Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nasze strony i nasi ludzie Tom 3: zbiór powieści historycznych, obrazków tegoczesnych, wspomnień i życiorysów. - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nasze strony i nasi ludzie Tom 3: zbiór powieści historycznych, obrazków tegoczesnych, wspomnień i życiorysów. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 313 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KO­PIEC GRA­NICZ­NY. – GOŚĆ W WI­ŚNIOW­CU. CZORSZ­TYN. – ANIOŁ PO­CIE­SZY­CIEL. PO­SAG I SZCZĘ­ŚCIE.– DA­NIEL M. CHO­DO­WIEC­KI.– 9. CZE­CHO­WICZ. – ZA­PŁA­TA.

WAR­SZA­WA.

NA­KŁA­DEM WA­LEN­TE­GO RA­FAL­SKIE­GO.

1855.

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

War­sza­wa, dnia 27 List. (9 Grud.) 1854. r.

Cen­zor, F. So­biesz­czań­ski.

W Dru­kar­ni J. Ja­wor­skie­go.

KO­PIEC GRA­NICZ­NY.

Przy­go­da z Dzie­jów Szla­chec­kich.

(R. 1656.)

Na­sze Stro­ny. T. III.

I

W dzi­siej­szym po­wie­cie Kra­sno­staw­skim, o trzy mile od mia­sta Kra­sne­go­sta­wu, leży mia­stecz­ko Gorz­ków, w przy­jem­nem po­ło­że­niu, ale ubo­gie ima­ło za­miesz­ka­ne. Kil­ka wsi okrą­ża­ją­cych to mia­stecz­ko sta­no­wią jed­ną włość, są­sia­du­ją­cą zpo­dob­nym­ze ma­jąt­kiem zo­wią­cym się Or­cho­wiec Jak daw­niej oby­dwa te ma­jąt­ki były w po­sia­da­niu dwóch wła­ści­cie­li, tak i do dziś dnia nie są w jed­nem ręku, i ta tyl­ko za­cho­dzi róż­ni­ca, że dzi­siej­si są­sie­dzi po­dob­no są z sobą w zgo­dzie, a daw­niej­si, zwłasz­cza ci, o któ­rych za­mie­rzy­li­śmy wspo­mnieć, kłó­ci­li się po są­siedz­ku.

Roku 1656, do któ­re­go od­no­si się na­sza po­wieść, wła­ści­cie­lem Gorz­ko­wa był Ma­ciej Sta­mie­row­ski her bu Pół­ko­zic, Kasz­te­la­nie So­cha­czew­ski, czło­wiek mło­dy, po­ryw­czy, dum­ny z za­sług ojca, któ­re mu się w spad­ku wraz z ma­jąt­kiem do­sta­ły, –a Or­chow­ca Ja­cek Je­żow­ski her­bu Strze­mię, Stol­nik Nur­ski, szlach­cic za­wa­dy­ak, nie­gdyś to­wa­rzysz Sa­mu­ela Zbo­row­skie­go, a póź­niej za­pa­lo­ny stron­nik dru­gie­go sza­leń­ca Szczę­sne­go Her­bur­ta (1) i uczest­nik wszyst­kich jego gwał­tow­nych spra­wek.

Siwy włos po­bie­lił gło­wę Stol­ni­ka, pią­ty dzie­sią­tek lat na­gar­nął marszcz­ków na czo­ło, ale nic ostu­dzi! krwi, nie po­ha­mo­wał dzi­wacz­nych unie­sień. Ża­den sej­mik, ża­den zjazd szla­chec­ki, ani na­wet zwy­czaj­na są­siedz­ka go­ści­na, na któ­rych był Stol­nik, nie obe­szły się bez bur­dy, a cza­sem i do­by­cia sza­bel: bo że­byś był anio­ła przy nim po­sta­wił, to onby i do nie­go zna­lazł za­czep­kę.

Gdy­by nie te przy­wa­ry, któ­re przy­lgnę­ły jesz­cze za mło­du do świe­żej sko­rup­ki, to Stol­nik był­by zu­peł­nie do­brym czło­wie­kiem. Go­spo­darz za­wo­ła­ny, pan spra­wie­dli­wy, oby­wa­tel uczyn­ny, z bied­nym toby się był i ostat­nim kon­tu­szem po­dzie­lił; ale to wszyst­ko pod szcze­gól­ną gwiaz­dą, pod do­bry hu­mor. Jedz, pij, uży­waj w domu i za do­mem, gdy pan we­sół, gdy pana nie na­pad­nie psia chęt­ka: ale gdy na­pad­nie, to cho­waj się gdzie do­pad­niesz, boś prze­padł z kre­te­sem.

Taki pan Stol­nik oczy­wi­ście że nie mogł źyć w zgo­dzie z pa­nem Kasz­te­la­ni­cem, któ­ry za­wsze i wszę­dzie sta­rał się go po­ni­żyć, zgnieść, a wy­nieść sie­bie i swój ród, bez wzglę­du na to, że pod­szy­wał się pod kasz­te­lań­stwo ojca, jak ów le­ni­wiec, któ­ry nie chcąc za­pra­co­wać sam na sie­bie, okry­wa się szcząt­ka­mi oj­cow­skiej odzie­ży, i woli pur­pu­ro­wą choć dziu­ra­wą opoń­czę, niż swo­ją wła­sną całą suk­ma­nę.

Nie­raz, wpraw­dzie wśród hucz­nych ban­kie­tów, na któ­rych by­wa­li Kasz­te­la­ni, Pod­ko­mo­rzo­wie i inni naj­zna­ko­mit­si urzęd­ni­cy Rpli­tej, obie­cy­wa­no panu Kasz­te­la­ni­co­wi dy­gni­ta­rye, sta­ro­stwa i Bóg wie ja­kie za­szczy­ty; ale wszyst­kie te zło­te obiet­ni­ce skoń­czy­ły się na­tem, że przez wzgląd na imie za­słu­żo­ne kra­jo­wi, zie­mia­nie urzę­dow­scy mia­no­wa­li go Cze­śni­kiem.

Pan Sta­mie­row­ski bar­dzo krzy­wo przy­jął tę ła­skę współ­bra­ci, i wo­lał po­zo­stać przy daw­nym ty­tu­le, niż za­mie­niać go na Cze­śni­ka.

Ś. p. Kasz­te­lan umie­ra­jąc, zo­sta­wił oprócz Gorz­ko­wa i jego przy­le­gło­ści, dwie, czy trzy jesz­cze wio­ski, a w szka­tu­le nie je­den ty­sią­czek du­ka­tów.

– Gorz­ków dla cie­bie mój Ma­ciu­siu, po­wie­dział drżą­ce­mi usty, a wio­ski dla Ja­dwi­si, gro­szem go­to­wym po­dzie­li­cie się, a mi­łuj­cie się moje dzie­ci, bo was tyl­ko dwo­je, jak dwie ga­łą­zek z spruch­nia­łe­go pnia wy­ro­słych Jak dwo­je go­łąb­ków w jed­nem gnieź­dzie wy­lę­głych.

Oj­ciec sko­nał, ści­ska­jąc w jed­nem ręku ręce syna i cór­ki, a bło­go­sła­wiąc ich dru­gą; pan Ma­ciej ob­jął rzą­dy, i jak za­czął rzą­dzić, tak wio­ski po­szły jed­na za dru­gą, a w szka­tu­le dno bar­dzo pręd­ko przej­rza­ło. Ja­dwi­sia wy­szła z lat dzie­cin­nych, ośm­na­sta wio­sna ubra­ła ją we wszyst­kie naj­pięk­niej­sze swo­je ozdo­by, ustro­iła jak oł­ta­rzyk w od­pust, na po­dziw lu­dziom i chwa­łę swo­jej ręki.

Tu­li­ło się bied­ne dziew­czę do bra­ta i bra­to­wej, ko­cha­ło ich całą siłą nie­win­ne­go ser­ca, w ich mi­ło­ści wi­dzia­ło swój świat, a oni?… o! otem póź­niej się do­wie­my, a te­raz idź­my da­lej.

Przy gra­ni­cy dóbr Gorz­kow­skich znaj­do­wa­ła się osa­da z trzech po­let­ków zło­żo­na, po­rząd­nie za­bu­do­wa­na i wy­glą­da­ją­ca jak schlud­ne pu­stel­ni­cze schro­nie­nie. Osa­dę tę nadał s. p. Kasz­te­lan panu Bar­to­szo­wi Kor­niat, szlach­ci­co­wi her­bu Ku­sza­ba (2), swe­mu wier­ne­mu słu­dze, któ­ry więk­szą po­ło­wę ży­cia stra­wił przy nim, i nie­raz wśród naj­więk­szych nie­bez­pie­czeństw wo­jen­nych ani na krok go nie opu­ścił. Ci, któ­rzy zna­li Kasz­te­la­na, sły­sze­li nie­raz od nie­go, że Kor­niat w bi­twie pod Fe­li­nem (3) sześć razy był cię­ty sza­blą: a jesz­cze za­sło­nił go od ko­pii nie­przy­ja­ciel­skiej; że gdy za­mknię­ci ze Stru­siem w mu­rach ob­cej sto­li­cy, po­de­szwy je­dli z gło­du, on przez dwa dni sam nic nie je­dząc, ukry­wał ka­wał chle­ba i sztu­kę wę­dli­ny dla swe­go pana. Opo­wia­da­jąc to z naj­drob­niej­sze­mi szcze­gó­ła­mi pan Kasz­te­lan, do­da­wał za­wsze, że: nie ma na­gro­dy, któ­rą mógł­by od­pła­cić wier­ne­mu słu­dze jego po­świę­ce­nie, i że dzie­ciom swo­im wdzięcz­ność dla jego dzie­ci prze­ka­że.

Pan Bar­tosz jak go po­wszech­nie zwa­no, po śmier­ci Kasz­te­la­na usu­nął się od dwo­ru, i ko­rzy­sta­jąc z udzie­lo­nej ła­ski, osiadł na wła­snej za­gro­dzie.

Skrom­ne były po­trze­by sta­re­go słu­gi, to też do­brze upra­wia­ne po­let­ka za­spo­ka­ja­ły je ob­fi­cie; mło do­cian­ny sa­dek wzra­stał, trzód­ka cho­wa­ła się zdro­wo, a bia­ły dwo­rek oto­czy­ły w kół­ko wy­sta­wio­ne bu­dow­le.

Bóg szczę­ścił po­czci­we­mu star­co­wi; gdzie­in­dziej gra­dy wy­bi­ja­ły zbo­że, u nie­go doj­rze­wa­ło ob­fi­cie; są­sied­nie wio­ski splą­dro­wa­li nie­przy­ja­cie­le, jego osa­dę za­kry­wa­ły przed ich oczy­ma lasy; w oko­li­cy pa­da­ło by­dło, u nie­go pa­stusz­ki przy­gry­wa­li we­so­ło, a naj­więk­sza jego po­cie­cha, całe jego szczę­ście, je­dy­ny syn, Grze­sio, wy­rósł zdro­wo i na tę­gie­go chło­pa­ka za­kra­wał.

Pan Kasz­te­la­nie trzy­ma­jąc dwór licz­ny, i chcąc się jako tako wy­wią­zać z wło­żo­ne­go przez ojca obo­wiąz­ku, wziął wy­rost­ka do sie­bie. Sta­rzec z po­cząt­ku nie bar­dzo się tem cie­szył, bo wie­dział jak to tam się dzia­ło w Gorz­kow­skim dwo­rze, i nie raz na­wet, gdy so­bie o tem wspo­mniał, po­my­ślał o swo­jem sie­roc­twie, to łza za­krę­ci­ła się w oku i przy­nio­sła myśl: weź syna do cha­ty, on je­den tyl­ko u cie­bie jak jed­no ser­ce; ale wnet od­pę­dza­ła ją uwa­ga, że chło­pak wy­cho­wa­ny za pie­cem i pod pie­rzy­ną, to czar­tu a nie kra­jo­wi na po­ży­tek.

– Niech się mój Grze­sio obe­trze co­kol­wiek w świe­cie, ma­wiał do sie­bie pan Bar­tosz, to po­tem pój­dę do pana Wo­je­wo­dy Ru­skie­go (4) przy­po­mnę daw­ne cza­sy i po­wiem: Za­cny pa­nie, weź moje dzie­cię w opie­kę, bo jabł­ko od ja­błon­ki da­le­ko pa­dło, bo Kasz­te­la­nie nie wro­dził się w ojca, bo przy nim mło­dy czło­wiek nie wy­uczy się słu­żyć po­czci­wie pa­nom i kra­jo­wi.

Tak ukła­dał so­bie pan Kor­niat, a Grze­sio już czwar­ty rok służ­by dwor­skiej koń­czył u Kasz­te­la­ni­ca w chwi­li, w któ­rej się na­sza po­wieść za­czy­na.

II.

Dru­gie­go lu­te­go, roku pań­skie­go 1656., w świę­to Naj­święt­szej Pan­ny Grom­nicz­nej, pan Bar­tosz wró­ciw­szy z ko­ścio­ła jed­no­kon­ne­mi sa­necz­ka­mi, od­dał chłop­cu zma­cha­ne­go po kop­nej dro­dze si­wo­sza, i nio­sąc w reku po­świe­co­ną grom­ni­cę, wszedł w pro­gi bia­łe­go dwor­ku.

Sta­ra Mał­go­rza­ta, je­dy­na opie­kun­ka zgrzy­bia­łe­go swe­go pana, przy­ję­ła go u drzwi, i chcia­ła wziąć z rąk grom­ni­cę, ale pan Bar­tosz od­po­wie­dział, że sam ją za ob­raz Mat­ki Bo­żej za­ło­ży.

Nie sprze­ci­wi­ła się temu sta­rusz­ka, i za­czę­ła się krzą­tać koło za­sta­wie­nia obia­du, a sta­rzec przy­sta­wiw­szy sto­łek wziął się do za­ło­że­nia grom­ni­cy. Za­ło­żył, po­pra­wił, i już miał od­sta­wić sto­łek, gdy ręce mu się za­trzę­sły, i grom­ni­ca spa­dla na zie­mię.

– Naj­święt­sza Pan­no So­kal­ska! cóż się sta­ło? krzyk­nę­ła Mał­go­rza­ta.

– ?le, źle, moja sta­ra, od­rzekł pan Bar­tosz po­dej­mu­jąc grom­ni­cę i przy­ci­ska­jąc ją ze czcią re­li­gij­ną do ust; nie­for­tun­ny to dzień dla mnie, już dziś dru­gi ka­zus mnie spo­ty­ka. Żeby choć Bóg bro­nił ja­kie­go nie­szczę­ścia.

– A cóż się wam wprzód sta­ło? za­py­ta­ła cie­ka­wie Mał­go­rza­ta.

– Co? le­d­wom za wro­ta wy­je­chał, a tu za­ję­czy­sko tuż przed koń­mi;-splu­ną­łem, prze­że­gna­łem się, gdzie tam, z pół sta­ja cwa­ło­wał dro­gą. Aż mię mróz prze­szedł, bo już nie­raz do­świad­czy­łem, że u krót­kie­go za­ję­cze­go ogo­na dłu­gie nie­szczę­ście wisi.

– Pa­nie Jezu Chry­ste, ucho­waj nas od złe­go!

– Ani chy­bi, że śmierć nie­dłu­go do mnie za­ko­ła­cze, i że tę grom­ni­ce za­pa­li­cie na­de­mną!… Ha, cóż ro­bić… Boża wola–Boża ła­ska… że­bym choć tyl­ko mógł o Grze­siu co po­my­śleć, bo chłop­czy­sko mar­nu­je się przy Kasz­te­la­ni­cu.

I sta­ry wes­tchnął cięż­ko,–usiadł przy mi­sie barsz­czu, któ­rą za­sta­wi­ła Mał­go­rza­ta; lecz nie w smak mu szło smacz­ne ja­dło, suto mię­si­wem i ko­rze­nia­mi przy­rzą­dzo­ne, nie po­pił go na­wet czar­ką mio­du, jak to za­wsze zwykł czy­nić, tyl­ko smut­ny i za­du­ma­ny wstał od sto­łu, wziął na­boż­ną książ­kę do ręki, aby mo­dli­twą smut­ne my­śli od­da­lić.

"Wie­czór się zbli­żał, wiatr pół­noc­no-za­chod­ni ha­sał ze śnie­giem obe­r­ta­sa, i jak wziął się z nim pod boki na czy­stem polu, to nie spo­czął aż w opłot­kach; tam za­wi­nął nim raz jesz­cze, rzu­cił na zie­mie i znów biegł w nowe tany. W osa­dzie było pu­sto, pa­rob­czak z po­mo­cą chło­pa­ków nadał by­dłu pa­szy na całą noc, za­sy­pał ko­niom ob­ro­ku, po­za­my­kał obo­ry, za­ło­żył za­su­wą wro­ta, dwa kun­dle spu­ścił z łań­cu­cha i po­szedł do izby na wie­cze­rzę. Ci­sza za­le­gła zu­peł­na, prze­ry­wał ją tyl­ko szum na­gich drzew i uja­da­nie Bur­ka i Ły­ska, któ­re rade, że ich uwol­nio­no z uwię­zi, bie­ga­ły w koło osa­dy od­stra­sza­jąc nie­żą­da­nych go­ści.

Już pan Bar­tosz od­mó­wiw­szy wie­czor­ne pa­cie­rze i miał za­bie­rać się do spo­czyn­ku, gdy psy za­czę­ły moc­niej uja­dać a po­tem rap­tem przy­ci­chły, i tyl ko skom­le­niem oznaj­mi­ły, że ktoś do­mo­wy się zbli­żał.

Jesz­cze sta­rzec nie do­śpiał za­wo­łać na swo­ich, aby obej­rze­li co się dzie­je w po­dwó­rzu, gdy drzwi się otwo­rzy­ły i wszedł Grze­sio, cały okry­ty śnie­giem, z gło­wą po­chy­lo­ną, ze smut­kiem w oczach.

– A ty tu co ro­bisz, mój chłop­cze? rzekł pan Bar­tosz drżą­cym z oba­wy gło­sem, w taką wietrz­ną i ciem­ną noc? w ku­rza­wę?

Grze­sio otrzą­snął śnieg z odzie­ży, zbli­żył się do ojca, ujął za ko­la­no, uca­ło­wał rękę, ale nic nie od­po­wie­dział.

– Co Grze­siu, czyś za­nie­miał? za­wo­łał nie­cier­pli­wie sta­rzec.

– Nie oj­cze, ale to dłu­go o tem mó­wić.

– Mów prze­cież.

– Wy­pę­dzo­no mnie ze dwo­ru…

– Cie­bie wy­pę­dzo­no ze dwo­ru?… cie­bie, syna Bar­to­sza Kor­nia­ta, wier­ne­go słu­gi ś… p. Kasz­te­la­na? z kasz­te­lań­skie­go dwo­ru?… stój, chłop­cze to blich­try, za­drwio­no z cie­bie, a ty uwie­rzy­łeś jak dzie­ciuch, jak baba!… Trze­ba było przy­najm­niej uża­lić się Kasz­te­la­ni­co­wi..

– Kie­dyż to sam Kasz­te­la­nic mię wy­pę­dził.

– On sam!… nie, tyś ro­zum stra­cił, albo może co zdroż­ne­go zro­bił. Je­że­li tak, to niech cię ręka Bo­ska strze­że od mo­jej ręki!… Za­bi­ję i sam umrę… a nie ścier­pie hań­by!

Mło­dzie­niec przy­kląkł przed trzę­są­cym się od gnie­wu i wzru­sze­nia star­cem.

– Na Boga, Naj­święt­szą Pan­nę i wszyst­kich świę­tych przy­się­gam wam oj­cze, żem nic złe­go nie zro­bił, nic, coby krzyw­dę wam albo mnie przy­nio­sło. Wy­peł­ni­łem naj­święt­szy obo­wią­zek i za to mnie wy­pę­dzo­no.

– Po­wiedz­że wy­raź­nie za co?

– Uspo­kój­cie się oj­cze, to ja wszyst­ko po ko­lei opo­wiem.

Sta­rzec prze­szedł się parę razy po izbie, po­gła­dził ręką łysą gło­wę, wes­tchnął cięż­ko i usiadł na łożu.

– No słu­cham.

Grze­sio sta­nął w no­gach łoża, oparł się na po­rę­czy, za­ognio­ne oczy utkwił w bla­dą twarz ojca i ze­braw­szy pa­mięć rzekł:

– Wi­dzie­li­ście te­raz oj­cze pan­nę Ja­dwi­gę sio­strę Kasz­te­la­ni­ca?

– Raz, i to w ko­ście­le; bo we dwo­rze od śmier­ci kasz­te­la­na nie by­łem.

– Pan Bóg dał jej cud­ną uro­dę i aniel­skie ser­ce, ale osie­ro­cia­łe z ojca i mat­ki, to tez bied­na jej dola.

– Głup­stwa ple­ciesz, prze­cież by­łem sam przy tem, jak nie­bosz­czyk Kasz­te­lan prze­ka­zał jej dwie wio­ski i po­ło­wę go­to­wi­zny.

– Wio­ski już dru­gi dzie­dzic trzy­ma, a go­to­wi­zna po­szła daw­no na hu­lan­ki, i te­raz jesz­cze za­gra­dza­ją nie­bo­dze szczę­ście ja­kie jej Bóg zsy­ła, i ja­kie­go ona pra­gnie.

– Jak to?

– Pan Je­żow­ski dzie­dzic Or­chow­ca ma syna Zyg­mun­ta, chło­piec choć­by go do rany przy­ło­żyć, a zuch, że aż miło spoj­rzeć.

– Może taki war­choł jak oj­ciec.

– Nie, chło­pak roz­trop­ny, spo­koj­ny a męż­ny. Słu­żył woj­sko­wo w re­gi­men­cie p. Osso­liń­skie­go, i pod Be­re­stecz­kiem sam Król Jan Ka­zi­mierz nie mógł się wy­dzi­wić jego męz­twu.

– To do­brze, ale cóż da­lej?

– Otóż on po­znał pan­nę Ja­dwi­gę w ko­ście­le, i ja­koś mło­de po­czci­we ser­ca za­raz do sie­bie przy­lgnę­ły. Ży­li­ście oj­cze w świe­cie, pa­trzy­li­ście na lu­dzi, to nie trze­ba wam dłu­go mó­wić, że z mło­de­mi trud­na spra­wa. Żeby sto ócz na nich na­sa­dził, sto­ma zam­ka­mi za­mknął, to oni jesz­cze słów­kiem, spoj­rze­niem, po­da­niem ręki roz­mó­wią się i zro­zu­mią. Pan­na Ja­dwi­ga, bie­dacz­ka, sie­ro­ta, wi­dząc, że brat po­zby­wa się wszyst­kich pre­ten­den­tów do jej ręki, i go­dzi na to, żeby ją osa­dzić w klasz­to­rze, rze­kła raz do mnie:

– Grze­siu, twój oj­ciec był wier­nym słu­gą i przy­ja­cie­lem mego ojca, ty bądź moim, do­po­ma­gaj mi. Pan Zyg­munt po­czci­wie my­śli, ko­cha mnie, i ja go mi­łu­ję ser­decz­nie, ale z bra­tem cięż­ka spra­wa. Znasz go Grze­siu, wiesz, że dla mnie sie­ro­ty nie ma w jego ser­cu bra­ter­skiej mi­ło­ści, że on chce się mnie po­zbyć, za­mknąć za kra­tą! Grze­siu, Grze­siu! w to­bie je­dy­na na­dzie­ja, nie opusz­czaj bied­nej sie­ro­ty!

Za­la­łem się rzew­ne­mi łza­mi, i klę­cząc u jej nóg przy­sią­głem, że jej do­po­ma­gać będę. Te­raz po­wiedz­cie oj­cze czym źle zro­bił?

– Do­brze, do­brze, mój synu, rzekł sta­rzec przy cho­dząc do sie­bie, to krew kasz­te­lań­ska tyś syn wier­ne­go jego słu­gi, po­wi­nie­neś był do­po­módz, sie­ro­cie.

– A za to zo­sta­łem wy­gna­ny ze dwo­ru jak szal­bierz… jak włó­czę­ga!… ale słu­chaj­cie mnie da­lej oj­cze:–Wie­cie na co się za­bie­ra, Ty­szo­wiec­cy (5) nie śpią i co­raz wię­cej obroń­ców przy­by­wa na­se­mu nie­szczę­śli­we­mu kró­lo­wi: pan Zyg­munt jest w ich licz­bie, za­pi­sał się, i cze­ka tyl­ko zna­ku, aby wy­ru­szyć w pole. Przed wy­jaz­dem chciał się wi­dzieć z pan­ną Ja­dwi­gą, łaj­dak za­usz­nik pań­ski wy­śle­dził, kasz­te­la­nic zszedł nas wszyst­ko tro­je, pan Zyg­munt le­d­wo się sza­blą od sro­mo­ty za­sło­nił, pan­nę za­mknię­to na po­ku­tę, a mnie ka­za­no na­tych­miast wy­no­sić się ze dwo­ru. Wy­sze­dłem, i nie żal mi za­sług, bo na nic nie li­czy­łem, nie czu­ję wsty­du, bo prze­ko­na­ny je­stem, żem nic złe­go nie zro­bił,– cięż­ko mi tyl­ko wspo­mnieć o bied­nej sie­ro­cie, z nia Bóg wie co się sta­nie!

Grze­sio się za­my­ślił, pan Bar­tosz po­wstał, przy­ci­snął go do ser­ca, i rzekł:

– Nie troszcz się po­czci­wy chłop­cze o dolę pan­ny Ja­dwi­gi, Bóg opie­ku­je się sie­ro­ta­mi i od ludz­kiej zło­ści je bro­ni. Ła­ską kasz­te­la­ni­ca gar­dzę, bo on, nie­go­dzien no­sić za­cne­go imie­nia swo­ich przod­ków, ty mój je­dy­ny Grze­siu za­po­mnij o nim; świat prze­strom, a czło­wiek co ma cno­to w ser­cu i siło w reku, to po­czci­wą służ­bę i ka­wa­łek chle­ba wszę­dzie znaj­dzie. Grze­sio uca­ło­wał ser­decz­nie rękę, któ­ra przy­ci­ska­ła go do żona, i rzekł:

– Ze mną Trasz­ki mój oj­cze, ale gdy­by to ja­kim spo­so­bem do­po­módz pan­nie Ja­dwi­dze.

– Po­my­śli­my i o tem, a te­raz do spo­czyn­ku, bo to go­dzi­ny nie sta­ją, i sta­re­mu trze­ba wy­tchnie­nia. Wi­dzisz Mał­go­rzat­ko, rzekł po chwi­li pan Bar­tosz, ob­ra­ca­jąc mowo do sto­ją­cej pod pie­cem sta­rusz­ki, ka­zu­sy mia­ły ra­cyę.

– Chwa­ła Bogu tyl­ko, że się na­tem skoń­czy­ło, od­rze­kła Mał­go­rza­ta; ja tak się wy­lę­kłam o pana Grze­go­rza, że aż jesz­cze coś się we mnie trzę­sie.

Pan Bar­tosz po­gła­dził sta­rusz­kę po twa­rzy; ka­zał Grze­sio­wi po­słać na ła­wie, po­ga­sić świa­tła, i od­mó­wiw­szy po raz dru­gi ko­ron­kę do pię­ciu ran Pana Je­zu­sa, układł się na spo­czy­nek, Grze­sio po­ło­żył się tak­że, ale już kury po trze­ci raz pia­ły, a on jesz­cze nie zmru­żył oka, bo za wie­le my­śli snu­ło się po jego gło­wie, aby mogł je sen zwy­cię­żyć.

III.

Trze­cie­go dnia po opi­sa­nem zda­rze­niu, za­le­d­wie słoń­ce ze­szło, przed wro­ta­mi osa­dy sta­nął jeź­dziec na gnia­dym dziel­nym ko­niu, z miny i czu­pry­ny (jak to mó­wią) wy­glą­da­ją­cy na zu­cha.

Zie­lo­nem suk­nem pod­szy­ta wil­czu­ra okry­wa­ła mu bar­ki, a gra­na­to­wa cza­ma­ra i ta­każ ro­gat­ka na lewe ucho za­wie­szo­na, do­peł­nia­ły mi­łe­go oczom stro­ju.

– Czy jest pan Grze­gorz Kor­niat? za­py­tał uwi­ja­ją­ce­go się koło staj­ni chło­pa­ka. Jesz­cze za­py­ta­ny nie zdo­łał od­po­wie­dzieć, gdy Grze­sio był już u wrót, i ser­decz­nie po­zdro­wił przy­by­łe­go.

– Cze­go­żeś tak oso­wiał Grze­siu? za­py­tał gość, od­da­jąc ko­nia chło­pa­ko­wi, czy ci tak cho­dzi o ła­skę kasz­te­la­ni­ca, czy co?

– Ani ła­ska mnie wspo­mo­że, ani nie­ła­ska zu­bo­ży, od­rzekł spo­koj­nie Grze­sio, i je­że­li mia­ło­by mi o co cho­dzić, to pew­nie o to tyl­ko, żem nie do­po­mógł sie­ro­cie, i wam pa­nie Zyg­mun­cie, nie tak jak ser­ce chcia­ło usłu­żył.

Pan Zyg­munt Je­żow­ski, gdyż to on był tym go­ściem, wes­tchnął, ze­smut­niał, rękę po­niósł do le­we­go boku, i od­szedł:

– Przy po­mo­cy Bo­żej wszyst­ko się to na­pra­wi; po­trze­ba tyl­ko do­brej my­śli i sil­nej woli, a tego nam nie brak mój Grze­siu. Lecz te­raz nie o tem mowa, do­dał od­zy­sku­jąc daw­ną swo­bo­dę; czy wiesz po com przy­je­chał?

– Nie.

– Po cie­bie.

– Jak­to?

– Ot, krót­ko mó­wiąc, po­je­dziesz ze mną. Tyl­ko cze­kać chwi­li, w któ­rej pan kasz­te­lan ki­jow­ski krzyk­nie na nas: do kor­dą mo­ści pa­no­wie, a wte­dy nie czas bę­dzie się czwa­nić, bo z nim nie ma żar­tów, le­piej więc wprzód wszyst­ko uło­żyć. Wiem, żeś chło­pak dziar­ski, żeś syn sta­re­go żoł­nie­rza,

I rad­bym ci do­po­módz szcze­rze, po przy­ja­ciel­sku, abyś co­kol­wiek przej­rzał świa­ta i kra­jo­wi po­słu­żył. No coż ty na to mój Grze­siu, zwie­si­łeś gło­wę jak dziew­czy­na kie­dy do niej swa­ty zaj­dą?

– Pa­nie Zyg­mun­cie, ze mną w każ­dej chwi­li zgo­da, ale ja mam ojca…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: