Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niezwykli klienci Temidy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niezwykli klienci Temidy - ebook

Sprzedawczyk książę Adam Poniński, aferzystka z dworu króla Stasia – Dogrumowa, spadkobiercy Chopina, hrabina Janina Potocka procesująca się o wiślane piaski, hrabia August („Gucio”) Potocki handryczący się z koleją o spóźniony pociąg, Władysław Reymont dochodzący na sądowej sali odszkodowania za kolejowy wypadek, pierwsi lekarze przed sądem, Wincenty Pol i Aleksander Fredro – ofiary austriackiego wymiaru sprawiedliwości, Józef Ignacy Kraszewski skazany za szpiegostwo na rzecz Francji przez sąd Rzeszy, szewc Stanisław Hiszpański, hrabia Ronikier i baron Bisping skazani za zabójstwo – oto niektórzy bohaterowie z XVIII, XIX i początków XX wieku tego historycznego pitawalu.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0256-4
Rozmiar pliku: 691 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Nie­zwy­kli klien­ci Te­mi­dy: sprze­daw­czyk ksią­żę Adam Po­niń­ski, afe­rzyst­ka z dwo­ru kró­la Sta­sia – Do­gru­mo­wa, spad­ko­bier­cy Cho­pi­na, hra­bi­na Ja­ni­na Po­toc­ka pro­ce­su­ją­ca się o wi­śla­ne pia­ski, hra­bia Au­gust („Gu­cio”) Po­toc­ki han­dry­czą­cy się z ko­le­ją o spóź­nio­ny po­ciąg, Wła­dy­sław Rey­mont do­cho­dzą­cy na są­do­wej sali od­szko­do­wa­nia za ko­le­jo­wy wy­pa­dek, pierw­si le­ka­rze przed są­dem, Win­cen­ty Pol i Alek­san­der Fre­dro – ofia­ry au­striac­kie­go wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści, Jó­zef Igna­cy Kra­szew­ski ska­za­ny za szpie­go­stwo na rzecz Fran­cji przez Sąd Rze­szy, szewc Sta­ni­sław Hisz­pań­ski, hra­bia Ro­ni­kier i ba­ron Bi­sping ska­za­ni za za­bój­stwo – oto nie­któ­rzy bo­ha­te­ro­wie z XVIII, XIX i po­cząt­ków XX wie­ku tego hi­sto­rycz­ne­go pi­ta­va­la.

Na­stęp­ni nie mniej gło­śni sta­wa­li już przed są­da­mi Pol­ski mię­dzy­wo­jen­nej, a po­tem ko­mu­ni­stycz­nej. Pro­ce­sy z tego ostat­nie­go okre­su, bar­dziej zna­ne, któ­re ob­ro­sły li­te­ra­tu­rą, zo­sta­ły w tym zbio­rze po­mi­nię­te.

Au­tor sta­rał się przed­sta­wić róż­no­rod­ne spra­wy są­do­we: za­rów­no cy­wil­ne, jak i po­li­tycz­ne oraz kry­mi­nal­ne. Miał przy tym na­dzie­ję, że wła­śnie dzię­ki tej róż­no­rod­no­ści osób i spraw, a tak­że roz­strzy­gnięć są­do­wych, uda mu się po­ka­zać funk­cjo­no­wa­nie wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści w róż­nych okre­sach. Pro­ce­sy te wy­da­wa­ły mu się jako wie­lo­let­nie­mu spra­woz­daw­cy są­do­we­mu o za­cię­ciu hi­sto­rycz­nym fra­pu­ją­ce ze wzglę­dów oby­cza­jo­wych, ju­ry­dycz­nych czy też po pro­stu god­ne przy­po­mnie­nia jako nie­zwie­trza­łe do dziś sen­sa­cje sprzed lat.

Nie jest to by­najm­niej ja­kiś ca­ło­ścio­wy pi­ta­val, wy­bór pro­ce­sów jed­no­rod­nych czy zbli­żo­nych te­ma­tycz­nie. Jest to po pro­stu pi­ta­val cał­ko­wi­cie su­biek­tyw­ny. Nie­któ­re pro­ce­sy au­tor ob­ser­wo­wał z pra­so­wej ławy; więk­szość zo­sta­ła zre­kon­stru­owa­na na pod­sta­wie cza­so­pism fa­cho­wych, ta­kich jak „Ga­ze­ta Są­do­wa War­szaw­ska” (1872-1914), co­dzien­nych ga­zet lub hi­sto­rycz­nych opra­co­wań. Je­śli ten wy­bór rów­nież Czy­tel­ni­ko­wi wyda się traf­ny i in­te­re­su­ją­cy sa­tys­fak­cja bę­dzie obu­stron­na.Facjendy Xięcia Pana

ZA CZA­SÓW STA­RO­POL­SKICH – jesz­cze nim żar­łocz­ni są­sie­dzi roz­gra­bi­li mię­dzy sie­bie na­sze zie­mie i po­dzie­li­li się jak tłu­stym ką­skiem sła­bą we­wnętrz­nie Rze­czą­po­spo­li­tą – naj­gło­śniej­szą i naj­bar­dziej sen­sa­cyj­ną uciecz­ką z wię­zie­nia po­pi­sał się Adam ksią­żę Po­niń­ski. Jego schwy­ta­nie, a póź­niej pro­ces przed Są­dem Sej­mo­wym dłu­go trzy­ma­ły w na­pię­ciu całą War­sza­wę.

Był to ma­gnat od­po­wie­dzial­ny za pod­ży­ro­wa­nie przez nasz sejm aktu pierw­sze­go roz­bio­ru, dzię­ki nie­mu i in­nym sprze­daw­czy­kom po­zor­nie przy­najm­niej na­brał on zna­mion le­gal­no­ści. Czło­wiek cał­ko­wi­cie za­prze­da­ny ob­cym dwo­rom; to dzię­ki księ­ciu i po­dob­nym mu kre­atu­rom – czę­sto zwer­bo­wa­nym z jego wła­śnie po­rę­ki – re­ali­zo­wa­ły one w War­sza­wie wła­sną po­li­ty­kę i krok po kro­ku do­pro­wa­dzi­ły do ta­kiej anar­chii w Pol­sce, że mo­gły ją otrzy­mać po­da­ną nie­mal na zło­tym pół­mi­sku.

Po­niń­ski tra­fił do wię­zie­nia w do­bie Sej­mu Wiel­kie­go zwa­ne­go in­a­czej Czte­ro­let­nim. Wte­dy to wła­śnie na co świa­tlej­szych Po­la­ków przy­szło opa­mię­ta­nie – je­den z po­słów mógł wresz­cie do­no­śnie za­wo­łać na se­sji 4 czerw­ca 1789 r. przed ob­ra­du­ją­cy­mi Naj­ja­śniej­szy­mi Sta­na­mi: „Już przy­szła mi­nu­ta, że złość i wy­stęp­ki na jaw wy­cho­dzą i że mo­żem po­ka­zać, jaką mają za­pła­tę zdraj­cy oj­czy­zny”.

Za­nim to na­stą­pi­ło, żył so­bie ja­śnie oświe­co­ny ksią­żę jak pą­czu­szek w ma­śle w zbied­nia­łym i sła­bo­wi­tym kra­ju. Im go­rzej żyło się wszyst­kim, tym on miał się le­piej, żył bo­ga­ciej i barw­niej; rzecz jak­że czę­sta w la­tach kry­zy­sów, cha­osu i ano­mii, gdy czło­wiek ob­da­rzo­ny spry­tem, a po­zba­wio­ny wszel­kich skru­pu­łów, za­czy­na ro­bić śmia­łe i ry­zy­kanc­kie in­te­re­sy. For­tu­nę zdo­był ogrom­ną, ale uzy­ska­ne dro­gą róż­nych „fa­cjend” pie­nią­dze top­nia­ły mu w rę­kach jak śnie­gi pod mar­co­wym słoń­cem.

To on nie­wąt­pli­wie do­star­czył Fry­de­ry­ko­wi II – któ­re­go my przy­najm­niej nie po­win­ni­śmy na­zy­wać Wiel­kim – naj­bar­dziej wy­ra­zi­ste­go przy­kła­du do uogól­nie­nia, że Po­la­cy „go­to­wi są do­pu­ścić się naj­więk­szej pod­ło­ści, aby do­stać du­ka­ta, a za­raz po­tem tego du­ka­ta wy­rzu­cą przez okno”. Tacy wła­śnie jak on da­wa­li mu też asumpt do afo­ry­stycz­nej wręcz kon­sta­ta­cji, iż „za zło­to moż­na wszyst­ko w Pol­sce zdzia­łać” i ten sta­ry ku­twa w ko­ro­nie, z któ­re­go skner­stwa śmia­ła się cała Eu­ro­pa, że ro­sół od go­to­wa­nych ja­jek zwykł był roz­da­wać ubo­gim, dla księ­cia pod­skar­bie­go kil­ka­krot­nie po­trzą­snął sa­kiew­ką i wy­su­płał zło­te du­ka­ty, bo ra­cho­wać jed­nak po­tra­fił i wie­dział, że ta in­we­sty­cja – aku­rat w tego czło­wie­ka – w przy­szło­ści opła­ci się sto­krot­nie. Nie miał dla nie­go jed­nak­że ani wzglę­dów, ani nie czuł sym­pa­tii, bo gdy Po­niń­skie­mu za­czął się w ro­dzin­nym kra­ju pa­lić grunt pod no­ga­mi i czy­nił pew­ne kro­ki, by zo­stać pru­skim pod­da­nym, umknął mu swej ła­ski, mimo że aku­rat w tym cza­sie ksią­żę ob­wieś był przy spo­rej go­tów­ce i ma­jąt­kach.

„Jest toto je­dy­na oso­bi­stość w War­sza­wie, któ­rą się brzy­dzę” – taką opi­nię o Ada­mie Po­niń­skim zo­sta­wił w swych Dzien­ni­kach Er­nest von Lehn­dorff, szam­be­lan dwo­ru pru­skie­go czę­sto prze­by­wa­ją­cy w Pol­sce. Nie wszy­scy wszak­że byli o nim tak złe­go zda­nia, bo choć pod­skar­bi zwiódł wie­lu i dla pie­nię­dzy go­tów był się pod­jąć naj­więk­sze­go świń­stwa, nie ba­cząc na wcze­śniej­sze zo­bo­wią­za­nia, je­den z re­zy­den­tów ca­ry­cy przy dwo­rze Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta wy­sta­wił jak naj­lep­sze świa­dec­two jego sta­ło­ści, pod­kre­śla­jąc z uzna­niem, że in­te­re­sów ro­syj­skich nie za­wiódł ani razu. Pła­co­no mu więc z tam­tej stro­ny mie­sięcz­nie pen­sję w zło­tych du­ka­tach i oko­licz­no­ścio­we gra­ty­fi­ka­cje za róż­ne zle­ce­nia eks­tra bez żad­nej zwło­ki i skru­pu­lat­nie, od cza­su gdy am­ba­sa­dor Sol­dem uzy­skał od nie­go Cy­ro­graf bez­względ­ne­go po­słu­szeń­stwa z datą 8 czerw­ca 1772 r. W wie­lu przy­pad­kach te wła­śnie pie­nią­dze – gdy ksią­żę prze­grał w kar­ty lub prze­fry­mar­czył w inny spo­sób po­sia­da­ne pa­ła­ce, ma­jąt­ki i inne klej­no­ty – były je­dy­nym jego „spo­so­bem do ży­cia”. Mógł więc z czy­stym su­mie­niem mó­wić, że uczci­wie za­ro­bił te du­ka­ty, bo uczci­wie mu je wy­pła­co­no.

Ro­da­cy wszak­że nie byli tego zda­nia i gdy tyl­ko na­sta­ły spo­sob­ne do ta­kich roz­ra­chun­ków dni, ksią­żę Adam tra­fił do wię­zie­nia. My­lił­by się jed­nak ten, kto by przy­pusz­czał, że za­mknię­to go w wię­zie­niu „praw­dzi­wym”. War­sza­wa nie mia­ła w tych la­tach za­kła­du kar­ne­go god­ne­go tak wy­so­kie­go do­stoj­ni­ka, choć mi­tra ksią­żę­ca, któ­rą się szczy­cił, była jesz­cze cał­kiem zie­lo­na, bo do­stał ją do­pie­ro od sej­mu roz­bio­ro­we­go w „uzna­niu za­sług”, któ­re wów­czas po­ło­żył. W Domu Po­pra­wy, czy­li Cuch­thau­zie przy ul. Po­kor­nej, za­my­ka­no wte­dy ów­cze­snych pa­so­ży­tów, ale bied­nych; do Pro­chow­ni przy ul. Mo­sto­wej tra­fia­ły głów­nie miej­skie szu­mo­wi­ny; w ra­tu­szu trzy­ma­no róż­nych kry­mi­na­li­stów po­śled­niej­sze­go for­ma­tu, a wie­ża mar­szał­kow­ska prze­zna­czo­na dla szlach­ty była zruj­no­wa­na. Po­niń­ski był więź­niem sta­nu i mógł zo­stać za­mknię­ty albo w Zam­ku, albo w pa­ła­cu Kra­siń­skich, bo tam, na dole, po pra­wej stro­nie, miał swe lo­ka­le De­par­ta­ment Ju­rys­dyk­cji Mar­szał­kow­skiej.

Tak oto pod­skar­bi ko­ron­ny ze swe­go pa­ła­cu prze­niósł się do Pa­ła­cu Rze­czy­po­spo­li­tej, bo tak po­wszech­nie na­zy­wa­no pa­łac Kra­siń­skich, gdy zo­stał od­ku­pio­ny na po­trze­by in­sty­tu­cji rzą­do­wych. Nie tyl­ko do­stał tu miesz­ka­nie; Rzecz­po­spo­li­ta, któ­rą przez całe lata ogra­biał i łu­pił, aż w koń­cu za­prze­dał część jej te­ry­to­riów, da­wa­ła mu – nie­wąt­pli­wie do­sko­na­ły i god­ny ran­gi – wikt, cho­ciaż wo­bec po­spo­li­tych kry­mi­na­li­stów sto­so­wa­no za­sa­dę, że w wię­zie­niu mu­sie­li się utrzy­my­wać wła­snym sump­tem.

Nie było to pierw­sze uwię­zie­nie Ada­ma Po­niń­skie­go; w 1778 r. aresz­to­wa­no go w Ber­li­nie i za­mknię­to w wię­zie­niu za dłu­gi. Był to jego chud­szy okres, gdy za­cią­gnął tyle zo­bo­wią­zań fi­nan­so­wych wśród swo­ich i ob­cych, że mimo ogrom­nej in­wen­cji, je­śli cho­dzi o wy­ci­ska­nie ze­wsząd pie­nię­dzy, w sto­li­cy Prus do­pa­dli go tam­tej­si wie­rzy­cie­le.

Lata naj­więk­szej pro­spe­ri­ty miał już wła­ści­wie za sobą. Uro­dzo­ny w 1732 r. ka­rie­rę fi­nan­so­wą i po­li­tycz­ną za­czął przed trzy­dziest­ką; wte­dy to zo­stał po­słem na sejm i tak od po­cząt­ku pil­no­wał swo­ich in­te­re­sów, że za stra­ty po­nie­sio­ne „z ty­tu­łu prze­mar­szu ob­cych wojsk” wy­ci­snął od sej­mu cał­kiem okrą­głą sum­kę. Na­wet na swym ożen­ku zro­bił zu­peł­nie nie­zły in­te­res, po­nie­waż po­ślu­bie­nie pan­ny z do­brze usta­wio­nej ro­dzi­ny po­zwo­li­ło mu do­stać się mię­dzy dy­gni­ta­rzy, uzy­skać ty­tuł kuch­mi­strza ko­ron­ne­go. Wkrót­ce zo­stał wy­na­gro­dzo­ny or­de­rem Orła Bia­łe­go, a jego dal­sza ka­rie­ra przed­sta­wia­ła się bar­dzo obie­cu­ją­co, bo za po­słusz­ne wy­ko­ny­wa­nie roz­ka­zów ko­lej­nych mo­co­daw­ców i pa­tro­nów – a zmie­niał ich dość czę­sto – szedł co­raz wy­żej. Do­chra­pał się na­wet funk­cji pod­skar­bie­go ko­ron­ne­go, a więc mi­ni­stra skar­bu, co przy jego pa­zer­no­ści sta­ło się na­tych­miast eg­zem­pli­fi­ka­cją po­rze­ka­dła o wpusz­cze­niu wil­ka do owczar­ni. Sejm cią­gle go „ob­da­ro­wy­wał” ja­ki­miś do­bra­mi „w uzna­niu za­sług”, choć już w la­tach 60. – jak od­no­to­wa­ła au­tor­ka jego bio­gra­fii – „fi­gu­ru­je jako je­den z naj­po­waż­niej­szych jur­gielt­ni­ków” Rep­ni­na.

W po­ło­wie na­stęp­nej de­ka­dy – gdy wy­da­wa­ło się, że zy­skał już na za­wsze wzglę­dy for­tu­ny – wy­sta­wił na Fa­wo­rach kosz­tow­ny pa­ła­cyk przy ul. Czuj­nej, an­ga­żu­jąc do za­pla­no­wa­nia tego sze­ścio­bocz­ne­go bu­dyn­ku jed­ne­go z bar­dziej wzię­tych ów­cze­śnie ar­chi­tek­tów – Efra­ima Schro­ege­ra. Już samą na­zwą tego obiek­tu: Sans Gêne (bez skrę­po­wa­nia, bez że­na­dy), za­ak­cen­to­wał wła­ści­ciel jego cha­rak­ter; tu za­miesz­ki­wa­ła jego ko­chan­ka, Pie­kar­czan­ka, któ­rą wy­dał za jed­ne­go ze swych fa­ga­sów; tu też urzą­dzał gło­śne w ca­łym mie­ście hu­lan­ki.

Jesz­cze bar­dziej niż ziom­kom im­po­no­wał od­wie­dza­ją­cym War­sza­wę cu­dzo­ziem­com. Jo­hann Ber­no­ul­li, uczo­ny Szwaj­car, taki po­zo­sta­wił opis tego pa­ła­cu: „Na dole. Je­śli się nie mylę, ni­żej po­zio­mu zie­mi na­okół domu znaj­du­je się wiel­ka, niby to dzi­ka gro­ta, dzie­lą­ca dwa ślicz­ne po­ko­je, z któ­rych je­den ma ła­zien­kę i ozdo­bio­ny jest kosz­tow­ny­mi musz­la­mi i mor­ski­mi ro­śli­na­mi. Nad gro­tą mie­ści się okrą­gły sa­lon, któ­ry dzię­ki wi­szą­cym tu per­spek­ty­wicz­nie ma­lo­wa­nym kra­jo­bra­zom i przy­cię­tym drze­wom spra­wia wra­że­nie na­der przy­jem­ne­go ga­iku. Wi­dzia­łem w nim kil­ka pięk­nych mar­mu­ro­wych po­pier­si, kil­ka urn i dwie rzeź­bio­ne gru­py. Nad jed­nym z dwóch ma­łych dol­nych po­koi znaj­du­je się sy­pial­nia w kształ­cie tu­rec­kie­go na­mio­tu, nad dru­gim – rów­nież sy­pial­nia, cała wy­ło­żo­na zwier­cia­dła­mi ozdo­bio­ny­mi li­ść­mi i za­bez­pie­czo­ny­mi po­ma­lo­wa­ny­mi na zie­lo­no krat­ka­mi. Z okrą­głe­go, wy­obra­ża­ją­ce­go gaik po­ko­ju pro­wa­dzą w górę scho­dy do znaj­du­ją­cej się nad nim ni­szy czy ga­le­rii dla or­kie­stry, a stąd jesz­cze bar­dziej w górę, aż na bla­sza­ny dach domu, z któ­re­go obej­rzeć moż­na ogród i pięk­ną oko­li­cę”.

W tym sa­mym cza­sie stał się Po­niń­ski wła­ści­cie­lem Wiel­kiej Woli; przy oka­zji tej trans­ak­cji moc­no nad­we­rę­żył skarb ko­ron­ny. Miał też pa­łac na No­wym Świe­cie, dwo­rek przy Mo­ko­tow­skiej i jesz­cze ja­kieś nie­ru­cho­mo­ści. W związ­ku z ty­lo­ma „lo­kal­no­ścia­mi” var­sa­via­ni­ści pod­kre­śla­ją jed­ną przy­najm­niej za­słu­gę tego ma­gna­ta: oto chcąc wy­twor­nie ume­blo­wać swe domy, spro­wa­dził z Neu­wied w Nad­re­nii kil­ku zna­ko­mi­tych sto­la­rzy, któ­rzy dali po­czą­tek naj­bar­dziej wzię­tym fir­mom me­blar­skim w mie­ście. Jak więc wi­dzi­my, cza­sem i z ego­izmu i roz­rzut­no­ści może mi­mo­wol­nie wy­nik­nąć coś po­ży­tecz­ne­go.

Po­niń­skie­go cią­gle nie za­do­wa­lał stan po­sia­da­nia, wzniósł więc na Woli jesz­cze je­den pa­łac, za­pro­jek­to­wa­ny przez zna­ne­go bu­dow­ni­cze­go i mi­strza sztu­ki ogrod­ni­czej – Szy­mo­na Zuga. By przy­spo­rzyć so­bie do­cho­dów, wy­naj­mo­wał ten pa­łac na eli­tar­ne przy­ję­cia. Tu ulo­ko­wał na ja­kiś czas wra­ca­ją­ce­go z Pe­ters­bur­ga gło­śne­go al­che­mi­ka i szar­la­ta­na – Jó­ze­fa Bal­sa­mo, zna­ne­go jako hr. Ca­glio­stro, roz­sła­wio­ne­go w póź­niej­szych la­tach przez Alek­san­dra Du­ma­sa (ojca). W tym cza­sie, a był to rok 1780, Po­niń­ski moc­no cier­piał na brak go­tów­ki, ła­two więc dał się zła­pać na obiet­ni­cę wy­ro­bu sztucz­ne­go zło­ta. „Ca­glio­stro – drwił po­tem An­to­ni Ma­gier – smer­glił w ty­giel­kach z pa­nem; sam wy­je­chał z pie­niędz­mi, a panu bo­gactw na­dzie­ję zo­sta­wił”. Moż­na so­bie wy­obra­zić, jak śmia­ła się War­sza­wa, gdy wło­ski na­cią­gacz wy­je­chał do Pa­ry­ża, wy­cią­gnąw­szy od miej­sco­we­go na­cią­ga­cza parę ty­się­cy praw­dzi­wych zło­tych du­ka­tów.

Pierw­sza po­ło­wa lat 70. to lata naj­buj­niej­sze­go roz­kwi­tu jego po­dej­rza­nych in­te­re­sów. Wy­my­ślił wte­dy, jak moż­na prze­czy­tać w Pa­mięt­ni­ku aneg­do­tycz­nym z cza­sów Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta L. Ciesz­kow­skie­go – nowy spo­sób „han­dlo­wa­nia do­bra­mi i ku­po­wa­nia ma­jąt­ków bez pie­nię­dzy, na fa­cjen­dy”. To ta­jem­ni­czo brzmią­ce sło­wo do dziś zna­ne jest w prze­stęp­czym slan­gu, do któ­re­go tra­fi­ło z ła­ci­ny przez ję­zyk wło­ski i ozna­cza zło­dziej­ską zdo­bycz; w tym sa­mym sen­sie było uży­wa­ne już za cza­sów sta­ro­pol­skich i naj­le­piej okre­śla cha­rak­ter in­te­re­sów księ­cia, któ­ry po­słu­gi­wał się na rów­ni pod­stę­pem, jak i oszu­stwem.

„Był to – za­pi­sał inny kro­ni­karz war­szaw­skiej co­dzien­no­ści, cy­to­wa­ny tu już An­to­ni Ma­gier – wy­raz wy­ni­kły z tech­no­lo­gii ks. Po­niń­skie­go, pod­skar­bie­go ko­ron­ne­go, zna­ne­go ze swej do­ści­gło­ści, do­świad­czo­nej w zwy­kle przez sie­bie uży­wa­nym han­dlu na do­bra, sumy i inne po­sia­dło­ści bez żad­nej hi­po­te­ki, bo w cu­dzych na­wet rę­kach jesz­cze zo­sta­ją­cych, z któ­rych to w za­mian zra­zu dla obu stron po­wab­nych ta­ko­we póź­niej wzra­sta­ły za­wi­kła­ne spra­wy, iż by­wał to czę­sto nie­wy­sno­wa­ny wę­zeł dla bie­głych na­wet praw­ni­ków”. Nic więc dziw­ne­go, że jak za­świad­cza inny już au­tor, ksią­żę był jed­nym z naj­częst­szych klien­tów sta­ro­pol­skiej Te­mi­dy – tyle miał róż­nych pro­ce­sów i tylu z nie­go żyło pa­tro­nów, jak ów­cze­śnie na­zy­wa­no ad­wo­ka­tów.

Do­brze mieć u Pa­nów wzglę­dy

gład­ko idą fa­cjen­dy

co nie­daw­no był go­ło­tą,

świe­ci się w kie­sze­ni zło­to

– przy­ci­nał w jed­nej z sa­tyr Ka­je­tan Wę­gier­ski, przy­glą­da­jąc się naj­pew­niej ka­rie­rze tego wła­śnie czło­wie­ka. Ów na pew­no nie przej­mo­wał się po­dob­ny­mi przy­cin­ka­mi, cie­sząc się, iż może im­po­no­wać war­szaw­skiej so­cje­cie, co wprost uwiel­biał.

Po­niń­ski czer­pał do­cho­dy i z łyż­wo­we­go mo­stu, któ­ry wy­sta­wił wła­snym sump­tem na Wi­śle w za­mian za pra­wo po­bie­ra­nia przez 10 lat opłat (2 gro­sze od pie­sze­go, 20 od ła­dow­ne­go po­jaz­du) za prze­jazd i prze­cho­dze­nie. Do­sta­wał też ja­kieś sumy jako udzia­ło­wiec mo­no­po­lu te­atral­ne­go. Wcho­dził nad­to do spół­ki, któ­ra za­ło­ży­ła klub gier ha­zar­do­wych w pa­ła­cu Ra­dzi­wił­łow­skim – tu jed­nak jego do­cho­dy były nie­wąt­pli­wie o wie­le niż­sze niż wy­dat­ki, grał bo­wiem w kar­ty nie­zwy­kle ostro i był na­zy­wa­ny po­wszech­nie „kró­lem fa­ra­ona” od jed­nej z naj­po­pu­lar­niej­szych gier tam­te­go cza­su. W sa­mym tyl­ko lip­cu 1782 r. prze­grał do in­ne­go księ­cia ob­wie­sia, tak­że nie­prze­cięt­ne­go ha­zar­dzi­sty, Mar­ci­na Lu­bo­mir­skie­go, o wie­le wię­cej, niż brał rocz­nie od Stac­kel­ber­ga, am­ba­sa­do­ra ca­ry­cy.

Czyż wi­dząc taką roz­rzut­ność, miał się nie zży­mać Fry­de­ryk II? W War­sza­wie opo­wia­da­no o po­dob­nych fak­tach ra­czej z nut­ką za­wist­ne­go po­dzi­wu niż z przy­ga­ną; je­dy­nie bi­skup Kra­sic­ki, chłosz­czą­cy ostrą sa­ty­rą współ­cze­snych, choć i sam nie był bez grzesz­ków, przy­pa­dek Po­niń­skie­go wy­ko­rzy­stał do na­uki ro­da­ków, drwiąc z nie­go bez­li­to­śnie:

W ta­kie go fa­cjen­dy wpra­wił kunszt ło­trow­ski,

że w rok po­szły in­tra­ty, i sumy, i wio­ski.

Od 1782 r. – jak czy­ta­my w ży­cio­ry­sie księ­cia w Pol­skim słow­ni­ku bio­gra­ficz­nym – „nie­wy­pła­cal­ność Po­niń­skie­go, dłuż­ni­ka wie­lu szla­chec­kich i se­na­tor­skich ro­dzin, a tak­że ban­kie­rów pol­skich i ho­len­der­skich, sta­no­wi­ła je­den z waż­niej­szych pro­ble­mów eko­no­micz­nych Rzpli­tej”.

W sierp­niu 1785 r. przy­szły na ja­śnie oświe­co­ne­go afe­rzy­stę ostat­nie ter­mi­ny: oto Ko­mi­sja Skar­bo­wa, któ­ra do tej pory ogra­ni­cza­ła się do na­kła­da­nia aresz­tu na róż­ne jego pen­sje i re­kwi­ro­wa­ła nie­któ­re do­cho­dy, ogło­si­ła ban­kruc­two Po­niń­skie­go; ode­bra­no mu nad­to ad­mi­ni­stra­cję mo­stu.

Ob­wo­ła­nie ban­kru­tem mia­ło i wte­dy bar­dzo przy­kre kon­se­kwen­cje dla de­li­kwen­ta, wią­za­ło się bo­wiem z wie­lo­ma uciąż­li­wo­ścia­mi, unie­moż­li­wia­ją­cy­mi nie­kie­dy po­now­ne „sta­nię­cie na nogi” na­wet czło­wie­ko­wi uczci­we­mu, nie mó­wiąc już o pro­wa­dzą­cym swe in­te­re­sy w spo­sób po­dej­rza­ny czy wręcz nie­uczci­wy. Jak kie­dyś pod­czas kon­trak­tów, czy­li zjaz­dów han­dlo­wych – co od­no­to­wał pa­mięt­ni­karz Jan Du­klan Ochoc­ki – „wiel­ki był na­cisk u księ­cia, tak szlach­ta nio­sła mu pie­nią­dze”, tak te­raz rzu­ca­no się tłum­nie, by od­zy­skać choć mar­ne reszt­ki po­wie­rzo­nych oszczęd­no­ści.

Po roku z górą wy­sta­wio­no Po­niń­skie­mu fi­nan­so­wy na­gro­bek – oto Try­bu­nał Lu­bel­ski (w sto­li­cy tego typu spraw nie roz­pa­try­wa­no) swo­im de­kre­tem wy­zna­czył zjazd po­dzia­ło­wy jego ma­jęt­no­ści. Parę na­stęp­nych lat trwa­ła pro­ce­du­ra po­dzia­ło­wa i po­rząd­ko­wa­nie za­wi­kła­nych spraw ma­jąt­ko­wych księ­cia.

Fi­nan­so­wo był skoń­czo­ny. Ry­chło mia­ło się oka­zać, że nie tyl­ko in­tra­ty i pa­ła­ce, ale stra­cić może znacz­nie wię­cej, bo gło­wę. Choć wie­le jego spra­wek kwa­li­fi­ko­wa­ło się przed try­bu­na­ły, nikt przed­tem nie śmiał go po­zwać i wsz­cząć pro­ce­su, a z urzę­du w owych cza­sach po­stę­po­wa­nia są­do­we­go nie pro­wa­dzo­no. We­dług pra­wa sta­ro­pol­skie­go de­la­tor, czy­li oskar­ży­ciel, ry­zy­ko­wał ma­ją­tek, a na­wet gło­wę, je­śli spra­wa była gar­dło­wa, gdyż w ra­zie unie­win­nie­nia, co w tam­tych cza­sach i są­dach za­wsze było moż­li­we, wy­mie­rza­no mu taką karę, jaka gro­zi­ła oskar­żo­ne­mu, a już na pew­no nie oby­ło­by się bez kary wie­ży.

Gdy pa­trzy się na ko­le­je losu księ­cia pod­skar­bie­go, do­strzec moż­na wy­raź­nie, jak ra­zem z pie­niędz­mi tra­ci się i wpły­wy, i po­par­cie moż­nych pro­tek­to­rów, zwłasz­cza gdy oni sami mają kło­po­ty lub chcą ich po pro­stu unik­nąć, nie an­ga­żu­jąc się w obro­nę czło­wie­ka, któ­rym na do­da­tek gar­dzą. Ksią­żę od­da­wał ogrom­ne usłu­gi ościen­nym dwo­rom i mógł li­czyć na ich wzglę­dy, naj­bar­dziej ze stro­ny re­zy­den­tów ro­syj­skich. Jed­nak­że ci mie­li więk­sze zmar­twie­nia bio­rą­ce się stąd, iż wo­bec za­an­ga­żo­wa­nia się po­li­tycz­ne­go Ro­sji na in­nych te­re­nach za­czął się moc­no chwiać jej pro­tek­to­rat nad Rze­czą­po­spo­li­tą i Pol­ska się co­raz bar­dziej eman­cy­po­wa­ła, dą­żąc jed­no­cze­śnie do prze­pro­wa­dze­nia re­form i wzmoc­nie­nia swej siły.

Poza tym, gdy­by to nie było ana­chro­ni­zmem, bo przy­sło­wie o Mu­rzy­nie, któ­ry zro­bił swo­je, po­wsta­ło znacz­nie póź­niej – moż­na by tak wła­śnie po­wie­dzieć o Po­niń­skim. Naj­więk­sze usłu­gi od­dał on w cza­sie pierw­sze­go roz­bio­ru i tuż po nim; wte­dy też ce­nio­no go i chro­nio­no naj­bar­dziej. Otto Ma­gnus Stac­kel­berg, Nie­miec w służ­bie dy­plo­ma­tycz­nej Ro­sji, gdy prze­pro­wa­dzał ra­ty­fi­ka­cję roz­bio­ru – za co od Jó­ze­fa II otrzy­mał ty­tuł hra­biow­ski, a od Ka­ta­rzy­ny II za­znał wie­lu łask – nie po­ża­ło­wał świe­żo upie­czo­ne­mu księ­ciu po­nad 2000 du­ka­tów mie­sięcz­nie na prze­ku­pie­nie po­słów i przy­dzie­lił mu na­wet sta­ły od­dział do ochro­ny oso­bi­stej. Te­raz my­ślał przede wszyst­kim o so­bie, bo wy­raź­nie tra­cił na zna­cze­niu u ca­ry­cy.

Po­niń­ski zo­stał moc­no za­ata­ko­wa­ny na fo­rum sej­mo­wym już w 1776 r. Na­ci­ski ościen­nych państw, któ­re nie chcia­ły do­pu­ścić do żad­nych roz­li­czeń sta­wia­ją­cych pod zna­kiem za­py­ta­nia le­gal­ność za­bo­ru na­szych ziem, oka­za­ły się jed­nak tak sil­ne, że ksią­żę nie tyl­ko nie po­niósł żad­ne­go szwan­ku, ale zo­stał wy­bra­ny przez ten­że sejm do Rady Nie­usta­ją­cej, co zdu­mia­ło wszyst­kich, a wro­gom dało do my­śle­nia.

Krył go tak­że król, przej­mu­jąc na­wet gdzie się tyl­ko dało sej­mo­we zo­bo­wią­za­nia na jego rzecz. Ksią­żę pod­skar­bi cią­gle zresz­tą wy­cią­gał od Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta ja­kieś sumy, być może szan­ta­żu­jąc mo­nar­chę ujaw­nie­niem wsty­dli­wych ta­jem­nic. Rzecz cał­kiem moż­li­wa, je­śli się zwa­ży, że de­pu­ta­cja re­wi­zyj­na wy­zna­czo­na do przej­rze­nia pa­pie­rów am­ba­sa­dy ro­syj­skiej po­zo­sta­wio­nych przez Igel­ströma po wy­bu­chu in­su­rek­cji – zna­la­zła i „Imci Kró­la” w „re­ge­strze” pen­sji „bra­nych od Mo­skwy”.

Na po­cząt­ku 1789 r. Po­niń­ski za­ata­ko­wa­ny zo­stał w sej­mie sku­tecz­niej niż przed laty. Te­raz jego spra­wa dłu­gi czas ab­sor­bo­wa­ła ob­ra­du­ją­ce sta­ny; nie­któ­rzy aż się zży­ma­li, że za bar­dzo, gdyż ha­mo­wa­ło to na­wet re­for­my, a uwa­ga po­wszech­na od­cią­ga­na była od pro­ble­mów sto­kroć waż­niej­szych. Wy­mie­rze­nie mu spra­wie­dli­wo­ści uzna­no jed­nak za ko­niecz­ne, ce­lem oczysz­cze­nia at­mos­fe­ry i od­cię­cia się od ko­rup­cji i zgni­li­zny mo­ral­nej, jaką uosa­biał pod­skar­bi i po­dob­ni mu lu­dzie ze spo­łecz­ne­go świecz­ni­ka.

Po­czą­tek dał Woj­ciech Su­cho­rzew­ski, po­seł cheł­miń­ski, po­ru­sza­jąc na se­sji 4 czerw­ca nie­ja­sną spra­wę skryp­tu dłuż­ne­go, któ­ry spła­cić miał skarb pań­stwa za­ko­no­wi mal­tań­skie­mu (Po­niń­ski był jego „prze­orem”). W dniu na­stęp­nym wy­szło na jaw, że skrypt ten spo­rzą­dził Po­niń­ski, bę­dą­cy w 1775 r. jed­no­cze­śnie mar­szał­kiem sej­mu i pod­skar­bim, a uczy­nił to bez zgo­dy po­słów i bez ich wie­dzy wpi­sał to zo­bo­wią­za­nie do sej­mo­wych uchwał. Był to przy­sło­wio­wy ka­myk, któ­ry po­ru­szył la­wi­nę; pod­skar­bie­go oskar­żo­no o zdra­dę i ko­rup­cję, żą­da­jąc za­wie­sze­nia go w peł­nie­niu urzę­du mi­ni­stra, a tak­że uwię­zie­nia, jako że ksią­żę nie był w sta­nie dać za­bez­pie­cze­nia ma­jąt­ko­we­go. Zna­lazł się na­to­miast de­la­tor, któ­ry ta­kie za­bez­pie­cze­nie da­wał od stro­ny oskar­ża­ją­cej.

Gdy na po­cząt­ku dnia sta­nę­ła spra­wa za­sto­so­wa­nia wo­bec Po­niń­skie­go aresz­tu pre­wen­cy­ne­go, za­nim sta­nie on przed są­dem, naj­ener­gicz­niej prze­ciw temu opo­no­wał Sta­ni­sław Au­gust. Po­wo­łał się na za­sa­dę ne­mi­nem cap­ti­va­bi­mus nisi iure vic­tum („nikt nie może być wię­zio­ny, je­śli nie jest pra­wem prze­ko­na­ny”), do­wo­dząc, że na­ru­sze­nie przy­wi­le­ju nie­ty­kal­no­ści oso­bi­stej stać by się mo­gło nie­bez­piecz­nym pre­ce­den­sem. Wte­dy też, na se­sji 8 czerw­ca 1789 r., gdy wał­ko­wa­ła się już trze­ci dzień ta bu­dzą­ca tyle kon­tro­wer­sji i na­mięt­no­ści spra­wa, wy­ra­ził prze­ko­na­nie: „Gdy­by się wy­gna­niu sam ob­wi­nio­ny pod­dał, spra­wie­dli­wość sta­ła­by się wy­rów­nu­ją­cą wy­stęp­ko­wi”. „Rzad­ko mó­wię w sta­nach – wo­łał da­lej król – acz bym się nie zdał chcieć krę­po­wać zdań sej­mu­ją­cych. Ale są ta­kie oko­licz­no­ści, w któ­rych gdy­bym mil­czał, nie do­peł­nił­bym po­win­no­ści kró­lew­skich w prze­ko­na­niu moim. Niech to każ­dy wy­obra­zi so­bie, co za źró­dło nie­chę­ci i zemst mię­dzy oby­wa­te­la­mi i okrop­nych kon­se­kwen­cji i na jak dłu­gie cza­sy wy­nik­nąć może z tego kro­ku, któ­ry wam, prze­zac­ne sta­ny, od­ra­dzam!”.

Po­sło­wie byli świa­do­mi, że opo­wia­da­jąc się za wsz­czę­ciem kro­ków praw­nych prze­ciw pod­skar­bie­mu, otwie­ra­ją przy­sło­wio­wą pusz­kę Pan­do­ry, w tym du­chu bo­wiem co król prze­ma­wia­li i inni po­sło­wie. Mimo to pod­ję­to de­cy­zję o wy­sła­niu war­ty pod drzwi domu Po­niń­skie­go przy ul. Dłu­giej. Ran­kiem 9 czerw­ca od­wie­dzi­li go mar­szał­ko­wie sej­mo­wi i po trzech dniach przy­szli po­now­nie. Wśród osób wta­jem­ni­czo­nych mó­wi­ło się, że na­ma­wia­li go do uciecz­ki, on jed­nak­że nie chciał o tym sły­szeć. Pro­sił na­to­miast o wy­zna­cze­nie obroń­ców z urzę­du, gdyż ża­den z miej­sco­wych pa­tro­nów nie chciał sta­wać w jego spra­wie, co – jak chcą nie­któ­rzy – mo­gło świad­czyć o ubó­stwie księ­cia i oczy­wi­sto­ści jego zbrod­ni, a może też – co rów­nież jest praw­do­po­dob­ne – był to wy­raz po­tę­pie­nia dla tej mar­nej po­sta­ci i nikt nie chciał z jego na­zwi­skiem ze­sta­wiać swo­je­go. Spra­wę tę roz­strzy­gnię­to, wy­zna­cza­jąc pię­ciu obroń­ców z urzę­du na trze­ciej se­sji Sądu Sej­mo­we­go pod ko­niec sierp­nia 1789 r.

Ale nie uprze­dzaj­my wy­pad­ków, bo jesz­cze nim ten try­bu­nał za­czął swe czyn­no­ści w spra­wie księ­cia Po­niń­skie­go, ów czmych­nął z pa­ła­cu Kra­siń­skich, gdzie go za­mknię­to pod stra­żą, oba­wia­jąc się wi­docz­nie, że z wła­sne­go domu na Dłu­giej ksią­żę ła­two może uciec.

Prze­by­wał tu Po­niń­ski nie­ca­ły mie­siąc, ocze­ku­jąc pro­ce­su i łu­dząc się po­cząt­ko­wo, że może do nie­go nie doj­dzie; wie­dział prze­cież, że może li­czyć na strach osób współ­win­nych. Roz­bu­dzał go zresz­tą świa­do­mie i pod­sy­cał. „Je­śli mam wi­sieć – oświad­czył z wła­ści­wym so­bie cy­ni­zmem – po­wi­nie­nem być po­wie­szo­ny mię­dzy tro­nem i in­fu­łą”. Była to alu­zja zbyt czy­tel­na, by nie mia­ła dać do my­śle­nia kró­lo­wi i jego bra­tu Mi­cha­ło­wi – pry­ma­so­wi – temu, któ­ry póź­niej, już za cza­sów in­su­rek­cji, „zwą­chał linę” i otruł się sam. Dała też do my­śle­nia wie­lu in­nym do­stoj­ni­kom świec­kim i ko­ściel­nym.

Sąd Sej­mo­wy zo­stał wy­bra­ny 12 czerw­ca dro­gą lo­so­wa­nia; na­zwi­ska 4 mi­ni­strów, 6 se­na­to­rów i 24 po­słów wy­cią­gnął chło­piec z sie­ro­ciń­ca przy szpi­ta­lu Dzie­ciąt­ka Je­zus uży­wa­ny do cią­gnię­cia lo­sów przez kan­tor lo­te­ryj­ny. Iro­nia losu spra­wi­ła, że w skła­dzie sądu zna­lazł się het­man Ksa­we­ry Bra­nic­ki, łotr wca­le nie mniej­szy niż były pod­skar­bi. Był on prze­ciw­ni­kiem re­form i za­usz­ni­kiem Ka­ta­rzy­ny II; ob­da­rzo­ny cię­tym ję­zy­kiem Fran­ci­szek Za­błoc­ki skwi­to­wał to na­tych­miast uda­ną sa­ty­rą:

Cud Bo­ski! Ksa­wer z ło­tra dziś mści­ciel oj­czy­zny

Choć ich wprzód jed­ną było moż­na mie­rzyć pię­dzią,

Dziś nie tak – Adam więź­niem, a Ksa­we­ry sę­dzią!

Je­śli Po­niń­ski li­czył na wzglę­dy daw­ne­go ko­mi­li­to­na, to szyb­ko zo­stał wy­pro­wa­dzo­ny z błę­du, gdy do­szło do jego uszu to, co het­man oświad­czył kil­ka dni po wy­bo­rze w skład sądu: „Niech Po­niń­ski ucie­cze, je­śli może, póki ja nie wy­ko­nam z dru­gi­mi sę­dziow­skiej przy­się­gi, bo jak tyl­ko przy­się­gnę, to sam pierw­szy będę się tego do­ma­gał, żeby Po­niń­ski zo­stał oku­ty w kaj­da­ny”. Pod­skar­bi zro­zu­miał, że jego spra­wa przed­sta­wia się mar­nie i może za­pła­cić na­wet gar­dłem, bo ta­kie za­gro­że­nie prze­wi­dy­wa­ły pra­wa Rze­czy­po­spo­li­tej za jego zbrod­nie.

W nocy z 2 na 3 lip­ca 1789 r. sta­ło się wresz­cie to, cze­go pra­gnę­ło i spo­dzie­wa­ło się wie­lu, a co uwi­docz­ni­ło wszyst­kim, że czło­wie­ka, któ­re­go uwię­zie­nie jest dla jed­nych nie­wy­god­ne, a dla in­nych nie­bez­piecz­ne, nie spo­sób utrzy­mać pod stra­żą na­wet wzmoc­nio­ną. Na­stęp­ne­go dnia gło­śno już było w mie­ście, a wkrót­ce i w ca­łym kra­ju oraz po ościen­nych dwo­rach, że Adam Po­niń­ski uciekł z wię­zie­nia. „Ga­ze­ta War­szaw­ska” do­no­si­ła, że „pil­nu­ją­cy ofi­ce­ro­wie zo­sta­ją­ce­go pod stra­żą księ­cia imci Po­niń­skie­go pod­skar­bie­go wiel­kie­go ko­ron­ne­go, wi­dząc, że po­mie­nio­ny ksią­żę dłu­żej niż za­zwy­czaj łóż­kiem się bawi, gdy do sy­pial­ne­go jego po­ko­ju we­szli, na­leź­li ufor­mo­wa­ne tyl­ko po­do­bień­stwo czło­wie­ka, sa­me­go zaś księ­cia nie na­leź­li”.

Król za­raz po­śpie­szył po­in­for­mo­wać o tym fak­cie An­to­nie­go De­bo­le­go, mi­ni­stra peł­no­moc­ne­go Rze­czy­po­spo­li­tej w Pe­ters­bur­gu, cie­sząc się, że „mniej bę­dzie po­wo­ły­wa­nia i uniesz­czę­śli­wia­nia lu­dzi wie­lu”, ów zaś ze swej stro­ny do­no­sił Ma­ła­chow­skie­mu i Po­toc­kie­mu, że fakt ten wy­wo­łał wśród dwo­ra­ków ca­ry­cy zdu­mie­nie i po­dziw, a samo uwię­zie­nie Po­niń­skie­go było ko­men­to­wa­ne jako do­wód du­żej ak­tyw­no­ści obo­zu re­for­ma­tor­skie­go.

Naj­barw­niej­szy i chy­ba naj­bar­dziej szcze­gó­ło­wy opis uciecz­ki Po­niń­skie­go za­wie­ra­ją Pa­mięt­ni­ki, czy­li Hi­sto­ria pol­ska Ję­drze­ja Ki­to­wi­cza.,W po­ko­ju jego sy­pial­nym – czy­ta­my tam – w gło­wach łóż­ka była szaf­ka na kształt bi­blio­te­ki, za tą szaf­ką było okno za­mu­ro­wa­ne w jed­ną ce­głę, wy­cho­dzą­ce do dru­gie­go po­ko­ju, nie­miesz­kal­ne­go, szaf­ka ta nie przy­ty­ka­ła do sa­me­go muru, ale była co­kol­wiek od­sta­wio­na, tak iż się za nią mógł czło­wiek wci­snąć. W tym tedy oknie, po­wo­li pra­cu­jąc, któ­ryś z jego lu­dzi wy­świ­dro­wał w mu­rze na wy­lot dziu­rę. Gdy już ro­bo­ta była go­to­wa, tego dnia, gdy miał ucho­dzić, Po­niń­ski po­szedł spać za­wcza­su, ro­ze­bra­no go jak za­zwy­czaj i za­sło­nio­no fi­ran­ka­mi. Ofi­cer, któ­ry tego dnia war­tę trzy­mał, wi­dząc, że się Po­niń­ski po­ło­żył, usiadł przy sto­le i wspar­ty na łok­ciu, usnął; prze­drze­maw­szy się tro­chę, wstał, zaj­rzał w łóż­ko, i wi­dząc w nim le­żą­ce­go pod koł­drą, od­szedł do sto­łu. Tak przez cała noc do­cho­dząc do łóż­ka, wi­dział za każ­dą razą śpią­ce­go. Na­za­jutrz, gdy już było oko­ło go­dzi­ny 8 z rana, przy­szedł ja­kiś gość chcą­cy Po­niń­skie­mu od­dać wi­zy­tę; ofi­cer, za­trzy­maw­szy go­ścia w przed­po­ko­ju, po­szedł obu­dzić Po­niń­skie­go, mnie­ma­niem jego śpią­ce­go; a gdy na za­wo­ła­nie raz i dru­gi nie ode­zwał się mu, ofi­cer, przy­stą­piw­szy do łóż­ka, po­cią­gnął za koł­drę, lecz bar­dzo się zmie­szał, gdy za­miast Po­niń­skie­go zo­ba­czył bał­wan z chust i po­du­szek na for­mę czło­wie­ka zro­bio­ny, szlaf­my­cą gło­wę przy­kry­tą ma­ją­cy. Do­pie­ro wów­czas do­my­ślił się spoj­rzeć za ową sza­fę, a wi­dząc za nią dziu­rę w mu­rze otwar­tą, nie wąt­pi­li, iż nią Po­niń­ski uszedł. Ofi­cer na­tych­miast po­szedł w łań­cusz­ki, szyl­dwa­chy wszyst­kie pod war­tę, a Po­niń­ski w swo­ją dro­gę”.

„Wy­lazł Po­niń­ski dziu­rą – kon­ty­nu­uje Ki­to­wicz swo­ją re­la­cję – wsiadł do ka­re­ty fia­kra na­ję­te­go, już na to cze­ka­ją­ce­go, usiadł na tyle. We­dle nie­go syn, a na Po­niń­skim usiadł Ku­ku­mus, jego fa­wo­ryt i rząd­ca domu, aby pana sobą za­sło­nił; za ka­re­tą sta­nę­li słu­żą­cy. Tak prze­je­chał przez most na Pra­gę mimo wart na mo­ście sto­ją­cych. U lądu pod Pra­gą cze­ka­ła na nie­go kry­pa na­ję­ta u pi­sa­rza mo­sto­we­go pod zmy­ślo­nym imie­niem (…) Po­niń­ski, wsiadł­szy w kry­pę z ludź­mi swy­mi i sy­nem, pły­nął ci­chut­ko. Szu­ka­no go po wszyst­kich szla­kach na lą­dzie, a na wo­dzie szu­kać go ni­ko­mu do gło­wy nie przy­szło”.

Jest bar­dzo moż­li­we, iż ksią­żę dla­te­go wy­brał szlak wi­śla­ny, że miał – z ra­cji za­wia­dy­wa­nia mo­stem – ro­ze­zna­nie wśród lu­dzi ży­ją­cych nad Wi­słą i z Wi­sły. Miał się te­raz prze­ko­nać na wła­snej skó­rze o za­wod­no­ści wszel­kich wy­li­czeń, gdy w grę wcho­dzi żą­dza zło­ta.

Het­man wiel­ki li­tew­ski Mi­chał Ka­zi­mierz Ogiń­ski od­po­wie­dzial­ny przed sej­mem za pil­no­wa­nie więź­nia obie­cał bo­wiem ty­siąc czer­wo­nych zło­tych temu, kto przy­czy­ni się do schwy­ta­nia zbie­ga. W ten spo­sób chciał od­da­lić od sie­bie wszel­kie po­dej­rze­nia, gdyż przez parę go­dzin krył fakt uciecz­ki, co mo­gło być in­ter­pre­to­wa­ne jako wspól­nic­two. Dzię­ki tej wła­śnie pie­nięż­nej po­ku­sie po­goń wpa­dła na ślad księ­cia, żona bo­wiem jed­ne­go z wy­na­ję­tych przez nie­go wod­nia­ków do­nio­sła, iż mąż – za­nim po­pły­nął kry­pą – po­dzie­lił się z nią po­dej­rze­nia­mi, z kim uda­je się w po­dróż do Gdań­ska.

Zbie­gów schwy­ta­no pod To­ru­niem, gdzie jak twier­dzi Ję­drzej Ki­to­wicz, Po­niń­skie­mu „jako pi­ja­ko­wi ogni­ste­mu za­chcia­ło się wód­ki gdań­skiej i pier­ni­ków to­ruń­skich, dla cze­go, nie słu­cha­jąc od­ra­dza­nia swo­jej kom­pa­nii, wy­siadł z ło­dzi z sy­nem i lau­frem swo­im fa­wo­ry­tem”.

Sa­ty­ry­cy, z uwa­gą śle­dzą­cy wszyst­kie eta­py afe­ry księ­cia pod­skar­bie­go, by re­ago­wać na­tych­miast dłuż­szy­mi lub krót­szy­mi wier­sza­mi sku­tecz­nie po­grą­ża­ją­cy­mi go w opi­nii pu­blicz­nej, nie mo­gli też przejść do po­rząd­ku nad fak­tem tej nie­uda­nej uciecz­ki. Je­den z nich, czy­niąc alu­zję do her­bu Po­niń­skie­go – Ło­dzia – na­tych­miast spro­ku­ro­wał frasz­kę, z któ­rej śmia­ło się całe mia­sto:

Adam Ło­dzia Po­niń­ski, spo­so­bem jak zło­dziej,

Wy­lazł dziu­rą i uciekł za po­mo­cą ło­dzi.

Nie fra­suj się o jego osta­tecz­nym zgo­nie,

Komu jest prze­zna­czo­ne wi­sieć – nie uto­nie.

Schwy­ta­nie Po­niń­skie­go moc­no zmar­twi­ło tych, któ­rych przed­tem ucie­szy­ła jego uciecz­ka. Król tra­pił się na nowo, „aby dwo­ry za­gra­nicz­ne nie my­śla­ły, że chce się oba­lić całe usta­wo­daw­stwo Sej­mu 1773-1775”. Czy­nio­no wszyst­ko, co moż­li­we, by nie do­pu­ścić do ob­ję­cia pro­ce­sem in­nych osób, po­li­ty­ków z okre­su sej­mu roz­bio­ro­we­go, do cze­go zresz­tą skwa­pli­wie zmie­rzał sam oskar­żo­ny.

Sąd Sej­mo­wy ma­ru­dził przy roz­wa­ża­niu spraw po­rząd­ko­wych i pro­ce­du­ral­nych, ale dłu­żej nie da­wa­ło się pro­ce­su od­wle­kać. Wresz­cie 24 sierp­nia try­bu­nał pod prze­wod­nic­twem kró­la roz­po­czął swo­je czyn­no­ści; na­tych­miast też roz­go­rzał pierw­szy spór: w ja­kim po­rząd­ku mają za­sia­dać sę­dzio­wie. Fakt ten naj­le­piej ilu­stru­je nie­chęć, z jaką wie­lu pod­cho­dzi­ło do tej nie­wy­god­nej spra­wy, i spo­so­by, ja­kich się chwy­ta­no, by rzecz jak naj­dłu­żej prze­wle­kać.

W po­zwie do­rę­czo­nym Po­niń­skie­mu – prócz wie­lu in­nych za­rzu­tów – oskar­żo­no księ­cia przede wszyst­kim o to, iż wa­żył się „udać do po­stron­nych i usług są­sied­nim mo­car­stwom prze­ciw­ko wła­snej oj­czyź­nie za­pew­niw­szy, za to zaś na­gro­dy pie­nięż­nej otrzy­maw­szy, zmu­szał in­nych po­słów do pod­pi­sa­nia aktu roz­bio­ro­we­go, a po­nad­to brał nie­go­dzi­we pen­sje”.

Oskar­żo­ny wy­stą­pił na­tych­miast z tzw. po­zwem re­kon­wen­cjo­nal­nym – prze­ciw swe­mu de­la­to­ro­wi, któ­rym był Woj­ciech Tur­ski, a tak­że wniósł o wy­łą­cze­nie ze skła­du sę­dziow­skie­go het­ma­na Bra­nic­kie­go jako współ­win­ne­go. Na po­cząt­ku grud­nia jego brat Ka­likst wy­stą­pił z de­la­cją prze­ciw 60 wspól­ni­kom księ­cia Ada­ma Po­niń­skie­go, czo­ło­wym „ak­to­rom ha­nieb­ne­go sej­mu”; wnio­ski te zo­sta­ły od­rzu­co­ne.

Da­lej rzecz szła nor­mal­nym ów­cze­śnie są­do­wym try­bem; roz­strzy­gnię­to wszyst­kie tzw ak­ce­so­ria, po­tem za­ję­to się me­ri­tum; na­stą­pi­ły in­duk­ta, ust­ne oskar­że­nie de­la­to­ra, oskar­żo­ny wy­gło­sił re­pli­kę, znów głos za­brał oskar­ży­ciel i po­now­nie oskar­żo­ny.

Pod ko­niec mar­ca 1790 r. Po­niń­ski zo­stał uwol­nio­ny z aresz­tu za po­rę­ką ma­jąt­ko­wą bra­ta i in­nej jesz­cze oso­by; od­tąd od­po­wia­dać miał „z wol­nej nogi”. Gdy od­zy­skał wol­ność, raz jesz­cze pró­bo­wał uciecz­ki – tym ra­zem trak­tem lu­bel­skim – jed­nak­że i tym ra­zem nie miał szczę­ścia, bo zo­stał roz­po­zna­ny i do­sta­wio­ny na nowo do ko­szar ar­ty­le­rii, gdzie był wię­zio­ny po pierw­szej uciecz­ce.

Pro­ces tym­cza­sem to­czył się da­lej w śli­ma­czym wręcz tem­pie. Stro­nę oskar­ży­ciel­ską po­par­ło po­nad 30 świad­ków, oskar­żo­ny na­to­miast – wzy­wa­ny do przed­sta­wie­nia re­ge­stru swo­ich świad­ków – cią­gle zwle­kał, co opóź­nia­ło bieg rze­czy, aż wresz­cie zre­zy­gno­wał z nich w ogó­le, co osta­tecz­nie roz­strzy­gnę­ło jego winę.

Pod ko­niec sierp­nia Po­niń­ski wy­gło­sił swe „ostat­nie sło­wo”. Owszem – przy­znał – brał pie­nią­dze, bo nie było praw­ne­go za­ka­zu przyj­mo­wa­nia ich od ob­cych dwo­rów. Obec­ny sejm wpraw­dzie uchwa­lił ta­kie pra­wo, ale prze­cież – do­wo­dził – nie może dzia­łać ono wstecz.,Wol­nym się wi­dzę – za­koń­czył dra­ma­tycz­nie – od trwo­gi na swo­im su­mie­niu”.

Wy­rok zo­stał ogło­szo­ny 1 wrze­śnia; jak czy­ta­my u Ki­to­wi­cza – oskar­żo­ny „tyl­ko o jed­ną kre­skę nie stra­cił gło­wy”.

De­kret try­bu­na­łu uznał Po­niń­skie­go za win­ne­go nie­le­gal­ne­go zdo­by­cia man­da­tu po­sel­skie­go i przy­własz­cze­nia przez gwałt la­ski mar­szał­ka sej­mu w 1773 r. Uzna­no w nim też bez­praw­ność dzia­ła­nia sa­mo­zwań­cze­go mar­szał­ka wo­bec Rey­ta­na, bra­nie pen­sji za­gra­nicz­nych i dzia­ła­nie na szko­dę oj­czy­zny, po­peł­nia­nie zbrod­ni prze­ciw wy­mia­ro­wi spra­wie­dli­wo­ści, m.in. przez uchy­la­nie za ła­pów­ki wy­ro­ków są­do­wych. De­kret ob­wo­ły­wał go zbrod­nia­rzem sta­nu i nie­przy­ja­cie­lem oj­czy­zny oraz od­są­dzał od god­no­ści, urzę­dów, or­de­rów, ksią­żę­ce­go ty­tu­łu, szla­chec­twa, wresz­cie i na­zwi­ska, po­zo­sta­wia­jąc mu tyl­ko imię.

„Kie­dy czy­ta­no de­kret Po­niń­skie­mu – na­pi­sał w Pa­mięt­ni­kach Ki­to­wicz – naj­przód wspo­mnia­no go ja­śnie oświe­co­nym ksią­żę­ciem, po­tem ja­śnie wiel­moż­nym, po­tem tyl­ko uro­dzo­nym, po­dług stop­niów, z któ­rych go zrzu­ca­no; a na ostat­ku, gdy go od­są­dza­no od szla­chec­twa i od imie­nia Po­niń­skich, nie mia­no­wa­no go, tyl­ko czło­wie­kiem Ada­mem. To tak go upodlo­no w War­sza­wie, a za ro­gat­ka­mi ty­tu­ło­wa­no go i ja­śnie oświe­co­nym, i pod­skar­bim, i ge­ne­ra­łem, i prze­orem mal­tań­skim, i róż­nych or­de­rów ka­wa­le­rem, i Po­niń­skim, i tym wszyst­kim, czym był przed de­kre­tem”.

Po­niń­ski nie­zbyt prze­jął się tym wy­ro­kiem; rad był, że wy­niósł cało gło­wę – w mun­du­rze ro­syj­skim wy­je­chał z War­sza­wy. Za cza­sów Tar­go­wi­cy wy­rok Sądu Sej­mo­we­go zo­stał uchy­lo­ny; przy­wró­co­no mu szla­chec­two i wszyst­kie ty­tu­ły oraz od­zna­cze­nia. Nie do­szedł już jed­nak nig­dy do więk­szych pie­nię­dzy, a na­wet cier­piał bie­dę. Zmarł w 1798 r. w War­sza­wie, po­dob­no w rynsz­to­ku. Ano­ni­mo­wa frasz­ka, któ­rą ktoś na­pi­sał jako jego „na­gro­bek”, koń­czy­ła się sło­wa­mi:

Po­niń­ski się na­zy­wam, Adam mi z imie­nia,

Szu­bie­ni­cę mam ło­żem i gła­zem wspo­mnie­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: