Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nowe życie (Vita nuova) - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowe życie (Vita nuova) - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 226 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

(VITA NU­OVA)

PRZE­KŁAD

GU­STA­WA EH­REN­BER­GA

WY­DA­NIE DRU­GIE PO­PRA­WIO­NE

NA­KŁA­DEM KSIĘ­GAR­NI F. HO­ESIC­KA

WAR­SZA­WA

1902

Kra­ków. – Druk W. L. An­czy­ca I Spół­ki.

PRZED­MO­WA.

Rzut oka na oko­licz­no­ści, wśród któ­rych po­wstał pa­mięt­nik mło­do­ści Dan­ta Ali­ghie­re­go, miesz­czą­cy w so­bie pierw­sze jego po­ezye li­rycz­ne, po­słu­żyć może do lep­sze­go zro­zu­mie­nia tego na­der cha­rak­te­ry­stycz­no-li­te­rac­kie­go do­ku­men­tu.

W XIII wie­ku, na rów­ni z roz­wo­jem ży­cia pu­blicz­ne­go, wzmógł się tak­że w środ­ko­wych Wło­szech ruch umy­sło­wy sil­niej, niż gdzie­kol­wie­kin­dziej w Eu­ro­pie. Już nie­tyl­ko w klasz­to­rach, ale tak­że w szko­łach świec­kich pie­lę­gno­wa­ną była na­uka. Do Bo­lo­nii ci­snę­ła się licz­na mło­dzież dla na­uki pra­wa rzym­skie­go i ka­no­nicz­ne­go. Krze­wił się po­pęd do zwią­za­nia losu i zna­cze­nia no­wych Włoch z świet­ne­mi wspo­mnie­nia­mi daw­nej rzym­skiej po­tę­gi. Po­pę­do­wi temu sprzy­ja­ło skrzęt­niej­sze za­ję­cie się po­zo­sta­łe­mi z kil­ko­wie­ko­wej za­wie­ru­chy po­mni­ka­mi li­te­ra­tu­ry rzym­skiej. Dzie­ła kil­ku rzym­skich po­etów, zwłasz­cza We­rgi­liu­sza i Owi­dy­usza, acz w nie­zu­peł­nych i nie­do­kład­nych od­pi­sach prze­cho­wa­ne, pu­blicz­nie wy­kła­da-nemi być za­czę­ły i sta­ły się pod­sta­wą li­te­rac­kie­go wy­kształ­ce­nia. Jed­no­cze­śnie teo­lo­gia i fi­lo­zo­fia, pod dziel­nem tchnie­niem To­ma­sza z Akwi­nu, przy­bra­ły po­stać umie­jęt­no­ści skoń­czo­nych, któ­re, go­dząc wia­rę z na­uką, na dłu­go zda­wa­ły się za­pew­niać ład i uspo­ko­je­nie w sfe­rze umy­sło­wych do­cie­kań. Z tych trzech źró­deł, tj. z pra­wo­znaw­stwa, li­te­ra­tu­ry i fi­lo­zo­fii, za­czerp­nię­te wyż­sze ukształ­ce­nie otwie­ra­ło dro­gę do zna­czę nia i god­no­ści, tak na dwo­rach pa­pie­żów, ce­sa­rzów i ksią­żąt, jako też w ra­dach i zgro­ma­dze­niach zna­ko­mit­szych sa­mo­rzą­dów mu­ni­cy­pal­nych. Prze­wod­ni­kiem tej wy­so­kiej na owe cza­sy umy­sło­wej upra­wy był ję­zyk ła­ciń­ski, któ­ry nie był jesz­cze uwa­ża­ny za ję­zyk zu­peł­nie obcy i mar­twy, ale ra­czej za wyż­szą i szla­chet­niej­szą for­mę na­ro­do­wej my­śli.

Po­ja­wia­ją­ce się w taki spo­sób dą­że­nie do od­bu­do­wa­nia gma­chu wie­dzy i kul­tu­ry umy­sło­wej, na pod­sta­wie po­mni­ków sta­ro­żyt­no­ści kla­sycz­nej, było już pierw­szym zwia­stu­nem epo­ki od­ro­dze­nia kla­sy­cy­zmu, za­nim ta­ko­we w dwie­ście lat póź­niej roz­wi­nę­ło się do stop­nia po­tę­gi wpły­wo­wej, na­da­ją­cej nowy kie­ru­nek na­uko­we­mu i ar­ty­stycz­ne­mu ży­ciu eu­ro­pej­skie­go świa­ta. W ramy tej od­no­wio­nej kul­tu­ry wci­ska­ły się wszak­że inne pier­wiast­ki, któ­re cha­rak­ter tej umy­sło­wej re­no­wa­cyi zna – i*

czu­ie zmo­dy­fi­ko­wać mu­sia­ły. Dzie­wic-cio­wie­ko­wy już wpływ usta­lo­nej chrze­ściań­skiej re­li­gii, w ze­tknię­ciu z ple-mien­ne­mi wła­ści­wo­ścia­mi szcze­pów za­lud­nia­ją­cych Wło­chy, wy­ro­bił oby­cza­je i tra­dy­cye, na­ło­gi i cha­rak­te­ry, któ­re przy wzma­ga­ją­cej się upra­wie umy­sło­wej wy­raz swój ory­gi­nal­ny w li­te­ra­tu­rze zna­leźć mu­sia­ły. Arab­ska tak­że kul­tu­ra od VIII wie­ku kwit­ną­ca, w po­ezyi barw­na i na­mięt­na, w sfe­rze na­uko­wej skrzęt­na i ba­daw­cza, wci­ska­ła się do pół­wy­spu wło­skie­go przez Sy­cy­lię, dłu­go wpły­wo­wi arab­skie­mu pod­le­głą. Wresz­cie wcze­śniej od wło­skiej obu­dzo­ne do ży­cia dwie na­ro­do­we li­te­ra­tu­ry ro­mań­skiej mowy, pro­wan­sal­ska i pół­noc­no-fran­cuz­ka, wpły­wem swo­im i przy­kła­dem do in­te­lek­tu­al­nej at­mos­fe­ry wpro­wa­dza­ły nowe prą­dy śwież­sze­go na­tchnie­nia, krze­wiąc się, pierw­sza na dwo­rach ce­sa­rzów dy­na­styi szwab­skiej i wo­gó­le wśród wy­kwint­niej­sze­go świa­ta, dru­ga za­rów­no w ry­cer­skich zam­kach, jak i w mu­rach miesz­czań­skich.

Z ta­kie­mi przy­go­to­wa­nia­mi, z ta­kim za­so­bem środ­ków i wpły­wów roz­po­czę­ła się w po­ło­wie XIII wie­ku wła­ści­wa li­te­ra­tu­ra wło­ska, na­ro­do­wym prze­ma­wia­ją­ca ję­zy­kiem. Po nie­śmia­łych pró­bach w sy­cy­lij­skiem na­rze­czu, po mi­stycz­nych choć peł­nych pro­sto­ty pie­śniach fran­cisz­kań­skich po­etów, pierw­szym ar­ty­stycz­nym ob­ja­wem tej li­te­ra­tu­ry była po­ezya, two­rzo­na na wzór pro­wan­sal­skiej, czer­pią­ca w tej ostat­niej for­mę i przed­miot, ale róż­nią­ca się od niej wyż­szym po­lo­tem my­śli, sub­tel­ną ana­li­zą uczuć, tu­dzież ide­ali­za­cyą, gra­ni­czą­cą z mi­sty­cy­zmem. Od­ro­dze­nie re­li­gij­ne­go uczu­cia we Wło­szech od­bi­ło się w szcze­gól­ny spo­sób na mi­ło­snej po­ezyi pierw­szych tru­ba­du­rów wło­skich. Prze­sad­ny wy­raz czci ko­biet, prze­ję­ty z pro­wan­sal­skie­go oby­cza­ju, przy­brał tu ce­chę bar­dziej ma­rzy­ciel­ską, splótł się, aż do nad­uży­cia, z re­li­gij­ne­mi wy­obra­że­nia­mi i nadał sta­now­cze li­te­rac­kie upraw­nie­nie temu obłę­do­wi, któ­ry oso­bi­stą skłon­ność, nie­tyl­ko w es­te­tycz­ne lub na­wet uczci­wie kształ­cą­ce, etycz­ne ustra­jał po­bud­ki, ale na­wet two­rzył z niej cno­tę, wię­cej niż cno­tę: świę­tość, przed­miot czci. Poza pięk­ną mia­rą szcze­re­go uczu­cia, któ­rej wy­raz znaj­du­je­my nie­raz w po­ezy­ach pier­wot­nych, naj­czę­ściej zaś w po­ezyi sło­wiań­skiej, znaj­du­je się tyl­ko miej­sce na na­mięt­ność, albo świa­do­mą swo­je­go cha­rak­te­ru mie­sza­ne­go, zmy­sło­wo-ide­al­ne­go, albo roz­wi­ja­ją­cą się na grun­cie roz­myśl­ne­go złu­dze­nia i przy­bie­ra­ją­cą po­stać mi­stycz­ne­go za­chwy­tu. Jak­kol­wiek ta dru­ga for­ma na­mięt­no­ści szla­chet­niej­sze ma ce­chy i nie­kie­dy po­słu­żyć może do względ­ne­go du­cho­we­go po­stę­pu, mie­ści jed­nak w so­bie nie­bez­pie­czeń­stwa, wy­ni­ka­ją­ce z jej cho­ro­bli­we­go i sztucz­ne­go na­stro­ju. Słab­sze umy­sły do zu­peł­ne­go obłą­ka­nia pro­wa­dzi, w li­te­ra­tu­rze pręd­ko się zu­ży­wa i wy­czer­pu­je; po śpie­wa­kach mi­ło­sne­go za­chwy­tu wy­stę­pu­ją nie­raz gło­si­cie­le lek­ko­myśl­nych sto­sun­ków i roz­pu­sty.

W li­te­ra­tu­rze wło­skiej na­stęp­stwo tych dwu dróg bar­dzo jest wi­docz­nem. Pierw­szą z nich po­szedł Dan­te Ali­ghie­ri i na sa­mym po­cząt­ku swo­je­go li­te­rac­kie­go za­wo­du tak się głę­bo­ko za­nu­rzył w ot­chłań owej mi­stycz­nej ad­o­ra­cyi, że nie­wie­le mu bra­ko­wa­ło do zu­peł­nej utra­ty rów­no­wa­gi umy­sło­wej. Że się z tego obłę­du pod­niósł, że go owszem użył za szcze­bel do wy­do­sta­nia się na naj­szczyt­niej­sze wy­ży­ny po­etycz­nej twór­czo­ści, wi­nien to przedew­szyst­kiem dziel­nej or­ga­ni­za­cyi umy­słu, wspar­tej roz­le­głą na owe cza­sy na­uką, wy­trwa­łą pra­cą i ba­daw­czem du­cha uspo­so­bie­niem, wi­nien to cha­rak­te­ro­wi ener­gicz­ne­mu, łą­czą­ce­mu nie­ja­ko z lon­go­bardz­ką za­cię­to­ścią sta­ro­rzym­ską zdol­ność prak­tycz­ną.

Po­etycz­na jego twór­czość była wo-góle wy­ra­zem wal­ki we­wnętrz­nej, czy­li pra­cy du­cha, usi­łu­ją­ce­go z niż­szych do co­raz wyż­szych pod­no­sić się sta­no­wisk; pod­nie­tą zaś tej wal­ki była na­przód, w mło­dych la­tach, mi­łość Be­atry­cy, uję­ta od­ra­zu w for­mu­łę mi­stycz­ną, zdol­ną roz­sze­rzyć się i prze­isto­czyć, na­stęp­nie po­li­ty­ka, stron­ni­cza wpraw­dzie, ale kon­se­kwent­na i do ogól­nych pod­nie­sio­na wi­do­ków, wresz­cie fi­lo­zo­fia spi­ry­tu­al­na, jako mi­strzy­ni ży­cia i opie­kun­ka ludz­ko­ści.

Do pierw­sze­go okre­su tego du­cho­we­go roz­wo­ju na­le­żą po­cząt­ko­we po­ezye Dan­ta, so­ne­ty i kan­co­ny, pod wzglę­dem for­my i tre­ści bar­dzo zbli­żo­ne do utwo­rów ga­sną­cej już wte­dy po­ezyi pro­wan­sal­skiej, ale za­bar­wio­ne wy­ro­zu­mo­wa­nym mi­sty­cy­zmem, ja­kie­go u tru­ba­du­rów nie­licz­ne spo­ty­ka­my przy­kła­dy.

Zda­wa­ło­by się, że do uczo­nej szko­ły Bru­net­ta La­ti­ni, w któ­rej Dan­te pierw­sze li­te­rac­kie ukształ­ce­nie ode­brał, do­le­cia­ły były ja­kieś, choć nie ze źró­dła za­czerp­nię­te, od­gło­sy o tych pla­toń­skich szcze­blach mi­ło­ści, któ­re nas od za­mi­ło­wa­nia pięk­nych kształ­tów pro­wa­dzić mają do umi­ło­wa­nia pięk­nych dusz, a w dal­szetn stop­nio­wa­niu, je­że­li się nie za­trzy­ma­my po dro­dze, do prze­ję­cia się mi­ło­ścią prawd wie­ku­istych i wie­ku­iste­go ich źró­dła.

Te po­nęt­ne wi­do­ki, pod­nie­co­ne jesz­cze przy­kła­dem i wpły­wem roz­wi­ja­ją­ce­go się współ­cze­śnie we Wło­szech mi­sty­cy­zmu re­li­gij­ne­go, sta­ły się jak­by wy­zna­niem wia­ry ja­kie­goś brac­twa zwo­len­ni­ków mi­ło­ści (fe­del d'amo­re), krze­wią­ce­go się mię­dzy mło­dy­mi po­eta­mi wło­ski­mi, wśród któ­rych rej wo­dził star­szy nie­co od Dan­ta, przy­ja­ciel jego Gwi­do Ca­val­can­ti. Dać wy­raz tym ide­al­nym aspi­ra­cy­om, za­stą­pić roz­po­wszech­nio­ny po dwo­rach ję­zyk pro­wan­sal­ski na­ro­do­wym wło­skim, któ­ry do­pie­ro na­le­ża­ło ukształ­cić i na­giąć do form uczu­cio­wej po­ezyi, sta­ło się li­te­rac­kie­in i pa­tryo-tycz­nem za­da­niem tej no­wej szko­ły po­etów, któ­rej za­wią­zek przy­po­mi­na nam po­cząt­ko­we dzie­je szkół ro­man­tycz­nych na po­cząt­ku na­sze­go stu­le­cia. Jak u nas z roz­bu­dzo­nej sa­mo­wie­dzy na­ro­do­wej wy­snuł się nowy za­sób po­trzeb du­cho­wych, do­ma­ga­ją­cych się gło­su, tak samo było we Wło­szech na sześć­set lat pier­wej. Tak samo we Wło­szech, jak u nas, od­ro­dzo­na po­ezya pie­śni usu­nę­ła pa­nu­ją­cą w pew­nych sfe­rach to­wa­rzy­skich prze­wa­gę ob­cej mowy. Tak samo wresz­cie wzo­ry i for­my bra­no z li­te­ra­tur, któ­re wcze­śniej we­szły na dro­gę od­ro­dze­nia, ale swoj­skim, ory­gi­nal­nym oży­wio­no je du­chem. Sama na­wet fi­lo­zo­fia scho­la­stycz­na, sta­no­wią­ca pod­wa­li­nę umy­sło­wej kul­tu­ry w wie­ku XIII, co do wpły­wów swo­ich na ży­cie i sztu­kę da się po­rów­nać z wiel­kim ru­chem fi­lo­zo­ficz­nym, któ­ry się koło po­cząt­ków na­sze­go wie­ku sze­ro­ko roz­to­czył, a na wszyst­kich ob­ja­wach ży­cia, tem sa­mem i na po­ezyi, ślad swój zo­sta­wił.

Po­cząt­ko­wo, mło­dzi ro­man­ty­cy wło­scy, uzna­jąc wy­łącz­ne upraw­nie­nie ła­ci­ny do za­dań epicz­nych, ogra­ni­cza­li za­kres na­ro­do­wej po­ezyi do przed­mio­tów tre­ści prze­waż­nie li­rycz­nej, tak jak ich po­przed­ni­cy, tru­ba­du­ro­wie pro­wan­sal­scy. Po­wo­li jed­nak roz­sze­rzy­ły się ich po­ję­cia i dą­że­nia; nie do­syć było na­ro­do­wy ję­zyk zro­bić tłó­ma­czem uczuć tkli­wych, na­le­ża­ło pod­nieść go do zna­cze­nia na­ro­do­wej po­tę­gi i użyć go do prze­pro­wa­dze­nia naj­wznio­ślej­szych po­my­słów. W przej­ściu od pierw­szej do dru­giej epo­ki umy­sło­we­go roz­wo­ju po­sta­na­wia Dan­te Ali­ghie­ri wy­łącz­nie już tyl­ko pi­sać po wło­sku i temu to po­sta­no­wie­niu za­wdzię­cza li­te­ra­tu­ra wło­ska Bo­ską Ko me­dyę, ów za­dzi­wia­ją­cy po­mnik, sta­no­wią­cy jak­by epi­log epicz­nych dzie­jów śre­dnio­wiecz­nej Eu­ro­py. Nie­co przed­tem i pro­zie wło­skiej daje Dan­te po­czą­tek. Pod for­mą ko­men­ta­rza do mło­dzień­czych swo­ich po­ezyi kre­śli pa­mięt­nik oso­bi­sty, hi­sto­ryą pierw­szych wra­żeń swo­ich i uczuć, ob­raz pra­co­wi­te­go i bo­le­sne­go roz­wo­ju du­cha wśród cięż­kich wa­run­ków, ja­kie mu na­ło­żył już­to prąd my­śli spół­cze­snej, już wła­sny wy­bór. Spo­sób, w jaki ten ro­man­tyk z XIII wie­ku sa­me­go sie­bie ob­ser­wu­je, me­to­da jego psy­cho­lo­gicz­na i dy­alek­tycz­na, cel za­ra­zem fi­lo­zo­ficz­ny i li­te­rac­ki tej sub­tel­nej ana­li­zy: na­da­ją nie­po­spo­li­ty in­te­res tej oso­bli­wej ksią­żecz­ce, spo­tę­go­wa­ny jesz­cze peł­ną uro­ku szcze­ro­ścią i na­iw­no­ścią wy­znań, od­sła­nia­ją­cych nam, w lek­kich wpraw­dzie, ale do­syć wy­raź­nych ry­sach cha­rak­te­ry­stycz­ne po­sta­cie Dan­ta i Be­atry­cy, na tle spół­cze­sne­go ży­cia to­wa­rzy­skie­go we Flo­ren­cyi.

Ośm­na­sto­let­ni Ali­ghie­ri, po od­by­ciu nauk kla­sycz­nych w ro­dzin­netn mie­ście, za­pra­gnął, za przy­kła­dem kil­ku ró­wien­ni­ków, upra­wia­ją­cych sztu­kę tru­ba­du­rów, spró­bo­wać sił swo­ich w za­czy­na­ją­cej się do­pie­ro roz­wi­jać po­ezyi wło­skiej. We­dług zna­cze­nia, ja­kie przy­wią­zy­wa­no po­cząt­ko­wo do po­ezyi two­rzo­nej w ję­zy­ku po­spo­li­tym i prze­zna­czo­nej przedew­szyst­kiem dla dam nie ro­zu­mie­ją­cych ła­ci­ny, naj­bliż­szem za­da­niem tej po­ezyi mia­ło być wy­ra­że­nie uczuć po­ety dla oso­by przez nie­go wy­bra­nej. Tej wy­bra­nej nie po­trze­bo­wał Dan­te da­le­ko szu­kać. Była nią ró­wien-nica jego, Be­atry­ce Por­ti­na­ri, któ­rą znał od dzie­ciń­stwa, cho­ciaż nie­śmia­łość mło­dzień­cza i oby­czaj to­wa­rzy­ski trzy­ma­ły go od niej w pew­nem od­da­le­niu, zwłasz­cza, że do­pie­ro szko­łę koń­czył, kie­dy już Be­atry­ce była pan­ną na wy­da­niu.

Mło­dy eru­dyt i ma­rzy­ciel uwiel­bie­nie dla Be­atry­cy wziął za treść swo­je­go ży­cia we­wnętrz­ne­go; im wy­żej zaś sam się­gał, tem wy­żej mu­siał sta­wiać przed­miot swo­ich unie­sień. Be­atry­ce jest dla nie­go czemś wię­cej, niż ko­bie­tą, jest nie­mal zja­wi­skiem mi­to­lo­gicz­nem. Nie bez na­cią­ga­nia, nie bez wy­sił­ków wy­bu­ja­łe­go mę­dr­ko­wa­nia, uda­je mu się po­go­dzić tę cześć, co­najm­niej nie­pra­wo­wier­ną, z wia­rą chrze­ści­jań­ską. Do­po­ma­ga­ją mu do tego po­glą­dy jego fi­lo­zo­ficz­ne, wy­ro­słe na tle psy­cho­lo­gii ko­men­ta­to­rów Ary­sto­te­le­sa, pod­par­te pla­toń­skie­mi wy­obra­że­nia­mi i mi­stycz­ną dąż­no­ścią. Gdy tak ide­al­ną wzno­si w wy­obraź­ni bu­do­wę, jed­no­cze­śnie uczu­cie praw­dzi­we roz­wi­ja się co­raz ży­wiej i w wa­run­kach czy­sto ludz­kiej skłon­no­ści. Tę­sk­no­ta, żą­dza wi­dze­nia uko­cha­nej oso­by, ra­dość z ja­kich­kol­wiek ob­ja­wów przy­chyl­no­ści, roz­pacz, gdy są­dzi, że ta­ko­we utra­cił, pod­stę­py i przy­wi­dze­nia: sło­wem, wszyst­kie symp­to – mata eg­zal­ta­cyi mi­ło­snej wstrzą­sa­ją jego du­szą, a kom­bi­nu­jąc się z roz­myśl­nym mi­sty­cy­zmem, two­rzą w niej za­męt, któ­re­mu słab­szy umysł z pe-wno­ścią­by uległ.

Na po­cząt­ku Pa­mięt­ni­ka, Dan­te się­ga pa­mię­cią w lata dzie­cię­ce, kie­dy pierw­szy raz uj­rzał Be­atry­ce. Mia­ła wte­dy 9 lat, on nie­wie­le wię­cej; pa­mię­ta ko­lor jej su­kien­ki i prze­pa­skę. Na wra­że­nia w dzie­cin­nych la­tach od­szu­ka­ne za­pa­tru­je się przez pry­zmat wy­obraź­ni, za­bar­wio­nej mi­sty­cy­zmem; moż­na wrięc ująć coś z tego za­pew­nie­nia, że od­tąd już, od pierw­sze­go w dzie­cin­nych la­tach spo­tka­nia, da­tu­je się sta­now­czy wpływ Be­atry­cy na jego ży­cie, że od­tąd już roz­po­czął się wr jego du­szy ów dra­mat, cią­gną­cy się przez cały Pa­mięt­nik, ode­gra­ny przez sym­bo­li­zo­wa­ne, w po­sta­ci du­chów, wła­dze du­szy i funk­cye ży­cio­we, to zgod­ne, to wal­czą­ce z sobą, to cier­pią­ce, to try­um­fu­ją­ce. Wła­ści­wa po­wieść za­czy­na się od pierw­sze­go so­ne­tu. Dan­te ma lat ośm­na­ście, Be­atry­ce ty­leż pra­wie. Dan­te już jest zna­ny jako mło­dzie­niec wy­so­ko ukształ­co­ny, po­waż­nych oby­cza­jów, a na­de­wszyst­ko, z po­wo­dze­niem upra­wia­ją­cy nową we Wło­szech, a przez ko­bie­ty bar­dzo ce­nio­ną, szla­chet­ną sztu­kę ry­mo­twór­czą tru­ba­du­rów. Spo­tka­ne­go na prze­chadz­ce mło­dzień­ca Be­atry­ce, w do­wód uzna­nia jego za­let, ob­da­rza peł­nem uprzej­mo­ści po­zdro­wie­niem. Zda­je się, że sły­szy­my wdzięcz­nym gło­sem wy­mó­wio­ną ar­cha­icz­ną, po­boż­ną za­pew­ne sa­lu­ta­cyę. Mes­ser Dan­te nie po­sia­da się z ra­do­ści; wiel­kie­go za­szczy­tu do­stą­pił; szu­ka sa­mot­no­ści, usy­pia i śni mu się, że Amor, duch po­tęż­ny, po­ry­wa ku nie­bu Be­atry­ce i znie­wa­la ją, by spo­ży­ła wła­sne ser­ce Dan­ta. Ta sen­na za­pew­ne rer­ni-ni­scen­cya zna­ne­go tra­gicz­ne­go zda­rze­nia w Pro­wan­cyi, gdzie mąż za­zdro­sny taką wła­śnie ucztę żo­nie spra­wił, za­biw­szy tru­ba­du­ra, któ­ry ją zbyt żywo uwiel­biał, zda­je się dla Dan­te­go sym­bo­licz­ne mieć zna­cze­nie; o ta­ko­we więc za­py­tu­je w bez­i­mien­nym so­ne­cie wszyst­kich zna­nych so­bie po­etów no­wej szko­ły. Od­po­wia­da­ją nie­któ­rzy szy­der­czo lub obo­jęt­nie; je­den Gwi­do Ca­val­can­ti, jak­by głęb­szej ini­cy­acyi uczest­nik, w mi­stycz­nej teo­ryi mi­ło­ści znaj­du­je klucz do roz­wią­za­nia wąt­pli­wo­ści Dan­ta. Jego od­po­wiedź jest mniej wię­cej ta­kiej osno­wy:

To było tre­ścią two­je­go wi­dze­nia, Co naj­lep­sze­go lu­dziom się wy­da­rza: Je­śliś na­praw­dę był w ręku mo­ca­rza, Co w nas szla­chet­ne obu­dza pra­gnie­nia,

Co wśród bło­gie­go żądz uspo­ko­je­nia W służ­bę Ro­zu­mu ła­god­nie nas wdra­ża; A kie­dy ła­ską nas swo­ją ob­da­rza, Bie­rze nam ser­ce, ale bez cier­pie­nia.

Wziął więc twe ser­ce, a bę­dąc tro­skli­wy, By cię tej Pani wdzię­ki nie zgu­bi­ły, Dał jej na po­karm, byś po­zo­stał żywy.

Gdy wzbił się w górę smut­ny, twój sen miły W porę się prze­rwał; był­byś nie­szczę­śli­wy, Gdy­by prze­ciw­ne prze­mo­gły go siły.

Od­po­wiedź ta wy­da­ła się Dan­te­rau wy­bor­ną, traf­ną i nad­zwy­czaj ja­sną, ja­śniej­szą niż nam, chy­ba­by­śmy taki wy­kład przy­ję­li: fi­lo­zo­ficz­ny Amor wię­cej dba o cie­bie, niż o Be­atry­ce; po­ry­wa ją od cie­bie, żeby cię nie ba­ła­mu­ci­ła, a żywi ją two­jem ser­cem, chcąc że­byś po­zo­stał, choć bez ser­ca, ale zdrów. Ten prak­tycz­ny po­gląd, przy­po­mi­na­ją­cy nam spo­sób, w jaki się Go­ethe z ser­co­we­mi spra­wa­mi za­ła­twiał, nie cał­kiem do Dan­ta przy­lgnął, zwłasz­cza w młod­szych la­tach; w każ­dym ra­zie stał się ele­men­tem cięż­kiej wal­ki, któ­rej śla­dy zo­sta­ły w jego ży­ciu i pi­smach, a zwłasz­cza w tym jego pa­mięt­ni­ku.

Jak­kol­wiek­bądź, już ma te­raz Dan­te swój ide­ał, to jest ideę uoso­bio­ną, wi­dzial­ną, po zie­mi cho­dzą­cą, dla któ­rej może sta­wiać oł­ta­rze i cześć jej odda wać. Dla unik­nie­nia pro­fa­na­cyi, trze­ba, żeby nikt o tem nie wie­dział, do cza­su na­wet i sama Be­atry­ce; chy­ba domy-ślać­by się mo­gła, ale po­dob­no jesz­cze się nie do­my­śla. Dla omy­le­nia po­szlak, Dan­te zwra­ca swo­je hoł­dy gdzie­in­dziej; Be­atry­ce ani się ob­ra­ża, ani za­zdro­ści. Oso­ba, któ­ra we­dług mnie­ma­nia wszyst­kich zna­jo­mych, była przed­mio­tem ser­decz­ne­go za­ję­cia Dan­ta, zmu­szo­na jest opu­ścić Flo­ren­cyę na za­wsze; Dan­te opła­ku­je to roz­sta­nie, Be­atry­ce po­zo­sta­je w przy­ja­znem dla nie­go uspo­so­bie­niu i za­wsze go mile po­zdra­wia. Tym­cza­sem Dan­te, choć nie­chęt­nie, wy­da­la się z Flo­ren­cyi (może do Bo­lo­nii na kur­są praw­ne); w dro­dze Amor prze­po­wia­da mu, że ser­ce jego znaj­dzie zno­wu po­zor­ne za­ję­cie dla omy­le­nia są­dów ludz­kich. Rze­czy­wi­ście, po po­wro­cie (za­pew­ne przy­śpie­szo­nym) za­czy­na się ta sama tak­ty­ka, co wprzó­dy, z tak do­brym skut­kiem, że wszy­scy o tem mó­wią, a oso­ba, do któ­rej te­raz zwra­ca swe hoł­dy, sta­je się przed­mio­tem plo­tek miej­skich. To już się Be­atry­cy nie po­do­ba. Z po­cząt­ku (tak mo­gła so­bie my­śleć), z szcze­gól­nem, zby­tecz­nem może za­ję­ciem zda­wał się szu­kać spo­tka­nia ze mną, mniej­sza o to; mo­gła to być nie­win­na, bez­wied­na pra­wie eg­zal-ta­cya mło­dzień­ca, do­pie­ro co w świat wstę­pu­ją­ce­go. Po­tem za­ko­chał się w tej, któ­rej wy­jazd tak bar­dzo go za­smu­cił. Te­raz nowa mi­łość, mniej już sto­sow­na, a wy­sta­wio­na na po­kaz, jak­by dla roz­myśl­ne­go skom­pro­mi­to­wa­nia tej, któ­rej miał słu­żyć. Jed­no­cze­śnie zno­wu wpa­tru­je się we mnie z tak szcze­gól­nym wy­ra­zem, jak gdy­by ro­zum stra­cił. Co mam o nim są­dzić?

Ob­wi­nia go w my­śli i bar­dzo słusz­nie o na­gan­ną lek­ko­myśl­ność, uzna­je, że po­trze­ba go trzy­mać w pew­nem od­da­le­niu, mija go na uli­cy, już go nie ob­da­rza­jąc mi­łem, jak daw­niej, po­zdro­wie­niem. Kara cięż­ka, ale sku­tecz­na. Dan­te w roz­pa­czy zdo­by­wa się na krok he­ro­icz­ny, w czu­łej bal­la­dzie wy­ja­wia Be­atry­cy swo­je praw­dzi­we uczu­cia. Już te­raz (tak się do­my­śla­my) Be­atry­ce mo­gła zła­go­dzić sąd swój o nim, ale nie bez za­strze­żeń, a w każ­dym ra­zie przez wzgląd na nie­go i na sie­bie, ośmie­lać go nie mo­gła, owszem wo­la­ła­by ra­czej nie­co ostu­dzić zby­tecz­ne jego unie­sie­nia. Wi­dać to z jej za­cho­wa­nia się w świet­nem zgro­ma­dze­niu, gdzie Dan­te z in­ny­mi ka­wa­le­ra­mi ma­jąc słu­żyć da­mom, olśnio­ny wdzię­ka­mi Be­atry­cy, stra­cił cał­kiem przy­tom­ność i nie­zręcz­nie się zna­lazł. Damy śmia­ły się z nie­go i aniel­ska Be­atry­ce tak­że. Nowe żale, skar­gi na okru­cień­stwo, bła­ga­nia o li­tość. Dan­te schnie, chud­nie wi­docz­nie, mar­twi się. Zna­jo­me damy bio­rą go na eg­za­min. Dan­te wy­zna­je, że nie ma in­ne­go celu, tyl­ko uwiel­biać pa­nią swo­ich my­śli, szczę­ście zaś swo­je za kła­dą na uprzej­mem po­zdro­wie­niu, któ­rem go daw­niej ob­da­rza­ła, a po­tem od­mó­wi­ła. Damy dzi­wią się i wzru­sza­ją. Kie­dy tak, mówi jed­na z nich bar­dzo traf­nie, le­piej­by było dla cie­bie, gdy­byś gło­sił tyl­ko po­chwa­ły tej pani, a nie roz­wo­dził się wię­cej z uczu­cia­mi swe­mi i ża­la­mi. Dan­te uzna­je słusz­ność tej rady i od­tąd prze­sta­je zwra­cać się wprost do Be­atry­cy, cze­go zresz­tą już sama przy­zwo­itość wy­ma­ga­ła, bo Be­atry­ce, za­pew­ne z ukła­dów fa­mi­lij­nych, ma wstą­pić w zwią­zek mał­żeń­ski, a Dan­te nie może na­le­żeć do sta­ra­ją­cych się o jej rękę; tak śmia­ła myśl na­wet mu nie przy­cho­dzi do gło­wy. Zmia­na w lo­sach Be­atry­cy nie spra­wia Dan­to­wi przy­kro­ści, nie wspo­mi­na o niej; zda­je się to le­żeć poza sfe­rą jego ide­al­nej ad­o­ra­cyi. Do tego cza­su od­no­si się kan­co­na bar­dzo roz­po­wszech­nio­na i upodo­ba­na; mu­zy­kę do niej do­ro­bił przy­ja­ciel Dan­ta, mistrz Ca­sel­la, któ­re­go wdzięcz­ny śpiew nie­raz koił jego smut­ki, jak mu to w dzie­sięć lat po­tem przy­po­mi­na, spo­tkaw­szy go w Czyść­cu. Tym­cza­sem umie­ra oj­ciec Be­atry­cy, Fol­co Por­ti­na­ri; Dan­te naj­żyw­szy udział bie­rze w smut­ku osie­ro­co­nej cór­ki zmar­łe­go, jak gdy­by go oso­bi­ście naj­cięż­sza stra­ta do­tknę­ła. Wkrót­ce po­tem sam też za­pa­da w cięż­ką cho­ro­bę; w go­rącz­ko­wych ma­rze­niach snu­je mu się cią­gle ob­raz Be­atry­cy, wresz­cie opa­no­wy­wa go strasz­na myśl, że i ona mo­gła­by umrzeć. Myśl drę­czą­ca, okrop­na, nie­zno­śna. Wi­dzieć ją, za­słu­żyć na jej po­zdro­wie­nie, mia­ło być ca­łem jego szczę­ściem i ce­lem ży­cia; bez tego ży­cie wy­da­ło­by mu się nie­po­dob­nem. Po wy­zdro­wie­niu po­god­niej­sze opa­no­wu­ją go my­śli, a na­wet, jak­by pod wpły­wem Ca­val­can­te­go, na­stra­ja się na nie­by­wa­łą u nie­go we­so­łość. Ślad tego wpły­wu po­zo­stał w so­ne­cie, w któ­rym, z do­syć wy­eman­cy­po­wa­ną­po­ufa­ło­ścią, dwie damy, z któ­rych jed­ne Ca­val­can­ti so­bie upodo­bał, a dru­gą była sar­na Be­atry­ce, po­zwa­la so­bie piesz­czo­ne­mi na­zwać imio­na­mi: Yan­na i Bice, za­miast: Gioy­an­na i Be­atri­ce. Wszyst­ko idzie ku lep­sze­mu; już usta­ją żale i skar­gi, już gło­sze­nie po­chwał Be­atry­cy zda­je się być wy­star-czą­ją­cem dla nie­go za­da­niem, gdy wtem nie­spo­dzie­wa­nie spraw­dza się prze­czu­cie, któ­re go w go­rącz­ce opa­no­wa­ło: Be­atry­ce, zona Si­mo­na dei Bar­di, dwa­dzie­ścia czte­ry lat le­d­wie ma­ją­ca, umie­ra. Cho­ro­wa­ła może, ga­sła po­wo­li, ale Dan­te tego nie po­strze­gał. Nie, mówi on, nie cho­ro­ba ją za­bra­ła, nie go­rącz­ka, jak in­nych lu­dzi, ale mu­sia­ła wró­cić do nie­ba, skąd wy­szła, bo była zbyt do­sko­na­łą Oko­licz­no­ści jej śmier­ci, rów­nie, jak za­cho­wa­nie się swo­je w tym wy­pad­ku, Dan­te mil­cze­niem po­mi­ja: mu­siał­bym, mówi, sam sie­bie chwa­lić, niech to inny ko­men­ta­tor uczy­ni. Boc­ca­cio, naj­pierw­szy bio­graf Dan­ta i pra­wie współ­cze­sny, nie roz­wi­nął tego za­da­nia; na­stęp­nym trud­niej­by to przy­szło, bo za­miast fak­tów, sła­be tyl­ko mogą mieć wska­zów­ki. Spró­buj­my je ze­sta­wić. Na­przód sam ty­tuł Dan­to­we­go pa­mięt­ni­ka: Nowe ży­cic, wska­zu­je na prze­łom w jego dzie­jach we­wnętrz­nych, na zmia­nę wy­obra­żeń i po­bu­dek dzia­ła­nia, waż­nym ja­kimś wpły­wem spo­wo­do­wa­ny. Cały ten pa­mięt­nik po­etycz­ny ina nam po­ka­zać, ja­kim był Dan­te za mło­du, na­stęp­nie, dla­cze­go i kie­dy stał się in­nym, pod­niósł się wy­żej. Je­że­li dal­sze jego ży­cie, cele, ja­kie so­bie za­ło­żył i to, cze­go do­ko­nał, nie stoi w zu­peł­nej sprzecz­no­ści z temi ha­sła­mi, pod któ­re­mi żył za­mło­du, to prze­cież coś no­we­go mu­sia­ło przy­być, ja­kiś po­pęd mu­siał być ży­ciu jego nada­ny, któ­ry mu po­zwo­lił w ko­rzyst­ny spo­sób roz­wi­nąć za­ro­dy zdol­no­ści i uspo­so­bień, któ­re in­a­czej by­ły­by zmar­nia­ły. Otoż wie­le za­tem prze­ma­wia, że nie samo tyl­ko wra­że­nie, spo­wo­do­wa­ne śmier­cią Be­atry­cy, było tą ożyw­czą po­bud­ką, ale oso­bi­ste, bez­po­śred­nie z nią ze­tknię­cie się, roz­mo­wa przed­śmiert­na, w któ­rej Be­atry­ce, jak­by te­sta­men­tem, prze­ka­za­ła mu rady, na­po­mnie­nia, wska­zów­ki do dal­sze­go ży­cia słu­żą­ce. Mu­siał­bym sam sie­bie chwa­lić, to jest mu­siał­bym po­wtó­rzyć sło­wa po­chwal­ne, któ­re Be­atry­ce w nie­zmier­nej do­bro­ci swo­jej do mnie wy­rze­kła. Jak­że do tego przy­szło? On taki nie­śmia­ły, zre­zy­gno­wa­ny, ona taka oględ­na w po­stę­po­wa­niu z nim, żad­nej mu otu­chy nie da­ją­ca. Prze­cież nie mo­gło tak być, żeby Dan­te poza mia­rą przy­zwo­ito­ści, prze­ła­mu­jąc za­po­rę sto­sun­ków świa­to­wych wca­le go do niej nie zbli­ża­ją­cych, na samą wieść o jej cho­ro­bie, na­rzu­cił jej swo­ją obec­ność i ob­cią­żył ją wy­nu­rze­nia­mi, któ­re­by z jej stro­ny ja­kieś ozna­ki wza­jem­no­ści wy­wo­łać mia­ły. Za­iste, nie za­słu­gi­wał­by w ta­kim ra­zie na po­chwa­łę, któ­rą sam so­bie wy­mie­rza. Nie; in­a­czej się to sta­ło. Be­atry­ce umie­ra przy­tom­nie. Wo­bec zbli­ża­ją­cej się śmier­ci wzglę­dy świa­to­we tra­cą zna­cze­nie; na ich miej­sce w ja­snem świe­tle wy­stę­pu­ją praw­dy ży­cia i uczu­cia, na tle nie­ska­la­ne­go ży­wo­ta i czy­ste­go su­mie­nia. Be­atry­ce pra­gnie po­że­gnać wszyst­kich przy­ja­ciół, wszyst­kich życz­li­wych so­bie; Dan­ta nie chce po­mi­nąć, przy­wo­łu­je go sama do sie­bie. Co do nie­go mówi, już pra­wie moż­na­by od­gad­nąć z tego, co wie­my o na­tu­rze ich sto­sun­ku i z za­ry­su ich cha­rak­te­rów. Ła­god­nie do nie­go prze­ma­wia, wdzięcz­ną mu jest za jego przy­jaźń i współ­czu­cie, a je­że­li do słów uzna­nia łą­czy do­myśl­ne ra­czej, niż wy­raź­ne na­po­mnie­nia, sta­ra się, żeby te prze­stro­gi tak były osło­dzo­ne, iżby ra­czej zda­wa­ły się być za­chę­tą, niż wy­mów­ką; idzie jej bo­wiem o to, żeby go po­cie­szyć, żeby mu nie dać po­paść w roz­pacz bez­mier­ną, któ­ra­by do resz­ty ubez­wład­ni­ła du­szę za­nad­to roz­ma­rzo­ną. Zwra­ca go tedy do szla­chet­nych czy­nów, wska­zu­je mu dro­gę wznio­słych obo­wiąz­ków i co­raz więk­sze­go udo­sko­na­le­nia. Gdy w taki spo­sób uży­je swo­ich zdol­no­ści, naj­le­piej do­wie­dzie, jak szcze­re­mi były jego uczu­cia, naj­le­piej prze­ko­na, że wier­nym chce zo­stać jej pa­mię­ci, a duch jej ura­du­je się każ­dym jego na tej dro­dze po­stę­pem. Taką mniej wię­cej treść ostat­niej roz­mo­wy Be­atry­cy z Dan­tem stwier­dza z wy­so­kim stop­niem po­do­bień­stwa prze­ślicz­na w Bo­skiej Ko­me­dyi prze­mo­wa ubło­go­sła­wio­nej już Be­atry­cy, spo­ty­ka­ją­cej Dan­ta przy wstę­pie do nie­ba. Wy­ma­wia mu wte­dy lek­ko­myśl­ność, brak wy­trwa­ło­ści, za­przą­ta­nie się po­zio­me­mi spra­wa­mi. Je­że­li ją praw­dzi­wie za ży­cia uko­chał tak ide­al­nie, jak się tem szczy­cił, o ileż wię­cej po­wi­nien był pie­lę­gno­wać i ce­nić to uczu­cie, od­kąd ona uwol­nio­na od ziem­skiej nie­do­sko­na­ło­ści, czy­stym sta­ła się du­chem. Nie wy­trwał na tej dro­dze, a po­mi­mo tego ona za­wsze dla nie­go życz­li­wa, po­da­je mu te­raz po­moc­ną rękę, wy­jed­naw­szy dla nie­go cu­dow­ną ła­skę do wi­dze­nia po­za­gro­bo­we­go świa­ta i wznie­sie­nia się du­chem do naj­wyż­szych sfer do­sko­na­ło­ści. Dan­te spła­ka­ny słu­cha tej prze­mo­wy, jak dziec­ko sfu­ka­ne przez mat­kę. Któż nie wi­dzi, że ta Be­atry­cy prze­mo­wa nie by­ła­by dość zro­zu­mia­łą, nie od­po­wia­da­ła­by hi­sto­ryi sto­sun­ków jej z Dan­tem, gdy­by nie była dal­szym cią­giem, uzu­peł­nie­niem owej przed­śmiert­nej roz­mo­wy, w któ­rej uro­czy­ście mu wy­po­wie­dzia­ła, ja­kie ma o nim mnie­ma­nie i cze­go od nie­go ocze­ku­je. Zro­zu­mie­my te­raz, dla­cze­go stoi przed nią za­wsty­dzo­ny, kie­dy po­przed­nio ra­czej zbyt po­chleb­ne o so­bie po­wtó­rzyć­by mu­siał sło­wa. Zo­ba­czy­my też nie­co ni­żej, że na­wet to cu­dow­ne zja­wie­nie się Be­atry­cy w po­ema­cie nie jest w ści­słem zna­cze­niu fik­cyą po­etycz­ną, ale ra­czej re­pro­duk­cyą fak­tu psy­cho­lo­gicz­ne­go, to jest mi­stycz­ne­go wi­dze­nia, któ­re miał rze­czy­wi­ście wre dwa lata po śmier­ci Be­atry­cy. To wi­dze­nie nad­zwy­czaj­ne, bę­dą­ce może przy­po­mnie­niem i roz­wi­nię­ciem ostat­nie­go po­że­gna­nia Be­atry­cy, uspra­wie­dli­wia­jąc ty­tuł pa­mięt­ni­ko­wi nada­ny, sta­no­wi prze­łom w roz­wo­ju du­cho­wym Dan­te­go i praw­dzi­wy wstęp do no­we­go ży­cia.

Tym­cza­sem nie za­raz po śmier­ci Be­atry­cy wy­ja­śni­ły się my­śli Dan­te­go; dłu­go jesz­cze nie mogł so­bie dro­gi wy­brać, nie zdo­łał ani oce­nić na­le­ży­cie, ani zu­żyt­ko­wać ser­decz­nych słów po­że­gna­nia, któ­re­mi go Be­atry­ce ob­da­rzy­ła. Pierw­szem jego i naj­pil­niej­szem po śmier­ci Be­atry­cy za­da­niem było uło­że­nie ża­łob­nej mowy, w for­mie ła­ciń­skiej ode­zwy (za­pew­ne bez­i­mien­nej), skie­ro­wa­nej, jak się wy­ra­ża, do ksią­żąt tego świa­ta. Li­stu tego (prócz go­dła wy­ję­te­go z tre­nów Je­re­mia­sza) nie przy­ta­cza, po­sta­no­wiw­szy wspól­nie z przy­ja­cie­lem swo­im, Ca-yal­can­tim, pi­sać od­tąd tyl­ko po wło­sku, na­wet w ma­te­ry­ach, prze­kra­cza­ją­cych zwy­kły za­kres po­ezyi tru­ba­du­rów. Na­stęp­ne jego utwo­ry li­rycz­ne, obok roz­pa­mię­ty­wa­nia cnot Be­atry­cy i wie­ku­istej na­gro­dy, któ­ra jej się na­le­ży, za­ję­te są głów­nie ana­li­zą wła­snych jego cier­pień, roz­czu­la­niem się nad sobą sa­mym, lu­bo­wa­niem się na­wet w po­stę­pu­ją­cem obez­wład­nie­niu du­cha i cia­ła, spo­wo­do-wa­nem przez cią­głe pod­sy­ca­nie żalu po śmier­ci Be­atry­cy. Zmie­nił się do nie­po­zna­nia, schudł, nie­ustan­nie wzdy­cha, oczy ma czer­wo­ne od pła­czu, czy­li (jak się do­syć dzi­wacz­nie wy­ra­ża) za­zna­czo­ne mę­czeń­ską ob­wód­ką cier­pie­nia. Roz­ry­wa go cza­sem sym­pa­tycz­nym śpie­wem mistrz Ca­sel­la, może i przy­ja­ciel jego, Giot­to, ma­larz re­li­gij­ny, któ­re­go przy­kład za­chę­cił go za­pew­ne do ćwi­cze­nia się w ry­sun­ku, aże­by i na tej dro­dze zna­leźć nową for­mę do wy ra­że­nia swo­ich uczuć. Wła­śnie w pierw­szą rocz­ni­cę śmier­ci Be­atry­cy za­ję­ty był ry­so­wa­niem anio­łów, gdy sta­nął przed nim któś, co ze związ­ków krwi naj­bliż­szym był Be­atry­cy (może brat jej) i za­żą­dał od nie­go so­ne­tu na cześć zmar­łej damy, któ­rej nie wy­mie­nił. Dan­te speł­nia to ży­cze­nie i przy­da­je kan­co­nę, któ­ra, jak nam ob­ja­śnia, po­zor­nie mia­ła wy­ra­żać żale tej dru­giej oso­by, w rze­czy­wi­sto­ści zaś po­słu­ży­ła mu do od­da­nia wła­snych uczuć.

Po­ka­zu­je się, że i wte­dy, po roku ża­ło­by, nie go­dzi­ło mu się jaw­nie gło­sić, że Be­atry­ce była przed­mio­tem jego mi­ło­ści. Zno­wu wzdy­cha i pła­cze, aż wresz­cie sam nad­miar bo­le­ści na­ra­ża ją na prze­si­le­nie, a ra­czej na pró­bę, z któ­rej wier­ność dla Be­atry­cy wy­szła wpraw­dzie zwy­cięz­ko, ale nie bez wal­ki. Zja­wia się po­cie­szy­ciel­ka. Lek­ko na­szki­co­wa­ny ten epi­zod wdzięcz­nie uroz­ma­ica mo­no­ton­ny nie­co tok ża­łob­nej po­wie­ści. Opar­ty o mur Dan­te, może za­nad­to osten­ta­cyj­nie, wzno­si ku nie­bu za­pła­ka­ne oczy, kie­dy spo­strze­ga na prze­ciw­le­głym bal­ko­nie damę wpa­tru­ją­cą się w nie­go z wy­ra­zem wiel­kiej li­to­ści i współ­czu­cia. Spo­ty­ka­ją się czę-vściej. Wdzięcz­ność za oka­za­ną sym­pa­tyę za­czy­na się w słod­sze prze­ra­dzać uczu­cie. Wi­docz­nie rola po­cie­szy­ciel­ki po­chle­bia tej da­mie i już nie wie­le bra­ku­je, by jej się nie uda­ło zwró­cić ku so­bie unie­sień ma­rzą­ce­go mi­sty­ka, gdy ten rap­tow­nie ze­braw­szy całą siłę swych wspo­mnień i zła­jaw­szy nie­wier­ne oczy, od­ry­wa się od tej słod­kiej ułu­dy i daje po­cie­szy­ciel­ce od­pra­wę, nie gru­biań­ską wpraw­dzie, ale nie do­syć może grzecz­ną i wdzięcz­ną Zno­wu więc po daw­ne­mu wzdy­cha i pła­cze, a spo­tkaw-szy­na uli­cach Flo­ren­cyi piel­grzy­mów, któ­rzy z da­le­kich i zim­nych kra­jów, aż z za Kro­aeyi może, po­dą­ża­ją w mil­cze­niu na od­pust do Rzy­mu, dzi­wi się,

NOWE ŻY­CIE. 3

że nic o Be­atry­cy nie wie­dzą, że wła­sne­mi tyl­ko za­ję­ci są wspo­mnie­nia­mi, i pew­ny jest, że gdy­by mogł ich za­trzy­mać i opo­wie­dzieć im, dla­cze­go te­raz Flo­ren­cya wy­da­je się pu­stą i smut­ną, po­bu­dził­by ich do nie­zmier­ne­go żalu, któ­ry­by prze­mógł wszyst­kie inne po­wo­dy ich trosk i smut­ków. Je­że­li mię­dzy tymi tu­ła­cza­mi byli Po­la­cy, po­przed­ni­cy na­sze­go kró­la tu­ła­cza, któ­re­go w kil­ka lat po­tem Dan­te w Rzy­mie mogł spo­tkać, nie wiel­ką za­pew­ne zwró­ci­li­by uwa­gę na tego smut­ne­go mło­dzień­ca, któ­re­go dziw­na po­stać zda­wa­ła­by się ra­czej zna­mio­no­wać czło­wie­ka po­zba­wio­ne­go ro­zu­mu, a prze­cież taka jest po­tę­ga po­ezyi, że to tę­sk­ne na­wo­ły­wa­nie nie po­zo­sta­ło bez echa, że oto te­raz, po sze­ściu nie­mal wie­kach po­wtó­rzo­ne w na­szej mo­wie, po­bu­dzi może na­sze współ­czu­cie dla roz­ma­rzo­ne­go mło­dzień­ca i jego uko­cha­nej. Ale zbli­ża­my się do koń­ca. Oko­ło dwu lat upły­wa od śmier­ci Be­atry­cy. Dan­te ma ja­kieś nad­zwy­czaj­ne wi­dze­nie, któ­re­go na ra­zie w szcze­gó­łach po­wtó­rzyć nie zdo­ła, ale któ­re spra­wia w nim sta­now­czą zmia­nę i bu­dzi go do no­we­go ży­cia. W wi­dze­niu tem mie­ści się za­ród po­my­słu Bo­skiej Ko­me­dyi. Od­tąd Dan­te za­ta­pia się w ba­da­niach teo­lo­gicz­nych i fi­lo­zo­ficz­nych, pra­cu­je usil­nie, jak o tem, we­dług słów jego, wie do­kład­nie ta, któ­ra mu tę nową dro­gę wska­za­ła. Od­tąd też bie­rze czyn­ny udział w ży­ciu pu­blicz­nem, jako żoł­nierz i oby­wa­tel, rzu­ca się w stron­ni­czy za­męt spraw flo­renc­kich, gor­li­wie na­wet, prze­bie­gle i na­mięt­nie, cho­ciaż nie­szczę­śli­wie; żeni się wresz­cie, wpraw­dzie nie z mi­ło­ści. Przy­po­mi­na nam się coś z Dzia­dów. Umie­ra Gu­staw, ro­dzi się Kon­rad. Koń­czy się za­wód ma­rzą­ce­go tru­ba­du­ra, roz­po­czy­na się za­wód męża czy­nu i twór­czej po­tę­gi sło­wa. Prze­tar­ły mu się oczy, za­czął poj­mo­wać do­nio­słość przed­śmiert­nych rad Be­atry­cy, cho­ciaż może nie­zu­peł­nie w tem pro­stem i wznio­słem zna­cze­niu, w ja­kiem były po­da­ne, a to świa­tło spły­nę­ło na nie­go z wi­zyi, wśród któ­rej zno­wu usły­szał głos uko­cha­nej. To, co mu te­raz po­wie­dzia­ła, było pew­nie łącz­ni­kiem mię­dzy ostat­nią za ży­cia roz­mo­wą, a tą, któ­rą w kil­ka lat póź­niej Dan­te w pięk­nych wier­szach wie­ko­pom­ne­go po­ema­tu swe­go wy­śpie­wał. Po­trój­ne to Be­atry­cy wy­stą­pie­nie przed­sta­wia nam stop­nio­wy po­chód od peł­nej ży­cia rze­czy­wi­sto­ści do to­ną­ce­go w mgle wspo­mnień ide­ału. W wspo­mnio­nym ustę­pie Bo­skiej Ko­me­dyi prze­bi­ja jesz­cze wspo­mnie­nie udu­chow­nio-nej Be­atry­cy ziem­skiej, ale da­lej ob­raz w co­raz mglist­sze spły­wa kształ­ty: z du­cha sta­je się ideą, wresz­cie abs­trak­cyą, ale­go­rya, pod któ­rą, w myśl naj­póź­niej­sze­go utwo­ru Dan­ta, Bie­sia­dy (il Con vito) już nie Be­atry­ce praw­dzi­wą, ale ra­czej fi­lo­zo­fię mo­ral­ną ro­zu­mieć na­le­ży.

Pa­miąt­ką pierw­szej epo­ki ży­cia Dan­ta są jego mło­dzień­cze po­ezye. Prze­cho­wał je, jak za­su­szo­ne kwia­ty, w księ­dze pa­mią­tek, z któ­rych każ­dy ja­kąś chwi­lę, ja­kąś fazę uczu­cia przy­po­mi­na, a gdy umil­kła bu­rza uczuć, gdy spo­koj­nem już okiem mogł spoj­rzeć w mi­nio­ną prze­szłość, upo­rząd­ko­wał te pa­miąt­ki, po­wią­zał je cią­głem opo­wia­da­niem, a ra­czej wy­kła­dem psy­cho­lo­gicz­nym, wresz­cie, nie tra­cąc z oka li­te­rac­kie­go za­da­nia, któ­re­mu się z pa­try­otycz­ną gor­li­wo­ścią od­dał, opa­trzył je scho­la­stycz­nym ko­men­ta­rzem, uła­twić ma­ją­cym zwo­len­ni­kom ro­dzą­cej się po­ezyi wło­skiej obe­zna­nie się z me­to­dą kom­po­zy­cja po­etyc­kiej.

Tym spo­so­bem po­wstał ten oso­bli­wy, a dla hi­sto­ryi li­te­ra­tu­ry nie ma­łe­go zna­cze­nia do­ku­ment, od­sła­nia­ją­cy nam z nie­podej­rza­ną szcze­ro­ścią cały ruch my­śli, po­glą­dów, uczuć po­ety z XIII wie­ku. Z jed­nej stro­ny je­st­to nie­zbęd­ny wstęp i przy­go­to­wa­nie do Bo­skiej Ko­me­dyi, z dru­giej stro­ny je­st­to, jak­by w za­ro­dzie, pierw­szy w eu­ro­pej­skiej li­te­ra­tu­rze okaz no­we­go ro­dza­ju utwo­rów, w któ­rych się twór­czość po­etyc­ka prze­pla­ta z ana­li­zą psy­cho­lo­gicz­ną i z niej czer­pie swo­je mo­ty­wa. Licz­ni w now­szych już cza­sach upra­wia­cze me­ta­fi­zy­ki uczu­cia, hi­sto­ry­cy ser­decz­nych sto­sun­ków, słusz­nie mogą wska­zać na pa­mięt­nik Dan­ta, jako na pierw­sze w tym ro­dza­ju dzie­ło, w któ­rem do­strze­gać się już dają tak do­brze wa­run­ki in­te­re­su przy­wią­za­ne­go do tego ro­dza­ju kom­po­zy­cyi, jako też i sła­be stro­ny tych, po­spo­li­cie pod złud­nym wpły­wem prze­ce­nie­nia wła­snych wra­żeń kre­ślo­nych ob­ra­zów.

Zwróć­my jesz­cze uwa­gę na ar­ty­stycz­ny z tego pa­mięt­ni­ka uży­tek, jako ma­te­ry­ału do oby­cza­jo­we­go ob­ra­zu nie po­zba­wio­ne­go dra­ma­tycz­ne­go in­te­re­su. W od­da­le­niu, jak­by za mgłą, prze­su­wa­ją nam się po­sta­cie z świa­ta współ­cze­sne­go mło­do­ści Dan­ta. Wpa­tru­je­my się w nie przez po­więk­sza­ją­ce i przy­bli­ża­ją­ce szkło wy­obraź­ni, wsłu­chu­je­my się w ich mowę, do­peł­nia­my, co nie­do­po­wie­dzia­ne, i oto ob­raz się oży­wia, oświe­ca, za­bar­wia, na­peł­nia się ru­chem i ży­ciem, ocze­ku­je tyl­ko bie­głej ręki, żeby wy­stą­pić w peł­nym bla­sku for­my ar­ty­stycz­nej i zdo­być so­bie pra­wo bytu wśród nas i dla nas. Oto go­to­we oso­by dra­ma­tu: Dan­te, przy­ja­cie­le jego: Ca­val­can­ti, Ca­sel­la, Giot­to, da­lej oj­ciec, mąż i brat Be­atry­cy; z dru­giej stro­ny Be­atry­ce sama, Gio­van­na, inne jej przy­ja­ciół­ki, damy, do któ­rych Dan­te z po­zor­nym hoł­dem się zwra­cał, i ta, któ­ra po­cie­szyć go chcia­ła. Je­że­li­by­śmy zaś z więk­szem upodo­ba­niem uwy­dat­ni­li przedew­szyst­kiem sym­pa­tycz­ną po­stać Be­atry­cy, to szcze­gól­niej z tego po­wo­du, że pod wpły­wem ożyw­czej re­pro­duk­cyi, któ­rej za tło słu­ży ten pa­mięt­nik, Be­atry­ce nie bę­dzie dla nas tą ale­go­rycz­ną po­sta­cią, w jaką prze­cho­dzi stop­nio­wo w ozię­bio­nych już wspo­mnie­niach sta­rze­ją­ce­go Dan­ta, ale żywą, praw­dzi­wą Włosz­ką z XIII wie­ku, cór­ką Flo­ren­cyi; nie ty­pem też, ale cha­rak­te­rem.

Ze wzglę­du wła­śnie na to moż­li­we wy­róż­nie­nie Be­atry­cy Por­ti­na­ri, jako scha­rak­te­ry­zo­wa­nej oso­bi­sto­ści, może mie­li­by­śmy coś do za­rzu­ce­nia prze­ciw­ko uży­wa­niu lub ra­czej nad­uży­wa­niu jej imie­nia, jako przy­dom­ku, za­pew­ne po­chwal­ne­go, któ­rym nie­kie­dy po­eci chcą uczcić oso­by przez sie­bie wy­bra­ne. Każ­dy przedew­szyst­kiem jest sobą; na uzna­niu, na przy­chyl­nem oce­nie­niu wła­ści­wych każ­dej oso­bi­sto­ści cech psy­chicz­nych, ści­śle złą­czo­nych z ze­wnętrz­ną i we­wnętrz­ną hi­sto­ryą ży­cia, grun­tu­ją się wła­śnie naj­sil­niej­sze sym­pa­tycz­ne wę­zły. Nie­do­sta­tecz­ne więc daje świa­dec­two swo­ich uczuć, kto w wy­bra­nej oso­bie wi­dzi ko­pię mo­de­lu, choć­by bar­dzo ide­al­ne­go. Uzu­peł­nio­ne po­rów­na­nie nie nada mu też więk­szej war­to­ści. Gdzie jest Be­atry­ce, tam jest i Dan­te. Jaki? Z pierw­szej, czy z dru­giej epo­ki? Pierw­sze­go zro­zu­mieć moż­na, na­śla­do­wać go pew­nie nikt nie ze­chce. Dru­gi ge­niu­szem oku­pu­je dzi­wac­twa, a w każ­dym ra­zie od­ro­dzo­ny Dan­te jest po­sta­cią tak ory­gi­nal­ną, tak sa­mo­dziel­ną, że jak za ży­cia, tak i w po­tom­no­ści stoi sa­mot­ny i od­osob­nio­ny, bez or­sza­ku, bez szko­ły.

NOWE ŻY­CIE

I.

Księ­ga mo­jej pa­mię­ci, w tej czę­ści, któ­rą po­prze­dza to, co le­d­wie za­słu­gu­je na wzmian­kę, mie­ści w so­bie roz­dział pod na­pi­sem: tu się nowe ży­cie roz­po­czy­na. Pod tym na­pi­sem znaj­du­ję wie­le słów na­kre­ślo­nych, któ­re mam za­miar po­wtó­rzyć w tej książ­ce, przy­najm­niej w tre­ści, je­że­li nie do­słow­nie.

Dzie­więć już razy po mo­jem na­ro­dze­niu nie­bo świa­tło­ści do tego sa­me­go sta­no­wi­ska wró­ci­ło, gdy po raz pierw­szy uka­za­ła się moim oczom chwa­leb­na pani mo­ich my­śli, któ­rej wie­le osób, nie wie­dząc, jak ją na­zwać, nada­ło imię Be­atry­cy, czy­li uszczę­śli­wia­ją­cej. Tyle już żyła na świe­cie, że przez ten czas nie­bo gwiaź­dzi­ste po­su­nę­ło się o dwu­na­stą część stop­nia; uka­za­ła się więc przy roz­po­czę­ciu dzie­wią­te­go roku swo­je­go ży­cia, gdym ja rok dzie­wią­ty koń­czył. Uka­za­ła mi się po­waż­na i skrom­na, w stro­ju czer­wo­nej bar­wy, a spo­sób, w jaki prze­pa­ska przy­trzy­my­wa­ła jej sza­tę, do­brze przy­pa­dał do jej mło­dziut­kie­go wie­ku. Mó­wię za­praw­dę, że w tej chwi­li duch prze­by­wa­ją­cy w naj­taj­niej­szym za­skle­pie­niu ser­ca z taką siłą za­drżał, iż ruch ten dal się uczuć w naj­cień­szych żył­kach, a drżąc, temi sło­wy zda­wał się do mnie prze­ma­wiać: Ecce homo for­tior me, qui ve­niens do­mi­na­bi­tur mihi (oto Bóg sil­niej­szy ode­mnie, któ­ry przy­szedł­szy, za­pa­nu­je na­de­mną!). Wte­dy duch, ma­ją­cy sie­dli­sko w wy­so­kim skle­pie, do­kąd wszyst­kie zmy­sły czu­ją­ce za­no­szą swo­je wra­że­nia, za­czął się bar­dzo dzi­wić, a zwra­ca­jąc sic w szcze­gól­no­ści do zmy­słów wi­dzą­cych, rzekł te sło­wa: ap­pa­ru­it jam be­ati­tu­do no­stra (uka­za­ła się już szczę­śli­wość na­sza!). W tej chwi­li duch miesz­ka­ją­cy w tej czę­ści cia­ła, gdzie po­ży­wie­nie prze­ra­bia się i roz­pro­wa­dza, za­czął pła­kać i mó­wił z pła­czem: eu mi­ser, quia fre­qu­en­ter im­pe­di­tus ero (bia­da mi, bo nie­raz do­znam umar­twie­nia!). Mó­wię więc, że za­cząw­szy od tej chwi­li, duch mi­ło­ści opa­no­wał moją du­szę, któ­ra od razu z nim się za­rę­czy­ła. A tak sil­ną wziął na­de­mną prze­wa­gę, wzmo­żo­ny siłą od mo­jej wy­obraź­ni po­wzię­tą, że czu­łem się znie­wo­lo­nym od owej pory ule­gać mu we wszyst­kiem. Na­ka­zy­wał mi czę­sto, że­bym się sta­rał wi­dzieć tego anio­ła mło­do­ści, dla­te­go też w dzie­cin­nych la­tach wie­le razy bie­giem pusz­cza­łem się za nią, a wi­dzia­łem ją, jak szła przo­dem z taką ce­chą za­cno­ści i god­no­ści, że moż­na było z pew­no­ścią za­sto­so­wać do niej te sło­wa po­ety Ho mera: nie zda­wa­ła się być cór­ką śmier­tel­ni­ka, lecz ra­czej nie­biań­skie­go rodu. A cho­ciaż jej ob­raz nie od­stę­po­wał ode­mnie, a duch mi­ło­ści tego wła­śnie uży­wał środ­ka, chcąc mię w za­leż­no­ści utrzy­mać, jed­nak­że tak szla­chet­na i gó­ru­ją­ca była w niej cno­ta, że nie do­pu­ści­ła nig­dy, iżby mnie mi­łość cał­kiem w nie­wo­lę pod­bi­ła, po­mi­mo tego, iż by­łem po­zba­wio­ny do­brej rady ro­zu­mu, tak uży­tecz­nej w po­dob­nych oko­licz­no­ściach. Ale po­nie­waż usi­ło­wa­nia czy­nio­ne w celu opar­cia się na­mięt­no­ściom i po­ru­sze­niom ser­ca w tak mło­dym wie­ku mo­gły­by ucho­dzić za ba­jecz­ne, prze­to, po­mi­ja­jąc mil­cze­niem wie­le wnio­sków, któ­re z tych przy­kła­dów wy­pro­wa­dzić­by moż­na, przej­dę do słów wy­ry­tych w mo­jej pa­mię­ci wyra-źniej­sze­mi zna­ka­mi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: