Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nasza własna wyspa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nasza własna wyspa - ebook

Historia trojga osieroconego rodzeństwa (Jonathan, Holly i Davy), opowiedziana z punktu widzenia Holly.
Holly i Davy mieszkają z Jonathanem – jest pełnoletni, dlatego po śmierci rodziców stał się prawnym opiekunem młodszego rodzeństwa. Dziewczynka opowiada o ich codziennym życiu, zmaganiach z kłopotami finansowymi, szkolnymi, z opieką społeczną itd. Do tego dochodzi historia z zeszłego lata, kiedy okazuje się, że dzieci odziedziczyły biżuterię ciotki Irene. Poszukiwanie owego „skarbu” zbliża ich do dalszych członków rodziny, którzy uświadamiają sobie, że dzieci potrzebują ich wsparcia.
Czy wspólne działania pozwolą dzieciom znaleźć ich własną wyspę?
Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8073-027-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NASZA WŁASNA WYSPA

Powiedziałam mojemu bratu Jonathanowi, że mam zamiar napisać książkę o wszystkim, co nam się przytrafiło w zeszłym roku: o statkach kosmicznych domowej roboty, o włamywaczach, o palnikach acetylenowych, o wybuchających zmywarkach, o wyspie, która była już stara, kiedy przybyli na nią wikingowie, oraz o skarbie cioci Irene i o tym, co się zdarzyło, zanim go odszukaliśmy.

– To będzie świetna książka – powiedziałam. – Mam już nawet tytuł: Nasza własna wyspa. Czy to nie wspaniałe?

– Ale my nie mamy żadnej wyspy – odpowiedział Jonathan. – Czytelnicy będą oczekiwać Jaskółek i Amazonek^() dla bogatych! A tymczasem, kiedy przeczytają twoją książkę, okaże się, że nie mamy żadnej wyspy, a wtedy cię znienawidzą! Będą rzucać granatami w twoje okno!

Przekonywałam Jonathana, że ludzie nie rzucają granatami w okna tylko z powodu tytułu książki, ale on stwierdził, że nie należy lekceważyć gniewu fandomu^().

– Popatrz na fanów Gwiezdnych wojen – kontynuował. – Ja na pewno rzuciłbym granatem w okno George’a Lucasa, gdybym w ten sposób mógł go nakłonić do usunięcia Jar Jar Binksa z Mrocznego widma.

Zabrzmiało to dość brutalnie, biorąc pod uwagę wielką miłość Jonathana do Gwiezdnych wojen. Dodał też, że nie należy się spodziewać logiki po fanatykach, co jest chyba prawdą.

Uznałam więc za dobre rozwiązanie wyjaśnienie już na początku książki, że jest ona o wyspie, ale nie takiej prawdziwej, lecz metaforycznej (chociaż w tej historii jest też prawdziwa wyspa, a nawet kilka prawdziwych wysp), a także zwrócenie się z prośbą do czytelników, aby nie rzucali granatami w moje okno, ale raczej przysyłali mi ciasto.

– No i proszę – powiedziałam. – Teraz jesteś zadowolony? Mogę już zaczynać pisanie?

CO POWINNIŚCIE O MNIE WIEDZIEĆ

Oto rzeczy, które powinniście o mnie wiedzieć. Nazywam się Holly Abigail Kennet. Nigdy wcześniej nie napisałam książki, co jest raczej mało zaskakujące, jako że mam dopiero trzynaście lat. Ale przeczytałam dużo książek i wiem, że każdą opowieść należy zacząć od przedstawienia bohaterów. Tak jak w opowiadaniu o Sherlocku Holmesie, w którym dwoje ludzi zapukałoby do jego drzwi, Holmes przyjrzałby się im i powiedział, że kobieta to leworęczna szwaczka, która gra na flecie i lubi marynowane cebulki, a mężczyzna to cierpiący na bezsenność emerytowany pułkownik posiadający chomika.

Próbowałam robić to samo co Sherlock Holmes, ale w prawdziwym życiu jest to dużo trudniejsze. Na przykład: mam swoje zdjęcie ze szkolnymi przyjaciółmi, które zostało zrobione w ubiegłym roku, tuż przed rozpoczęciem tej historii (teraz wyglądam inaczej, między innymi zapuszczam włosy). Co można wydedukować o mnie na podstawie tego zdjęcia? Cóż, można stwierdzić, że mam około dwunastu lat i że chodzę do St. Augustine Academy, bo noszę ów ohydny mundurek, w którym wyglądam jak śliwka. Można też wywnioskować, że prawdopodobnie nie za bardzo dbam o swój wygląd, ponieważ moja fryzura jest w stylu kudłatego psa, włosy wpadają mi do oczu, bo już od wieków ich nie podcinałam, i nie tracę czasu na makijaż tak jak Sufiya i Kali, które nie tylko mają make-up, ale też tipsy, kolczyki, lakier na włosach i te wszystkie cuda, które teoretycznie są zabronione w naszej szkole, ale kto by się tym przejmował.

Łatwo dostrzec, że Issy i ja jesteśmy jedynymi białymi dzieciakami na zdjęciu, co, jak sądzę, daje Wam jakieś pojęcie o miejscu mojego zamieszkania. To małe mieszkanie nad barem, w którym można zjeść rybę i frytki, w dzielnicy Londynu słynącej ze zróżnicowania kulturowego, sklepów, restauracji i takich tam. Rzeczywiście, są w niej świetne sklepy z żywnością. Można tu kupić wszelakie pyszności, takie jak: baklava, owoce granatu, daktyle, kleiste hinduskie słodycze i wielkie torby niesamowicie taniego ryżu. Są też butiki sprzedające sari w setkach kolorów, markety z polskim jedzeniem, kawiarnie z tureckimi fajkami wodnymi i tak dalej.

Kiedy byłam mała, uwielbiałam książki z serii Szkoła Chalet o szkole w Alpach, w której dzieci pochodziły z różnych krajów, mówiły różnymi językami i w ramach lekcji wuefu wspinały się po górach. Zawsze ktoś oddalał się od grupy i spadał z klifu. Niestety, nasza szkoła nie znajduje się w Alpach, a wuef jest śmiertelnie nudny. Przypomina szkołę Chalet, bo wszyscy pochodzą z różnych krajów świata, i to nie tak pospolitych jak Szwajcaria, ale z Indii, Pakistanu, Bangladeszu, Kenii, Etiopii i wielu innych naprawdę świetnych miejsc, które koniecznie zamierzam odwiedzić, kiedy już zostanę naukowcem zajmującym się ochroną środowiska lub działaczką Greenpeace’u (jeszcze się nie zdecydowałam). Do tych wszystkich miejsc będę podróżować statkami, bo jestem przeciwna samolotom, gdyż wydzielają za dużo dwutlenku węgla. Oczywiście do Afryki mogłabym bez problemu dotrzeć statkiem. Ludzie tak przecież podróżowali w czasach wiktoriańskich^(). Mój kolega Sizwe proponuje, abym się zatrzymała u jego cioci i wujka w RPA, a koleżanka Neema zaprasza mnie do swojej babci w Pakistanie, więc nie musiałabym płacić za hotele ani za nic innego.

Mniejsza o to. Na zdjęciu można także zobaczyć, że moja torba szkolna została sklejona taśmą, a zimowy płaszcz jest trochę na mnie za mały i dlatego się nie dopina. Nie widać natomiast tego, że mam nieco za ciasne buty, które uwierają mnie w palce, ani tego, że szkolna koszula jest o wiele za duża, bo wcześniej należała do mojego brata Jonathana, starszego ode mnie o siedem lat. Wydaje mi się, że Sherlock Holmes by to odkrył, choć nie na podstawie zdjęcia, na którym mam na sobie sweter.

Sherlock Holmes mógłby pomyśleć, że za małe buty i zbyt duża koszula oznaczają, że mama o mnie nie dba, ale ja nie mam mamy. Zmarła, kiedy byłam jedenastolatką. Nie mam też taty. Zmarł, kiedy miałam sześć lat. Jestem najprawdziwszą sierotą. W książkach jest mnóstwo sierot, ale ja jestem jedyną sierotą, którą znam w prawdziwym życiu, nie licząc mojego starszego brata Jonathana i młodszego Davy’ego, który ma siedem lat.

Davy i ja mieszkamy z Jonathanem, naszym prawnym opiekunem. To brzmi trochę dziwnie, bo Jonathan miał zaledwie osiemnaście lat, kiedy zmarła mama, i właściwie sam nadal jest dzieckiem.

Kiedy mówię koleżankom i kolegom w szkole, że mieszkam tylko z braćmi, zawsze zadają mnóstwo pytań. Niektóre są dość głupie, na przykład: „Czy twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym?”. Nie, dlaczego więc wszyscy tak myślą? Moja mama nie miała nawet samochodu. Czasami przechodzą samych siebie w użalaniu się nade mną: „O mój Boże, oboje twoi rodzice nie żyją! Jakie to smutne! Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak to jest!”. Wkurza mnie to, ponieważ zwykle oczekują, abym ich jakoś pocieszyła, co jest naprawdę głupie, bo to moi rodzice nie żyją.

Pytanie, które ludzie najczęściej zadają, brzmi: „Jak to jest?”, a odpowiedź na nie jest bardzo skomplikowana.

Książka opowiada częściowo o tym, jak to jest być dziećmi, które same się wychowują, a częściowo o wszystkim, co się wydarzyło zeszłego lata. Nie wydaje mi się, aby nawet sam Sherlock Holmes mógł zgadnąć, co się nam przytrafiło. Czasami sama nie jestem pewna, czy to wszystko prawda.

Ale tak było.

KAWIARNIA CATH

Moja mama nie żyje, dlatego Jonathan musi zarabiać wystarczającą ilość pieniędzy, aby móc się nami zajmować. Na szczęście miał już pracę, zanim mama zmarła. Pracował w kawiarni Cath, gdzie obsługiwał kasę, podczas gdy w kuchni Cath smażyła bekon i kiełbaski. Robił także kawę w wielkim ekspresie, wycierał stoły, załadowywał zmywarkę i mył podłogę na koniec dnia.

To miała być tylko praca wakacyjna. Jonathan jest bardzo mądry. We wrześniu miał iść na uniwersytet, aby studiować matematykę i fizykę.

Gdy mama odeszła, musiał zrezygnować z tych planów. Przed nami udaje, że go to nie rusza, ale założę się, że jest inaczej. Mnie by ruszało, gdybym była na jego miejscu. Teraz całymi dniami pracuje w kawiarni, a wieczorami zajmuje się nami.

Kawiarnia Cath jest otwarta od siódmej rano, więc wszyscy wstajemy naprawdę wcześnie. Po śmierci mamy Jonathan wiecznie spóźniał się do pracy, bo rankami bywa roztrzepany, a teraz, kiedy musi obudzić Davy’ego i mnie, ubrać nas i znaleźć wszystkie rzeczy do szkoły, jest jeszcze gorzej. Nadal nie dorównuje w tym mamie. Już od półtora roku nikt na przykład nie wyczyścił moich butów. Wciąż zapominamy o ważnych zadaniach domowych i nie pamiętamy o dniach bez mundurka, strojach kąpielowych oraz pieniądzach na kiermasze ciasteczek, ale za to już w okolicach siódmej docieramy do kawiarni.

Kiedy tam przychodzimy, Jonathan bierze się za robienie klientom kawy i zaczyna zbierać zamówienia na śniadanie. W tym czasie Cath przygotowuje śniadanie dla mnie i dla Davy’ego. Jemy kanapki z bekonem oraz mnóstwem keczupu i wypijamy po wielkim kubku herbaty z mlekiem. Moim zadaniem jest dopilnowanie, aby Davy nie ubrudził keczupem szkolnej kurtki. Sprawdzam też, czy ma uczesane włosy, zawiązane sznurówki i tego typu rzeczy. Potem, kwadrans po ósmej, odprowadzam go do szkoły, a sama jadę autobusem do St. Augustine. Dotarcie na lekcje było łatwiejsze, gdy oboje chodziliśmy do tej samej szkoły, ale i tak nie jest źle, o ile autobus się nie spóźnia.

Jonathan kończy pracę po wpół do piątej, więc muszę dostać się do pierwszego autobusu wyjeżdżającego ze szkoły, aby nie spóźnić się po Davy’ego. W jego szkole wprawdzie jest świetlica i Davy teoretycznie jest tam zapisany, ale za każde dodatkowe piętnaście minut, które tam spędza, trzeba płacić. Nie wolno mi więc rozmawiać z koleżankami po szkole, chodzić po słodycze do sklepiku na rogu ani nic z tych rzeczy. Muszę jechać i odebrać brata jak najszybciej.

Kiedy ludzie pytają: „Więc twój brat opiekuje się wami?”, zwykle odpowiadam: „Właściwie to Jonathan opiekuje się mną, a ja i Jonathan zajmujemy się Davym”. Odgrywam rolę rodzica tak samo jak Jonathan, mimo że jestem tylko dzieckiem. Po śmierci mamy z początku mogłam zajmować się tylko sobą, ale Davy musiał chodzić na świetlicę. Nie miałam nic przeciwko temu. Mój przyjaciel Sizwe też zostawał sam, bo nie miał taty, a jego mama prowadziła firmę sprzątającą, więc spędzaliśmy razem dużo czasu, co było fajne. Kiedy jednak skończyłam dwanaście lat, Jonathan powiedział, że jestem wystarczająco duża, aby opiekować się Davym. Poza tym świetlica była droga, a my potrzebowaliśmy pieniędzy.

Widzicie, Jonathan nie zarabia wystarczająco dużo pieniędzy, aby za wszystko zapłacić. Z jego pensji udaje się opłacić czynsz, kupić jedzenie i zwykle trochę zostawić na inne wydatki. Problem pojawia się, gdy Davy zostaje zaproszony na urodziny i trzeba kupić prezent, kiedy jest Boże Narodzenie, zepsuje się zmywarka, potrzebuję większych butów lub gdy jest szkolna wycieczka. Na początku wydawaliśmy pieniądze z banku, bo przyjęcia urodzinowe, nowe buty i zmywarka są ważne. Ale w końcu zużyliśmy wszystkie oszczędności mamy i nic nam nie zostało. Potem weszliśmy na debet i zaczęliśmy panikować.

Więc zabawiam Davy’ego, dopóki Jonathan nie skończy pracy. Czasem idziemy do kawiarni Cath i czekamy na niego, ale to jest trochę nudne, a Cath rzadko daje nam coś do jedzenia, chyba że zostały jej jakieś czerstwe pączki do wyrzucenia.

Zajmowanie się Davym nie przysparza mi żadnego kłopotu. Jak na siedmiolatka jest wyjątkowo bezproblemowy. Czasami wystarczy, gdy zrobię mu kanapkę. Wielką radość sprawia Davy’emu budowanie z klocków Lego albo zabawa z jego królikiem Sebastianem, który jest oswojony i mieszka z nami w domu, bo nie mamy ogrodu. Naprawdę nie mam nic przeciwko temu. Zazwyczaj. Zazwyczaj myślę, że to całkiem fajne. Czuję się, jakbym była młodą opiekunką, nastoletnią mamą czy kimś takim. Prawie nastoletnią. Prawie nastoletnia zastępcza mama.

Tylko kiedy moi przyjaciele idą gdzieś beze mnie, robi mi się przykro. Czasami byłoby miło pójść z Neemą i Sizwe do parku i nie spieszyć się, aby odebrać Davy’ego.

DZIADKOWIE

W każdą środę Davy i ja chodzimy na noc do babci i dziadka. Zaczęliśmy to robić po śmierci mamy, kiedy miałam – jak już wiecie – zaledwie jedenaście lat. Teraz jestem starsza i nie potrzebuję, by ktoś się mną opiekował, ale nadal tam chodzę, bo lubię moich dziadków.

Babcia i dziadek mieszkają w malutkim mieszkanku w jednym z tych budynków, które nie są takimi prawdziwymi domami opieki dla staruszków, ale zamontowano w nich guziki, aby można je było nacisnąć, kiedy człowiek się przewróci i potrzebuje pomocy. Raz na parę dni pojawiają się też osoby z kontroli, które sprawdzają, czy wszystko jest w porządku.

Babcia i dziadek są dość starzy. Babcia ma siedemdziesiąt dziewięć lat, a dziadek siedemdziesiąt osiem. Dziadek kilka lat temu miał wylew i prawie nie mówi, a połowa jego twarzy jest zdeformowana. Ma sprawną tylko jedną stronę ciała i musi siedzieć na wózku inwalidzkim. Z tego powodu nie mieszkamy razem – babcia ma z dziadkiem urwanie głowy, a poza tym drzwi w naszym mieszkaniu są za wąskie dla wózka, a po schodach dziadek w ogóle nie potrafiłby się poruszać.

To, że dziadek nie może mówić, nie znaczy, że jest głupi. Jest tak samo mądry jak zawsze. Trzeba tylko trochę więcej czasu poświęcić, aby domyślić się, co próbuje powiedzieć – to wszystko.

Lubię chodzić do babci i dziadka, bo u nich wszystko jest takie jak dawniej. Mają tę samą półkę pełną książek dla dzieci, która należała do mojej mamy i cioci, a Davy dostał to samo pudełko zabawek, które ja miałam, kiedy byłam mała. Mogę tam siedzieć i czytać książkę, oglądać telewizję, odrabiać lekcje czy robić cokolwiek innego. W ich mieszkaniu jest zawsze ciepło, nawet zimą. Babcia gotuje porządne obiady z warzywami i mięsem, a my gramy w gry.

Z babcią i dziadkiem zawsze w coś gramy – w wista, Oszustwo, Krwawą Mary i w węgierskie zabawy biesiadne. Davy zawsze jest w drużynie z dziadkiem, bo ciągle zapomina zasad. Kiedy dopada mnie smutek, marzę, aby móc u nich mieszkać, w czystym mieszkaniu, z porządnym jedzeniem każdego dnia. A jednak nie mogę. Wiem, że nie mogę. Dlatego staram się tym nie martwić.

WIZYTACJE

Dwa razy w roku odbywają się wizytacje opieki społecznej i tylko wtedy nasze mieszkanie jest posprzątane.

Wszyscy bierzemy udział w sprzątaniu. Jonathan zmywa naczynia, ja wycieram, a Davy układa. Zbieram porozrzucane ciuchy, które Davy zanosi na górę i wrzuca na dno szaf. Usuwamy też śmieci, które zalegają w każdej części mieszkania. Ja jestem odpowiedzialna za ich segregację. Mimo to Jonathan przeszukuje później kosze i wyciąga z nich niezapłacone rachunki oraz listy ze szkoły, które układa na dnie szafy. Davy lubi odkurzać. Próbowaliśmy przekonać go, że porządki domowe są fajne i że powinien je robić za nas cały czas, ale się nie zgodził.

Jonathan zajmuje się szczegółami. Chodzi po domu, ściera plamy po kawie z kuchennych szafek, wyciera kurz z kominka oraz parapetów i myje łazienkę.

Wizytowanie rodziny zastępczej następuje co pół roku. Davy i ja teoretycznie żyjemy w rodzinie zastępczej, choć mieszkamy z naszym bratem w tym samym mieszkaniu co wcześniej. Jonathan jest naszym prawnym opiekunem i dzięki temu dostaje pieniądze od rządu na nasze utrzymanie. Najpierw nie byłam pewna, czy chcę, aby państwo się nami opiekowało, bo myślałam, że pracownik socjalny będzie mógł przyjść i nas zabrać, jeśli stwierdzi, że Jonathan nie wypełnia swojej funkcji dobrze. Okazało się jednak, że pracownicy socjalni nie lubią zabierać dzieci, a my potrzebujemy pieniędzy. Dzięki temu mamy też do kogo zadzwonić, jeśli szukamy pomocy.

Podczas wizytacji w naszym domu pojawia się wielu ludzi. Poza tym, że jestem ja, Davy i Jonathan, są też Abigail, opiekunka moja i Davy’ego, opiekun Jonathana – Philip, a także pani odpowiedzialna za wizytacje, która ma na imię Sheila.

Powinniśmy mieć także wizytacje ze szkoły. To jest proste w przypadku Davy’ego, który ma tylko jedną nauczycielkę. Ze mną sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, bo uczę się w szkole średniej. Na pierwszą wizytację, po tym jak zaczęłam St. Augustine, przyszedł mój wychowawca. Za drugim razem, zanim zaczęła się ta historia, przyszedł opiekun roku, pan Matthews. Pan Matthews był w porządku. Właściwie go nie znałam. To on wychodził z gabinetu i mówił nam, żebyśmy byli cicho, kiedy wygłupialiśmy się w porze lunchu. On wręczał też certyfikaty zasług po zebraniu dziesięciu naklejek w swoim kalendarzu, co było łatwiejsze niż się wydaje. Jego obecność w naszym salonie robiła dziwne wrażenie. Nie bywają tu nawet moi szkolni znajomi, głównie dlatego, że wstydzę się tłumaczyć, dlaczego ciągle jest u nas bałagan.

Davy miał swoją wizytację pierwszy i kiedy się ona odbywała, musiałam czekać na górze. Byłam pewna, że jego wizytacja przebiegnie dobrze. Davy to dzieciak, którego wszyscy lubią. Trochę martwiłam się jego pracami domowymi, bo nie zawsze udaje nam się dopilnować, aby wszystko miał odrobione. Zwykle samodzielnie wypełnia karty pracy i inne zadania, bo nienawidzi, gdy ktoś mu zwraca uwagę, i siedzi, dopóki wszystkiego nie skończy. Wcale nie trzeba go zmuszać do odrabiania lekcji, ale po prostu czasami nie dopilnowujemy należycie, aby nauczył się takich rzeczy jak ortografia czy tabliczka mnożenia.

Wizytacja u Davy’ego nie trwała długo. Siedziałam na górze i czytałam książkę. Bardzo lubię książki. Teraz czytam głównie o detektywach albo o końcu świata. Kocham Sherlocka Holmesa i Agathę Christie i wcale mi nie przeszkadza, że to literatura dla dorosłych. Choć w chwili, gdy rozpoczyna się ta historia, mam dopiero dwanaście lat, przeczytałam już mnóstwo książek dla dorosłych. Większość z nich nie jest ani trudniejsza, ani straszniejsza niż książki dla ludzi w moim wieku. Przecież Agatha Christie nigdy nie uśmierciła dwudziestu dwóch dzieciaków w jednej książce, tak jak to się stało w Igrzyskach śmierci.

Minęło chyba sto lat, choć naprawdę tak długo to nie trwało, nim usłyszałam kroki Davy’ego, który szedł do mojego pokoju. Nasze mieszkanie zajmuje połowę starego wiktoriańskiego domu, który kiedyś miał cztery piętra. Na parterze jest bar Ranjita z rybami i frytkami. Następnie są salon i kuchnia oraz pokój Davy’ego, który kiedyś dzielił z Jonathanem, ale teraz Jonathan śpi w dawnym pokoju mamy, i łazienka. Jonathan i ja zajmujemy pokoje na poddaszu, które dawno temu były przeznaczone dla służby. Mój pokój jest mały, pod spadzistym dachem, z oknem połaciowym. Czasami, kiedy nocą leżę w łóżku, słyszę bębnienie deszczu tuż nad moją głową lub stukot pociągów. Uwielbiam to.

– Twoja kolej – powiedział Davy, wchodząc do mojego pokoju. Wydał mi się mały i słodki.

– Dobrze poszło? – zapytałam.

Wzruszył ramionami.

– Pani Henderson przyniosła wszystkie moje obrazki – powiedział. – I elementarz, i książkę do matematyki. Pytali, czy chciałbym coś zmienić, ale odpowiedziałem, że nie.

Kiedy zeszłam na dół, wszyscy dorośli byli w salonie. Nasz salon nie jest duży, więc siedzieli głównie na kuchennych krzesłach. Pani Henderson właśnie wychodziła. Zna mnie, bo odbieram Davy’ego ze szkoły.

– Witaj, Holly – powiedziała, uśmiechając się do mnie. – Jak leci?

– Dobrze – odpowiedziałam. – A raczej wspaniale. Żadnych zmartwień.

Nie powiedziałam jednak tego samego pozostałym dorosłym. Byłoby to głupie, zwłaszcza że nie mamy pieniędzy na buty, a to przecież państwo powinno o nas zadbać. Zamierzałam im to oświadczyć.

– Potrzebujemy więcej pieniędzy – oznajmiłam stanowczo.

Pracownicy socjalni wymienili spojrzenia.

Jonathan powiedział:

– Holly, nie bądź niegrzeczna.

Zupełnie jakby w innych sytuacjach zależało mu na mojej uprzejmości!

– Co? – spytałam. – Przecież to prawda. Wcześniej dobrze sobie radziliśmy – wyjaśniłam, patrząc na dwóch pracowników socjalnych – bo mieliśmy oszczędności mamy. Ale je wydaliśmy. Teraz potrzebuję mnóstwa rzeczy. Muszę mieć do szkoły buty i torbę, a nasza klasa pod koniec semestru jedzie do Alton Towers^() i na to też potrzebujemy pieniędzy.

Spojrzałam na nich surowo.

Opiekun Jonathana, Philip nudziarz, spytał:

– Czy to prawda, Jonathanie?

– Cóż. – Jonathan wyglądał na zawstydzonego. – Prawdę mówiąc, tak. Właśnie miałem zamiar o tym powiedzieć. Są rzeczy, których potrzebujemy i nie mamy wystarczająco dużo pieniędzy, aby za nie zapłacić.

– Dzieci z rodzin zastępczych chyba nie powinny głodować, prawda? – wypaliłam. – To znaczy, nie żebyśmy głodowali, ale wiedzą państwo. Powinniśmy mieć torby do szkoły, prawda?

– Tak, powinniście – powiedziała Abigail. Pochyliła się do przodu. – Właściwie zamierzałam porozmawiać o tym z Jonathanem. Chodzi o to, Holly, że są dwa poziomy zasiłków dla rodzin zastępczych. Jonathan otrzymuje niższy zasiłek, bo jest członkiem rodziny, rozumiesz? Ale jeśli nie dajecie sobie rady, możemy pomyśleć o podniesieniu waszego zasiłku. Rozmawialiśmy o tym podczas ostatniej wizyty, pamiętacie?

− Tak – powiedział Jonathan.

Wydawał się, sama nie wiem, zakłopotany? Zawstydzony?

– Staram się – powiedział – tylko że... Różne zdarzenia dzieją się niespodziewanie. Spadają na nas znienacka.

– Samo życie – powiedział Philip nudziarz i zanotował coś. – OK. Niczego nie obiecuję, ale prawdopodobnie możemy to załatwić. Nie jestem jednak pewien, jak długo to potrwa, więc nie kupujcie niczego drogiego przez następnych kilka miesięcy, dobrze?

– Ale jestem pewna, że będziemy mogli zdobyć trochę pieniędzy na Alton Towers, Holly – powiedziała Abigail, uśmiechając się do mnie.

– I na szkolne buty – dodał Jonathan. – Holly ma gigantyczną dziurę w podeszwie, prawda, Holly?

– Oczywiście – powiedziała Abigail. Znowu coś zanotowała. – Porozmawiamy teraz o twojej nauce, Holly?

Wydałam z siebie przeciągły jęk.

– Na ogół jest OK – powiedziałam. Miałam na myśli, że przedmioty, które lubię, są w porzo. – Proszę pani – dodałam z nadzieją – czytałam o programach, w których dzieci otrzymują pieniądze za chodzenie do szkoły. Czy moglibyśmy z nich skorzystać?

– Hmm... – powiedziała Abigail. – Nie, nie moglibyśmy.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------Sally Nicholls urodziła się w Stockton tuż po północy w czasie burzy. Jej ojciec zmarł, kiedy miała dwa lata, a ona i jej brat byli wychowywani przez mamę. Zawsze uwielbiała czytać i przez większość dzieciństwa próbowała żyć jak bohaterowie książek.

Po ukończeniu szkoły przez pół roku pracowała w Japonii, podróżowała po Australii i Nowej Zelandii. Po powrocie zrobiła dyplom z filozofii i literatury w Warwick. Na trzecim roku, uświadomiwszy sobie z paniką, że będzie musiała teraz na siebie zarabiać, zapisała się na studia magisterskie z pisania dla młodzieży w Bath Spa University. To właśnie wtedy napisała swoją pierwszą powieść, Sposoby na życie wieczne, która zdobyła Waterstones Children’s Book Prize w 2008 roku i wiele innych nagród w Wielkiej Brytanii i za granicą. Również jej kolejne książki: Pora sekretów, Wszystko spada i Zamknij swoje piękne oczy spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: