Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niedowiarek, powieść moralna w dwóch częściach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niedowiarek, powieść moralna w dwóch częściach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 280 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W dwóch czę­ściach

Prze­zna­czo­na na do­chód To­wa­rzy­stwa nauk… po­mo­cy

W Po­zna­niu

Na­kła­dem au­tor­ki.

I czem jest ży­cie, czem są po­świę­ce­nia?

Pa­smem za­bie­gów, i chwi­lą ma­rze­nia!

Ma­rzym o świe­tle, praw­dzie i za­sa­dach,

Ma­rzym o cno­tach, wy­stęp­kach i zdra­dach;

Ma­rzym nad lo­sów nie­sta­łych ko­le­ją,

Wła­sne ma­rze­nia zo­wie­my na­dzie­ją.

Sa­meż ma­rze­nia w ludz­kiej wi­dziem spra­wie,

Mą­drość jest zwod­na, Cno­ta jest na ja­wie;

Na ja­wie ży­cia, na prze­zna­czeń ło­nie,

W sier­mię­dze, w nę­dzy, w pa­ła­cach, na tro­nie!

I tyl­ko cno­ta tem dzi­wem się sta­je,

Że ma­rze­nia­mi być ży­cie prze­sta­je!

Ludz­kość ją z ży­cia le­tar­gu wy­zwa­la,

Praw­da ją w ży­cia sła­bo­ści oca­la,

Pra­ca ją krze­pi, do­broć pie­lę­gnu­je,

Li­tość umac­nia, mi­łość wy­cho­wu­je!

Ztąd ni­czem dla niej wróg ży­cia gniew­li­wy,

Sła­by upa­da, zwy­cię­ża cno­tli­wy.PRZED­MO­WA.

SZA­NOW­NI CZŁON­KO­WIE TO­WA­RZY­STWA NA­UKO­WEJ PO­MO­CY!

Sta­ra­nie wa­szę, ja­kie ło­ży­cie w celu wy­kształ­ce­nia kra­jo­wi lu­dzi zdat­nych, to­wa­rzy­stwo świe­żo przez was za­wią­za­ne ku pod­nie­sie­niu prze­my­słu i na­uki, i po­dzwi­gnie­niu choć w czę­ści tych ka­pi­ta­łów mo­ral­nych, któ­re zło­żo­ne w zdol­no­ściach ludu, przez jego nie­do­sta­tek giną bez po­żyt­ku dla kra­ju; – te szla­chet­ne wa­sze dąż­no­ści sta­ły mi się bodź­cem do wy­da­nia dzieł­ka ni­niej­sze­go, by do­chód z nie­go po­świę­cić na cel tak do­bro­czyn­ny!

Bydź uży­tecz­nym swym współ­bra­ciom, przy­ło­żyć się jak moż­na do chlub­ne­go ich przed­się­bier­stwa, jest pierw­szą każ­de­go po­win­no­ścią, pierw­szą też było chę­cią moją. Lecz obok tej chę­ci, aże­by pi­smem ni­niej­szem przyjść w po­moc wa­sze­mu chlub­ne­mu za­mia­ro­wi, mia­łam i mo­ral­ny cel na wi­do­ku. Uwa­ża­jąc wia­rę jako pod­sta­wę szczę­śli­wo­ści ludz­kiej, i jako naj­droż­szą po oj­cach na­szych pu­ści­znę, do któ­rej się wią­żą prze­szłość i przy­szłość, zwie­ra­ją wszyst­kie mo­ral­ne sil­nie na­ro­du, – uwa­żam do­gmat o nie­śmier­tel­no­ści du­szy za głów­ną tej wia­ry pod­sta­wę. Są­dzę na­wet, że ten nie może mieć wia­ry w przy­szłość na­ro­du, kto nie ma wia­ry w przy­szłość wła­sną, po­śmiert­ną.

Po­wieść ni­niej­sza pod ty­tu­łem Nie­do­wia­rek bę­dzie roz­wi­nię­ciem tego do­gma­tu.

W pierw­szej czę­ści wy­sta­wie nie­śmier­tel­ność du­szy tak, jak się ob­ja­wia w pro­sto­cie wia­ry u gmi­nu, któ­ry jak każ­dy lud u ko­leb­ki w dzie­cin­ną stroi fan­ta­zią wszyst­kie po­ję­cia i wi­dzi du­chy, po­ku­sy, za­klę­cia, ja­kieś wid­ma noc­ne, i dla­te­go cu­dow­ne związ­ki rze­czy­wi­ste­go i obec­ne­go świa­ta z świa­tem za­ziem­skim, świa­tem wiecz­no­ści du­chów. Dru­ga zaś część obej­mo­wać bę­dzie, roz­wi­nię­cie głów­ne my­śli w dy­alo­gach ro­zu­mo­wych, zgłę­bie­nie owej praw­dy, że jest byt przy­szły czło­wie­ka.

Przy pi­sa­niu Nie­do­wiar­ka sta­ło mi wła­ści­wie na my­śli na­wró­ce­nie Paw­ła na dro­dze do Da­masz­ku, gdzie trze­ba było cudu, by tego na­wró­ce­nia do­ko­nać. Mnie­mam, ze każ­de na­wró­ce­nie po­dob­nym od­by­wa się cu­dem, pod mniej wię­cej ude­rza­ją­ce­mi oko­licz­no­ścia­mi; i że wszel­kie prze­ko­ny­wa­nia sa­me­go ro­zu­mu Nie­do­wiar­ka to rze­czach wia­ry nie na­wró­cą. Bywa zbieg oko­licz­no­ści dziw­ny, w któ­rym czło­wiek nie może nie uznać bez­po­śred­nie­go wpły­wu Boga. Sama skru­cha wstę­pu­ją­ca w ser­ce czło­wie­ka, nie jest jego dzie­łem, ale da­rem wyż­sze­go na­tchnie­nia. Wiem, że na wie­le się od­wa­żam, lecz je­że­li nie­zdo­łam do­wieść praw­dy, ze god­ność, i isto­ta czło­wie­ka je­dy­nie się opie­ra na wie­rze w wiecz­ność, nie­śmier­tel­ność i przy­szłość jego du­cha, to przy­najm­niej zwró­cę zdat­niej­szych uwa­gę na ten przed­miot waż­ny, a i wte­dy pra­ca moja osię­gnie cel po­żą­da­ny.

I wy za­cni Ro­da­cy, co sto­icie u ste­ru to­wa­rzy­stwa na­uko­wej po­mo­cy, a któ­rym w hoł­dzie praw­dzi­we­go wiel­bie­nia, nio­sę tę pierw­szą pra­cę moją, i wy dzia­ła­cie w ta­kiej wie­rze; bo pra­cu­je­cie dla lep­szej przy­szło­ści; dla przy­szłych po­ko­leń dla speł­nie­nia za­mia­rów Wiecz­no­ści! Oby usi­ło­wa­nia wa­sze ob­fi­te przy­nio­sły owo­ce! –

CZĘŚĆ PIERW­SZA.I. GOŚĆ NIE­SPO­DZIA­NY

– A pan Wła­dy­sław czy spo­czy­wa do­tąd? – czy pan­na Ale­ta za­dys­po­no­wa­łaś dla nie­go wczo­raj kwiat li­po­wy? – Tak za­py­ta­ła pani C. swo­ją och­mi­strzy­nię domu, a ta nie­co wzdry­gnąw­szy ra­mio­na­mi – jak by mia­ła coś waż­ne­go na­der do po­wie­dze­nia – gło­sem niby na wpół ta­jem­ni­czym, niby na wpół po­ufa­łym, szyb­ko od­rze­cze:

– Ach! pani, on nocy pra­wie ca­łej nie spo­czął – już tez to nie­szczę­śli­we w rze­czy sa­mej pa­no­sko! da­li­bóg! żal mi nie­kie­dy wi­dzieć go, jak wy­cho­dzi od pani, tak za­smu­co­ny – i dla­cze­goż bydź za­wsze po­dob­nie okrut­ną! –

Ale prze­bacz pani, za­pew­ne zno­wu za wie­le wy­mo­wi­łam, bo czło­wiek sam nie wie, co ple­cie cza­sem!

– Kie­dy więc sama pan­na Ale­ta uzna­łaś, co jest wadą jej zdroż­ną, spo­dzie­wam się, że nie bę­dziesz chcia­ła wię­cej po­dob­nie za­po­mi­nać się. – A zwra­ca­jąc rzecz do Wła­dy­sła­wa, jak­by obo­jęt­nie przy­da: – jest winą na­szą wła­sną, je­że­li do­zna­je­my z wła­snej woli cier­pień, bo każ­dy pa­mię­tać ma… ja­kie są jego po­win­no­ści. – Pro­szę pan­ny Ale­ty ka­zać mi przy­nieść ro­bo­tę, a Ste­fan­ko­wi znie­cić ogień na ko­mi­nie w zwy­czaj­nym moim sa­lo­nie; – resz­tę za­ję­cia się do­mo­we­go zo­sta­wiam jej wła­snym rząd­nym dys­po­zy­cy­jom. – Gło­sem wię­cej uprzej­mym te sło­wa do­koń­czyw­szy, uda­ła się pani C. do po­bocz­nej kom­na­ty, kie­dy pan­na Ale­ta, ści­ga­iąc czas nie­ja­ki za nią oczy­ma z uko­sa, gdy do­sły­sza­ła drzwiow przy­mknię­cie, zna­gła zwró­ci oko ku za­ję­tej skła­da­niem gar­de­ro­by Ali­nie, a nie­mo­gąc dłu­żej uta­ić, co jej cię­ży­ło tak wiel­ce na ję­zy­ku, z całą wy­mo­wą roz­wo­dzić się za­czę­ta.

– Już też ro­zu­mieć nie mogę, co zno­wu moja mowa ob­ra­zić mo­gła tak wiel­ce pa­nią; po co za­wsze taka nie­do­stęp­na, ani razu na­wet – tak albo nie – zgo­ła sło­wa żad­ne­go nie wy­rze­cze ani człe­ku nie do­zwo­li wy­ga­dać się, – Tu zbli­żyw­szy się na­raz do zwier­cia­dła pan­na Ale­ta, za­czy­na po­pra­wiać reszt­ki splo­tów rzad­kie­go wło­sa, i z wzru­sze­niem nie­ja­kiem przy­da! da­li­bóg! gdy­by nie ta żół­cio­wa go­rącz­ka

– kie­dy to na wą­tro­by bo­le­ści za­pa­dłam, – ja­bym nie była tak trud­ną. – Boć nie przy­dam, że bia­łość moja nad śnieg była ja­śniej­szą – spa­dek tej szyi dziś dłu­gą go­rącz­ką stra­wio­nej – nad szy­ję ła­bę­dzią kształt­niej­szy. – Wi­dać to prze­cież jesz­cze – Tak, na coż mę­czyć kogo – kie­dy nas kto ko­cha, cho­ciaż rai nikt nie po­wie­dział o tem. – Sam pan Wła­dy­sław, jak­by mu usta za­mar­z­ły sło­wa z nie­go wy­do­być nie moż­na – prze­cież się znam, nie ła­two przed wzro­kiem moim co uj­dzie – Ale, ale, za­nio­słaś wczo­raj ten kwiat li­po­wy na­sze­mu go­ścio­wi? –

– Za­nio­słam, lecz za­pew­ne stoi tam do­tąd, jak go po­sta­wi­łam.

– Jak­to? nie­chciał wy­pić pan Wła­dy­sław? prze­cież poty by­ły­by naj­lep­sze na jego cier­pie­nie! –

– Do­bra pan­no Ale­to, poci on się aż nad­to, kie­dy się zej­dzie z pa­nią – tu Alin­ka z ci­cha nie­co do­koń­czy – gdy­byś" pan­na sły­sza­ła, jak się wczo­raj oma­wiał z pa­nią na­szą – Boże! gdzie się du­sza jego do­sta­nie!

– Praw­dzi­wie wi­dzę, ie ten pan Wła­dy­sław pie­kła sam szu­ka, nie nie­ba – to mó­wiąc prze­że­gna­ła się pan­na Ale­ta – tak da­lej roz­wo­dzić się za­czy­na – Świę­ty moc­ny od­wra­caj od nie­go te si­dła sza­tań­skie. Już mó­wi­łam tyle razy panu Wła­dy­sła­wo­wi, aby prze­stał bydź tak nie­do­wier­nym – boć to pa­nią na­szą za­pew­ne zra­ża do nie­go naj­moc­niej, kie­dy ni­cze­mu nie wie­rzy. – Wczo­raj gdy mu Ste­fa­nek po­wie­dział, ie wi­dział du­cha – boć sam stróż noc­ny, kie­dy szedł, to mu za­stę­po­wa­ło coś dro­gę, jak cień ja­sny cho­ciaż księ – żyć wła­śnie świe­cił – ani wie­rzyć nie chciał ni­cze­mu, wszyst­ko na­zwał głup­stwem. Wszak­że sama pani mó­wi­ła razu jed­ne­go do mnie: ja­każ­to szko­da tego za­cne­go czło­wie­ka, że ma po­dob­ne uwi­dze­nia, że trwa za­wsze w swo­jem nie­do­wiar­stwie.

– Alin­ka cze­piać się suk­ni sta­rej och­mi­strzy­ni, jak­by nie­co str­wo­żo­na gło­sem przy­ci­szo­nym a po­waż­nym od­po­wie; – Wiesz pan­na Ale­ta, że cio­tyn­kę mo­iej ba­bu­si żyw­cem wzię­li do pie­kła, któ­ra bluź­niąc, ani w du­chy ani w dia­bła nie wie­rzy­ła. – Na­raz jak­by ude­rzo­ne sil­nie tym wy­ra­zem, tak Aliu­ka ja­ko­też pan­na Ale­ta prze­że­gna­ły się po kil­ka­krot­nie. –

– Pa­nis prze­mień du­szę bez­boż­ną – och­mi­strzy­ni ze skru­chą praw­dzi­wą od­rze­cze, – po­dob­no nie­be­spiecz­nie jest bydź w jed­nym domu z ta­kim czło­wie­kiem – Choć szko­da tak przy­stoj­ne­go pa­ni­cza – Aleć się te­raz nie dzi­wię pani na­szej, że go słu­chać nie chce – O !

ja­kiż to sąd cze­kać musi du­szę taką na tam­tym świe­cie!

– Praw­da, wła­śnie ba­bu­sia moja po­wia­da­ią – a ona za­pew­ne praw­dę mó­wi­ła – że tam na łożu Ma­da­jo­wym du­chy pie­kiel­ne, ta­kie­go grzesz­ni­ka go­rzej piec będą, niż na kuch­ni­sku na­szem, kie­dy kuch­mistrz cia­sta pie­cze – a głę­bo­ko wzru­szo­na doda – ach! Boże strzeż du­szy mo­jej, aby się tam nie do­sta­ła!

Pa­nie Chry­ste za­cho­waj nas od złej przy­go­dy! – W tem jak­by "obie na­raz przy­po­mnia­ła coś waż­ne­go pan­na Ale­ta do­koń­czy: – Zmi­łuj się Alin­ku, mia­łaś ka­zać Ste­fan­ko­wi ogień znie­cić w pani po­ko­ju – ja zaś spie­szyć mu­szę wła­śnie do kuch­mi­strza, aże­by nie spa­lił chru­ści­ków do kawy – To rze­kł­szy spiesz­nie wy­cho­dzi, kie­dy Alin­ka za­sta­wiać za­czę­ła swo­je gar­nusz­ki do śmie­tan­ki na tacy jed­ne więk­sze dru­gie mniej­sze, wy­so­kie, sze­ro­kie, pę­ka­te, je­den zaś po­mię­dzy nie­mi tak drob­niuch­ny tak ma­leń­ki, że za­le­d­wie zdo­łał­by się zmie­ścić wen wiel­ki pa­lec. – Była to wła­śnie por­cya wy­mie­rzo­na pan­ny Ale­ty, któ­ra nie lu­bi­ła kawy mlecz­nej ale zato śmie­tan­ka mu­sia­ła bydź tak gę­stą, że prze­wró­cić moż­na było gar­nu­szek spodkiem do góry, a prze­cież kro­pla się nie ula­ła – do­sta­wia­jąc zaś resz­tę im­bry­ków i fi­li­ża­nek na tacę, za­nu­ci­ła pio­sen­kę;

O moj luby! o moj miły!

Wi­dzisz słon­ko nad do­li­ną,

Tam ci słod­ko dni scho­dzi­ły,

Któ­reś pę­dził z twą Ali­ną?

I gdzież je­steś? jam tu jed­na!

Czyż cię wię­cej nie zo­ba­czę?

Jam ci wier­na – ale bied­na!

Któż utu­li moje pła­cze!

Już i z wio­ski pę­dzą trzo­dy,

Już i pa­sterz wra­ca, – śpie­wa;

Sama tyl­ko z tej za­gro­dy

Coż Alin­ka się spo­dzie­wa?

Świ­ta ra­nek – ston­ko wscho­dzi

Nad tym la­skiem ku do­li­nie,

A mój miły nie przy­cho­dzi,

Już za­po­mniał o Ali­nie!

Do­koń­czyw­szy ostat­niej zwrot­ki Alin­ka, za­bie­ra na­ko­niec swe sprzę­ty nsta­wio­ne i szyb­kim kro­kiem wy­cho­dzi. – W prze­ciw­nej stro­nie zam­ku za­czę­ła już wy­da­wać roz­ka­zy skry­pu­lat­na i pa­mięt­na o naj­mniej­szej drob­no­st­ce pan­na Ale­ta – Naj­przód za­dys­po­no­wa­ła, aby śnia­da­nie wnie­sio­no do po­ko­ju gosz­czą­ce­go, – po­tem za­ję­ła się urzą­dze­niem obia­du, przy­rzą­dza­jąc go w ga­ście wy­twor­nym. Już­to skła­dać się miał tak z róż­nych mię­siw przy­sma­ków, kwia­tem – sza­fra­nem – do­pra­wio­nych jako też ciast pącz­ków pulch­nych, pal­co­kru­chów, – Za­le­ci­ła, aby wszyst­ko było tak kru­che, – tak prze­ję­te fry­tu­rą, – żeby i naj­słab­sze żo­łąd­ki stra­wić je mo­gły, – a zęby na­wet pan­ny Ale­ty – prosz­kiem c po­wo­du bo­le­ści wą­tro­bia­nej zru­cho­mia­łe, po­żyć je zdo­ła­ły! –

W środ­ku zam­ku wspa­nia­łe­go, w ob­szer­nej kom­na­cie pań­skiej, pło­nął już ogień trza­skiem smol­ne­go łu­czy­wa na ko­mi­nie, a za­ra­zem ogrze­wał sła­be­go jesz­cze nie­co go­ścia, sie­dzą­ce­go obok pięk­nej swej go­spo­dy­ni.

Dłu­go obo­je wpa­try­wa­li się w pło­mie­ni­ste lice ko­min­ko­we­go ognia, aż Wła­dy­sław gło­sem ta­kim, po któ­rym znać było jesz­cze śla­dy nie­mo­cy, pierw­szy prze­rwie mil­cze­nie.

– Prze­po­mnia­łem pani dzię­ki me zło­żyć naj­czul­sze, za śro­dek sku­tecz­ny, jaki ra­czy­łaś mi wie­czo­ra wczo­raj­sze­go prze­słać – prze­ciw go­rącz­ce mo­jej we­wnętrz­nejł

– W isto­cie de­kokt był tak sku­tecz­ny? – Wła­śnie upo­mi­na­łam pan­nę Ale­tę, aże­by całą un­cyą wpu­ści­ła li­po­we­go kwia­tu.

– Jak­że się pani wy­wdzię­czę za taką o mnie tro­skli­wość! Nie pi­łem de­kok­tu – bo ra­czej wpły­wo­wi mo­ral­ne­mu, my­śli po­cie­sza­ją­cej i bło­giej… żem się stał przed­mio­tem czu­łej tro­skli­wo­ści pani, wię­cej ni­że­li le­kom za­wdzię­czam wy­zdro­wie­nie moje. – Noc mia­łem bes­sen­ną, a jed­nak nie czu­ję osła­bie­nia – bom umysł, du­szę i ser­ce po­krze­piał du­chem pani! – Tak jest, duch mój brał po­karm z du­cha!….

– Nie poj­mu­ję, nie ro­zu­miem pana! –

– Za­raz się wy­tło­ma­czę nie je­st­że po­kar­mem du­cha, co z du­cha pły­nie i do du­cha zno­wu spły­wa? Otoż ta­kim po­sił­kiem był dla mnie wiersz, naj­śwież­szy utwór po­etycz­ny pani – Na­uczy­łem go się na pa­mięć, i mile mi i pręd­ko zbie­gły go­dzi­ny bez­sen­ne.

Tu Wła­dy­sław, z wy­raź­nem za­do­wo­le­niem au­tor­ki od­mó­wił z pa­mię­ci wiersz na­stę­pu­ją­cy.ZA­MEK ZA­KLĘ­TY.

Coż to za jeź­dziec na śnież­nym ko­niu!

Pę­dzi po nocy – sza­bla u boku!

Cu­gle pusz­czo­ne, koń pe­wien kro­ku,

To w pra­wo, w lewo zwra­ca po bło­niu.

I co­raz chy­żej ko­py­tem ci­ska,

Wierz­chem prze­sa­dzi, nie mi­nie rowu,

Zna­gła wspiął w górę, jak­by z na­ro­wu

Za­rżał, w cwał bie­gnie – snać dro­ga bli­ska:

Tam na gór wierz­chu stoi dom bia­ły.

Po pra­wej stro­nie ja­sny krzyż miga,

Dro­ga za­ro­sła, mchem za­ple­śnia­ły

Ster­czy dach wznio­sły, człek zbli­żyć wzdry­ga.

Głu­cho, okrop­nie, jak­by gro­bo­wy

Sze­lest roz­no­sił roz­głos nie­zna­ny,

Gdy się obi­je o pu­ste ścia­ny,

To utnie – to brzmi w wy­raz su­ro­wy!

I któż za­miesz­kać śmie w tych mi­nach?

Mury od­pa­dły, szyb w oknach mało.

Wia­try za­wy­ły po ścian szcze­li­nach,

I szkło w ostat­kach z ję­kiem za­brzmia­ło!

Wil­gny pył ze­wsząd mury osa­dził,

Jak ze­wnątrz, we­wnątrz sprzę­ty w nie­ła­dzie,

Żywy tam nogą swą nie za­wa­dził,

Gad tyl­ko peł­za, peł­ząc po ga­dzie.

0 zdaw­na wi­dać nikt tam nie go­ścił,

Pu­cha­cza chy­ba śpiew wi­chr w noc chło­stał,

Zda­la pies leży, że dłu­go po­ścił,

Znać – bo za ży­cia szkie­let po­zo­stał.

Na­resz­cie noc swój kir roz­wie­si­ła,

Wszyst­ko ukry­te w cie­niów obrza­sku,

Cała na­tu­ra ży­cie uśpi­ła,

Ni uj­rzeć zdo­łasz żad­ne­go bla­sku!

Gość uzbro­jo­ny, ku­rzem okry­ty,

Utnie z ko­py­ta, do zam­ku zmie­rzy,

Sta­nął, ru­ma­ka ręką ude­rzy,

Szyb­ko ze­sko­czy, sta­je jak wry­ty

Dłu­go zdu­mio­ny pa­trzy w oko­ło.

Na­gle krzyż skre­ślił, ko­la­no skło­nił,

Usty coś szep­nął, uchy­lił czo­ło,

Po­wstał, po­pa­trzył – w klam­kę za­dzwo­nił

Nikt nie przy­bli­ża, czyż ży­wej du­szy.

Wię­cej tu nie masz? – więc pie­ści sztu­kiem

W bra­mę ude­rzy, za­mek się kru­szy,

I drzwi ru­nę­ły roz­war­te z hu­kiem!

Jak się mie­wa­cie – czy­liż dzień świ­ta?

Cze­muż tak dłu­go? – ach wi­taj bra­cie! –
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: