Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nora - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,99
Najniższa cena z 30 dni: 23,90 zł

Nora - ebook

Teksas, 1902. Nora Marlowe, świetnie wykształcona panna z dobrego domu, zawsze chciała zobaczyć Dziki Zachód. Przeczytała wiele romansów o przystojnych i dzielnych kowbojach. Romantyczne wizje w zetknięciu z rzeczywistością rozsypują się jak domek z kart. Tutejszym mężczyznom daleko do bohaterów z kart powieści, chociaż przy bliższym poznaniu, trochę zyskują. Zwłaszcza jeden z nich…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-0741-6
Rozmiar pliku: 815 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nazywała się Eleanor Marlowe, ale mówiono na nią Nora. To zdrobnienie było naturalne i pozbawione sztuczności, i taka też była Nora. Urodziła się i wychowała w epoce wiktoriańskiej, w Richmond w Wirginii, w atmosferze właściwej dla wyższych sfer, jednak miała nietypowe jak na panienkę z dobrego domu zamiłowanie do przygód. Bywała też impulsywna, a czasami po prostu lekkomyślna, trudno się więc dziwić, że niespokojny charakter Nory przyprawiał o wieczną zgryzotę jej rodziców.

Gdy była małą dziewczynką, niewiele brakowało, by utopiła się podczas wyprawy jachtem, kiedy indziej zaś, gdy podglądała ptaki nieopodal letniej rodzinnej rezydencji w Lynchburgu w Wirginii, spadła z drzewa i złamała rękę. W prywatnej szkole, do której ją posłano, była prymuską, potem zaś dostała się do jednej z najlepszych szkół średnich. Dwudziestoletnia panna Eleanor Marlowe stała się dzięki bogactwu i pozycji rodziny osobą liczącą się w kręgach towarzyskich, prawdziwą młodą damą. Zjeździła całe Wschodnie Wybrzeże, zachwycała się egzotycznym pięknem Karaibów, poznała najważniejsze europejskie stolice. Była osobą wykształconą, dobrze wychowaną i obytą w świecie. Nie należała przy tym do szarych myszek, przeciwnie, lubiła być w centrum uwagi. Miała zasłużoną opinię podróżniczki, co było jej prawdziwą pasją, ale okiełznała swój szalony temperament i można by sądzić, że za jakiś czas na resztę życia osiądzie w spokojnej przystani, to znaczy wyjdzie za godnego zaufania i podziwu bogatego dżentelmena, urodzi dzieci, będzie brylować na salonach i udzielać się w komitetach dobroczynnych, a także co jakiś czas wyruszy na kolejną wprawę, by zwiedzić nieznany jej dotąd kawałek świata. Tak też i ona sama widziała swoją przyszłość.

Niestety podczas pobytu w Afryce skłonność Nory do przygód zadała jej druzgocący cios.

Na safari do Kenii pojechała razem z trzema kuzynami i ich żonami oraz pewnym narzucającym się pretendentem do jej ręki, który zresztą sam się na tę wyprawę wprosił. W wyprawie wziął udział również Theodore Roosevelt, ówczesny kandydat na stanowisko wiceprezydenta u boku prezydenta Williama McKinleya, który ubiegał się o reelekcję.

Roosevelt, kuzyni Nory i cała reszta męskiej części ekspedycji wybrali się na polowanie, zaś Nora wraz z innymi kobietami miała pozostać w eleganckiej rezydencji. Wydało się jej to nudne, dlatego jako jedyna kobieta z radością zgodziła się na myśliwską eskapadę i spędzenie nocy w rozbitym nad rzeką obozie.

Edward Summerville, wyjątkowo wytrwały i nachalny adorator Nory, był coraz bardziej rozdrażniony chłodną rezerwą, z której zbudowała nieprzekraczalny mur między nimi. Norę powszechnie uważano za kobietę o zimnym sercu, natomiast on uchodził za bawidamka. Jej obojętność doprowadziła go do wściekłości i sprawiła, że podczas myśliwskiej eskapady zdwoił wysiłki, by zdobyć Norę. I po raz kolejny poniósł klęskę. Gdy więc przypadek zrządził, że znaleźli się sami nad rzeką, odłożył na bok wszelką obyczajność oraz dżentelmeńskie zasady i rzucił się na Norę. Zaatakowana niechcianymi pieszczotami, zaczęła gwałtownie się wyrywać z objęć Edwarda i podczas szamotaniny rozdarła bluzkę oraz woalkę chroniącą delikatną kobiecą skórę przed komarami, od których roiło się nad rzeką. Zanim zdążyła zakryć odsłonięte ciało, owady mocno ją pokąsały.

Dwaj krewcy kuzyni Nory dotkliwie pobili Summerville’a i wyrzucili go z obozu, ten jednak, zanim odjechał, zarzucił Norze, że go sprowokowała, i poprzysiągł zemstę. Nie była to prawda, o czym wszyscy wiedzieli, ale cóż z tego, skoro zraniona męska duma kazała mu zrzucić winę na kobietę. Niemniej jednak gniew Summerville’a był akurat tym ostatnim, czym powinna martwić się Nora.

Oczywiście sporo wiedziała o chorobach przenoszonych przez komary, ale mijały tygodnie, a ona nadal czuła się doskonale, więc zapomniała o sprawie. Dopiero po powrocie z Afryki, gdy minęło około miesiąca od ukąszenia, dostała bardzo wysokiej gorączki, a lekarz rodzinny zdiagnozował malarię i przepisał chininę.

Środek wywoływał rozstrój żołądka, zresztą i tak miał jedynie zapobiegać ewentualnym infekcjom, albowiem na samą malarię nie wynaleziono jeszcze skutecznego lekarstwa. Nora wpadła w czarną rozpacz, czuła też wściekłą nienawiść do Summerville’a, który był sprawcą jej nieszczęścia.

Gdy przeżyła pierwszy atak choroby i powoli wracała do zdrowia, lekarz poinformował ją, że niestety mogą wystąpić różne powikłania, a w szczególności śmiertelne schorzenie zwane hemoglobinurią. Dodał, że napady gorączki z pewnością będą powracały przez najbliższe lata, a być może nawet do końca życia.

Marzenia Nory o domu i rodzinie rozwiały się. Mężczyźni jakoś nigdy nie pociągali jej fizycznie, ale zawsze chciała mieć dzieci. Niestety zrealizowanie tego marzenia stało się niemożliwe. Niby jak miałaby wychowywać dziecko trawiona przez chorobę, której każdy kolejny atak mógł ją zabić?

Skończyły się również marzenia o przygodach. Chciała wyruszyć do źródeł Amazonki, zobaczyć piramidy w Egipcie, ale jak miała tego dokonać, gdy w każdej chwili mógł nastąpić nawrót gorączki? Po prostu wystraszyła się ryzyka. To prawda, z całego serca pragnęła podróżować i kolekcjonować przeżycia, ale jednak najwyżej ceniła swoje zdrowie. Tak więc przez cały następny rok wiodła spokojne życie, a gdy była taka okazja, opowiadała o afrykańskiej przygodzie przyjaciołom, którzy byli pod wrażeniem jej odwagi. Zyskała sławę nieustraszonej poszukiwaczki przygód, mimo że – a może właśnie dlatego – relacje Nory były mocno przesadzone. Lubiła rozgłos, cieszyła ją reputacja śmiałej podróżniczki.

Była uważana za kobietę nowoczesną. Zapraszano ją do wygłaszania odczytów na wiecach sufrażystek i na podwieczorkach w siedzibach organizacji dobroczynnych.

Innymi słowy, choć miała sporo zajęć i otaczały ją tłumy znajomych, to tak naprawdę spoczęła na laurach.

Zaproponowano jej wyjazd na Zachód, do tej baśniowej i niemal jak Afryka dzikiej krainy, o której wiele czytała i którą zawsze chciała zobaczyć. Gorączka nie pojawiła się już od kilku miesięcy, toteż Nora nie łączyła żadnego ryzyka z wyjazdem i miała nadzieję, że uda jej się odbyć tę podróż w dobrym zdrowiu. Zobaczy legendarny Dziki Zachód, może nawet upoluje bizona i spotka prawdziwego desperado albo Indianina.

Stała przy zasłoniętym firaną oknie w salonie rodzinnego domu w Wirginii, popatrywała na późnoletni krajobraz i drżąc z podniecenia, obracała w palcach list od ciotki Helen. We wschodniej części Teksasu mieszkało czworo przedstawicieli rodu Tremayne’ów: wuj Chester, ciotka Helen oraz dwoje kuzynostwa, Colter i Melissa. Colter wyruszył na biegun północny, natomiast Melissa, zdrobniale nazywana Melly, czuła się samotna, ponieważ jej najlepsza przyjaciółka wyszła za mąż i wyjechała. Ciotka Helen chciała, by Nora spędziła kilka tygodni na ranczu i spróbowała poprawić nastrój jej córki.

Nora wybrała się kiedyś pociągiem do Kalifornii i przez okno przedziału widziała surową krainę rozciągającą się pomiędzy Atlantykiem a Pacyfikiem. Czytała o ranczach i Teksańczykach. I miejsca, i ludzie wydawali jej się wyjątkowo romantyczni. Przywołała z pamięci opowiadania i powieści wydawane przez pana Beadle’a, którymi ostatnio się raczyła. Och, jak bardzo działały na jej wyobraźnię! Znów zobaczyła dzielnych kowbojów walczących a to z Indianami, a to z białoskórymi bandytami, ratujących kobiety i dzieci, dokonujących bohaterskich czynów. Gdyby odwiedziła rodzinę, miałaby okazję zobaczyć prawdziwych mieszkańców Dzikiego Zachodu. Byłaby to prawdziwa przygoda, a że bez lwów i myśliwych? Trudno. Najważniejsze, że będzie mogła dowieść swej odwagi i udowodnić samej sobie, że malaria, która zmusiła ją do drastycznego ograniczenia wojaży, nie pozbawiła jej tak do końca animuszu.

– I cóż postanowiłaś, moja droga? – zapytała córkę Cynthia Marlowe, przeglądając najnowszy numer „Colliera”.

Nora odwróciła się, a błękitna koronkowa suknia zawirowała wokół szczupłych kostek. Drżącymi z podniecenia palcami dotknęła modnej tiulowej muszki pod brodą.

– Ciotka Helen jest bardzo przekonująca – odparła. – Otóż pojadę! Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę majestatycznych rycerzy prerii opisywanych w moich ukochanych powieściach.

Cynthia nie kryła rozbawienia. Od czasu pechowej wyprawy do Afryki jej córka nigdy jeszcze nie była aż tak podekscytowana. Jej kasztanowe włosy ujęte w stylową fryzurę w promieniach słońca nabrały miedzianego blasku. Kiedy była młodsza, Cynthia też miała takie włosy, lecz przegrały z siwizną. Nora miała ciemnoniebieskie spojrzenie Marlowe’ów i wysokie kości policzkowe, spuściznę po francuskich przodkach. Była wyższa od matki, ale raczej średniego wzrostu niż wysokiego. Miała wdzięk, elegancję i maniery oraz talent do prowadzenia rozmów, nie tylko towarzyskich, ale również na poważniejsze tematy. Cynthia była bardzo dumna z córki.

Nora traktowała mężczyzn z dużym dystansem, zwłaszcza po nieszczęsnym incydencie z Summerville’em i koszmarnej chorobie. Z pewnością prowadziłaby pełne przygód życie, pomyślała Cynthia, gdyby malaria nie podcięła jej skrzydeł. A tak, mając dwadzieścia cztery lata, pogodziła się już z myślą o staropanieństwie.

– Pomijając inne rzeczy, ta wycieczka da ci wytchnienie od wysiłków ojca, który za wszelką cenę próbuje ci znaleźć odpowiedniego kawalera – jakby do siebie powiedziała Cynthia. Miała czym się niepokoić, bo małżonek ostatnio mocno się narzucał, bywał apodyktyczny, a nawet gruboskórny.

Nora roześmiała się ponuro. W tej sprawie mała wyrobione zdanie. Mężczyźni to tylko kłopoty, nie byli jej potrzebni do szczęścia.

– Masz rację. Każę Angelinie spakować moje rzeczy.

– A ja polecę sekretarzowi załatwić ci bilet na pociąg – zaproponowała Cynthia. – Jestem pewna, że ten wyjazd okaże się dla ciebie pouczający.

– Akurat co do tego – odparła Nora z błyskiem w oczach – nie mam żadnych wątpliwości. Minęło sporo czasu, odkąd wyjeżdżałam tak daleko sama. – Po jej twarzy przebiegł cień na pewne wspomnienie, zaraz jednak dodała pogodniej: – Ale Teksas to nie Afryka.

– Kochanie, od ostatniego ataku gorączki minęło kilka miesięcy. – Cynthia wstała. – Choroba nie powinna tak szybko wrócić. Nie martw się tym, dobrze? Pamiętaj, że Chester i Helen to twoja rodzina i w razie potrzeby zawsze ci pomogą.

– Oczywiście – z uśmiechem odparła Nora. – To będzie cudowna przygoda.

Przypomniała sobie te słowa, gdy stała na opustoszałym peronie w Tyler Junction w Teksasie, czekając na ciotkę i wuja. Jazda pociągiem była w miarę wygodna, ale długa i męcząca. Nora była tak bardzo wyczerpana podróżą, że jej entuzjazm nieco osłabł. Musiała też przyznać, że brudna, zakurzona stacja nie do końca spełniała jej oczekiwania. Nie zauważyła ani jednego strojnie odzianego Indianina, ani jednego zamaskowanego desperado, ani nawet żadnego rumaka noszącego na grzbiecie dumnego kowboja. Poczuła się rozczarowana zarówno otoczeniem, jak i bezlitosnym teksańskim słońcem, którego gorące promienie przenikały przez uroczy kapelusik, który Nora miała na głowie.

Rozejrzała się ponownie w poszukiwaniu krewnych. Pociąg spóźnił się, więc może poszli się napić albo coś zjeść w pobliskiej restauracji, której szyld zauważyła? Popatrzyła na eleganckie skórzane walizy i kufer, zastanawiając się, jakim sposobem dotrze na ranczo, skoro nikt po nią nie przyjechał. Stwierdziła, że koniec lata w południowo-wschodnim Teksasie jest jeszcze bardziej nieznośny niż w Wirginii. Miała na sobie stylowy strój podróżny. We wdzianku, które w domu uznała za wyjątkowo wygodne, tutaj wręcz się gotowała.

Ciotka Helen opisała w liście te strony. Tyler Junction było małym, prowincjonalnym miasteczkiem niedaleko Beaumont w południowo-wschodnim Teksasie. Tutaj większość plotek rodziła się na poczcie lub w sklepie przy dystrybutorze z wodą sodową, zapotrzebowanie na doniesienia z kraju i wieści towarzyskie zaspokajał zaś dziennik „Beaumont Journal”. Ulicami miasteczka jeździły dwa małe czarne automobile z fabryki Henry’ego Forda, należące do rodzin założycieli Tyler Junction, natomiast reszta mieszkańców musiała zadowolić się powozami i bryczkami. Od razu było widać, że tutejsza ludność trudniła się głównie rolnictwem. Nora dostrzegła kilku mężczyzn w wysokich butach, dżinsach i kapeluszach o szerokim rondzie. Nie byli to jednak przystojni młodzieńcy, jakich sobie wyobrażała, lecz zgarbieni starcy.

Kiedyś, gdy wuj i ciotka odwiedzili siedzibę rodu w Wirginii, Chester powiedział, że obecnie większość teksańskich rancz znajduje się w rękach korporacji należących do wielkich spółek. Nawet gospodarstwo wuja było własnością dużego konglomeratu z zachodniego Teksasu i za jego prowadzenie wypłacano mu pensję. Czasy twórców ranczerskich imperiów, takich jak Richard King w południowo-wschodnim Teksasie albo Brant Culhane, właściciel ziemski z zachodniej części stanu, dawno już minęły.

Teraz pieniądze zarabiało się na ropie i stali. Tuzami tych branż byli Rockefeller i Carnegie, na kolei zbili fortunę J. P. Morgan i Cornelius Vanderbilt, zaś Henry Ford skutecznie rozkręcił popyt na automobile. Były to czasy narodzin imperiów, tyle że przemysłowych, a nie rolniczych. Hodowcy bydła i kowboje powoli odchodzili w przeszłość. Oczywiście produkcja żywności nadal była potrzebna, ale ranczerzy stracili na znaczeniu, wypadali z lokalnych elit finansowych. Ciotka Helen pisała, że poszukiwacze ropy dotarli już do Beaumont, rozpoczęto wiercenia na dużą skalę, ponieważ kilka lat temu jakiś geolog orzekł, że tereny leżące nad Zatoką Meksykańską to najprawdopodobniej bogata żyła płynnego złota. Rozbawiło ją to. Jak bardzo trzeba być naiwnym, by sądzić, iż ta bujna zielona kraina skrywa pokłady ropy naftowej!

Rozmyślając o tym wszystkim, z roztargnieniem obserwowała wysokiego mężczyznę w ciemnym kapeluszu, wysokich butach i skórzanych ochraniaczach zaciągniętych na spodnie, który szedł zakurzoną ulicą w kierunku stacji. Nareszcie prawdziwy kowboj! Jej serce zaczęło bić szybciej. Ależ stylowy jegomość! Byłaby wielka szkoda, gdyby tacy ludzie podzielili los Indian i zniknęli z powierzchni ziemi. Kto wówczas będzie ratował wdowy i sieroty i wojował z czerwonoskórymi?

Była tak zajęta idealizowaniem zbliżającego się szybkimi krokami mitu, że dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, iż mężczyzna kieruje się właśnie ku niej. Jej brwi, ukryte pod cienką woalką paryskiego kapelusika, uniosły się nieco, a serce zabiło jeszcze mocniej.

Nagle przyszło jej do głowy, że mężczyzna, o którym rozmyślała, jest zwykłym sługą, najemnym pracownikiem, jako że podstawowym zajęciem kowbojów jest opieka nad bydłem, a nie dokonywanie bohaterskich czynów. Doszła do wniosku, że obcowanie z pięknymi, nieskazitelnymi kowbojami mieszkającymi na kartach książek to jednak coś zupełnie innego niż spotkanie jednego z nich na żywo.

Mężczyzna, który z daleka wydawał się niebywale atrakcyjny, gdy podszedł bliżej, bardzo ją rozczarował. Był nieogolony, wręcz brudny. Kiedy na jego wytartych skórzanych ochraniaczach, które klapały przy każdym kroku, zauważyła ślady krwi, niemal wzdrygnęła się z odrazą. Ostrogi przy butach z wielkim czubem, oblepionych czymś, co zdecydowanie nie było błotem, pobrzękiwały melodyjnie. Gdyby ten człowiek próbował uratować wdowę albo śliczną sierotę płci żeńskiej i zbliżał się do nich, idąc pod wiatr, damy w opresji z pewnością uciekłyby od niego, zatykając palcami zgrabne noski!

Koszula w niebieską kratę była mokra od potu i kleiła się do ciała wręcz nieprzyzwoicie, podkreślając szerokie ramiona, imponujące mięśnie i gęsty, czarny zarost na piersi. Nora kurczowo chwyciła torebkę, by czymś się zająć i nie stracić panowania nad sobą. Niebywałe, że taki prymitywny mężczyzna, któremu przydałaby się porządna kąpiel, wzbudził jej zainteresowanie. Ług niewiele by tu pomógł, pomyślała złośliwie. Należałoby go wymoczyć we wrzącym wybielaczu.

Popatrzył na nią spode łba, kiedy uśmiechnęła się leciutko, biorąc się w garść. Miał kruczoczarne, proste i wilgotne włosy, a także szczupłą twarz pokrytą grubą warstwą kurzu, w którym spływający z czoła pot rzeźbił głębokie bruzdy. Oczy były wąskie i głęboko osadzone pod sterczącymi brwiami, skryte w cieniu kapelusza z szerokim rondem. Miał gęste ciemne rzęsy i prosty nos. Między wydatnymi kośćmi policzkowymi znajdowały się szerokie usta o klasycznym kształcie, a jego broda wystawała, co natychmiast obudziło czujność Nory.

– Panna Marlowe? – zapytał z silnym teksańskim akcentem, nie starając się nawet odwzajemnić uśmiechu.

Rozejrzała się po opustoszałym peronie i głęboko westchnęła.

– Szanowny panie, jeśli widzi pan kogoś jeszcze, kto mógłby nią być, to życzę powodzenia. – Gdy popatrzył na nią, jakby nie zrozumiał, co do niego powiedziała, postanowiła pomóc biedakowi i dodała: – Jest gorąco. Chciałabym jak najprędzej znaleźć się na ranczu. Nie jestem przyzwyczajona do upału i takich… hm… aromatów. – Odruchowo zmarszczyła nos.

Wyglądał, jakby się w nim zagotowało, ale nie powiedział ani słowa. Za to miną wyraził bardzo wiele. Otóż właśnie ujrzał typową paniusię ze Wschodu, przebogatą, wydelikaconą i przewrażliwioną, dla której tutejsze warunki życia są godne pożałowania. Ot, nic nowego, widywał już takie. Tyle że ku swemu zdziwieniu tym razem poczuł się rozdrażniony, a nawet urażony tą „paniusiowatością”.

Przekrzywił głowę, przyjrzał się jej bagażom i spytał wreszcie:

– Przeprowadzka?

– Co… słucham? – zdumiała się. – To tylko bagaż podróżny – dodała obronnym tonem. – Przecież musiałam zabrać rzeczy osobiste. – Czuła się dziwnie, bo nie nawykła do tego, by przepytywała ją służba.

– Dobrze, że wziąłem powóz. – Westchnął głośno. – Chociaż nie wiem, czy wszystko się zmieści, bo kupiłem sporo prowiantu.

Obróciła torebkę smukłymi dłońmi i stłumiła uśmiech.

– W takim razie pobiegnie pan za wozem, niosąc walizki na głowie, jak robią to tragarze na afrykańskim safari – powiedziała miłym głosem. – Znam to z własnego doświadczenia.

– Biegała pani za wozem z torbami na głowie?

– Ależ naturalnie, że nie! – Doprawdy, ta rozmowa staje się coraz bardziej komiczna, pomyślała. – Byłam na safari! Przecież mówię.

Oparłszy ręce na biodrach, spojrzał na panienkę z miasta.

– Na safari? Takie delikatne stworzenie w dzikiej Afryce? – Spojrzał z rozbawieniem na doskonale skrojony kostium i aksamitny kapelusik. – A myślałem, że nic mnie nie zaskoczy. – Ruszył w kierunku stojącego po drugiej stronie ulicy powozu zaprzężonego w dorodnego konia.

Patrzyła za nim z mieszanymi uczuciami. Wszyscy mężczyźni, jakich do tej pory znała, byli do bólu uprzejmi i troskliwi, ten jednak okazał się nieokrzesany i nawet nie próbował schlebiać jej kobiecej próżności. Wahała się między podziwem a wściekłością. Tak czy inaczej, było to niesamowite zarozumialstwo jak na takiego prostaka.

Nie zdjął kapelusza ani nawet nie dotknął ronda, by gestem wyrazić szacunek. Nora przyzwyczaiła się do mężczyzn, którzy robili jedno i drugie, a do tego jeszcze witali się z nią na sposób europejski, całując w rękę.

Jestem zbyt wymagająca, pomyślała. To przecież Zachód, a ten nieszczęśnik z pewnością nigdy nie miał okazji nauczyć się dobrych manier. Będzie go traktowała jak afrykańskich tragarzy, tych prostych ludzi, których przeznaczeniem było służyć innym za marny grosz. Spróbowała wyobrazić go sobie w przepasce na biodra i znów musiała stłumić wybuch śmiechu.

Czekała cierpliwie, aż jej dobroczyńca przyprowadzi załadowaną po brzegi bryczkę, przywiąże konia do słupa, po czym z ostentacyjnym wysiłkiem zacznie pakować bagaże.

Stanęła z boku i naraz przyszło jej do głowy, że właściwie powinna być mu wdzięczna. Przecież nie zaproponował, by pojechała z tyłu, razem z walizami. Spojrzała na niego znacząco, ażeby pomógł jej wspiąć się na siedzenie. Przy tym wyedukowana już co nieco, wcale się nie zdziwiła, że już rozparł się na koźle i niecierpliwie trzymał lejce, wyraźnie ją popędzając.

– Panience, zdaje się, śpieszyło – bardziej stwierdził, niż spytał, po czym zsunął kapelusz na tył głowy i posłał Norze niepokojące, przeszywające i nieodgadnione spojrzenie. Jego oczy okazały się zaskakująco jasne w porównaniu z opaloną twarzą, były szare, niemal srebrne.

– Dobrze, że jestem wysportowana – oznajmiła z uśmiechem, postawiła stopę na piaście koła i z gracją zadarła nogę, by usiąść na koźle. Wzięła jednak zbyt duży zamach i wylądowała na ochraniaczach kowboja. Odór skórzanego przyodziewku na moment ją oszołomił, ale dotyk muskularnych męskich nóg, o które oparła się piersią, wywołał szaleńcze bicie serca.

Zanim jednak zdążyła przeżyć wstrząs wywołany niespodziewaną i skandaliczną bliskością ze służącym, chwycił ją stalowymi dłońmi i posadził.

– No, no, panienko – powiedział z powagą. – Wiem, do czego wy, dzikie kobiety z miasta, jesteście zdolne. Jednak radziłbym zapamiętać, że nie pozwolę pani zabawiać się moim kosztem.

Nie dość, że narobiła sobie wstydu niezdarnością, to jeszcze nazwał ją latawicą! Poprawiła kapelusz dłonią, która paskudnie cuchnęła, bo otarła się o te jego utytłane spodnie.

– Na litość boską! – wybuchnęła, nerwowo szukając chusteczki, którą zamierzała usunąć paskudny zapach. – Będę śmierdziała oborą!

Rzucił jej wymowne spojrzenie i szarpnął lejce, po czym uśmiechnął się i powiedział z jeszcze silniejszym teksańskim akcentem. Zrobił to specjalnie dla niej. Skoro ma go za prostaka, to będzie prostakiem.

– A czego się panienka spodziewała po człowieku, który pracuje rękami i zgina kark w polu? – zapytał łagodnie. – Proszę mi wierzyć, nie ma lepszego życia niż na otwartej przestrzeni. Kowboj nie musi myć się częściej niż raz na miesiąc, ubierać się modnie czy przestrzegać dobrych manier, których zresztą nikt go nie nauczył, bo i po co. Kowboj to człowiek wolny i niezależny, jest tylko on, pod nim koń, a nad nim błękitne teksańskie niebo. Może sobie dogadzać z rozwiązłymi kobietami i upijać się co weekend! Uwielbiam wolne życie! – oznajmił z zapałem.

Tym sposobem opinia Nory o kowbojach zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Rzeczywistość okazała się całkiem inna od świata Dzikiego Zachodu opisywanego w awanturniczych romansach wydawanych przez pana Beadle’a.

Wyjechali z miasta, a Nora z uporem pocierała chusteczką piękne, szare rękawiczki z koźlęcej skóry, choć coraz bardziej była pewna, że będzie musiała je wyrzucić, bo smród nigdy nie zejdzie.

Kilka dni wcześniej padało i potworzyły się wyboje, w które wpadały koła powozu, przez co podróż na twardym koźle nie należała do najprzyjemniejszych.

– Panienka, widzę, milcząca – odezwał się. – Słyszałem, że kobiety ze Wschodu są dość bystre – dodał, wczuwając się w rolę prostego wieśniaka.

Owszem, w swoich kręgach uchodziła za bystrą, jednak tym razem nawet nie podejrzewała, że właśnie ulega złośliwej prowokacji.

– Gdybym była inteligentna – odparła, piorunując go wzrokiem – w ogóle bym nie wyjeżdżała z Wirginii! – Zajęła się wycieraniem kolejnej plamki, tym razem na rąbku sukni. – O rety! Co sobie pomyśli ciotka Helen?

– Może to, że obłapialiśmy się po drodze. – Posłał jej szelmowski uśmiech.

– Obłapiać się? – W jej oczach zapłonęła dzika żądza mordu. – Z panem? Już prędzej bym pocałowała… górnika! Nie, cofam to. Górnicy na pewno nie śmierdzą tak okropnie, więc żadne poświęcenie… Prędzej bym pocałowała sępa!

Popędził konia, który zwolnił w cieniu rozłożystego jadłoszynu, po czym najpierw zaśmiał się, czy też zarechotał, i odparł:

– Tutaj sępy są potrzebne. Sprzątają gnijącą padlinę, żeby świat ładnie pachniał dla takich delikatnych panienek.

Bezczelny! Ośmielił się na sarkazm wobec niej!

– Jesteś pan bardzo bezpośredni jak na parobka – powiedziała oburzona.

Nie odpowiedział, bo musiałby wypaść z roli. Cóż, paniusia złośliwie mu wypomniała, że stoi o wiele stopni wyżej od niego na drabinie społecznej, podkreśliła, że jest damą, a on tylko nędznym służącym. Co za ironia! – pomyślał, mając ochotę głośno się roześmiać.

Nora przestała wreszcie walczyć chusteczką z cuchnącym zapachem, za to wachlowała się energicznie kolorowym tekturowym wachlarzem, który kupiła od konduktora w pociągu. Ostatni tydzień sierpnia był nieznośnie gorący. To pewnie z powodu wiatrów znad zatoki, pomyślała, utyskując na skwar. Na Wschodzie takim upałom towarzyszą gwałtowne burze. Zaledwie rok wcześniej przez Wschodnie Wybrzeże przeszedł huragan, który odebrał życie jej kuzynowi. Wciąż jeszcze w snach nawiedzała ją powódź.

Czuła się niemal pokonana przez oblepiającą gorącą wilgoć. Gorset, który miała pod suknią i żakiecikiem z długim rękawem, bardzo utrudniał oddychanie.

Musiała jednak przyznać, że jej towarzysz nie wyglądał lepiej, bo cienka koszula była mokra od potu. Nora zorientowała się, że wciąż popatruje na jego wyraźnie zarysowane muskularne ramiona i owłosioną pierś. Widziała mężczyzn innych ras z obnażonym torsem, ale nigdy żadnego dżentelmena. Tylko że ten, choć biały, z całą pewnością nie był dżentelmenem. Nie do pomyślenia, że prosty robotnik tak bardzo ją poruszył, choć zawsze wydawała się niewzruszona! Zdenerwowała się na tę myśl. Drobne dłonie trzymające drewniany uchwyt kolorowego wachlarza, przedstawiającego Ostatnią Wieczerzę na jednej stronie i reklamę przedsiębiorstwa pogrzebowego na drugiej, zaczęły drżeć.

– Pracuje pan dla mojego wuja Chestera, tak? – zapytała, starając się nawiązać rozmowę.

– No.

Czekała, ale musiała zadowolić się tym jednym słówkiem. Próbowała więc dalej:

– Czym pan się zajmuje? – Pomyślała, że może wyznaczono mu jakieś bardziej skomplikowane zajęcie niż znakowanie bydła.

Odwrócił się nieśpiesznie. Jego ocienione szerokim rondem kapelusza srebrne oczy lśniły jak nieoszlifowane diamenty.

– Jestem kowbojem. Zajmuję się bydłem. Może panienka zauważyła, że buty mam całe w… – Celowo w dosadny sposób określił zaschniętą maź oblepiającą jego obuwie, wieńcząc to szelmowskim uśmiechem.

Nora zaczerwieniła się. Powinna go spoliczkować, ale zaniechała takiej sankcji. To go zdziwiło. Był przekonany, że paniusia oburzona jego bezczelnością i demonstracyjnym brakiem szacunku da się ponieść emocjom. Jednak Nora wiedziała, że taki wybuch tylko by uradował tego prostaka. Niedoczekanie! – pomyślała, posyłając mu puste spojrzenie, po czym wzruszyła nieznacznie ramionami i jak gdyby nigdy nic zaczęła przyglądać się jesiennemu krajobrazowi.

Obserwując z okien pociągu zachodni Teksas, wychwyciła różnicę w klimacie i florze między jedną częścią stanu a drugą. Nie było tu kaktusów ani pustyni, rosły za to magnolie, derenie i sosny. Mimo kończącego się lata, trawa wciąż była zielona. Za długimi białymi płotami i szarymi ogrodzeniami z drutu kolczastego pasło się bydło. Niebo stapiało się z równiną, nie było żadnych wzniesień, żadnych gór. Nad strumieniami i stawami, z których bydło piło wodę, unosiła się lekka mgiełka pary. Ciotka pisała, że równolegle do granic rancza Tremayne’ów płynęły dwie rzeki, dzięki którym w tych stronach rośnie tak bujna roślinność.

– Pięknie tu – powiedziała jakby do siebie. – O wiele ładniej niż w drugiej części stanu.

– Ech, wy tam na Wschodzie. – Zerknął na nią. – Dla was ładne jest tylko to, co zielone.

– Ależ naturalnie – odparła, łypiąc na niego. – Jak pustynia może być piękna?

– Jasne… – Drwiąco przedłużył to słowo. – Takiej mimozie jak panienka pustynne życie na pewno dałoby się we znaki.

– Nie jestem mimozą, mój panie! – odparowała ze złością. – Polowałam na lwy i tygrysy w Afryce! – koloryzując bez umiaru, nawiązała do jednodniowego safari – i…

– …i wystarczyłaby szanownej pani jedna noc na teksańskiej pustyni – przerwał jej z uśmiechem. – Grzechotnik wśliznąłby się do panienki śpiwora i znaleźliby ją dopiero zimą.

Wzdrygnęła się na myśl o grzechotniku. Czytała w książkach Beadle’a o tych wstrętnych stworzeniach.

Wychwycił jej reakcję, choć starała się ją zminimalizować, ryknął śmiechem i spytał bezczelnie:

– Aha, i taka roztrzęsiona mizerota polowała na lwy?

– Ty cuchnący prostaku! – wycedziła przez zęby.

– Skoro już mowa o zapachach… – pociągnął nosem i demonstracyjnie skrzywił się – to sama pachniesz jak skunks.

– Tylko dlatego, że nie pomogłeś mi wsiąść i upadłam na te twoje cuchnące… – Wskazała palcem szerokie skórzane ochraniacze. – No, na to!

Pochylił się ku niej, a w jego oczach widać było rozbawienie.

– Nogi, kochanie – podpowiedział. – To się nazywa nogi.

– Chodziło mi o to skórzane coś! A poza tym nie jestem twoim kochaniem! – Do reszty tracąc opanowanie, aż podskoczyła na koźle.

– Kiedyś możesz tego zapragnąć – skomentował bardzo rozbawiony. – Mam mnóstwo zalet.

– Proszę natychmiast zatrzymać powóz! Pójdę piechotą! – oświadczyła.

Pokręcił głową.

– Nie ma mowy. Obetrzesz sobie nogi, a mnie wyrzucą z roboty, a tego byśmy nie chcieli, prawda?

– Ależ jak najbardziej!

Uśmiechnął się, widząc jej zaczerwienioną ze złości twarz i duże buchające złością oczy, przypominające błękitne języki ognia. Miała ładne miękkie usta. Z trudem oderwał od niej wzrok i skupił się na drodze.

– Twój wuj nie poradziłby sobie beze mnie. Siedź grzecznie, panienko Marlowe, ochłoń trochę. Kiedy mnie lepiej poznasz, zmienisz o mnie zdanie.

– Ani mi w głowie poznawać cię lepiej!

– Oho, widzę, że naprawdę łatwo się pieklisz, a ja myślałem, że wy, damulki ze Wschodu, jesteście zawsze opanowane, żadnych takich wybuchów. – Lekko popędził konia.

– Z pewnością tylko te, które jeszcze nie miały z tobą do czynienia! – podsumowała złośliwie.

Odwrócił głowę, coś błysnęło w jego srebrno-szarych oczach. Z lekkim uśmieszkiem na ustach przeniósł spojrzenie z powrotem na drogę.

Nora nie zauważyła tego, ale i tak miała wrażenie, że kowboj śmieje się z niej pod rondem kapelusza. Wytrącił ją z równowagi, i to tak, że zakręciło jej się w głowie. Było to dla niej nowe doświadczenie, nowe i bardzo przyjemne. Żaden mężczyzna nie doprowadził jej do takiej furii, by musiała krzyczeć jak przekupka.

Gdy nieco ochłonęła, zawstydziła się swojego wybuchu. Usadowiła się wygodniej i przez resztę podróży ostentacyjnie ignorowała kowboja.

Dom na ranczo był długi i niski, biały jak piasek na plaży, miał elegancką werandę i biały płotek okalający kwietny ogródek, dumę Helen Tremayne. Kiedy powóz zajechał na podjazd, ciotka wyszła na werandę. Nora westchnęła cicho. Tak bardzo przypominała swoją siostrę, a jej matkę, że nagle poczuła tęsknotę za domem.

– Ciociu Helen! – wykrzyknęła, ostrożnie zsiadając z wozu. Postawiła stopę na piaście koła, nie czekając, aż kowboj pośpieszy jej z pomocą. Wiedziała przecież, że nie ma najmniejszych szans, by wykazał się dobrymi manierami.

Podbiegła do ciotki, która uścisnęła ją serdecznie.

– Jak dobrze znowu cię widzieć! – Zawołała Helen, odsłaniając śliczną twarz o doskonałej cerze i lśniących, intensywnie błękitnych oczach. Po czym spojrzała na kowboja, który wnosił bagaże na werandę: – Panie Barton, powinien był pan pomóc panience Norze zsiąść z wozu.

– Tak, madame, ale sama pani widziała, że mademoiselle Nora skoczyła jak oparzona – odparł uprzejmie, uchylając kapelusza.

Uśmiechnął się przy tym czarująco i zaczekał, aż ciotka Helen otworzy mu drzwi i skieruje go wraz z bagażami do sypialni przeznaczonej dla Nory. A to drań! – pomyślała, a on w jej oczach odczytał tę myśl i uśmiechnął się szatańsko, na co odwróciła się ze złością.

Gdy się oddalił, Helen skwitowała kwaśno:

– To zarządca hodowli Chestera. Świetnie zna się na bydle i interesach, ale ma dość niezwykłe poczucie humoru. Przykro mi, jeśli cię obraził.

– Jak się nazywa? – zapytała z wahaniem Nora.

– Callaway Barton.

– A skąd pochodzi?

– Trudno powiedzieć. Tak naprawdę niewiele o nim wiemy. Cały tydzień ciężko pracuje, a podczas weekendu znika, i tak w kółko. Zagwarantował to sobie w kontrakcie. Nie mamy zwyczaju wtrącać się w cudze życie – dodała łagodnie. – Owszem, jest tajemniczy, ale jak dotąd nigdy nie zachował się w nieokrzesany sposób.

– Wcale taki nie był – skłamała Nora.

Jednak ciotka powiedziała z uśmiechem:

– Nie powiedziałabyś mi, nawet gdyby ci ubliżył. Jesteś na to zbyt dobrze wychowana, moja droga – stwierdziła z dumą. – Od razu widać, że w twoich żyłach płynie błękitna krew.

– W twoich też, ciociu. Przecież ty i mama pochodzicie z europejskich arystokratycznych rodów. Mamy królewskiego kuzyna w Anglii, którego odwiedzam dwa razy do roku.

– Tylko nie przypominaj o tym Chesterowi! – ze śmiechem zawołała Helen. – Pochodzi z robotniczej rodziny i czuje się skrępowany, gdy ktoś wspomni o moich koneksjach.

Nora ugryzła się w język, by powstrzymać się od komentarza. Nie mogła sobie wyobrazić, by miała ukrywać coś przed mężczyzną tylko w tym celu, by zadowolić jego ego. Tyle że ciotka wychowała się w innej epoce, w której obowiązywały inne zasady, a Nora uznała, że nie powinna jej oceniać czy potępiać przez pryzmat współczesności.

– Może napijemy się herbaty i zjemy kanapki? – zapytała Helen. – Odśwież się po podróży. Za kilka minut każę Debbie podać przekąski w salonie. – Zmarszczyła nos. – Muszę ci powiedzieć, Noro, że pachniesz dość… osobliwie.

– Hm, no cóż… – Była bardzo zażenowana. – Upadłam na pana Bartona przy wsiadaniu do powozu i otarłam się ręką o… o tę obrzydliwą substancję na jego skórzanych płachtach, które ma na nogach.

– Na chaparejos, czyli ochraniaczach – podpowiedziała Helen.

– Ach tak, ochraniaczach.

– To nieuniknione, że mężczyźni brudzą się przy pracy – wyjaśniła rozbawiona Helen. – Ale nie przejmuj się, zejdzie w praniu.

– Mam nadzieję – mruknęła Nora.

W korytarzu zjawił się znienawidzony przez nią kowboj, który zdążył już rozładować powóz.

– Panie Barton – powiedziała Helen – Chester chciał się z panem widzieć. Pracuje z Randym w starej stodole, próbują naprawić wiatrak.

– Zaprowadzę powóz i pójdę do nich. Miłego dnia, proszę pani. – Z szacunkiem uchylił kapelusza przed Helen.

Natomiast Norze tylko skinął głową, a widząc jej minę, uśmiechnął się kpiąco i wyszedł długim pełnym wdzięku krokiem, pobrzękując ostrogami.

Helen odprowadziła go wzrokiem, po czym stwierdziła:

– Prawie wszyscy kowboje chodzą niezgrabnie, a to dlatego, że mnóstwo czasu spędzają w siodle. Jednak pan Barton porusza się z gracją, prawda?

Nora patrzyła na niego, mając nadzieję, że potknie się o coś i wywinie orła, zatrzymując się bezczelną gębą na framudze, tak się jednak ku jej żalowi nie stało.

– Gdzie Melly? – zapytała, wyjmując z włosów szpilę przytrzymującą kapelusz.

– W mieście, u przyjaciółki. – Po twarzy Helen przebiegł ledwie zauważalny cień. – Wróci wieczorem.

Nora zmieniła strój podróżny na prostą długą spódnicę i białą bluzkę. Zaplotła warkocz i upięła go wokół głowy. Zrobiła to wszystko niemal mechanicznie, bo myślała przy tym intensywnie. Melly, jej młodsza, mająca osiemnaście lat kuzynka, uwielbiała ją, i to z wzajemnością. Były bardzo zaprzyjaźnione, i choć widywały się rzadko, to korespondowały ze sobą. Dlaczego więc nie wyszła jej na spotkanie?

Zastanowiło ją coś jeszcze. Przyjechała tu, by rozproszyć smutki młodej kuzynki, ale nie na prośbę Melly, która nic nie napisała o swoich problemach, ale na prośbę jej matki. Czyżby więc sprawa była poważniejszej… a może wstydliwszej natury, niż wynikało to z dość ogólnikowego listu Helen?

Dlatego gdy zeszła na dół i zasiadły z ciotką, by raczyć się herbatą i ciasteczkami cytrynowymi, ponownie zagadnęła o Melly.

– Wybrała się na przejażdżkę z Meg Smith, powinna niedługo wrócić – odparła Helen. – Ale nie o to pytasz, czujesz, że coś jest na rzeczy. Otóż jest… – Przerwała na moment. – Sama w pewnym sensie wypchnęłam Melly na tę przejażdżkę, bo nim się zobaczycie, chciałam porozmawiać z tobą w cztery oczy, żebyś wiedziała, co się dzieje. Otóż Melly zakochała się w narzeczonym najlepszej przyjaciółki, co mocno ją podłamało. Mówiąc wprost, nie umiała sobie z tym poradzić. Do tego nie mogła odmówić i musiała uczestniczyć w ślubie jako druhna.

– Och! To okropne! – wykrzyknęła Nora. – Strasznie mi jej żal.

– Cóż, swoje wycierpiała, ale na mój rozum dobrze się stało, że ten mężczyzna nie odwzajemniał jej uczuć. Owszem, miał pewne zalety, ale nie był to odpowiedni kandydat na męża dla naszej córki. – Ciotka ze smutkiem pokiwała głową. – Pocieszam się tym, że Melly wreszcie spotka kogoś wartego jej miłości. W okolicy jest kilku interesujących kawalerów, których co niedziela widujemy na mszy. Dobrze by się stało, gdyby moja córka przełamała się i zaczęła bardziej intensywnie udzielać się towarzysko.

– Tak, oczywiście – żywo przytaknęła Nora. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc jej przetrwać te trudne chwile.

– Wiem, że mogę na ciebie liczyć. – Helen uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Cudownie, że przyjechałaś!

– Też się cieszę, ciociu – odparła serdecznie.

Melly wróciła do domu mniej więcej godzinę po przyjeździe Nory. Była ubrana w koszulę do konnej jazdy i hiszpański kapelusz. Podobnie jak Nora miała ciemne włosy, ale nie kasztanowe, tylko niemal krucze, zaś jej oczy nie były niebieskie, lecz jasnobrązowe. W przeciwieństwie do kuzynki była opalona. Drobna, niemal filigranowa, wprost zachwycała urodą, była miła w obejściu, a umysł miała bystry. Nora nie mogła pojąć, że znalazł się mężczyzna, który ulokował swoje uczucia gdzie indziej, nie zaś w Melly.

– Tak się cieszę, że przyjechałaś – powiedziała Melly, witając się z kuzynką. – Nieco podupadłam na duchu, ale mam nadzieję, że pomożesz mi się podnieść.

– Mam taką nadzieję – z uśmiechem odparła Nora. – Ostatnio widziałyśmy się w Wirginii ponad rok temu. Musisz mi powiedzieć, co u ciebie nowego.

– Oczywiście. – Melly skrzywiła się. – Ale cóż, moje życie nie jest tak ekscytujące jak twoje, więc niewiele będę miała do opowiadania.

Nora przypomniała sobie tygodnie, które spędziła w łóżku trawiona wysoką gorączką. Melly nie wiedziała, zresztą niewiele osób zostało wtajemniczonych, jak zakończyła się afrykańska przygoda.

– Melly, dziecko, nie rób z nas nudnych prowincjuszy – ofuknęła ją matka. – Przecież prowadzimy bogate życie towarzyskie!

– Tańczymy amerykańskiego kadryla, świętujemy zakończenie budowy nowego domu, urządzamy konkursy ortograficzne – wyliczała Melly. – Aha, i mamy okropnego pana Langhorna oraz jego synalka.

– Kiedy spotykamy się z sąsiadami, Melly pomaga w organizacji imprezy – wyjaśniła Helen. – Pan Langhorn to jeden z tutejszych ranczerów. Ma synka, mówię ci, wcielony diabeł, zupełnie nad nim nie panuje.

– To pana Langhorna należałoby ująć w ryzy – kpiąco dorzuciła Melly.

– To prawda – zgodziła się z nią matka. – Chodzą o nim pewne… słuchy… poza tym jest rozwodnikiem – dokończyła szeptem, jakby w przyzwoitym towarzystwie nie powinno się rozmawiać o takich sprawach.

– To jeszcze o niczym nie świadczy – zaczęła Nora. – Ludziom różnie się…

– Noro, bardzo cenimy w naszej rodzinie dobre imię, to dla nas nadzwyczaj ważna wartość – oznajmiła stanowczo ciotka. – Wiem, że w miastach na Wschodzie i w Europie kobieta może sobie na więcej pozwolić, ale musisz pamiętać, że jesteśmy maleńką społecznością i dobre imię jest naszym największym bogactwem. Nie chciałabym, aby Melly widywano w towarzystwie rozwiedzionego mężczyzny.

– Tak, oczywiście. – Pomyślała przy tym, jak bardzo zacofany jest ten region. Pochodziła z dużego miasta położonego na Wschodnim Wybrzeżu, wiedziała jednak, że skoro tu przyjechała, to powinna zrobić wszystko, by zrozumieć mentalność ludzi z teksańskiej prowincji.

Helen, Melly i Nora przez dość długo siedziały w salonie, gawędząc o tym i owym, ale przede wszystkim rozkoszując się spokojnym wieczorem i błogą ciszą. Słychać było tylko stary zegar, pamiątkę rodzinną po dziadku: tik-tak, tik-tak, tik-tak…

Nagle trzasnęły drzwi wejściowe, rozległy się ciężkie kroki na drewnianej podłodze, a po chwili Cal Barton, trzymając w ręku kapelusz, zajrzał do środka i powiedział:

– Pani Tremayne, proszę wybaczyć, ale Chester chciałby z panią zamienić słówko.

Nora zastanawiała się, dlaczego tym razem nie usłyszała brzęczenia ostróg, ale gdy spojrzała w dół, wszystko stało się jasne. Ostrogi pokryte były… no, tym. Zresztą nie tylko ostrogi. Uczucia Nory odmalowały się na jej twarzy. Siedziała wyprostowana na kanapie, czując się w tym zamożnym domu jak u siebie, dostrzegając przy tym coś. A mianowicie to, że swoją postawą bardzo rozdrażniła Cala. Hm, ciekawe, pomyślała.

On zaś dostrzegł jej pełne wyższości i dezaprobaty spojrzenie, i aż się w nim zagotowało. Tym razem się nie uśmiechnął, tylko w rewanżu obrzucił paniusię wyniosłym spojrzeniem, skinął uprzejmie głową, kiedy Helen powiedziała, że za chwilę przyjdzie do męża, po czym wyszedł, nie patrząc już na Norę.

Dotknięta tak pełnym rezerwy i chłodu zachowaniem Cala, napominała samą siebie, że nie powinna przejmować się zachowaniem i opiniami jakiegoś tam robotnika. Przecież nazywa się Marlowe i pochodzi z Wirginii, a ten niemyty syn Dzikiego Zachodu był tylko zwykłym pastuchem. Ta myśl rozbawiła ją, choć oczywiście nie mogła podzielić się nią z gospodarzami rancza.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: