Nie pozwól mi odejść - ebook
Nie pozwól mi odejść - ebook
Płatny zabójca i niewinna dziewczyna... Czy mają szansę na miłość?
Przez ostatnie dziesięć lat życia River Captain Kipling pracował dla tajemniczego szefa mafii. Ma jednak dość! Postanawia otworzyć niewielki bar. Przeszkodą w spełnianiu marzeń są nawracające koszmary z dzieciństwa. Dlaczego na widok Rose znowu śni o swojej pierwszej miłości, Addy? Śmierć zabrała ją przecież na zawsze...
Najlepszym przyjacielem Rose z dzieciństwa był River. Tęskniła za nim przez ostatnich dziewięć lat, ale pełnego ciepła, dobrego chłopca, gotowego obronić ją przed całym złem świata już nie ma. Jego miejsce zajął nieczuły Captain. Rose ma wątpliwości, czy w jej życiu, ale przede wszystkim w życiu jej córki, jest miejsce dla takiego człowieka...
Co kryje przeszłość Rose i Captaina? Czy czeka ich wspólna przyszłość?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-998-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Beznadziejnie jest być niską. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się pomyśleć: Jejku, ale super jest być niską. Ani razu. Nigdy nie mogłam dosięgnąć rzeczy stojących wysoko. Jak choćby teraz. Elle kazała mi rozpakować kieliszki i ustawić je na półkach za barem, ale męczyłam się z tym bardziej, niż byłam skłonna przyznać.
Nie przepadałam za naszą główną kelnerką. Była piękna i wredna, a do tego wysoka. Nie miała pojęcia, jak trudno jest komuś, kto ma ledwie metr sześćdziesiąt, balansować na palcach na stołku barowym, w dodatku z kieliszkami w dłoniach. A może właśnie doskonale wiedziała i złośliwie zleciła mi to zadanie.
Wychyliłam się do przodu i wsunęłam bezpiecznie kolejny kieliszek w jeden z otworów wbudowanych w ścianę właśnie w tym celu. Stołek zachwiał się, a ja zamarłam, wstrzymując oddech. Powoli opadając na pięty, zdołałam jakoś zachować równowagę. Zostały mi jeszcze tylko dwa pudła do rozpakowania, pomyślałam, żałując, że w każdym jest aż dziesięć kieliszków.
– Jeśli je potłuczesz, ich koszt odliczymy ci z pensji. Nie mam w budżecie miejsca na potłuczone szkło – rozległ się za mną głęboki przeciągły głos. Znałam ten głos. Nieczęsto go słyszałam, ale jeśli już, zazwyczaj wyrażał irytację wobec mnie.
Kiedyś było inaczej. Kiedyś ten głos koił moje lęki, chronił mnie, zapewniał mi bezpieczeństwo. A teraz słyszałam jedynie zimne, obojętne słowa. Wciąż sobie powtarzałam, że ból z tego powodu w końcu minie. Ale na razie tak się nie działo.
Czas zmienił nas oboje. Zamiast kochać go do utraty tchu, miałam teraz ochotę uderzyć go w tę przystojną buźkę i wyjechać z miasta.
– Zejdź stamtąd, Rose – polecił mi River ostrym tonem. – Idź zrobić coś pożytecznego. Sprowadzę tu kogoś, kto sobie z tym poradzi.
Tym razem pamiętał przynajmniej, jak mam na imię. W zeszłym tygodniu mówił do mnie Rachel, Daisy i Rhonda, za każdym razem inaczej. Bez przerwy go poprawiałam i w końcu, widać, poskutkowało. Rozumiałam, że ma na głowie restaurację pełną nowych pracowników, a stres związany z wielkim otwarciem – już za dwa tygodnie – na pewno się na nim odbija. Ale mimo wszystko. Chłopiec, którego kiedyś znałam, był dobry, miły i troskliwy. Był moim bohaterem.
W trakcie ostatnich dziesięciu lat River w pewnym momencie zmienił imię na Captain i stał się twardy. Nieprzystępny. Miałam wrażenie, że nawet jego dziewczyna, ach-jaka-miła Elle, nie ma dostępu do łagodniejszej strony Rivera. Tej, którą kiedyś znałam najlepiej. Jak nikt inny. Ale wszystko wskazywało na to, że tamto jego wcielenie przestało istnieć.
– Elle kazała mi ustawić te kieliszki – powiedziałam, zeskakując ze stołka i prostując się, jak tylko mogłam. River miał teraz dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, zawsze zresztą był ode mnie dużo wyższy. Już kiedy mieliśmy po szesnaście lat.
Nie skomentował tego, skinął głową w stronę kuchni.
– Brad potrzebuje pomocy przy kuchennych przyborach, które właśnie przywieziono. Idź mu pomóc. Znajdę kogoś, dla kogo ustawienie tych kieliszków nie będzie takim wspinaczkowym wyzwaniem.
Twarz oblał mi rumieniec zażenowania. Przecież wcale nie nawaliłam ani niczego nie stłukłam. Całkiem dobrze mi szło. Wykonywałam tę robotę powoli, ale w końcu bym się z nią uporała.
– Dam sobie radę. Mój wzrost nie uniemożliwia mi wykonania tego zadania, jeśli o to panu chodzi – warknęłam.
Ruszył w stronę drzwi i nawet się nie obejrzał.
– Otwieramy za dwa tygodnie. Chciałbym, żeby do tej pory te kieliszki zostały już ustawione. – I wyszedł.
– Palant – mruknęłam pod nosem. Miałam ochotę mimo wszystko dokończyć ustawianie. Ale przy moim szczęściu ostatecznie stłukłabym całe pudełko. Nie mogłam ryzykować utraty tej pracy. Spakowałam wszystko i przyjechałam na Florydę, do Rosemary Beach, kiedy odkryłam, że tu mogę znaleźć Rivera. Moje plany nie sięgały dalej. Przez tyle lat szukałam go bezskutecznie.
To był pierwszy prawdziwy trop, na jaki trafiłam. Więc poszłam za nim. Zdobycie tej pracy okazało się łatwiejsze, niż sądziłam, a bardzo jej potrzebowałam. Rosemary Beach nie było duże i trudno było znaleźć zatrudnienie. Dom do wynajęcia, który wyszukałam, znajdował się tuż poza miastem i był maleńki, ale bezpieczny i na miarę moich możliwości finansowych. Właśnie czegoś takiego potrzebowałyśmy.
Mieszkałyśmy w domku dla gości przy jednej z wielkich willi, charakterystycznych dla tutejszego wybrzeża. Jedyną lokatorką willi była starsza pani, Diana Baylor, która wydawała się zachwycona naszą obecnością na tyłach swojej rezydencji. Taki układ pasował nam wszystkim.
Bez tej pracy nie miałabym pretekstu, by zbliżyć się do Rivera. A miałam misję. Chociaż powoli zaczynałam wątpić w jej sens. Musiałam sobie przypominać, że nie robię tego dla siebie. Moje potrzeby i pragnienia zeszły na plan dalszy dziewięć lat temu, kiedy Ann Frances przyszła na świat i stała się sensem mojego życia.
W dniu, w którym Franny skończyła pięć lat, poprosiła mnie o jedno: o możliwość poznania swojego ojca. Od tamtej pory niezmiennie co roku prosiła mnie o to samo, na urodziny i na Gwiazdkę. Chciała znać swojego tatę – tak samo jak jej koleżanki i koledzy. Początkowo szukałam wymówek i starałam się jakoś zrekompensować jej to, że ma tylko mnie. Ale potem zaczęłam szukać chłopca, którego kiedyś tak bardzo kochałam, a potem poświęciłam wszystko, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo.
Spoglądając wstecz, zastanawiałam się, czy moje poświęcenie było błędem. Powracające prośby Franny sprawiały, że czułam się, jakbym ją zawiodła, usiłując ocalić Rivera. Ale wtedy sama byłam dzieckiem i musiałam dokonać wyboru, który miał wpływ na te dwie osoby na całym świecie, które kiedykolwiek kochałam.
– Zamierzasz dokończyć zadanie, które ci wyznaczyłam, czy stać tu i nic nie robić? – głos Elle wyrwał mnie z zamyślenia.
Długie ciemne włosy opadały jej na ramiona, a te kocie zielone oczy przeszywały mnie na wylot. Nie byłam pewna, dlaczego postanowiła mnie znienawidzić, ale tak właśnie było.
– Captain kazał mi przerwać i pomóc Bradowi w kuchni – odparłam, starając się, żeby mój ton nie zdradził niechęci, jaką do niej czułam. Gdyby poskarżyła się Riverowi, na pewno by mnie zwolnił. Elle była jedną z największych przeszkód w moim planie. Nie chciałam, żeby w świecie Franny pojawił się ktoś tak wredny, jak ona. Mimo że moja córka tak bardzo chciała poznać swojego ojca, musiałam zadecydować, czy ten człowiek jest wart Franny. Niestety po dwóch tygodniach pracy u niego stwierdziłam, że nie do końca. Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek zdołam spełnić jedyne życzenie mojego dziecka.
– Świetnie. Więc idź. Tracisz czas. Mamy mnóstwo pracy – zaordynowała, wskazując w stronę kuchni, jakbym nie wiedziała, jak tam trafić.
Energicznie kiwnęłam głową i ruszyłam w tamtym kierunku. Nie było powodu, żebym pozostawała w jej towarzystwie dłużej niż to konieczne.Captain
Nic nie szło zgodnie z planem. Powinniśmy być już prawie gotowi, ale zbyt długo zwlekałem z zatrudnieniem całego personelu. To był mój błąd. Teraz jednak zaczynałem kwestionować wybór pracowników. Poprawianie tego, co było nie tak w jakiejś restauracji, to jedno; otwarcie całkiem nowego lokalu to zupełnie co innego. To nie było coś, czym chciałem się zajmować przez resztę życia, i poważnie się zastanawiałem, ile właściwie wysiłku chcę włożyć w tę knajpę.
Z przeszłością już skończyłem, ale przyszłość wcale nie zapowiadała się łatwo czy obiecująco. Może powinienem obrać całkiem nowy kierunek. Kiedy ten lokal zacznie już funkcjonować jak należy, przekażę go w czyjeś inne ręce i znajdę gdzieś jakieś rybackie miasteczko z barem na molo, który mógłbym kupić. Prowadzenie baru dla gromadki lokalnych rybaków bardziej mi pasowało.
Najpierw jednak musiałem skutecznie uruchomić tę knajpę. Nie tylko dlatego, że byłem to winien Arthurowi Stoutowi, jej właścicielowi, ale z tego prostego powodu, że zawsze kończyłem to, co zacząłem. Dzięki temu, co płacił mi Arthur, będę mógł sobie pozwolić na znalezienie tego baru na molo, by wreszcie cieszyć się spokojnym życiem.
– Musimy zwolnić tę rudą. Nie nadaje się do tej pracy – oznajmiła Elle, wchodząc do mojego gabinetu.
Nie musiałem pytać, o kogo jej chodzi; już to wiedziałem. Rose Henderson była filigranowa, z krągłościami, które mogłyby wstrzymać ruch drogowy, i miała twarz anioła. Urocze okulary, które nosiła, bynajmniej jej nie szpeciły, podkreślały jedynie jej oczy. To tylko podsycało nienawiść Elle. Nie lubiła konkurencji, a widziałem, że uważa Rose za zagrożenie. Nie dlatego, żebym dawał jej jakieś powody do zazdrości, ale dlatego, że wszyscy faceci pracujący tutaj zwracali uwagę na Rose. Trudno było jej nie zauważyć.
– O której rudej mówisz? – spytałem, nie podnosząc wzroku znad niezrealizowanych zamówień.
– O tej niskiej. Tej, która się do niczego nie nadaje. Kazałam jej ustawić kieliszki, a ona ci się poskarżyła. To ja jestem główną kelnerką, Captain. Nie może mi się stawiać.
Zatrudniłem Elle jako główną kelnerkę, ponieważ miała entuzjastyczną rekomendację kogoś, komu Arthur ufał. Zdecydowałem się od razu, kiedy ją poznałem – i po rozmowie kwalifikacyjnej. Nie planowałem co prawda przelecieć jej w moim gabinecie już następnego dnia, ale ostro mnie uwodziła, no i była seksowna jak diabli. Nie widziałem w tym problemu. Lubiłem wysokie, smukłe i gibkie kobiety. Jak dla mnie, nadawała się idealnie. Niestety najwyraźniej myślała, że skoro ze mną sypia, to ma nade mną swego rodzaju władzę, i musiałem jak najszybciej to ukrócić.
– To nie „my” zatrudniliśmy Rose, Elle, tylko ja. I nikogo nie będziemy zwalniać. Ona wcale ci się nie stawia. Po prostu nie mogła dosięgnąć półek. Istniało poważne ryzyko, że spadnie i coś potłucze. Dałem jej co innego do roboty.
Mimo że na nią nie patrzyłem, czułem, że jej frustracja narasta. Nie spodobała jej się moja odpowiedź. Elle miała pewien problem ze skłonnością do kontrolowania sytuacji. Ale świetnie robiła laskę.
– Nie chcę jej tutaj – nadąsała się.
Spojrzałem na nią wreszcie. Wydęła wargi i miała taką minę, jakby zamierzała się rozpłakać. U kogo innego wyglądałoby to komicznie, ale Elle miała w tym wyjątkowe wyczucie. Odsunąłem się od stołu i poklepałem po udzie.
– Chodź tutaj, Elle – zażądałem z poważną miną.
Powoli okrążyła moje biurko, przygryzając dolną wargę. W jej oczach rozbłysło pożądanie. Na to jedno mogłem liczyć bezwzględnie. Jeśli chciałem uspokoić Elle, najlepszy do tego był seks.
– Jeśli chcesz mnie podniecać tymi swoimi seksownymi usteczkami, musisz ich też użyć, żeby zrobić mi dobrze – powiedziałem jej, kiedy stanęła przede mną.
– Jak chcesz, żebym to zrobiła? – zapytała bez tchu.
– Na kolana – zażądałem.
Uklękła pośpiesznie i zaczęła rozpinać mi spodnie.
Nawinąłem na palec kosmyk jej ciemnych włosów, czerpiąc przyjemność z ich jedwabistego dotyku, a ona w tym czasie ściągnęła mi dżinsy, potem bokserki, aż mój fiut znalazł się w jej rękach.
– Tak głęboko, jak tylko zdołasz – poleciłem jej i zacząłem głaskać jej odsłonięty kark.
Wydała skomlący dźwięk, po czym pochyliła się i wciągnęła mojego fiuta do ust jak jakiś pieprzony odkurzacz, a ja odrzuciłem głowę do tyłu i jęknąłem. Potrzebowałem dziś tego. Nie było lepszego lekarstwa na stres.
– Właśnie tak, kotku, ssij go mocno – zachęcałem ją, kładąc jej rękę z tyłu głowy i popychając ją delikatnie, żeby wejść jej do gardła jeszcze głębiej.
Odgłos krztuszenia tylko jeszcze bardziej mnie rozpalił. Uwielbiałem, kiedy dławiła się od mojego fiuta.
– Grzeczna dziewczynka. Bardzo grzeczna – pochwaliłem ją, wiedząc, że dzięki temu będzie mocniej się starać. – Ssij mi go. Głębiej, kotku. Bardzo dobrze.
Pukanie do drzwi sprawiło, że zamarła, ale przytrzymałem jej głowę, żeby nie mogła się odsunąć.
– Jestem zajęty. Proszę nie przeszkadzać – zawołałem.
Nikt się nie odezwał, więc poklepałem Elle po głowie, żeby dokończyła dzieła. Co też zrobiła.
Godzinę po jej wyjściu udałem się do kuchni, żeby sprawdzić, czy Brad odebrał wszystko, co zamówiliśmy. Moje napięcie zelżało, a Elle poczuła się pewniej i przestała zabiegać o zwolnienie Rose. Przypomnienie Elle, że to z nią się pieprzę, a nie z żadną inną, miało cudowny wpływ na jej postawę.
Wchodząc do kuchni, od razu usłyszałem śmiechy – niski gardłowy rechot Brada i towarzyszący mu wyższy kobiecy chichot. Podążając za dźwiękiem, dotarłem na zaplecze kuchni, gdzie zastałem Brada pokrytego czymś, co wyglądało na mąkę, i Rose, która trzymała się za brzuch i zaśmiewała się do utraty tchu. Rose odwróciła się w moją stronę. Widząc jej rozbawione spojrzenie, poczułem nagły ucisk w piersi. Przejrzysty błękit jej oczu wydał mi się znajomy, ale to było jeszcze coś więcej. Zupełnie, jakbym już wcześniej widział i słyszał, jak ona się śmieje. Kiedy na nią patrzyłem, bolało mnie w piersi w taki sposób, który wydawał mi się bez sensu. Jakbym… za nią tęsknił. Ale ja jej nawet nie znałem.
Jej śmiech zamarł nazbyt szybko. Otarła łzy, które napłynęły jej do oczu z tego rozbawienia i przeniosła wzrok na Brada. Denerwowała się przy mnie, ale też nie można było powiedzieć, żebym kiedykolwiek był dla niej szczególnie miły. Była tylko pracownicą, którą zatrudniłem. Już wkrótce stąd wyjadę. Nie przyjechałem tu, żeby zawierać znajomości.
– Przepraszam, szefie. Sięgałem po pudło na tamtej półce, no i niechcący przewróciłem worek mąki, no i sam pan widzi, co się stało – wyjaśniał Brad, nadal chichocząc.
Oderwałem wzrok od Rose i spojrzałem na Brada. Puścił do niej oko i podjął bezowocną próbę otrzepania się z mąki. Powinien wziąć prysznic. Nie miałbym też nic przeciwko temu, gdyby przestał tak się spoufalać z Rose.Rose
Jasne loki Franny podskakiwały, kiedy biegła do mnie znad wody. Pani Baylor w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem siedziała pod dębem z owocowym napojem w dłoni. Między nimi dwiema wywiązała się naturalna więź i pani Baylor zaproponowała, że może opiekować się Franny, gdy ja będę w pracy. Powiedziała, że dzięki temu będzie miała zajęcie, no i towarzystwo.
Franny nigdy nie miała dziadka ani babci, a chciała mieć rodzinę. Widziała inne dzieci, otoczone przez mamę, tatę, rodzeństwo, dziadków, kuzynów, ciocie, wujków i pragnęła tego samego. Ale tego akurat nie mogłam jej dać, bo sama nie miałam żadnej rodziny. Od piątego roku życia przebywałam w rodzinach zastępczych, dopóki nie uciekłam jako szesnastolatka. Tylko jedną osobę traktowałam jako członka rodziny. Ten ktoś stanowił również jedyną poza mną rodzinę Franny – był to River.
Franny miała po mnie włosy, w każdym razie mój naturalny kolor, oczy i – biedactwo – chyba również wzrost. Jedyne, w czym zupełnie nie przypominała mnie, to jej karnacja. Ja byłam jasna, Franny natomiast stawała się złocistobrązowa od przebywania na słońcu choćby przez chwilę. Miała to po ojcu. Odziedziczyła też po nim poczucie humoru i uśmiech. Ale takie rzeczy dostrzegałam tylko ja, matka. Dla wszystkich innych Franny była uderzająco podobna do mnie.
– Mamusiu, złowiłam rybę! Prawdziwą żywą rybę. Tyle że musiałam wyjąć haczyk z jej buzi i z powrotem wrzucić ją do wody. Nie chciałam jej zabijać. Mam nadzieję, że ten haczyk za bardzo jej nie zranił. Pani Diana powiedziała, że nic jej nie będzie. Wiem, że ryby się je, ale chciałam, żeby ta odnalazła swoją rodzinę. Mogli tam za nią tęsknić.
Franny wyrzuciła to wszystko z siebie prawie na jednym oddechu, po czym objęła mnie w pasie i mocno przytuliła.
– Tęskniłam dziś za tobą, ale świetnie się bawiłyśmy. Zrobiłyśmy czekoladowe ciasteczka.
Pochyliłam się, żeby pocałować ją w czubek głowy, po czym odwróciłam się w stronę pani Baylor. Uśmiechnęła się do mnie ciepło i wstała. Kiedy szła do nas, długa sukienka bez ramiączek tańczyła na wietrze wokół jej nóg. Zawsze wyglądała tak elegancko i szykownie.
– Jak było dzisiaj w pracy, Rose? – spytała.
– Dobrze, dziękuję – odparłam z uśmiechem. – Słyszę, że miałyście dzień pełen wrażeń.
Pani Baylor uśmiechnęła się czule do Franny.
– Dzięki tej osóbce wszystkie dni stają się wesołe. Ale rybaka z niej nie będzie.
Franny zachichotała i pociągnęła mnie za rękę.
– Chodźmy do środka na ciasteczka i mleko.
– Tak, zepsujmy sobie apetyt przed kolacją dekadencką czekoladą – zgodziła się pani Baylor, wskazując willę. Nigdy jakoś jej się nie śpieszyło, żebyśmy poszły do naszego domku. Zastanawiałam się, czy nie będzie tęskniła za Franny, kiedy w przyszłym tygodniu zacznie się szkoła. Bardzo się zbliżyły. Ale przynajmniej wiedziałam, że kiedy Franny wysiądzie ze szkolnego autobusu, codziennie będą na nią czekały smakołyki i czułe uściski.
To bardzo wszystko ułatwiało. Długo biłam się z myślami, zanim podjęłam decyzję o wyjeździe z Oklahomy, gdzie byłyśmy bezpiecznie zadomowione. Franny miała tam koleżanki, a dzięki pracy w sekretariacie jej szkoły mogłam być blisko niej. Przeprowadzka tutaj oznaczała dla nas wielkie zmiany, ale zrobiłam to dla Franny. A jeśli miałabym być całkiem szczera, również z powodu Rivera.
Nie chciałam żałować tej decyzji, chociaż im dłużej obcowałam z Riverem, tym większego przekonania nabierałam, że byłoby lepiej, gdybyśmy zostały w Oklahomie.
CZTERNAŚCIE LAT TEMU
Kolejna rodzina zastępcza. Nie przywiązałam się do żadnej z nich. Przestałam marzyć o własnym domu przed wieloma laty. Teraz miałam już tylko nadzieję, że nikt nie będzie mnie bił i że codziennie będą dawali mi jeść. Bo wiedziałam, jak to jest być bitą i głodną.
Cora stała obok mnie sztywna i spięta. Ona też nie spodziewała się, że zostanę tu na dłużej. Przechodziłyśmy już przez to wcześniej. W ciągu minionych ośmiu lat, odkąd moja matka zostawiła mnie na parkingu przed sklepem spożywczym, często zmieniałam domy. Cora Harper była moją opiekunką społeczną i do jej obowiązków należało umieszczanie mnie w kolejnych rodzinach zastępczych.
– Bądź tutaj grzeczna, Addison. Nie kłóć się z nimi. Nie narzekaj. Kiedy każą ci coś zrobić, zrób to. Ucz się pilnie i nie rozrabiaj w szkole. Może to będzie rodzina dla ciebie. Chcą mieć córkę. Musisz tylko być grzeczna.
Zawsze byłam grzeczna. W każdym razie starałam się. Nie narzekałam. Prosiłam o jedzenie tylko wtedy, kiedy brzuch mnie bolał z głodu, i tylko raz wdałam się w szkole w bójkę, bo inna dziewczynka popchnęła mnie i obrzuciła wyzwiskami. Starałam się być grzeczna najlepiej, jak umiałam. Ale ostatnio doszłam do wniosku, że to moje „najlepiej” nie było wystarczająco dobre. Nie mogłam liczyć na to, że tu będzie inaczej.
– Tak, proszę pani – odparłam grzecznie.
Cora spojrzała na mnie i westchnęła cicho.
– Jesteś śliczną dziewczynką. Gdybyś jeszcze tylko zachowywała się jak należy, znalazłabyś dom, w którym mogłabyś zostać na zawsze.
Miałam ochotę powiedzieć jej, że przecież zachowywałam się jak należy. Miałam to na czubku języka, powstrzymałam się jednak i tylko kiwnęłam głową.
– Tak, proszę pani – powtórzyłam.
Weszłam za Corą po schodkach na dużą białą werandę biegnącą wokół ładnego żółtego domu. Podobało mi się tutaj. Inne domy, w których mieszkałam, nie wyglądały tak ładnie. Na ogół były stare i dziwnie w nich pachniało.
Zanim jeszcze Cora zdążyła zapukać, drzwi otworzyły się powoli. Stanął w nich wysoki chłopiec. Miał jasne włosy, trochę za długie i zmierzwione. Przeniósł spojrzenie zielonych oczu z Cory na mnie. I zmarszczył brwi. Nigdy dotąd nie widziałam chłopca, który wydawałby mi się piękny, a on spoglądał na mnie spod zmarszczonych brwi. Nie zdążyłam nawet narozrabiać.
– Jesteś mała. Myślałem, że jesteś w moim wieku – powiedział, wpatrując się we mnie.
Nie znosiłam, kiedy wypominano mi mój wzrost. Wszyscy mówili, że jestem niska jak na swój wiek. W szkole ciągle mi z tego powodu dokuczano. Wyprostowałam się, żeby wydać się wyższa.
– Może to ty jesteś za wysoki – wypaliłam w odpowiedzi.
Cora chwyciła mnie za ramię i ścisnęła tak mocno, że aż się skrzywiłam. Wbiła mi w skórę swoje długie paznokcie, przypominając mi, że muszę sprawić, żeby tu się udało. W przeciwnym razie zostanę przewieziona do domu dla dziewcząt, a wiedziałam, jakie tam zdarzały się koszmary. Słyszałam różne straszne historie.
– Przepraszam – wymamrotałam, czując ból w ramieniu, które Cora nadal ściskała.
– Niech ją pani puści. Ją to boli – powiedział chłopiec ze złością, a ja znów przeniosłam wzrok na jego piękną twarz. Piorunował Corę wzrokiem, jakby był gotowy sam zabrać jej rękę z mojego ramienia. – Jezu, ona jest malutka. Nie musi jej pani tak cholernie ściskać – dodał, marszcząc brwi.
– River Kipling! Nie wyrażaj się! – zawołał ktoś, a zaraz potem drzwi wypełniła sylwetka kobiety, która miała się stać moim najgorszym wrogiem.Captain
Gwałtownie otworzyłem oczy i odrzuciłem koc, podrywając się i siadając na brzegu łóżka, po czym wziąłem głęboki oddech. Byłem zlany zimnym potem, a serce wciąż mi waliło. Dobrze znałem ten sen, ale dawno mi się nie śnił. Odkąd skończyłem szesnaście lat, walczyłem z jednym demonem – tym, który wydarł mi serce i już go nigdy nie zwrócił.
Pieprzona śmierć. Zabijałem ludzi. Wielu ludzi. Ludzi, którzy zasłużyli na śmierć. Facetów, którzy dręczyli dzieci. Dla których nie powinno być miejsca na tym świecie. Za każdym razem pragnąłem ocalić ją. Tę, którą zawiodłem. Tę, której nie zdołałem uratować. Usiłowałem przezwyciężyć ten uraz na tyle sposobów, a mimo to, dziesięć lat później, nadal mi się śniła. W inne noce śniło mi się to, jak ją straciłem. I to, że nie byłem dość silny, by ją uratować. Zacisnąłem powieki, wziąłem głęboki wdech i ukryłem twarz w dłoniach. Każdy oddech mnie palił, miałem wrażenie, że zaraz pęknie mi serce.
Piękna twarzyczka Addy patrzącej na mnie z uśmiechem, podczas gdy jej jasne włosy tańczyły wokół niej na wietrze. Ten obraz przepełniał mnie błogością, ale to było tylko złudzenie. Słodkie wspomnienie. Jedno z ostatnich związanych z Addy. Ale ten sen zawsze toczył się tak szybko. Wszędzie krew. Addy leżąca w kałuży krwi. Kobieta, która mnie wychowała, ze śmiechem patrząca, jak Addy umiera. Za każdym razem krzyczałem, ale nie mogłem się do niej zbliżyć. Byłem jak sparaliżowany. Nie mogłem ocalić jej we śnie ani nawet przytulić.
Była moją bratnią duszą. Moją drugą połową. Już wtedy, gdy byliśmy dziećmi, wiedziałem, że z nikim nigdy tak się już nie zaprzyjaźnię. Nie trzeba było wiele czasu, żebym zrozumiał, że ją kocham. W pewnym momencie przestraszyłem się, że kocham ją za bardzo.
Myślenie o Addy sprawiało mi większy ból, niż mógłbym opisać. Wciąż czekałem, aż ten ból zelżeje i nadejdzie dzień, kiedy będę mógł myśleć z uśmiechem o naszych wspólnych chwilach. Wiedziałem jednak, że nigdy tak się nie stanie. Straciła życie z mojego powodu. Taka piękna i delikatna. Nie pragnąłem nic więcej, jak tylko chronić ją i mocno przytulać.
Musiałem jakoś się z tego otrząsnąć przed wyjściem do pracy. Addy nie śniła mi się od wielu miesięcy. Zazwyczaj pojawiała się w moich snach, kiedy coś przywołało dawne wspomnienia. Nie byłem pewien, co to było tym razem. Dlaczego wróciła do moich snów, które tak często przemieniały się w koszmary. Ale coś sprawiło, że znów o niej myślałem. Na pewno nie Elle. Bardzo uważałem, żeby nigdy nie spotykać się z osobą, która przypominałaby mi Addy. Drobne blondynki odpadały od razu. Kiedyś spróbowałem i wspomnienia zaatakowały mnie z taką siłą, że niewiele brakowało, a bym się załamał i musiał szukać pomocy psychiatry. Przez jakiś czas wspomnienia o Addy powoli mnie zabijały. Zacząłem żałować, że nie odszedłem razem z nią. Życie bez jej uśmiechu wydawało się bezsensowne.
Okazałem się jednak twardszy i znalazłem sposób na życie. Tyle że ten sposób wiązał się z odbieraniem życia innym. Nie żałowałem jednak mojej przeszłości. Zrobiłem to, co trzeba było zrobić, żebym mógł ocalić samego siebie i powstrzymać zboczeńców przed krzywdzeniem innych dzieci. To nie było zgodne z prawem, ale ja nie byłem człowiekiem, który przejmowałby się prawem.
Wstałem i poszedłem wziąć prysznic, a przy okazji znaleźć jakiś sposób na to, by zepchnąć wspomnienia z powrotem w zakamarki mojej podświadomości.
Dwie godziny później, kiedy wszedłem do mojego gabinetu, na kanapie naprzeciwko biurka siedział Major Colt z tym swoim wiecznym uśmieszkiem na twarzy. Gdyby ten koleś nie był taki dobry w tym, co robił, nie spiknąłbym go z Benedettem DeCarlo. Zgrywać beztroskiego playboya, a w wolnym czasie zabijać ludzi dla pieniędzy – to nie byle co. Ja sprawiałem wrażenie tego, kim byłem: dupka. Nie miałem jego uroku. I bynajmniej mi, kurde, na tym nie zależało.
– Co ty tu robisz, Colt? – spytałem, rzucając kluczyki na biurko.
– Wygląda na to, że mój nowy cel jest związany z kimś stąd, więc podczas pracy będę mógł korzystać z uroków Rosemary Beach. Widziałeś, jakie niektóre z tych laseczek mają nogi?
Nie bardzo mogłem pojąć, po co Benedetto miałby go wysyłać do Rosemary Beach. Chyba że to nie Benedetto. Ostatnio przekazywał coraz więcej władzy człowiekowi, którego przysposabiał, by zajął jego miejsce: Cope’owi. Nikt nie znał jego nazwiska. Wiedzieliśmy tylko, że teraz on dowodzi. I nikt z nim nie dyskutował.
– Cope cię tu przysłał? – spytałem.
– Tak. Teraz mam do czynienia tylko z nim. DeCarlo właściwie nie zleca już nowych akcji. Zostawia to Cope’owi.
Podejrzewałem, że Benedetto kontaktuje się osobiście jedynie ze mną. Był dla mnie swego rodzaju zastępczym ojcem. Zgarnął mnie z ulicy, kiedy byłem wystraszonym dzieciakiem, i nadał mojemu życiu sens.
– Uważaj, żebyś mu nie podpadł – ostrzegłem Colta.
Widziałem, jak Cope zabija, tylko dlatego, że może to zrobić. To było przerażające. Koleś nie zadawał pytań; robił swoje i odchodził. Ktoś taki jak Benedetto musiał tak działać – ale nie ja. Zgodziłem się tylko na jedno: będę eliminował tych, którzy sobie na to zasłużyli. Nie w oczach prawa, ale w moich oczach. Tylko to się dla mnie liczyło. Jeśli miałem poczucie, że ratuję kogoś, kto tego potrzebuje, byłem gotów pociągnąć za cyngiel.
Major zachichotał.
– Wiem, o czym mówisz. To król twardzieli.
To było mało powiedziane, ale Major wkrótce sam się o tym przekona.
– Mam pracę do wykonania, Colt. Przyszedłeś tu z czymś konkretnym?
Major wstał i wzruszył ramionami.
– Nie, chciałem się tylko przywitać i powiedzieć, że będę tu przez jakiś czas.
Wspaniale, fantastycznie, cholera.
Pukanie do drzwi odwróciło moją uwagę od Majora.
– Proszę – zawołałem w nadziei, że to nie jakieś kolejne zawracanie głowy z samego rana.
Najpierw zobaczyłem te okulary. W głowie znów usłyszałem jej wczorajszy śmiech i ścisnął mi się żołądek. Czy to przez nią znów śnił mi się ten koszmar? Miałem, kurwa, nadzieję, że nie. Nie chciałem jej zwalniać z tego powodu. Ale nie mogłem z nią pracować, jeśli miała budzić moje demony.
– W czym mogę ci pomóc? – spytałem, usiłując nie denerwować się na jej widok.
Zerknęła nerwowo na Majora i przeniosła wzrok z powrotem na mnie.
– Moja córka jest chora. Rano obudziła się z gorączką, a osoba, która się nią opiekuje pod moją nieobecność, to starsza pani. Nie mogę jej narażać na kontakt z chorym dzieckiem. Poza tym muszę zabrać Franny do lekarza.
Poczułem ogromną ulgę, że nie będę musiał jej dzisiaj oglądać.
– Ile to, twoim zdaniem, potrwa?
Całe jej ciało napięło się, jakby chciała się fizycznie powstrzymać przed rzuceniem się na mnie w odpowiedzi na tę bezduszną reakcję. Omal się nie uśmiechnąłem.
– Mam nadzieję, że lekarz przepisze jej jakieś leki i Franny poczuje się na tyle dobrze, że jutro będę mogła przyjść do pracy – powiedziała tonem, który dobitnie wyrażał to, co starała się ukryć. Była na mnie wkurzona.
– Dzieciak nie ma ojca? – wypaliłem, z jakiegoś chorego powodu chcąc ją wytrącić z równowagi.
Jednak zamiast zareagować defensywnie i coś mi odpyskować, zbladła. Usłyszałem, że Major mamrocze przekleństwo pod moim adresem. Kurde, ojciec dzieciaka nie żył czy jak? Ta moja niewyparzona gęba.
– Nie wydaje mi się… nie – odparła szeptem, po czym wycofała się i zamknęła za sobą drzwi.
– Jesteś dubeltowym dupkiem – mruknął Major z irytacją. – Ona wygląda na słodkie stworzenie. Bardzo seksowne słodkie stworzenie. I jest samotną matką.
Miał rację, więc się z nim nie spierałem. Byłem jej winien przeprosiny.Rose
Angina. W dwadzieścia cztery godziny jej się nie polepszy. Będę musiała zostać w domu z Franny przynajmniej przez dwa dni, zanim antybiotyki zadziałają na tyle skutecznie, żebym mogła wrócić do pracy. Ale na myśl o tym, że będę musiała przekazać tę wiadomość szefowi, robiło mi się niedobrze.
Słowa Rivera – nie, Captaina – przesądziły sprawę, jeśli o mnie chodzi. Nie było powodu, żebyśmy miały zostać tu dłużej. Nie mogłam jednak powiedzieć, że przyjazd do Rosemary Beach był błędem. Wiedziałam teraz przynajmniej, co stało się z chłopcem, którego przez te wszystkie lata nosiłam w sercu. Wcale nie pozbawiałam Franny dobrego ojca. Captain okazał się dupkiem. Lepiej, jeśli nigdy go nie pozna. Poza tym powątpiewałam, czy on by mi w ogóle uwierzył. A tego już bym nie zniosła. Miałam dość.
Zajrzałam do naszej wspólnej sypialni – Franny spała spokojnie dzięki lekarstwu, które jej podałam. Zabrałam z nocnej szafki kubek z roztopionym lodem i na palcach wycofałam się z pokoju. Teraz musiałam zadzwonić do Captaina. Jeśli będzie robił mi trudności, po prostu zrezygnuję z tej pracy, zanim on zdąży mnie zwolnić. W tym mieście były jeszcze inne posady do wzięcia. Na pewno zdołałabym gdzieś się zatrudnić, dopóki nie zaoszczędzimy dość pieniędzy, by znów się przeprowadzić.
Doskonale potrafiłam zadbać o nas obie. Nie zamierzałam pogrążać się w żalu. To były po prostu drzwi, które wreszcie mogłam zamknąć, żeby rozpocząć nowy rozdział życia. Teraz nie będzie mnie już dręczyć poczucie winy, jeśli umówię się z kimś innym. Nie będzie mi stawać przed oczami uśmiechnięta twarz Rivera za każdym razem, kiedy jakiś facet zaprosi mnie na randkę. Od tej pory będę mogła się zgodzić, jeśli tylko facet mi się spodoba. Nie będę miała powodu, żeby się potem obwiniać.
Wyszłam z telefonem przed dom, żeby nie obudzić Franny. Jeśli będę miała szczęście, trafię na Elle, a ona na pewno zachowa się niestosownie. I będę mogła rzucić tę pracę. Łatwizna.
– Halo? – usłyszałam w telefonie głęboki głos Captaina. Wkurzało mnie, że tak lubię ten jego głupi głos.
– Captain, tu Rose. Moja córka ma anginę i będę musiała z nią zostać przez dwa dni – wypaliłam pośpiesznie, po czym zesztywniałam w oczekiwaniu na jego reakcję.
– Dobrze, jasne. Weź tyle wolnego, ile potrzebujesz – odparł.
Przez chwilę zapomniałam oddychać i stałam tam z szeroko otwartymi ustami. Czy ja go dobrze usłyszałam?
– A jeśli chodzi o moją wcześniejszą uwagę… – ciągnął. – Przepraszam. To było niegrzeczne i poniżej pasa. Nie powinienem był o to pytać. Szanuję to, że jesteś ciężko pracującą samotną matką.
Słowa, które byłam gotowa mu wykrzyczeć, rozwiały się gdzieś, a ja stałam i w milczeniu upajałam się tym, co usłyszałam.
– Jesteś tam? – spytał.
Zdołałam kiwnąć głową, chociaż nie mógł tego zobaczyć. Przełknęłam ślinę, ponownie otworzyłam usta i udało mi się jakoś pisnąć:
– Dziękuję.
Captain westchnął ciężko i milczał przez chwilę.
Czyżby czekał, aż dodam coś jeszcze? Zaskoczył mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Po prostu do mnie zadzwoń, jak już będziesz wiedziała, kiedy możesz wrócić do pracy. Damy sobie radę bez ciebie, gdy będziesz opiekowała się córką – powiedział jeszcze i zakończył rozmowę. Widocznie dał sobie spokój z czekaniem na moją odpowiedź. Trzymałam telefon w dłoni i wpatrywałam się w niego tępo. Czy to się naprawdę przed chwilą zdarzyło?
– Mamo! – zawołała Franny z domu. Pośpieszyłam do niej z powrotem. Później będę się zastanawiać nad pobudkami Captaina.
CZTERNAŚCIE LAT TEMU
– Lubisz jeść, co? – z rozbawionym uśmieszkiem zagadnął mnie przez stół.
Gdyby nie był taki ładny, zignorowałabym go, ale lubiłam patrzeć na jego uśmiechniętą twarz. Nawet kiedy się ze mną droczył.
Poczułam, że oblewa mnie gorący rumieniec ze wstydu, że tak szybko pochłaniam jedzenie. Nigdy nie wiedziałam, kiedy przestanie się pojawiać. Dopóki stawiano przede mną pełne talerze, zamierzałam z tego korzystać.
Kiwnęłam tylko głową.
– Nie przestaną cię karmić – zapewnił mnie, jakby czytał mi w myślach.
Mając takie życie, a nie inne, ten chłopak nie wiedział, co to znaczy być głodnym. Ja wiedziałam. Wiedziałam także, że to, co dobre, nie trwa wiecznie. Trzeba się tym cieszyć, póki się da.
– Myślałem, że może dzisiaj zjedzą z nami, ale tata nie wrócił na kolację. A mama siedzi i się dąsa. To się często zdarza. Przyzwyczaisz się.
Włożyłam do ust kolejny kęs tłuczonych ziemniaków. Dopóki mnie karmili, nie dbałam o to, gdzie sami jedzą.
– Nie jesteś zbyt rozmowna.
Przełknęłam i odłożyłam widelec.
Był całkiem miły, chociaż lubił się ze mną droczyć. Może moglibyśmy się zaprzyjaźnić podczas mojego pobytu tutaj, gdybym tylko dała mu szansę na to, żeby mnie poznał.
– Lubię kurczaka – powiedziałam w końcu, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
Jego uśmieszek zmienił się w szeroki uśmiech, a potem w śmiech. Teraz cała twarz mnie paliła, a on zaczął kręcić głową, cały czas się śmiejąc.
– Nie, to… – chichotał – to dobrze. Cieszę się, że lubisz kurczaka, Addison.
– Addy – odparłam szeptem.
Umilkł i nachylił się do mnie przez stół.
– Co powiedziałaś?
Przezwyciężyłam wstyd i popatrzyłam mu w oczy.
– Mam na imię Addy.
Kąciki jego ust uniosły się w górę, a zieleń oczu rozbłysła.
– Podoba mi się. Addy.
– Dziękuję. Mnie też. Addison jest za długie i brzmi staro.
Wciąż się uśmiechając, wzruszył ramionami.
– Moim zdaniem, wcale nie brzmi staro, ale Addy do ciebie pasuje.
– Mama mówiła do mnie Addy – wyznałam, zaskakując samą siebie. Nigdy o niej nie rozmawiałam.
– Co się stało z twoją mamą?
Chciałam mu powiedzieć. Nikomu innemu nie chciałam, ale temu chłopcu tak.
– Zostawiła mnie dawno temu… na parkingu przed sklepem spożywczym.Captain
Kiedy drzwi mojego gabinetu otworzyły się bez pukania, uznałem, że to Elle. Nadal wyobrażała sobie mylnie, że skoro uprawiamy seks, to ma tutaj jakąś władzę.
– Następnym razem zapukaj – warknąłem, nie podnosząc wzroku. Na pewno zaraz zacznie się dąsać, a ja nie byłem w nastroju na znoszenie jej fochów.
– Miałam ręce zajęte twoją kawą. Przejęłam ją od tej wysokiej ciemnowłosej dziewczyny, z którą się prowadzasz – odparła Blaire. Gwałtownie podniosłem głowę i zobaczyłem moją siostrę, która z przekornym uśmieszkiem stała w drzwiach, trzymając w dłoniach filiżankę kawy. – Ale teraz sobie myślę, że skoro tak mi dziękujesz, to może zatrzymam tę kawę dla siebie.
Poznałem siostrę dopiero kilka lat temu. Nawet nie wiedziałem o jej istnieniu, dopóki nie odnalazł mnie mój biologiczny ojciec. Ale od chwili, kiedy się spotkaliśmy, ze wszystkich sił zabiegała o to, byśmy stali się rodziną. I dopięła swego. Blaire Finlay trudno było czegokolwiek odmówić.
– Przepraszam. Myślałem, że to Elle – wyjaśniłem.
W jej oczach, tak podobnych do moich własnych, pojawił się błysk zrozumienia, po czym podeszła i postawiła filiżankę na moim biurku.
– W takim razie rozumiem cię doskonale. Ona jest irytująca. – Blaire nie owijała w bawełnę. Zawsze mówiła to, co myśli.
– Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – spytałem, biorąc kawę i rozpierając się w swoim fotelu, żeby przyjrzeć się siostrze, która sadowiła się wygodnie w fotelu stojącym naprzeciwko mojego biurka.
– Po prostu się za tobą tęskniłam. Sądziłam, że dzięki twojej przeprowadzce do Rosemary Beach będziemy częściej się widywać, ale ty cały czas pracujesz. Poskarżyłam się Rushowi dziś rano, a on zaproponował, żebym cię odwiedziła i zaprosiła do nas na kolację.
Rush Finlay był jej mężem i synem perkusisty najsłynniejszego zespołu rockowego na świecie, czyli Slacker Demon. Zaczęli się pojawiać na pierwszym miejscu list przebojów dwadzieścia lat temu i nadal tam trafiali. Rush wywodził się z zupełnie innego środowiska niż Blaire, ale ich związek był udany. On wielbił ziemię, po której ona stąpała, i był zaskakująco dobrym ojcem dla ich synka.
– Ten lokal pochłania mój czas do ostatniej sekundy. Pierwszy raz w życiu otwieram nową restaurację i, szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że będzie aż tak ciężko.
Blaire przechyliła głowę i jasne włosy opadły jej na ramię.
– Czyli nie przyjdziesz na kolację?
Byłem zajęty, wiedziałem jednak, że jeśli jej odmówię, będzie jej przykro, a ja poczuję się z tym okropnie. No i odwiedzi mnie ktoś jeszcze. Rush. A jego wizyta bynajmniej nie będzie przyjacielska.
– Przyjdę – uległem. – Powiedz tylko kiedy.
Uśmiechnęła się promiennie, a ja doszedłem do wniosku, że wywołanie takiego uśmiechu na jej twarzy było warte znalezienia czasu na spotkanie z jej rodziną.
– Super! Może jutro wieczorem? – wykrzyknęła, splatając dłonie, jakbym przekazał jej właśnie jakąś cudowną wiadomość.
– Myślę, że jutro dam radę.
– Doskonale. O siódmej. Tylko nie przyprowadzaj tej dziewczyny. Możesz z kimś przyjść, jeśli chcesz, ale nie z nią. Albo może ja zaproszę jakąś znajomą czy coś… – urwała. Nie znałem żadnej znajomej Blaire, która byłaby sama, ale nie mogłem jej ufać, że nie będzie próbowała mnie z kimś swatać.
– Nie przyprowadzę Elle, ale nie chcę też, żebyś ty kogoś zapraszała. Niech to będzie spotkanie rodzinne.
Blaire podniosła się z uśmiechem, który wprawił mnie w zdenerwowanie. Już zaczęła coś kombinować. Cholera.
– To do zobaczenia – powiedziała. – Nie przepracowuj się. Ten lokal wygląda super i na pewno odniesie sukces. Należy ci się trochę czasu dla siebie.
Kiwnąłem głową. W całym moim życiu tylko jednej osobie zależało na mnie na tyle, by dawać mi takie bezsensowne rady. Odepchnąłem wspomnienie o niej. Addy znowu mi się śniła, nie mogłem jej dopuszczać również do mojego życia na jawie.
– Postaram się – zapewniłem Blaire, byle tylko dała sobie spokój z tą troską i poszła. Nie chciałem, żeby się o mnie troszczyła, kiedy byłem tak rozbity emocjonalnie.
– To do jutra – dodała jeszcze, jakby się bała, że zapomnę. I wreszcie poszła.
Wypiłem solidny łyk kawy, nie zważając na to, że parzy mi usta i gardło. Miałem mnóstwo papierkowej roboty i telefonów do wykonania.
Tymczasem ledwie drzwi zamknęły się za Blaire, znowu ktoś zapukał. Podniosłem głowę, tłumiąc przekleństwo cisnące mi się na usta.
– Proszę – powiedziałem głośniej, niż było trzeba.
Drzwi otworzyły się powoli i w szparze ukazała się twarz Rose.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Ja tylko… chciałam powiedzieć, że wróciłam, i podziękować za zrozumienie w związku z chorobą Franny. Przez resztę tygodnia będę pracować po godzinach.
Łatwiej jest być bezwzględnym, obojętnym szefem, kiedy nie zna się szczegółów z osobistego życia podwładnych. Teraz jednak wiedziałem, że Rose jest samotną matką, a to, kurde, wszystko zmieniało. Była taka młoda, a mimo to zatrzymała dziecko i sama je wychowywała. Zyskała tym mój szacunek.
Jej wielkie oczy zamrugały za okularami, a ja zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby bez okularów. W nich też była piękna, nie umiałem sobie wyobrazić, o ile stałaby się atrakcyjniejsza, gdyby nie chowała się za nimi.
– Córka czuje się już lepiej? – spytałem, zanim zdążyłem się powstrzymać.
Napięcie Rose wyraźnie zelżało, uśmiech rozjaśnił jej twarz, a ja poczułem ucisk w piersi, jak wtedy, kiedy usłyszałem w kuchni jej śmiech. Poruszała we mnie jakąś czułą strunę.
– Tak, dziękuję. Czuje się znacznie lepiej i już znowu może wychodzić z domu i się bawić – odparła Rose tonem pełnym miłości i ulgi. Kochała córkę. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.
– To dobrze. Cieszę się, że jej się poprawiło. Nie przejmuj się nadgodzinami. Możesz pracować w normalnym wymiarze. Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli aż takie zaległości.
– Okej – kiwnęła głową. – Czy mam znaleźć Elle, żeby wyznaczyła mi zajęcia na dziś?
Elle by ją zeżarła, więc potrząsnąłem głową. Co było śmieszne, bo Elle wkrótce miała zostać szefową kelnerek i Rose tak czy owak będzie podlegać jej bezpośrednio. Nie mogłem wiecznie chronić jej przed Elle, zresztą to nie powinno być, kurde, konieczne. Musiałem o to zadbać. Elle nic nie wiedziała o życiu Rose. Powinna jej odpuścić.
– Idź to kuchni i pomóż Bradowi. Przyjął dziś nową dostawę towaru. Dzisiaj na lunch pracownicy kuchni przygotują część naszych popisowych dań, a obsługa spotka się w sali jadalnej na degustacji, żebyście wszyscy potrafili opisać klientom każdą potrawę.
– Tak jest – odparła trochę zbyt szybko, jakby nie mogła się doczekać, kiedy się ode mnie uwolni, po czym wyszła i zamknęła za sobą drzwi, zostawiając mnie samego.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej