Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nienawiść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,25

Nienawiść - ebook

Warszawa, rok 2084. Miłość, powab i czysty rozum to tylko nazwy tabletek poszerzających możliwości tych, których na nie stać. W mieście rządzonym zasadą segregacji generacyjnej i przepełnionym uchodźcami z najbiedniejszych krajów świata - Kuwejtu, Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej – zostaje popełnione morderstwo. Na miejscu zbrodni śledczy znajdują zapiski sprzed 70 lat, dziennik pisany nienawiścią. Już nic nie będzie takie jak wcześniej.

Nowa książka Michała Zygmunta to trzymający w napięciu antykryminał SF, a zarazem dystopia, w której autor przekonująco kreśli wizję kształtu świata będącego efektem dzisiejszej erupcji agresji w sferze polityki i debaty publicznej.

 

Michał Zygmunt (1977) – człowiek-orkiestra, zdarzyło mu się prowadzić talk-show, współtworzyć queerowy magazyn, publikować w opanowanym przez PiS tygodniku i kandydować na prezydenta Wrocławia z ramienia happeningowego komitetu Gwiazdy we Włosach. Autor powieści New Romantic (2007) i Lata walk ulicznych (2010), współautor antologii prozatorskich Wolałbym nie (2009) oraz Mot Nord - podróż na północ (2012). Stypendysta Dagny (2011), PISF (2013), MKiDN (2013) oraz Wyszehradzkiej Rezydencji Literackiej (2014). Nominowany do nagrody Superhiro 2010 za Lata walk ulicznych, finalista, z Karolem Radziszewskim, nagrody filmowej PISF i MSN za projekt Męczeństwo Sebastiana (2012). Grał w filmach Karola Radziszewskiego  - Ludwika Wittgensteina w MS101 (2012) i Antoniego Jahołkowskiego w Książę (2014).

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64682-27-8
Rozmiar pliku: 847 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

Ręko­pis zna­le­zio­ny na miej­scu zbrod­ni

Jadąc do star­ca za­mor­do­wa­ne­go na rogu Radości i Prze­krwio­nych Mięśni, pomyślałem, że żyje­my w naj­lep­szym z możli­wych światów.

P o w a b sen­nie rozpłynął się w mo­ich żyłach, lek­ko z a g ę ś c i ł nastrój, od­czu­wałem przy­jemną sta­bil­ność. Po­przed­niej nocy spałem zna­ko­mi­cie, tyl­ko przez kil­ka­naście mi­nut prze­wra­całem się z boku na bok, w chwi­lach wyśnio­nej zapaśni­czej wal­ki. Byłem ra­dziec­kim wre­stle­rem na za­wo­dach olim­pij­skich w Mo­skwie roku 1980. Przed de­cyzją mo­carstw Za­cho­du o wy­co­fa­niu się z ry­wa­li­za­cji nie należałem do fa­wo­rytów, ale boj­kot igrzysk wca­le mnie nie ucie­szył – przy­jemniej jest prze­grać z naj­lep­szy­mi, niż zwy­ciężać ze słabe­usza­mi… Finałową walkę z re­pre­zen­tan­tem NRD to­czyłem więc w głębo­kim smut­ku. Przy­go­to­wałem na­wet spe­cjal­ny ma­ki­jaż, z cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi za­cie­ka­mi o nie­re­gu­lar­nych kształtach, jak­bym płakał gęsty­mi, atra­men­to­wy­mi łzami. Z try­bun słyszałem nie­sym­pa­tycz­ne uwa­gi na te­mat opra­wy mo­ich oczu; zda­niem niektórych ki­biców przy­po­mi­nała ona kształtem od­byt kałamar­ni­cy. Ma­ki­jaż przy­niósł nie­by­wały efekt. Nie tyl­ko prze­ko­nałem wszyst­kich, że je­stem za­smu­co­ny świa­to­wym boj­kotem igrzysk, co przy­niosło mi wie­le ko­rzyści na­tu­ry po­li­tycz­nej, ale też wybiłem mo­je­go prze­ciw­ni­ka z ryt­mu, dzięki cze­mu zwy­cięstwo stało się łatwiej­sze…

Działanie elik­si­ru pogłębiło się, gdy zwróciłem uwagę na nie­sa­mo­wi­ty kąt, pod ja­kim pro­mie­nie słońca łamały się na fil­trze ozo­no­wym, oświe­tlając ulicę ogni­stozłotym po­bla­skiem. Po­czułem przy­jem­ne odprężenie w mięśniach kręgosłupa i nie­co osunąłem się w fo­te­lu, na chwilę tracąc kon­trolę nad kie­row­nicą. Na szczęście z na­prze­ciw­ka nie je­chał żaden po­jazd, co jed­nak nie prze­szko­dziło mi w krótkiej za­du­mie nad kru­chością człowie­czej eg­zy­sten­cji. Myślałem o tysiącach młodych lu­dzi, których życie kończy się przed­wcześnie; każdego roku, na każdym kon­ty­nen­cie – cóż za nie­spra­wie­dli­wość! Cio­sy w Za­sadę Bio­lo­gi­zmu, je­den z fi­larów na­sze­go po­ko­ju społecz­ne­go, bolą naj­bar­dziej, gdy za­da­je je sama bio­lo­gia.

Prze­ster cze­kał na mnie pod ulu­bio­nym ba­rem z pączka­mi, wciśniętym w wy­so­ki płot, ota­czający Osie­dle Młodej Na­dziei. Wyglądał efek­tow­nie jak za­wsze, w swo­im ela­stycz­nym, żółtym płasz­czu, hełmo­wej czap­ce sty­li­zo­wa­nej na na­kry­cia głowy przed­wo­jen­nych gwiazd Hol­ly­wo­od i oku­la­rach w gru­bej, fałdo­wa­nej opraw­ce. Prze­ster był wśród nas naj­mod­niej­szy, jak każdy, kto zupełnie nie zwra­ca uwa­gi na tren­dy.

– Nie znoszę pra­co­wać tak wcześnie… za­raz, za­raz, nie wyglądasz naj­le­piej. – Spoj­rzał mi su­ro­wo w oczy. – Prze­sia­daj się na­tych­miast, ja pro­wadzę. Po p o w a b i e nie wol­no pro­wa­dzić przez co naj­mniej go­dzinę!

Ru­szył z pi­skiem opon. Sięgnąłem do tor­by z pączka­mi, za­to­piłem zęby w jesz­cze ciepłym cieście, ob­le­pio­nym lu­krem. Smak był in­ten­syw­ny i szcze­ry jak in­ten­cje złotej ryb­ki, co właśnie obie­cała spełnić trzy do­wol­ne życze­nia.

– Wciąż nie dali im ze­zwo­le­nia na przejście za płot – po­wie­dział Prze­ster. – Próbowałem ich po­przeć w urzędzie, i nic. Żadne ar­gu­men­ty nie działają. Na­wet to, że znów po­bi­li sprze­daw­czy­nię…

– Ale kto? L u z e r z y?

– Żebym to ja wie­dział. Pew­nie tak, ale miej­scy nig­dy ich nie złapa­li. Za mały ka­li­ber.

– Do cze­go to doszło, brat bra­tu nie po­ma­ga…

– Władzy na rękę, żeby sklep się za­mknął. Cu­kier tu­czy. Szyb­ko zmie­niający się po­ziom in­su­li­ny po­wo­du­je odkłada­nie się tkan­ki tłuszczo­wej. Ścian­ki na­czyń krwio­nośnych za­ra­stają żółtawą breją, rośnie praw­do­po­do­bieństwo wystąpie­nia zawału ser­ca i chorób no­wo­two­ro­wych. Szko­da gadać. Wpro­wadź mnie le­piej w te­mat.

– Wiem tyle, że to zabójstwo – od­po­wie­działem. – Ofiarą jest jakiś s t a r i k, miesz­kał sa­mot­nie. Właści­wie to nie po­wie­dzie­li nic więcej, wy­rwa­li mnie ze snu.

– Zabójstwo… Je­stem zda­nia, że zabójstwa wca­le nie są naj­gor­szy­mi przestępstwa­mi – oznaj­mił Prze­ster.

– Jak to?

– Ano tak, że co praw­da pro­wadzą do skutków naj­da­lej idących, nie dają się odwrócić i ogólnie są nie­przy­jem­ne dla wszyst­kich za­an­gażowa­nych, ale prze­cież nie są naj­pow­szech­niej­sze. Prze­ciw­nie, są jed­ny­mi z przestępstw naj­rza­dziej występujących! Prze­ciętny oby­wa­tel nie pad­nie ofiarą mor­der­stwa, nie będzie też mu­siał opłaki­wać za­bi­te­go przy­ja­cie­la i członka ro­dzi­ny… Praw­dzi­wy­mi pro­ble­ma­mi są drob­ne kra­dzieże, roz­bo­je, zakłóce­nia porządku! Ile razy doświad­czyłeś zabójstwa? Oczy­wiście poza pracą, jako oby­wa­tel. Nig­dy, praw­da? Pew­nie nie wi­działeś na­wet tru­pa leżącego gdzieś na chod­ni­ku, wtu­lo­ne­go czu­le w po­szczer­bioną kostkę Bau­ma. A pi­jac­kiej im­pre­zy po nocy czy włama­nia do piw­ni­cy? Kra­dzieży ro­we­ru? Ja­kichś wer­bal­nych za­cze­pek, drob­nej kra­dzieży, może na­wet po­bi­cia? To są praw­dzi­we przestępstwa. Zabójstwa ja­rają tyl­ko zbo­czeńców, którzy przy­szli do po­li­cji w na­dziei na ob­co­wa­nie ze świeżą, obcą tkanką. Lu­bisz, Kro­nos, obce tkan­ki?

– Nie lubię – od­po­wie­działem. – Może w sek­sie, w rozsądnych ilościach. Ale i tu nie prze­pa­dam. Trans­i­lvia na­rze­ka, że uni­kam… wiesz… za­spo­ko­je­nia oral­ne­go. Smak nie do końca mi od­po­wia­da.

– Nie lu­bisz ob­cej tkan­ki – Prze­ster po­ki­wał głową. – To na­tu­ral­ne. Obca tkan­ka wpro­wa­dza dez­orien­tujące napięcie na po­zio­mie sub­a­to­mo­wym. Chcesz po pro­stu do­brze wy­ko­ny­wać swoją pracę. Je­steś pro­fe­sjo­na­listą, nie de­wian­tem. Tym­cza­sem taki Se­kre­tar na wi­dok krwi czy śluzu, do­sta­je nie­po­ha­mo­wa­ne­go ata­ku radości…

Prze­rwałem Prze­ste­ro­wi gwałtow­nie, szar­piąc go za rękaw mun­du­ro­wej blu­zy. Coś gorącego i gniew­ne­go wy­buchło mi w płucach i po­mknęło wzwyż, do gałek ocznych, raptow­nie zmie­niając ko­lo­ry­stykę świa­ta. Lo­gi­ka uni­wer­sum runęła jak bia­li prze­chod­nie, jak kwia­ty w ziem­skim jądrze – oko człowie­cze stało się białe, domy stały jed­no­li­tym błęki­tem, a nad rdza­wożółtym nie­bem uno­siła się łuna bijąca z jed­ne­go, kon­kret­ne­go miej­sca, może ki­lo­metr od nas, miej­sca zna­czo­ne­go występkiem. Prze­ster nie pro­te­sto­wał, przy­zwy­cza­jo­ny do mo­ich re­ak­cji; od lat ro­zu­mie­liśmy się bez słów. Zwol­nił, na­chy­lił się nad kie­row­nicą i szepnął:

– W którą stronę?

Nie byłem w sta­nie od­po­wie­dzieć, pod­niosłem więc trzęsącą się dłoń i wska­załem kie­ru­nek: w lewo. Przy­spie­szył, le­d­wie wy­minął sa­mo­bieżny stra­gan z wa­rzy­wa­mi i po­mknął wska­zaną ulicą, potęgując pul­sujące we mnie emo­cje. Czułem je co­raz wyraźniej, sil­niej od własnych: odro­bi­na dumy zmie­sza­nej ze wsty­dem, za­to­pio­ne w ogrom­nej ma­sie lęku, zbyt wyraźnego, by ak­tyw­ność obiek­tu była le­gal­na. Z pew­nością nie cho­dziło o poważne przestępstwo, czułbym się znacz­nie go­rzej, ale ktoś w oko­li­cy złamał właśnie pra­wo i chy­ba ma wy­rzu­ty su­mie­nia.

Od­na­le­zie­nie spraw­cy nie zajęło nam wie­le cza­su. Gdy wy­je­cha­liśmy na ron­do, z którego widać było kil­ka bloków miesz­kal­nych, spożyw­czy mar­ket i szkołę, Prze­ster od razu skie­ro­wał się w stronę li­ceum. Za­sa­da brzy­twy Ockha­ma: jeśli ktoś czy­ni zło, to naj­pew­niej młodzie­niec. Za­par­ko­wa­liśmy przy chod­ni­ku, spe­cjal­nie się nie kryjąc; ra­diowóz był nie­ozna­ko­wa­ny, a my wyglądaliśmy zwy­czaj­nie, jak para nie­do­pa­so­wa­nych gejów – je­den mod­niś, choć męski i zde­cy­do­wa­ny w ru­chach, dru­gi nieśmiały, wy­co­fa­ny, spra­wiający wrażenie pa­syw­ne­go w sek­sie ner­da.

Pa­li­li pa­pie­ro­sy za szkol­nym mu­rem, chro­niąc się za potężnym pniem wy­schniętego drze­wa i kon­te­ne­rem na od­pad­ki. Dziew­czy­na za­re­ago­wała całko­wi­tym spo­ko­jem, jak­by spo­dzie­wała się wpad­ki; wywołało to we mnie sil­ne po­dej­rze­nia, ale nie byłem w sta­nie jej p r z e c z y t a ć. Za bar­dzo ab­sor­bo­wały mnie emo­cje chłopa­ka, a ona nie ge­ne­ro­wała właści­wie żad­nych za­bu­rzeń. Uznałem, że to jakiś nar­ko­tyk. Tym­cza­sem Prze­ster po­wo­li ska­no­wał jej nad­gar­stek; wyświe­tlo­ny ho­lo­gram uka­zy­wał ogromną, trzy­piętrową willę z ogro­dem w sty­lu an­giel­skim. To wyjaśniało sprawę. Należała do zamożnej, sta­bil­nej kla­sy, do kru­chej war­stwy fun­dującej to społeczeństwo, za­pew­niającej reszt­ki spo­ko­ju i punkt od­nie­sie­nia dla ar­mii l u z e r ó w, i jesz­cze licz­niej­sze­go mo­rza m a r z y c i e l i. Mu­sie­liśmy ją wypuścić, zresztą było nam to na rękę; za­wsze le­piej roz­bić za­ko­chaną parę przestępców, sa­mot­ni radzą so­bie znacz­nie go­rzej. Chłopak i bez tego był prze­rażony, ale dziel­nie sta­rał się trzy­mać s t y l. Im­po­no­wała mi jego kla­sa. Prze­ster po­gar­dli­wie ko­men­to­wał skrom­ne miesz­kan­ko w blo­ku i mo­pe­dy pia­sko­we, wyświe­tlo­ne na ho­lo­gra­mie, gro­ził mu aresz­tem, a Gi­jom – tak miał na imię – spo­koj­nie, z po­chy­loną głową, prze­pra­szał za spra­wie­nie kłopo­tu i za­pew­niał, że to ab­so­lut­nie pierw­szy raz. Nie oka­zy­wał lęku, nie błagał o litość, nie za­cho­wy­wał się jak przy­par­te do muru, za­szczu­te zwierzę; tak postąpiłoby na jego miej­scu wie­lu rówieśników w in­nych cza­sach, w re­aliach in­nych kul­tur. Nie był też agre­syw­ny, choć drob­ne za­rod­ki stra­chu i agre­sji tliły się gdzieś w gnieździe jego oso­bo­wości. Ma­sko­wał je zna­ko­mi­cie, trzy­mał się pro­sto, pa­trzył w oczy; mógłby uczyć s t y l u nie­jed­ne­go przed­sta­wi­cie­la wyższej kla­sy…

– Zna­lazłem te pa­pie­ro­sy – mówił. – Na na­szym osie­dlu wie­le osób pali… Zresztą wie pan, Ur­synów nie jest bez­piecz­ny.

– Zna­lazłeś? Tak so­bie leżały? Masz mnie za idiotę? Czy masz mnie za de­bi­la, py­tam?

Prze­ster pod­no­sił głos, a chłopak, mimo że wyraźnie prze­stra­szo­ny, wciąż za­cho­wy­wał twarz. Przełknął ślinę i od­po­wia­dał naj­uprzej­miej, jak tyl­ko umiał. Na­prawdę zna­lazł pa­pie­ro­sy na traw­ni­ku, w po­bliżu baru mo­to­cy­klo­we­go. Chciał spróbować, bo nig­dy wcześniej nie palił. Dziew­czy­na już daw­no wpadła mu w oko, dotąd nie miał szans z po­wo­du dy­stan­su kla­so­we­go, pomyślał, że to jego szan­sa. Że jej za­im­po­nu­je. Ro­zu­miałem go.

– No i wi­dzisz, na­wet nie po­ru­chałeś – mówił Prze­ster. – Wiesz, ile ci gro­zi? Do pięciu lat. Do pięciu lat dur­ne­go życia, za te dwie nie­do­pa­lo­ne faj­ki. Albo i więcej, bo prze­cież widzę, że białoru­skie. Więc z prze­my­tu. A prze­myt nie­le­gal­nej sub­stan­cji to będzie do piętna­stu.

– Proszę… – wy­szep­tał chłopak. – Wiem, że popełniłem poważny błąd. Mogę go na­pra­wić, proszę tyl­ko wska­zać sposób. Proszę mnie po­uczyć cho­ciaż, może ja­kieś pra­ce społecz­ne…

Wi­działem, że tra­ci już opa­no­wa­nie, że mięśnie twa­rzy za­czy­nają fa­lo­wać, pchnięte wyłado­wa­niem emo­cji, że rogówka oka sta­je się bar­dziej wil­got­na, ude­rzył mnie wresz­cie jego strasz­li­wy smu­tek, jego szcze­ry, nie­po­wstrzy­ma­ny strach. Za­chwiałem się i wciągnąłem głęboko po­wie­trze – z e t k n ę l i ś m y się moc­no, tak jak od daw­na nie ze­tknąłem się z żad­nym po­dej­rza­nym. Mu­siałem pomóc.

– Ko­le­go ko­mi­sa­rzu, może odpuśćmy chłopa­ko­wi. Nie­no­to­wa­ny, widać, że ogar­nięty… Po co ma się zmar­no­wać. Może trochę p o w a b u ?

Prze­ster odtrącił moją wyciągniętą dłoń.

– Ko­mi­sa­rzu Kro­nos, proszę nie często­wać po­dej­rza­ne­go. Zresztą dla­cze­go pro­po­nu­je pan roz­wiąza­nia nie­zgod­ne z pra­wem? Pro­ce­du­ra jest ja­sna: złoczyńcę przyłapa­ne­go na gorącym uczyn­ku należy od­wieźć na ko­mi­sa­riat…

– Ale prze­cież cza­sem odstępu­je­my od tej za­sa­dy.

– Myśli pan o sy­tu­acji, w której złoczyńca sta­je się dla nas… przy­dat­ny?

– Tak. Kie­dy ma oczy po obu stro­nach głowy, kie­dy nad­sta­wia uszu, kie­dy co ty­dzień mel­du­je nam, co dzie­je się na osie­dlu, zwłasz­cza w kręgach po­sia­da­czy białoru­skich pa­pie­rosów… Jeśli robi to re­gu­lar­nie, jeśli mówi całą prawdę, za­po­mi­na­my o jego prze­wi­nie­niu… nig­dy nie tra­fia za krat­ki!

Kie­dy wsia­da­liśmy do ra­dio­wo­zu byłem szczęśliwy. Szczęściem chłopa­ka, rzecz ja­sna. Moje emo­cje, skom­pre­so­wa­ne pod ciśnie­niem uczuć po­dej­rza­ne­go, rozpłynęły się w sen­nym stru­mie­niu p o w a b u. Je­cha­liśmy szyb­ko, spraw­nie wy­mi­jając nie­licz­ne auta. Bu­dyn­ki sta­wały się co­raz star­sze, co­raz bar­dziej sza­re. Mniej było płotów, aż w końcu całkiem znikły, po­zo­sta­wiając nie­na­ru­szoną struk­turę uli­cy, odsłoniętą bez­wstyd­nie, po­rzu­coną. Śródmieście – dziel­ni­ca s t a r i k ó w i nie­licz­nych młodych bez­ro­bot­nych – naj­większy z rop­ni na owrzo­dzo­nym cie­le sto­li­cy.

Miej­sce zbrod­ni mieściło się w jed­nym z bloków miesz­kal­nych sprzed stu lat, częścio­wo już znisz­czo­nych (po­dzi­wiałem kre­atyw­ność miesz­kańców, za­kle­jających ko­lo­ro­wym tyn­kiem szczer­by w ele­wa­cji), wciąż jed­nak ema­nujących pew­nym uro­kiem. Przed wejściem zgro­ma­dził się tłum cie­kaw­skich, na ogół eks­cen­trycz­nie ubra­nych sta­ruszków. Na ławce pośrod­ku podwórka sie­działo trzech młodych Du­baj­czyków żujących liście po­rzecz­ki. Pa­trzy­li na nas obojętnie, ru­szały się tyl­ko ich żuchwy. Wokół nich wy­czu­wałem pustkę.

– Skąd tu­taj czar­ni? – spy­tałem.

– Na­mnożyło się tego po osie­dlach. Tu miesz­kają głównie ci z Emi­ratów, pra­cują w se­gre­ga­cji śmie­ci i w por­cie rzecz­nym. Po­dob­no na Gocławiu naj­więcej te­raz Sau­dyj­czyków, ale sam nie wiem, nie byłem tam od lat – Prze­ster splunął i lek­ko po­pchnął mnie do środ­ka, obok umun­du­ro­wa­nych krawężników, usiłujących za­pro­wa­dzić porządek wśród gapiów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: