Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nasi - ebook

Autorzy, Efraim Zuroff i Rūta Vanagaitė, opisują swoją podróż po Litwie w poszukiwaniu żyjących świadków masowych egzekucji na ludności żydowskiej w latach 1941–1944. W żadnym innym kraju zbrodnie nazistowskie nie były dokonywane na taką skalę. Zamordowano ponad 90 procent z przeszło 200 tysięcy litewskich Żydów. Niemcom aktywnego wsparcia udzielali kolaboranci ze specjalnej litewskiej formacji wojskowej, kierowanej przez Hauptscharfuehrera SS Martina Weissa.

„Nasi” byli tymi, którzy zabijali, i tymi, których zabijano. Te świadectwa mną wstrząsnęły, to w ogóle było szokujące doświadczenie. Pomyślałam, że mieszkańcy Litwy muszą o tym wiedzieć. Muszą wiedzieć, dlaczego Litwini zabijali, wiedzieć, że zabójcami byli całkowicie normalni, zwykli ludzie. Jedni i drudzy byli „nasi”. Ofiary, i oprawcy. Nie możemy wyrzec się ani jednych, ani drugich – tłumaczy tytuł swej książki autorka. – To historia o zabójcach i zabitych. O Litwinach i Żydach. O tym, co się stało przed 75 laty na naszej litewskiej ziemi, na której wciąż jest bardzo dużo antysemityzmu. Chociaż Żydów praktycznie już nie ma, nienawiść pozostała. Nawet motywy zostały te same: że Żydzi to komuniści i wrogowie. Do dziś padają te same argumenty.

Rūta Vanagaitė urodzona w 1955 r. w Szawlach na Litwie – specjalistka od PR, teatrolog, działaczka społeczna i polityczna. Pomysłodawczyni festiwalu teatralnego LIFE. Producentka programów telewizyjnych. W 1993 r. otrzymała tytuł Kobiety Roku.

Efraim Zuroff  urodzony w 1948 r. Nowym Jorku – izraelski historyk zwany „ostatnim łowcą nazistów”.  Dyrektor biura Centrum Szymona Wiesenthala w Jerozolimie oraz koordynator akcji poszukiwania zbrodniarzy hitlerowskich na całym świecie. Uzyskał światowy rozgłos dzięki swojemu zaangażowaniu w odkrycie miejsca pobytu w Argentynie Dinko Šakića, komendanta obozu koncentracyjnego w Jasenovacu.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-427-8
Rozmiar pliku: 4,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

El Male Rachamim

Boże miłosierny, co mieszkasz na wysokościach, daj wieczne odpoczywanie pod skrzydłami Twojej Boskiej Obecności na poziomach świętości i czystości, świecących jak blask sklepienia niebieskiego, duszom wszystkich Żydów pomordowanych w rzezi, spalonych i zgładzonych, dla uświęcenia Twojego Imienia, przez niemieckich nazistowskich zabójców i ich pomocników pochodzących z innych narodów. Dawco Miłosierdzia, chroń ich na wieki i oby ich odpoczynek był w Ogrodzie Edenu. Osłoń ich w ukryciu Twoich skrzydeł na zawsze i zwiąż ich dusze węzłem życia. Bóg jest ich dziedzictwem i oby wytchnęli oni w pokoju na swoim miejscu spoczynku, zmartwychwstali i byli osądzeni w dni ostatnie, amen.Efraim Zuroff

Moje związki z Litwą

Od wczesnej młodości Litwa była dla mnie miejscem szczególnym. Właśnie tam urodził się mój Zejde (dziadek) Szmuel Lejb Zar (w Ameryce przechrzczono go na Samuela L. Sara), który wywarł silny wpływ na moje życie jeszcze przed moimi narodzinami. Właśnie on nadał mi imię, imię ofiary Holokaustu na Litwie, a ta decyzja z pewnością, jak uznaliby mistycy, wywarła silny wpływ na moje życie zawodowe. Nigdy się nie dowiemy, czy to prawda czy nie, ale tę historię często przytaczam, kiedy mnie pytają, jak doszło do tego, że stałem się łowcą nazistów.

Do dziś zachowały się telegramy, które mój ojciec i dziadek wymieniali tuż po moim urodzeniu. „Estera urodziła chłopca”, donosił telegraficznie tata swojemu teściowi, wysłanemu do Europy do pracy w Połączonym Komitecie Rozdzielczym, który pomagał ocalałym z Holokaustu ludziom umieszczonym w powojennych europejskich obozach dla dipisów¹. Mój Zejde natychmiast odpowiedział: „Zaproponuj, żeby nazwać go Efraim”. Okazuje się, że już wtedy, w sierpniu 1948 roku, otrzymał potwierdzoną informację, że jego najmłodszy brat (jeden z sześciu chłopców) zginął jako ofiara Holokaustu. Stąd jego prośba, na którą moi rodzice przystali, aby zmienić mi imię z Mosze Daniel na Efraim Jakow.

Mój dziadek nie tylko wybrał mi imię, ale również ścieżkę edukacji, wywierając wpływ na to, do jakich szkół będę chodził, i pilnie śledząc moje postępy w nauce. Nigdy nie zapomnę pocztówki, którą wysłał mi z zimowych wakacji w Miami. Zarobiłem w tamtym czasie trochę pieniędzy odgarnianiem śniegu, a on obiecał, że zwróci mi każdą sumę, jaką bym uzyskał, jeżeli zamiast odgarniać śnieg, przysiądę do nauki. Krótko mówiąc, jego obecność w moim życiu była bardzo silnie odczuwalna, ale by w pełni uzmysłowić tę rolę, powinienem dodać, że należał do najważniejszych postaci na Uniwersytecie Yeshiva, flagowej instytucji dla ortodoksyjnej myśli żydowskiej i współczesnego religijnego ruchu syjonistycznego w Ameryce. Oprócz tego podróżował po całym świecie, pomagając Żydom rozwiązywać problemy polityczne i edukacyjne. Osiem razy odwiedzał Izrael w czasach, kiedy na Bliski Wschód podróżowało się przede wszystkim statkiem, a każda podróż tam i z powrotem trwała cztery tygodnie.

Dla przyszłości mojej rodziny jeszcze ważniejsze było to, że dziadek sam zaproponował, by moi przyszli rodzice zaczęli się spotykać. Można powiedzieć, że wybrał sobie zięcia spośród najbystrzejszych studentów rabinatu, a ja nie mam żadnych wątpliwości, że również mojemu ojcu pomogło to w karierze. W wieku dwudziestu czterech lat został bowiem dyrektorem szkoły. A zatem mój dziadek był w naszej rodzinie prawdziwym patriarchą i wzorem do naśladowania.

To niewątpliwie jedna z przyczyn mojego zainteresowania jego biografią, ale liczyło się także coś innego. Mój dziadek był bardzo dumnym litwakiem, głęboko przekonanym o sile tradycji tej społeczności, w obrębie której dostrzegał wielu ludzi wybitnie mądrych i utalentowanych – i tym przekonaniem zawsze się z nami dzielił. Pod tym względem miał niewątpliwie wyraźny kompleks wyższości litwaka, a ja – prawdę mówiąc – w pełni mu wierzyłem. Charakterystyczna dla litwaków umiejętność dogłębnej, mądrej analizy i jednocześnie pogarda dla rozmaitych bubba meises (babcinych bajek) dotyczących judaizmu naprawdę mnie przekonywała, więc od względnie młodego wieku identyfikowałem się z tą postawą. Ponieważ rodzice mojego ojca mieszkali dość daleko i mieliśmy niewielkie pojęcie o tym, jak przebiegały ich losy na Ukrainie, rodzina dziadka od strony mamy z sześcioma chłopcami rozsianymi po świecie, a także podróże i osiągnięcia mojego Zejde na pewno zajmowały poczesne miejsce w rodzinnych rozmowach.

Paradoksalnie, wpływu Holokaustu na naszą rodzinną historię nigdy tak naprawdę szczególnie nie podkreślano, a fakt, że mój imiennik Efraim był kiedyś znamienitym znawcą Talmudu, odgrywał we wspomnieniach znacznie ważniejszą rolę niż jego tragiczny los, a także losy jego żony Beyli i dwóch synów, Hirsza i Eliasza. Dopiero całe lata później dowiedziałem się o różnych szczegółach tego, co stało się z Efraimem, i o tym, że całą jego rodzinę wymordowano w Wilnie. Wtedy już byłem silnie zaangażowany w ujawnianie nazistowskich przestępców wojennych na Litwie w związku z pracą nad kilkoma takimi przypadkami, którą wykonywałem na zlecenie Biura Dochodzeń Specjalnych w Departamencie Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych. Te fakty tylko pogłębiły moje związki z Litwą, które już wcześniej odczuwałem z powodów, jakie wymieniłem wyżej.

Te związki umocniły się jeszcze przy okazji mojej pierwszej wizyty w alte heim (starej ojczyźnie), która miała miejsce w bardzo niesprzyjających okolicznościach, bo Litwa wtedy była jeszcze wciąż częścią Związku Sowieckiego. Mieszkałem już w Izraelu od wielu lat, przeniósłszy się tam w roku 1970 tuż po studiach. W 1985 roku zwrócił się do mnie rząd Izraela z prośbą, bym podjął próbę nawiązania kontaktów z Żydami, którzy wystąpili o emigrację do Izraela, ale ich podania zostały przez ZSRS odrzucone (osoby te określało się w języku rosyjskim mianem otkaznik, w angielskim zaś – refusenik). Ludzie, z którymi mieliśmy się spotykać, byli aktywistami syjonistycznymi, a zwłaszcza nauczycielami hebrajskiego, którzy wbrew wszelkim przeciwnościom losu próbowali przywrócić Żydom świadomość ich kultury i historii (a w niektórych przypadkach również wiedzę o judaizmie). Czynili to wszystko w nadziei, że zainspirują innych i doprowadzą do odrodzenia tożsamości żydowskiej, którą Sowieci przez dziesięciolecia tłumili z nadzieją, że wszyscy Żydzi poddadzą się asymilacji.

Organizatorzy misji wybierali Żydów mieszkających w Izraelu, którzy wyemigrowali z krajów Zachodu i wciąż mieli ważne paszporty, więc mogli podróżować po Związku Sowieckim jako turyści. Pomysł polegał na tym, żeby spotykać się z aktywistami i liderami ruchu syjonistycznego i zachęcać ich do walki przeciwko władzom sowieckim, umacniać tożsamość żydowską i syjonistyczną, a także przeciwdziałać negatywnej propagandzie sowieckiej na temat Izraela, która w niekorzystnym świetle ukazywała życie w żydowskim państwie. Ci „emisariusze” byli wysyłani w parach i podróżowali po całym Związku Sowieckim. Jeździli tam, gdzie istniały wspólnoty żydowskie. Zazwyczaj nie mieliśmy zbyt dużego wpływu na to, gdzie nas wyślą, ale ja upierałem się, żeby pojechać do Wilna, i miałem szczęście, bo moje pragnienie się spełniło.

I w ten sposób, jesienią 1985 roku, po raz pierwszy przyjechałem do stolicy Litwy. Nie miałem pojęcia, czego oczekiwać, ale chciałem przynajmniej dotrzeć do Ponar. Zgodnie z zapisami w księdze pamięci gmin żydowskich ze Święcian – między innymi dotyczących sztetla, w którym urodził się mój dziadek, znajdującego się w miejscowości Łyngmiany – to właśnie w Ponarach został zamordowany mój stryj Efraim. Niestety, nie było szansy dotrzeć do Łyngmian, ponieważ turystom nie wolno było swobodnie podróżować po kraju, ale jako że Ponary były uważane za część Wilna, miałem nadzieję, że uda nam się odwiedzić miejsce masowych mordów. Poszczęściło się nam i dobrnęliśmy do celu, a wieczór przed planowanym wyjazdem mieliśmy spotkanie z miejscowymi oficerami KGB.

W każdym z miast, które odwiedzaliśmy (Moskwa, Ryga, a po Wilnie Leningrad), zawsze szliśmy do synagogi. To była zazwyczaj jedna z ostatnich żydowskich instytucji, jeśli nie faktycznie jedyna, na której istnienie pozwalali Sowieci, którzy zdelegalizowali szkoły żydowskie i większość gminnych organizacji w ramach represji przeciwko judaizmowi i syjonizmowi.

Było to zatem jedyne miejsce, gdzie można było otwarcie nawiązać kontakt z miejscowymi Żydami, chociaż i tam zazwyczaj natykaliśmy się na przynajmniej jednego agenta KGB, który brał udział w nabożeństwie. Kiedy przyjechaliśmy na wieczorną mszę w środku tygodnia, odnaleźliśmy małą grupę niemal wyłącznie bardzo starych Żydów – z jednym wyjątkiem. Po nabożeństwie ta jedyna młoda osoba w synagodze podeszła do nas i zaproponowała, że pokaże nam miejsca interesujące dla Żydów – a my tę ofertę z chęcią przyjęliśmy.

Ruszyliśmy ulicą Pylimo i cieszyliśmy się ze sposobności rozmowy z miejscowym Żydem, a potem skręciliśmy w lewo, na ulicę Basanavičiusa. Jakby znikąd pojawiły się dwie osoby w cywilnych ubraniach, które zaatakowały naszego przewodnika i rzuciły go na chodnik. Później sprawcy zwrócili się do nas i kazali nam natychmiast wracać do hotelu, gdzie „władze” chciały z nami następnego dnia rano rozmawiać. Na tym etapie, szczerze mówiąc, nie byliśmy za bardzo zdziwieni sytuacją, bo już przedtem zasadzono się na nas – napadło nas pięciu policjantów i oficerów KGB w domu nauczyciela hebrajskiego, Chaima Goldberga w Rydze, a następnego dnia rano w dość ostrych słowach ostrzeżono, że czeka nas wydalenie z kraju, jeśli nie będziemy się zachowywać „jak turyści”.

Następnego dnia rano poinformowaliśmy recepcję hotelu Lietuva, że jesteśmy gotowi spotkać się z władzami, i kazano nam czekać w holu. Minuta biegła za minutą, nic się nie działo i zacząłem się martwić, że nie zdążymy dojechać do Ponar. Mimo że wydawało się to głupie, powiedziałem recepcjoniście, że mamy ten dzień zaplanowany i bardzo zajęty, więc dłużej czekać nie możemy. „Jestem pewien, że jeżeli władze naprawdę chcą z nami rozmawiać, będą wiedzieć, gdzie nas znaleźć” – powiedziałem i wyruszyliśmy do Ponar.

Zważywszy na okoliczności (cały czas oglądaliśmy się za siebie, czy nas nie śledzą), trudno było się skupić na tym, co widziałem w Ponarach. W tamtym momencie wydawało się to kopią pomnika, który widzieliśmy w Rumbuli z tą samą sowiecką inskrypcją „Ofiarom faszyzmu”, lecz była jedna spora różnica. Na Łotwie nie zamordowano żadnego z moich krewnych. Ponieważ mój stryj Efraim został zabity w Ponarach, dla mnie wizyta akurat w tym miejscu miała szczególne znaczenie, ale problemy z KGB były dla nas wtedy najistotniejsze. Jak się jednak okazało, służby sowieckie już się nas więcej nie czepiały, chociaż tamtego roku dowiedziałem się, że założono mi kartotekę w urzędzie KGB w Wilnie – udało mi się nawet uzyskać kopię raportu sporządzonego przez miejscowych agentów na temat naszej wizyty.

Polowanie na nazistów na Litwie

Teraz przenieśmy się szybko w czasie, aż do końca ery Związku Sowieckiego. Ekscytująca wiadomość o dokonującym się rozpadzie ZSRS, a co za tym idzie – bliskiej niepodległości Litwy, była jak światełko, które rozjaśniało moją duszę. Wszystko wskazywało na to, że o różnych trudnościach, którymi Rosjanie torpedowali ściganie miejscowych nazistowskich kolaborantów, można będzie w nowej sytuacji politycznej wreszcie zapomnieć. Napisałem, że należy rozpocząć dziesiątki nowych śledztw, jeśli Litwa chce otwarcie i uczciwie zmierzyć się z krwawą przeszłością Holokaustu. W tym sensie Sprawiedliwości od Litwinów, artykuł opublikowany w marcu 1990 roku w „The Jerusalem Post”, był salwą armatnią rozpoczynającą krucjatę, której poświęcę sporo wysiłku w ciągu nadchodzącego ćwierćwiecza.

* * *

Moje pierwsze spotkanie z niepodległą Litwą miało miejsce już w czerwcu 1991 roku, w znacznie bardziej sprzyjających okolicznościach. Razem z wieloma innymi przedstawicielami Izraela i tymi, którzy przetrwali Holokaust w Wilnie, zaproszono mnie na uroczystość poświęcenia nowego pomnika w Ponarach. Nie było już sowieckich inskrypcji, które zacierały tożsamość (żydowskich) ofiar, jak też miejscowych (głównie litewskich) sprawców. Nie było już maleńkich pomników na miejscu, gdzie wymordowano około 100 tysięcy ludzi, między innymi 70 tysięcy Żydów. A jednak w czasie odsłonięcia tego pomnika, które odbywało się w strugach deszczu, zacząłem w pełni zdawać sobie sprawę z ogromu trudności, które świat żydowski będzie musiał przezwyciężyć, próbując osiągnąć satysfakcjonujący modus vivendi z Litwą i innymi postkomunistycznymi demokracjami w temacie pamięci o Holokauście. Od przyznania się do winy przez upamiętnienie ofiar i ukaranie sprawców do dokumentacji (historii), edukacji i szczególnie drażliwego problemu restytucji majątku.

Przemawiający podczas odsłonięcia pomnika litewski premier Gediminas Vagnorius zasadniczo próbował zminimalizować zarówno ramy czasowe, w których działa się tragedia, jak i znaczącą rolę, jaką sprawcy litewscy odegrali w kompletnym zniszczeniu społeczności żydowskiej. „Nie zapominajmy, że ta tragedia trwała dłużej niż mgnienie oka, bo co najmniej trzy miesiące” – uroczyście zapewniał polityk, skracając w ten sposób okres Szoa z trzech lat do jednego kwartału.

Co gorsza, próbował przedstawiać uczestnictwo miejscowej ludności w masowych mordach Żydów jedynie jako działanie grup przestępczych, mimo że na Litwie kolaboracja z nazistami obejmowała wszystkie warstwy społeczeństwa – od duchowieństwa przez inteligencję do chuliganów i zwykłych przestępców. Zgodnie z tym, co mówił Vagnorius, działalność (relatywnie niewielu) Litwinów, którzy pomagali ratować Żydów podczas Holokaustu, i znacznie późniejsze wysiłki przedstawicieli obu narodów, którzy wspólnie walczyli o niepodległość kraju, sprawiają, że działania grupy kryminalistów „nie mogą pozbawić dobrego imienia narodu ani ograbić go z sumienia i przyzwoitości”.

A zatem od momentu uzyskania suwerenności przez Litwę historyczny obraz Holokaustu był odgórnie wybielany. Próbowano tworzyć fałszywą symetrię między niewielką liczbą litewskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata i wielu tysiącami tych, którzy aktywnie uczestniczyli w wymordowaniu praktycznie całej społeczności. Jeżeli ktokolwiek miał nadzieję, że Litwini będą potrafili uczciwie spojrzeć w twarz własnej historii i stanąć oko w oko z krwawą przeszłością Holokaustu, że podejmą poważny wysiłek osądzenia tych nazistowskich kolaborantów, którzy jeszcze nie zostali osądzeni, przemówienie Vagnoriusa powinno było pozbawić go iluzji. Ulewny deszcz podczas odsłonięcia pomnika był zaiste symboliczny.

Poza udziałem w ceremonii w Ponarach w końcu mogłem pojechać do Łyngmian, do sztetla, gdzie urodził się mój dawno nieżyjący dziadek, o którym nigdy nie zapomnieliśmy. W Łyngmianach urodziło się również jego pięciu braci. Tam właśnie mój pradziadek Eliasz utonął w dość młodym wieku, owdawiając swoją żonę Bubbe (babcię) Elkę, która musiała sama wychować sześciu synów. Trudno ukryć, że była to dość emocjonalna wizyta, zwłaszcza dlatego, że nie znalazłem ani śladu po społeczności żydowskiej, która żyła tu przez dziesięciolecia czy wręcz przez całe wieki. Z podróży wyciągnąłem jasny wniosek: ziemia przodków stała się dla nas dostępna, ale pamiątek z przeszłości pozostało na niej bardzo niewiele.

Piszę te słowa niemal ćwierć wieku później – minęło dwadzieścia pięć lat, podczas których Litwa cieszyła się niepodległością i czy tego chciała, czy nie, po raz pierwszy musiała spróbować odpowiedzieć na pytanie, jak w przeszłości radziła sobie z brzemieniem Holokaustu. Tak od 1991 roku wyglądały moje relacje z krajem, w którym urodzili się i dorastali moi przodkowie. Przez ten okres usiłowałem uczcić pamięć ofiar, pomagając postawić ich morderców przed obliczem wymiaru sprawiedliwości i podejmując próby upublicznienia pełnej prawdy historycznej na temat współpracy Litwinów przy dokonywaniu zbrodni Holokaustu – zarówno na Litwie, jak i poza jej granicami. Od samego początku wiedziałem, że to nie będzie łatwe zadanie i że moich wysiłków nikt nie będzie przyjmować z otwartymi ramionami czy słowami podziękowania. Wypełniając swoją misję, nie mogłem jednak iść na kompromisy czy pozwalać sobie na elastyczność, nie chodziło przecież o głoszenie rzeczy popularnych. Zdawałem sobie sprawę, że za każde sensowne odkrycie trzeba będzie płacić cenę publicznej akceptacji albo dezaprobaty.

Dwadzieścia pięć lat później, kiedy patrzę wstecz, nie żałuję drogi, którą wybrałem, ale, szczerze mówiąc, nie doceniłem trudności, na które się natknę. Z ręką na sercu: nie wyobrażałem sobie, że pod wieloma względami Litwa będzie dzisiaj w znacznie gorszej sytuacji niż ćwierć wieku temu, że zniekształcony obraz Holokaustu i teoria podwójnego ludobójstwa będą tak mocno osadzone w lokalnej świadomości historycznej i bez skrupułów eksportowane na cały świat jako objawiona prawda. Sądzę, że ta bitwa jeszcze się nie zakończyła, i jestem pewny tego, że kłamstwa głoszone przez członków rządu i agencje rządowe w końcu wyjdą na jaw. W odległej przyszłości sukces da się jednak ogłosić tylko wtedy, kiedy zarówno historycy litewscy, jak i osoby publiczne będą chciały podważyć narrację sfabrykowaną przez pierwsze pokolenie po odzyskaniu niepodległości. Tymczasem pocieszam się, że przynajmniej ja nie zdradziłem ofiar i pamięci o nich. Jeżeli ceną za tę wierność ma być niechęć opinii publicznej na Litwie i mój całkowicie sfałszowany wizerunek medialny, niech tak będzie.

Podróż, która legła u podstaw tej książki, jest w zasadzie pewnym pożegnaniem z Litwą i symbolicznym przekazaniem pałeczki w sztafecie pamięci Holokaustu Litwinom – w tym przypadku Rūcie Vanagaitė, nieustraszonej badaczce prawdy. Trzeba olbrzymiej wewnętrznej siły, by stanąć oko w oko z faktem, że nasi krewni byli uczestnikami zbrodni Holokaustu, a następnie próbować wyedukować własne społeczeństwo i opowiedzieć mu o zakresie i stopniu komplikacji zdarzeń – o tym, co się tu działo, gdy ścierano z powierzchni ziemi litewskich Żydów. Pod tym względem Nasi są próbą wyjaśnienia współczesnym Litwinom tego, że zbrodnie popełnione przeciwko Żydom (ich własnym i obcym) były w rzeczywistości tragedią, która będzie rzucać mroczny cień na ten piękny kraj, aż w końcu ludzie uczciwie zmierzą się z całym tym horrorem i jakoś go przyswoją. Dopiero wtedy, kiedy obywatele tego kraju zrozumieją – mimo różnicy religii, poglądów politycznych, tradycji, stylu życia – że mój lud to naprawdę był ich lud, proces leczenia dusz i sumień będzie miał jakąkolwiek szansę powodzenia. Jest to nadzieja, którą żywię szczerze i za którą się modlę.Rūta Vanagaitė

Jak to się wszystko zaczęło

Widzisz, Hitler w tamtych czasach nienawidził Żydów i wywiózł ich do Niemiec. No i wepchnął ich do rowów i odkręcił gaz. Dlatego już ich nie ma.

Mój przyjaciel Dainiukas, wiek: czternaście lat

Biorę głęboki oddech. Czy na pewno nie zwariowałam? Czy wiem, co robię? Bo zaczynam pisać książkę o straszliwym grzechu, który ciąży na pamięci i historii mojego narodu. Grzechu, o którym nie mówiło się do dzisiaj – milczeliśmy na temat wytrzebienia litewskich Żydów i naszej roli, roli Litwinów w tych masowych mordach. Później opowiem o tym, dlaczego to milczenie trwało i dlaczego prawdopodobnie nie zostanie przerwane. Teraz chciałabym wyjaśnić, dlaczego ja sama nie potrafię już dłużej zachować milczenia, chociaż wiem, co powiedzą moi krewni, znajomi i wrogowie:

– Zwariowała.

– Sprzedała się Żydom.

– Pracuje na zlecenie Putina.

– Kogo to obchodzi, przecież to było tak dawno?

– Po co rozgrzebywać przeszłość?

– Po co napuszczać ludzi na siebie?

– To Żydzi sami są winni, to przecież oni nas deportowali na Syberię.

– W tym brali udział kryminaliści, jakieś bandziory, nie ma powodu szargać opinii narodu.

I tak dalej…

Jestem typową, przeciętną Litwinką. Całe życie wiedziałam o Holokauście tyle, co większość naszych typowych, przeciętnych obywateli. Może trochę więcej niż Dainiukas, którego słowa przytoczyłam na początku tego rozdziału, ale nie znacznie więcej. Jestem typowym produktem kłamstw reżimu sowieckiego i milczenia wolnej Litwy. Homo sovieticus lituanus.

Kiedyś, gdy pracowałam jako dziennikarka w gazecie, czytałam wiadomości, które najmniej interesowały naszych czytelników. Najnudniejszy tytuł świata brzmiał jakoś tak: „Niewielkie trzęsienie ziemi w Chile. Kilka osób rannych”. Ten tekst ma cechy najbardziej obojętnego newsa – zdarzyło się to bardzo daleko stąd, obcokrajowcom, a ofiar było niewiele.

Czy nie tak właśnie postrzegamy mordowanie Żydów? To miało miejsce dawno temu, dotyczyło obcych ludzi i choć było wiele ofiar, co tak naprawdę o nich wiemy? Sześć milionów ofiar na świecie, 200 tysięcy na Litwie – to tylko dane statystyczne z wielką ilością zer, a zera nie przemawiają do naszego serca i naszej duszy. Stalin powiedział kiedyś: „Śmierć jednego człowieka jest tragedią, śmierć milionów to tylko statystyka”.

Piętnaście lat temu, kiedy byłam dyrektorką festiwalu LIFE w Wilnie, zdarzyło się coś na pozór nieznaczącego, co mną mocno wstrząsnęło. Z obszaru stalinowskiej statystyki, ze sfery litewskiej apatii zrobiłam krok w kierunku pełnego człowieczeństwa. Tylko jeden krok, którego nikt nie poparł i po którym temat Holokaustu, na chwilę znajdujący się w obszarze moich zainteresowań, znów przestał istnieć tak, jak nie istnieje dla wielu innych.

W roku 1998 po raz pierwszy w życiu napisałam artykuł o Żydach, który został opublikowany w tygodniu „Ekstra žinos” („Wiadomości specjalne”). Oto jego treść:

Niebezpieczeństwo zakażenia wciąż obecne na Litwie

„Może pojechalibyśmy do Ponar?” – zapytał mój gość, francuski artysta tańca z ogniami, Christophe Berthonneau (światowej klasy maestro, który otwierał festiwal LIFE w parku na Zakrecie w Wilnie, goszczący 100 tysięcy osób). To oddalone o dwanaście kilometrów od Wilna miejsce kaźni Żydów – zamordowano tam 100 tysięcy ludzi (zgodnie z przewodnikiem pod tytułem Wilno w kieszeni). Oczywiście, nie ma problemu, odparłam, ale nigdy tam nie byłam samochodem. Nie znałam drogi. Następnego dnia uniknęłam spaceru z przewodnikiem po getcie wileńskim. Nie wiedziałam, gdzie się mieściło. Groby żydowskie w Parku Górnym? Czy my, Litwini, nie mamy własnych tragedii i pomników, dlaczego gość nie pyta o nie? Albo może – zastanawiali się niektórzy z nas – to wcale nie Francuz, ale jakiś Żyd?

Nie, to po prostu zachodni turysta, który umiał czytać.

Nasze pokolenie wychowywało się w zdrowym duchu sowieckim. Nie wiedzieliśmy absolutnie nic o Holokauście ani o historii Żydów, znaliśmy za to mnóstwo dobrych dowcipów żydowskich i wiedzieliśmy, jak ich natychmiast rozpoznać, nawet kiedy są w przebraniu. Swoje dzieci również wychowywaliśmy w sposób zdrowy, to znaczy w duchu litewskim. Tragedia narodu litewskiego była największa, a jego cierpienie – najważniejsze, bo nasze. Żydom poświęcona jest krótka czytanka w książce do piątej klasy, mówi się w niej o Holokauście żydowskim z roku 1941. To wystarczy – oni przecież nawet nie mówili po litewsku.

Mam wykształconych i kulturalnych znajomych, którzy wiedzą lepiej. Widać w ich oczach święty ogień nienawiści, kiedy się wymawia słowo „Żyd”. W słynnym Teatrze Młodzieżowym aktorzy zmuszają się do grania w sztukach z motywami żydowskimi, ale odmówili wejścia do muzeum Modiglianiego w Paryżu, bo na progu dowiedzieli się, że był… Słynnego litewskiego podróżnika i obrońcę znikających narodów nieoczekiwanie ogarnia wściekłość – oni wszyscy rządzą światem, już ja ich… Ile wysiłku musi włożyć nasza inteligencja, by przeżyć coś nieskalanego i czystego? Nie można już nawet iść do teatru, bo przecież jest tam i Chaplin, i Hoffman, i Spielberg. Nawet napis na bramie do getta wileńskiego głosił: „Uwaga – Żydzi. Niebezpieczeństwo zakażenia”.

Interesujące, że wszystko się na Litwie zmieniło przez dwadzieścia pięć lat niepodległości, ale od roku 1978, kiedy Tomas Venclova opublikował artykuł pod tytułem Żydzi i Litwini, nie zmieniło się nic. Oprócz tego, że na Litwie nie ma już prawie ani jednego Żyda.

Największa masakra Żydów w Europie zmiotła z powierzchni ziemi dziewięćdziesiąt pięć procent obywateli, którzy przed wojną stanowili niemal trzecią część ludności Wilna. Później nastąpił masowy exodus. Na Litwie pozostało około pięciu tysięcy Żydów. Kogo będziemy obwiniać? Kogo będziemy krytykować w nadchodzących dziesięcioleciach? Kogo, bracia, będziemy dezynfekować?

Nikt z moich przodków, podobnie jak moi rodzice, nie mieszkał w Wilnie. Przez lata przenosiłam się tu z jednego mieszkania do drugiego i wszystkie trzy, które znalazłam, kupiłam od Żydów, którzy stąd uciekali. Nabywałam je tanio. Grałam na ich panice i obchodził mnie tylko własny dobrobyt. Kto tu przypominał stereotypowego Żyda?

„Rząd litewski jest wolny od antysemityzmu” – powiedział w telewizji żydowski pisarz Grigorij Kanowicz. Nie, to nieprawda. Rząd przecież dał pieniądze na uczczenie dwusetnej rocznicy śmierci Eliasza ben Salomona Zalmana, a w Izraelu prezydent Brazauskas głośno wypowiedział słowa skruchy. Zastępca burmistrza Wilna nawet pozwolił na to, by usunąć zwłoki Żydów z terytorium Pałacu Sportu i przenieść je w bardziej odpowiednie miejsce, pod warunkiem że nie będzie tego finansował budżet miasta.

Politycy muszą działać mądrze, aby zapewnić sobie reelekcję niezależnie od tego, jak to wygląda z zewnątrz. A wygląda to tak. Ani jeden przestępca, który brał udział w masowych mordach Żydów, nie został w wolnej Litwie skazany, a więc uroczystości rocznicowe Eliasza ben Salomona Zalmana powinno się zbojkotować. Takie stwierdzenie padło z ust przedstawiciela Centrum Szymona Wiesenthala. Zgodnie z „US News & World Report”, Litwę bardziej obchodzi siedemset ofiar z dworku w Tuskulanach niż 100 tysięcy pomordowanych w Ponarach.

Wystawa Ukryta historia getta kowieńskiego, pokazywana w Waszyngtonie, to zbiór dwustu fotografii George’a Kaddisha, który robił je własnoręcznie wykonanym aparatem przez dziurkę od guzika marynarki. Kto pokryje koszty przewiezienia tej wystawy na Litwę? Kto będzie promował projekt edukacyjny na temat Holokaustu, w ramach którego chciano wydać w 15 tysiącach egzemplarzy dziennik Anny Frank i podręcznik historii narodu żydowskiego, z którego będą korzystali uczniowie szkół litewskich? Kto potrzebuje tych jakże skromnych pięciu tysięcy głosów?

Jeśli jednak przyjrzelibyśmy się temu tematowi nie z punktu widzenia głosów ani nawet nie z perspektywy podstawowych ludzkich wartości, ale po prostu z pozycji czysto pragmatycznej, i zapytali, jakie korzyści osiągnęłoby państwo, jeśli zrobilibyśmy więcej niż to, do czego jesteśmy zmuszeni, więcej, niż się od nas oczekuje, być może wręcz coś, czego nie popiera większość głosujących? Co by było, gdybyśmy przenieśli szczątki z żydowskich cmentarzy na koszt władz miasta Wilna? W końcu to oni rządzą światem, a tysiące tych rządzących pochodzi z Litwy. Nawet w Republice Południowej Afryki osiemdziesiąt pięć procent Żydów to litwacy. „Nie”, odparłby prawdziwy Litwin, „będziemy promować reputację Litwy na świecie wystawami obrazów Čiurlionisa i na plecach koszykarskich koszulek”. A sam pomyśli: „Może i ty jesteś, jak mówią, jedną z nich, jeśli podnosisz ten temat?”.

Tak. Mój pradziadek ze strony matki nazywał się Seradziński, był szewcem z Rygi.Moja rodzina. Bohaterowie? Ofiary? Czy też…?

Muszę rozczarować podejrzliwych czytelników – jestem zwykłą Litwinką i nie mam w sobie krwi żydowskiej. Nie jestem jednak przeciętną Litwinką, ale Litwinką z domu o patriotycznych tradycjach, bo ojciec mojego ojca, Jonas Vanagas, dziadek Vanagas, był więźniem politycznym skazanym za działalność antysowiecką. Zamarzł na śmierć sześć miesięcy po zesłaniu do stalinowskiego gułagu. Cała jego rodzina została deportowana do Krasnojarska. Zawsze byłam dumna z dziadka, który ściął drzewo w Kowarsku w 1941 roku, aby zablokować odwrót żołnierzy armii sowieckiej. I zerwał portret Stalina ze ściany szkoły. Oczywiście donieśli na niego litewscy sąsiedzi i został aresztowany w 1944 roku, kiedy wrócili Sowieci.

W Litewskim Archiwum Specjalnym przeczytałam od deski do deski dziewięćdziesięciosześciostronicową teczkę mojego dziadka, jak również zeznania sąsiada, którego Sowieci aresztowali razem z nim, dokumenty z przesłuchań i zapisy z konfrontacji między oskarżonym a świadkami na oczach przesłuchujących. Heroiczne czyny Jonasa Vanagasa zobaczyłam w innym świetle dzięki informacjom odkrytym w teczce, z których wynika, że podczas okupacji niemieckiej należał do komisji zestawiającej listy żydowskich nazwisk. Nie brał bezpośredniego udziału w masowej eksterminacji Żydów, nie przejmował ich majątku, bo był już wtedy dość zamożny. Świadkowie mówili podczas przesłuchania, że wszyscy Żydzi z Kowarska, którzy znaleźli się na liście, zostali w sierpniu 1941 roku wywiezieni do Wiłkomierza. Sąsiad mojego dziadka, Balys, aresztowany i przesłuchiwany przez Rosjan, razem z moim dziadkiem transportował Żydów na miejsce egzekucji i za to dostał rekompensatę w formie żydowskiego domu oraz czterech i pół hektara ziemi. To wyczytałam w dokumentach.

Nie jestem zwykłą Litwinką. Jestem Litwinką, która cierpiała w okresie władzy sowieckiej. W podłym, pełnym szarości okresie rozwiniętego socjalizmu byłyśmy czterema kuzynkami, młodymi dziewczynami, które chciały się modnie ubierać i słuchać Beatlesów, ale nie miałyśmy ani dżinsów, ani płyt. Miałyśmy tylko ciotkę – siostrę mojego ojca, która mieszkała w Ameryce wraz z niezwykle życzliwym mężem Antanasem. Pisałyśmy listy, a w nich spisy rzeczy, które chciałyśmy dostać. Moja ciotka była bardzo zajęta i pracowała jako dentystka, ale przez cały okres władzy sowieckiej jej mąż posyłał nam dżinsy i płyty i pisał sympatyczne, ciepłe listy. Z jakiegoś powodu podpisywał swoje listy Antosėlė (Antosia – przyp. red.) zamiast Antanas. Rodzice mówili nam, że Rosjanie szukają wujka Antanasa, więc lepiej byłoby nigdzie nie pisać, jak się nazywa ani jak ma na imię (w końcu Rosjanie czytali wszystkie listy przysyłane z zagranicy). Moja ciotka wiodła z mężem szczęśliwe życie, bo był człowiekiem cudownym i godnym poszanowania, prawdziwym oficerem, pułkownikiem w armii niepodległej Litwy, a później, podczas okupacji niemieckiej, szefem policji w Poniewieżu.

Teraz, kiedy piszę tę książkę, wszystkie dżinsy, które przysłał Antosėlė, już się wytarły. Jego nie ma wśród nas, podobnie jak mojej ciotki, nie ma również Sowietów, a ja już teraz wiem, co litewska policja robiła w Poniewieżu i w innych miastach pod okupacją niemiecką i dlaczego Rosjanie tak uporczywie szukali wujka Antanasa. Nie znaleźli go. Antosėlė umarł na Florydzie w pięknym domu nad oceanem, z ogromnym ogrodem i wielkim drzewem mango rosnącym pośrodku. W litewskim mieście zbudowali mu pomnik. Niestety, jego nazwisko widnieje na utworzonej przez Związek Litewskich Żydów w Izraelu liście pięciu tysięcy przestępców wspomagających litewski Holokaust.

A zatem kim jestem: potomkinią litewskich bohaterów czy członkinią narodu znienawidzonego za mordowanie Żydów, której rodzina jest splamiona udziałem w zbrodniczej działalności przeciwko ludzkości?

Miałam również matkę. Urodziła się i dorastała w Poniewieżu, w wielkim, pięknym domu z pokojami wynajmowanymi lokatorom. Wychowywała ją bardzo surowa matka, ale też i pewna urocza kobieta, która mieszkała tam jako lokatorka, a którą nazywaliśmy ciotką Cylą (Tante Cile). Uczyła niemieckiego w seminarium dla dziewcząt w Poniewieżu. Moja mama w domu mówiła właśnie w tym języku. Cyla była niemiecką Żydówką. Czy musiała uciekać przed nazistami? Prawdopodobnie tak. Kiedy zaczęła się wojna, moja mama miała czternaście lat. Gdy Niemcy napadli na Litwę, Tante, jak z czułością mówiła do niej mama, szybko wyjechała z Litwy. Dokąd? Moja matka nigdy nie znalazła śladu po niej, mimo że próbowała do niej dotrzeć przez wszystkie dawne adresy domowe. Do jakiego masowego grobu cię wrzucono, Tante Cile, do jakiego pieca?

Moja matka nie straciła tylko Tante Cile. Drzwi w drzwi, przy ulicy Republiki w Poniewieżu, mieszkała rodzina żydowskich intelektualistów. Mieli jedno dziecko – Icka – rok młodszego od mojej matki. Dzieci bawiły się razem na podwórku. Potem nadszedł rok 1941 i niemiecka okupacja, i pewnego dnia cała rodzina sąsiadów zniknęła. Mama mówiła, że słyszała jakieś strzały daleko w lesie, a później dowiedziała się, że rodzina Icka razem ze wszystkimi innymi Żydami z Poniewieża została tego dnia rozstrzelana.

Kim więc jestem, może też kimś w rodzaju ofiary, jeżeli moja mama straciła w Holokauście dwoje ludzi, których kochała?

Jestem po prostu Litwinką, której dziadkowie i rodzice przetrwali zarówno okupację sowiecką, jak i hitlerowską. I przyjmuję wszystkie tragedie mojego narodu, nie dzieląc ich na własne czy cudze, mniejsze lub większe niż inne tragedie. Przyjmuję winę i straty moich krewnych bez wzajemnych oskarżeń i bez prób upiększania tego, co się stało. Chcę rozumieć, co się właściwie wydarzyło, dlaczego to się wydarzyło i dlaczego wydarzyło się mojemu narodowi. Moim Litwinom i moim Żydom na Litwie. I chcę, żeby moje dzieci to rozumiały – wiedziały o tym i pamiętały.

Czy uważacie, że to jest mój prywatny problem, moja osobista historia? Czy żaden z waszych krewnych w niej nie uczestniczył ani nie donosił na Żydów, ani nic podobnego? Zastanówcie się w takim razie nad danymi statystycznymi. Podczas wojny zamordowano 200 tysięcy litewskich Żydów. Niemcy ukradli ich złoto, to oczywiste. Ale jak dużo innych cennych rzeczy zostało w opuszczonych przez nich domach na całej Litwie – komody, łóżka, zegary, koce, poduszki, buty i bluzki, które oczywiście zostały zagrabione nie przez waszych dziadków, kiedy wyrzucano je przez okna i wywożono na wozach, a potem sprzedawano na miejskich targowiskach. Naturalnie nie brali w tym udziału wasi dziadkowie, ale ci inni, bardziej złowrodzy Litwini. Ale kto wie, może wasi dobrzy Litwini przynajmniej wiedzą, gdzie są teraz te ładne łóżka po zamordowanych Żydach? Kto na nich śpi? O czym śni? Czy to nie wasz problem?„Być Żydem” – zabawa z konsekwencjami

Holokaust jest jak czarna dziura – zaczynasz się w nią wpatrywać, wsysa cię i zostajesz w niej już na zawsze.

autor nieznany

W wieku pięćdziesięciu siedmiu lat po raz pierwszy w życiu zarobiłam pieniądze na Holokauście. Sporo tego nie było, tyle co odpowiednik minimalnej pensji za sześć miesięcy. Sporo udało mi się jednak osiągnąć. Projekt „Kołysanka Ponar” uzyskał dofinansowanie z Komisji Europejskiej, co pozwoliło mi na organizację dziesięciu wspaniałych wydarzeń w Wilnie. Pomysł był prosty: zebrać razem 40 osób i stworzyć im warunki ku temu, by przez jeden dzień poczuli się Żydami. Pójść do synagogi i dowiedzieć się czegoś o judaizmie (żaden z tych mieszkańców Wilna nie był wcześniej w żydowskiej świątyni), przejść spacerkiem przez dawny teren getta, zajrzeć do miejsc, w których ukrywali się Żydzi, posłuchać żydowskiej muzyki, nauczyć się jakiejś piosenki i tańca, zjeść to, co mogli jeść Żydzi. Później, po kilku godzinach wspólnych przeżyć, w trakcie których wszyscy razem śmiali się, tańczyli i jedli, wsiąść do autobusu i pojechać tam, gdzie Żydów mordowano. Do Ponar.

To jednak nie był koniec. Po drodze do Ponar uczyliśmy się piosenki pt. Kołysanka Ponar, do której muzykę skomponował Alik Wołkowski (później zmienił nazwisko na Tamir), jedenastolatek mieszkający w wileńskim getcie. Słowa pochodziły z wiersza napisanego po polsku przez jego ojca, doktora Noaha Wołkowskiego. Pisarz z getta i partyzant Szmerke Kaczergiński przetłumaczył oryginalny tekst na język jidysz i piosenka stała się wkrótce klasykiem. Alik Wołkowski zgłosił ją do konkursu organizowanego w getcie w lutym 1943 roku i piosenka wygrała.

W roku 2012 ja i czterdzieścioro innych osób po raz pierwszy czytało, mówiło i śpiewało w jidysz.

SHTILER, SHTILER

Shtiler shtiler, lomir shvaygn kvorim vaksn do.

S’hobn zey farflantst di sonim: grinen zey tsum blo.

S’firn vegn tsu Ponar tsu, s’firt keyn veg tsurik.

Iz der tate vu farshvundn un mit im dos glik.

Shtiler, kind mayns, veyn nit oytser, s’helft nit keyn geveyn

Undzer umglik veln sonim zay vi nit farshteyn.

S’hobn breges oykh di yamen. S’hobn tfises oykhet tsamen,

Nor tsu undzer payn keyn bisl shayn…

CISZEJ, CISZEJ

Ciszej, ciszej, nic nie mówmy, bo tu rosną groby.

Zasadzili je wrogowie, patrz – już widać pąki.

Teraz wszystkie drogi prowadzą do Ponar, żadna z powrotem.

Nasz tata zniknął, razem z nim szczęście.

Cicho, dziecinko. Nie płacz, mój skarbie, łzy nie pomogą.

Wróg naszego nieszczęścia nigdy nie rozumiał.

Morza i oceany mają swój porządek.

Gdzieś są granice więzień,

Ale nasz ból nie ma końca…

Przyjeżdżaliśmy do lasu ponarskiego z kwiatami i kamieniami. Większość z nas odwiedzała to miejsce po raz pierwszy. Staliśmy i wysłuchiwaliśmy historii masowych mordów. I śpiewaliśmy. A później w milczeniu kładliśmy róże na śnieg, który czystym dywanem pokrywał największy z sześciu dołów śmierci. Na śniegu widniały ślady, pozostawione przez zająca z Ponar, który skakał po pokruszonych czaszkach tysięcy pomordowanych.

Nie był to jednak jeszcze koniec. Po drodze z Ponar do Wilna przeprowadzaliśmy śmiały eksperyment. Czy powinniśmy wrócić do miasta w milczeniu po tym, co zobaczyliśmy i przeżyliśmy w miejscu kaźni? Czy też wręcz przeciwnie – powinniśmy wrócić zainspirowani i zjednoczeni? Po Ponarach, po konfrontacji z grozą Holokaustu, już w autobusie otwieraliśmy butelkę koszernego wina i posyłaliśmy w krąg domowej roboty słodycze imberlach, a Michaił – muzyk z żydowskiego zespołu – grał dla nas Tumbałałajkę. Czuliśmy się zupełnie wyjątkowo – przejeżdżaliśmy przez Jerozolimę Północy wczesnym niedzielnym popołudniem, przez miasto, w którym nie ma już Żydów i Litwinów, śpiewając z całej duszy i serca Tumbałałajkę, i wznosząc toasty „Lechaim!” („Niech żyje!”) razem z czterdziestoma innymi głosami. Czterdzieścioro Litwinów, którzy tego samego dnia rano praktycznie nie wiedzieli nic o Żydach, a teraz, kiedy zbliżał się wieczór, byli podekscytowani, zainspirowani i smutni, lecz zarazem niezwykle szczęśliwi.

Po przyjeździe do Wilna uczestnicy wycieczki nie potrafili się rozstać i zasypywali naszego przewodnika Szymona pytaniami, czy ich matka, brat, ciotka lub znajomy mogliby przyjechać w następną niedzielę. Ci, którzy uczestniczyli w projekcie, opowiadali potem swoim bliskim, co usłyszeli o Żydach i co zobaczyli. Niejeden krewny podejrzliwie podnosił głowę. Cóż, widać, że zrobiło to na tobie wrażenie, gadasz teraz, jakbyś był wyznawcą jakiegoś kultu. Widzisz, musisz być ostrożny z tymi Żydami. Daj im palec, a ciachną całą rękę…

Historyczne zdjęcie: urządzenie, na którym układano i spalano ciała pomordowanych. 1943–1944 r.

Minął rok. „Być Żydem” powędrowało do Kowna i do innych miast europejskich, gdzie niestety przedsięwzięcie w nieco większym stopniu obarczono biurokracją, koniecznością „wykorzystania funduszy europejskich”. Kowno jednak zrobiło na mnie wrażenie. Ta godzina, którą spędziliśmy na przedmieściach Słobódki, teraz zwanej Wiliampolem, wywarła na mnie ogromny wpływ.

Pierwszy wyjazd do Ponar w ramach projektu „Być Żydem”. 2015 r. Fot. Kęstutis Kurtenis.

Scena, którą teraz przedstawię, miała miejsce w jednym z największych gett na Litwie, gdzie mieszkały tysiące kowieńskich Żydów, którzy stali się celem kilku tzw. akcji, między innymi akcji „Dzieci” – w rezultacie niemal wszyscy zostali wymordowani.

Trzydziestu nauczycieli i nauczycielek z Kowna, oprowadzanych przez Żyda, stoi pośrodku kowieńskiego getta. Budynki, szopy pełne drewna opałowego, magazyny, w których podczas wojny tuliły się do siebie tysiące zmarzniętych Żydów, sprowadzonych tu przez nazistów. Miejsce, gdzie na podwórkach bawiły się żydowskie dzieci, po czym wszystkich prowadzono na plac albo do jednego z kowieńskich fortów i rozstrzeliwano. Budynki i magazyny w formie szop to konstrukcje nowe albo odremontowane, a mieszkańcy Kowna, którzy tam żyją, nie zdają sobie sprawy, gdzie tak naprawdę mieszkają i co się wydarzyło, zanim się tu zjawili. Skąd mogą wiedzieć? Nie ma żadnych oznaczeń, chronionych zabytków czy pomników – oprócz kamienia niedaleko wjazdu do tej dzielnicy. Renowacji podlega również budynek, gdzie kiedyś był sklep, w którego oknie wystawowym umieszczono głowę miejscowego rabina. Odcięto mu ją, kiedy się modlił, i położono na Talmudzie. Dla przykładu.

Obok nas zatrzymuje się sportowe audi. Mężczyzna z ogoloną głową opuszcza szybę i krzyczy: „No co, Żydzi? Co teraz kombinujecie? Czego tu szukacie?”. Otrzymuje uprzejmą odpowiedź od naszego przewodnika, niemal przeprosiny za to, że tu jesteśmy. Odjeżdża wąską uliczką getta, ale kilka minut później zawraca i zbliża się do nas na pełnej prędkości. Piszczą hamulce i samochód zatrzymuje się, niemal wjeżdżając w naszą grupę. Boję się, że wydarzy się coś złego, więc podchodzę do kierowcy i próbuję załagodzić sytuację. Na siedzeniu obok widzę niedokończoną butelkę piwa. Mówię do niego: „Niech pan nie będzie zły, przecież pan wie, że nie jesteśmy Żydami. To jest tylko wycieczka, tutaj było getto, wie pan o tym?”. Widzę, że to dla niego coś nowego, nie ma pojęcia, co to znaczy getto. „Może nie powinien pan prowadzić samochodu?” – dodaję. „Jest pan trochę pijany i może pana złapać policja”. „Ja jestem policjantem” – krzyczy przez ramię. W końcu odjeżdża, nie robiąc nam krzywdy.

Jakże wspaniałych spotykam ludzi oprócz Szymona, dla którego nie ma już miejsca w społeczności żydowskiej. Kiedy poznaję innego Szymka i ten słyszy o projekcie po raz pierwszy, mówi, że ma pewien pomysł. Wyciąga z szuflady fotografię – widnieje na niej sto lub więcej osób sfotografowanych z góry, tworzących gwiazdę Dawida ciałami ułożonymi na miejskim placu. Czuję gęsią skórkę. To byłby wspaniały pomysł dla Wilna na koniec projektu. Setki dzieci wileńskich stojących i tworzących żywą gwiazdę Dawida, sfotografowanych z góry przez drona na największym placu getta. Później wsiadłyby do pociągu – potrafię to załatwić, bo znam dyrektora kolei litewskich – i pojechałyby do Ponar. Po raz pierwszy. Dla zwieńczenia projektu „Być Żydem” zabraliśmy do Ponar siedmiuset uczniów wileńskich szkół. Gdy stanęli przy dołach, gdzie rozstrzeliwano Żydów, padło pytanie, co się tam wydarzyło. W górę podniosło się około trzydziestu rąk. Oczywiście wszyscy starsi uczniowie – ci z liceów – odwiedzili wcześniej najważniejsze muzea na Litwie, między innymi Muzeum Koni i Muzeum Czekolady.

Wszystko potoczyło się tak, jak pokazano na fotografii. W pociągu do Ponar niektóre dzieci zaczęły się wyśmiewać z Żydów i opowiadać antysemickie dowcipy, ale kiedy stanęły na krawędzi dołu, gdzie grzebano ciała, chwyciły się za ręce i słuchały Szymona, który zaczął opowiadać historię. Była to historia o pięknej żydowskiej rudowłosej dziewczynie, którą ktoś, kto tu mieszkał, zobaczył przez okno mijającego pociągu. Kilka godzin później, wracając do Ponar, zobaczył dwóch żołnierzy grających w piłkę, za którą posłużyła im głowa tej dziewczyny.

Siedmiuset uczniów zamilkło i słuchało bez ruchu. Ponary czekały na taką ciszę. Czekały bardzo długo.Czy jesteśmy odpowiedzialni za własną historię?

To niesamowite pytanie, prawda? Niewiarygodne, ale prawdziwe. To tytuł rozdziału na temat Holokaustu w podręczniku do historii zalecanym przez Ministerstwo Oświaty i Nauki Litwy. Podręcznik ma być używany w dziesiątej klasie i został wydany w 2007 roku.

Czytam uważnie.

Na stronie 118 autor powiada: „Wśród ofiar znalazło się 130 tysięcy litewskich Żydów i część elementu kryminalnego, który im służył”.

Na stronie 121 tak zaczyna się rozdział pod tytułem „Czy jesteśmy odpowiedzialni za własną historię”:

Obecnie na Zachodzie Litwinów określa się mianem „żydobójców” w oparciu o zarzut, że litewski antysemityzm jest głęboko zakorzeniony w historii kraju i że miejscowa ludność chętnie brała udział w masowych mordach Żydów. Prawda wygląda jednak nieco inaczej… Najpierw bolszewicy podzielili ludzi, a później to samo zrobili naziści. Prześladowania i mordowanie Żydów w czasie drugiej wojny światowej były organizowane i prowadzone przez Niemcy hitlerowskie, które zajęły Litwę. Nie ulega jednak wątpliwości, że bez wsparcia rządu litewskiego, który kolaborował z nazistami, eksterminacja aż tylu Żydów z naszych terenów byłaby niemożliwa. Kilka tysięcy uczestników masowych mordów pozostawiło na Litwie niezatarty, krwawy ślad. Czy naród litewski jest odpowiedzialny za Holokaust? Były więzień kowieńskiego getta, profesor Aleksandras Štromas, powiedział: „Być może najstraszniejszym spadkiem po Holokauście jest tendencja – po obu stronach – do obarczania odpowiedzialnością narodów i grup ludzi, i dogłębny brak chęci – znów po obu stronach – do tego, by wskazać palcem winnych i pokazać, kto był niewinny, a także wyróżnić tych najbardziej szlachetnych, którzy istnieją w każdym narodzie…”. W 1994 roku sejm Republiki Litewskiej ogłosił dwudziesty trzeci września – dzień, w którym zlikwidowano wileńskie getto – Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa Żydów na Litwie.

Koniec rozdziału.

Czytam i nie potrafię wydobyć z tego żadnego sensu. Czy to litewski „element kryminalny” wymordował Żydów, jak mówi się na stronie 118, czy też nikt inny, jak tylko „rząd litewski, który kolaborował z nazistami”, wspierając masakry, jak przekonuje autor na stronie 121 i dalej: „Kilka tysięcy uczestników masowych mordów pozostawiło na Litwie niezatarty, krwawy ślad”. Czy zatem dobrze zrozumiałam, że ówczesny rząd litewski wspierał elementy kryminalne, co znaczy, że sam się z nich składał? I że liczbę tych kryminalistów oszacowano na kilka tysięcy? Wygląda na to, że było ich sporo. A może te kilka tysięcy osób wspieranych przez rząd to tak naprawdę wcale nie był elementy kryminalny ani margines społeczny, być może to byli… no właśnie, właściwie kim oni byli? Jeżeli podręcznik do historii powiada, że powinniśmy odróżnić winnych od niewinnych i szlachetnych, spróbujmy dokonać takiego rozróżnienia.

Jeśli chodzi o winnych, są trzy możliwości – kryminaliści z marginesu, rząd litewski lub tysiące Litwinów.

Który z tych wyborów jest właściwy? A może wszystkie trzy są właściwe?

Tak zaczęłam szukać odpowiedzi. Rozpoczęłam podróż w kierunku prawdy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: