Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie patrz w tamtą stronę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie patrz w tamtą stronę - ebook

Czy zdarzyło ci się świadomie odwrócić wzrok od ludzkiej krzywdy? A może lubisz patrzeć? 

W Puszczy Kampinoskiej zostają znalezione zmasakrowane zwłoki nastolatki. Wszystko wskazuje na rytualny mord dokonany przez okrutnego i żądnego zemsty oprawcę. Nadkomisarz Roman Walter musi trafić na jego ślad, zanim pojawią się kolejne ofiary. Podejmuje dramatyczną walkę, w której stanie twarzą w twarz z demonami przeszłości. 

Marcin Grygier (ur. 1969 r.) – absolwent Politechniki Śląskiej, z wykształcenia chemik, pracuje w branży związanej ze sprzętem medycznym. Żonaty, ojciec dwóch dorosłych synów. Z zamiłowania narciarz, motocyklista i biegacz. Książka „Nie patrz w tamtą stronę” to jego literacki debiut.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-424-1
Rozmiar pliku: 567 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Ocknęła się. Była odrętwiała. Mimo wszechobecnego śniegu nie było jej zimno. Czuła tylko tysiące igieł powbijanych w każdy centymetr ciała. Spróbowała się ruszyć. Nic z tego. Jakby nagle przygniótł ją jakiś potężny ciężar. Dusiła się. Desperacko otwierała usta, aby wciągnąć do płuc ożywcze powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg.

Gdzie ja jestem? Co się stało? Dlaczego nie mogę się poruszyć? Dlaczego nie mogę oddychać? Co jest, kurwa, grane...?

Dziesiątki pytań. I żadnej sensownej odpowiedzi.

Nie czuła, że drży. Nie czuła nic poza zapachem i tym przeklętym mrowieniem, potęgującym trwogę. Próbowała w myślach odtworzyć ostatnie wydarzenia, ubrać je w jakiś obraz, który mogłaby zidentyfikować. Jedyne, co pamiętała, to właśnie zapachy. Pierwszy był podobny do czegoś sztucznego, nienaturalnego. To była chyba guma. Jej woń mieszała się z nutą czegoś, co kojarzyła ze stacją benzynową lub warsztatem samochodowym. Olej lub inny smar wykorzystywany w pojazdach mechanicznych. Zaraz potem był odór spalin. Wcześniejsze, nieprzyjemne zapachy zastąpiło coś innego. Coś świeżego i zimnego. Tę ostatnią woń znała doskonale. Kojarzyła się jej z miejscem, które znała i kochała. Las. Zapach ośnieżonych sosen, metaliczne, przyjemnie drażniące nozdrza powietrze.

Z nieludzkim wysiłkiem uniosła głowę na tyle, aby stwierdzić, że rzeczywiście jest w lesie. To miejsce nie było jej obce. Rozpoznała je od razu. Znała je bardzo dobrze. Chwilę później przyszedł strach. Paniczny lęk. Przerażenie zwierzęcia złapanego w sidła. Wola przetrwania. Wyrwać się! Uciec stąd! Wrócić do domu.

Instynktownie wyczuła, że nie jest sama. Pierwszy odruch przyniósł ulgę. Sekundę później uzmysłowiła sobie, jak bardzo się myliła. Wydarzenia z ostatnich godzin klatka po klatce, jak w zwolnionym filmie, zaczęły wyświetlać się przed jej oczami. Po policzkach popłynęły łzy, by zmieszać się z brudnym śniegiem. Spod jej ciała zaczęła wypełzać żółta, parująca plama. Chwilę później nie było już ani strachu, ani buntu. Nie było nic.ROZDZIAŁ 1

Lasecki był poukładanym człowiekiem. Takim z zasadami. Czarne to czarne, a białe to białe. Przez całe życie twierdził, że ustalony harmonogram dnia, tygodnia, miesiąca trzyma człowieka w ryzach i chroni od złego. Lasecki był przyzwoity. Lubił spacery. Długie, samotne wycieczki. Zabierał na nie psa.

Lasecki miał żonę. Od trzydziestu pięciu lat tę samą. Podczas nocy poślubnej, po hucznym weselisku, mocno zakrapianym pędzonym w okolicy bimbrem, kiedy nastała chwila skonsumowania świeżo przypieczętowanego związku, Lasecki zaniemógł. Pani Lasecka wczesnym rankiem wyraźnie i zdecydowanie przedstawiła mężowi swoją wizję ich pożycia. Pierwszym i najważniejszym punktem na liście zasad był alkohol, a konkretnie jego wyeliminowanie. Lasecki stroszył pióra przez jakiś czas, bezskutecznie usiłując udowodnić, że to on tu rządzi. Koniec końców, pogodził się ze swym losem, który, jak sam w duchu stwierdził, nie był taki zły. Lasecki żył pod pantoflem pani Lasec­kiej. Wraz z upływem lat pantofel stawał się coraz cięższy. Ich wspólne życie z roku na rok upodabniało się do piekła. Lasecka nie mogła się pozbyć uczucia zawodu. Powoli zaczynała sobie zdawać sprawę, że nienawidzi swojego małżonka. Nie spłodził syna ani córki. Nie mieli wnuków. Byli sami. Lasecka obwiniała go za wszelkie zło i nieszczęścia tego świata. Lasecki powinien był odejść lata temu. Zrobiłby to, gdyby miał jaja. Niestety był tchórzem. Nie odszedł. Zamiast tego po prostu wychodził. Brał psa i godzinami włóczył się po lesie. A las był ogromny. Rósł niedaleko domu Laseckich. W zasadzie to tuż za płotem.

Było niedzielne styczniowe południe. Niezbyt zimne, przynajmniej według wskazania termometru, ale wilgoć w powietrzu robiła swoje. Wysłuchawszy po raz setny litanii żalów żony, Lasecki założył ciepłą kurtkę i solidne, wodoszczelne buty, a później zawołał psa i wyszedł do lasu. Niebo miało brudnoszary odcień. Przy dodatniej temperaturze pierwszy w tym roku śnieg powoli się topił, przechodząc w mokrą bryję. Pogoda nie miała znaczenia. Ważne były cisza i samotność. Te dwie rzeczy las mu zapewniał.

Dwuletni posokowiec bawarski był psem wszędobylskim i pełnym wigoru. Podczas spaceru pokonywał kilkukrotnie większy dystans niż jego pan. Nierzadko zdarzało mu się też pognać za sarną i zniknąć z oczu swojego pana na kilkanaście minut. Tym razem jednak nie było ani sarny, ani innego leśnego zwierzęcia, a mimo to pies pognał na lewo od ścieżki. Nagle stanął, ujadając na coś zawzięcie.

Lasecki ruszył w jego stronę. Ciekawość przeważyła niechęć do brodzenia w głębokim śniegu. Odgarniając rękami gałęzie i nie bacząc na wpadający do butów śnieg, z mozołem szedł w kierunku szczekającego psa.

Przez chwilę nie wiedział, na co patrzy. Gdy w końcu się zorientował, na jego butach wylądowała cała zawartość żołądka.ROZDZIAŁ 2

Nadkomisarz Roman Walter spał. Dochodziła czternasta. W niedzielę mógł sobie na to pozwolić. Poprzedniego dnia był „na resecie”. Jak w prawie każdą sobotę przez ostatnie dwa lata. Mieszanka piwa, wódki, a czasem też paru kresek na kilkanaście godzin skutecznie kasowała wszystko to, o czym desperacko pragnął zapomnieć. Przez dziesiątki weekendowych nocy ponad czterdziestoletni organizm Waltera był częstowany zabójczymi dawkami przeróżnych używek. Już dawno powinien się poddać, ale jakby na przekór swojemu właścicielowi kurczowo trzymał się życia. Mimo wszystko.

– Roman! Romek! Obudź się! – Ktoś uparcie próbował się wedrzeć do jego głowy. Podkomisarz Alicja Danysz, jeden z członków zespołu Waltera, a prywatnie jego przyjaciółka, od kilku minut z mizernym skutkiem próbowała przywrócić swojego szefa do świata żywych. – Roman, wstańże, kurwa!

Kawalerka Waltera na warszawskim Powiślu urządzona była skromnie, choć ze smakiem. Jedyny pokój był umeblowany sprzętami zabranymi z poprzedniego mieszkania – ładnego, jasnego apartamentu, który był już tylko wspomnieniem wcześniejszego, innego życia. W kuchni, wyposażonej w prosty zestaw z Ikei, walały się sterty brudnych naczyń i kartonów po pizzy. Pudła po zakupach spożywczych zamawianych w sklepach internetowych pełniły rolę dodatkowych koszy na śmieci.

– Ja pierniczę, ale masz tu syf!

Pod tym względem Alicja diametralnie różniła się od Waltera. Jej sterylnie czyste mieszkanie, w którym każda rzecz była zawsze na swoim miejscu, wprawiało w osłupienie niejedną perfekcyjną panią domu.

– Romuś, no proszę cię! – weszła na błagalne tony. – Ocknij się, na Boga!

Była bliska rezygnacji. W ostatnim akcie desperacji energicznym ruchem zerwała z Waltera kołdrę. Mogła sobie na to pozwolić, mimo iż formalnie był jej zwierzchnikiem. Znali się od lat. Niejedno wspólnie przeżyli – i w pracy, i poza nią. Nigdy jednak nie była to relacja damsko-męska. Byli dla siebie jak brat i siostra albo raczej jak dwóch braci. Mimo tej specyficznej zażyłości na gruncie służbowym obowiązywał ich, według niepisanej, aczkolwiek restrykcyjnie przestrzeganej umowy, profesjonalny zawodowy dystans.

Jak ona tu weszła? – zaczął się zastanawiać. Czy dałem jej klucze?

– Nie pamiętam, żebyśmy się umawiali na śniadanie – powiedział, czując, jak przez jego gardło przedziera się drut kolczasty.

Alkoholowo-tytoniowy kac bezlitośnie przeganiał resztki snu. Pulsujący w skroniach ból i suchość w ustach na dobre rozbudziły komisarza. Weteran sobotnich nocy nie zapomniał o szklance wody oraz dwóch aspirynach przygotowanych zawczasu na szafce nocnej. Nawyk ten był tak mocno utrwalony, że nawet gdy Walterowi zdarzało się nie pamiętać, gdzie kończył imprezowanie i jakim cudem docierał do własnego łóżka, szklanka wody i aspiryna zawsze były na swoim miejscu.

– Mamy sprawę. – Alicja była niewzruszona. – W Puszczy Kampinoskiej znaleziono ciało. Zbieraj się, musimy tam jechać. – Walter usiadł na skraju łóżka. Odchrząknął. Dźwięk, jaki dobył się z jego tchawicy, przypominał plask mokrej szmaty spadającej na posadzkę. Sięgnął po szklankę i duszkiem wypił wodę z aspiryną. – Stary chce, żebyś się tym zajął – Ala kontynuowała monolog. – To chyba nie jest pospolite morderstwo. Podobno trzeba było cucić dwóch mundurowych po tym, co zobaczyli.

– Niech to szlag... Dobra, najpierw muszę się wykąpać – mruknął Walter, klnąc w duchu na naczelnika Rymarskiego i bar, w którym spędził sobotni wieczór i większą część nocy. – Daj mi dziesięć minut. A co z Maćkiem?

– Jest już na miejscu.

– Zrobisz kawę? Myślę, że nam się przyda – rzucił, zanim zamknął za sobą drzwi łazienki.

– Jasne – odparła Alicja. Nie dodała, że szczególnie jemu potrzebna jest kofeina.

Podeszła do okna i rozsunęła żaluzje. Trochę dziennego światła nie zaszkodzi. Za oknem rozpościerał się mało ciekawy widok na blok i niewielki skwer. Na ławeczce siedziało dwóch mężczyzn, sądząc po przygarbionych sylwetkach i staromodnych płaszczach – emerytów. Staruszkowie musieli być nieźle zahartowani, skoro znosili chłód styczniowego ranka. Jakby to było móc znaleźć się na ich miejscu? – zastanawiała się. Nie myśleć o tych wszystkich kłopotach, o tym, że za chwilę znów zobaczę śmierć, o tym, dlaczego mimo już dawno skreślonych trzech krzyżyków nie ma przy mnie nikogo na stałe… Ich zmartwienia są takie… mało ważne. Pewnie będąc u schyłku drogi, człowiek nie martwi się już o to, jak będzie wyglądała druga połowa jego życia. U schyłku drogi? Przecież to bez sensu! Co ja wymyślam?! Alicja otrząsnęła się, jakby zrzucała z siebie niewidzialne pająki.

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos otwierających się łazienkowych drzwi. Walterowi, tak jak zapowiedział, wystarczyło dziesięć minut. Zimny prysznic, golenie, krople do oczu i krem nawilżający. Obowiązkowy poranny zestaw łazienkowy sprawił, że przed Alicją stanął zupełnie inny mężczyzna niż ten, którego kilkanaście minut temu niemalże siłą wyciągnęła z łóżka. Żaden kosmetyk jednak, nawet napakowany enzymami, lipidami czy Bóg wie czym jeszcze, nie był w stanie zamaskować pogłębiających się worów pod głęboko osadzonymi oczami mężczyzny ani wielkich bruzd zaczynających się u nasady nosa, a kończących w okolicach podbródka. Uwagi Alicji nie uszło także, że Walter ostatnio przytył. Co prawda, nigdy nie był typem macho z kaloryferem na brzuchu i bicepsami, na których opinały się rękawy koszuli, lecz daleko mu było do typu faceta siedzącego w fotelu z pilotem od telewizora w jednej ręce i puszką piwa w drugiej. Teraz wyraźnie widziała, jak niepokojący fałd wypływa znad paska jego spodni. Tylko włosy były jak dawniej. Gęste, lekko falujące, zaczesane do góry, w ciepłym, wpadającym w brąz odcieniu, które w zestawieniu z zielonymi, wręcz szafirowymi oczami niejedną kobietę potrafiły przyprawić o dreszcz emocji. Alicja przyznała w duchu, że mimo wielu wysiłków podejmowanych przez Waltera w celu zrujnowania zdrowia i urody nadal jest on całkiem przystojnym facetem. Mogła mu wiele wybaczyć, gdyż od lat była w nim beznadziejnie zakochana. Poza nią nikt nie wiedział, jak głębokim uczuciem darzyła Waltera. Niezłomnie, z żelazną konsekwencją tłumiła te emocje, przekonana, że nie ma wyboru.

Walter wypił duszkiem kawę i ruszyli w stronę wyjścia.

– Nie widziałaś gdzieś mojej komórki? – zapytał, obmacując nerwowo kieszenie kurtki.

– Szafka pod lustrem. – Alicja kiwnęła głową w stronę mebla.

Podniósł telefon i zauważył, że ma nieodebraną wiadomość. Na ekranie telefonu pojawił się link do strony internetowej wraz z nic mu niemówiącym tekstem. W polu „nadawca” zamiast imienia wyświetlał się komunikat „numer niezidentyfikowany”.

– Pieprzony spam – zaklął pod nosem.

Usunął wiadomość i zamknął za sobą drzwi.ROZDZIAŁ 3

W niedzielne popołudnia warszawskie ulice zwykle oddychały głębiej. Pięciodniowi warszawiacy siedzieli u siebie na prowincji, a ci, którzy mieszkali w stolicy przez siedem dni w tygodniu, albo jedli obiad, albo właśnie się budzili po sobotnich melanżach. Niezależnie od przyczyny ulice, jak na warszawskie standardy, były praktycznie puste.

Po szybkim prysznicu i jeszcze szybszej kawie wsiedli do służbowej octavii. Alicji nawet przez myśl nie przemknęło, żeby dać Walterowi kluczyki.

– Dokąd dokładnie jedziemy? – zapytał, mocując się z pasem bezpieczeństwa.

– Do Puszczy Kampinoskiej. – Na dźwięk tych słów coś wewnątrz Waltera się obudziło. Na krótką jak mgnienie oka chwilę wróciły wspomnienia z poprzedniego życia. Życia, o którym tak bardzo chciał zapomnieć. – W porządku? – zapytała Alicja. Wiedziała, że nie jest w porządku. I wiedziała, jaka jest tego przyczyna.

– Tak. Jedźmy już.

Dojazd na miejsce zajął im dwadzieścia minut. Niewykonalne w środku tygodnia. Przy wjeździe do lasu czekał na nich jeden z mundurowych.

– Dzień dobry. – Sierżant zasalutował. – Kazano mi zaprowadzić was na miejsce.

– Cześć, sierżancie. − Walter przedstawił się i podał mu rękę. – Pani za kierownicą to podkomisarz Danysz. Proszę usiąść z tyłu. Daleko do celu?

– Dwa, może trzy kilometry. Kawałek trzeba będzie przejść. Octavia chyba nie da rady w tym błocie i śniegu.

Już z daleka zobaczyli policyjne radiowozy. Wśród mundurowych dostrzegli też Maćka. Aspirant Maciej Krępy bynajmniej nie wyglądał tak, jak sugerowało jego nazwisko. Był to niespełna trzydziestoletni, chudy jak patyk gość o fizjonomii zadeklarowanego hipstera, dodatkowo podkreślonej okularami w rogowej oprawce, jakby żywcem przeniesionymi z lat sześćdziesiątych minionego wieku.

Teraz dodatkowo Maciek miał trupiobladą twarz. Coś w jego wyglądzie nie pasowało Walterowi. Papieros. Aspirant Krępy nerwowo zaciągał się papierosem, by po chwili wypuścić z płuc kłęby dymu. Walter uzmysłowił sobie, że nigdy nie widział go palącego. Poczuł lekki niepokój.

– Cześć, Maciek. – Wyciągnął rękę na powitanie i wyraźnie wyczuł drżenie jego dłoni.

– Dzień dobry, szefie.

– Co my tu mamy?

– Niech szef sam zobaczy. Musimy pójść jakieś trzysta metrów w stronę tych krzaków. – Krępy wskazał ręką na lewo od ścieżki. – Jakiś pieprzony hollywoodzki horror.

Ofiara leżała na brzuchu. Skóra zdążyła już zsinieć pod wpływem niskiej temperatury. Kończyny nie były skrępowane. Nogi i ręce ułożono jak na słynnym obrazie da Vinci – tym z człowiekiem w okręgu. Ciało było zupełnie nagie i… niekompletne. Brakowało głowy. W miejscu, w którym powinna się znajdować, leżał koński łeb. Śnieg wokół niego barwiła brunatna czerwień.

W ciągu trzech godzin od telefonu Laseckiego na miejscu zdarzenia pojawili się wszyscy. Prokurator sprawiał wrażenie, jakby mógł oddać wszystko, żeby tylko urwać się stąd i wrócić do domu. Lekarz, ściągnięty chyba z najbliższego szpitala, ograniczył się do stwierdzenia faktu oczywistego, że kobieta nie żyje i – co nie było już takie oczywiste – że zgon nastąpił prawdopodobnie nie więcej niż dwadzieścia cztery godziny temu. Walter, nieszczególnie zaskoczony, pogodził się z faktem, że obecny na miejscu zdarzenia medyk niewiele wniesie do sprawy. Miał też cichą nadzieję, że współpraca z prokuraturą potoczy się w dobrym kierunku i obie instytucje nie będą sobie wzajemnie przeszkadzać. Policyjni technicy wykonali swoją robotę. Martwa kobieta, zapakowana do czarnego worka na zwłoki razem z makabrycznym czerepem, została przewieziona do prosektorium.

– Nic tu po tobie, Maciek – rzucił Walter. – Zasuwaj do wioski i pogadaj z mieszkańcami. My rozejrzymy się po okolicy. Za dwie godziny spotykamy się w firmie.

– Jasne, szefie. – Aspirant Krępy odwrócił się i ruszył w stronę samochodu. Zanim odjechał, wychylił się jeszcze przez otwarte okno i zapytał: – A co z gościem, który ją znalazł? Zwijamy go na komendę?

– Przepytaj go jeszcze raz i poucz, żeby na razie nigdzie dalej nie wyjeżdżał. Będzie nam potrzebny, to go zaprosimy. Wiesz, co robić.

Błogosławiąc w duchu Waltera, Maciek wrzucił bieg i ruszył przed siebie. Zmierzając w kierunku wioski, nie po raz pierwszy w swej kilkuletniej karierze zaczął rozmyślać nad trafnością wyboru ścieżki zawodowej. Tym razem jednak wyjątkowo nie miało to nic wspólnego z kwotą, jaka co miesiąc zasilała jego konto.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: