był typem mężczyzny, którego zawsze unikała.Rozdział drugi

Dzień Jacka Teague’a zaczął się lepiej, niż skończył. Udało mu się sprzedać dwa sąsiadujące ze sobą górzyste tereny w Wear’s Valley wspólnie z przyjacielem i pośrednikiem, Kendrickiem Lanierem. Dzięki temu ziemia trafi w ręce kupca, który mądrze ją zagospodaruje. Sporządzili taką umowę, która ochroni tereny na Eagle Rock przed zabudową.

Jack uścisnął dłoń Kendrickowi przed opuszczeniem jego biura w rozległym wiejskim domu na Saddle Ridge.

– Dobrze nam poszło, przyjacielu – powiedział, klepiąc Kendricka po plecach. – To przyjemność móc z tobą współpracować w Wear’s Valley. Z Inmanami, którzy prowadzili tę agencję przed tobą, nigdy nie mogłem dojść do porozumienia w sprawie ochrony środowiska.

– Chcę mieć udział w ochronie tych terenów – odparł Kendrick. – Tak jak Rosalyn.

Jack patrzył, jak Kendrick obejmuje z czułością nową żonę. On i Rosalyn McCreary byli małżeństwem zaledwie od roku. Wyglądali na dobraną parę. Jack uważał Rosalyn za wspaniałą, piękną kobietę, lecz zbyt szanował pamięć jej męża Radnora McCreary’ego, by uwodzić ją, gdy została wdową. Poza tym były jeszcze dzieci. Jack z zasady trzymał się z dala od kobiet z małymi dziećmi. To nie było w porządku.

Wychodząc, zobaczył Caroline, uroczą córkę Rosalyn, która na podwórzu, nieopodal jego samochodu, pełła grządkę. Uniosła wzrok i uśmiechnęła się do niego. Miała dopiero trzynaście lat, a już była śliczna jak z obrazka.

– Niedługo będziesz zwalać chłopaków z nóg, skarbie – powiedział, po czym pochylił się i pocałował Caroline w rękę. – Stajesz się piękną młodą kobietą.

Zaczerwieniła się.

– Mówił to pan w zeszłym roku na weselu.

– Tak? W takim razie to potwierdzam.

Caroline zagryzła wargę i przypatrywała mu się.

– Czy naprawdę jest pan żigolakiem, panie Teague?

Jack zjeżył się.

– Kto ci to powiedział?

– Ktoś w dolinie. To nie brzmi zbyt pochlebnie. To chyba znaczy, że lubi pan dziewczyny. – Spuściła wzrok.

– Absolutnie nie, ale ludzie używają tego słowa w tym znaczeniu. – Zastanawiał się, czy wyjaśnić Caroline, co znaczy to słowo. Miała prawo wiedzieć, jeśli zamierzała go używać. – Żigolak to mężczyzna, który jest kochankiem utrzymywanym przez kobietę, Caroline. Zazwyczaj młodym mężczyzną.

– Och, w takim razie pana to nie dotyczy – stwierdziła z całą szczerością. – Bo przecież nie jest pan utrzymankiem. I jest pan też ojcem. Poza tym jest pan stary… To znaczy starszy.

Jack skrzywił się mimowolnie.

– Tak czy owak, uświadom temu, kto użył tego słowa, co ono oznacza.

– Dobrze. – Kiwnęła głową z powagą. – Nikt nie lubi, gdy się go przezywa lub mówi o nim nieprawdziwe rzeczy.

– Zgadzam się. – Pogładził ją po policzku. – Przyjdź z bratem pobaraszkować na dętkach z moimi dziewczynkami. Rzeka płynie tuż za naszym domem.

Rozpromieniła się.

– Przyjdziemy, panie Teague. Dzięki.

Jack zostawił ją, wsiadł do samochodu i ruszył w dół zbocza. Zmarszczył brwi, przypominając sobie jej słowa. Mówiono już o nim gorsze rzeczy. Zazwyczaj zbywał je śmiechem, lecz ostatnio przychodziło mu to coraz trudniej. Może Caroline miała rację. Może rzeczywiście był stary. W zeszłym roku obchodził pięćdziesiąte urodziny, co kazało mu się nad sobą poważnie zastanowić. Kuzyn Roger i przyjaciele uświetnili ten dzień imprezą na wzgórzu i czarnymi balonami. Jack oczywiście przyjął z humorem ten żart, ale w głębi duszy uznał za wstrętny. Kiedyś pięćdziesiątka kojarzyła mu się ze starością, teraz po prostu określała jego wiek.

Spojrzał na zegarek. Był już nieźle spóźniony na spotkanie z Grace Conley w pensjonacie Oakley. Jego matka umówiła się z nią wczoraj, nie mając pojęcia, ile czasu może zająć sfinalizowanie umowy z Lanierem. Wiedział, że nie zdoła skontaktować się z tą kobietą, bo nie podała numeru swojego telefonu komórkowego. Zaczął niecierpliwie bębnić palcami w kierownicę.

Nie chcąc zepsuć reputacji firmy, wysłał w zastępstwie Ashleigh, prosząc, żeby wpuściła klientkę do pensjonatu i wyjaśniła powód jego spóźnienia. Matka miała dziś umówioną wizytę u lekarza, więc pozostała mu tylko Ashleigh Anne Layton. Uśmiechnął się na wspomnienie ich niegdysiejszej rozmowy. To rozkoszne dziewczątko stało za barem w Shady Grove w Burke Hollow i nie miało pojęcia o pracy w agencji nieruchomości, ale było obdarzone innymi zaletami. Aż gwizdnął na myśl o nich.

Ponownie zerknął na zegarek i wzruszył ramionami.

– Ta Conley pewnie nie okaże się poważną klientką. Matka mówiła, że jest wdową z dorosłymi dziećmi i przyjechała tu z Nashville na występ córki, która uczy się w college’u. Jest pewnie jedną z tych kobiet, co to lubią oglądać domy, gdy im się nudzi.

Po raz kolejny spojrzał na zegarek, jadąc autostradą w kierunku River Road. Godzina spóźnienia. Pewnie kobieta poszła już sobie, zła jak osa. Ludzie nie mają pojęcia, czym jest handel nieruchomościami i dlaczego nie zawsze jest łatwo punktualnie dotrzeć na spotkanie.

Wjeżdżając na podjazd prowadzący do pensjonatu Oakley, dostrzegł jedynie małego volkswagena Ashleigh. Westchnął zawiedziony. Gdyby ta kobieta poważnie traktowała sprawę, z pewnością zadzwoniłaby. Bardzo chciał sprzedać Oakley dla Mavis Oakley. Pensjonat był wystawiony na sprzedaż już od ponad trzech lat. Ta kosztowna posiadłość nad rzeką wymagała szczególnego typu klienta – nie nadawała się na rodzinny interes.

Gdy zatrzymał się przed domem, zobaczył, że Ashleigh Anne czeka na niego na werandzie. Przyłożyła dwa palce do czoła w geście powitania i posłała mu wymowne spojrzenie. Niezła z niej sztuka, pomyślał, i ona dobrze o tym wie. Miała dzisiaj na sobie krótką spódniczkę, która ledwie zakrywała jej biodra.

– Rozumiem, że nie ma tu naszej klientki – powiedział, wzdychając, i wszedł po schodach na werandę.

– Nie w tym momencie – odparła Ashleigh. Wstała powoli i uśmiechnęła się do niego znacząco. – Wygląda, że teraz jesteśmy sami.

Spojrzała na niego prowokująco, zdając sobie sprawę, że Jack może zajrzeć za dekolt jej obcisłej, małej bluzki. Taką jak ona trudno zignorować!

– Ostatnio rzadko wpadasz do Shady Grove, Jack. – Podeszła bliżej i przesunęła palcem wzdłuż rozcięcia koszuli do górnego guzika. – Tęskniłam za tobą. – Uszczypnęła go zębami w brodę, czym przyspieszyła bicie jego serca.

Zadowolona z jego reakcji, przytuliła się do niego i oplotła nogą jego biodra. Jack wciągnął gwałtownie powietrze. Ashleigh należała do dziewczyn, które nigdy nie owijały w bawełnę. Może jednak nie był taki stary? Uśmiechnął się. Ashleigh z pewnością tak nie myślała.

Położył dłoń na jędrnym pośladku i nagle usłyszał głośne westchnienie. Spojrzał przez siatkę w drzwiach do wnętrza domu i zobaczył kobietę stojącą na schodach. Po prostu zniewalającą i w dodatku z klasą. Ubrana była w zwiewną, jedwabną sukienkę w kolorze niebieskim, która wirowała wokół jej kolan. Miała długie, zgrabne nogi. Sukienka, zapinana z przodu na guziki i przewiązana w talii idealnie dobranym paskiem, opinała kształtne piersi. Wzrok Jacka powędrował ku jej twarzy, klasycznie owalnej, z pełnymi wargami pomalowanymi na lśniący koral. Sukienka niemal idealnie pasowała kolorystycznie do lśniących szaroniebieskich oczu. W uszach tańczyły długie kolczyki, a łańcuszek z mlecznym kamieniem spływał w to hipnotyzujące zagłębienie między piersiami. Jasne blond włosy były spięte w luźny kok, z którego wysuwały się kosmyki okalające twarz.

Westchnął. Lubił kobiety. Zawsze je lubił i doceniał. A ta na schodach była piękna. Ciekawe, czy to z nią był umówiony na spotkanie?

Zmarszczyła brwi, a on zdał sobie sprawę, że nadal obejmuje Ashleigh Anne, trzymając dłoń na jej pośladkach. Posłał kobiecie na schodach czarujący uśmiech, po czym puścił Ashleigh, klepnąwszy ją jeszcze.

– Powiedziałaś, że ta wdowa już poszła – syknął ze złością. – Najwyraźniej wciąż tutaj jest.

– Nie powiedziałam, że jej tu nie ma, Jacku Teague – szepnęła w odpowiedzi – Powiedziałam, że nie ma jej tutaj w tym momencie.

Jack w końcu pozbył się Ashleigh. Otworzył drzwi z siatką i wszedł do środka. Kobieta wciąż tkwiła na schodach.

Ponownie przesunął po niej spojrzeniem i spostrzegł, że szyję i policzki oblewa jej rumieniec.

Babka z klasą, pomyślał, gdy zaczęła schodzić po schodach. Robiła to niczym królowa lub modelka na wybiegu. Dawno nie widział w Townsend takiej kobiety.

Posłał jej jeden ze swych zniewalających uśmiechów.

– Zapewne pani Grace Conley. – Wyciągnął do niej rękę, gdy znalazła się na dole.

Zignorowała ten gest i spojrzała na niego z irytacją.

– A pan zapewne jest Jack Teague. Spóźnił się pan godzinę.

Teraz, gdy podeszła bliżej, zorientował się, że jej oczy są szarozielonkawo-niebieskie, a kamienie w kolczykach, wisiorek na szyi i oczka w pierścionkach to mleczne opale w podobnym niebieskawym odcieniu. Pachniała drogimi, zmysłowymi perfumami. Wciągnął zapach głęboko w nozdrza: miał nuty kwiatowe zmieszane z bogatą, ziemistą bazą. Znał wiele kobiecych zapachów, lecz tego nie.

– Miała pani okazję obejrzeć dom? – spytał, z trudem zdobywając się na profesjonalizm. – To piękna posiadłość.

Uśmiechnęła się sztucznie.

– Tak, to piękne miejsce i już obejrzałam pokoje. Są śliczne.

Usłyszał w jej głosie cień irytacji. Czyżby potraktowała poważnie to zdarzenie z Ashleigh? Z pewnością znała ten typ dziewczyn i wiedziała, jak reagują na nie mężczyźni.

– Czy Ashleigh Anne przeczytała szczegóły pani oferty?

Kiwnęła głową, schodząc z ostatniego stopnia.

– Co w takim razie chciałaby pani jeszcze wiedzieć o pensjonacie Oakley? – spytał.

Ku jego zaskoczeniu zadała mu kilka inteligentnych pytań na temat dochodów z pensjonatu i liczby gości, których Oakley miał zazwyczaj w ciągu roku. Jack musiał zajrzeć do dokumentów odebranych Ashleigh.

Oparł stopę na schodach.

– Wątpię, by Mavis chciała sprzedać pensjonat, gdyby nie śmierć Carla. Całkiem dobrze sobie radzili. Carl był emerytowanym wojskowym, gdy kupili ten dom. Mieli spore oszczędności i nie potrzebowali wielkich dochodów. – Sprowokowany chłodnym zachowaniem Grace Conley dodał: – To dość droga posiadłość, pani Conley. Nie wiem, czy jest pani tego świadoma. Z tego, co powiedziała mi matka, ma pani dom w Nashville i tam też mieszka pani rodzina. To jest hotel, a nie domek letniskowy, a z Townsend w Tennessee jest kawał drogi do Nashville.

Grace posłała mu lodowate spojrzenie i zapytała o cenę.

Usłyszawszy jego odpowiedź wzruszyła ramionami, po czym zaczęła obracać w palcach jeden z kolczyków.

– Z łatwością mogłabym zdobyć taką sumę, gdybym chciała kupić posiadłość, panie Teague. Czy zatem chętniej poświęci mi pan kilka minut swego cennego czasu? – Jej głos ociekał sarkazmem.

Nie dał się sprowokować i uśmiechnął się do niej po raz kolejny.

– Poświęcenie kilku minut pięknej kobiecie to dla mnie zawsze przyjemność.

Na jej szyi znowu zakwitł niewielki rumieniec, chociaż zmarszczyła brwi w odpowiedzi na jego komentarz. Nie był jej obojętny – wyczuwał to – i coś między nimi iskrzyło. Tu nie chodziło o zwykłe pożądanie, do którego przywykł. Grace Conley była intrygującą i skomplikowaną kobietą. Z przyjemnością rozszyfrowałby tę niezwykłą osobowość, gdyby okazała mu więcej życzliwości.

– Co sprawiło, że zainteresowała się pani Oakley? – spytał, wracając do bardziej profesjonalnego podejścia.

– Zobaczyłam ten dom wczoraj podczas spaceru. Mój mąż i ja zawsze lubiliśmy poznawać pensjonaty i ten bardzo mnie zaciekawił.

Jack uniósł brwi. A więc, tak jak podejrzewał, tylko zaspokajała ciekawość.

Uniosła podbródek, jakby odgadła jego myśli.

– Jestem wdową od niemal trzech lat. To chyba dobry moment na rozważenie nowych możliwości. Dom, który mam w Nashville, jest dla mnie za duży, a poza tym chciałabym coś zrobić z nadmiarem czasu.

Ponownie obrzucił ją spojrzeniem.

– Prowadziła już pani pensjonat?

Pokręciła głową, a coś w wyrazie jej twarzy zdradziło mu to, czego nie powiedziała na głos.

– Czy wcześniej w ogóle pani pracowała? – spytał z lekkim uśmiechem.

Rzuciła mu urażone spojrzenie.

– Pracowałam, zanim wyszłam za mąż, panie Teague. Potem wychowywałam czwórkę dzieci, pomagałam mężowi w interesach, zajmowałam się działalnością charytatywną i na rzecz miasta. Charles i ja byliśmy bardzo aktywni w społeczności Nashville. Tego wymagała jego pozycja.

Jack ponownie uniósł brwi.

– A czym zajmował się pani mąż?

– Rodzina Conleyów ma kilka dużych sklepów z dywanami w okolicach Nashville, panie Teague. Może słyszał pan o nich?

Pokręcił głową.

– Korzystamy z fabryk bliżej domu lub jeździmy po dywany do Dalton w Georgii, pani Conley. Rzadko bywam w Nashville.

Pomyślał, że pewnie nie uda mu się sprzedać pensjonatu Grace Conley. Była tym, co on i Roger zwykli nazywać „kobietą na utrzymaniu” – urodziwą przedstawicielką płci pięknej, którą mężczyzna z pozycją i wpływami poślubiał, żeby potwierdzić swój status. Tacy mężczyźni rzadko pozwalali żonom pracować poza domem.

– Czym się pani zajmowała przed ślubem? – spytał od niechcenia.

– Przez kilka lat pracowałam w handlu detalicznym i jako modelka w college’u. – Uśmiechnęła się na wspomnienie tego drugiego zajęcia. Jack zauważył, jak ten uśmiech rozświetlił jej twarz. – Wyszłam za mąż młodo, jeszcze przed skończeniem szkoły. Później, gdy pojawiły się dzieci, wróciłam na studia i zrobiłam dyplom.

Podejrzenia Jacka sprawdziły się w stu procentach. Miał do czynienia z kobietą, która dla kaprysu oglądała piękną posiadłość. Nie miała pojęcia o prowadzeniu pensjonatu lub jakiegokolwiek innego interesu, tak jak on o chodzeniu po wybiegu.

Uśmiechnął się do niej. Nie ma przecież powodu być niegrzecznym. Skorzysta z okazji i przespaceruje się w towarzystwie tej pięknej kobiety, która jutro wróci do pięknego, dużego domu w Nashville.

– Czy miałaby pani ochotę obejrzeć posiadłość z zewnątrz, skoro widziała już pani wnętrze? Mógłbym opowiedzieć co nieco o historii tego miejsca, zanim będę musiał udać się na następne spotkanie.

Szczerze mówiąc Jack uwielbiał Oakley i zawsze z chęcią po nim oprowadzał. Pensjonat miał bogatą historię i był w tej okolicy domem naprawdę wyjątkowym. Teague pomyślał, że Grace spodoba się stara sześciokątna altana stojąca na bocznym podwórzu, więc poprowadził klientkę w tamtym kierunku.

Szli pod dębami, klonami i mnóstwem mimoz, które jeszcze nie zdążyły rozkwitnąć. Altana stała przy boisku do badmintona, na lewo od pensjonatu, w samym środku wypielęgnowanego ogrodu.

– Pomyślałem, że może się pani spodobać ta stara altana. – Wskazał w jej stronę. – Pierwsi właściciele zbudowali ją na początku dwudziestego wieku. Popadła w ruinę, lecz Carl Oakley odnowił ją i doprowadził do pierwotnego stanu. Carl potrafił wszystko naprawić, a Mavis miała w małym palcu wszystkie umiejętności potrzebne do prowadzenia domu. Oboje kochali ludzi, a otwarcie pensjonatu i zabawianie gości sprawiało im przyjemność. Bardzo nam ich tutaj brakuje.

Grace popatrzyła na altanę z zachwytem.

– Nie zauważyłam jej, gdy wcześniej obchodziłam dom.

– No tak, stoi nieco na uboczu i łatwo ją przeoczyć. Oakley zajmuje spory teren, a ziemia nad rzeką osiąga teraz wysokie ceny. Jednak odpowiedni właściciel w końcu się pojawi. Wszyscy mamy nadzieję, że ktoś przywróci temu miejscu dawną świetność i tchnie w nie życie.

Jack obserwował, jak Grace wchodzi do altany. Z przyjemnością patrzył na jej długie nogi. Była wysoka i wciąż zgrabna, jak na matkę czwórki dzieci. Nie przeszkadzały mu pełniejsze biodra i zaokrąglony brzuszek widoczny pod sukienką, podobał mu się również jej mały, lecz okrągły biust. Wolał taki od obwisłych piersi, które miała większość starszych kobiet. Przyglądał się jej z zainteresowaniem, doceniając to, co widział. Młode kobiety przypominały dziś cienkie ołówki, brakowało im miękkości. Lubił kobiety z krągłościami i obfitymi kształtami. Grace powiedziała, że w młodości była modelką i dało się to dostrzec w jej postawie i ruchach.

Nie odrywając od niej oczu, pomyślał, że imię Grace świetnie do niej pasuje. Poruszała się z wdziękiem i cała była go pełna.

Schodząc ze schodków altany, kobieta podniosła oczy i napotkała jego spojrzenie. Grace poczuła nagły przypływ emocji, pospiesznie spuściła wzrok i potknęła się na ostatnim stopniu. Jack próbował powstrzymać ją przed upadkiem, lecz okazała się za ciężka. Oboje przewrócili się na trawę, a Grace wylądowała na Jacku, z trudem łapiąc oddech.

Nie wypuszczając Grace z objęć, Jack odetchnął głęboko i spojrzał na nią.

– Nic się pani nie stało? – spytał.

Pokręciła głową, łapiąc oddech spazmatycznie.

Rozkoszując się ciepłem jej ciała, zastanawiał się, czy wyreżyserowała to zdarzenie. Bardzo możliwe. Kobiety wciąż robią takie rzeczy.

Chwycił Grace za brodę i spojrzał jej w oczy. Jej źrenice rozszerzyły się, a oddech przyspieszył, podobnie jak jego. Cudownie, pomyślał i pocałował ją.

Smakowała wspaniale, niczym cukierek toffi. Miał jedynie chwilę, by się nią delektować i zsunąć dłonie na jej pełne biodra, zanim zaczęła prychać i uwalniać się z jego objęć. Udało jej się w końcu usiąść na Jacku, co tylko bardziej go podekscytowało. Próbował przyciągnąć ją do siebie, lecz ona wyrwała się i usiadła na trawie z podciągniętą sukienką, odsłaniającą piękne uda.

– Jak pan śmie! – wybuchnęła.

Usiadł obok niej i wtedy poczuł uderzenie w policzek. Skrzywił się i przyłożył dłoń do brody. Potem wstał i pomógł wstać Grace.

– Proszę mnie puścić! – fuknęła i wyrwała rękę z jego dłoni. – Jak pan śmie traktować mnie w ten sposób?

Ciskając z oczu błyskawice, gorączkowo otrzepywała sukienkę; była naprawdę wściekła.

Jack zmarszczył brwi.

– Przecież to pani się potknęła i na mnie upadła. Myślałem, że daje mi pani sygnały, żebym wykorzystał ten moment.

– A więc mylił się pan. – Rzuciła mu gniewne spojrzenie. – I jak pan śmie sugerować, że pana zachęciłam!

Jack ponownie potarł brodę.

– Wiele kobiet potyka się, by zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Skąd miałem wiedzieć, że z panią tak nie jest?

Podeszła do altany i wskazała na schodek.

– Widzi pan ten gwóźdź? To o niego się potknęłam, o ten wielki wystający gwóźdź. Przez to schodek jest niepewny i chwieje się. Straciłam równowagę.

Jack podszedł bliżej.

– Rzeczywiście. – Spojrzał na Grace i uśmiechnął się. – Faktycznie, pomyliłem się.

– Wątpię w to. – Grace rzuciła mu piorunujące spojrzenie. – Mogę sobie z łatwością wyobrazić, że wykorzystuje pan kobiety przy każdej okazji, sądząc po tym, co wcześniej widziałam.

Jack roześmiał się i pokręcił głową.

– Gdyby znała mnie pani lepiej, wiedziałaby pani, że nigdy nie musiałem wykorzystywać kobiet.

– Bardzo sprytne. Czy chce pan przez to powiedzieć, że kobiety same wpadają w pańskie objęcia? – Mówiąc to, oparła ręce na biodrach.

Jack podrapał się w zamyśleniu po brodzie.

– Tak. Chyba tak właśnie jest. Kobiety zawsze mnie lubiły.

Pogroziła mu palcem jak niegrzecznemu dziecku.

– W takim razie niech pan potraktuje tę sytuację jako wyjątek, panie Teague. Mogę z przekonaniem stwierdzić, że wcale pana nie lubię. I mam pana serdecznie dość.

Odwróciła się i ruszyła w stronę podjazdu.

Jack uśmiechnął się do jej pleców.

– Szczęśliwej podróży do Nashville, pani Conley. Miło było panią poznać.

Zniknęła za rogiem, nie odwracając się. Jack zaśmiał się i pogwizdując poszedł do pensjonatu zamknąć drzwi. Dawno żadna kobieta go nie spoliczkowała. Jeśli się nad tym zastanowić, był to raczej ekscytujący dzień.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: