Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nowe studja literackie. Tom 1-2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowe studja literackie. Tom 1-2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 416 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NOWE STU­DJA LI­TE­RAC­KIE

przez

J.I. Kra­szew­skie­go

Na­kła­dem S. Or­gel­bran­da Księ­ga­rza, przy uli­cy Mio­do­wej Nr. 496.

1843.

Za po­zwo­le­niem Cen­zu­ry Rzą­do­wej.

w Dru­kar­ni S. Strąb­skie­go, przy uli­cy Bed­nar­skiej Nr. 2690.

Kor­rek­ta po­dług pi­sow­ni Au­to­ra.

Wy­da­jąc pierw­szy tom Stu­djów, nie są­dzi­li­śmy wca­le, aby nam przy­szło cią­gnąć je da­lej; ze­braw­szy w nim i daw­niej­sze i nowe o kwe­stjach li­te­rac­kich ar­ty­ku­ły, od­da­li­śmy je na sąd czy­tel­ni­ków, ze zwy­kłą re­zy­gna­cją na wszel­kie­go ro­dza­ju wy­ro­ki. Z po­dzi­wie­niem spo­tka­ło nas lep­sze, ni­że­śmy się spo­dzie­wa­li przy­ję­cie; kil­ka osób, któ­rych zda­nie ce­nim wy­so­ko, ży­czy­ły nam roz­wi­nąć ob­szer­niej, rzu­co­ne w pierw­szej xiąż­ce my­śli, inni za­chę­ca­li nas do za­sta­no­wie­nia się szcze­gó­ło­we­go nad daw­ne­mi pi­sa­rza­mi pol­skie­mi. Ła­two nam było po­chleb­nej rady po­słu­chać, a ze­bra­ne daw­niej ma­ter­ja­ły, uła­twi­ły dal­szą pra­cę. W tym to­mie da­je­my czy­tel­ni­kom na­szym, dwa ar­ty­ku­ły o li­te­ra­tu­rze te­raź­niej­szej i kry­ty­ce, Rys dzie­jów ję­zy­ka pol­skie­go, bę­dą­cy wy­jąt­kiem z Roz­pra­wy kon­kur­so­wej, na­pi­sa­nej dla otrzy­ma­nia ka­te­dry ję­zy­ka pol­skie­go Uni­wer­sy­te­cie S. Wło­dzi­mie­rza; roz­pra­wy aż nad­to dla nas po­chleb­nie oce­nio­nej przez Radę Uni­wer­sy­te­tu, któ­ra nas na tę po­sa­dę wy­zna­czyć ra­czy­ła, a za­jąć jej tyl­ko nie­prze­wi­dza­ne nie­do­zwo­li­ły nam oko­licz­no­ści, – na­re­ście roz­biór dzieł Klo­no­wi­cza, a mia­no­wi­cie jego sław­nej Vic­to­ria De­orum.

Ten ostat­ni ar­ty­kuł był wpraw­dzie dru­ko­wa­ny przed kil­ką laty w Wi­ze­run­kach na­uko­wych, ale­śmy go te­raz po­pra­wi­li i uzu­peł­ni­li.

Na­stęp­ne tomy, za­wie­rać będą prze­gląd pism, pra­wie wszyst­kich zna­ko­mit­szych pi­sa­rzy daw­nych pol­skich, jako: Ko­cha­now­skie­go, Reja, Gór­nic­kie­go, Gro­chow­skie­go, Mia­skow­skie­go,

Twar­dow­skie­go, a z póź­niej­szych: Trem­bec­kie­go,

Na­ru­sze­wi­cza, Kra­sic­kie­go.

Prze­gląd ten prze­pla­ta­ny bę­dzie ar­ty­ku­ła­mi o no­wej li­te­ra­tu­rze i no­wych dzie­łach, za­słu­gu­ją­cych na ob­szer­ny roz­biór.

Nie­mo­że­my ozna­czyć jesz­cze, jaka, je­śli Bóg ży­cia do­zwo­li, bę­dzie ob­szer­ność tych Stu­djów; każ­dy tom sta­no­wiąc osob­ną ca­łość, zu­peł­nie od­ręb­ną, nie­obo­wią­zu­jąc do na­by­wa­nia resz­ty, ozna­czo­ny jed­nak bę­dzie bie­żą­cą licz­bą dla roz­róż­nie­nia. W prze­cią­gu roku, uka­że się mniej wię­cej dwa tomy; mo­że­my to przy­rze­kać, ma­jąc znacz­ną licz­bę daw­niej na­gro­ma­dzo­nych ma­ter­ja­łów, któ­re tyl­ko po­rząd­ku­jem i prze­ra­bia­my. Nie bę­dzie­my tu pro­te­sto­wać się prze­ciw żad­nej kry­ty­ce, ani dzię­ko­wać za po­chwa­ły, pierw­sze­go cią­gu Stu­djów; pro­sie­my owszem sami o jak naj­żwaw­sze kry­ty­ki, o jak naj­mniej ogól­ni­ków po­chwal­nych, któ­re nie­do­wo­dzą nic, nad wiel­ką grzecz­ność i uprzej­mość au­to­rów. Spór w przed­mio­tach ta­kich, jest po­żą­da­ny; a je­śli w wal­ce o praw­dę, do­sta­nie się komu po uszach, (choć­by mnie sa­me­mu), chlub­na to bę­dzie rana, zy­ska­na w bojn o do­brą spra­wę.

J. I. Kra­szew­ski.

D. 20 Li­sto­pa­da 1842 roku Gró­dek.I. SĄD KRY­TY­KI I CZY­TEL­NI­KÓW.

Kry­ty­ka jest roz­po­zna­niem (re­cen­zją) i roz­bio­bio­rem dzieł, jest uka­za­niem na ich za­le­ty i wady. Kry­ty­ka, po­wia­da­ją, kie­ru­je zda­niem ogó­łu o utwo­rze i wy­ro­zu­mo­wy­wa uczu­cia, ja­kich do­zna­ją czy­tel­ni­cy, nie­wie­dząc co je ro­dzi. Kry­ty­ka jed­nem sło­wem jest ana­li­zą, jest roz­bi­ciem dzie­ła na jego czę­ści skła­do­we, pier­wiast­ko­we, oce­nie­niem ich war­to­ści po­je­dyn­czej i wy­wa­gą ca­ło­ści. Kry­ty­ka jest roz­bio­rem. Mo­żeż się ona jako roz­biór ko­rzyst­nie do wszyst­kie­go i za­wsze za­sto­so­wać? Rze­czy, któ­re czuć ko­niecz­nie po­trze­ba, aby je oce­nić, pod­pa­da­ją­li pod tak zwa­ną po­spo­li­cie kry­ty­kę?

Całe pań­stwo po­ezij, czy i jak jej pod­le­ga? Są to za­py­ta­nia, któ­re roz­wią­zu­je dwo­ista na­tu­ra kry­ty­ki. Jest kry­ty­ka, cała ro­zu­mo­wa, cała ana­li­tycz­na, zim­na, pra­wi­dło­wa, cze­pia­ją­ca się for­my i li­te­ry; jest dru­ga, któ­ra nie­ina­czej się two­rzy, jak wy­cho­dząc z uczu­cia; kry­tyk czy­ta, czu­je głę­bo­ko, a na­re­ście, gdy spra­wę zda­je ze swe­go uczu­cia, bada w so­bie, dla sie­bie i dla na­uki ogó­łu, jego przy­czyn. Taka tyl­ko kry­ty­ka dla dzieł ima­gi­na­cij, uczu­cia, na­tchnie­nia, do­brą być i spra­wie­dli­wą może. Ale za­wsze do­brą i spra­wie­dli­wą tyl­ko względ­nie do in­dy­wi­du­um, ja­kie ją two­rzy.

Je­śli co do kry­ty­ka, trud­no bywa bez względ­nie praw­dzi­wą i spra­wie­dli­wą w oczach wszyst­kich. Dla cze­go? Bo ona za­wsze jest tyl­ko wy­ra­zem zda­nia jed­ne­go, po­je­dyń­cze­go, czło­wie­ka i od mo­ral­nej war­to­ści jego, war­tość jej za­wi­sła.

Weź­mij­my z hi­sto­rij li­te­ra­tu­ry przy­kła­dy, a prze­ko­na­my się, jak bar­dzo rzad­ko, kry­ty­ka of­fi­cjal­na, zo­sta­ła osta­tecz­nym są­dem dla dzie­ła. Po­spo­li­cie po­tom­ność od­rzu­ca je cał­kiem i two­rzy zu­peł­nie nowe o utwo­rach pi­sa­rzy zda­nie. Kry­ty­ka in­dy­wi­du­al­na zo­sta­je zda­niem tych tyl­ko, któ­rzy sym­pa­ty­zu­ją z jej au­to­rem. Im więc kry­tyk do­bit­niej bę­dzie w so­bie, sobą, wy­ra­żał i przed­sta­wiał uczu­cie i zda­nie ogó­łu, tem kry­ty­ka jego bę­dzie pew­niej­szą sank­cij i przy­ję­cia. Tym­cza­sem naj­pow­szech­niej się dzie­je, że nie­tyl­ko kry­ty­kę współ­cze­sną zbi­ja sąd po­tom­no­ści, ale na­wet uczu­cie współ­cze­snych sa­mych. A gdy tak jest, kry­tyk, może się wziąść do in­ne­go rze­mio­sła (bo­daj­by miał szyć buty (*) nic on nie spra­wi i nie doj­dzie do ni­cze­go swo­ją kry­ty­ką.

Po­wta­rza­my, ogó­łu sąd, jest je­dy­nym spra­wie­dli­wym są­dem. Skła­da się on z po­je­dyń­czych zdań, mało od sie­bie róż­nych, jed­nej bar­wy i cha­rak­te­ru, któ­re for­mu­ją jed­no zda­nie – bez­względ­nie w swo­im cza­sie i miej­scu, praw­dzi­we. Zda­nie czy­li sąd ogó­łu, po­tem się po­zna­je, że je usły­szysz z ust naj­róż­niej uspo­so­bio­nych lu­dzi, co so­bie nig­dy swych my­śli prze­lać nie mo­gli. – Zda­nie ogó­łu, ma­lu­je czu­cie ogó­łu. Vox po­pu­li, vox Dei. Ro­zu­mie się, że za ogół bie­rze­my, część naj­oświe­ceń­szą w na­ro­dzie. Zda­nie to jest je­dy­nym spra­wie­dli­wym są­dem o dzie­le i ta­ko­we po­tom­ność po­twier­dza. Kry­tyk przed­tem zda­niem, jest nie­ja­ko ad­wo­kat przed są­dem, co wno­si spra­wę, bro­ni jej lub po­tę­pia, ale sam nie de­cy­du­je. Wpły- – (*) Ne su­tor itd.

wać on może na de­cy­zją, ale jej ogło­sić nie w pra­wie.

Nie myśl­my, aże­by po­chle­biać po­trze­ba było tłu­mo­wi i je­gom pas­sjom, aby cię tłum osą­dził po­chleb­nie, aby cię do ser­ca przy­ci­snął. Nie, ón gorz­ką na­wet praw­dę uczu­je i przyj­mie; ón się da pi­sa­rzo­wi po­pro­wa­dzić, sko­ro pi­sarz i ón współ­czu­ją z sobą.

To co w li­stach swych, na­pi­sał Se­ne­ka (*) iż nie chciał po­do­bać się ogó­ło­wi, bo co chwa­lił ogół, ón tego nie umiał, a co ón umiał, tego ogół nie mógł chwa­lić, ma­lu­je i czas w ja­kim pi­sał i pi­sa­rza. Za wzgar­dę, wzgar­dą dziś za­pła­co­no Se­ne­ce, ce­niąc go tyl­ko jako zręcz­ne­go szer­mie­rza i so­fi­stę. Dziś o nim że sa­mym zda­nia wszyst­kich, zla­ły się w je­den sąd po­wszech­ny.

Pi­sarz nie po­trze­bu­je po­chle­biać, aby byt zro­zu­mia­ny, uczu­ty i oce­nio­ny, ón ma być tyl­ko czę­ścią wy­ra­ża­ją­cą ca­łość sobą, a co utwo­rzy w ja­kim­kol­wiek kie­run­ku, ma­jąc swój za­ród, swo­ją przy­czy­nę, rów­nie w nim jak w ca­ło­ści, któ­rą wy­ra­ża, przez nią zo­sta­nie przy­ję­te. Też są wa­run­ki kry­ty­ki, co in­dy­wi­du­al­nem nie bę­dąc zda­niem, chce gło­sem po­wszech­nym – (*) Nu­nqu­am vo­lui po­pu­lo pla­ce­re, nam quae ego scio non pro­bat po­pu­lus, quae pro­bat po­pu­lus ego ne­scio. Se­ne­ca Epist. XXIX.

prze­ma­wiać. Kry­tyk, za­słu­gu­ją­cy na to na­zwa­nie, któ­re­go głos ma pójść da­lej nad swój wiek, wi­nien też jak pi­sarz, wy­ra­żać ogół, czuć z ogó­łem i być nie­ja­ko tem tyl­ko wyż­szym od nie­go, że so­bie spra­wę z sie­bie zdać umie, że ma sa­mo­po­zna­nie, któ­re­go tam­te­mu bra­ku­je.

Kry­tyk, aby zda­nie jego zo­sta­ło przy­ję­te, wi­nien w niem tyl­ko wy­dać to, co wszy­scy czu­ją, nie co ón oso­bi­ście, in­dy­wi­du­al­nie do­zna­je, wi­nien być tłu­ma­czem ludu. To co zo­wie­my ogó­łem, po­wszech­no­ścią, lu­dem, jest czę­ścią naj­oświe­ceń­szą na­ro­du, ja­ke­śmy po­wie­dzie­li wy­żej. Część ta daw­niej nie­wiel­ka, dziś co­raz jest licz­niej­szą. Kie­dy oświe­ce­nie było udzia­łem klas­sy, pro­fes­sją, że tak po­wiem pew­ną, zda­nie tej klas­sy sta­no­wi­ło zda­nie po­wszech­ne. Ale na­ów­czas, przez to samo, że ci tyl­ko pra­wie czy­ta­li i są­dzi­li, co sami tak­że pi­sa­li i two­rzy­li, zda­nie ogó­łu, by­wa­ło nie­spra­wie­dli­we, bo niem kie­ro­wa­ły czę­sto oso­bi­ste i stron­ni­cze nie­chę­ci. Dla­te­go to, ze sta­ro­żyt­nych pi­sa­rzy, czę­ściej czy­tu­jem od­wo­ła­nia do sądu lu­dzi wy­bo­ro­wych, do kwia­tu klas­sy oświe­co­nej, współ­czu­ją­cej z pi­sa­rzem, częst­sze na­rze­ka­nia na brak związ­ku, mię­dzy au­to­rem, a ogó­łem. Ta­kiej na­tu­ry jest wy­żej cy­to­wa­ny wy­krzyk­nik Se­ne­ki i jed­no miej­sce Plu­tar­cha, ża­lą­ce­go się, że nie­mo­że mó­wić co chce, bo to by nie uszło, a tego co by uszło, mó­wić nie chce (*).

Dzi­siej­szy sto­su­nek pi­sa­rza do ogó­łu, jest cale inny, a zda­nie ludu oświe­co­ne­go (nie już klas­sy tyl­ko jed­nej, z nie­wiel­kiej licz­by uczo­nych zło­żo­nej), da­le­ko bar­dziej sta­now­cze, da­le­ko praw­do­po­dob­niej spra­wie­dli­we.

Przy­pusz­czo­no w fi­lo­zo­fij ro­zum zbio­ro­wy, ro­zum po­wszech­ny, zga­dza­ją­cy się na jed­ne praw­dy, bę­dą­ce za­sad­ni­cze­mi i bez­względ­nie praw­dzi­we­mi; cze­muż­by­śmy nie mie­li przy­pu­ścić, że zda­nie zbio­ro­we, zda­nie więk­szo­ści, jest naj­spra­wie­dliw­sze i je­dy­ne praw­dzi­we??

Ale wróć­my do Kry­ty­ków. Ci ad­wo­ka­ci, wno­szą­cy spra­wę przed sąd po­tom­no­ści, naj­czę­ściej ją do­tąd przed nią prze­gry­wa­ją. Nie brak nam daw­nych i no­wych przy­kła­dów śle­po­ty kry­ty­ki, któ­ra sta­wiąc się pra­wie za­wsze na sta­no­wi­sku prze­szło­ści, są­dząc dla prze­szło­ści, że tak po­wiem i z przy­ję­tych praw przez nią, na nic się nie zda­ła, sko­ro krok da­lej po­stą­pim.

Kry­ty­ka nie idzie nig­dy rów­nym kro­kiem z ca­łym ru­chem umy­sło­wym, z li­te­ra­tu­rą, ona – (*) Οίς μέν έγώ δεινός, δυχ δ νϋν xαιρδς, οϊς δέ ó νύν xαιρδς… έγώ δεινός (Vita Iso­crat. Plu­tarch).

się wle­cze za nią, cią­gnio­na przez nią, wle­cze się po­wol­nie, ocią­ga­jąc, oglą­da­jąc w tył i wzdy­cha­jąc do prze­szło­ści. Kry­ty­kę wie­dzie z sobą li­te­ra­tu­ra, nie kry­ty­ka li­te­ra­tu­rę; toż samo do­wo­dzi, jak ona jest sła­ba, za­wsze pra­wie, jak małą gra rolę. Naj­roz­gło­śniej­sze zda­nie kry­ty­ka, za­szu­miaw­szy jak wy­krzyk wśród gło­śne­go chó­ro­we­go śpie­wu, to­nie w od­gło­sie jego.

Rzad­ko, nad­zwy­czaj rzad­ko, kry­ty­ka od­wa­ży się po­stą­pić na­przód i pro­ro­czym za­wo­łać gło­sem, a wów­czas na­tchnio­na, od­bi­je się echem w po­tom­no­ści. Ale taką kry­ty­kę two­rzą po­spo­li­cie, wca­le nie tak zwa­ni z po­wo­ła­nia kry­ty­cy.

Kry­ty­ka ze sta­no­wi­ska prze­szło­ści, jest jed­na z naj­fał­szyw­szych, opie­ra­jąc się na speł­nio­nem, sama się wska­zu­je na za­po­mnie­nie, na ode­pchnię­cie. Pro­te­stu­jąc się prze­ciw wszel­kie­mu po­stę­po­wi, któ­ren ja­ki­kol­wiek jest, po­stę­pem się na­zy­wa, zo­sta­je za nim w tyle. Gi­nie gło­sem wo­ła­ją­ce­go na pusz­czy.

Rów­nie nie­do­sta­tecz­ną, nie­sku­tecz­ną jest kry­ty­ka in­dy­wi­du­al­na, a tem może nie­do­sta­tecz­niej­szą, im wy­bit­niej­sza in­dy­wi­du­al­ność, im sprzecz­niej­szy duch co ją two­rzy, z du­chem ogu­łu, z uspo­so­bie­niem po­wszech­nem. Taka kry­ty­ka, jest tyl­ko cie­ka­wym po­mni­kiem spo­so­bu wi­dze­nia, po­strze­ga­nia i są­dze­nia, ale miej­sca nie­ma w hi­sto­rij li­te­ra­tu­ry i ru­chu umy­sło­we­go.

Są dzie­ła, któ­rym kry­ty­ka nic za­rzu­cić nie może, nic nie za­rzu­ca, owszem wy­chwa­la je, wy­no­si, wska­zu­je za wzo­ry; a prze­cież nikt ich nie czy­ta, nie przy­pa­dły do ser­ca ni­ko­mu, nie sły­chać o nich, tyl­ko z ty­tu­łu zna­ne, ro­dzą się i w au­re­oli po­chwał, nie­po­zna­ne, nie czy­ta­ne, za­mie­ra­ją.

Są inne, na któ­re kry­ty­ka naj­za­ja­dlej na­stę­pu­je, któ­re z bło­tem mie­sza, któ­rych wady do­bit­nie wska­zu­je, któ­re po­tę­pia i za­bi­ja; a jed­nak są czy­ta­ne na­mięt­nie, żyją i żyć będą, prze­żyw­szy bez­sil­ny głos kry­ty­ki. Czem się to dzie­je? Tem wła­śnie, że kry­ty­ka nie jest i być nie chce, gło­sem ogó­łu, tyl­ko wy­ra­zem zda­nia in­dy­wi­du­al­ne­go lub zda­nia par­tij. Ża­den kry­tyk nie po­my­ślał, czy ma to współ­czu­cie z ogó­łem, któ­re je­dy­nie go po­świę­ca i zdol­nym do tego po­wo­ła­nia czy­ni, ża­den nie spro­bo­wał się wprzód nim za­czął pi­sać, nie za­sta­no­wił się nad Jem, czy pierw­sze jego zda­nie przy­ję­te zo­sta­ło lub nie! Tym cza­sem po­wta­rza­my, kry­tyk jak pi­sarz, wi­nien być tyl­ko or­ga­nem ogó­łu, wy­ro­zu­mo­wu­ją­cym jego uczu­cie, wi­nien pod­słu­chi­wać głos ludu i wy­po­wie­dzieć, co sły­szał, wi­nien pi­sać jak pi­sał ów mu­zyk swo­ją dia­bel­ską

So­na­tę(*), pod dyk­to­wa­niem nie­wi­dzial­ne­go

Je­śli zda­nie kry­ty­ka róż­ni się zu­peł­nie od po­wszech­ne­go, po­wi­nien zdać so­bie spra­wę, z przy­czyn tej róż­ni­cy i jej na­tu­ry–po­wi­nien się za­sta­no­wić su­mien­nie nad sobą, czy­li się nie roz­bra­tał z zda­niem po­wszech­nem i nie po­szedł cia­sną dro­ży­ną wi­do­ków stron­ni­czych, za­sto­so­wań sys­te­ma­tycz­nych. Kry tyk ja­ke­śmy rze­kli, utwo­ry sztu­ki roz­po­zna­jąc, na­przód czuć po­wi­nien, po­tem ro­zu­mo­wać i roz­bie­rać. – Czu­cie po­win­no być dla nie­go ska­zów­ką naj­pierw­szą, bo utwo­ry na­tchnie­nia, uczu­cia, ser­cem i du­szą wprzód się po­win­ny czy­tać niż gło­wą. Wska­że mu po­tem ro­zum, za­sta­no­wie­nie chłod­ne dla cze­go tak jest, jak jest i dla cze­go tam a tam, nie uczuł co by był uczuć po­wi­nien. – Swo­je wła­sne jed­nak uczu­cie kry­tyk po­wi­nien pod­dać nie­ja­ko (chcąc aby jego roz­biór sank­cjo­no­wa­ło zda­nie po­wszech­ne), uczu­ciu po­wszech­ne­mu, któ­re ma pod­słu­chać nie wa­żąc lek­ce jego ob­ja­wień. On za po­wszech­ność ro­zu­mo­wać, ona za nie­go czuć pra­wie po­win­na. Bu­do­wać ma na­tem za­ło­że­niu; in­a­czej zbu­du­je kru­chą le­pian­kę jed­no­dnio­wą, do któ­rej nikt zaj­rzeć nie przyj­dzie, in­a­czej kry­ty­ka jego bę­dzie po­je­dyn­czym – (*) Po­dob­no Tar­ti­ni, bez zna­cze­nia gło­sem, ja­kim dziś pra­wie są wszyst­kie na­sze kry­ty­ki, do któ­rych po upły­wie pew­ne­go cza­su zaj­rzeć bez zdu­mie­nia nie po­dob­na. Kry­ty­ka bo­wiem wię­cej jesz­cze niż cała li­te­ra­tu­ra sta­rze­je i zo­sta­je w tyle od po­wszech­ne­go ru­chu, dla tego, że w po­cząt­kach już, była tuż w praw­dzie za li­te­ra­tu­rą, ale za­wsze już w tyle. Spójrz­my dzi­siaj na sądy przed dzie­się­cią laty, przed pięt­na­stą wy­wo­ły­wa­ne na utwo­ry, któ­re tra­fi­ły do ser­ca ludu i zo­sta­ły okrzyk­nio­ne ar­cy­dzie­ła­mi, spójrz­my a prze­ko­na­my się jak były fał­szy­we. Do­pie­ro po­wszech­ny od­głos uwiel­bie­nia, na­pro­wa­dził kry­ty­kę na wła­ści­wą dro­gę, zmu­sił ją do szu­ka­nia tam pięk­no­ści, gdzie ich wprzód doj­rzeć nie mo­gła, otwo­rzył jej oczy.

Kry­ty­ka jest ter­mi­nem hi­sto­rycz­nie środ­ku­ją­cym mię­dzy dzie­ły a teo­r­ją. Z niej i z nich ro­dzi się do­pie­ro tak zwa­na teo­r­ja, przy­cho­dzą­ca wów­czas, gdy li­te­ra­tu­ra albo osła­bła i bez­sil­na kona, albo w udziel­nej sfe­rze two­rzyć za­czy­na. Na­tu­ral­na ten­den­cja kry­ty­ki spro­wa­dza­nia utwo­rów wszyst­kich, do naj­prost­sze­go ich wy­ra­zu, do ogól­nej for­mu­ły je­dy­nej, czy­ni ją zim­ną i oschłą. Za­miast iść z po­stę­pem, ona chce upra­wi­dło­wać po­stęp i dla uła­twie­nia so­bie sądu w miej­scu osa­dzić wszyst­ko. Ana­li­za ana­to­micz­na za­wsze jest naj­ła­twiej­sza na tru­pie. To też kry­ty­ka współ­cze­sna nie­sły­cha­nie trud­na, ka­le­czy sie­bie i to co roz­bie­ra, a naj­swo­bod­niej pa­nu­je do­pie­ro na mar­twych, na smę­ta­rzu li­te­rac­kim, w wie­kach nie­płod­no­ści – odrę­twie­nia. Kry­ty­ka, po­wia­da­ją, jest po­trzeb­ną dla pi­sa­rzy, po­trzeb­ną dla ogó­łu – pierw­szych i dru­gich ona pro­wa­dzi. Tak – praw­da, ale o tyle tyl­ko, o ile idzie z ru­chem umy­sło­wym wie­ku i współ­czu­ciem po­wszech­nem; o tyle o ile pi­sa­rzy skie­ro­wu­je ku ogó­ło­wi, ogół ku pi­sa­rzom, po­śred­ni­cząc i tłu­ma­cząc tyl­ko. Kry­tyk jest, rze­kli­śmy, ad­wo­ka­tem przed są­dem po­tom­no­ści nie­odwo­ła­nym i osta­tecz­nym, – kry­tyk tak­że jest ad­wo­ka­tem ogó­łu, ón wy­ra­ża to co ogół czu­je i my­śli, a cze­go wy­ra­zić sam nie­po­tra­fi.

Taką po­win­na być kry­ty­ka, ma li mieć istot­ne w li­te­ra­tu­rze i jej hi­sto­rii zna­cze­nie. Jest li taką dzi­siaj?? o tem bar­dzo jesz­cze wąt­pie­my. W po­wszech­nej kry­ty­ce, nie tyl­ko u nas, ale wszę­dzie, brak su­mie­nia, brak uzna­nia swo­jej waż­no­ści, nad­to po­śpie­chu, nad­to lek­ko­myśl­no­ści, nad­to za­ro­zu­mia­ło­ści. Kry­tyk bie­rze dzie­ło pod sąd, nie­py­ta­jąc ja­kie ono wra­że­nie zro­bi na nim, co za­wie­ra, ale do ja­kie­go au­tor na­le­żał stron­nic­twa, do ja­kie­go wy­zna­nia li­te­rac­kie­go. Nie czy­ta­jąc, już wie co ma po­wie­dzieć, cze­go bę­dzie szu­kał w pi­sa­rzu, na co na­sta­wał. Nie daje się uczu­ciu, od­py­cha je, a mi­mo­wol­nie uczuw­szy co pięk­ne, tai się z wra­że­niem swo­jem, usi­łu­jąc wy­ro­zu­mo­wać prze­ciw so­bie sa­me­mu na­wet, że to co utwo­rzył pi­sarz, pięk­nem i do­brem być nie­mo­że, szu­ka­jąc cza­sem spo­so­bów do­wie­dze­nia, jak da­le­ce le­piej­by było, gdy­by było in­a­czej!

Kry­ty­ka nie­su­mien­na, jest zu­peł­nie bez zna­cze­nia i bez celu. Ni­ko­go ona nie­po­wie­dzie za sobą, a od­gło­sem na­wet swo­im, wzbu­dza­jąc czę­sto cie­ka­wość do dzie­ła, na­pro­wa­dza na prze­czy­ta­nie go i oce­nie­nie cał­kiem so­bie prze­ciw­ne. Au­to­ro­wie kie­ro­wać się nią nie my­ślą, po­wszech­ność nie może; – gło­sy kry­ty­ków nie­po­świę­co­nych od­zy­wa­ją się jak brzę­ki owa­dów i nik­ną. Nikt z nie­mi nie sym­pa­ty­zu­je, prócz ta­kich co zda­nia swe­go nie mają, a wziąw­szy cu­dze, nie wie­dzą z któ­re­go koń­ca niem so­bie usłu­żyć.

Kry­ty­ka tak­że jest ka­płań­stwem; nie jest to wy­ja­wie­nie zda­nia je­dy­ne­go wy­łącz­ne­go, ale po­win­no być gło­sem ogó­łu, lub wy­ra­zem tego gło­su. Im wię­cej gło­sów po­wie na nią, że jest praw­dzi­wą, tem bę­dzie praw­dziw­szą, tem pew­niej ab­so­lul­nie (w swo­im cza­sie i miej­scu) praw­dzi­wą. Kry­ty­ka, któ­ra całą sfe­rą, ca­łym wid­no­krę­giem, róż­ni się od zda­nia po­wszech­ne­go i bę­dąc mu prze­ciw­le­głym bie­gu­nem, są­dzi, że po­kie­ru­je zda­niem ogó­łu – jest bez­sku­tecz­ną i do ni­cze­go nie wie­dzie, mie­niąc się wyż­szą nad po­spo­li­ty spo­sób wi­dze­nia rze­czy, jest zbo­cze­niem tyl­ko lub cof­nie­niem się.

Po­wie­dzie­li­śmy to kil­ka­kroć i do­wo­dem za nami jest cała nie­mal hi­stor­ja li­te­ra­tu­ry, że kry­ty­ka idzie za li­te­ra­tu­rą, z li­te­ra­tu­rą, ale do­tąd nic wi­dzie­li­śmy jej, aby szła kie­dy na­przód. Na­tu­rą jej jest pra­co­wać nad speł­nio­nem, nad prze­szłem, szu­ka­jąc punk­tu po­rów­na­nia zwra­ca się nie­ustan­nie w świat prze­szły, oglą­da mar­twych – ztąd ten­den­cja jej do zo­sta­wa­nia w tyle, do co­fa­nia, i usi­ło­wa­nie wstrzy­ma­nia wszyst­kich z sobą. Kry­ty­ka w zna­cze­niu jej do­tych­cza­so­wem jest – ne­ga­cją nie­ustan­ną.

Nie było by tak, gdy­by kry­ty­cy chcie­li się prze­ko­nać, że po­win­ni być tyl­ko tłu­ma­cza­mi ogó­łu, wy­ra­zi­cie­la­mi jego my­śli. Na­ów­czas kry­ty­ka istot­nie szła by na rów­ni z li­te­ra­tu­rą, sym­pa­ty­zo­wa­ła z nią i część jej sta­no­wi­ła. Kry­ty­ka raz prze­ję­ta du­chem po­wszech­no­ści, po­tra­fi­ła­by tym­że du­chem kie­ro­wać, pro­sto­wać jego zbo­cze­nia j oczysz­czać sąd ogó­łu. Tego do­ka­zać nie może sta­wiąc się prze­ciw nie­mu, obok nie­go, a nig­dy w nim i z nim, dzia­ła­jąc w in­nej wła­snej sfe­rze, nie­do­stęp­na du­cho­wi wie­ku i na­ro­du, i po­chwy­cić go nie­mo­gąc.

Kry­ty­ka in­dy­wi­du­al­na naj­więk­szą jest wadą, że naj­zu­peł­niej do ni­cze­go się nie przy­da­ła i jest, ja­ke­śmy rze­kli, bez zna­cze­nia. Zda­nie po­je­dyń­cze­go czło­wie­ka wy­słu­cha­ne zo­sta­je z mniej­szą lub więk­szą uwa­gą, w mia­rę jak czło­wiek ten więk­sze lub mniej­sze wzbu­dza za­ufa­nie, a po­tem za­po­mnia­ne. Tam tyl­ko gdzie po­je­dyn­czy czło­wiek stał się or­ga­nem ogó­łu, gdzie wy­po­wie­dział czu­cie po­wszech­ne i wy­cho­dząc z punk­tu, na któ­rym sto­ją wszy­scy, pod­szedł kro­kiem da­lej od wszyst­kich, tam tyl­ko sku­tecz­nie dzia­ła. Ta tyl­ko część kry­ty­ki jego cóś waży. Resz­tę za­bi­ja i prze­wa­ża, zma­zu­je szmer rów­nej wagi, a więk­szej licz­by zdań in­dy­wi­du­al­nych, co ma­lu­jąc czło­wie­ka i jego uspo­so­bie­nia, nic wię­cej nie ma­lu­ją i nie zna­czą.

Kry­ty­ki w du­chu ogó­łu, nie tyl­ko by­wa­ją przy­ję­te i sak­cjo­no­wa­ne przez po­tom­ność, ale w współ­cze­snej li­te­ra­tu­rze, zy­sku­ją roz­głos, zna­cze­nie praw­dzi­we i za­raz wy­róż­nia­ją się do­bit­nie od kry­tyk in­dy­wi­du­al­nych i stron­ni­czych, sto­jąc od nich wy­żej, bo na rów­ni naj­wyż­sze­go sądu – sądu po­wszech­no­ści.

Lecz po­wie­cie mi, kry­ty­ka prze­cie nie­raz, jak wi­dzie­my, spo­wo­do­wa­ła cał­ko­wi­tą w zda­niu i wy­obra­że­niach ogó­łu, od­mia­nę, kry­ty­ka wy­wró­ci­ła nie­praw­nie na­by­te ty­tu­ły sła­wy i wy­wio­dła imio­na nie­zna­ne z nie­słusz­ne­go za­po­mnie­nia? Pro­szę o przy­kła­dy. By­wa­ło tak w isto­cie i dzie­je się dziś jesz­cze; wszech­moc­ność kry­ty­ki na mar­twych już li­te­ra­tu­rach i dzie­łach za­po­mnia­nych, wszech­wład­nie się oka­zu­je. – Ła­two jest kry­ty­ce mó­wić do prze­ko­na­nia, gdzie nikt jej nie prze­czy, gdzie mówi sama, bo sama jest tyl­ko. Ła­two wy­wró­cić sła­wę, któ­ra była czczym ty­tu­łem, ale wi­dzie­li­śmy sto­kroć jak bez­sil­na przy jen­ju­szach ol­brzy­mach, co zaj­mu­jąc wszyst­kich, czy­ta­ni są za­wsze i wzbu­dza­ją za­wsze jed­ne uczu­cia, po­mi­mo naj­róż­niej­szych kry­tyk. Cze­mu kry­ty­ka nie­raz za­ja­dle ką­sa­jąc Ho­me­ra, Dan­ta, Shak­spe­area – roz­bi­ła się o nich??

Cze­mu dru­gich tak ła­two po­wa­li­ła o zie­mię? Za­le­d­wie upodo­ba­nie ogó­łu w pi­sa­rzu usta­ło, chwy­ta­jąc porę kry­ty­ka wy­stę­po­wa­ła, aby za­bić – umar­łe­go. Cho­dzi­ła po pla­cu boju ści­na­jąć gło­wy po­le­głym. Lecz gdy ogół ser­cem przy­stał do pi­sa­rza, co zro­bi­ła kie­dy kry­ty­ka??? W po­wszech­nym za­pa­le, unie­sie­niu, uwiel­bie­niu, głos kry­ty­ki roz­bi­jał się jak brzęk mu­chy, gdy ry­czy mo­rze i wia­try szu­mią. Nie­po­tra­fi­ła ona na­wet wy­ro­bić tak na­zwa­nej re­ak­cij, póki za­ro­dek jej nie wy­kluł się sam w po­wszech­no­ści, raz wy­klu­ty ła­two już było wy­ho­do­wać kry­ty­ce.

Cóż więc zna­czy kry­ty­ka in­dy­wi­du­al­na, kry­ty­ka sama przez się, kry­ty­ka jako zda­nie spra­wy z jed­ne­go zda­nia, jako jed­no prze­cze­nie, gdzie ogół jest prze­ciw niej? – naj­zu­peł­niej nic. Czę­sto bar­dzo kry­ty­ka sił swych pró­bu­je, nie już ne­ga­cją, ale two­rze­niem, bio­rąc na się re­abi­li­ta­cją imion za­po­mnia­nych lub za­po­zna­nych, two­rząc, że tak po­wiem, no­wych lu­dzi, no­wych pi­sa­rzy. Zwra­ca­jąc tym spo­so­bem uwa­gę na nich, je­śli kry­tyk miał prze­czu­cie sma­ku i zda­nia po­wszech­no­ści, uda­je mu się dojść celu i wy­nieść na pie­de­stał swe­go bo­ha­te­ra; prze­ciw­nie, je­śli to tyl­ko wy­bryk in­dy­wi­du­al­ny, nie wie­dzie do ni­cze­go. Na chwi­lę wy­pły­nąw­szy nad fale, imie nie­zna­ne na wie­ki zno­wu w nich to­nie.

Mis­sją kry­ty­ki przedew­szyst­kiem, jest i po­win­no być, to­ro­wa­nie dro­gi dla hi­sto­rij li­te­ra­tu­ry; małe jest jej dzia­ła­nie na pi­sa­rzy, żad­ne pra­wie na ogół, za­wsze wi­dzie­my ją śpiesz­nie do­ga­nia­ją­cą li­te­ra­tu­rę, ale za­wsze w tyle – nie­chże­by po­ję­ła się i raz wy­szła z błęd­ne­go sta­no­wi­ska. Usi­łu­jąc pa­no­wać te­raź­niej­szo­ści, a za­wsze za nią pra­wie zo­sta­jąc, lub jed­ną przy­najm­niej nogą na smę­ta­rzu prze­szło­ści, nie może kry­ty­ka dzia­łać sku­tecz­nie. Za­miast opie­rać się na tej prze­szło­ści, któ­ra ją od­da­la od wła­ści­we­go sta­no­wi­ska i cofa, nie­chby sta­now­czo opar­ła się na zda­niu ogó­łu i z nie­go wy­cho­dzi­ła, nie­chby pod­da­ła się mu i usi­ło­wa­ła tyl­ko zba­dać przy­czy­ny uczu­cia po­wszech­ne­go, wy­ło­żyć je. Tym spo­so­bem ob­ja­śni­ła by te­raź­niej­szość i po­tra­fi­ła nią kie­ro­wać, do niej na­le­żąc, w niej bę­dąc, część jej sta­no­wiąc. Nie wlo­kła by się z tyłu, ale szła rów­no­le­gle z li­te­ra­tu­rą. Na kry­ty­ka nie sub­tel­nej zdol­no­ści ni­co­wa­nia i wy­wra­ca­nia wszyst­kie­go, nie szer­mier­skich ta­len­tów sty­lu szu­kać by na­le­ża­ło, ale wy­ra­zi­cie­la do­sko­na­łe­go zda­nia i uczu­cia po­wszech­no­ści; któ­ren by to zda­nie i uczu­cie wy­ra­zić, wy­ro­zu­mo­wać po­tra­fił, co by miał jed­no tyl­ko wię­cej od ogó­łu – sa­mo­po­zna­nie.

Taki kry­tyk istot­nie dzia­łać by mógł i na ogół i na pi­sa­rzy, a jego zda­nie sta­no­wiąc część hi­sto­rij li­te­ra­tu­ry, nie po­szło by w za­po­mnie­nie, po­tom­ność by je uzna­ła, je­śli nie ab­so­lut­nie praw­dzi­wem, to przy­najm­niej w miej­scu i cza­sie. Tym cza­sem gło­sy kry­ty­ki, są to rysy nie do hi­sto­rij li­te­ra­tu­ry, ale do drob­nej hi­sto­rij stron­nictw po­li­tycz­nych, li­te­rac­kich, lub wprost do bio­gra­fij kry­ty­ków, gło­sy mar­twe i bez od­dźwię­ku, co w dłu­giem ży­ciu dzie­ła, rzad­ko mu to­wa­rzy­szą, naj­czę­ściej ozwą się przy na­ro­dze­niu pro­ro­czo, za­wsty­dzą się kłam­stwem swem i na wie­ki umilk­ną; lub zno­wu dźwię­czą roz­gło­śnie gdy już dzie­ło daw­no umar­ło, a każ­dy się dzi­wi, dla cze­go tak upar­cie się od­zy­wa­ją o nie­exy­stu­ją­cem.

* * *

Każ­dy czyn jest wcie­le­niem my­śli, i każ­dy utwór sztu­ki, jest tak­że re­ali­za­cją, wcie­le­niem idei mniej wię­cej szczę­śli­wem i sil­nem. Do kry­ty­ki na­le­ży roz­po­znać ideę i jej wcie­le­nie, to jest myśl i for­mę, po­wie­dzieć jak się do sie­bie mają, czy się z sobą go­dzą i czy z sie­bie na­wza­jem wy­pły­wa­ją. Aby tego dojść, kry­ty­ka ma przed sobą ide­ał dzie­ła wy­ma­rzo­ny i po­rów­ny­wa go z dzie­łem sa­mem. Uka­za­nie róż­nic ide­ału tego od rze­czy­wi­sto­ści, uka­że nie­do­stat­ki dzie­ła. W daw­nej li­te­ra­tu­rze, ide­ały słu­żą­ce za mia­rę po­rów­na­nia, sta­ły go­to­we. Nie­po­trze­bo­wał ich kry­tyk wy­my­ślać, miał je dane, miał pra­wi­dła nie­zmien­ne, do wy­mie­rze­nia idei i oce­nie­nia for­my. Kry­ty­ka była tak ła­twą, że się w koń­cu sta­ła pra­wie bez­myśl­ną i me­cha­nicz­ną. W każ­dym upra­wia­nym ro­dza­ju, były wzo­ry ' uwa­ża­ne za naj­wyż­szą do­sko­na­łość, kry­tyk brał je do po­rów­na­nia i nie­mi wzrost no­we­go dzie­ła mie­rzył. Zja­wia­ła się Epo­pe­ja – wy­wo­dzo­no epo­pe­ję sta­ro­żyt­nych, za­śpie­wał kto odę, bra­no Ho­ra­ce­go do ręki, aby zo­ba­czyć, czy zu­peł­nie tak na­tchnio­ny zo­stał i pra­wi­dło­wie wcie­lił swo­je na­tchnie­nie au­tor. Cza­sem do­sko­na­le na­śla­du­ją­ce now­sze two­ry uła­twia­ły po­rów­na­nie. Kry­ty­ka szła mie­rząc i przy­mie­rza­jąc tyl­ko, a co nie pod­cho­dzi­ło do mia­ry, bra­ko­wa­ła z po­gar­dą. Dziś cale co in­ne­go; mamy li­te­ra­tu­rę pra­wie bez pra­wi­deł, (w któ­rej ra­czej pra­wi­dła są, ale nie było cza­su ich wy­cią­gnąć jesz­cze), nie­zgo­dzi­li­śmy się na ar­cy­dzie­ła do po­rów­na­nia słu­żyć mo­gą­ce, kry­ty­ka więc cale in­a­czej po­stę­po­wać so­bie musi. Nie­ma się ona na czem oprzeć, prócz in­dy­wi­du­al­ne­go po­ję­cia rze­czy i wła­sne­go ide­ału. Kry­tyk sta­wi przed sobą nie już jak daw­niej ar­cy­dzie­ło exy­stu­ją­ce do po­rów­na­nia, ale ide­ał wy­ma­rzo­ny przez sie­bie na umyśl­nie. Ide­ał ten w mia­rę jak chce, może wy­nieść wy­żej da­le­ko nad dzie­ło, któ­re są­dzi, lub zni­żyć go ku nie­mu. Nic mu ar­bi­tral­no­ści nie bro­ni, nic od niej go nie za­sła­nia.

Jego wy­mysł jest pra­wem, poj­mie­my ła­two, jak ten wy­mysł in­dy­wi­du­al­nie róż­ny być może i czę­sto fał­szy­wy, jak sąd opar­ty na po­rów­na­niu z ta­kim ide­ałem, czę­sto krzy­wym być musi. Do tego – w daw­nej li­te­ra­tu­rze, zbli­że­nie w for – mach i ide­ach do utwo­rów uwa­ża­nych za naj­do­sko­nal­sze, było po­czy­ty­wa­ne za za­słu­gę, dziś toż samo, jest grze­chem. Po­trze­ba przedew­szyst­kiem ory­gi­nal­no­ści. Kry­tyk ob­szer­ne ma pole do oka­za­nia, jako nikt ory­gi­nal­nym w isto­cie nie jest. Znaj­dzież się bo­wiem myśl i for­ma, bez za­rod­ku w prze­szło­ści, bez je­ne­alo­gij, co by się nie dała do cze­goś przy­rów­nać i od cze­goś wy­pro­wa­dzić??? Kry­ty­ka w now­szej li­te­ra­tu­rze, jest więc sa­mo­pa­śnem uga­nia­niem się za ide­ała­mi, któ­rych ar­cy­dziel­no­ści nic nie po­twier­dza i nikt nie uzna­je, jest nie pod­par­tą ni­czem, wa­ha­ją­cą się, sła­bą. Taka kry­ty­ka od­zy­wać się musi bez prze­ko­na­nia, a prze­ko­na­nie za­stę­pu­jąc wrza­wą, krzy­kiem i uda­ną pew­no­ścią sie­bie, wy­da­je się ła­two, że nie­ma praw­dzi­wej siły i pod­po­ry w ni­czem. Na ty­siącu sprzecz­no­ści zła­pać ją moż­na, dziś od­wo­łu­je się do prze­szło­ści i sta­je na za­po­mnia­nem sta­no­wi­sku, ju­tro wy­bie­ga na­przód ze swo­im wła­snym ide­ałem w ręku, któ­ren sama tyl­ko ubó­stwia i za wzór uzna­je. A jak daw­na kry­ty­ka grze­szy­ła przy­wią­zu­jąc się do for­my i tę uwa­ża­jąc za ko­niecz­nie pew­ne­mi wa­run­ka­mi, pew­ne my­śli wy­ra­ża­ją­cą; tak nowa czę­sto za­po­mi­na cał­ko­wi­cie o for­mie, wią­żąc się do idei. Nie­śmie ona sta­no­wić no­wych form i nie umie so­bie zdać spra­wy, ja­kie są lep­sze, za­rów­no więc przyj­mu­je naj­wy­szu­kań­sze i naj­prost­sze, naj­sto­sow­niej­sze i naj­dzi­wacz­niej wy­bra­ne. Tym cza­sem za­sta­na­wia­jąc się nad ideą i roz­wi­nie­niem jej w dzie­le, a nie­chcąc się zni­żyć do roz­pa­try­wa­nia drob­nych szcze­gó­łów, nie­odbi­cie jed­nak do har­mo­nij­nej ca­ło­ści po­trzeb­nych, upo­waż­nia nie­ja­ko mil­cze­niem swo­jem nad­uży­cia wszel­kie­go ro­dza­ju, li­cząc je wszyst­kie na karb na­tchnie­nia, gdy są po więk­szej czę­ści, zim­ną ra­chu­bą lub na­gan­ną opie­sza­ło­ścią i nie­roz­wa­gą. Nig­dy for­my, nig­dy styl nie był tak za­nie­dba­ny, nig­dy ję­zyk tak zu­chwa­le ka­le­czo­ny, jak pod pa­no­wa­niem dzi­siej­szej kry­ty­ki. Wi­dzie­my wy­cho­dzą­ce dzie­ła, któ­rych au­to­ro­wie, gram­ma­ty­ki, pi­sow­ni, zna­cze­nia wy­ra­zów nie zna­ją. Pięk­ne w nich my­śli oku­pu­ją uster­ki sty­lu, ależ naj­pięk­niej­sze my­śli, aby w ca­łem świe­tle za­ja­śnia­ły, po­win­ny być przy­najm­niej nie­po­ka­le­czo­nym wy­ra­żo­ne ję­zy­kiem.

Wi­dzie­my z tego wszyst­kie­go co­śmy wy­żej po­wie­dzie­li, że dzi­siej­sza kry­ty­ka, jest bez­sku­tecz­ną i bez­sil­ną. Po­trze­ba jej ko­niecz­nie cze­goś co by ją upraw­ni­ło, usank­cjo­no­wa­ło, na czem by się opar­ła; bo oso­bi­ste­go wi­dzi mi się nie do­syć nig­dy, a tam gdzie się wy­ro­ku­je o utwo­rze dla wszyst­kich prze­zna­czo­nym, mało jed­ne­go ar­bi­tral­ne­go zda­nia.

Wi­dzie­my zno­wu, że i daw­na i nowa kry­ty­ka w roz­po­zna­wa­niu war­to­ści dzieł, nie­ma słusz­no­ści za sobą. – Sądy jej unie­waż­nia po­tom­ność, i kry­ty­ka co­raz po­pra­wiać się musi, przy­sta­jąc na wy­rok ogó­łu. Co dziś okrzy­cza­ła złem, ju­tro uwiel­bio­ne przez wszyst­kich, do­brem uznać musi, za­po­mi­na­jąc co mó­wi­ła przed chwi­lą. Dla cze­góż więc nie wy­rzec by się in­dy­wi­du­al­ne­go zda­nia, usi­łu­jąc wnik­nąć w sąd ogó­łu i ogra­ni­czyć się wy­ro­zu­mo­wa­niem go, wy­kła­dem jego ra­cjo­nal­nym? gdy sąd ogó­łu (za­wsze w miej­scu i cza­sie) je­dy­nie się oka­zu­je spra­wie­dli­wym.

Vox po­pu­li, vox Dei. Za­wsze głos więk­szo­ści oświe­co­nej po­twier­dzi­ła po­tom­ność; rzad­ko kry­ty­kę in­dy­wi­du­al­ną usank­cjo­no­wa­ła przy­szłość, przyj­mu­jąc ją za wy­raz swe­go spo­so­bu wi­dze­nia.

Kry­ty­kiem więc dzi­siaj naj­spra­wie­dliw­szym i je­dy­nie na­masz­czo­nym, na­zwę, nie zręcz­ne­go bu­dow­ni­cze­go sys­te­ma­tu i two­rzy­cie­la ide­ałów, ale czło­wie­ka, co jak każ­dy inny pi­sarz na­ro­do­wy, uzna­ny zo­stał przez ogół, za or­gan jego, co w so­bie wy­ra­ża uspo­so­bie­nia na­ro­du i czu­je jego uczu­ciem i in­stynk­to­wie tra­fia na sądy mass. Ta­kie­go tyl­ko kry­ty­ka głos i dla pi­sa­rza i dla czy­tel­ni­ków, bę­dzie waż­nym, na­ucza­ją­cym, sta­now­czym. Od­wo­łać się od nie­go pod sąd więk­szo­ści nie moż­na, bo całą ma za sobą; wal­czyć z nim jed­ne­mu nie po­dob­na. In­dy­wi­du­al­ne prze­ko­na­nie au­to­ra o war­to­ści wła­sne­go utwo­ru, ustą­pić musi zda­niu, któ­re po­dzie­la więk­szość. To dla pi­sa­rza.

Ogól w du­chu sądu roz­po­zna­jąc swój sąd wła­sny, da się na­pro­wa­dzić na dal­sze jego wy­ni­kło­ści, da się na­wet w czę­ści sądu swe­go spro­sto­wać, gdy punkt wyj­ścia kry­ty­ka i ogó­łu jest je­den. To dla czy­tel­ni­ków.

Kry­ty­ka więc za­miast jak daw­niej opie­rać się na pra­wi­dłach pew­nych, wy­cią­gnio­nych sztucz­nie i dość ar­bi­tral­nie z dzieł uzna­nych za ide­al­nie do­sko­na­łe, dziś win­na uznać je­dy­nym pra­wi­dłem sąd i smak ogó­łu; a kry­tyk co się w uryw­kach swych nie­zga­dza z są­dem ogó­łu, może być pe­wien, że błą­dzi. Od­wo­ły­wa­nie się do po­tom­no­ści, bar­dzo wy­god­ne dla kry­ty­ków i pi­sa­rzy, do­wo­dzi tyl­ko bra­ku związ­ku mię­dzy ich cza­sem a nie­mi – a za­tem zu­peł­ną ich nie­uży­tecz­ność na miej­scu i w cza­sie, w ja­kiem są.II.

For­ma tak jest nie­od­łącz­na od my­śli, jak cia­ło (w te­raź­niej­szej na­szej kon­dy­cij ziem­skiej) od du­szy; po­jąć jed­ne­go bez dru­gie­go nie­moż­na. Ro­dzi się myśl w kształ­cie już pew­nym da­nym, jest z nią za­ro­dek for­my przy­cho­dzą­cy na świat; ten ar­ty­sta tyl­ko roz­wi­ja. Jest to dzie­cię, któ­re spra­wą jego wy­ra­sta na męża. Je­śli ón poj­mie for­mę daną mu z my­ślą ra­zem, je­śli ją doj­rzy, da jej kie­ru­nek taki jaki jest jej wła­ści­wy, ko­niecz­ny, tedy do­sko­na­łe wyda dzie­ło. Za­po­zna­jąc jej przy­szłość, mor­du­jąc się na wy­cho­wa­nie tego dzie­cię­cia na ol­brzy­ma, gdy w niem sił po temu nie­ma, ar­ty­sta utwo­rzy coś sła­be­go i chy­bio­ne­go. Cała sztu­ka za­le­ży na­tem, aby roz­po­znać wła­ści­wą my­śli for­mę, for­mę jej ko­niecz­ną, z któ­rej za­rod­kiem przy­szła ona na świat. W tem cały jen­jusz ar­ty­sty-pi­sa­rza. W ów­czas kie­dy jesz­cze li­te­ra­tu­ra kunsz­tow­na nie exy­sto­wa­ła, nie było nie­bez­pie­czeń­stwa, aby kto zgwał­cił for­my przed­mio­tom sto­sow­ne, na­tchnie­nie wy­le­wa­ło się bez my­śli o sztu­ce, bez po­ję­cia jej exy­sten­cij. Dla tego tez nie­ma przy­kła­du, w pło­dach po­cząt­ko­wych lu­dów, aby myśl jaka ob­ja­wi­ła się pod nie sto­sow­ną for­mą. Nie było za­prząt­nie­nia sztu­ką, nie było roz­my­słu, nie było na­de­wszyst­ko wy­szu­ki­wa­nia co­raz no­wych form i wy­dzi­wia­nia nie­mi, nie cho­dzi­ło o ude­rze­nie no­wo­ścią, cho­dzi­ło je­dy­nie o ob­ja­wie­nie swej my­śli. Nie szu­kał po­eta for­my, po­słusz­ny był pierw­sze­mu na­tchnie­niu. Sztu­ka nie exy­sto­wa­ła, jak tyl­ko ona się zja­wi­ła, nie­bez­pie­czeń­stwo nie­sto­sow­nych form, zja­wi­ło się. Sztu­ka zaś zja­wi­ła się, gdy pierw­szy po­eta, spój­rzał na dzie­ła swo­ich po­przed­ni­ków, roz­pa­try­wał się w nich, dla doj­ścia jak two­rzy­li, co pod jaką ob­ja­wi­li for­mą, i swo­je uczu­cia, my­śli, w na­śla­do­wa­nych już ob­ja­wił kształ­tach. Tak więc każ­dy przed­miot przy­no­si z sobą na świat for­mę je­dy­ną, ko­niecz­ną, so­bie wła­ści­wą. Są uczu­cia co ro­dzą pie­śni, jak są zie­mie co ro­dzą psze­ni­cę – z tych uczuć wy­ro­snąć może i po­emat, ale bla­dy i bez­sil­ny, jak na tej zie­mi wy­ro­snąć może inne ziar­no, ale mi­zer­ne i cher­la­we. Są wy­pad­ki, któ­rych ko­niecz­ną po­sta­cią jest dra­mat, są inne, któ­rym przy­stoi sza­ta epicz­na itd. itd. Trud­no jest z góry za­de­ter­mi­no­wać, okre­ślić, i ma­te­ma­tycz­nie gra­ni­ce for­mom na­zna­czyć. Pra­ca oko­ło tego była by po­dob­ną prze­szło­wie­ko­wym es­te­tycz­nym po­mia­rom, co do­pro­wa­dzi­ły tyl­ko, do bez­dusz­ne­go nie­wol­nic­twa. Jed­nak­że, po­mi­mo tego, nikt nie za­prze­czy, że myśl każ­da, o tyle tyl­ko do­sko­na­le się ob­ja­wi, o ile w wła­ści­wej so­bie, wyj­dzie na świat po­sta­ci.

Nie licz­ne i bar­dzo nie licz­ne są za­sad­ni­cze for­my; nowa szko­ła li­te­rac­ka, śmia­ło po­wie­my, nie stwo­rzy­ła żad­nej no­wej, ona tyl­ko, ze wsty­dem to wy­znać przy­cho­dzi, za całą no­wość po­mię­sza­ła wszyst­kie ra­zem, i dla tego klas­sy­fi­ka­cja jej utwo­rów, we­dle daw­nych roz­mia­rów, trud­ną jest tak bar­dzo. Nowa szko­ła ubo­ga­ci­ła li­te­ra­tu­rę wpro­wa­dza­jąc w nią, mnó­stwo no­wych my­śli, w daw­nej na in­de­xie bę­dą­cych; ale po­każ­cie mi nowe w niej for­my? Spo­dzie­wam się, że nie bie­rze­cie za for­mę, nie­co od­mien­ne­go strof ukła­du, róż­no­syl­la­bo­wych wier­szy i tym po­dob­nych wol­no­stek. One skła­da­ją to co na­zy­wa­my for­mą, ale jej nie sta­no­wią. Dla no­wej li­te­ra­tu­ry zo­sta­nie je­dy­nie jako wła­ści­wość, ten szcze­gól­ny utwór me­lis, do któ­re­go mię­sza się pieśń, dra­mat, epos, ele­gja, sa­ty­ra i wszyst­ko co tyl­ko wmie­szać się mo­gło. Ta mię­sza­ni­na zo­wie się po­ema­tem, a wła­ści­wiej po­dob­no jesz­cze Fan­ta­zją. Fan­ta­zja jest, jak się nam zda­je, dzie­ło cał­kiem sztucz­ne. Nie ro­dzi go jed­no­li­te, wiel­kie, cał­ko­wi­te­go cha­rak­te­ru na­tchnie­nie, ale skła­da ty­siąc róż­no­rod­nych czą­stek; nie jest to wiel­ki mur cy­klo­pów z ogrom­nych brył gra­ni­tu, ale go­tyc­ka świą­tyń­ka z róż­no­ko­lo­ro­wych ka­mycz­ków, ce­gie­łek, pstro­ci­zny, zło­ceń peł­na, kunsz­tow­na, wy­twor­na, pięk­na na­wet, je­śli chce­cie; bo może być bar­dzo pięk­ną na­wet.

Otoż je­dy­na for­ma i zda mi się osta­tecz­na, jaką nowa szko­ła stwo­rzy­ła, i stwo­rzyć mo­gła. Jest to po­łą­cze­nie wszyst­kich zna­jo­mych w jed­ną kunsz­tow­ną ca­łość; po­łą­cze­nie na­wet u ar­cy­mi­strzów, nie za­wsze szczę­śli­we. Ono jed­nak­że obio­rem pew­nych przed­mio­tów wy­ma­wiać się daje, ko­niecz­nem jest w utwo­rach, któ­re na­tchnę­ło ty­siąc uczuć, wra­żeń, my­śli. Ta­kich przed­mio­tów daw­niej nie bra­no, uni­ka­no ich owszem i dla tego for­ma taka uro­dzić się nie­mo­gła, aż z zu­peł­nem wy­swo­bo­dze­niem z pod daw­nych re­guł.

Nie­mo­że­my za­prze­czyć ogrom­nych ko­rzy­ści, któ­re na nas zla­ła re­for­ma, i wy­bi­cie się z pod na­śla­dow­nic­twa, ale ra­zem każ­dy spra­wie­dli­wy wy­zna, że oswo­bo­dze­ni dziw­nie­śmy bry­kać i do­ka­zy­wać za­czę­li! Ja­kież to przed­mio­ty, ja­kie my­śli, nie wpły­nę­ły w li­te­ra­tu­rę, ja­kich to nie pro­bo­wa­no form! A chcąc ko­niecz­nie, usil­nie, gwał­tem na coś no­we­go na­tra­fić, bo­śmy pra­gnę­li no­we­go, jak lud na pusz­czy źró­dła – ja­kich że się nie do­pusz­cza­no kom­bi­na­cij, ja­kich dzi­wactw. Nie­je­den li­ryk, swo­je uczu­cia, któ­re po­win­ny były wy­lać się w pięk­ną pieśń, roz­bił na nie­smacz­ny, dłu­gi, nud­ny dra­mat, nie jed­na sa­ty­ra ubra­ła się za epo­pe­ję, nie jed­na epo­pe­ja prze­le­cia­ła pio­sen­ka­mi! Spój­rzyj­cie ze mną na li­te­ra­tu­rę nie daw­ną, a znaj­dzie­cie co krok po­gwał­ce­nie wła­ści­wych idei form. By­ron dra­ma­ty­zu­je Man­fre­da, Go­ethe Fau­sta, przed­mio­ty, po­zwól­cie na to, zwłasz­cza pierw­szy, wca­le nie dra­ma­tycz­ne. Do­da­niem ak­ces­sor­jów wy­strych­nię­to je na dra­ma­ta, ale idea – mat­ka, nią nie była. Ta­kich przy­kła­dów, by­le­by po­szu­kać ty­sią­ce. Ro­mans ubrał się za po­emat, sa­ty­ra za epo­pe­ję jak rze­kłem, a piosn­kę gmin­ną na­dę­to jak ba­lon, aby po­więk­szyć jej roz­mia­ry i pięk­no­ści. Nie­ste­ty – naj­czę­ściej pę­kła w ów­czas!

Dzie­ła chy­bio­ne na­wet, mogą mieć wiel­kie pięk­no­ści, nic prze­to jed­nak nie­praw­da, że były by pięk­niej­sze­mi jesz­cze, gdy­by po­słusz­ny na­tchnie­niu po­eta, nie my­ślał, że ro­zum jego i na­uka for­my, lep­sza jest od in­stynk­tu jej.

Nie raz się to sły­szeć daje, przy czy­ta­niu pio­sen­ki, na­przy­kład: – Co to za przed­miot do po­ema­tu! – Co za pięk­ny z tego był­by dra­mat! naj­czę­ściej jed­nak mó­wią to ci, co na­przy­kład pięk­ną wie­śniacz­kę, chcie­li by ubrać w zło­to­li­te sza­ty i ka­zać jej tro­no­wać w sa­lo­nie. Daj­cie jej po­kój, na jej za­go­nie naj­le­piej, naj­pięk­niej wie­śniacz­ce, two­je stro­je zga­si­ły by jej pięk­ność i za­bi­ły na­iw­ny wdzięk. Nie prze­ra­biaj­my sta­rych dra­ma­tów, na po­ema­ta nowe, ani pie­śni, na dra­ma­ta. Każ­de­mu na swo­jem miej­scu przy­sta­ło.

Są jed­nak, po­wie­cie mi, przed­mio­ty, któ­rym w dwo­ja­kiej do­brze sza­cie, z któ­rych je­den po­eta zro­bił dra­mat, dru­gi epo­pe­ję, a obo­je do­sko­na­łe.

Nie za­prze­czam – są przed­mio­ty ta­kie, ale i te na­wet mają so­bie jed­ną wła­ściw­szą for­mę. Po­ję­ciem ich przez dwóch po­etów, po­ję­ciem za­wsze róż­nem, są to nie­ja­ko dwa, nie je­den przed­miot; in­dy­wi­du­al­ne uspo­so­bie­nie prze­kształ­ca je, ske­let bę­dzie jed­na­ki na po­zór, my­śli wca­le róż­ne, a choć imio­na, wy­pad­ki, cały warsz­tat, że tak po­wiem, rusz­to­wa­nie w obu utwo­rach jed­ne będą; utwo­ry róż­ne, po­ję­cia od­mien­ne, a jak sko­ro for­my ob­ra­ne inne, inna już idea – mat­ka.

Po­wie­dzie­li­śmy już wy­żej, że co do for­my w no­wej sztu­ce, za utwór jej wła­ści­wy, uzna – jemy tyl­ko fan­ta­zją.. Na­próż­no dra­mat, epo­pe­ja, po­emat, sa­ty­ra, sie­lan­ka, pieśń i t… d., będą się nam prze­bie­rać i prze­zy­wać, bę­dzie to za­wsze ma­ska­ra­da wiel­ko – wtor­ko­wa i po­znasz w niej, kto kim jest, choć się in­a­czej tro­chę odział i na­zwi­sko od­mie­nił.

Usi­ło­wa­nie na­tra­fie­nia na nowe zu­peł­nie for­my, koń­czy się jak wi­dzie­my, prze­mia­ną imion tyl­ko, któ­ra nie­wiem czy kogo uwieść po­tra­fi. Na­zwij jak ci się po­do­ba, to coś stwo­rzył, tem na­tu­ry utwo­ru nie­prze­mie­nisz, ani go do­sko­nal­szym uczy­nić zdo­łasz. Fan­ta­zja jed­na, ten po­rzą­dek ko­rynt­ski w li­te­ra­tu­rze, zo­sta­ła no­wej szko­le. Fan­ta­zja nie­ma pra­wi­deł, jej na­zwi­sko po­wia­da kto ona jest i wa­run­ki bytu. Im dziw­niej­sza, cu­dacz­niej­sza, im wię­cej ude­rza sprzecz­no­ścia­mi, tem do­sko­nal­sza. Wa­run­kiem więc sztu­ki w jej wła­ści­wem dzi­siaj ob­ja­wie­niu jest co? Dzia­ła­nie kon­tra­sta­mi, sprzecz­no­ścią, nie­ustan­nem zbli­ża­niem rze­czy z sobą nie cho­dzą­cych. Jed­na część ciem­na pod­no­si ja­sność dru­giej, ja­sna ciem­niej­szą czy­ni, pierw­szą.

Za­sta­no­wiw­szy się nad tym pro­ce­de­rem, wy­do­bę­dziem z nie­go smut­ne prze­ko­na­nie, że to nie­ustan­ne fra­so­wa­nie się o ef­fekt, to do­bie­ra­nie ja­snych i czar­nych klin­ków, do­wo­dzi tyl­ko sła­bo­ści idei i wy­ko­na­nia. Na cóż pięk­nej ko­bie­cie.

ota­czać się brzyd­kie­mi, aby się wy­dać pięk­ną na co słoń­cu ciem­no­ści, aby było ja­sne?

Fan­ta­zja więc jaką jest i przy naj­więk­szych swych wdzię­kach, ma już, że tak po­wiem, grzech pier­wo­rod­ny sła­bo­ści na so­bie. Stroi się, aby wy­dać pięk­niej­szą, czy­ni się za­lot­ni­cą, wie o so­bie, że się po­do­bać może, i nie pa­trzy, jaką być ma, ale jaką się oka­zać żąda. Głę­bo­kie na­tchnie­nie wy­le­wa się stru­mie­niem gwał­tow­nym, nie­pa­trząc gdzie i do­kąd pły­nie, co nań po­wie­dzą lu­dzie; wy­ra­cho­wa­ne, ce­dzo­ne sło­wa, do­wo­dzą bra­ku na­tchnie­nia praw­dzi­we­go. A ono jest dwo­ja­kie. To, któ­re samo do czło­wie­ka przy­cho­dzi, nie wy­zwa­ne, nie wy­pro­szo­ne, nie wy­do­by­te z pier­si roz­kro­jo­nych no­żem – na­tchnie­nie ro­dzi­me, praw­dzi­we, czy­ste. I na­tchnie­nie, do któ­re­go się zmu­sza, któ­re się w so­bie wy­ra­bia, któ­re­go się szu­ka, za któ­rem się cho­dzi.

Jak tyl­ko na­tchnie­nie nie­ma cha­rak­te­ru wiel­kie­go, jed­ne­go, ca­łe­go, jest naj­czę­ściej wy­mu­szo­ne, wy­mo­żo­ne na so­bie, sztucz­ne. Ta­kiem się nam zda­je to, któ­re­go spra­wą ro­dzą się owe two­ry mie­sza­ne, na­zwa­ne przez nas ge­ne­rycz­nym mia­nem fan­ta­zij. Nie­ma re­gu­ły bez wy­jąt­ku, są excep­cjo­nal­ne or­ga­ni­za­cye, dziw­ne, szcze­gól­ne wy­jąt­ki, ale te ogól­ne­go nie za­bi­ja­ją pra­wi­dła.

Dzie­ło więc no­wej szko­ły, co do for­my wła­ści­we – fan­ta­zja – jest utwo­rem sztucz­nym. Nie mamy mu tego za złe, bo dziś rzad­kie dzie­ło, coby samo na­tchnie­niem ro­dzi­mem przy­szło na świat. Ależ, gdy epo­ka to sztu­ki, chciej­my po­jąć ją, i nie od­zy­waj­my się, że jej słu­chać nie­chce­my, że pra­wi­deł dla nas nie­ma.

Cóż to są pra­wi­dła? spy­ta­cie. Do­sko­na­le na­tu­rę ich, na­zwa­nie wy­ja­śnia, są to pra­wa exy­sten­cij pew­nych istot, utwo­rów, wy­cią­gnio­ne z za­sta­no­wie­nia się nad nie­mi. Pra­wi­dła mogą być fał­szy­wie wy­cią­gnio­ne, jak wszel­kie wnio­ski, nic ich nie sank­cjo­nu­je bez od­wo­ła­nia, i sko­ro się znaj­dzie taki, coby je le­piej wy­do­był z na­tu­ry rze­czy – pra­wi­dła tam­te, zwa­lo­ne, prze­sta­ją być nie­mi. Pra­wi­dła uka­za­ne lub nie uka­za­ne, wy­ja­śnio­ne lub nie, exy­stu­ją za­wsze, jak tyl­ko exy­stu­je rzecz – pra­wi­deł zwa­lić nie moż­na.

Je­śli rzecz, z któ­rej na­tu­ry wy­do­by­te były, nie exy­stu­je tyl­ko hi­sto­rycz­nie, jako fakt speł­nio­ny, na­ów­czas i pra­wi­dła z nią ra­zem exy­sten­cją tę po­dzie­lą. Li­te­ra­tu­ra daw­na nie ist­nie­je dziś tyl­ko hi­sto­rycz­nie, z nią pra­wi­dła z niej wy­cią­gnio­ne umar­ły. Mamy na to miej­sce nowe utwo­ry, nową li­te­ra­tu­rę, a w niej nowe, cho­ciaż do­tąd nie wy­cią­gnio­ne może pra­wi­dła. Pra­wi­dła! za­wo­ła­cie – zno­wu pra­wi­dła! Tak jest, mamy je zno­wu, tyl­ko ich do­tąd nikt nie uka­zał. Wy­cią­gnie­nie ich wy­ma­ga sku­pie­nia pew­nej licz­by fak­tów jed­nej na­tu­ry i po­rów­na­nia z sobą. Na to może nie sta­je nam licz­by, może brak czło­wie­ka. Po­wia­rza­my jed­nak exy­stu­je li­te­ra­tu­ra, są pra­wa jej bytu, choć nie­od­kry­te, choć nie­ob­ja­wio­ne. Mon­stra na­wet, w pe­wien spo­sób mają gra­ni­ce swo­je i nor­mę; nic na świe­cie nie dzie­je się bez przy­czy­ny, a za­tem nic bez pra­wi­dła. Przy­czy­na jest pra­wi­dłem skut­ku. Na­tchnie­nie pra­wi­dłem utwo­ru. Chciej­my się więc prze­ko­nać, że nowa li­te­ra­tu­ra, uka­za­ła nam nowe dro­gi, ale nie mo­gła dać bez­pra­wi­dło­we­go usa­mo­wol­nie­nia; ona tak­że ma swo­je pra­wa bytu, swo­ją przy­czy­nę – wła­ści­we pra­wi­dła. Aby dziś pi­sać, two­rzyć, nie do­syć pu­ścić wo­dze nie­po­rząd­nej… roz­hu­ka­nej my­śli, i ubie­rać ją jak naj­dzi­wacz­niej, naj­wy­myśl­niej. Trze­ba ją okryć w naj­sto­sow­niej­sze jej sza­ty, w ta­kie ja­kich god­na, ja­kie jej przy­sto­ją, w ja­kich jej je­dy­nie do­brze. Niech cia­ło pięk­ne, pięk­ną okry­wa du­szę.

Za­dzi­wić, ude­rzyć dzi­wac­twem, no­wo­ścią, bar­dzo moż­na, ale po­dzi­wie­nie ta­kie, pręd­ko usta­je. No­wość dzia­ła tyl­ko chwi­lę–pięk­ność za­wsze. – Ude­rze­nie ta­kie po­wtó­rzyć się nie może i jest, jak wy­bor­nie o czem in­nem wy­ra­ził się M. Gra­bow­ski sztucz­ką, nie sztu­ką. Szu­kaj­my pra­wej, szla­chet­nej, jed­no­li­tej pięk­no­ści, nie bły­sko­tek, nie sprzecz­no­ści, nie chwi­lo­we­go ef­fek­tu.

Ba­daj­my myśl na­szą, aby ją ob­ja­wić nie w jak naj­now­szej i naj­dzi­wacz­niej­szej, ale w naj­sto­sow­niej­szej jej for­mie. Nie­miej­my też brył nie­kształt­nych, nie­do­no­szo­nych lub zgnie­cio­nych pło­dów, za nowe utwo­ry. Te nie­wy­raź­ne, mgłą okry­te, nie­po­chwy­co­ne zja­wi­ska, zdu­mie­wa­ją może, ale nie­za­spa­ka­ja­ją nig­dy. Pięk­ność jest za­wsze ja­sną, i ja­sno­ści się nie lęka, sła­bość tyl­ko, bo­jaźń, po­twor­ność, okry­wać się lubi. Wiel­kie my­śli, są bar­dzo pro­ste, drob­ne ro­bót­ki, bar­dzo mi­ster­ne za­wsze, ale tyl­ko mi­ster­ne.

30 Paź­dzier­ni­ka 1842 r.

Gró­dek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: