Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Naga małpa się bawi - ebook

Data wydania:
30 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Naga małpa się bawi - ebook

Badania dowodzą, że zabawa nie tylko sprzyja nauce, ale jest wręcz niezbędna, by skutecznie przyswoić sobie wiedzę. Zabawa rozwija, upiększa i ulepsza życie. Przynosi radość, odprężenie i twórcze pomysły. O najbardziej nietypowych rozrywkach można przeczytać prawie w każdym numerze miesięcznika „Focus” – w tym tomiku znajdziecie najlepsze teksty na ten temat.
Z tej książki dowiecie się m.in.:
- Jak stać się niewidzialnym?
- Czego boimy się w horrorach?
- Dlaczego szkoły powinny być fajne?
- Czy nadal buduje się piramidy?
- Co mówią o nas ulubione piosenki?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7778-655-0
Rozmiar pliku: 554 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pi­ra­mi­dy na­szych czasów

Kie­dy ma się taką władzę albo tyle pie­niędzy, że można zro­bić wszyst­ko, myśli się o nieśmier­tel­ności i chce się zo­sta­wić po so­bie trwały ślad na zie­mi, wzo­rem fa­ra­onów. Chętnych nie bra­ku­je.

au­tor Ka­zi­mierz Pyt­ko

Po przy­zna­niu So­czi pra­wa or­ga­ni­za­cji zi­mo­wych igrzysk olim­pij­skich w 2014 roku Władi­mir Pu­tin za­pro­po­no­wał zbu­do­wa­nie w po­bliżu mia­sta sztucz­nej wy­spy. Ma mieć kształt Ro­sji, z górami, równi­na­mi i kanałami imi­tującymi rze­ki. Koszt osza­co­wa­no na 6,2 mld dol., ale kry­zys po­krzyżował te pla­ny, a środków (50 mld dol.) wy­star­czyło je­dy­nie na bu­dowę obiektów olim­pij­skich.

Żad­nych pro­blemów z re­ali­zacją swo­jej wi­zji nie miał Sa­par­mu­rat Ni­ja­zow, szef par­tii Turk­meńskiej So­cja­li­stycz­nej Re­pu­bli­ki Ra­dziec­kiej, który po roz­pa­dzie ZSRR jako pre­zy­dent nie­pod­ległego Turk­menistanu przy­brał tytuł Turk­menbaszy – Wo­dza Turk­menów. Złoża gazu po­zwa­lały na fi­nan­so­wa­nie jego eks­tra­wa­ganc­kich po­mysłów. Wzniósł ol­brzy­mi pałac zwieńczo­ny pozłacaną kopułą; wart 100 mln do­larów me­czet w ro­dzin­nej wio­sce Kip­czak; naj­no­wo­cześniej­szy w środ­ko­wej Azji sta­dion piłkar­ski; trzy­dzieści 4- i 5-gwiazd­ko­wych ho­te­li, w których mie­li za­miesz­kać za­gra­nicz­ni in­we­sto­rzy (większość stoi pu­sta). Por­tre­ty Turk­menbaszy zna­lazły się na opa­ko­wa­niach ko­sme­tyków i mle­ka. Pierw­szy mie­siąc zre­for­mo­wa­ne­go ka­len­da­rza na­zwa­no imie­niem Wo­dza, czwar­ty – jego mat­ki. Na dowód odcięcia się od ko­mu­ni­zmu kazał usu­wać po­mni­ki Le­ni­na i w ich miej­sce sta­wiać swo­je. Naj­wyższy bu­dy­nek w sto­li­cy i jej nowy sym­bol – 75-me­tro­wy Łuk Nie­pod­ległości – zwieńczo­no 12-me­tro­wym pozłaca­nym posągiem Ni­ja­zowa. Ste­ro­wa­na kom­pu­te­ro­wo fi­gu­ra ob­ra­ca się w tem­pie ru­chu słońca, dzięki cze­mu pro­mie­nie za­wsze pa­dają na twarz Wo­dza. Żart głosi, że to nie Turk­menbasza podąża za słońcem, lecz słońce zmie­rza we wska­zy­wa­nym przez nie­go kie­run­ku. Ktoś tak wiel­ki nie mógł rządzić małym, 5-mi­lio­no­wym na­ro­dem. Wódz, który posługi­wał się już tytułem Wiecz­nie Wiel­kie­go Turk­menbaszy, ro­zesłał więc za­ufa­nych hi­sto­ryków po świe­cie, a oni od­kry­li rze­czy nie­zwykłe: że ich przywódca jest w pro­stej li­nii po­tom­kiem Alek­san­dra Wiel­kie­go i że deseń na tka­ni­nach Inków przy­po­mi­na wzo­ry turk­meńskie, z cze­go wy­ni­ka, iż Ame­ry­ki nie od­krył Ko­lumb, lecz Turk­meni. Na pod­sta­wie tych „in­for­ma­cji” i własnych prze­myśleń Turk­menbasza na­pi­sał Księgę Du­szy (Ruh­namę). Dzie­ci uczyły się jej na pamięć, ana­li­zo­wa­li ją stu­den­ci i na­ukow­cy, cy­ta­ty umiesz­cza­no na me­cze­tach obok wer­setów z Ko­ra­nu. W każdym kra­ju is­lam­skim uzna­no by to za ka­raną śmier­cią pro­fa­nację, w Turk­me­nii na­to­miast młodzieżówka je­dy­nej le­gal­nej par­tii za­pro­po­no­wała, by ogłosić pro­fa­na­to­ra pro­ro­kiem. Wódz tego nie do­cze­kał, bo zmarł na zawał ser­ca.

Sto­li­ca w środ­ku ste­pu

Pre­zy­dent Ka­zach­sta­nu Nur­sułtan Na­zar­ba­jew po­sta­no­wił zbu­do­wać od pod­staw sto­licę. Na re­ali­zację wi­zji wy­brał położone w środ­ku ste­pu ro­bot­ni­cze mia­stecz­ko Akmoła. Naj­pierw kazał zmie­nić jego nazwę (w tłum. Biała Mogiła) na Astanę (Sto­licę).

Wstępne kosz­ty sza­co­wa­no na 20 mld do­larów, do dziś wy­da­no kil­ka razy więcej. Uro­czy­sta prze­pro­wadz­ka nastąpiła w 1998 r. Działacze bez­li­tośnie zwal­cza­nej opo­zy­cji przy­po­mnie­li, że w ciągu 7 lat od ogłosze­nia nie­pod­ległości w Ka­zach­sta­nie nie wy­bu­do­wa­no ani jed­ne­go szpi­ta­la i tyl­ko jedną szkołę. Po­wstało za to mia­sto-fa­ta­mor­ga­na: no­wo­cze­sne bu­dow­le wy­ra­stają z bez­kre­snej równi­ny. W 1997 r. me­dia po­in­for­mo­wały, że gwiaz­da o kryp­to­ni­mie Per­seus Ra 3h 23v Osd*43” zo­stała wpi­sa­na do między­na­ro­do­we­go re­je­stru jako „Nur­sułtan Na­zar­ba­jew”. Co praw­da In­ter­na­tio­nal Astro­no­mi­cal Union, je­dy­na or­ga­ni­za­cja mająca pra­wo nada­wa­nia nazw ciałom nie­bie­skim, zde­men­to­wała tę re­we­lację, ale o tym już nikt pod­da­nych Na­zar­ba­jewa nie po­in­for­mo­wał.

Mar­ket duchów

Chiński biz­nes­men Hu Gu­irong zo­stał mi­liar­de­rem, za­spo­ka­jając głód ro­daków ta­ni­mi zu­pa­mi w prosz­ku. W 2005 roku otwo­rzył naj­większą na świe­cie ga­le­rię New So­uth Chi­na Mall. Za­chwy­co­ny re­por­ter dzien­ni­ka „New York Ti­mes” pisał o „zdu­mie­wającym sym­bo­lu kon­sump­cyj­nej kul­tu­ry no­wych Chin”. Na po­wierzch­ni 892 tys. m² po­wstało 1500 sklepów. Gi­gan­tyczną bu­dowlę po­dzie­lo­no na sie­dem stref przy­pi­sa­nych do sied­miu miast i re­gionów świa­ta. W sek­to­rze we­nec­kim zna­lazła się re­pli­ka dzwon­ni­cy z pl. św. Mar­ka i 2 km kanałów z gon­do­la­mi. Do zony pa­ry­skiej za­pra­szał 25-me­tro­wy Łuk Trium­fal­ny, na Ka­ra­iby – plaża i pal­my, do San Fran­ci­sco – bu­dyn­ki z czasów Dzi­kie­go Za­cho­du. Park roz­ryw­ki połączył z han­dlo­wym wnętrzem 550-me­tro­wy rol­ler­co­aster. Hu Gu­irong wzniósł „naj­wspa­nial­szy sklep świa­ta” pod 6-mi­lio­no­wym mia­stem Dong­gu­an, więc za­po­wie­dzi, że co­dzien­nie za­wi­ta doń 70 tys. klientów, brzmiały re­ali­stycz­nie. Nie prze­wi­dział je­dy­nie, że miesz­kańców – w większości fa­tal­nie opłaca­nych ro­bot­ników – nie będzie stać nie tyl­ko na za­ku­py, ale na­wet na do­jazd do luk­su­so­wej ga­le­rii. W efek­cie działa w niej 12 sklepów przy wejściu. Resz­ta stra­szy pustką.

Wer­sal w dżungli, Wa­ty­kan na wsi

Pre­zy­dent Za­iru Mo­bu­tu Sese Seko ro­dzin­ne mia­stecz­ko Gba­do­li­te prze­kształcił w „nowy Wer­sal”. W ser­cu tro­pi­kal­ne­go lasu zbu­do­wał mar­mu­ro­wy pałac, ba­sen olim­pij­ski i lot­ni­sko mogące przyj­mo­wać sa­mo­lo­ty Con­cor­de, a rządo­wy­mi od­rzu­tow­ca­mi spro­wa­dził z We­ne­zu­eli pięć tysięcy ra­so­wych owiec.

Félix Ho­uphouët-Bo­igny, pre­zy­dent Wy­brzeża Kości Słonio­wej, na „afry­kański Wer­sal” od­po­wie­dział „afry­kańskim Wa­ty­ka­nem”. W mieście Yamo­us­so­ukro, no­wej ad­mi­ni­stra­cyj­nej sto­li­cy kra­ju, wzniósł kopię Ba­zy­li­ki św. Pio­tra w ska­li 1:1! In­we­sty­cja pochłaniała przez kil­ka lat 6 proc. budżetu państwa, w 1990 r. poświęcił ją Jan Paweł II. Mo­nu­men­tal­na bu­dow­la stoi w szcze­rym polu, jej mury ciem­nieją, a pust­ka stra­szy. Za­brakło też re­ne­san­so­wych ar­tystów, którzy ozdo­bi­li­by ją dziełami sztu­ki. Fran­cu­scy pro­jek­tan­ci sta­ra­li się za­ma­sko­wać ten nie­do­sta­tek wi­trażami o naj­większej na świe­cie po­wierzch­ni (po­nad 7,3 tys. m²). Spełnili przy tym życze­nie spon­so­ra, który chciał po­in­for­mo­wać po­tom­nych, komu za­wdzięczają ten „cud ar­chi­tek­tu­ry”. Na wi­trażu przed­sta­wiającym wjazd Je­zu­sa do Je­ro­zo­li­my tuż obok Zba­wi­cie­la kro­czy ze złożony­mi po­kor­nie dłońmi… Félix Ho­uphouët-Bo­igny.

Naj­droższy urząd świa­ta

Dyk­ta­tor Ru­mu­nii Ni­co­lae Ceauşescu do re­ali­za­cji swych me­ga­lo­mańskich wi­zji wy­ko­rzy­stał siły na­tu­ry i za­miast od­bu­do­wać znisz­czo­ne przez trzęsie­nie zie­mi cen­trum Bu­ka­resz­tu, kazał je do końca wy­bu­rzyć, by wznieść po­mnik swej wiel­kości. Ni­czym fa­ra­on zaprzągł do bu­do­wy 20 tys. ro­bot­ników pra­cujących przez 24 go­dzi­ny na dobę. W kra­ju bra­ko­wało wszyst­kie­go, ale ka­prys de­spo­ty za po­nad 3,5 mld euro mu­siał zo­stać za­spo­ko­jo­ny. Gdy w 1989 roku Ceauşescu roz­strze­la­no, jego pałac – wpi­sa­ny do Księgi re­kordów Gu­in­nes­sa jako naj­cięższy i naj­droższy bu­dy­nek ad­mi­ni­stra­cyj­ny świa­ta – był już nie­mal go­to­wy (pod względem ku­ba­tu­ry ustępuje je­dy­nie Pen­ta­go­no­wi). Nowe władze Ru­mu­nii nie wie­działy, co zro­bić z tą kłopo­tliwą spuścizną. Część prze­zna­czyły do dys­po­zy­cji in­sty­tu­cjom państwo­wym, część udostępniły zwie­dzającym i fir­mom. Mon­stru­al­ne gma­szy­sko na­gle stało się naj­większą atrakcją Bu­ka­resz­tu. Co­raz częściej pa­dają pro­po­zy­cje wpi­sa­nia go na listę Świa­to­we­go Dzie­dzic­twa Kul­tu­ry UNE­SCO. Nie można tego wy­klu­czyć i Ceauşescu uśmiech­nie się trium­fal­nie zza gro­bu, bo tak jak Che­ops udo­wod­ni, że bu­do­wa­nie pi­ra­mid to do­bry prze­pis na nieśmier­tel­ność.

Ka­zi­mierz Pyt­ko

dzien­ni­karz, pu­bli­cy­sta, podróżnik, z wy­kształce­nia po­li­to­log.
Pu­bli­ko­wał m.in. we „Wprost”, w „Suk­ce­sie”, „Życiu War­sza­wy”.
Lau­re­at Na­gro­dy Ki­sie­la z 1990 r.Zni­ka­nie na żąda­nie

Na­ukow­com udało się roz­szy­fro­wać nie­wi­dzial­ność. Spełnia się jed­no z naj­większych ma­rzeń ludz­kości.

au­tor Piotr Sta­nisław­ski

W ran­kin­gu naj­większych pra­gnień ludz­kości nie­wi­dzial­ność zna­lazłaby się w ścisłej czołówce – tuż obok la­ta­nia. Możliwość zni­ka­nia na życze­nie daje bo­wiem władzę ab­so­lutną, dostęp do naj­większych ta­jem­nic i najściślej strzeżonych miejsc. Kusi do uczynków za­ka­za­nych.

Zni­kający cy­lin­der

„Pe­le­ry­na nie­wid­ka Har­ry’ego Pot­te­ra sta­je się rze­czy­wi­stością”, „Nie­wi­dzial­ność w zasięgu ręki!”. Ta­kie sen­sa­cyj­ne nagłówki w ga­ze­tach ob­wieściły wy­ni­ki badań ze­społu na­ukowców z Duke Uni­ver­si­ty w Północ­nej Ka­ro­li­nie oraz z Im­pe­rial Col­le­ge w Lon­dy­nie. Tam­tej­szym fi­zy­kom rze­czy­wiście udało się do­ko­nać rze­czy nie­zwykłej – spra­wić, by mie­dzia­ny cy­lin­der stał się nie­wi­docz­ny. Oczy­wiście pra­sa nie­co prze­sa­dziła – od osiągnięć Ame­ry­kanów do wy­ma­rzo­nej nie­wi­dzial­ności dro­ga wciąż da­le­ka, ale pierw­sze kro­ki zo­stały po­czy­nio­ne.

Ściślej rzecz biorąc, ów cy­lin­der nie zniknął z oczu ba­da­czy, lecz je­dy­nie z ekra­nu de­tek­to­ra pro­mie­nio­wa­nia mi­kro­fa­lo­we­go. Nie udało się też ukryć cy­lin­dra zupełnie bez śladu – po­zo­stał jego wi­docz­ny cień i nie­wy­raźny kształt. Był to jed­nak pierw­szy suk­ces i to już w pięć mie­sięcy po opra­co­wa­niu teo­re­tycz­nych pod­staw eks­pe­ry­men­tu. Niezły wy­nik, zważyw­szy że Pla­ton na czte­ry wie­ki przed Chry­stu­sem za­sta­na­wiał się nad zja­wi­skiem nie­wi­dzial­ności, a mo­tyw ten po­ja­wia się od tysięcy lat w mi­tach całego świa­ta.

Jak to jed­nak możliwe, by coś, co ist­nie­je, prze­stało być wi­docz­ne? Naj­pierw ustal­my, dla­cze­go co­kol­wiek wi­dzi­my.

Załama­nia światła

Ludz­kie oko re­agu­je na światło wi­dzial­ne – pro­mie­nio­wa­nie, którego fale mają długość od 400 (fio­let) do 700 (czer­wień) na­no­metrów (mi­lio­no­wych części mi­li­me­tra). Gdy spoglądamy na jakiś obiekt, pro­mie­nie światła od nie­go od­bi­te do­cie­rają do światłoczułej części na­sze­go oka, siatkówki. Tu po­wstają im­pul­sy elek­trycz­ne prze­syłane da­lej do mózgu. Może więc wy­star­czyłoby owinąć się przeście­radłem z tka­ni­ny nie­odbi­jającej światła? Za jej na­miastkę (choć bar­dzo nie­do­sko­nałą) mógłby posłużyć ak­sa­mit w ko­lo­rze głębo­kiej czer­ni, jed­nak nie oszu­kuj­my się – owi­nięta nim od stóp do głów oso­ba wyraźnie od­ci­nałaby się na tle barw­ne­go oto­cze­nia.

Istotą czap­ki nie­wid­ki jest co in­ne­go: trze­ba spra­wić, by ob­ser­wa­tor wi­dział to, co nor­mal­nie ukry­wa­ny przed­miot zasłania. Naj­le­piej, by pro­mie­nie prze­niknęły przez ukry­wa­ny obiekt ni­czym przez czystą szybę. To jed­nak wy­da­je się nie­możliwe – nie umie­my spra­wić, by drew­no, ludz­kie ciało czy me­tal zmie­niły swoją struk­turę i stały się prze­zro­czy­ste.

Po­mysł na­ukowców z Duke Uni­ver­si­ty i Im­pe­rial Col­le­ge jest inny – sko­ro pro­mie­nio­wa­nie nie może przez coś prze­niknąć, to niech ele­ganc­ko omi­nie przed­miot. Sami ba­da­cze porównują swoją kon­cepcję do wody płynącej w stru­mie­niu. Gdy ciecz na­po­tka ka­mień, opływa go z obu stron, za prze­szkodą łączy się i płynie da­lej. Człowiek ob­ser­wujący nurt kil­ka metrów da­lej nie będzie w sta­nie stwier­dzić, że woda opłynęła ka­mień – nie po­zo­stał już bo­wiem na niej ślad tego zda­rze­nia.

W doświad­cze­niu próbo­wa­no więc zmu­sić pro­mie­nio­wa­nie mi­kro­fa­lo­we, by za­cho­wało się jak ciecz i „opłynęło” mie­dzia­ny wa­lec. Z dru­giej stro­ny wia­do­mo, że światło i inne pro­mie­nie roz­chodzą się tyl­ko po li­niach pro­stych. Jak więc „owinąć” je wokół cze­goś? Oczy­wiście nikt nie próbował ominąć praw fi­zy­ki. Za­miast tego udało się je spryt­nie nagiąć. Otóż światło i inne pro­mie­nio­wa­nie można po­pro­wa­dzić po do­wol­nej li­nii, wy­ko­rzy­stując zupełnie nor­mal­ne zja­wi­ska od­bi­cia i załama­nia.

Na­ukow­cy uczy­ni­li obiekt nie­wi­dzial­nym dla ludz­kie­go oka. Tym sa­mym otwo­rzy­li nowy roz­dział tech­ni­ki.

Załama­nie świet­nie widać, gdy za­nu­rzy­my w czy­stym je­zio­rze pa­tyk – w miej­scu wejścia do wody będzie wyglądał na złama­ny. Światło nie­co zmie­nia swą prędkość i kie­ru­nek, prze­chodząc z rzad­kie­go po­wie­trza do gęstej wody.

Po­mysł na­ukowców był ge­nial­nie pro­sty: po­kryj­my obiekt, który chce­my ukryć, cienką war­stewką ma­te­riału, w którym współczyn­nik załama­nia światła zmie­nia się od miej­sca do miej­sca i to w ściśle określony sposób – dokład­nie w taki, aby zmu­sić pro­mie­nie świetl­ne do omi­ja­nia ukry­te­go przed­mio­tu. Cel ten można osiągnąć, bar­dzo pre­cy­zyj­nie pro­jek­tując mi­kro­struk­turę tego tzw. metama­te­riału, „szyjąc go” nie­ja­ko na miarę po­trzeb. Do kon­struk­cji pro­to­ty­po­wej czap­ki nie­wid­ki mającej ukryć mie­dzia­ny wa­lec użyto fi­ne­zyj­nej kon­struk­cji z małych prętów i pierście­ni – również mie­dzia­nych. I udało się! Mi­kro­fa­le opłynęły wa­lec ni­czym woda i uczy­niły go pra­wie nie­wi­dzial­nym: patrząc w jego kie­run­ku, zo­ba­czy­li­byśmy to, co jest za nim. Nie­ste­ty – stałoby się tak je­dy­nie wte­dy, gdy­by na­sze oczy mogły wi­dzieć w pro­mie­nio­wa­niu mi­kro­fa­lo­wym o długości 3,5 cm.

Oczy­wiście jest jed­no „ale” – to, co możliwe w przy­pad­ku pro­mie­nio­wa­nia mi­kro­fa­lo­we­go, nie­ko­niecz­nie musi się spraw­dzić, gdy będzie­my mie­li do czy­nie­nia ze światłem wi­dzial­nym. Długość mi­kro­fal to kil­ka cen­ty­metrów, światła wi­dzial­ne­go – mi­lio­ny razy mniej. By za­pa­no­wać nad mi­kro­falami, wy­starczą struk­tu­ry stwo­rzo­ne z dokładnością kil­ku mi­li­metrów, w przy­pad­ku światła muszą to być po­je­dyn­cze na­no­me­try. Fi­zy­cy studzą emo­cje roz­bu­dzo­ne przez sen­sa­cyj­ne do­nie­sie­nia, mówiąc, że choć teo­re­tycz­nie stwo­rze­nie pe­le­ry­ny nie­wid­ki jest możliwe, to dro­ga do niej jesz­cze długa, a suk­ces wciąż nie­pew­ny.

Pe­le­ry­na ka­me­le­ona

Poza Ame­ry­ka­na­mi nad nie­wi­dzial­nością pra­cują m.in. Japończy­cy. W do­dat­ku mają całkiem niezłe wy­ni­ki. Tu kon­cep­cja jest inna – za­miast grze­bać się w trud­nej fi­zy­ce pro­mie­nio­wa­nia, wy­ko­rzy­sta­no współczesną tech­nikę. Jak już usta­li­liśmy, klu­czem do nie­wi­dzial­ności jest po­ka­za­nie tego, co ukry­wa­ny obiekt przysłania. Japończy­cy sko­rzy­sta­li więc ze swo­je­go ulu­bio­ne­go gadżetu – ka­me­ry wi­deo.

Załóżmy, że nie­wi­dzial­ny ma się stać mężczy­zna stojący na tle ru­chli­wej uli­cy. Na początek za jego ple­ca­mi umiesz­cza­my ka­merę. Łączy­my ją z pro­jek­to­rem umiesz­czo­nym po prze­ciw­nej stro­nie, na wprost mężczy­zny.

Jeśli te­raz na jego ciało będzie­my rzu­ca­li ob­raz po­chodzący z ka­me­ry, po­wsta­nie złudze­nie prze­zro­czy­stości – ob­ser­wa­tor stojący na wprost „zni­ka­ne­go” będzie wi­dział to, co mężczy­zna nor­mal­nie by zasłaniał. Jak na ra­zie nie brzmi to sen­sa­cyj­nie – w końcu każdy z nas wszedł kie­dyś między rzut­nik slajdów a ekran. Efekt nie po­wa­la.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: