Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Narkonomia - ebook

Data wydania:
Listopad 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Narkonomia - ebook

Czego nauczyli się szefowie gangów narkotykowych, obserwując świat wielkiego biznesu?

Jakim cudem początkujący szef kartelu narkotykowego może odnieść sukces w nielegalnej branży o wartości 300 miliardów dolarów rocznie? Ucząc się od najlepszych. Od tworzenia wartości marki do spersonalizowanej obsługi klienta – ludzie tworzący organizacje przestępcze pilnie studiowali strategie i taktyki korporacji takich jak Walmart, McDonald's i Coca-Cola. A co muszą zrobić rządzący, aby móc walczyć z tą plagą? Przestać wydawać co roku 100 miliardów dolarów na bezskuteczne działania i zrozumieć, że kartele narkotykowe działają jak znakomicie zorganizowane korporacje.

Tom Wainwright, redaktor „The Economist”, odkrywa sekrety najbardziej tajemniczej i brutalnej działalności – produkcji i handlu narkotykami. Droga wiedzie od pól koki w Andach, przez amerykańskie więzienia, sklepiki z marihuaną w Kolorado, aż do narkotykowych melin w najciemniejszych zakątkach internetu. Autor Narkonomii zapewnia świeże i innowacyjne spojrzenie na kwestię handlu narkotykami i 250 milionów ich konsumentów. Rozmawia z boliwijskim potentatem na rynku kokainy, z przywódcą gangu z Salwadoru, wytwórcą pigułek z Nowej Zelandii i uroczą meksykańską babunią, która przy smażeniu naleśników snuje plany morderstwa. Przepytuje prezydentów, policjantów i nastoletnich zabójców, aby zrozumieć, jak funkcjonują gangi narkotykowe, dlaczego ze sobą współpracują i co ma z tym wspólnego społeczna odpowiedzialność biznesu.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65087-87-4
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE Kartel z osobowością prawną

„Panie i panowie, witamy w Ciudad Juárez, jest godzina ósma rano czasu lokalnego.” Pewnego chłodnego, listopadowego poranka na pasie lotniska położonego w samym środku meksykańskiej pustyni pasażer lotu numer 2283 linii Interjet nerwowo bawi się niewielką paczuszką ukrytą w skarpetce. Zastanawia się, czy aby nie popełnił straszliwego błędu. Juárez, zgiełkliwe, pograniczne miasto upalnych dni i lodowatych nocy, to główny punkt przerzutu kokainy do Stanów Zjednoczonych. Przyciśnięte do metalowego ogrodzenia na granicy z Teksasem, dokładnie w połowie drogi między wybrzeżem Pacyfiku a Zatoką, od zawsze było ulubionym miejscem spotkań przemytników. To tu zbijano fortuny na nielegalnych interesach i trwoniono je na szybkie samochody, krzykliwe rezydencje, a potem także na spektakularne nagrobki. Ale nerwowy pasażer, który w porannym słońcu mruży oczy przed wejściem do terminala i zwraca baczną uwagę na strzegących lotniska żołnierzy w kominiarkach i barwach ochronnych, to nie muł narkotykowy. Ten pasażer to ja.

We wnętrzu terminala znajduję najbliższą łazienkę, zamykam się w kabinie i wyciągam paczuszkę – niewielkie, czarne urządzenie elektroniczne wielkości mniej więcej zapalniczki, z jednym przyciskiem i lampką LED. Kilka dni wcześniej wręczył mi je w mieście Meksyk tamtejszy konsultant ochrony, obawiając się, że stojący przed nim naiwny, młody británico wpadnie w kłopoty podczas swojej podróży do Juárez. To właśnie wtedy, podczas mojej pierwszej wizyty, stolica Meksyku zdobyła tytuł „najbardziej morderczego miasta na świecie”. A wszystko to dzięki śmiertelnej zabawie w chowanego rywalizujących ze sobą kartelowych zabójców, tropiących się nawzajem po kolonialnym śródmieściu i wybudowanych z pustaków dzielnicach nędzy. Egzekucje na poboczu drogi, masowe groby i oryginalne rozczłonkowywania ciał zapełniały strony lokalnych gazet i wiadomości telewizyjne. W bagażnikach samochodów znikali zwłaszcza wścibscy dziennikarze, zamienieni w mumie za pomocą taśmy maskującej. Juárez to nie miejsce na podejmowanie ryzyka. Wręczając mi urządzenie, mężczyzna wyjaśnił więc, że zaraz po przybyciu mam nacisnąć przycisk, zaczekać na zapalenie się ledowego światełka i schować przyrząd z powrotem do skarpetki. Dopóki lampka miga, będzie w stanie śledzić moją pozycję – a przynajmniej pozycję mojej nogi – nawet jeśli nie będzie miał ze mną kontaktu.

W kabinie toalety ostrożnie wyjmuję urządzenie namierzające, obracam je w dłoniach i naciskam przycisk. Czekam. Światełko ciągle się nie zapala. Nic nie rozumiejąc, naciskam go ponownie. I nic. Wciskam, uderzam, przytrzymuję wciśnięty guzik. Przez kolejne kilka minut próbuję wszystkiego, by powołać urządzenie do życia, ale światełko dalej odmawia współpracy. W końcu wsadzam bezużyteczny gadżet z powrotem do skarpetki, zbieram swoje rzeczy i ostrożnie wychodzę na ulice Ciudad Juárez. Urządzenie nie działa, a ja jestem zdany tylko na siebie.

***

Oto opowieść o tym, co wydarzyło się, kiedy niezbyt odważny dziennikarz zajmujący się sprawami biznesowymi został wysłany, aby przygotować relację z najbardziej egzotycznego i brutalnego przemysłu na świecie. Przybyłem do Meksyku w 2010 roku, czyli akurat wtedy, kiedy państwo zaczęło intensyfikować walkę z narkotykowymi kowbojami, którzy za pomocą swoich pozłacanych kałasznikowów wprowadzali niektóre regiony kraju w stan bliski anarchii. Liczba osób zamordowanych w 2010 roku w Meksyku przekroczyła dwadzieścia tysięcy osób, co stanowiło pięciokrotność wszystkich zabójstw w całej Europie Zachodniej¹. Kolejny rok miał się okazać jeszcze bardziej brutalny. W wiadomościach nie pojawiało się niemal nic innego: wypełniały je historie skorumpowanych policjantów, zamordowanych urzędników oraz coraz to nowych masakr narcotraficantes zabijających się między sobą lub ginących z rąk wojska. Tak wyglądała wojna z narkotykami i nie było wątpliwości, że to narkotyki wygrywają.

Zdarzało mi się pisać wcześniej o narkotykach z perspektywy konsumenta – mieszkańca Europy lub Stanów Zjednoczonych. Znajdując się w Ameryce Łacińskiej, zetknąłem się z przemysłem narkotykowym od zgoła niesamowitej strony podaży. A im więcej pisałem na temat narcotráfico, tym wyraźniej dostrzegałem, co on najbardziej przypomina: globalny biznes o wysokim stopniu organizacji. Jego towary projektuje się, wytwarza, transportuje, promuje i sprzedaje ćwierci miliarda klientów na całym świecie. Roczny przychód wynosi około trzystu miliardów dolarów. Gdyby przemysł narkotykowy był krajem, znajdowałby się na liście czterdziestu największych gospodarek świata². Osoby prowadzące ten interes mają czasem swój złowieszczy urok, który wyraża się między innymi za sprawą ich potwornych przydomków (jeden z meksykańskich przywódców znany był pod pseudonimem El Comeniños – „Pożeracz dzieci”). Ale kiedy spotykałem się z nimi osobiście, ich przechwałki i skargi najbardziej przypominały mi menedżerów wielkich korporacji. Szef krwawego gangu w Salwadorze chwalił się w swojej dusznej więziennej celi rozmiarami terytorium kontrolowanego przez jego compañeros, wygłaszając na temat nowego zawieszenia broni między gangami komunały, których nie powstydziłby się zapowiadający fuzję prezes korporacji. Krzepki boliwijski farmer koki – surowca, z którego produkuje się kokainę – entuzjazmował się swoimi zdrowymi, młodymi narkouprawami z dumą i znawstwem, których można by się raczej spodziewać po specjaliście w dziedzinie ogrodnictwa przemysłowego. Wielokrotnie słyszałem, jak nawet najbardziej bezlitośni przestępcy opisywali mi te same, zwyczajne problemy, z którymi zmagają się wszyscy inni przedsiębiorcy: zarządzanie personelem, odnajdywanie się w gąszczu przepisów, poszukiwanie godnych zaufania dostawców oraz radzenie sobie z konkurencją.

Ich klienci mają też te same wymagania. Jak w każdej innej branży szukają opinii na temat nowych produktów, coraz częściej robią zakupy w internecie, a nawet domagają się od swoich dostawców, by do pewnego stopnia praktykowali „społeczną odpowiedzialność biznesu”. Kiedy znalazłem drogę do ukrytej w internecie „Mrocznej Sieci”, gdzie narkotyki i broń kupuje się anonimowo za pomocą bitcoinów, wymieniałem korespondencję z handlarzem fajek do palenia metamfetaminy, który był równie pomocny jak pracownik Amazona. (Jednak cofam to. Był znacznie bardziej pomocny). Im bardziej przyglądałem się światowemu przemysłowi narkotykowemu, tym bardziej zastanawiałem się, co by się stało, gdyby spojrzeć na niego jak na normalny biznes. I tak powstała ta książka.

Jedną z pierwszych rzeczy, na którą zwróciłem uwagę, przypatrując się nielegalnemu przemysłowi narkotykowemu oczami ekonomisty, było to, że wiele robiących wrażenie liczb przywoływanych przez urzędników zajmujących się walką z narkotykami po prostu nie miało sensu. Niedługo po moim przyjeździe do Meksyku rozpalono w Tijuanie ogromne narkotykowe ognisko. Żołnierze zapalili podpałkę i stanęli w odpowiedniej odległości, a sto trzydzieści cztery tony marihuany zamieniły się w gęsty, aromatyczny dym. Towar odkryty w sześciu kontenerach w magazynie na obrzeżach miasta był największym sukcesem operacji antynarkotykowej w historii kraju. Narkotyki były gotowe do eksportu: ciasno zapakowane w piętnaście tysięcy paczek wielkości worków z piaskiem i oznaczone logotypami zwierząt, uśmiechniętych buziek oraz wizerunkami Homera Simpsona, którymi przemytnicy oznaczali miejsca docelowe dla swoich produktów. Po tym, jak pakunki przetestowano, zważono i sfotografowano, ułożono je w wysoki stos, obficie polano benzyną i podpalono. Wokół zgromadził się tłum, a żołnierze z karabinami maszynowymi pilnowali, aby nikt nie stał z wiatrem od halucynogennego ogniska. Generał Alfonso Duarte Múgica, dowódca armii meksykańskiej w tym regionie, z dumą ogłosił, że żarzący się towar miał wartość czterech miliardów peso, co stanowiło wówczas odpowiednik około trzystu czterdziestu milionów dolarów. Niektóre amerykańskie gazety posunęły się jeszcze dalej, donosząc, że łup był wart niemal pół miliarda dolarów, jeśli kierować się wartością przechwyconych narkotyków na rynku amerykańskim.

Pobieżna analiza pokazuje, że obie strony myliły się w swoich szacunkach. Obliczenia generała Duarte zdają się opierać na założeniu, że gram marihuany można kupić w Meksyku za odpowiednik trzech dolarów. Jeśli pomnożyć to przez sto ton, otrzymamy całkowitą wartość towaru w wysokości około trzystu milionów dolarów. W Stanach Zjednoczonych gram może kosztować bliżej pięciu dolarów i stąd założenie, że łup był warty pół miliarda. Rachunek wydaje się zgodny z logiką, nawet jeśli szacunek jest bardzo przybliżony. Ale to niedorzeczne. Przyjrzyjmy się innemu wielce uzależniającemu towarowi eksportowemu Ameryki Łacińskiej: argentyńskiej wołowinie. W restauracji na Manhattanie stek o wadze dwustu trzydziestu gramów może kosztować pięćdziesiąt dolarów, czyli dwadzieścia dwa centy za gram. Jeśli kierować się logiką generała Duarte, wół o wadze pół tony będzie warty ponad sto tysięcy dolarów.

Wołu trzeba zabić, podzielić na części, zapakować, wysłać, przyprawić, upiec na grillu i podać na stół – dopiero wtedy osiągnie wartość pięćdziesięciu dolarów za plaster. Dlatego żaden analityk branży wołowej nie ustala ceny żywego wołu przeżuwającego trawę na argentyńskiej pampie na podstawie danych z restauracji w Nowym Jorku. Niemniej jednak tak właśnie szacuje się niekiedy wartość heroiny przechwyconej w Afganistanie albo kokainy w Kolumbii. W rzeczywistości narkotyki – tak samo jak wołowina – przed osiągnięciem swojej ostatecznej ceny „ulicznej” muszą przejść przez długi, dodający im wartości łańcuch dostaw. Gram marihuany może i kosztuje trzy dolary w klubie nocnym w mieście Meksyk, a pięć dolarów w akademiku amerykańskiego college’u. Ale spoczywając w ukryciu w magazynie w Tijuanie – jeszcze przed przemytem przez granicę, podziałem na porcje oraz ukradkową sprzedażą – jest wart znacznie mniej. Najlepsze dostępne szacunki sugerują, że cena marihuany w sprzedaży hurtowej w Meksyku to około osiemdziesięciu dolarów za kilogram, czyli zaledwie osiem centów za gram. Przy tej cenie towar z Tijuany byłby warty bliżej dziesięciu milionów dolarów, a może i mniej, bo nikt ukrywający sto ton nielegalnego produktu nie byłby w stanie sprzedawać go na kilogramy. Przechwycenie marihuany w Tijuanie było wielkim osiągnięciem, a w kartelu na pewno potoczyły się głowy. Ale zadany zorganizowanej przestępczości cios o wartości trzystu czterdziestu milionów dolarów, o którym donosiła większość gazet, to wytwór dziennikarskiej wyobraźni. Straty poniesione przez kryminalistów znajdujących się w posiadaniu przechwyconych narkotyków wynosiły najprawdopodobniej nie więcej niż trzy procent tej sumy.

Zastanawiałem się nad tym, bo skoro założenia o wartości jednego dużego magazynu z Tijuany mogły być aż tak bardzo oddalone od prawdy, to czego jeszcze można się dowiedzieć, analizując handel narkotykami z całkiem odmiennej perspektywy, z zastosowaniem podstawowych założeń ekonomii? Jeśli znowu spojrzeć na kartele, zobaczymy dalsze podobieństwo do legalnych interesów. Kolumbijscy producenci kokainy strzegli swoich zysków, zwiększając kontrolę nad łańcuchem dostaw, tak samo jak robi to Walmart. Meksykańskie kartele rozwinęły skuteczny system franczyzy, podobnie jak McDonald’s. W Salwadorze wytatuowane gangi uliczne – niegdyś zaprzysiężeni wrogowie – odkryły, że współpraca przynosi czasami więcej zysków niż konkurencja. Karaibscy przestępcy wykorzystują cuchnące więzienia na wyspach jako swego rodzaju urzędy pracy, co rozwiązuje ich problemy z zasobami ludzkimi. Jak inne duże firmy kartele narkotykowe zaczęły eksperymentować z offshoringiem, przenosząc swoje problemy do nowych, bardziej bezradnych krajów. Starają się dywersyfikować, podobnie jak inne firmy, które osiągnęły pewną wielkość. I muszą się zmagać z przejściem na zakupy online, podobnie jak inni sprzedawcy z głównych ulic miast.

Podejmowanie ekonomicznej i biznesowej analizy karteli narkotykowych może się wydawać skandaliczne. Ale brak rozumienia ekonomii handlu narkotykami – i przywoływanie wymyślonych kwot w rodzaju ogniska w Tijuanie o wartości pół miliarda dolarów – skazało rządy na pompowanie pieniędzy i zasobów w działania, które nie przynoszą rezultatów. Podatnicy na całym świecie wydają ponad sto miliardów dolarów rocznie na walkę z handlem nielegalnymi środkami odurzającymi. Same Stany Zjednoczone bulą dobre dwadzieścia miliardów dolarów rocznie, i to tylko na poziomie federalnym. Rocznie dokonuje się tam miliona siedmiuset tysięcy aresztowań powiązanych z narkotykami, a ćwierć miliona ludzi ląduje w więzieniu. W krajach produkujących i handlujących narkotykami wojskowe ofensywy na przemysł narkotykowy przyniosły ze sobą oszałamiającą wręcz liczbę ofiar. Liczba zabójstw w Meksyku, choć potworna, nie jest jednak tak wysoka jak w niektórych innych krajach znajdujących się na trasie handlu kokainą, gdzie co roku morduje się tysiące osób w walce z przemysłem narkotykowym. Podejmuje się inwestycje publiczne na szeroką skalę, ale dowody potwierdzające ich zasadność są bardzo słabe.

W miarę jak podążałem tropem handlarzy narkotyków, zauważyłem cztery duże błędy natury ekonomicznej popełniane przez rządy na całym świecie, od La Paz do Londynu. Po pierwsze, powszechnie skupiają się na tłumieniu podaży, podczas gdy podstawowe zasady ekonomii sugerują, że sensowniej byłoby przyjrzeć się popytowi. Ograniczanie podaży przyczyniło się przede wszystkim do wzrostu cen, a nie do zmniejszenia ilości spożywanych narkotyków, w wyniku czego wzrosła wartość nielegalnego rynku. Po drugie, powszechnie stosuje się szkodliwe rozwiązania tymczasowe, gdzie rządy państw oszczędzają na wczesnej interwencji, chętniej wydając pieniądze na późniejszych etapach. Resocjalizacja więźniów, tworzenie nowych miejsc pracy i leczenie uzależnień to pierwsze programy, które padają ofiarą cięć budżetowych w ciężkich czasach. Jednocześnie organy ścigania – osiągające ten sam cel za wyższą cenę – zdają się cieszyć nieprzebranymi środkami finansowymi. Po trzecie, choć kartele narkotykowe to modelowy przykład elastycznego, pozbawionego granic globalnego handlu, to wysiłki podejmowane w celu ich regulacji ciągle są nieporadne i ograniczają się do działań na skalę krajową. W rezultacie przemysł utrzymuje się przy życiu, przechodząc spod jednej jurysdykcji pod drugą i bez trudu przechytrzając nieskoordynowane wysiłki poszczególnych krajów. Po czwarte i najważniejsze, rządy państw błędnie utożsamiają zakaz z kontrolą. Zakaz handlu narkotykami na pierwszy rzut oka wydaje się sensowny, ale w rzeczywistości tylko przekazuje najbardziej bezwzględnym sieciom przestępczości zorganizowanej na świecie wyłączne prawa do branży wartej miliardy dolarów. Im więcej dowiadywałem się na temat sposobów prowadzenia interesów przez kartele narkotykowe, tym częściej zastanawiałem się, czy ich końcem – i wcale nie prezentem dla gangsterów – nie byłaby właśnie legalizacja.

Kolejne rozdziały napełnią te argumenty treścią. Ale w gruncie rzeczy sprawa sprowadza się do tego, że przewidywanie kolejnych kroków karteli i starania, by nie trwonić na próżno pieniędzy i ludzi w walce o ich powstrzymanie, będą łatwiejsze, jeśli uznamy, że kartele prowadzi się tak samo, jak inne wielkie korporacje międzynarodowe. Ta książka to poradnik biznesowy dla narkotykowych bossów. Ale też strategia na ich pokonanie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: