Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie jest źle - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie jest źle - ebook

Lata 50. XX wieku. Świat żyje w cieniu zimnej wojny, dominują dwa kolory: czerwona barwa rewolucji i szara – moralności. W październiku 1953 roku oddziały Armii Czerwonej i Policji Ludowej Wschodnich Niemiec przeczesują podberlińskie bagna. Ich zadaniem jest odnalezienie „uzbrojonego gangu morderców i terrorystów”, którym udało się uniknąć masowej obławy. „Gang” to pięciu wynędzniałych i głodnych Czechów, z których tylko dwóch jest na tyle dorosłych, by się golić. Przewodzą im dwudziestoletni Radek i osiemnastoletni Josef Mašínowie. Nic nie wskazuje na to, że wkrótce staną się najbardziej poszukiwanymi przestępcami w całej Czechosłowacji...

Gorzki czeski rachunek sumienia w stylu, którego w obawiającej się rozrachunków polskiej literaturze współczesnej trudno szukać. Opowieść o symbolicznym znaczeniu oporu, młodości, komunistycznym reżimie, w której próżno szukać Hrabalowskiej melancholii, dezynwoltury Haška pełnych humoru filmów Svěráka. Historia rodziny Mašínów tworzy fabułę niemal sensacyjną, zwieńczoną trwającą długie tygodnie ucieczką do Berlina Zachodniego przez wschodnie Niemcy. A choć trzem uciekinierom udało się dotrzeć do celu, trudno powiedzieć, by ich historia kończyła się happy endem.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64887-14-7
Rozmiar pliku: 17 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

dorota dobrew. Tłumaczka literatury czeskiej (poezja: Viola Fischerová, Josef Topol, Pavel Švanda, Petr Borkovec, Pavel Zajíček, Radek Fridrich, Roman Telerovský, Vratislav Effenberger, poeci czeskiego under-groundu i in.; proza: Karel Michal, Viola Fischerová, Květa Legátová, Jiří Kratochvil, Pavel Landovský, Egon Bondy, Zdeněk Svěrák, Martin Šmaus, Emil Hakl, Petra Hůlová, Jan Karafiát, Tomáš Přidal, Přemysl Rut, Markéta Baňková, Tomáš Zmeškal, Martin Šmaus i in.). Tłumaczy również z bułgarskiego (Damian Damianow, Elisaweta Bagriana, Dimitar Kenarov, Kristin Dimitrova).przedmowa do wydania drugiego

Od pierwszego wydania tej książki minęło siedem lat. Losy rodziny Mašínów oraz osób z nią związanych wciąż interesują historyków, lecz okoliczności, które w tym czasie wyszły na jaw, nie zmieniły w istotny sposób naszej wiedzy o historii braci Ctirada i Josefa. Nowe informacje w większości potwierdzają to, o czym opowiadały mi wszystkie dzieci generała Mašína, kiedy zbierałem materiały do swojej książki. Z tego względu powieść uzupełniłem jedynie o fakty, które przedtem nie były mi znane, przy czym w czasie pisania pewne miejsca znacznie się rozrosły, przeradzając się w długie nowe fragmenty czy nawet rozdziały.

Jednak do usunięcia różnych nieścisłości w największej mierze przyczyniło się to, że Radek Mašín nareszcie znalazł czas, żeby porządnie przeczytać tę powieść „prawdziwą”, której jest jednym z bohaterów. Wprowadził różne drobne poprawki dotyczące zarówno faktografii (np. kolejność swoich małżeństw), jak i fabuły wykreowanej przeze mnie na podstawie faktów – na przykład nie miałem pojęcia, że Radek, w odróżnieniu od swojego brata Pepy, lubi muzykę klasyczną, mało tego: nawet umie grać na fortepianie.

Nowe wątki wyniosłem również z kilku odwiedzin u Zdeny (Nendy) Mašínovej, która w czasie naszych miłych pogawędek w Ołomuńcu opowiedziała mi m.in. historię popiersia ojca oraz opisała swoją zwycięską walkę z biurokracją w Kolínie o odzyskanie rodzinnego gospodarstwa w Lošanach.

Inne pomysły na rozszerzenie tekstu czerpałem z wciąż rozrastającej się literatury na temat braci Mašínów. Córka Pepy Barbara przewertowała niemieckie archiwa i odnalazła w nich wiele ciekawych faktów. W książce Gauntlet (Rękawica)1 opisała zaangażowanie Mašínów w niedoszłym antykomunistycznym przewrocie, który przygotowywał przyjaciel ich ojca, generał Vaněk. Żaden z braci nie wspomniał mi o tym ani słowem. Kiedy potem zapytałem Pepę o powód tego przemilczenia, odpowiedział po żołniersku – że nie rozumie, dlaczego miałby opowiadać o czymś, co nie doszło do skutku. „Mnie interesuje wyłącznie to, co się naprawdę wydarzyło, wszystko inne to tylko rozedrgane gorące powietrze”.

1 Barbara Masin, Gauntlet. Five Friends, 20,000 Enemy Troops, and the Secret That Could Have Changed the Course of the Cold War, Naval Institute Press 2006.

Spośród czeskich źródeł należy wymienić antologię tekstów historycznych Cesta na severozápad (Droga na północny zachód)2. Jej treść znałem już wcześniej, lecz policyjne i więzienne fotografie, które Petr Blažek zamieścił w tej książce, a także źródłowe dokumenty z kartotek StB, KPCz i innych archiwów dodały moim wyobrażeniom niezwykłej plastyczności.

2 Petr Blažek, Olga Bezděková (red.), Cesta na severozápad. Ctirad Mašín, Josef Mašín, Milan Paumer, Academia 2010.

Impulsem, który skłonił mnie do opracowania drugiego wydania, było również nowe spojrzenie na postać Paula Thümmla. Poprzednio naiwnie zawierzyłem różnym patriotom romantykom, zwłaszcza relacji generała Fran­tiška Moravca, który z pełnym przekonaniem opisywał jego niejednoznaczną rolę w praskiej Abwehrze. No cóż, wszak literatura w swojej istocie to nic innego jak „rozedrgane gorące powietrze”, w którym jednak od temperatury ważniejszy jest aromat.

Praga, sierpień 2011przedmowa

O braciach Mašínach po raz pierwszy usłyszałem od Miloša Formana, który w podiebradzkim gimnazjum siedział w jednej ławce z przyszłym członkiem ich tajnej grupy Zbyńkiem Janatą. Kiedy dotarło do mnie, jak niesamowita jest to historia i że na dobrą sprawę w losach rodziny Mašínów skupia się jak w soczewce dwudziestowieczna historia Europy Środkowej, odszukałem Pepę Mašína. Zacząłem się z nim spotykać i otwarcie rozmawiać o wszystkich niesłychanych wydarzeniach i doświadczeniach z jego życia. W końcu stanęło na tym, że podejmę próbę beletrystycznego opracowania historii braci Mašínów, po czym otrzymałem od niego całe pudło różnych papierów.

Oprócz dokumentów z tamtych czasów, takich jak wyroki sądowe, wycinki z gazet, akty zgonu czy protokoły z posiedzeń biura politycznego KPCz, znajdowała się tam relacja Radka o przesłuchaniach na Bartolomějskiej w 1951 roku, a także chronologiczny zapis wszystkich wydarzeń i okoliczności związanych z ucieczką piątki Czechów przez NRD do Berlina Zachodniego w październiku 1953 roku. Ten przekaz sporządzony przez Radka, Pepę i Milana Paumera wkrótce po dramatycznych wydarzeniach, których dotyczył, stał się osią książki Oty Rambouska Jenom ne strach (Tylko nie strach)3. W pudełku znalazłem również zapiski siostry Ma­šínów, Zdeny, i jej męża Rudolfa Martina, dotyczące ich matki Zdeny Mašínovej (z domu Nová­kovej), babci Emmy Novákovej (z domu Svobodovej) oraz stryja Borka Nováka. Zdena Mašínová i Rudolf Martin materiał ten opracowali i opublikowali w formie książki Čtyři české osudy (Cztery czeskie losy)4.

3 Ota Rambousek, Jenom ne strach, Nezávislé tiskové středisko 1990.

4 Zdena Mašínová, Rudolf Martin, Čtyři české osudy. Tragický úděl rodiny Mašínovy, Paseka 2001.

Dzięki Pepie w czasie kolejnej podróży do Europy mogłem się spotkać w Ołomuńcu ze Zdeną Mašínovą i Rudolfem Martinem. Pani Zdena przekazała mi swoje notatki z kartotek StB, które stanowią zasadniczy materiał czwartego rozdziału wzmiankowanej książki, noszącego tytuł Jako obĕkt StB (Jako figurant StB).

Kilka razy odwiedziłem także Radka Mašína w Cleveland i wyciąg-nąłem z niego sporo nowych informacji, co pozwoliło mi dopracować fabularyzację – niektóre wątki skonkretyzowałem, z niektórych musiałem zrezygnować.

Kiedy pracowałem nad drugą wersją powieści, Pavel Pobříslo, niestrudzony badacz historii Mašínów, przez cały czas przysyłał mi nagrania swoich rozmów z jeszcze żyjącymi uczestnikami opisywanych wydarzeń, w tym z Milanem Paumerem i Vladimírem Hradcem. Bez tych materiałów Nie jest źle byłoby zupełnie inną książką.

Rodzina Mašínów jest tak wyjątkowa, że jej losami interesuje się wielu innych autorów i filmowców, tak więc z wdzięcznością skorzystałem z informacji i pomysłów z dzieł Jaroslava Procházki Sestupme ke kořenům…! (Powróćmy do korzeni…!)5, Františka Langera Pes druhe roty (Pies drugiej kompanii)6, Jaroslava Vozki Hrdinové domácího odboje (Bohaterowie krajowego podziemia)7, Jana Němečka Mašínové (Mašínowie)8, Wolfganga Mittmanna Große Fälle der Volkspolizei (Powódź Volkspolizei)9 oraz filmów dokumentalnych Martina Vadasa.

5 Jaroslav Procházka, Sestupme ke kořenům…! Příspěvek ke kronice rodu Mašínů, Místní národní výbor v Lošanech u Kolína 1947.

6 František Langer, Pes druhe roty, Albatros 1992.

7 Jaroslav Vozka, Hrdinové domácího odboje, Práce 1946.

8 Jan Němeček, Mašínové. Zpráva o dvou generacích, Torst 1998.

9 Wolfgang Mittmann, Große Fälle der Volkspolizei, Eulenspiegel 1995.

Podstawą tej książki są jednak rozmowy z braćmi Mašínami, którzy życzliwie odpowiadali na mnóstwo czasem zbyt śmiałych pytań, często związanych ze sprawami intymnymi, być może dlatego, że wiedzieli, iż o nich i ich rodzinie będę pisać z podziwem.

Powieść „prawdziwa” to gatunek literacki oparty na paradoksie: z jednej strony w największej możliwej mierze uwzględnia fakty, z drugiej zaś pozwala autorowi uzupełniać je w sposób dowolny. Dlatego książkę tę uważam za biograficzny mit o rodzinie Mašínów i osobach z nią związanych. Niewypowiedziane emocje oraz ulotna materia dialogów są moim dziełem, podobnie jak w przypadku innych moich powieści, które wypada nazwać „nieprawdziwymi” (choć i dla nich inspiracją były wydarzenia jak najbardziej prawdziwe), czy też autobiografii Miloša Formana, który o tej naszej książce wypowiedział się niezwykle trafnie: „To jest moje życie, które przeżył Jan Novák”.

Tak więc żyjące pierwowzory postaci z tej książki muszę przeprosić za to, czego nie zrozumiałem, w czym przesadziłem, co uprościłem lub przeciwnie, ująłem w sposób zbyt romantyczny. Ale przecież wszystko zawsze jest inne niż jest i niż było.

Autor

13 września 1951

Powieść „prawdziwa” jest nicią, która wysnuwa się z kłębka faktów, tak więc prawdą jest, że na placu Wacława w Pradze Radek Mašín i Milan Paumer zatrzymali taksówkę, było to w czasach zimnej wojny, która
domagała się ofiar, każdego dnia ginęli ludzie w Korei i na granicznym pasie ziemi niczyjej, w katowniach StB10 i na szubienicach, kolejnym faktem jest, że taksówka była zielonym autem marki Škoda Tudor, a za kierownicą siedział siwowłosy Eduard Šulc, oraz że był późny wieczór i świeciły latarnie, ale ta sekwencja wrażeń, odczuć i myśli, w której człowiek przeżywa daną chwilę, już z tego wydarzenia uleciała, tak więc powieść musi wytworzyć ją na nowo, musi zanurzyć się w faktach i uzupełnić relację o szczegóły, a potem kto wie, może ta historia zostanie odebrana, jakby była życiem, choćby pośrednio i w jakiś specjalny sposób, ale jednak, tak więc powiedzmy, że powietrze jest wilgotne i światło latarni tłumi żółtawa mgła, zielona škoda zatrzymuje
się przy chodniku, Radek i Paumer nie wsiadają od razu, otwierają drzwi od strony pasażera, pytają kierowcę, od którego dzieli ich puste siedzenie, czy nie zawiózłby ich do Hradca Králové. To będzie ze sto kilometrów, taka przejażdżka taksówką nie jest na każdą kieszeń, więc Eduard Šulc dokładnie przypatruje się obu młodzieńcom, Radek spokojnie wytrzymuje jego spojrzenie, jest wysoki, niebieskooki, ma jasne włosy i postawę atlety, robić dobre wrażenie to dla niego pestka, ma zaledwie dwadzieścia jeden lat, teraz powinien zaserwować kierowcy jakieś wyjaśnienie, ale im mniej słów, tym lepiej, więc w końcu rzuca zdawkowo:

10 StB (Státní bezpečnost) – policja polityczna w Czechosłowacji w latach 1945–1950, działająca w ramach ministerstwa spraw wewnętrznych; zajmowała się ściganiem przeciwników politycznych, wywiadem i kontrwywiadem, odpowiednik polskiej „bezpieki“ (urzędów bezpieczeństwa działających w ramach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, później Służby Bezpieczeństwa w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych).

– Nie mamy wyjścia. Jeżeli w ciągu trzech godzin nie dotrzemy do Hradca, to będzie z nami krucho.

Taksówkarz jeszcze mierzy wzrokiem Paumera, chyba trafił mu się dobry kurs, chłopcy nie wyglądają podejrzanie, żadni z nich bikiniarze, są w wyprasowanych koszulach i krawatach, tylko skąd mają tyle kasy do przeputania? I czy w ogóle mają pieniądze? Czy można im zaufać?

Nietrudno zgadnąć, jakie myśli kłębią się w głowie taksówkarza, Radek wyjmuje portfel i palcem przesuwa po krawędzi pliku banknotów. Eduard Šulc wzrusza ramionami.

– No dobrze, chłopcy, skoro macie za dużo forsy, to wsiadajcie.

Taksówka rusza, po błyszczącej masce prześlizgują się światła, po kilku minutach opuszczają centrum, auto kluczy wokół ciemnych fabryk na przedmieściach Pragi, młodzi mężczyźni na tylnym siedzeniu nie odzywają się do kierowcy, nie rozmawiają też ze sobą, a Šulcowi przychodzi do głowy, że w ich sytuacji jemu też nie chciałoby się gadać, chłopaki nieźle zabulą, widocznie wpakowali się w jakiś pasztet, ale to już nie jest sprawa Šulca, więc spokojnie, jedziemy, skupiamy się na drodze.

Kiedy po godzinie jazdy Radek prosi, żeby się na chwilę zatrzymał, bo zrobiło mu się niedobrze i nie chciałby zaświnić auta, Šulc naciska na hamulec. Właśnie wjechali w las koło Kerska i minęli miejsce, gdzie czeka na nich młodszy brat Radka, Pepa Mašín ma dziewiętnaście lat, pod pachą ściska pękatą torbę, starannie przemyślał, co w niej schować, są to wszystko przedmioty potrzebne do dzisiejszej akcji, czyli stary niemiecki pistolet Walther P-38 kaliber 9 mm, ciężkie żelazne pręty, jedwabne sznury spadochronowe i buteleczki z chloroformem.

Radek też ma przy sobie pistolet, taksówka zakołysała się lekko i stanęła, Radek przystawił Šulcowi do potylicy zimną lufę.

– Wysiadka, szefie! Nic się panu nie stanie, jeżeli będzie pan robić to, co mówię!

Według planu bracia Mašínowie mieli uśpić taksówkarza chloroformem, związać go sznurami od spadochronu, chloroform to świetna
sprawa, wypróbowali go na sobie, wystarczy zaciągnąć się raz a dobrze i człowiek pada jak podcięty. Plan jednak bierze w łeb, bo Šulc zauważył buteleczkę z jakąś substancją i zaczyna usilnie błagać, żeby niczym go nie usypiali, boi się narkotyków, ma słabe serce, nie przeżyłby tego, to już lepiej niech go od razu zastrzelą.

Mašínowie jeszcze nie mają doświadczenia, szkoda im taksówkarza.

– Daj pan spokój, szefie – Radek stara się Šulca uspokoić. – Będzie lepiej, jak znajdą tu pana związanego. Bo inaczej mogą pomyśleć, że byliśmy w zmowie.

– Jak to lepiej? Jak może być dla mnie lepiej, że mnie zabijecie? – jęczy taksówkarz. – Róbcie ze mną, co chcecie, tylko niczym mnie nie usypiajcie!

Nagle Šulc czuje ból w piersiach, zaczyna z trudem oddychać, potem traci czucie w lewej ręce, to bez sensu, dlaczego nie mógłby tak sobie tutaj siedzieć aż do rana? Nic się nie stanie, po prostu przeczeka w krzakach całą noc.

– Przysięgam na życie moich dzieci, nikomu nie powiem. Naprawdę, ani słowa!

Niby dlaczego miałby na nich donieść, będzie wdzięczny, że go oszczędzili, że przeżył.

Mašínowie wiedzą, że Šulc nie jest niczemu winien, po prostu stanął na ich drodze, jedzie z nimi na jednym wózku, przecież tak samo jak oni jest elementem klasowo obcym, nie chcą mu zrobić krzywdy, flaszkę z chloroformem chowają do kieszeni, a Šulca tylko krępują sznurem i przywiązują do drzewa. Uważają przy tym, żeby nie związać go za mocno i nie zatamować krwiobiegu, a zanim ruszą pędem do taksówki, jeszcze pożegnają się z nim niewyraźnym „do widzenia”.

Paumer już siedzi za kierownicą, dziś wieczorem będzie prowadzić, tylko on ma prawo jazdy, poczyna sobie pewnie i pełnym gazem rusza w kierunku najbliższego miasteczka, celem kolejnej akcji jest zdobycie porządnej broni.

Chlumec nad Cidliną, miasteczko jednopiętrowych domków, jest miejscem wymarzonym do zaplanowanej akcji, posterunek SNB11 znajduje się w bocznej uliczce, mieści się w otoczonej płotem okazałej willi z ogródkiem, Radek dokładnie obejrzał to miejsce, uliczka jest cicha i ciemna, nocną służbę pełni tylko jeden funkcjonariusz. Zadanie polega na tym, żeby pod jakimś pretekstem przedostać się do willi
i unieszkodliwić strażnika obuchem, który Radek zrobił ze stalowego pręta wymontowanego z gąsienicy radzieckiego czołgu T-34, potrafi go opuścić pod rękawem wzdłuż przedramienia do dłoni i schować z powrotem, przećwiczył to ze sto razy, za chwilę tym narzędziem uderzy strażnika w głowę, tamten nieprzytomny padnie na ziemię, a potem trzeba będzie już tylko zgarnąć sześć całkiem nowych automatów, wyfasowanych niedawno przez miejscowych milicjantów.

11 SNB (Sbor národní bezpečnosti) – policyjny aparat w Czechosłowacji powołany w 1945 roku. W skład SNB wchodziło StB (p. przypis 1) oraz VB (Veřejná bezpečnost) – umundurowana policja, odpowiednik polskiej Milicji Obywatelskiej (MO), zajmująca się utrzymywaniem porządku publicznego oraz sprawami kryminalnymi.

Pepa ma za zadanie ubezpieczać go od tyłu, właściwie tylko go kryje, trzyma niemiecki pistolet, który jeszcze w czasie wojny zdobyli z transportu broni dla Wehrmachtu, dawno temu, byli wtedy szczeniakami, ale mają go od tamtej pory i teraz nareszcie im się przyda.

Na pogrążonej w mroku ulicy Chlumca Radek wskazał miejsce pod gęstą koroną orzecha, gdzie Paumer zatrzymał auto, a kiedy zgasił światła, odnieśli wrażenie, że nagle znaleźli się w tunelu. Radek i Pepa ostrożnie zatrzaskują drzwi wozu i rozglądają się wokół. Mieszkańcy Chlumca są już dawno w wyrkach, psów też nie słychać, i tak ma być, stąd do posterunku jest zaledwie parę kroków, furtka w ogrodzeniu z metalowymi szpicami zgrzytnęła, ku drzwiom prowadzi kilka betonowych schodków, szybko na nie wbiegają, zatrzymują się jeszcze w cieniu na schodach, ale tylko na chwilę, żeby złapać oddech, bakelitowy przycisk dzwonka jest okrągły, wciąż jeszcze jest czas, żeby wycofać się z akcji, kiedy nacisną ten plastikowy guzik, nie będzie już odwrotu. Mašínowie właśnie zamierzają wypowiedzieć wojnę komunizmowi, tak samo jakby zrobił to ich ojciec. Josef Mašín senior był największym bohaterem czeskiego ruchu oporu w czasie drugiej wojny światowej, organizował sabotaże i zamachy, jego synowie postanowili przeciwstawić się komunistom tak samo, jak on walczył z nazistami, teraz jeszcze wymieniają ostatnie kontrolne spojrzenie, no jak stary? Jeszcze można na wszystko machnąć ręką i wrócić do domu, Czechosłowacja położyła uszy po sobie, czy Mašínowie naprawdę różnią się czymś od reszty? Kilka nadchodzących chwil zmieni na zawsze ich życie, więc jak, idziemy?

Dobra, idziemy.

No to chodź.

Mężczyzna za drzwiami ma na sobie mundur, jest w średnim wieku, nazywa się Oldřich Kašík i z zawodu jest garbarzem, w bezpiece od niedawna, dzisiaj powinien być w domu we własnym łóżku, ale zachorował kolega, więc Kašík wziął za niego służbę. Tylko troszkę uchyla drzwi i przez wąską szparę patrzy na chłopaków, nie pali się do odhaczenia łańcucha, prawdopodobnie jest jakiś regulamin, do którego musi się stosować funkcjonariusz na nocnym dyżurze. Radek wyjeżdża z wcześniej przygotowaną historyjką, udaje zdenerwowanie, przypięli motor do stojaka na dworcu, ale kiedy wrócili, już go nie było, zniknął razem z łańcuchem, Radek dobrze gra, wygląda na porządnie wzburzonego, Pepa mu wtóruje:

– Cholerni złodzieje!

– No to wejdźcie... – Kašík w końcu odhacza łańcuch.

W holu widać troje zamkniętych drzwi i schody prowadzące na piętro.

– Poczekajcie chwilę, tylko coś wezmę – powiedział Kašík i odwraca się w stronę schodów, teraz! Radek wypuszcza metalowy pręt, który zjeżdża mu w rękawie do dłoni, nie ma tu miejsca, żeby wziąć porządny zamach, ale zamach nie jest potrzebny, wystarczy, że w szybkie uderzenie włoży całą siłę, to potężny cios, ale kurna, co jest?! Facet zamiast paść na ziemię, odwraca się, to chyba zły sen, człowiek właśnie zaliczył taką bombę, a nawet nie drgnął, jak to możliwe, do tego sięga do kabury po broń, Radek wymierza mu jeszcze jeden cios, Kašík lekko się zachwiał.

– Uwaga!

Pepa wyciąga z kieszeni rękę z pistoletem, Kašík walczy z kaburą, więc co teraz, teraz już nie ma wyjścia, nie ma innej możliwości, Pepa naciska spust, trach, i jeszcze raz traaach, w małym pomieszczeniu strzały brzmią jak uderzenia gromu, ten hałas musi obudzić cały Chlumec, mało tego, jeszcze światło! Cholera, światło! Na górze w kancelarii!

– Tam ktoś jest!

Z góry dochodzi jakiś szelest, stłumiony odgłos, jakby coś się poruszyło.

– Kurwa, co to było?

Na górze muszą być jeszcze bezpieczniacy, bo kto inny?

– Tam ktoś jest!

– A pierdolone giwery?

– W cholerę z nimi, musimy wiać!

– Wiejemy!

No, dzięki Bogu! Paumer może w końcu wcisnąć w podłogę pedał gazu, cały czas poci się z nerwów, słyszał strzały, które musiały obudzić całe miasto, a Mašínów nie ma, liczył każdą upływającą sekundę, walcząc z pokusą, żeby ruszyć z miejsca i odjechać, a teraz, po całej wieczności czekania, widzi braci, wybiegają z posterunku, nareszcie wskakują do auta, nareszcie Paumer może wystartować, nareszcie może wcisnąć gaz do dechy, nareszcie pędzi byle dalej, nareszcie ostatnie domy zostają za nimi, nareszcie są na drodze obramowanej drzewami, nareszcie wszędzie wokół panuje ciemność, nareszcie, nareszcie, nareszcie.

Na początku lat pięćdziesiątych w Czechosłowacji jest niewiele prywatnych aut, to był jeden z powodów, dlaczego musieli porwać taksówkę, ale teraz pusta jezdnia jest im na rękę, Paumer nie zdejmuje nogi z gazu, na zakrętach autem zarzuca na całą szerokość asfaltu.

– Weź zwolnij, do cholery! Nie pali się!

Pędzą z powrotem przez las w okolicach Kerska, pod drzewami noc jest czarna jak smoła, nagle światła reflektorów wyłowiły jakiś ruch, na poboczu majaczy jakaś postać, ktoś wymachuje rękoma i stara się ich zatrzymać.

– Jasny gwint! Przecież to nasz taksówkarz! Rozwiązał się!

Zły sen trwa nadal, człowiek na skraju drogi nagle zamarł, a potem na łeb na szyję daje nura w krzaki, jasna sprawa, rozpoznał swoją własną škodę.

– Niech to szlag, teraz wystarczy, żeby kogoś zatrzymał, i już wiadomo, że jedziemy z powrotem do Pragi!

– No, to gazu!

Paumer z radością wykonuje polecenie, auto wystrzeliło z lasu, ale zanim silnik zdążył się rozkręcić, kierowca musi wcisnąć pedał hamulca, widać przejazd kolejowy, a na nim opuszczony szlaban, auto zatrzymuje się tuż przed zaporą, o mało jej nie staranowało, a potem stoją tam i czekają, gdzie ten cholerny pociąg, nie ma i nie ma, w szczerym polu widać tory w obie strony na odległość kilku kilometrów, ale z żadnej nie zbliżają się światła.

– Co jest?!

– Czekaj! Jeszcze chwilę!

Czekają, siedzą w aucie, patrzą na czerwone i białe paski na szlabanie, utkwili tu i tracą cenne minuty, czas, który zyskali, coraz bardziej się kurczy, dlaczego, do jasnej ciasnej, muszą tu czekać? Mašínowie w końcu wyskakują z samochodu, Radek podnosi jeden szlaban, Pepa drugi, auto przetacza się przez tory, z budki wybiega dróżnik i zaczyna się wydzierać, co, do kurwy nędzy, wyprawiają, bracia wskakują do auta, a Paumer znowu wciska w podłogę pedał gazu.

– Stary, naprawdę zachowujemy się jak durnie!

Właśnie zrobili kolejny błąd, powinni byli spokojnie czekać przed tym przejazdem, prędzej czy później przyjechałby jakiś pociąg, a tak znowu zwrócili na siebie uwagę, pojawił się nowy świadek, więc ich prześladowcy zyskają kolejne wskazówki.

Za przejazdem kolejowym Mašínowie zmieniają plan, wybierają objazd, w końcu wszystkie drogi prowadzą do Pragi, a dłuższa trasa wydaje im się bezpieczniejszym rozwiązaniem, ale po trzydziestu kilometrach okazuje się, że na ogonie siedzi im jakieś auto. Mašínowie każą Paumerowi zwolnić, ale obcy samochód nie zamierza ich wyprzedzić, ich auto tnie powietrze i toruje mu drogę, tylko pytanie dlaczego? Dlaczego ktoś przykleił im się do tyłka właśnie teraz, w nocy, na pustej szosie? Co to może znaczyć? Kto wie, może kierowca tylko
oszczędza benzynę? Mašínowie pilnują Paumera, żeby nie przekroczył sześćdziesiątki, światła z tyłu powoli przestają im działać na nerwy, no bo co, kości zostały rzucone, Pepa przeładowuje pistolet,
poczuł zapach prochu, Radek ma nabitego gnata, nie ma sensu pytać dlaczego, jest, jak jest, a teraz po prostu zrobią to, co będzie trzeba zrobić.

– Patrzcie, skręcił!

Jadący za nimi samochód na pustym skrzyżowaniu pośród pól ni stąd, ni zowąd skręcił w prawo, światła zjechały w bok, a kiedy zniknęły, nagle trudno było uwierzyć, że ktoś im wisiał na zderzaku.

Akcja dobiega końca, żaden wielki sukces, ale mogło być gorzej, przynajmniej w nocy nie zaczęły wyć syreny i nie zapaliły się światła ostrzegawcze, dalej już nikt nie będzie próbował ich zatrzymać ani jechać za nimi, wrócą do Pragi zupełnie normalnie, normalnie porzucą gdzieś škodę, normalnie rozejdą się do domów, chciałoby się wierzyć, że wszystko jest normalne.pod prąd

Dwa strzały, które padły w Chlumcu, są pierwszymi strzałami w wojnie wypowiedzianej przez Radka i Pepę Mašínów „dyktaturze proletariatu”, tak, tak, to wojna, komuniści głoszą przecież „bezkompromisową walkę klas, walkę na śmierć i życie”, są uzbrojeni w paragrafy, mają na swoich usługach donosicieli, aparat partyjny, milicję i służbę bezpieczeństwa, nie brak im też niezbędnej do tego celu zuchwałości.

Mašínowie nie urodzili się po to, żeby grać rolę politycznych popychadeł, mają zwyczaj oddawać każdy cios, tak więc w uzdrowiskowej miejscowości Podiebrady założyli grupę oporu. Nawet nie nadają jej nazwy, koncentrują się na działaniu. Myśl przewodnia jest prosta, komuniści chcą walki klas, będą ją mieli, bracia wystąpią przeciwko nim według takich samych zasad, jakie nie tak dawno wyznawał ich ojciec w walce z Niemcami, i z takim samym zapałem. To oznacza, że każdy, kto założy mundur i z bronią w ręku stanie po stronie brutalnej komunistycznej władzy, musi się liczyć z tym, że poniesie za to odpowiedzialność.

Jak to sobie Mašínowie wyobrażają? Przecież niedawno zdali maturę, myślą, że co osiągną? Wyobrażają sobie, że wywołają lawinę, która zmiecie komunistów?

Radek nie ma co do tego żadnych złudzeń, już widział upadek jednego totalitaryzmu, dobrze wie, że gdyby nie Armia Czerwona, Gestapo rządziłoby jeszcze długo, sama nienawiść nie wystarczy, żarliwość to za mało, uważa, że dzisiaj sytuacja jest podobna, obecnemu reżimowi łeb ukręcą Amerykanie i nie trzeba będzie na to długo czekać, weźmy taką Koreę, tam już komuchom grunt pali się pod nogami. W najgorszym wypadku bracia mogą skontaktować się z wojskiem amerykańskim w Niemczech zachodnich, ale najpierw udowodnią, że z komunistami można aktywnie walczyć i że walka klas jest bronią obosieczną.

Największa bitwa tej wojny rozegrała się we wschodnich Niemczech w październiku 1953 roku, kiedy przeciwko filarom grupy Mašínów powołano pod broń jakieś dwadzieścia siedem tysięcy członków Volkspolizei12 oraz żołnierzy Armii Radzieckiej. Niemcy tej operacji nadadzą nazwę Tschechenkrieg, w tej wojnie z pięcioma Czechami całe jednostki przeczesują podmokłe tereny na południe od Berlina, próbując osaczyć „uzbrojoną bandę terrorystów i morderców”. Gang jest uzbrojony w trzy pistolety i składa się z pięciu członków, tylko dwóch z nich codziennie się goli, wszyscy mają w perspektywie karę śmierci, nieoficjalnie zatwierdzoną przez Pragę, a ich celem jest Berlin Zachodni, są przemarznięci i wygłodzeni, ale pod dowództwem Mašínów strach nie ma do nich przystępu.

12 Volkspolizei (VP, Vopo) – umundurowana policja NRD, odpowiednik polskiej MO.

Mašínowie mocno wierzą w moment zaskoczenia, ich zasadą jest zawsze robić to, co jest przeciwieństwem powszechnie przyjętego sposobu postępowania, chowają się pod latarnią, a zagnani w kozi róg uderzają w najmocniejszy punkt przeciwnika. Ta taktyka wielokrotnie zdaje egzamin, Mašínowie sami zastrzelą co najmniej trzech enerdowskich milicjantów i postrzelą kilku innych, wielu Niemców i Rosjan zginie od bratobójczych strzałów ich własnych towarzyszy broni, w jesiennych ciemnościach, gęstej mgle i lodowatym deszczu, w strachu przed niewidzialnym wrogiem, który strzela celnie i bez wahania, żołnierze grzeją ostrą amunicją do każdego poruszającego się cienia i zabijają się nawzajem.

Akcja trwa trzydzieści jeden dni.

Tych trzydzieści jeden dni towarzysze z moskiewskiej akademii KGB13 będą poddawać szczegółowej analizie przez następnych czterdzieści lat. Nie wiedzą wszystkiego, ale mają wystarczająco dużo informacji, żeby wyciągnąć wnioski z własnych błędów. Taktycy z KGB dojdą do wniosku, że to doskonały przykład, jak taka akcja nie powinna wyglądać i czym grozi niepotrzebna mobilizacja sił wielokrotnie przewyższających siły przeciwnika. Psychologia wojny nie sprawdziła się w czasie pokoju i operacja służb specjalnych spaliła na panewce, co jest dowodem na to, że mniej czasami znaczy więcej.

13 KGB (Комитет Государственной Ъезопастности при Совете Министров СССР) – od 1954 roku radziecki resort bezpieczeństwa państwowego, pełniący także funkcje policji politycznej.

Towarzysze badają akcję również z punktu widzenia osaczanej zwierzyny, co jest nie mniej pouczające, a więc w taki sposób można się wymknąć tysiącom myśliwych na nieznanym terenie, a więc dlatego moment zaskoczenia ma takie znaczenie, tak właśnie człowiek zagnany w pułapkę zyskuje przewagę, dlatego jest tak ważne, żeby iść pod prąd, no i oczywiście oprócz tego trzeba mieć niesamowite szczęście, do tego nie pasują żadne kwantyfikatory, a poza tym warto by się było dowiedzieć, skąd coś takiego się w człowieku bierze.

Psychologowie z KGB skupili się na ojcu Mašínów, i słusznie, postawa życiowa Josefa Mašína seniora niewątpliwie uformowała charakter jego synów, albowiem wychowywał ich mężczyzna, którego nie złamało Gestapo i któremu nikt nie dorównywał pod względem odwagi i wrodzonego autorytetu. Czyżby mieli bohaterstwo we krwi?

Pepa Mašín wcale nie uważał, że ojciec miał na niego duży wpływ, no bo jak, mały Pepa widział swojego ojca po raz ostatni, kiedy miał siedem lat, w jego wspomnieniach ojciec ma na sobie elegancki mundur, stoi przed domem i czeka, z daleka cwałuje żołnierz na koniu, prowadzi za sobą jeszcze jednego konia, to jest ogier ojca, ojciec zapina mosiężne guziki przy mundurze, wciąga jeździeckie rękawiczki i wskakuje na siodło, pochyla się i całuje mamę, a potem cwałem rusza do biura. Jest rok 1939, podpułkownik Josef Mašín senior jest zastępcą dowódcy pułku artylerii w Pradze-Ruzyni, odpowiada za obronę terenu lotniska, a dumą jego pułku są stajnie pełne wierzchowców.

Moralnym obowiązkiem Mašínów jest służba wojskowa, mężczyzna walczy za ojczyznę, a jeżeli trzeba, to za ojczyznę umrze, żadna inna misja życiowa nie daje tyle satysfakcji, na co komu kariera, na przykład kupiecka, jak można wyciągać pieniądze od ludzi, za których przysięgało się oddać życie?kapral mašín

Wiosną 1914 roku leciwy już władca narodów monarchii austro-węgierskiej obiecał swoim poddanym, że wojna będzie krótka. Ten konflikt nikogo nie interesuje, Franciszek Józef uważa, że zanim z drzew opadną liście, nastąpi koniec wojny, cesarz niestety jest w błędzie, tak więc w roku 1915 Josef Mašín senior zostaje powołany do austriackiego wojska.

Dziewiętnastoletni Mašín jest wiejskim chłopakiem, synem bogatego gospodarza, cieszy się autorytetem wśród rówieśników, gra w futbolowej reprezentacji szkoły rolniczej na pozycji środkowego napastnika, a z nudów zabawia się tak, że wjeżdża do stajni, stojąc na końskim kłębie, i w ostatniej chwili pochyla się przed niską framugą. W rodzinnych Lošanach najwyżej ze wszystkich wspina się na ogromny wiąz, a potem huśta szerokim łukiem na cienkich gałęziach wierzchołka. Jego matka jest wdową, poza swoim jedynym synem świata nie widzi, jest ładną kobietą, właścicielką wielkiego gospodarstwa i ma wielu starających się, ale wszystkich odrzuca i żyje tylko dla swojego wysokiego, odważnego syna.

Mašín jest taki chojrak, że komisja rekrutacyjna wysyła go szkoły oficerskiej, to typowa instytucja wojskowa, Mašín szybko się orientuje,
że określenie „inteligencja wojskowa” jest wewnętrznie sprzeczne, choćby to: uczy tutaj pewien wiekowy niemiecki instruktor, któremu
rzadko udaje się sklecić sensowne zdanie, więc za każdym razem, kiedy zaplącze się w wywodach, wrzeszczy na kadetów: Säbel hinauf und hurrah!

Chłopcy tylko czekają na moment, kiedy staruszek znowu każe im dobyć szabli i z okrzykiem ruszyć do ataku, wtedy w klasie zawsze robi się wesoło. Pewnego ranka instruktor wywołał Mašína do tablicy i kazał mu opowiedzieć, jak wyprowadziłby swoich żołnierzy z okrążenia. Mašín długo dumał, aż w końcu odkaszlnął i stwierdził:

– No… chyba bym dobył tej starej, zardzewiałej szabli i huraaa!

Tyle wystarczy, Mašín zostaje wysłany na front, odjeżdża pierwszym transportem w czasie, kiedy cesarscy strategowie szykują ofensywę na rosyjskie okopy na Bukowinie. Kapral Mašín zgłasza się do batalionu, który ma walczyć na Bałkanach, pociąg zatrzymuje się na opustoszałej stacji gdzieś w węgierskiej puszcie, żołnierzy czeka długi marsz w kierunku linii frontu w kłębiącym się pyle późnego lata, a Mašín wyfasował o pół numeru za małe nowe buty, strasznie go cisną. Zanim batalion dotrze do pozycji wyjściowych, Mašín już czuje, że na stopach pękają mu krwawe pęcherze, ale wydano rozkaz, żeby nie zdejmować butów, bo natarcie może się rozpocząć w każdej chwili. Mašín czeka kilka niekończących się godzin, nic się nie dzieje, tylko stopy dalej mu puchną, a on czuje, jak krwawa opuchlizna napiera na wszystkie załomy sztywnych buciorów, w końcu ma tego dosyć, ściąga obuwie i ledwie z ogromną ulgą zaczyna odwijać lepkie od krwi onuce, pojawia się nad nim węgierski kapitan i wrzeszczy, co to ma, do cholery, znaczyć, czy tak się zachowuje kapral, jakim przykładem jest dla swoich żołnierzy, kiedy paraduje na bosaka? Kapitan z pianą na ustach obrzuca Mašína obelgami, krzykiem rozładowuje własne napięcie, z pewnością nienawidzi Czechów, to norma w cesarskiej armii, ale dzisiaj źle trafił, w Mašínie gotuje się krew, przez chwilę znosi ten atak, jednak szybko ma dosyć i dobitnie wyjaśnia Madziarowi, co myśli o jego kretyńskim rozkazie, zawsze tak jest, ludzie wypruwają sobie flaki, i po co? Żeby teraz tutaj gnić i czekać nie wiadomo na co! Na dzisiaj i tak koniec, natarcie zacznie się najwcześniej o świcie.

Węgrowi puszczają nerwy, sięga po szpicrutę i zaczyna siec Mašína po twarzy, ale Mašín nawet nie próbuje podnieść ręki, żeby się zasłonić, tylko stoi i pozwala się smagać, no, jeszcze, ty madziarski zakuty łbie, na mnie nie masz sposobu, kto jak kto, ale na pewno nie ty, kolego, mnie nie złamiesz, nawet gdybyś stanął na głowie.

Josef Mašín senior nie odda ani jednego strzału za Najjaśniejszego Cesarza. Jeszcze tej samej nocy, kiedy żołnierze podrzemują na stojąco, wymyka się z austriackich okopów, przechodzi przez linię frontu i poddaje się Rosjanom. Tamtym wystarcza jedno spojrzenie na jego opuchnięte wargi, pokaleczone czoło i siniaki na karku, ach tak, no to chodź do nas, bracie Słowianinie, będzie ci u nas jak w domu.

Niedługo po dezercji Mašína jego matka dostaje telegram, który napawa wszystkich zgrozą, czyta przez łzy i nie rozróżnia liter, same puste frazy, dlaczego miałaby być dumna ze swojego syna, że służył ojczyźnie i padł w jej obronie, co on ma wspólnego z tą ojczyzną, co ma wspólnego z Wiedniem, nic, nic, to był jej chłopiec, jej dziecko, dla niego nie wyszła po raz drugi za mąż, on był wszystkim, co miała w życiu, a teraz go nie ma.

Nie. Nie. Nie. Nigdy.

Matka Mašína nigdy w to nie uwierzy, nigdy nie porzuci nadziei, w głębi duszy wie, że jej syn wróci, tak, wróci, któregoś dnia wróci, może to tylko obłąkańcze pragnienie, co z tego, człowiek czasem musi być szalony, bo na tym zapuszczonym, zniszczonym wojną, usianym kośćmi kawałku świata nie da się inaczej żyć.zborów

Josef Mašín jest jednym z wielu zbiegów, zgłasza się niebawem do oddziału czeskich zwiadowców w rosyjskiej armii i już wkrótce czołga się po ziemi niczyjej, tym razem jednak z powrotem w kierunku okopów austriackich. Im gorsza pogoda, tym lepiej, lubi deszcz i pluchę, w burzy i we mgle jest w swoim żywiole, ziemia niczyja to jego gabinet, a błoto to jego perski dywan, w taką pogodę, że psa byś nie wygnał, Mašín podczołguje się tuż pod węgierskie zasieki, zakłada miny, wiesza ulotki na drucie kolczastym, szpieguje żołnierzy, sprawdza, jakiej są narodowości i jak bardzo chce im się albo nie chce walczyć za cesarza.

W 1916 roku Mašín fasuje biały pikowany płaszcz, nad pokrytą śniegiem galicyjską równiną świeci księżyc, w jego mroźnym świetle w kierunku austriackich czujek brnie bałwan, za każdym razem, kiedy wartownicy się odwrócą, przesuwa się trochę do przodu, w końcu dociera na odległość strzału, Mašín zawsze był świetnym myśliwym, ale tym razem krew, która paruje w zimnym powietrzu i krzepnie w karminowy lód, jest ludzka.

Mašín w niedługim czasie dostaje odznaczenie za odwagę, od rosyjskich medali już tylko krok do awansu, potem wysyłają go do carskiej szkoły oficerskiej, tam w innym języku uczy się tego samego co przedtem, ale teraz już wie, jak cienka jest granica między życiem i śmiercią na ziemi niczyjej.

W Austro-Węgrzech czeskich dezerterów czeka kara śmierci, dlatego walczą do ostatka, w niedługim czasie w armii carskiej mają własną brygadę strzelecką, jej członkowie muszą, co prawda, wyrzec się wiary katolickiej, ale tych, którzy przeszli na prawosławie jest tylu, że organizowane są zbiorowe chrzty, Mašín do nich dołącza, dlaczego nie, naród dla niego znaczy więcej niż Bóg, a skoro sprawy zaszły tak daleko, zmienia też imię i nazwisko.

Josef Mašín.

Владимир Алексеевич Машин.

W czerwcu 1917 roku na Ukrainie toczy się bitwa pod Zborowem, nadporucznik Władimir Aleksiejewicz Maszin prowadzi swój czeski
oddział przez ziemię niczyją, biegną w dymie pod ostrzałem karabinów maszynowych przez leje po wybuchach, dobiegają do przedpiersia stanowisk austriackich, przecinają zasieki z drutu kolczastego i przedzierają się dalej, pokonują drugą linię umocnień i wskakują prosto do okopów wroga, dzięki Bogu, nikogo w nich nie ma, z jakiegoś powodu Austriacy je opuścili, Czesi trzęsącymi się rękoma zapalają papierosy, przepocone koszule lepią im się do ciał, ale uwaga, panowie, Mašín jest nie do zdarcia, już wydaje rozkaz, żeby ruszać dalej, ten człowiek nigdy nie ma dosyć, teraz postanowił, że zdobędą trzecią linię obrony, która otacza austriacki obóz, sam jest przykładem dla swoich żołnierzy, inaczej nie doprowadziłby ich aż tutaj, ponad nimi wznosi się umocnione gniazdo karabinów maszynowych, Mašín rzuca się pierwszy w stronę zasieków i w biegu wrzuca tam granaty, jeden z jego żołnierzy dostał w nogę, wyje jak zwierzę, Mašín nawet się nie obejrzy, rzuca jeden granat za drugim, austriacki karabin nagle milknie, Mašín odwraca się w stronę rannego, obiecuje, że po niego wróci, i gna dalej, jak to – wróci? jak wróci? To szaleniec, samobójca, nie ustanie, póki ktoś go nie zastrzeli, właściwie już dawno jest martwy, to tylko kwestia czasu, obiecanki cacanki, nigdy nie wróci, potrafi tylko szturmować, tak jak teraz ten trzeci szaniec, gdyby mógł, zatrzymałby się dopiero w Pradze.

Są żołnierze na czas pokoju i żołnierze na czas wojny, Mašín jest żołnierzem wojennym i mało kto może się z nim równać, ci, którymi dowodzi, trzymają się go jak rzep psiego ogona i przedzierają dalej, uwaga, znowu ktoś do nich strzela, tym razem kule nadlatują z tyłu, Mašín zapędził się za daleko i oderwał swój oddział od nacierających wojsk rosyjskich, zanosi się na to, że nieprzyjaciel odetnie ich z boku, trudno, odwrót jest konieczny, to typowa figura taneczna w wojnie pozycyjnej, dwa kroki w przód, obrót, trzy kroki do tyłu, ale dzięki temu jednostka Mašína wraca po rannego kolegę, który ma miazgę zamiast nóg. Mašín zarzuca go sobie na plecy i niesie, dociera z nim do miejsca, z którego wyruszyli, tak to już jest na tej wojnie – szybki wypad, a potem powrót do punktu wyjścia, cisza i krwawiące rany.

Josef Mašín zostaje odznaczony Krzyżem Świętego Jerzego za to, czego dokonał pod Zborowem, co mu się kłębi w głowie? Czy myśli, że takich emocji nie doświadczy już nigdy w życiu? Czym jest dla niego niebezpieczeństwo? Może uważa to wszystko za zrządzenie losu, może myśli, że nadejście jego ostatniej godziny już dawno jest gdzieś zapisane i dopóki ta godzina nie wybije, kule będą go omijać, szrapnele będą mu tylko ze świstem przelatywać koło ucha, a iperyt w jego płucach zmieniać się będzie w dym z papierosa? Może jest po prostu
psychopatą wyzbytym wszelkich uczuć? Czy zdarza mu się walczyć ze strachem? Czy kiedykolwiek ogarnia go zgroza? Czy nie zawarł tajnego paktu ze swoim nowym Bogiem, Boże, daj mi jeszcze jeden dzień, a potem weź, co tylko będziesz chciał? A jeżeli Mašín nienawidzi Boga? Przecież ten nekrofilski burdel mógł stworzyć tylko największy łajdak, ilu towarzyszy broni Mašín już pochował, ilu jeszcze pochowa i dlaczego tak musi być? Kto wie, co Mašínowi przelatuje przez głowę, nigdy nikomu się nie zwierza, nigdy nie mówi o tym, co zrobił, co czuje, nigdy nie zadaje sobie trudu, żeby prostować cudze kłamstwa, gardzi słowami, gardzi patosem, nie pytajcie go, o co w tym wszystkim chodziło, o nic nie chodziło, chociaż może chodziło o drobiazg – gdyby armia austriacka dała mu buty o numer większe, to pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej.ważna figura

Armia rosyjska idzie w rozsypkę o wiele wcześniej, niż czeskim dezerterom udaje się dotrzeć do domów. Zamiast cara rządzi teraz Lenin, ale czeskie legiony walczą dalej przeciwko austriackiemu cesarzowi i jego niemieckim sprzymierzeńcom, w końcu tworzą własną armię, która liczy pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy, ale i tak daleko im do potęgi przeciwnika, Niemcy spychają Korpus Czechosłowacki na wschód, przepędzają go powoli przez Ukrainę, coraz dalej i dalej od domu.

Wiosną 1918 roku legiony, ustępując przed Niemcami, przechodzą w Kijowie przez Dniepr, właśnie tają lody, a czeskie dowództwo nie wie, z jaką siłą Niemcy zamierzają uderzyć, ile wyślą dywizji, jak są uzbrojeni, o co im właściwie chodzi, czy o to, żeby z rozkazu cesarza roznieść czeskie legiony, czy też wciągnęła ich tu tylko próżnia po froncie wschodnim?

5 lutego 1918 roku Josef Mašín melduje, że spróbuje zdobyć odpowiedź na te pytania. Kiedy legioniści cofają się na wschód po moście łańcuchowym na Dnieprze, Mašín oczekuje Niemców na ostatniej stacji kolejowej na zachodnim brzegu rzeki, zdziera ze starego munduru czeskie dystynkcje, depcze czapkę, tytła płaszcz w błocie, po czym zarzuca go na ramiona tak, że rękawy swobodnie dyndają po obu stronach, potem kupuje torebkę pestek słonecznika, no i kogo tu nagle mamy – Władimira Aleksiejewicza, rosyjskiego żołnierzyka zagubionego w wirze rewolucyjnej demobilizacji, teraz rozciągnie się na peronowej ławce, żeby się trochę pobyczyć i odespać krótkie wojenne noce, czasem rzuci okiem na tory, jakby czekał na pociąg do jakiejś dalekiej wioski na Uralu, w końcu na torze pierwszym zatrzymuje się niemiecki pociąg pancerny, pełno w nim nowych jednostek, Mašín odwraca się na drugi bok, żołnierze w hełmach rozbiegają się na wszystkie strony, ich zadaniem jest strategiczne zabezpieczenie stacji, na zarośniętego sołdata nie zwracają uwagi, dlaczego mieliby zwracać, w Rosji jest pełno żołnierzy, którzy swoje wojowanie już skończyli, a teraz czekają na jakiś pociąg, co innego mieliby robić, to Rosja, czas wlecze się tu w żółwim tempie, tego Niemcy nie są w stanie pojąć, ich czas ujęty jest w tabelki rozkładów jazdy, wciąż im go brakuje, ciągle się dokądś spieszą, ich czas ulatnia się jak kamfora.

Niemcy natychmiast wprowadzają na dworcu porządek, tutaj mają swój sztab, przywieźli mnóstwo druków i od razu je rozwieszają, wszystkie ściany dworca są wkrótce obklejone najróżniejszymi ogłoszeniami i rozporządzeniami, to zabawne patrzeć, jak gorliwie się krzątają, ledwie zdążyli przyjechać, a już to jest verboten14, tamto verboten, pocałujcie mnie gdzieś, Mašín ziewa i liczy wagony, przygląda się uzbrojeniu żołnierzy, legioniści przy nich mogą się schować, Mašín gryzie pestki, nie wygląda to dobrze, niemieckich żołnierzy jest tu więcej niż pestek słonecznika w półkilowym worku.

14 Verboten (niem.) – zabronione.

Następnego dnia Niemcy spędzają miejscowych, żeby porządnie posprzątali dworzec. Mašín na swojej ławce pogryza pestki słonecznika, a czarno-żółte łupiny odpluwa na świeżo zamieciony peron, Ukraiń-
cy z brzozowymi miotłami uśmiechają się do niego, mają Niemców po dziurki w nosie, cieszą się, że ktoś tu bałagani, Mašín rozwesela zamiataczy i liczy niemieckie wagony, aż w końcu podchodzi do niego komendant dworca.

– Nie pluć! – szczeka po niemiecku i pokazuje palcem tabliczkę. – Nie widzisz? Jest napisane: „Utrzymuj porządek”.

A potem uderza dłonią w kolejny napis: „Zakaz włóczęgostwa”.
– Zrozumiano?!

Mašín doskonale zna niemiecki, rozumie każde słowo, ale nie może dać tego po sobie poznać, próbuje spojrzeć na siebie z dużej wysokości, co też tam na dole widzi, a widzi rosyjskiego prostaka, który gorliwie potakuje, da, da, ma pan rację, da, da, po czym odkasłuje i strzyka na ziemię szarą plwociną, robi przy tym niewinną minę i patrzy, jak na szyi dowódcy pulsuje żyła.

Mašín teraz jest i zarazem nie jest sobą, jest bardziej Władimirem niż Josefem, żołnierzy ciągle liczy jak Czech, ale kiedy niemiecki patrol wyrzuca go kopniakami z dworca, wraca przez dziurę w płocie, kiedy Niemcy szturchają go kolbami karabinów, wykrzywia się w uśmiechu i znosi to ze stoickim spokojem Rosjanina, omija ich wzrokiem i patrzy na tory, licząc wagony opancerzone i towarowe, liczy działa i skrzynki amunicji, liczy i nagle czuje się strasznie osamotniony, ma przy tym wrażenie, że sam powoli znika, liczy z tak wielkiej wysokości, że siebie samego na dole już nie widzi.

Josef Mašín stwierdza, że do Kijowa przybyła cała niemiecka dywizja, jest uzbrojona w ciężki sprzęt, przygotowuje się do okupacji
Ukrainy, opór mogą jej stawić dwa pułki czeskich zbiegów z armii austriackiej, teraz część wojsk przemieszcza się po torach biegnących równolegle na wschód, otaczają legionistów, chcą ich odciąć na tyłach przy skrzyżowaniu obu linii kolejowych w Bachmaczu.

Mašín wie już dużo, ale z legionami nie ma żadnego kontaktu, musi jeszcze raz przejść przez linię frontu, a więc rusza pieszo na wschód, mija Kijów i znajduje się znowu przy moście łańcuchowym, który teraz wisi ponad ciemną wodą, ogromna rzeka kłębi się pod nim dziko, na skraju mostu stoją niemieccy wartownicy, sprawdzają papiery, każdy musi mieć pieczątkę od komandanta, no i co teraz? Mašín rusza brzegiem, idzie w górę rzeki, szuka jakiejś łódki, którą mógłby się przeprawić na drugą stronę, ale nie znajduje niczego, co by się nadało, nagle spostrzega furę, na koźle siedzi jakiś człowiek z kwaśną miną, wiezie dwóch niemieckich oficerów, jadą w kierunku mostu łańcuchowego, no i dobrze, Mašín odważnie wskakuje z tyłu na turkoczący wóz.

Niemców o mało krew nie zaleje, ale z drugiej strony – przecież nie płacą za przejazd, to raczej porwanie niż zamówiony kurs, pistoletem zmusili woźnicę, żeby zawrócił i zawiózł ich tam, gdzie potrzebują, no więc dlaczego się wściekają, żeby was tylko szlag nie trafił ze złości, meine Herren, rosyjski prostak Władimir szczerzy do nich głupkowato zęby i przytakuje, da, da, ja wiem, że ten wóz jest tylko dla ważnych figur, ale, panowie, ja też jestem ważny, nie myślcie sobie, da, da, da.

Niemcy dalej się awanturują i nie mają zamiaru przestać, więc Władimir zaczyna przetrząsać kieszenie.

– Patrzcie, ja też jestem ważna figura – mówi po rosyjsku i rzuca im kwit z lombardu. – To są moje papiery!

Rachunek od szewca. Napisany cyrylicą, ale Niemcy widzą, że to nie są żadne dokumenty.

– Was ist das? Ihre Ausweis?

A potem nareszcie wybuchają śmiechem, machają tymi świstkami i klepią się po udach, popatrz no tylko na tego ruskiego głupka, ale sobie załatwił papiery, co? Ha, ha, ha, ja nie mogę, trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu!

Ci dwaj Niemcy nie uśmiali się tak od serca od początku wojny, Mašín siedzi już spokojnie rozwalony na wozie i pozwala się wygodnie przewieźć przez Dniepr, wartownicy przy moście salutują, już nikt nie chce od niego żadnych dokumentów.

Na drugim brzegu Mašín rusza po torowisku prosto na wschód, to daleko, ale już nie czuje się tak bardzo sam.

– Mówi się, że ten zakątek Ukrainy jest piękny – powie o wiele później. – Nie wiem, czy jest tak naprawdę. Nie rozglądałem się wokół. Liczyłem kilometry i pociągi wojskowe. To było moje zadanie.

Minie trzydzieści kolejnych dni, zanim Mašín znajdzie się na linii frontu. Czasem uda mu się kawałek podjechać niemieckim pociągiem wojskowym, żołnierzom to nie przeszkadza, Mašín ufa swoim zdolnościom aktorskim, teraz jest rosyjskim sołdatem, który zgubił swój pułk, już tylko niewielka część jego ja rozumie po niemiecku.

W wilgotną i zimną noc 13 marca 1918 roku Mašín nareszcie pozbywa się tego rosyjskiego durnia, przechodzi przez front, znów jest sobą, znowu zna się na rzeczy, spieszy się, ale udaje mu się bezpiecznie ominąć wszystkie blokady i patrole. Jego misja na terenach nieprzyjaciela trwała trzydzieści cztery dni, przynosi z niej swoim
dowódcom niewesołe wiadomości. Czescy legioniści będą musieli stawić czoła druzgoczącej przewadze wroga, ale przynajmniej już mają prawidłowe wyobrażenie o niemieckich pozycjach, sile, wyposażeniu, a przede wszystkim o morale żołnierzy, które pozostawia wiele do życzenia: gdyby to zależało od tych niemieckich chłopaków, to cała dywizja już dawno wylegiwałaby się w domu pod lipą.

W tej sytuacji czeskie dowództwo postanawia przeprowadzić desperacki kontratak, legiony ruszają prosto po torach, uderzają pełną mocą w najsilniejsze miejsce wroga i zmuszają zaskoczonych Niemców do odwrotu.

Być może wtedy rodzi się mentalność bojowa, którą Mašín przekaże synom, bracia Mašínowie zawsze będą uderzać tam, gdzie nikt tego nie oczekuje, być może tu kryje się źródło ich przekonania, że w walce największe znaczenie ma siła moralna i moment zaskoczenia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: