Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Noc bezsenna Tom 2: rozmyślania i powiastki nieboszczyka Pantofla z papierów po nim pozostałych. - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Noc bezsenna Tom 2: rozmyślania i powiastki nieboszczyka Pantofla z papierów po nim pozostałych. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 299 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­kó­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by exem­pla­rzy War­sza­wa dnia 28 Sierp­nia (9 Wrze­śnia) 1858 r.

p… o. Star­sze­go Cen­zo­ra, as­ses­sor Kol­le­gial­ny, a. Bro­niew­ski.

I.

WaR­Jat.

(dal­szy ciąg Fre­no­fa­gju­sza i Fre­no­le­stów).

Dans be­au­co­up de cas de fo­lie, le de­sor­dre ne por­te que sur ud seul ob­jet (ide­es fi­xes)

l'bom­me po­uvaut etre en jo­uis­san­ce de sa ple­ine et en­tie­re ra­ison a to­usles au­tres egards.

hu­fe­land on a dit avec ra­ison, que l'hi­sto­ire de la ci­vi­li­sa­tion, po­ur­ra­it etre fa­ite par l'hi­sto­ire des mo­no­ma­nies.

aN­DRal

PaN maR­Sza­ŁeK Po­tĘŻ­Ne­Go FRe­No­FaJ­GU­Sza.

W kil­ka dni po­tem, uda­łem się do domu Bo­ni­fra­trów.

Po­sze­dłem, z tę­sk­nem uczu­ciem, do tego ci­che­go ustro­nia, gdzie nie­do­la­ta gwar i ha­łas próż­no­ści świa­to­wej; gdzie nie ma chy­tre­go kłam­stwa, ob­mo­wy, za­wi­ści, szal­bier­stwa, pod­ło­ści, ze­msty i t… p… po­cho­pów, gdzie czło­wiek wca­le się nie trosz­czy o opin­ja sa­lo­nów i dzien­ni­ków, za­po­mi­na wszyst­kich cier­pień któ­re go do­tknę­ły, bądź z wła­snej winy, bądź przez złość ludz­ką i nie lęka się na­wet śmier­ci, gdyż o niej nig­dy nie my­śli; – gdzie wresz­cie jest wszyst­ko to, o czem ma­rzą naj­za­pa­leń­sze mó­zgi no­wa­to­rów: zu­peł­na swo­bo­da my­śli, do­sko­na­lą rów­ność i na­wet wspól­ność ziem­skiej wła­sno­ści.

mo­gło­by się ko­muś zda­wać, że je­że­li ci lu­dzie me są szczę­śli­wi, lo chy­ba dla tego, że zbyt mało mają ro­zu­mu, żeby oce­nie to szczę­ście któ­re jest ich udzia­łem. Przy­pusz­czam iż tak moż­na są­dzie, bo mnie sa­me­mu taka myśl dzi­ka cho­dzi­ła kie­dyś po gło­wie, – i do tego dwa razy. Na­przó­dza mło­du, w szko­łach, kie­dy mnie sro­dze bo­dły ja­kieś wy­ma­rzo­ne nie­szczę­ścia i nie­spra­wie­dli­wość spo­łecz­no­ści ludz­kiej, (o czem już mó­wi­łem wy­żej), a po­tem, w doj­rza­łym wie­ku, w per­jo­dzie do­świad­cze­nia i roz­cza­ro­wa­nia. Kie­dy te­raz wspo­mnę te dwie tak róż­ne, zda­je się, epo­ki mego ży­cia, wi­dzę z za­dzi­wie­niem, że w oby­dwu ra­zach ma­rze­nia moje o do­mie obłą­ka­nych były pra­wie jed­na­ko­we i za­wsze dla nie­go wiel­ce przy­ja­zne. Wy­obra­ża­łem so­bie, – cze­go też to czło­wiek so­bie nie wy­obra­zi w go­rącz­ce mło­do­ści, albo w pa­rok­sy­zmie roz­cza­ro­wa­nia? – że ta obłą­ka­na rzecz­po­spo­li­ta, jest wła­śnie ową, do­sko­na­le mą­drą al­lan­ty­dą sta­ro­żyt­nych, któ­rą ja pierw­szy zna­la­złem w War­sza­wie i na­le­ży­cie oce­ni­łem. Dwa razy też nie wie­le bra­ko­wa­ło, że­bym po­dał proś­bę o przy­ję­cie mnie do licz­by oby­wa­te­li tego pań­stwa, i dziś jesz­cze nie za­rę­czam wca­le, czy tam kie­dyż nie osię­dę, bo to każ­de­go spo­tkać może. Wpraw­dzie nie­je­den za­szcze­pia so­bie sztucz­ną war­ja­eją, na­śla­du­jąc za­pew­ne szcze­pie­nie kro­wiej ospy, jed­nak­że to nie wie­le po­ma­ga… owszem, sztucz­na war­ja­eją pro­wa­dzi zwy­kle do na­tu­ral­nej.

Nie ży­czył­bym so­bie by­najm­niej in­dy­ge­na­tu w owej rze­czy­po­spo­li­tej, al­bo­wiem te­raz moc­no je­stem prze­ko­na­ny, że tam lu­dzie mu­szą byc bar­dzo nie­szczę­śli­wi i god­ni li­to­ści. I jak­że­by mo­gło byc in­a­czej, kie­dy tam każ­dy żyje tyl­ko dla sie­bie sa­me­go, za­po­mi­na zu­peł­nie o krew­nych, ziom­kach, bliź­nich; i na­wet o so­bie my­śli ja­koś dzi­wacz­nie. Cho­ciaż­by za­pra­gnął byc uży­tecz­nym spo­łecz­no­ści, to nie umie i nie może. W tej okrop­nej ja­ski­ni, próż­no szu­kać fi­la­rów na któ­rych opie­ra się cala bu­do­wa ziem­skie­go szczę­ścia; – nie masz tam, ani mi­ło­ści, ani po­ję­cia obo­wiąz­ku, ani bal­sa­mu pra­cy: albo za­pa­tru­jąc się z wyż­sze­go sta­no­wi­ska, nie ma: wia­ry, mi­ło­ści, – nie ma na­wet na­dziei! Czło­wiek po­zby­wa się pięt­na nie­śmier­tel­nej swo­jej na­tu­ry i ob­ra­ca się w zwie­rzę! zresz­tą, zda­rza się to nie­kie­dy i za gra­ni­ca­mi rze­czy­po­spo­li­tej;–

zda­rza się na­wet go­rzej, bo czę­sto­kroć z na­my­słu i z do­brej woli. Wąt­pię żeby kto temu za­prze­czył? – chy­ba któś taki, co jesz­cze ssie pierś mat­ki… ale o zda­nie tych nie­doj­rza­łych scep­ty­ków, nie wie­le się trosz­czę.

Po­sze­dłem tedy do Bo­ni­fra­trów z po­wo­du wy­na­le­zio­nej prze­że­ra­nie re­cep­ty, tu­dzież dla od­wie­dze­nia mego zna­jo­me­go, któ­ry tam pia­stu­je z wiel­ką gor­li­wo­ścią urząd mar­szał­ka po­tęż­ne­go Fre­no­fa­gju­sza… tego sa­me­go Fre­no­fa­ga co to wy­sy­ła na świat Fre­no­le­stów dla du­rze­nia lu­dzi i zno­sze­nia do jego spi­żar­ni prze­wró­co­nych mó­zgów, któ­re po­tęż­ny kon­su­mu­je a pół­mi­ski po­zwa­la wy­li­zy­wać swo­je­mu mar­szał­ko­wi, żeby na­peł­niw­szy so­bie gło­wę odro­bi­na­mi roz­ma­itych ro­zu­mów, mógł z cza­sem doj­śó do wiel­kiej mą­dro­ści, a przy­najm­niej na­pi­sać po­wieść przy­rze­czo­ną ja­kiejś pan­nie Pau­li­nie. Przed 13 laty może o tem sły­sze­li­ście, naj­mę­dr­si przy­ja­cie­le moi? – może na­wet przy­po­mnie­cie so­bie, ową waż­ną wąt­pli­wość, któ­ra cale nie­spo­dzia­nie wy­ni­kła w owym cza­sie? mia­no­wi­cie kwe­stją: aza­li wy­pa­da są­dzie że taki Fre­no­le­stes ma ogon lub nie? i czy z tą ozdo­bą lub też bez niej na­le­ży go przed­sta­wiać na drze­wo­ry­tach? Je­den z na­szych zna­ko­mi­tych pi­sa­rzy już był wy­to­czył tę waż­ną kwe­stją na sąd pu­blicz­no­ści, i uczo­ny ar­ty­kuł jego zdał się otwie­rać sze­ro­kie szran­ki dla po­żą­da­nej dys­kus­sji….. wszak­że, po­mi­mo tak pięk­ne­go po­cząt­ku ba­dań, wszyst­ko po­tem na­gle na ni­czem speł­zło… tak u nas mar­nie­ją, zwy­kle w sa­mym za­rod­ku naj­po­tęż­niej­sze uczo­ne przed­się­wzię­cia! Nie wiem nic zgo­ła o dal­szym cią­gu tej pra­cy, a pu­blicz­ność ocze­wi­ście daw­no już za­po­mnia­ła o hi­stor­ji Fre­no­fa­ga i o ogo­nie Fre­no­le­sta. Po 13 la­tach za­po­mi­na­ją się u nas wszyst­kie hi­stor­je: – hi­stor­ja po­wszech­na, hi­stor­ja na­tu­ral­na, hi­stor­ja wy­sko­ków mło­de­go ser­ca, hi­stor­ja za­cią­gnię­tych dłu­gów i hi­stor­ja zmar­no­wa­ne­go ży­cia!

le­d­wiem wszedł na ko­ry­tarz bo­ni­fra­ter­ski, spo­tka­łem ko­goś, co jak­by umyśl­nie wy­pły­nął ze swo­jej celi na moje spo­tka­nie. Był to czło­wiek śred­nie­go wie­ku, krę­pej i za­żyw­nej bu­do­wy cia­ła, wy­raź­nie kusy; zresz­tą czer­stwy i ru­mia­ny, z dłu­gie­mi wło­sa­mi i z dzi­wacz­nym uśmie­chem, jak­by do ust przy­śru­bo­wa­nym. W jed­nej ręce trzy­mał ja­kiś szpar­gał zwi­nię­ty w trąb­kę, a w dru­giej sta­ry, po­mię­ty ka­pe­lusz. Ucie­szy­łem się nie­zmier­nie, bo to byt wła­śnie pan mar­sza­łek po­tęż­ne­go Fre­no­fa­gju­sza, i po­kło­niw­szy mu się uprzej­mie, za­wo­ła­łem: „upa­dam do nóg wasz­mo­ści do­bro­dzie­ja! naj­niż­szy słu­ga! przy­po­mi­nam się ła­ska­wej jego pa­mię­ci, jako daw­ny zna­jo­my….

Kusy, za­raz z po­cząt­ku mo­jej prze­mo­wy, tak szka­rad­nie wy­krzy­wił usta, jak gdy­by go kto po­czę­sto­wał naj­kwa­śniej­szym octem, po­tem wtło­czył so­bie głę­bo­ko ka­pe­lusz na gło­wę, aż się uszy scho­wa­ły, wy­krę­cił się na jed­nej pię­cie i za­bie­rał się do spiesz­ne­go od­wro­tu; ale ja­kiś wzgląd na daw­ną na­szą zna­jo­mość snadź po­ru­szył do­bre jego ser­ce… za­nie­chaw­szy na­gle swo­je­go za­mia­ru, po­wró­cił do mnie, od­dał mi po­kłon, sze­ro­kim roz­ma­chem zdję­te­go z gło­wy ka­pe­lu­sza, i wy­raź­nie dwo­ru­jąc so­bie ze mnie, ode­zwał się z ja­kąś wy­mu­szo­ną grzecz­no­ścią:– „prze­pra­szam wiel­moż­ne­go pana, – o! naj­uni­że­niej prza­pra­szam! żem na sa­mym wstę­pie od­sko­czył od nie­go z prze­ra­że­niem… ale też wejdź tyl­ko, mój naj­mil­szy pa­nie, w moje kry­tycz­ne po­ło­że­nie… z wro­dzo­nej mi uprzej­mo­ści, nie chciał­bym ni­ko­mu w ni­czem od­mó­wić, tem wię­cej daw­ne­mu zna­jo­me­mu, a z dru­giej znów stro­ny po­dług mo­ich za­sad, czy­li ra­czej po­dług za­sad tego fi­lo­zo­fa, któ­re­go ostat­ki ro­zu­mu, nie-, daw­nom jesz­cze zli­zał z pół­mi­ska, i któ­re tra­li­ty do mo­je­go prze­ko­na­nia, nie moge żad­ną mia­rą ze­zwo­lić na to, aże­byś fol­gu­jąc po­cho­pom swo­je­go cha­rak­te­ru, upadł do nóg nie­god­nej mo­jej per­so­ny. Wi­dzisz z tego, że się znaj­du­ję mię­dzy Scyl­lą i Cha­ryb­dą… zresz­tą, żeby cóś przy­najm­niej dla cie­bie zro­bić, dam ci do­brą radę… ldż so­bie mój ła­skaw co do celi Nr 17 – to bar­dzo bli­sko ztąd; – le­d­wie kil­ka kro­ków. tam od mie­sią­ca sie­dzi za­mknię­ty fu­rio­sus, ongi kan­dy­dat ja­kiejś wszech­ni­cy, za­wie­dzio­ny w na­dziei, dla tego że lu­dzie nie uwie­rzy­li w jego ro­zum… ob­ra­żo­na duma wtrą­ci­ła go w obłą­ka­nie, i te­raz zda­je mu się że jest ka­cy­kiem, czy ja­kimś tam ba­szą w śred­niej azji… ten bę­dzie miat wiel­ką sa­tys­fa­ke­ją je­że­li mu plac­kiem do nóg upad­niesz… może ci za to ustą­pi swo­ich praw do pro­fes­su-ry, albo tez zro­bi cię man­da­ry­nem… a mnie, ja­keś ła­skaw nie wspo­mi­naj o lim wca­le, bo ja prze­cie miesz­kam w sa­mym środ­ku eu­ro­py i nie je­stem fu­rio­sus, ani na­wet war­jat. Ja nig­dy na to nie po­zwo­lę że­byś roz­cią­gnąw­szy się na tym ko­ry­ta­rzu, spla­mił swój ho­nor szla­chec­ki, albo plu­dry w któ­rych tu przy­sze­dłeś… – o tem do­syć, a te­raz o drą­giem. Po­nie­waż je­steś tak do­brym, że mi ofia­ru­jesz swo­je po­wol­ne służ­by, a to szla­chec­twa po­dob­no nie po­da­je w po­nie­wier­kę, więc nie mam nic prze­ciw­ko temu że­byś mi waśc wy­czy­ścił buły. Do­praw­dy, nic nic mam prze­ciw­ko temu, – i owszem pro­szę. Na­ści dyd­ka na­przód za fa­ty­gę… to po­wie­dziaw­szy, uśmiech­nął się zło­śli­wie, za­ło­żył rękę do kie­sze­ni niby wyj­mu­jąc dyd­ka i ba­daw­czy wzrok uto­pił we mnie, jak gdy­by nim chciał cala moją isto­tę ua wskroś prze­świ­dro­wać.

Przy­zna­ję się, żem się co­kol­wiek zmie­szał. Nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go przy­ję­cia. Wszak­że po chwi­to­wem wzru­sze­niu, drob­ne oso­bi­ste wzglę­dy ustą­pi­ły z mo­je­go umy­słu, skó­rom so­bie przy­po­mniał moją re­cep­tę ma­ją­cą na celu do­bro ludz­ko­ści, a przy­najm­niej ma­zow­sza… zmiar­ko­wa­łem na­tych­miast wiel­ką wyż­szość mo­ral­ną domu war­ja­tów nad sa­to­nem. Gdy­by w sa­to­nie któś od­po­wie­dział dru­gie­mu tak zło śli­wie i zu­chwa­le, to dla za­spo­ko­je­nia opin­ji świa­ta, mu­sie­li­by się pono roz­pra­wie ho­no­ro­wo. Krew ludz­ka wy­la­ła­by sio ua zmy­cie mnie­ma­nej ob­ra­zy, i je­den z nich… – może na­wet nie ten, co się stal przy­czy­ną zwa­dy, opła­cił­by ją ży­ciem. W domu war­ja­tów, ani pan mar­sza­łek, ani ja, nie po­czu­li­śmy w so­bie naj­mniej­sze­go po­pę­du ito star­cia się na ostro; – na­wet żad­nej chę­ci do bok­sów. Kusy, naj­spo­koj­niej świ­dro­wa! mnie swo­jem spoj­rze­niem, a ja uśmiech­nąw­szy się tyl­ko, ode­zwa­łem się z po­wa­gą i ła­god­no­ścią:– „a pa­nic mar­szał­ku! spo­strze­gam żeś w służ­bie po­tęż­ne­go Fre­no­la­gju­sza za­po­mniał już cał­ko­wi­cie przy­wi­le­jów szla­chec­twa. Do ta­kiej po­słu­gi, o ja­kiej ra­czy­łeś na­niie­nić, dwo­rza­nin pol­ski nig­dy nie był uży­wa­nym, na­wet przez naj­moż­niej­sze­go w kra­ju ma­gna­ta.”

– Ja za­po­mnia­łem? za­wo­łał kusy zlek­ka chwie­jąc gło­wą i nie spusz­cza­jąc ze mnie oka;– ja? któ­re­go pierw­sze sło­wo było już do­wo­dem naj­czul­szej pie­czo­ło­wi­to­ści o szla­chec­ki ho­nor wasz­mo­ści'.' – he, he, he i wierz mi nie­wdzięcz­ny czło­wie­cze, że ja te rze­czy do­sko­na­le pa­mię­tam, ale wiel­moż­ny pan po­dob­no o czemś

„po­mnia­łeś? – Jest to so­bie w in­nych za­gad­nie­niach drob­nost­ka, a w fi­to­zo­fji na­wet nic nie zna­czy. Wszak­że wprzód nim za­czą­łeś przy­ta­czać przy­wi­le­je, wy­pa­dło ci ko­niecz­nie przy­po­mnieć so­bie tę drob­nost­kę. Spo­dzie­wam się żeś mnie zro­zu­miał? – prze­pra­szam, od­po­wie­dzia­łem, po chwi­li na­my­słu, zda­je mi się żem ni­cze­go nie za­po­mniał.

– o nie­do­myśl­ny praw­ni­ku! za­wo­łał mar­sza­łek z iron­ją, od cze­góż mia­no­wi­cie mia­ły za­bez­pie­czać dwo­rza­ni­na, owe przy­wi­le­je, póki ma­gnat nie no­sił in­ne­go obu­wia okrom z sal­ja­nu? póki no­sił obó­wie żół­te, nie­bie­skie, czer­wo­ne i t… d., prze­cie wte­dy nie moż­na mu było chę­do­żyć bu­tów, cho­ciaż­by przy­wi­le­je po­zwa­la­ły i cho­ciaż­by któś tego naj­go­rę­cej pra­gnął? pan, na­zwał­by zbyt chę­tli­we­go dwo­rza­ni­na osłem, i sal­ja­nu za­smo­lić­by mu nic po­zwo­lił.

Na ten ar­gu­ment, nie zna­la­złem żad­nej od­po­wie­dzi. Re­cep­ta mi się znów przy­po­mnia­ła, lecz tą razą po­my­śla­łem so­bie z pew­ną trwo­gą, że w ob­co­wa­niu z war­ja­tem moż­na na­ra­zić nie­kie­dy na szwank, swo­ją mi­łość wła­sną, jak się w tej chwi­li zda­rzy­ło ze mną… ale ta oba­wa o re­cep­tę, nie dłu­go trwa­ła, bo mar­sza­łek po­daw­szy mi rękę prze­mó­wił naj­spo­koj­niej: – mój la-skaw­co! je­że­li cho­wasz jaki żal do mnie, to praw­dzi­wie nie jam temu wi­nien. Skąd­że mo­głem zgad­nąć że nie masz zwy­cza­ju mó­wić szcze­rą praw­dę? – że sko­ro usta otwo­rzysz, kła­miesz, albo so­bie żar­tu­jesz z dru­gich? – Po­wiesz może, że to upa­dam do nóg i naj­niż­szy słu­ga, są for­muł­ką grzecz­no­ści świa­to­wej? – prze­pra­szam! grzecz­ny czło­wiek jest wła­śnie len co za­wsze mów i praw de, szcze­rą praw de, ale wy­stę­pu­je z nią tyl­ko wte­dy, kie­dy jest przy­zwo­itą i dla dru­gich nie cierp­ką, aluo kie­dy ją może wy­po­wie­dzieć przy­jem­nie. W in­nych ra­zach mil­czy. Prze­ciw­nie, kto ci w oczy kła­mie, kto przez po­chleb­stwo wma­wia ci cóś ta­kie­go cze­go nie po­sia­dasz, kto cię w am­bi­cją wbi­ja nie­po­trzeb­nie; – ten szy­dzi z cie­bie, ma cię za cie­lę, i jest ocze­wi­ście nie­grzecz­ny, na­wet gru­hi-ja­nin, cho­ciaż­by dla po­kry­cia swo­je­go brii­lal-stwa, naj­pięk­niej ci się kła­niał i naj­mi­lej się uśmie­chał. Po­wia­dasz że się zna­my? Nie pa­mię­tam, – ale wie­rzę i dla tego ob­ciął­bym cię wy­le­czyć z brzyd­kie­go kłam­stwa. Czy zga­dzasz się na to?

– o! naj­chęt­niej! ja się sam zaj­mu­ję me­dy­cy­ną i pi­szę re­cep­ty… le­kar­stwa pań­skie­go do­świad­czę na so­bie i je­że­li oka­że się sku­tecz­ni™, to go po­le­cę i dru­gim może wię­cej ode­mnie po­trze­bu­ją­cym po­pra­wy.

– a je­że­li się znów ob­ra­zisz? – je­że­li moje po­czci­we za­mia­ry weź­miesz za zło­śli­wość? moją radę za sar­kazm? he?

– …la? nig­dy… mam nie­za­chwia­ne prze­ko­na­nie że pra­gniesz mi być po­moc­nym.

– tak, tak, pra­gnę, to nie pod­le­ga żad­nej wąt­pli­wo­ści; wszak­że za­cze­kaj co­kol­wiek… mu­szę na­przód spro­sto­wać nie­co to wy­obra­że­nie, któ­re za­pew­ne masz o mnie w tej chwi­li. Wiedz, że szu­ka jar tego le­kar­stwa, stra­wi­łem wie­le nocy bez­sen­nych, ła­ma­łem so­bie gło­wę, pła­ka­łem nie­raz, kie­dy nie­do­łęż­ny umysł upa­dał na si­łach… Die po­chle­biaj więc so­bie mój ła­skaw­co, je­że­liś za­ro­zu­mia­ły, żem dla cie­bie jed­ne­go po­niósł tyle mi­trę­gi i mę­czar­ni… ho, ho! gru­bo byś sir omy­lił!–ją pra­co­wa­łem dla ca­łe­go ro­dza­ju ludz­kie­go!….

Na te sło­wa, aż mi ser­ce drgnę­ło od ja­kie­goś dziw­ne­go wzru­sze­nia. Jesz­cze są prze­cie na zie­mi, – po­my­śla­łem so­bie, du­sze szla­chet­ne i umy­sły wznio­słe, co ogar­nia­ją całą ludz­ko-, i trosz­czą się o nią z ma­cie­rzyń­ską czu­ło­ścią! – a po­nie­wa­żem taką du­szę spo­tkał nie w sa­to­nie ani w pro­fes­sor­skim krze­śle, lecz osa­dzo­ną w domu war­ja­lów, więc to mogę uwa­żać za nowy i bar­dzo świet­ny do­wdd do­sko­na­ło­ści mo­jej re­cep­ty… o jak­że mi­łem być musi to­wa­rzy­stwo Ia­kich dusz ogar­nia­ją­cych cale czło­wie­czeń­stwo!… kusy tym cza­sem mó­wił da­lej.

– Gdy­byś Wpan je­den tyl­ko kla­mat na ca­łym świe­cie, toby cię może czas ja­kiś po­ka­zy­wa­li za pie­nią­dze jak cie­ka­we­go pta­ka, a po­tem za­mknię­to­by cię na ła­ska­wy chleb do klat­ki… o le­kar­stwie dla cie­bie nikt­by nie po­my­ślał. Po­cóż? – prze­cie­byś od swe­go de­fek­tu na­gle nie umarł, a na­wet nie schudł. Po­wiem wię­cej. Nic­by w tem nie było złe­go, gdy­by cały ród ludz­ki kła­mał, byle tyl­ko nikt a nikt praw­dy nie mó­wił… ocze­wi­ście wy­pa­dło­by prze­mie­nić zna­cze­nie bar­dzo wie­lu wy­ra­zów w słow­ni­ku, a w ob­co­wa­niu z ludź­mi pod sło­wem noc ro­zu­mieć dzień, przy­miot­ni­ka mą­dry uży­wać za­miast głu­pi, sły­sząc tak pa­mię­tać że to zna­czy nie i t… d., by­ły­by z po­cząt­ku omył­ki i nie­ja­kie za­mie­sza­nie, wszak­że po­tem, wszyst­ko­by po­szło gład­ko; bo cóż nas przy­wią­zu­je do wy­ra­zów? czy nie wszyst­ko jed­no tak lub in­a­czej ru­szać ję­zy­kiem i usta­mi? ten więc for­lel przy­jąw­szy za sta­łe i bez­wy­jąl­ko­we pra­wi­dło, mo­gli­by­śmy kła­miąc wie­rut­nie po­dług te­raź­niej­sze­go słow­ni­ka, mó­wić szcze­rą praw­dę po­dług no­we­go dy-ke­jo­na­rza. Patrz no, mój naj­mil­szy ła­skaw­co! jaki to pięk­ny wy­na­la­zek! ale cóż kie­dy cały ro­dzaj ludz­ki za nic się nie zgo­dzi za­wsze kła­mać, Iak jak te­raz nie cały i nie za­wsze mówi praw­dę. Ję­zyk ludz­ki po­dob­ny jest do ska­zów­ki ze­psu­te­go ze­gar­ka, co to raz śpie­szy, dru­gi raz się póź­ni, a nie­kie­dy i praw­dzi­wą go­dzi­nę po­ka­że. Ża­den ro­zum­ny czło­wiek nie nosi Ia­kie­go ba­ła­muc­two w kie­sze­ni, i ża­den leż z roz­mo­wy ludz­kiej, rze­tel­nej praw­dy się nie do­wie, bo nie­tyl­ko nie moż­na wy­ra­cho­wać w któ­re dni mia­no­wi­cie, lub też w ja­kich go­dzi­nach kto kła­mie, a kie­dy sta­je się szcze­rym, ale co naj­gor­sza, kłam­stwo usta­wicz­nie się mie­sza z praw­dą i do tego w naj­roz­ma­it­szych do­zach. Im bie­glej­szy ar­ty­sla, lum trud­niej te dozy zga­dy­wać. Jak­że za­ra­dzić Ia­kie­mu oszu­kań­stwu? po­trze­ba tu po­dob­no he­ro­icz­ne­go środ­ka….

– Wy­bor­nie! nie­za­wod­nie! – rze­kłem.

– Ja też, za­wo­łał ura­do­wa­ny mar­sza­łek, ro­zu­mo­wa­łem so­bie na­stę­pu­ją­cym spo­so­bem. Czło­wiek mó­wie musi, to rzecz na­tu­ral­na, wszak­że gdy­by od mó­wie­nia bo­la­ły go usta, toby da­le­ko mniej mó­wił, i mi ból, je­dy­nie w ra­zach ko­niecz­nej po­trze­by, się na­ra­żał… a po­nie­waż sama tyl­ko praw­da jest ko­niecz­ną po­trze­bą, a kłam­stwo ani po­trzeb­ne ani po­ży­tecz­ne, więc nie by­ło­by kłam­stwa i nie­zno­śnej wie­to­mów­no­ści… znik­nę­ła­by może po­to­wa dzi­siej­szych plag spo­łecz­nych, któ­rych tyle spa­da z nie­sfor­nych ję­zy­ków ludz­kich! za­no­tuj to so­bie wiel­moż­ny pan. Spo­dzie­wam się, że to ro­zu­mo­wa­nie do­pro­wa­dzi­ło mię do pięk­ne­go wy­wo­du? Cóż wiel­moż­ny pan o tem mó­wisz?

– Nie lu­bię wy­wo­dów opar­tych na gdy­by, bo są zwy­kle zdra­dli­we. Cza­sa­mi jed­nak i tą dro­gą moż­na do cze­goś pew­ne­go do­je­chać. Cie­ka­wym co wiel­moż­ny pan zna­la­złeś?

– Nie lu­bisz gdy­by? a to dziw­na rzecz! – to prze­cie naj­pięk­niej­sze sło­wo w pol­skim ję­zy­ku, od któ­re­go za­czy­na­my i na któ­róm koń­czy­my czę­sto­kroć naj­waż­niej­sze na­sze spra­wy i po­sta­no­wie­nia. Kogo tyl­ko zna­lem, każ­dy tego wy­ra­zu uży­wa! z upodo­ba­niem… ty pierw­szy mój ła­skaw­co upa­trzy­łeś w niem cóś złe­go.

– Ja­kiż więc śro­dek na wy­tę­pie­nie kłamstw a?

– Śro­dek? o! to drob­nost­ka! z mo­je­go ro­zu­mo­wa­nia po­wi­nien­byś się był już do­my­ślić?

– Nie do­my­ślam się.

– tem go­rzej dla cie­bie, mój naj­mil­szy pa­nie! – Prze­cież to pro­sta rzecz. Sam po­tra­tisz zro­bić, albo ślu­sarz ci spo­rzą­dzi taką ma­szyn­kę coby nie szpe­cąc twa­rzy i nio prze­szka­dza­jąc je­dze­niu ani śpie­wa­niu spra­wia­ła ból w ustach, kie­dy czło­wiek mówi. Śro­dek na­der ła­twy!

– Ła­twy, Iemu nie prze­czę; – ale zły. Nic nie wart!

tak cierp­ki wy­rok, by­najm­niej nie roz­gnie­wał mar­szał­ka… zmie­szał się tyl­ko moc­no, osłu­piał pra­wie z za­dzi­wie­nia i po nie­ja­kim cza­sie spo­koj­nym gło­sem za­py­tał: –jak to być może?– taka skrom­ność nie­for­tun­ne­go dok­to­ra ludz­ko­ści, przy­po­mnia­ła mi znów do­sko­na­łość mo­jej re­cep­ty. Gdy­bym tak sta­now­czo za­prze­czył fi­lo­zo­fo­wi, albo li­te­ra­to­wi nie­za­mknię­le­mu u Bo­ni­fra­trów toby się strasz­nie roz­dą­sat, sprze­cza­li­by­śmy się, je­den dru­gie­mu prze­szka­dzał­by mó­wie, je­den dru­gie­go­by nie słu­chat i nie ro­zu­miał, i na­ko­niec ro­ze­szli­by­śmy się po­wa­śu­ie­ni… a kusy tyl­ko mnie spy­tał: –jak to być może?– od­po­wie­dzia­łem mu ła­god­nie:

– zły śro­dek wiel­moż­ne­go pana; po­dwój­nie zły. I swo­bod­ne­mi usly bo­le­śnie jest nie­kie­dy mó­wić praw­dę; nie­raz trze­ba ją po­twier­dzić wiel­kie­mi ofia­ra­mi, a ty chcesz jesz­cze kłaść ha­mu­lec na zło­te usta? Kłam­stwa zaś nie wy­tę­pisz żad­nym ka­gań­cem. Na migi będą kła­mać! Po­rzuć to li­cho mój do­bro­dzie­ju. Przejdź­my się ra­czej, i po­wiedz mi, co też tu się dzie­je w pań­stwie po­tęż­ne­go Fre­no­fa­gju­sza?

– Szko­da! rzekł kusy prze­cią­gle i po­waż­nie, ale masz wiel­moż­ny pan ra­cją. Prze­ko­na­łeś mnie. I po­daw­szy mi rękę do prze­chadz­ki po ko­ry­ta­rzu, do­dał obo­jęt­nie: – nic tu no­we­go nio sły­chać!, tak samo jak u was, bo i cóż no­we­go może się zda­rzyć na świe­cie? za­wsze, jak po­wia­da mę­drzec, ta sama sta­ra i okle­pa­na hi­stor­ja, któ­rą lu­dzie po ka­wał­ku co­raz ua in­nym zę­bie prze­żu­wa­ją. Każ­dy ma w ser­cu ro­bacz­ka co mu do­ku­cza i we łbie ja­kiś ćwiek co mu świ­dru­je mózg… zda­je mi się że hi­stor­ją na­tu­ral­ną czło­wie­ka wy­pa­da­ło­by zu­peł­nie prze­ro­bie, roz­dzie­liw­szy lu­dzi nie po­dług ko­to­ru skó­ry i głów­nych ry­sów twa­rzy, któ­re nie mają żad­ne­go wyż­sze­go zna­cze­nia, lecz po­dług na­tu­ry ro­bacz­ków i ro­dza­ju ćwie­ków.

– a czy nie moż­na­by taki ćwiek wy­cią­gnąć z gło­wy?

– mój la­skaw­co! któż­by tego nie chciał? – prze­cie ćwiek do­le­ga. Każ­dy go też wy­cią­ga, i nie­kie­dy to się uda­je, Lecz je­że­li ćwiek za­rdze­wia­ły lub ze­psu­ty, to czę­sto­kroć tyl­ko głów­ka się ode­rwie, i czło­wiek już na całe ży­cie pozo-sla­je za­gwoż­dżo­ny.

– a ro­bacz­ka czy moż­na za­bić?

– Naj­ła­twiej. Dość go pod­rzu­cić do góry… za­du­si się nie­za­wod­nie. Im wy­żej rzu­cić, tem prę­dzej zmar­nie­je… ale lu­dzie naj­czę­ściej rzu­ca­ją go na zie­mię; a to zły spo­sób. Ro­ba­czek, jak mi­to­to­gicz­ny an­te­usz, no­wych sił na­bie­ra na ło­nie mat­ki i moc­niej­szy wra­ca do ser­ca. Daj­że mi wiel­moż­ny pan do­koń­czyć mo­jej teo­r­ji. Są­dzę że na­wet de­fi­nie­ją czło­wie­ka trze­ba­by prze­mie­nić i na­pi­sać, że on się skła­da z ro­bacz­ka i ćwie­ka. Po­wiedz mi te­raz swo­je zda­nie otwar­cie? mo­żem się znów po­my­lił?

– Cze­go też to wy­ma­gasz ode­mnie, mej ła­skaw­co! – od­rze­kłem skwa­pli­wie: – mo­gęż ja za­bie­rać głos w tej waż­nej kwe­sl­ji, ma­jąc rów­nie jak inni, w ser­cu ro­bacz­ka a w gło­wie ćwiek? – może na­wet nie je­den? Po­dob­no pra­wo nie po­zwa­la być w swo­jej wła­snej spra­wie i oskar­żo­nym i sę­dzią? Czy nie słusz­niej by­ło­by, po sta­now­czy wy­rok udać się do ko­goś Ia­kie­go, co nie jest ani gry­zio­ny, ani za­gwoż­dżo­ny? co wiel­moż­ne­go pana za­szczy­ca swo­ją oso­bliw­szą la­ską, – swo­ją pro­te­ke­ją; – któ­re­go znasz bar­dzo de­brze, wi­du­jesz co­dzien­nie?….

Któż­by to taki? – prze­bąk­nąt kusy z nie-do­wii rstwem i iron­ją, nie do­my­ślam się wca­le. Ja­kie to cie­ka­we in­di­vi­du­um bez ro­bacz­ka i ćwie­ka?…. praw­dzi­wie nie do­my­ślam się…

– Spoj­rza­łem mu w oczy i ode­zwa­łem się z po­waż­ną fleg­mą: – są­dzę prze­cię, że po­tęż­ny Fre­no­fa­gjusz sta­no­wi wy­ja­jek.

– In­fan­tium re­gi­na!…. wrza­snął mar­sza­łek, i dał susa w bok jak­by opa­rzo­ny ukro­pem; – tra­fi­łeś wiel­moż­ny pan na bo­lą­ce miej­sce,–nie­ostroż­nie po­ło­ży­łeś pa­lec na ranę jesz­cze nie­za-go­jo­nął Po­lem chłyp­nąw­szy po­wie­trza i obej­rzaw­szy się w oko­ło, do­dał z wi­docz­nem obłą­ka­niem; – wiesz, ja­kie nie­szczę­ście mnie spo­tka­ło? – nie wiesz? – i prze­czu­cie ci nic nie mówi? – ocze­wi­ście nie zgad­niesz! – no, to ja ci od­kry­ję tę okrop­ną ta­jem­ni­cę… to po­wie­dziaw­szy, przy­sko­czył do mnie i ci­chym lecz wzru­szo­nym gło­sem, szep­nął mi do ucha: – po­tęż­ny Fre­no­fa­gjusz uciekł z War­sza­wy!….

– Uciekł? – pod­chwy­ci­łem, niby zdzi­wio­ny; – to być nie może!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: