Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obnażeni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Styczeń 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Obnażeni - ebook

 

Książka, która obnażyła całą prawdę o kobietach, zanim ukazało się Pięćdziesiąt twarzy Greya.

Mężatka, znudzona swoim życiem i monotonnym małżeństwem, pewnego dnia odkrywa, że mąż zdradza ją z jej najlepszą przyjaciółką. To dla niej impuls, żeby zacząć żyć bardziej samolubnie i realizować własne marzenia i pragnienia. W jej życiu pojawia się Gabriel – nieco staroświecki i wrażliwy młody artysta, jak się okazuje… prawiczek. Kobieta krok po kroku wprowadza go w świat seksu, uczy go kochać się tak, jak pragną tego kobiety. Kreuje mężczyznę, o którym marzą wszystkie kobiety.

Spotkanie z Gabrielem otwiera drzwi do świata seksu, pełnego ekscytującej namiętności, ale też i pełnego niebezpieczeństw.

Ta książka to ucieczka od codzienności w świat namiętności i ekscytującej gry. To opowieść o kobiecie, która odnajduje swoje prawdziwe ja. To kronika seksualnego przebudzenia.

Stworzyłaś kochanka marzeń każdej kobiety, który wie wszystko o tym, czego one pragną, a czego nie.

Ale czego tak naprawdę pragną kobiety?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-032-2
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sza­now­ny Pa­nie,

po­zwa­lam so­bie prze­słać Panu ten tekst w na­dziei, że może Pana za­in­te­re­su­je.

Zo­stał na­pi­sa­ny przez moją cór­kę, któ­ra dwa­na­ście mie­się­cy temu znik­nę­ła. Jej sa­mo­chód stał po­rzu­co­ny na skra­ju kli­fu w po­łu­dnio­wej An­glii, jed­nak cia­ła nig­dy nie od­na­le­zio­no. Po szcze­gó­ło­wych prze­słu­cha­niach naj­bliż­szych cór­ce osób po­li­cja stwier­dzi­ła sa­mo­bój­stwo i za­mknę­ła akta spra­wy. Wciąż jed­nak po­ja­wia­ją się spe­ku­la­cje o upo­zo­ro­wa­nym znik­nię­ciu. Nie je­stem prze­ko­na­na do żad­ne­go z tych sce­na­riu­szy i mu­szę przy­znać, że nie­pew­ność tra­wi moje ży­cie.

Za­nim moja cór­ka za­gi­nę­ła, na­pi­sa­ła książ­kę. Śled­czy zwró­ci­li mi jej lap­top, w któ­rym zna­la­złam tekst. Zda­je się, że je­stem je­dy­ną oso­bą, któ­ra wie­dzia­ła, nad czym ona pra­co­wa­ła. To opo­wieść o se­kret­nym ży­ciu za­męż­nej ko­bie­ty, więc moja cór­ka pra­gnę­ła po­zo­stać ano­ni­mo­wa, bo chcia­ła o wszyst­kim pi­sać otwar­cie. Oba­wia­ła się, że je­śli pod­pi­sze tę hi­sto­rię swo­im na­zwi­skiem, za­cznie się cen­zu­ro­wać. Chcia­ła też chro­nić lu­dzi wo­kół i sie­bie samą.

Prze­czy­ta­łam ten tekst w na­dziei, że znaj­dę w nim przy­czy­nę znik­nię­cia cór­ki, i po­czu­łam, jak jej ży­cie otwie­ra się przede mną ni­czym kwiat. Z tak wie­lu rze­czy nie zda­wa­łam so­bie spra­wy, bo nie chcia­łam o nich wie­dzieć. Choć była naj­bliż­szą mi oso­bą, po­zo­sta­wa­ła dla mnie obca pod wie­lo­ma wzglę­da­mi.

Mu­szę się przy­znać, że w pierw­szym od­ru­chu chcia­łam po pro­stu wy­ka­so­wać tekst i o wszyst­kim za­po­mnieć, ale od odej­ścia cór­ki upły­nę­ło dużo cza­su i choć nig­dy nie prze­sta­łam wie­rzyć, że to jej głos usły­szę w słu­chaw­ce, kie­dy na­stęp­nym ra­zem od­bio­rę te­le­fon, czu­ję te­raz, że je­stem jej coś win­na. Chcę zro­bić wszyst­ko, co w mo­jej mocy, żeby zna­leźć wy­daw­cę. Ufam, że wła­śnie tego by chcia­ła, i to bar­dzo. W osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku chcia­łam tyl­ko jej szczę­ścia.

A więc oto „Ob­na­że­ni”.

Dzię­ku­ję za czas, któ­ry ze­chce Pan po­świę­cić na prze­czy­ta­nie tej książ­ki.Lekcja 2

Zim­na woda po­bu­dza i har­tu­je

Mie­siąc mio­do­wy. Obcy kraj.

Pod­da­jesz się ry­tu­ało­wi sek­su­al­ne­mu, a jed­no­cze­śnie przy­po­mi­nasz so­bie dzień, kie­dy jako sied­mio­lat­ka od­kry­łaś wodę.

Nig­dy wcze­śniej nie pły­wa­łaś w ba­se­nie; tam gdzie do­ra­sta­łaś, nie było ani jed­ne­go. Pa­mię­tasz let­nie wa­ka­cje, ba­sen i wodę się­ga­ją­cą ci co­raz wy­żej, w mia­rę jak ostroż­nie się w nią za­głę­biasz. Pa­mię­tasz zim­no wol­no peł­zną­ce po two­im cie­le, ucisk w żo­łąd­ku i two­ją mat­kę, za­wsze krok przed tobą, uśmie­cha­ją­cą się, na­ma­wia­ją­cą cię, wy­cią­ga­ją­cą do cie­bie ręce i co­fa­ją­cą się po­wo­li. Po­tem na­gle za­czy­nasz się uno­sić. Woda, ni­czym zwo­je liny, pod­trzy­mu­je twój brzuch i two­je nogi. Jest sil­na, bal­sa­micz­na i taka je­dwa­bi­sta. To To wspo­mnie­nie rów­nie trwa­łe, jak pa­mięć o pierw­szym po­ca­łun­ku.

Je­śli cho­dzi o pierw­sze rżnię­cie, cóż… Pa­mię­tasz ten dźwięk, kie­dy jego pal­ce po­ru­sza­ły się mię­dzy two­imi no­ga­mi, pró­bu­jąc cię do tego przy­go­to­wać. Nie­wie­le wię­cej. Nie pa­mię­tasz już na­wet jego imie­nia.Lekcja 3

Wy­god­ne ście­le­nie łóż­ka to je­den z naj­waż­niej­szych obo­wiąz­ków do­mo­wych

W noc­nym po­wie­trzu Mar­ra­ke­szu, pod­czas wa­sze­go spóź­nio­ne­go mie­sią­ca mio­do­we­go, po­ran­ny śpiew pta­ków brzmi ni­czym tłuszcz skwier­czą­cy na pa­tel­ni. Wciąż jest ciem­no, ale pta­ki prze­ję­ły pa­łecz­kę od żab tak płyn­nie, jak­by dy­ry­gent opu­ścił ba­tu­tę. Obu­dzi­ło cię na­wo­ły­wa­nie do mo­dli­twy i nie mo­żesz po­now­nie za­snąć. Masz ocho­tę sze­ro­ko otwo­rzyć drzwi wio­dą­ce na bal­kon – tak sze­ro­ko, jak tyl­ko się da – i upa­jać się dziw­nym pu­styn­nym świ­tem. Ale twój mąż, Cole, obu­dzi się i za­cznie na­rze­kać, je­śli to zro­bisz.

Więc… kła­dziesz dłoń na jego bio­drze, wdy­chasz słod­ko-kwa­śny za­pach jego snu i uśmie­chasz się de­li­kat­nie w ciem­no­ściach. Trą­casz czub­kiem nosa jego kark. Nig­dy w ży­ciu ni­ko­go tak nie ko­cha­łaś.

Wy­my­kasz się na bal­kon. Jest go­rą­co. Co naj­mniej dwa­dzie­ścia osiem stop­ni. Na wi­dok nie­ba ob­sy­pa­ne­go gwiaz­da­mi na two­ich ustach roz­kwi­ta cu­dow­ny, nie­mal dzie­cię­cy uśmiech. Po­ma­rań­czo­wa łuna lon­dyń­skich świa­teł spra­wia, że w domu za­zwy­czaj nig­dy ich nie wi­du­jesz, le­d­wie za­uwa­żasz, kie­dy jest peł­nia księ­ży­ca.

Noc­ne kwia­ty wy­dzie­la­ją swój aro­mat; bu­gen­wil­la, hi­bi­skus i ma­gno­lia trwa­ją w cie­niu nie­ru­cho­mo. Prze­peł­nia cię za­do­wo­le­nie. Cole woła cię płacz­li­wie. Wra­casz do środ­ka. Jego ra­mio­na oskrzy­dla­ją two­je cia­ło i unie­ru­cha­mia­ją cię w moc­nym uści­sku. Wy­sta­wiasz sto­py spod prze­ście­ra­dła. Zwi­sa­ją poza kra­wędź łóż­ka, jak za­wsze, po­szu­ku­jąc chło­du i po­wie­trza.Lekcja 4

Nie­wie­lu lu­dzi ma praw­dzi­wych przy­ja­ciół; to sło­wo jest tak czę­sto uży­wa­ne, że kom­plet­nie za­tra­ci­ło swo­je zna­cze­nie

Na dzień przed two­im wy­jaz­dem do Mar­ra­ke­szu pani The­odo­ra Whi­te mówi ci, że w jej ży­ciu nie ma już żad­nej pa­sji. To dla cie­bie szok, ale ona zby­wa two­ją tro­skę uśmie­chem i mach­nię­ciem dło­ni. Zdej­mu­je reszt­kę ty­to­niu z ję­zy­ka i prze­chy­la gło­wę do tyłu, by jed­nym hau­stem po­chło­nąć ostat­ni łyk kawy. Ma trzy­dzie­ści pięć lat. Ty jesz­cze nie przy­swo­iłaś so­bie po­ję­cia do­ro­sło­ści. Też je­steś po trzy­dzie­st­ce, ale wciąż wcho­dzisz w ka­łu­że i za dużo śpie­wasz, fał­szu­jąc, jak­by tkwi­ła w to­bie mała dziew­czyn­ka, któ­ra nie chce umrzeć.

– Je­dy­na rzecz, do któ­rej kie­dy­kol­wiek czu­łam na­mięt­ność, to Je­zus – mówi ci Theo. – Kie­dy mia­łam je­de­na­ście lat. To mia­ło coś wspól­ne­go z bio­dra­mi.

Zo­sta­ła wy­da­lo­na ze szko­ły, do któ­rej cho­dzi­ły­ście – pro­wa­dzo­nej przez za­kon­ni­ce – bo mat­ka prze­ło­żo­na uzna­ła, iż Theo ma więk­szy wpływ na uczen­ni­ce niż sio­stry za­kon­ne. Theo ma wie­le ta­kich hi­sto­ry­jek w za­na­drzu. Ty nie. Naj­bliż­si mó­wią na nią Diz. Za­wsze sama zwi­ja pa­pie­ro­sy, wyj­mu­jąc ty­toń z wy­słu­żo­ne­go srebr­ne­go pu­deł­ka, i to do­da­je jej tyl­ko uro­ku. Po­dob­nie jak to­wa­rzy­szą­ca jej at­mos­fe­ra nie­ustan­ne­go by­cia w rui. Two­ja przy­ja­ciół­ka jest buj­na, doj­rza­ła, nosi roz­miar 42. Jest jed­ną z tych ko­biet, któ­re wy­glą­da­ją tak, jak­by czer­pa­ły przy­jem­ność z ob­fi­to­ści wszyst­kie­go: je­dze­nia, świe­że­go po­wie­trza, sek­su, śmie­chu, mi­ło­ści. Przy Theo wy­pa­dasz bla­do, jak liść zbyt dłu­go po­zo­sta­wio­ny w wo­dzie, wy­płu­ka­ny z ko­lo­ru i ży­cia.

Ale nie za­zdro­ścisz jej, bo wiesz o niej za dużo. Jest two­ją naj­star­szą przy­ja­ciół­ką na świe­cie, ko­chasz ją od trzy­na­ste­go roku ży­cia. Nie je­steś pew­na, dla­cze­go wia­do­mość, że nie ma w niej na­mięt­no­ści, na­pa­wa cię ta­kim nie­po­ko­jem. Może dla­te­go, że w po­rów­na­niu z jej ży­ciem two­je, na skra­ju mie­sią­ca mio­do­we­go, zda­je się ską­pa­ne w mi­ło­ści. Kie­dy wra­casz do domu z ka­wiar­ni, uśmie­chasz się na tę myśl. Nie mo­żesz nic na to po­ra­dzić. Idziesz uli­cą i uśmie­chasz się sze­ro­ko.Lekcja 5

My­cie pach i bio­der każ­de­go dnia jest ab­so­lut­nie ko­niecz­ne

Śmia­łaś się ra­zem z Theo, że twój mąż za­wsze sy­pia w T-shir­cie i bok­ser­kach, na­wet gdy jest go­rą­co. Że nie do­ce­nia przy­jem­no­ści, jaką daje do­tyk skó­ry na skó­rze, jej mięk­kość i za­pach, że nie do­ce­nia tego cie­pła. Już na sam wi­dok na­gie­go mę­skie­go tor­su ro­bisz się mo­kra. Nig­dy nie uży­ła­byś przy Cole’u wy­ra­że­nia ro­bię się mo­kra. Przy Theo owszem. Twój mąż był­by prze­ra­żo­ny, gdy­by się do­wie­dział, ile ona wie.

Uwiel­biasz kłaść dłoń na pier­si Cole’a, kie­dy le­ży­cie w łóż­ku, a ty przy­ci­skasz swo­je cia­ło do łuku jego ple­ców, tak że pa­su­je­cie do sie­bie jak ele­men­ty ukła­dan­ki. Uwiel­biasz jego za­pach, kie­dy się nie umy­je, zwłasz­cza tę mięk­kość pod pa­cha­mi. Gdy­by on o tym wie­dział, opi­sał­by to jako nie­sto­sow­ne. Cza­sa­mi w łóż­ku nie po­zwa­la, żeby two­ja ręka spo­czy­wa­ła na jego pier­si, ob­ce­so­wo ją od­py­cha. Cza­sem jed­nak nie ma nic prze­ciw temu, na­wet chwy­ta two­ją dłoń jak w pu­łap­kę, a kie­dy chcesz się wy­zwo­lić, ści­ska moc­no. I za­czy­na się gra, w któ­rej mu­sisz ją uwol­nić.

Ale tyl­ko ty chi­cho­czesz wte­dy w ciem­no­ściach.Lekcja 6

Nig­dy dość tro­skli­wo­ści, dziew­czę­ta

– Dla­cze­go za­kła­dasz skar­pet­ki? – py­tasz.

– Bo wra­cam do po­ko­ju, Ślicz­not­ko.

– Ale do­pie­ro tu przy­szli­śmy, Osioł­ku. Two­je ką­pie­lów­ki wciąż są mo­kre.

– Wiem, ale w sali te­le­wi­zyj­nej jest bar­dzo waż­ne spo­tka­nie. Idziesz?

– Nie, zo­sta­nę przy ba­se­nie tro­chę dłu­żej.

Masz wy­rzu­ty su­mie­nia, że od­ma­wiasz, bo Cole bar­dzo cię po­trze­bu­je. I gło­śno wy­ra­ża tę po­trze­bę, nie­mal jak roz­draż­nio­ny chło­piec. Ale czu­jesz, jak two­ja skó­ra chło­nie to bez­li­to­sne ma­ro­kań­skie słoń­ce, ni­czym pu­sty­nia kro­ple desz­czu. Prę­żysz cia­ło w jego pro­mie­niach. Tu­taj słoń­ce na­pie­ra, w An­glii za­le­d­wie mu­ska. Cole ukry­wa przed nim swo­ją bla­dą i nie­mal prze­zro­czy­stą skó­rę i mru­ży oczy. Czę­sto nie ma go przy to­bie, cały czas sie­dzi w cie­niu. Nie tyl­ko na wa­ka­cjach, w Lon­dy­nie tak­że. Wy­ro­bił w so­bie na­wyk ży­cia w od­osob­nie­niu. Do póź­na w pra­cy albo przed te­le­wi­zo­rem, albo w ła­zien­ce. Po­tra­fi sie­dzieć w to­a­le­cie trzy kwa­dran­se, na­wet dłu­żej. Je­śli sia­dasz przy nim na ka­na­pie, nie­świa­do­mie prze­sia­da się na fo­tel. Je­śli w łóż­ku po­ło­żysz dłoń na jego kro­czu, od­trą­ci ją. Naj­czę­ściej śpi od­wró­co­ny ple­ca­mi do cie­bie.

Ale na­wet gdy go nie ma, po­trze­bu­je, abyś była w po­bli­żu. Po­wie­dział ci, że je­steś jego ży­ciem. Uwiel­biasz dzi­kość tej jego po­trze­by, to, że ktoś tak bar­dzo cię pra­gnie. Spo­śród po­cią­ga­ją­cych cię męż­czyzn tyl­ko z Cole’em mo­żesz roz­ma­wiać, nie oba­wia­jąc się krę­pu­ją­ce­go mil­cze­nia – pu­stej au­to­stra­dy prze­ci­na­ją­cej sam śro­dek kon­wer­sa­cji. Nie mu­sisz się mar­twić, że po­wiesz coś głu­pie­go lub nie­sto­sow­ne­go, albo za­jąk­niesz się czy za­ru­mie­nisz. W po­bli­żu Cole’a two­je cia­ło jest ci po­słusz­ne, to ty masz wła­dzę, mo­żesz się zre­lak­so­wać. To je­den z po­wo­dów, dla któ­rych za nie­go wy­szłaś. Czu­jesz się z nim swo­bod­nie, nie mu­sisz za dużo uda­wać, mo­żesz być nie­mal sobą. Ni­ko­mu in­ne­mu nie po­zwo­li­łaś zbli­żyć się do sie­bie tak bar­dzo.Lekcja 7

Tańcz­cie do utra­ty tchu

Słoń­ce roz­piesz­cza cię, ca­łu­jąc twój duży pa­lec u sto­py, kie­dy ni­czym diwa prze­cią­gasz się na le­ża­ku i oświad­czasz, że zo­sta­niesz przy ba­se­nie odro­bi­nę dłu­żej. Ani Cole, ani ty sama nie zwie­dzi­li­ście jesz­cze mia­sta, cho­ciaż je­ste­ście tu­taj od czte­rech dni. Theo by cię za to zga­ni­ła, ale mał­żeń­stwo cię roz­le­ni­wi­ło, stę­pi­ło two­ją cie­ka­wość. Tłum okry­tych sza­ta­mi lu­dzi o za­sło­nię­tych twa­rzach, góry ba­ga­żu, pisz­czą­ce dzie­ci i straż­ni­cy z ka­ra­bi­na­mi ma­szy­no­wy­mi na lot­ni­sku – wszyst­ko to było tro­chę przy­tła­cza­ją­ce, więc obo­je z Cole’em póki co z za­do­wo­le­niem kry­je­cie się w ho­te­lu, któ­ry przy­po­mi­na ten z fil­mu „Lśnie­nie”, z sze­ro­ki­mi ko­ry­ta­rza­mi w sty­lu art déco, sur­re­ali­stycz­nie ogrom­nym lob­by oraz at­mos­fe­rą me­lan­cho­lii z po­wo­du daw­no mi­nio­nej de­ka­den­cji. Ten ba­stion fran­cu­skie­go ko­lo­nia­li­zmu od­wie­dza­ją te­raz za­moż­ni Eu­ro­pej­czy­cy, ale nie ma ich wy­star­cza­ją­co dużo, aby za­peł­nić całą tę prze­strzeń. Nie ma tu mu­zuł­ma­nów. Być może uwa­ża­ją to za nie­do­rzecz­ne i nie­nor­mal­ne albo nie czu­ją się tu mile wi­dzia­ni. Nie masz jed­nak kogo o to za­py­tać.

Kie­dyś szu­ka­ła­byś od­po­wie­dzi, kie­dyś gna­ła cię cie­ka­wość. Te­raz je­steś zbyt ospa­ła, żeby się przej­mo­wać. Tak wspa­nia­le roz­ko­ja­rzo­na. Sie­dzisz na brze­gu ba­se­nu, za­nu­rzasz czub­ki pal­ców w chłod­nej wo­dzie i przy­po­mi­nasz so­bie coś z wczo­raj­sze­go „Ti­me­sa” o tym, że pra­gnie­nie my­śle­nia rzad­ko ogar­nia lu­dzi za­do­wo­lo­nych. Uśmie­chasz się – i co z tego? – i ma­chasz do kel­ne­ra, pro­sząc o ko­lej­ne Bel­li­ni. Jak ty je uwiel­biasz. Nig­dy wcze­śniej nie po­zwa­la­łaś so­bie na luk­sus le­ni­stwa ani na czte­ry Bel­li­ni pod rząd.

Na ścież­ce ho­te­lo­we­go ogro­du, nad któ­rą pię­trzy się łuk po­ro­śnię­ty ró­ża­mi, wi­dzisz osioł­ka cią­gną­ce­go wó­zek ze zwię­dły­mi ro­śli­na­mi. Męż­czy­zna le­ni­wie sma­ga ba­tem grzbiet zwie­rzę­cia. Wresz­cie coś cha­rak­te­ry­stycz­ne­go dla tego kra­ju. Mu­sisz to sfo­to­gra­fo­wać.Lekcja 8

Obo­wiąz­kiem żony jest spra­wiać, by dom jej męża był szczę­śli­wy

Pół­noc jest gę­sta od upa­łu i trwa w bez­ru­chu, cze­ka­jąc na atak żab i pta­ków. Oczy masz za­mknię­te, ale wy­czu­wasz spoj­rze­nie Cole’a. Czu­jesz jego żą­dzę i coś ści­ska cię w gar­dle. Twój zwią­zek funk­cjo­nu­je za­chwy­ca­ją­co, z ła­two­ścią, na tyle róż­nych spo­so­bów. Z wy­jąt­kiem sek­su.

Ale nie po to po­ślu­bi­łaś Cole’a.

Jego ję­zyk do­ty­ka two­jej po­wie­ki, mo­kry jak śli­mak i cięż­ki. Mąż zdzie­ra z cie­bie opor­ne prze­ście­ra­dło, któ­re spo­wi­ja two­je nogi, i na­tar­czy­wie wci­ska ci ko­la­no po­mię­dzy uda. Za­wsze chce upra­wiać mi­łość po swo­je­mu. A i tak ro­bi­cie to rzad­ko. Ty wo­lisz ko­chać się po prze­bu­dze­niu, ko­rzy­sta­jąc z jego po­ran­nych wzwo­dów, cho­ciaż pe­nis Cole’a czę­sto nie wy­da­je ci się wy­star­cza­ją­co twar­dy, jak­by miał wła­sny ro­zum i my­ślał o czymś in­nym. Twój mąż zresz­tą za­zwy­czaj nie do­cho­dzi i obo­je pod­da­je­cie się, za­nim mu się to uda. Za­wsze od­czu­wasz ulgę z tego po­wo­du. Za­sta­na­wiasz się, czy to ja­kaś cho­ro­ba spra­wia, że Cole po­trze­bu­je tak dużo cza­su, aby skoń­czyć, albo czy ma mniej­szy po­pęd sek­su­al­ny, albo czy po pro­stu jest zmę­czo­ny. Tak jak ty, czę­sto.

Pod­czas gdy Cole po­ru­sza się na to­bie na tym sze­ro­kim ho­te­lo­wym łożu, ty pa­trzysz na ze­ga­rek sto­ją­cy przy łóż­ku, na cy­fry prze­ska­ku­ją­ce mi­nu­ta po mi­nu­cie, i my­ślisz o Ma­ri­lyn Mon­roe, któ­ra po­wie­dzia­ła: Nie są­dzę, bym ro­bi­ła to tak jak trze­ba. Prze­czy­ta­łaś te sło­wa kie­dyś w ga­ze­cie ze zdu­mie­niem i ulgą – a więc ktoś inny też. I to kto! Nie je­steś pew­na, czy Cole robi to tak jak trze­ba. Nie wiesz, co to zna­czy: tak jak trze­ba. Theo by wie­dzia­ła, bo jest sek­su­oloż­ką z dys­kret­nym ga­bi­ne­tem w Kni­ghts­brid­ge i wła­sną ko­lum­ną w nie­dziel­nym cza­so­pi­śmie. Po­dej­rze­wasz, że ona uwa­ża cię jed­no­cze­śnie za nie­win­ną, śmiesz­ną i słod­ką. Cole i ty nig­dy nie ko­cha­li­ście się dwa razy pod rząd ani nie prze­wra­ca­li­ście lamp pod­czas sek­su, ani nie cią­gnę­li­ście się za wło­sy. Kie­dy już upra­wia­cie mi­łość, mo­gli­by­ście opi­sać sie­bie na­wza­jem jako schlud­nych.

Cy­fry na ze­gar­ku zmie­nia­ją się tak po­wo­li, pod­czas gdy le­żysz na łóż­ku, a Cole na to­bie. Coś się prze­su­nę­ło, głę­bo­ko w to­bie. Nie ko­cha­cie się czę­sto; czy­ta­łaś ar­ty­ku­ły w cza­so­pi­smach dla ko­biet o tym, z jaką czę­sto­tli­wo­ścią więk­szość par to robi, i za­wsze ci się wy­da­je, że to tak dużo. Ale nikt nie jest cał­ko­wi­cie szcze­ry, je­śli cho­dzi o seks.

Trzy­na­ście po pół­no­cy. Cole do­szedł. To rzad­kość. Roz­ma­zu­je sper­mę po two­ich pier­siach i po­licz­kach, mu­ska nią two­je czo­ło, jak­by na­zna­czał cię krwią. Jest za­do­wo­lo­ny. Ty je­steś za­do­wo­lo­na. Być może tym ra­zem było jak trze­ba. On włą­cza lam­pę na sto­li­ku przy łóż­ku, aby oce­nić, jak mo­kre są prze­ście­ra­dła i czę­ści gar­de­ro­by; za­wsze to robi, chce to wy­czy­ścić tak szyb­ko, jak to moż­li­we. Nie­na­wi­dzi ba­ła­ga­nu.

Przy­cią­gasz do sie­bie jego gło­wę. Jest za­sko­czo­ny two­ją od­wa­gą, chce od­wró­cić twarz, ale trzy­masz go moc­no, bo pa­mię­tasz, jak szłaś nawą i pa­trzy­łaś w jego stro­nę, a two­je ser­ce pęcz­nia­ło mi­ło­ścią jak sta­ra wy­su­szo­na gąb­ka, któ­rą ktoś wrzu­cił do ką­pie­li. Kie­dy twój mąż trzy­ma cię w ra­mio­nach, czu­jesz się jak w nie­bie, jak w por­cie, mo­żesz od­po­cząć od cha­osu świa­ta. To wła­śnie tego za­wsze chcia­łaś, mu­sisz to przy­znać. Schro­nie­nia, ba­na­łu.Lekcja 9

Za­po­bie­ga­nie mar­no­traw­stwu to obo­wią­zek

Za­nim od­na­la­złaś Cole’a, nie spa­łaś z męż­czy­zną przez czte­ry lata. To trud­ne, po­wie­dzia­łaś Theo, to na­praw­dę trud­ne. Były nie­koń­czą­ce się uro­dzi­no­we wie­czo­ry i syl­we­stry, któ­re spę­dza­łaś w łóż­ku sa­mot­nie. Były łzy, szczy­pią­ce pod po­wie­ka­mi, na ślu­bach, kie­dy wszyst­kie pary wsta­wa­ły, by za­tań­czyć. Cza­sa­mi mia­łaś wra­że­nie, jak­by two­je ser­ce było spę­ka­ne ni­czym sta­re spodki two­jej bab­ci. Cza­sa­mi wi­dok ja­kiejś pary, śmie­ją­cej się w par­ku w so­bot­nie po­po­łu­dnie, roz­bi­jał je cał­ko­wi­cie. Mło­de pary z wie­lo­let­nim sta­żem, ta­kie in­try­gu­ją­ce, god­ne po­zaz­drosz­cze­nia, zdy­stan­so­wa­ne. Na czym po­le­gał ich se­kret? Osią­gnę­łaś etap, na któ­rym nie po­tra­fi­łaś so­bie wy­obra­zić, że kie­dy­kol­wiek bę­dziesz ko­chać i bę­dziesz ko­cha­na.

Theo ostrze­ga­ła cię, że każ­da oso­ba, któ­ra jest sama dłu­żej niż trzy lata, sta­je się dzi­wacz­na, sa­mo­lub­na i trze­ba ją z po­wro­tem wcią­gnąć do świa­ta. Po­wie­dzia­ła, że musi in­ter­we­nio­wać. Od­mó­wi­łaś jej, twier­dząc, że to­bie nie da się po­móc. By­łaś o tym prze­ko­na­na. Przez całe two­je ży­cie lu­dzie od­cho­dzi­li: by­łaś dziec­kiem roz­wie­dzio­nych ro­dzi­ców i nig­dy nie do­ra­sta­łaś w ocze­ki­wa­niu, że ktoś się tobą za­opie­ku­je i zo­sta­nie przy to­bie na za­wsze.

Ale wte­dy po­ja­wił się Cole McCa­in.

Sta­ry zna­jo­my z uni­wer­sy­te­tu. Ko­le­ga – tyl­ko tyle. Któ­re­goś lata opie­ko­wa­łaś się do­mem w Edyn­bur­gu pod­czas fe­sti­wa­lu, a on za­py­tał, czy mógł­by przy­je­chać; było kil­ka wy­stę­pów, na któ­re chciał się za­ła­pać. Pa­mię­tasz, jak za­pro­wa­dzi­łaś go do po­ko­ju, w któ­rym miał spać. Sy­pial­nia na­le­ża­ła do ma­łej dziew­czyn­ki, była z wą­skim łóż­kiem i ró­żo­wą pat­chwor­ko­wą na­rzu­tą. Pa­mię­tasz jego po­wąt­pie­wa­ją­ce spoj­rze­nie.

– Chy­ba le­piej, że­byś spał w du­żym łóż­ku ze mną – po­wie­dzia­łaś.

To mia­ło być tyl­ko dwo­je zna­jo­mych kła­dą­cych się ra­zem dla wy­go­dy. Obo­je mie­li­ście na so­bie pi­ża­my, do­pil­no­wa­łaś tego. Ale po­tem po­czu­łaś nie­spo­dzie­wa­ny do­tyk jego pal­ców na skó­rze, były jak stru­my­ki wody spły­wa­ją­ce po cie­le w upal­ny let­ni dzień. Prze­szy­ło cię dziw­ne uczu­cie, od­wró­ci­łaś się, po­ca­ło­wa­łaś go. Cole szyb­ko zdjął pi­ża­mę, a po­tem two­jej też już nie było i coś tobą za­wład­nę­ło. Prze­pa­dłaś. Przez cały ty­dzień ko­tło­wa­li­ście się w po­ście­li i spa­da­li­ście z łóż­ka raz po raz, chi­cho­cząc, za­wi­nię­ci w ko­kon z prze­ście­ra­deł. Po dwóch la­tach zo­sta­li­ście mał­żeń­stwem.

– Wie­dzia­łam od lat, głup­ta­sku – sko­men­to­wa­ła Theo ra­do­śnie, mą­dra po fak­cie. – To za­wsze było ta­kie oczy­wi­ste.

– Ja nig­dy tego nie wi­dzia­łam.

Dłu­go to trwa­ło, za­nim sta­ło się dla cie­bie ja­sne. Sy­pia­łaś z męż­czy­zna­mi, przy któ­rych nie czu­łaś się kom­for­to­wo, li­cząc na to, że ten kom­fort po­czu­jesz; po­ślu­bi­łaś tego jed­ne­go, przy któ­rym po­tra­fi­łaś za­po­mnieć o so­bie.

Ale był mo­ment nie­wi­dzial­no­ści, kie­dy przy­mie­rza­łaś suk­nię ślub­ną. Jak­byś zni­ka­ła w tej po­wo­dzi ko­ści sło­nio­wej i tiu­lu. Jak­byś była wy­ma­zy­wa­na. Ale to było ulot­ne wra­że­nie, a poza tym war­to uwol­nić się od ocie­ra­nia łez za ple­ca­mi śmie­ją­cych się par, od któ­rych wi­do­ku pę­ka­ło ci ser­ce.Lekcja 10

Czę­ści gar­de­ro­by no­szo­ne bez­po­śred­nio przy skó­rze wy­ma­ga­ją czę­ste­go pra­nia

Męż­czyź­ni, z któ­ry­mi spa­łaś. Któ­re­go pa­mię­tasz naj­le­piej?

Tego, któ­ry ko­chał ko­bie­ty.

Tego, któ­ry nig­dy nie zdej­mo­wał skar­pe­tek.

Tego, któ­re­go ręce były tak duże, że mia­łaś wra­że­nie, jak­by znaj­do­wa­ły się w trzech miej­scach na­raz.

Tego, któ­re­go do­tyk aż wi­bro­wał, któ­ry zda­wał się wie­dzieć do­kład­nie, co robi, i tym się wy­róż­niał. Zda­wał się czer­pać przy­jem­ność z ca­łe­go do­świad­cze­nia tyl­ko wte­dy, je­śli ty rów­nież ją od­czu­wa­łaś, pod­czas gdy żad­ne­go in­ne­go fa­ce­ta naj­wy­raź­niej to nie ob­cho­dzi­ło. Py­tał cię o two­je fan­ta­zje, ale nie mia­łaś od­wa­gi, by mu o nich opo­wie­dzieć. W tam­tych cza­sach nig­dy nie ze­bra­ła­byś się na od­wa­gę.

Tego, któ­ry przy­słał ci po­la­ro­ido­we zdję­cie swo­je­go ogrom­ne­go ku­ta­sa*. Ale roz­miar nie­wie­le dla cie­bie zna­czy. Nie wiesz, dla­cze­go oni tyle o tym mó­wią. Zde­cy­do­wa­nie wo­lisz taki pe­nis, któ­ry wy­god­nie się mie­ści. Nie za duży – nie chcesz się czuć, jak­byś była roz­dzie­ra­na na pół.

Tego, któ­ry po­wie­dział weź mnie, kie­dy do­szedł, i stę­kał, jak­by wła­śnie ro­bił wiel­ką kupę.

Tego, któ­ry ła­sko­tał cię pod ko­la­na­mi i li­zał cię po twa­rzy, któ­ry zmu­szał cię, że­byś ły­ka­ła jego sper­mę, i wcie­rał ci ją we wło­sy; któ­re­go pod­nie­ca­ły wszyst­kie te rze­czy, ja­kich ty nie lu­bi­łaś.

Tego, któ­ry się zgo­dził, kie­dy pół żar­tem, pół se­rio po­pro­si­łaś go o rękę 29 lu­te­go. Czu­jesz się za­że­no­wa­na, że to ty oświad­czy­łaś się Cole’owi McCa­ino­wi. Chcia­ła­byś, żeby nig­dy o tym nie wspo­mi­nał, ale on to robi, dro­cząc się z tobą, i to czę­sto.

* Z ra­do­ścią pi­szesz sło­wo ku­tas. Jed­nak­że wy­ma­wia­nie go na głos to zu­peł­nie inna spra­wa. Na­wet wy­po­wia­da­nie sło­wa wa­gi­na wy­da­je ci się odro­bi­nę dziw­ne, ale nie je­steś pew­na, ja­kie­go in­ne­go uży­wać. Nie­na­wi­dzisz sło­wa szpar­ka, nie znasz żad­nej ko­bie­ty, któ­ra by tak mó­wi­ła, a je­śli cho­dzi o wy­raz cipa, za­wsze my­ślisz, że jest uży­wa­ny przez męż­czyzn, któ­rzy nie za bar­dzo lu­bią ko­bie­ty. Pra­gniesz słów, któ­re ko­bie­ty sko­lo­ni­zo­wa­ły dla sie­bie; może ta­kie ist­nie­ją, ale jesz­cze ich nie po­zna­łaś. Nie mo­żesz prze­cież do koń­ca ży­cia mó­wić tam na dole.Lekcja 11

Na­boż­na i de­li­kat­na po­wścią­gli­wość w sło­wach po­win­na za­wsze ce­cho­wać ko­bie­tę czy­stą i skrom­ną

Wcze­sny ra­nek.

Do po­ko­ju wpa­da ptak, a ty bu­dzisz się prze­ra­żo­na ca­łym tym trze­po­ta­niem nad gło­wą. Spa­ni­ko­wa­na bie­gniesz do ła­zien­ki, za­trza­sku­jesz za sobą drzwi. Bła­gasz Cole’a, żeby coś zro­bił, żeby się po­spie­szył. Ptak szyb­ko zni­ka. Nie roz­bił się o lu­stro ani o okno. Nie mo­gła­byś tego znieść – wi­dzia­łaś kie­dyś coś ta­kie­go jako dziec­ko: pta­sie od­cho­dy wy­da­la­ne ze stra­chu, zbyt ja­skra­wa krew, osza­la­ły ło­mot skrzy­deł, prze­ni­kli­we małe oko.

Ale te­raz w po­ko­ju pa­nu­je ci­sza. Wy­cho­dzisz z ła­zien­ki i ca­łu­jesz Cole’a w czu­bek nosa. On obej­mu­je cię z wiel­kim spo­ko­jem wła­ści­cie­la i śmie­je się: lubi, gdy je­steś bez­bron­na. I lubi cię uczyć, po­ka­zy­wać ci nowe rze­czy. Nie przyj­rza­łaś się z bli­ska pe­ni­so­wi, do­pó­ki nie wy­szłaś za mąż. Nie wie­dzia­łaś, jak wy­glą­da taki ob­rze­za­ny. Za­sta­na­wiasz się te­raz, jak mo­głaś mieć tylu part­ne­rów i nig­dy tak na­praw­dę ich nie wi­dzieć. Za­wsze chcia­łaś, żeby szyb­ko zga­sić świa­tło, bo nig­dy wy­star­cza­ją­co nie lu­bi­łaś swo­je­go cia­ła. Od razu nur­ko­wa­łaś w po­ście­li. Zresz­tą wy­da­wa­ło ci się, że to nie­grzecz­ne zbyt uważ­nie stu­dio­wać mę­ską ana­to­mię; wo­la­łaś kon­takt wzro­ko­wy i do­tyk. Cole zmu­sił cię, że­byś pa­trzy­ła, już na sa­mym po­cząt­ku. Na­uczył cię, żeby się do nie­go zbli­żyć. Lubi kie­ro­wać two­im ży­ciem, pro­wa­dzić cię.

Po­zwa­lasz mu my­śleć, że to robi.Lekcja 12

Naj­więk­szym szczę­ściem jest by­cie bez­in­te­re­sow­nym

Cole za­snął kie­dyś w to­bie. Śmie­je się na to wspo­mnie­nie. Uwa­ża, że to ero­tycz­ne, za­baw­ne i po­cie­sza­ją­ce. Na­stęp­ne­go ran­ka, by zła­go­dzić two­je obu­rze­nie, wy­ja­śnił, że za­śnię­cie we­wnątrz ko­bie­ty to ozna­ka praw­dzi­wej mi­ło­ści.

– Co? – Krę­cisz gło­wą, jak­byś od­ga­nia­ła mu­chę.

– To zna­czy, że męż­czy­zna czu­je się z ko­bie­tą na­praw­dę kom­for­to­wo, tak kom­for­to­wo, że może za­snąć w trak­cie ko­cha­nia się z nią. Nie mógł­bym tego zro­bić z ni­kim in­nym. Czuj się za­szczy­co­na, Ślicz­not­ko.

– Hmm – mru­czysz w od­po­wie­dzi.

Ko­chasz Cole’a w spo­sób, w jaki nie ko­cha­łaś jesz­cze ni­ko­go wcze­śniej. Spo­koj­nie. To przy­po­mi­na bar­dziej pło­mień rów­no spa­la­ją­cej się świe­cy niż sza­lo­ne mi­go­ta­nie. Ko­chasz go na­wet wte­dy, kie­dy za­sy­pia pod­czas upra­wia­nia mi­ło­ści z tobą. Gdy mia­łaś dwa­dzie­ścia kil­ka lat, nie ko­cha­łaś spo­koj­nie. To był czas mi­ło­ści za­chłan­nej, peł­nej eks­cy­ta­cji i prze­ra­że­nia, a kie­dy mó­wi­łaś ko­cham cię, za­wsze czu­łaś się ob­na­żo­na. Nig­dy nie mia­łaś po­czu­cia, że mi­łość to ra­tu­nek. Te­raz cza­sa­mi za­sta­na­wiasz się, co się sta­ło z in­ten­syw­no­ścią two­jej mło­do­ści, kie­dy wszyst­ko wy­da­wa­ło się ta­kie żywe, roz­pacz­li­we i ja­skra­we. Cza­sa­mi wy­obra­żasz so­bie dłoń la­kier­ni­ka, ście­ra­ją­cą spo­kój two­je­go obec­ne­go ży­cia i za­le­wa­ją­cą je ja­sno­ścią.

Ale Cole. Kie­dy bie­rze cię w ra­mio­na, czu­jesz, jak prze­pły­wa przez cie­bie jego mi­łość, ci­cha, sil­na i głę­bo­ka ni­czym pod­wod­na rze­ka. On uspo­ka­ja two­je wzbu­rze­nie jak wi­zy­ta na wie­czor­nym na­bo­żeń­stwie albo dłu­gie pły­wa­nie po pra­cy. Więź mię­dzy wami zda­je się taka trzeź­wa: mał­żeń­stwo nie jest ide­al­ne, w żad­nym ra­zie, ale je­ste­ście wy­star­cza­ją­co doj­rza­li, by wie­dzieć, iż nie moż­na żą­dać per­fek­cji od daru mi­ło­ści. To i tak znacz­nie wię­cej niż ma więk­szość lu­dzi. Jak Theo.

Two­ja nie­spo­koj­na, ży­wio­ło­wa przy­ja­ciół­ka. Cza­sa­mi od­czu­wasz prze­ni­kli­wą za­zdrość na wi­dok zmy­sło­wo­ści jej domu: wszyst­kich tych świe­czek, drew­na i ka­mie­nia, jej ela­stycz­nych go­dzin pra­cy, co­ty­go­dnio­wych ma­sa­ży i to­re­bek Kel­ly. Ale przy­po­mi­nasz so­bie, że ona nie jest szczę­śli­wa i praw­do­po­dob­nie nig­dy nie bę­dzie. I to jest po­cie­sza­ją­ce. Bo nie­za­leż­nie od tego, jak wie­le Theo osią­gnie, co kupi, przy­ćmie­wa­jąc wszyst­kich in­nych, zda­je się nig­dy nie być za­do­wo­lo­na. Na­uczy­ła cię, że lu­dzie, któ­rzy lśnią bar­dziej niż resz­ta, zda­ją się być ska­za­ni na nie­za­do­wo­le­nie, jak­by po­no­si­li karę za pra­gnie­nie ja­śniej­sze­go ży­cia. Zo­sta­łam po­trą­co­na tak wie­le razy, że nie pa­mię­tam już ta­blic re­je­stra­cyj­nych, po­wie­dzia­ła ci kie­dyś.

Nie czu­jesz lęku przed Theo, choć boi się jej wie­le osób. Może dla­te­go je­ste­ście tak bli­sko. Cały ten zgiełk jej oso­bo­wo­ści to ma­ska, a kie­dy ona spad­nie, przy rzad­kich oka­zjach, wraż­li­wość pod nią ukry­ta za­wsze szo­ku­je.Lekcja 13

Ra­dość wy­jaz­du gdzieś, gdzie nie chcia­ła­byś za­brać przy­ja­ciół­ki od ser­ca, nie może być ra­cjo­nal­na

Weź mnie za rękę, mówi Cole, pod­czas gdy pro­wa­dzi cię o zmierz­chu przez za­tło­czo­ne uli­ce Mar­ra­ke­szu. Żad­ne z was nie zna pie­szej ety­kie­ty tego mia­sta. Sa­mo­cho­dy jeż­dżą we wszyst­kich kie­run­kach, uli­ce w pół­mro­ku są peł­ne jak w go­dzi­nach szczy­tu w No­wym Jor­ku, ale wszyst­ko jest szyb­sze, bar­dziej bez­czel­ne, nie­spo­koj­ne. Eks­cy­tu­ją­ce, my­ślisz. Sku­te­ry i au­to­ka­ry, osioł­ki i wóz­ki za­trzy­mu­ją się i ru­sza­ją, mi­ja­ją się i prze­ci­na­ją so­bie dro­gę, po­zor­nie bez żad­nych za­sad, a tłum lu­dzi pcha cię i kie­ru­je na wiel­ki, roz­le­gły plac w ser­cu mia­sta, Dżam­ma al-Fina. Pod­no­sisz gło­wę, by po­pa­trzeć na ni­skie bu­dyn­ki wo­kół w ko­lo­rze ochry, i wy­ry­wasz się z uchwy­tu Cole’a. Ob­ra­casz się, chło­niesz wi­do­ki, bo czu­jesz, jak­by całe ży­cie było w tym miej­scu. Są tu za­kli­na­cze węży z wi­ją­cy­mi się na ra­mio­nach bran­so­le­ta­mi, za­su­sze­ni ba­ja­rze oto­cze­ni przez za­słu­cha­nych lu­dzi, sprze­daw­cy wody z uwie­szo­ny­mi jak amu­ni­cja u pasa mo­sięż­ny­mi kub­ka­mi, za­wo­alo­wa­ne ko­bie­ty ofe­ru­ją­ce wróż­by, bi­żu­te­rię, hen­nę na dło­nie… Zu­peł­nie jak na peł­nym prze­py­chu i dzi­wa­deł pla­nie ki­czo­wa­te­go fil­mu.

Śmie­jesz się, że Diz by­ła­by za­chwy­co­na tym wszyst­kim. Dzię­ki Bogu, nie za­bra­łaś jej ze sobą.

Nie­mal z miej­sca ją za­pro­si­łaś, kie­dy po­wie­dzia­ła, że jest taka zdo­ło­wa­na. Chcia­łaś, żeby do­łą­czy­ła do cie­bie tyl­ko na tro­chę, w ra­mach nie­spo­dzian­ki: za trzy dni, pierw­sze­go czerw­ca, mia­ły być jej uro­dzi­ny. Ale wie­dzia­łaś, że naj­pierw mu­sia­ła­byś spy­tać Cole’a, a on by się na to nie zgo­dził, oczy­wi­ście.

– Ona jest dziw­na – mówi o Theo.

– Mó­wisz tak o wszyst­kich mo­ich przy­ja­cio­łach.

– Ona jest dziw­niej­sza niż resz­ta.

Z tym nie mo­żesz się nie zgo­dzić. Theo wsia­da w po­ciąg do Pa­ry­ża tyl­ko po to, żeby od­wie­dzić fry­zje­ra. Ma ta­tu­aż w kształ­cie gar­de­nii po­ni­żej li­nii wło­sów ło­no­wych. Nie po­tra­fi ugo­to­wać jaj­ka w ko­szul­ce. Nig­dy nie oglą­da te­le­wi­zji. W każ­dy po­nie­dzia­łek i pią­tek każe so­bie do­star­czać swo­je ulu­bio­ne kwia­ty: róże od­mia­ny Ice­berg, li­lie, wy­twor­ne gar­de­nie. Jest żoną męż­czy­zny o imie­niu To­mas, star­sze­go od niej o dwa­dzie­ścia czte­ry lata, z któ­rym rzad­ko się ko­cha. Cier­pi na pew­ną do­le­gli­wość.

– Jaką? – za­py­ta­łaś, kie­dy ci o tym wspo­mnia­ła.

– Po­chwi­ca. Brzmi obrzy­dli­wie, praw­da? Jak coś, cze­go moż­na się na­ba­wić w Am­ster­da­mie. To ozna­cza, że kie­dy ktoś pró­bu­je mnie ze­rżnąć, mię­śnie wo­kół wej­ścia do po­chwy za­czy­na­ją się kur­czyć. To po­twor­nie bo­le­sne.

– Theo, ko­cha­na Theo, naj­wspa­nial­sza ze wszyst­kich. – Przy­tu­lasz ją. Two­ja twarz wy­krzy­wia się w gry­ma­sie, za­czy­nasz pła­kać.

– Hej, to nic – śmie­je się ona – to nic. Wła­ści­wie to ra­czej za­baw­ne.

Od­chy­la się i uśmie­cha tym swo­im mar­ko­wym uśmie­chem: je­den ką­cik jej ust wę­dru­je do góry, a dru­gi – na dół. Wyj­mu­je małe srebr­ne pu­de­łecz­ko. Za­pa­la pa­pie­ro­sa. Mówi, że po­sta­no­wi­ła zba­dać całą sy­tu­ację, kwe­stię przy­jem­no­ści ko­bie­ty, i to było tak roz­kosz­nie ab­sor­bu­ją­ce, że w koń­cu sta­ło się jej pra­cą. Twier­dzi, że więk­szość ko­biet nig­dy nie osią­gnę­ła or­ga­zmu dzię­ki sa­mej pe­ne­tra­cji wa­gi­ny: cała ra­do­cha tkwi w łech­tacz­ce. Wte­dy za­czer­wie­ni­łaś się, gdy tak bez­ce­re­mo­nial­ne uży­ła tego sło­wa; na nie­któ­re rze­czy nie mo­głaś nic po­ra­dzić.

– Na­wet nie masz po­ję­cia, ile klien­tek nie ma ab­so­lut­nie żad­nej przy­jem­no­ści ze stan­dar­do­wej pe­ne­tra­cji – po­wie­dzia­ła, pod­kre­śla­jąc sło­wa gwał­tow­ny­mi ude­rze­nia­mi dło­ni w stół, aż sztuć­ce pod­ska­ki­wa­ły. – My po pro­stu nie wie­my wy­star­cza­ją­co do­brze, jak same sie­bie za­do­wa­lać. Nig­dy się tego nie uczy­my. Wciąż je­ste­śmy zbyt sku­pio­ne na przy­jem­no­ści męż­czyzn. Kosz­tem wła­snej.

Nie czu­łaś się do koń­ca kom­for­to­wo pod­czas tej roz­mo­wy. Odro­bi­nę na­zbyt szcze­rej. Chcia­łaś do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej o jej sta­nie, bo od­czu­łaś dziw­ną ulgę na wieść o tym, że two­ja sza­le­nie zmy­sło­wa przy­ja­ciół­ka też ma pro­ble­my z sek­sem; a za­tem Theo rów­nież jest czło­wie­kiem.

– A po­szu­ka­łaś po­mo­cy, w związ­ku z tą po­chwo… po­chwi…

– Mhm, tak. Wią­za­ło się to z uży­wa­niem strasz­ne­go na­rzę­dzia, zwa­ne­go roz­szer­za­czem po­chwy.

– Za­dzia­ła­ło?

– Cóż, tak, ale kie­dy w koń­cu do­szło do sek­su, na któ­ry cze­ka­łam, ogrom­nie się roz­cza­ro­wa­łam. To było ta­kie nud­ne w po­rów­na­niu ze wszyst­kim in­nym. Dla­cze­go nikt mi tego nie po­wie­dział?

Cu­dow­ny śmiech Theo wy­do­był się z głę­bi jej brzu­cha, ale w jej oczach nie było ra­do­ści. Jej mał­żeń­stwo z To­ma­sem jest ta­kie dziw­ne, nie po­tra­fisz tego zro­zu­mieć. On ma inne związ­ki, za­rów­no z ko­bie­ta­mi, jak i z męż­czy­zna­mi – tak wy­glą­da ich ży­cie. A jed­nak są ra­zem. W moim ży­ciu bra­ku­je na­mięt­no­ści, do cze­go­kol­wiek. Do męża, o któ­rym mówi, że jest zbyt mą­dra, żeby go ko­chać. Do Lon­dy­nu, mia­sta nie­okieł­zna­nej ener­gii, do któ­re­go obie ucie­kły­ście jako na­sto­lat­ki z tej sa­mej szko­ły z in­ter­na­tem, nie­mal dwa­dzie­ścia lat temu. Na­wet do swo­jej pra­cy, bo robi to od tak daw­na, że wszyst­kie hi­sto­rie są te­raz jed­na­ko­we. Nie ma zbyt wie­lu no­wych wąt­ków w ludz­kich lo­sach i ostat­nio za­uwa­ży­ła, że słu­cha­jąc pa­cjen­tów, za­czę­ła się wy­łą­czać.

Po­dej­rze­wasz, że przy­cią­gasz do sie­bie skraj­ne oso­bo­wo­ści, ta­kie jak ona, bo sama je­steś sta­bil­na, po­dob­nie jak Cole. Theo opi­sa­ła kie­dyś was dwo­je jako upior­nie za­do­wo­lo­nych. Dla nie­któ­rych to ozna­cza nie­wy­ba­czal­nie prze­cięt­nych, ale dla in­nych je­steś przy­sta­nią, za­wsze na miej­scu, gdy cię po­trze­bu­ją, na­wet w nie­dziel­ne wie­czo­ry, uro­dzi­ny i w Boże Na­ro­dze­nie.

Przy­jaź­ni­cie się z Theo od trzy­na­ste­go roku ży­cia. Ra­zem kart­ko­wa­ły­ście cza­so­pi­sma z arab­ski­mi ogie­ra­mi w po­szu­ki­wa­niu ob­raz­ków koni, ko­czo­wa­ły­ście całą noc po bi­le­ty na Du­ran Du­ran, po­że­ra­ły­ście ra­zem książ­ki, od „Dom­ku na pre­rii” przez „Pta­ki cier­ni­stych krze­wów” po „Hi­sto­rię O”. Ra­zem wy­pa­li­ły­ście pierw­sze­go pa­pie­ro­sa i prze­ży­ły­ście ostat­ni prysz­nic z dziew­czy­ną. Sta­ły­ście na lewo od sie­bie przy ślub­nych ko­bier­cach, wie­dząc, że bę­dzie­cie na­wza­jem mat­ka­mi chrzest­ny­mi dla swo­ich dzie­ci.

Spo­tka­ły­ście się w tej sa­mej kla­sie, w pro­wa­dzo­nej przez za­kon­ni­ce szko­le z in­ter­na­tem w Hamp­shi­re. Miej­scu, któ­re za­chę­ca­ło do prze­cięt­no­ści. Nie mia­ły­ście być mą­dre, bo by­cie mą­drą nie spra­wi, że bę­dzie się do­brą żoną. Je­śli w czymś się wy­róż­nia­łaś, było to po­strze­ga­ne jako ła­god­na per­wer­sja. Ale Theo była zdu­mie­wa­ją­co obo­jęt­na na to wszyst­ko. Po­cząt­ko­wo nie­wie­le osób ją lu­bi­ło. Przy­szła do kla­sy w środ­ku se­me­stru. Roz­wi­nę­ła się szyb­ciej niż inne dziew­czyn­ki i mia­ła za­gra­nicz­nych ro­dzi­ców, No­wo­ze­land­czy­ków, któ­rzy do­pie­ro nie­daw­no się do­ro­bi­li i wciąż mie­li za mało pie­nię­dzy. Ale mia­ła tak sil­ną oso­bo­wość, że ob­ró­ci­ła los na swo­ją ko­rzyść i w koń­cu zo­sta­ła dy­żur­ną, tak jak ty.

– Nie eks­cy­tuj się za bar­dzo – po­wie­dzia­ła ci. – Prak­tycz­nie każ­dej przy­dzie­lo­no tę funk­cję. Zro­bi­ły to tyl­ko dla­te­go, bo za­po­mnia­ły, że mają nas uczyć, a to moż­na so­bie wpi­sać do CV.

Zo­sta­ła wy­rzu­co­na za na­pi­sa­nie do pa­pie­ża li­stu, w któ­rym wy­ja­śnia­ła mu, dla­cze­go me­to­da kon­tro­li uro­dzeń za po­mo­cą ka­len­da­rzy­ka nie spraw­dza się w przy­pad­ku więk­szo­ści dziew­czyn. (Na­uczy­ła się tego od star­szej sio­stry, któ­ra w ta­jem­ni­cy mia­ła abor­cję). Po­peł­ni­ła błąd, pod­pi­su­jąc list na­zwi­skiem blond ko­le­żan­ki z kla­sy, któ­ra chcia­ła zo­stać mo­del­ką, kie­dy do­ro­śnie, a oj­ciec obie­cał jej sa­mo­chód, je­śli prze­sta­nie ob­gry­zać pa­znok­cie. I wy­jąt­ko­wo re­ali­zo­wa­ła się w trak­to­wa­niu was z góry. Skan­dal zro­bił z Theo bo­ha­ter­kę na wy­gna­niu, ale za­wsze po­zo­sta­ła ab­so­lut­nie wier­na to­bie, swo­jej da­mie dwo­ru, któ­ra pierw­sza się w niej za­ko­cha­ła.

Tu­taj, w Mar­ra­ke­szu, po pro­stu chcia­ła­byś, żeby two­ja przy­ja­ciół­ka była rów­nie szczę­śli­wa jak ty. Bo chcesz, żeby inni byli ra­do­śni, chcesz nieść im ra­dość, masz z tego wiel­ką sa­tys­fak­cję. Chcia­ła­byś, aby Theo była tu z tobą, byś mo­gła ją roz­we­se­lić. Mia­ła­byś z kim zwie­dzać, pod­czas gdy Cole sie­dział­by gdzieś sam. Za­wsze od­da­jesz lu­dziom małe przy­słu­gi; two­ja bab­cia po­wie­dzia­ła ci, aby nig­dy nie tłu­mić uprzej­mych my­śli, i za­wsze sta­rasz o tym pa­mię­tać. Ro­bisz fot­kę za­kli­na­czo­wi węży na pla­cu, a on roz­py­cha­jąc się, ru­sza w two­im kie­run­ku. Chce pie­nię­dzy i ma­cha tymi swo­imi wę­ża­mi. Za­czy­nasz pisz­czeć i ucie­kasz przed nim, cią­gnąc za sobą Cole’a. Mu­sisz jej o tym opo­wie­dzieć.Lekcja 14

Bądź­cie po­rząd­ne, dziew­czę­ta

Obiad na pla­cu, na su­ro­wych drew­nia­nych ław­kach przy za­dy­mio­nym stra­ga­nie jest praw­dzi­wym wy­zwa­niem. Sku­bie­cie ku­skus, ale igno­ru­je­cie sę­ka­te mię­so na ke­ba­bach i za­piasz­czo­ną sa­ła­tę. Cole robi ci zdję­cie na do­wód two­jej od­wa­gi. Jest draż­li­wy i chce wra­cać do ho­te­lu, zbyt ci­che­go dla cie­bie, ty bo­wiem czu­jesz, jak­byś była w sa­mym cen­trum ogrom­ne­go miej­sca spo­tkań afry­kań­skich ple­mion z po­łu­dnia, Ara­bów z pół­no­cy i ber­be­ryj­skich wie­śnia­ków z gór. Trzy­masz gło­wę wy­so­ko i upa­jasz się za­pa­cha­mi, ża­rem i dy­mem. Tylu nie­zwy­kłych lu­dzi! Pa­trzysz na swo­je­go męża i głasz­czesz go po ra­mie­niu, po szczu­płym, zmy­sło­wym nad­garst­ku i czu­jesz za­lą­żek po­żą­da­nia. Pra­gniesz go, na­praw­dę go pra­gniesz, w ten spo­sób, w tym za­tło­czo­nym miej­scu. Nie ro­bisz nic in­ne­go, tyl­ko przy­kła­dasz usta do jego skó­ry tuż za uchem i za­cią­gasz się jego za­pa­chem. To za­zwy­czaj wy­star­cza, ja­kiś mały gest jak ten. Wy­star­czy, że go do­tkniesz, po­czu­jesz jego za­pach, aby przy­po­mnieć so­bie, co masz.

Ale tu­taj te­raz coś uśpio­ne­go w to­bie bu­dzi się i prze­cią­ga, wy­gi­na­jąc two­je ple­cy w łuk. My­ślisz o po­ko­ju ho­te­lo­wym i bez­mia­rze łóż­ka. Przez uła­mek se­kun­dy wy­obra­żasz so­bie sie­bie – nagą, z sze­ro­ko roz­ło­żo­ny­mi no­ga­mi, pod­czas gdy kil­ku ano­ni­mo­wych męż­czyzn oce­nia cię, prze­su­wa­jąc dłoń­mi po two­im cie­le. Wy­obra­żasz so­bie, jak je­steś fil­mo­wa­na. Jak je­steś ku­po­wa­na.

Uśmie­chasz się do Cole’a.

– O czym my­ślisz? – pyta.

– O ni­czym – od­po­wia­dasz ci­cho.Lekcja 15

Nie­wie­le jest żon, któ­re nie pra­gną dziec­ka z ca­łe­go ser­ca

Gdy le­niu­chu­je­cie na le­ża­kach, do ba­se­nu wcho­dzi ko­bie­ta w za­awan­so­wa­nej cią­ży, ni­czym ga­le­on na peł­nych ża­glach, sil­na, dum­na i speł­nio­na. Już nie­dłu­go wy też za­cznie­cie się sta­rać o dziec­ko. Gdy tyl­ko upły­nie pierw­szy rok wa­sze­go mał­żeń­stwa.

Po pro­stu na­ciesz­my się sobą przez ja­kiś czas, za­pro­po­no­wał Cole.

Ale, dzię­ki Bogu, cią­ża jest w pla­nach. Mąż, dom, dziec­ko. Ta­kie szczę­ście jest nie­mal nie­przy­zwo­ite, gdy przy­tra­fia się jed­nej oso­bie, praw­da? Czu­jesz taką bez­czel­ną ra­dość. Jak kto­kol­wiek może znieść prze­by­wa­nie z tobą? Zer­kasz na Cole’a: tak dłu­go wy­glą­dał na zbyt mło­de­go, nie do koń­ca ukształ­to­wa­ne­go, ale te­raz, pod czter­dziest­kę, gdy wie­lu jego ró­wie­śni­ków tra­ci wło­sy i przy­bie­ra na wa­dze, w nim wszyst­ko za­czy­na dzia­łać. Wcze­śniej znaj­do­wał się w sta­nie za­ha­mo­wa­ne­go doj­rze­wa­nia, te­raz jest po­tęż­ny i przy­stoj­ny. Na­resz­cie. Ma po­ten­cjał, by wspa­nia­le się ze­sta­rzeć, i do­pie­ro te­raz to wi­dzisz.

Czy to już nie po­win­no mi­jać, ta peł­nia uczuć w two­im ser­cu, go­to­wym nie­mal eks­plo­do­wać? Kie­dy to ma przy­ga­snąć? Od­rzu­casz „Vo­gue’a” i kła­dziesz się na Cole’u. Wa­sze brzu­chy sty­ka­ją się. Wdy­chasz za­pach jego skó­ry, jak mat­ka wdy­cha woń swo­je­go dziec­ka. Czy ten za­pach kie­dy­kol­wiek ci zbrzyd­nie? Nie po­tra­fisz so­bie wy­obra­zić, żeby to było moż­li­we. Cole od­py­cha cię, uda­jąc zrzę­dze­nie, i daje ci klap­sa w pupę. Pisz­czysz i zno­wu roz­kła­dasz się na swo­im le­ża­ku. Obok prze­cho­dzi mło­dy kel­ner. Mru­żysz oczy jak kot­ka, le­ni­wie wy­cią­gasz ręce za gło­wą i mó­wisz Cole’owi, że je­śli nie bę­dzie trak­to­wał cię wła­ści­wie, na­stęp­nym fa­ce­tem, ja­kie­go po­ślu­bisz, bę­dzie praw­do­po­dob­nie kel­ner.

– Taa, a wszyst­ko, co on bę­dzie mu­siał zro­bić, żeby się cie­bie po­zbyć, to trzy razy po­wtó­rzyć roz­wo­dzę się z tobą. Chciał­bym, żeby to było ta­kie ła­twe dla mnie.

Śmie­jesz się. Prze­peł­nia cię ki­pią­ca ra­dość.

Cię­żar­na ko­bie­ta wy­cho­dzi z ba­se­nu. Lu­dzie za­czy­na­ją py­tać, kie­dy Cole i ty za­ło­ży­cie ro­dzi­nę. Twój mąż za­wsze od­po­wia­da, że bę­dzie miał dziec­ko, kie­dy uzna, że sam już jest do­ro­sły, ale Bóg je­den wie, kie­dy to na­stą­pi. Ty mó­wisz im, że wkrót­ce.

W koń­cu wszyst­kie ko­bie­ty mu­szą pra­gnąć dziec­ka, je­steś tego pew­na. Ta sza­leń­cza po­trze­ba tkwi w nich głę­bo­ko. Nie do koń­ca wie­rzysz tym, któ­re mó­wią, że tak nie jest. To pra­gnie­nie za­czę­ło być nie­zno­śne, gdy prze­kro­czy­łaś trzy­dziest­kę, jak­by zwie­rzę­cy in­stynkt stał się bar­dziej wy­raź­ny. Ści­ska cię te­raz w ser­cu za każ­dym ra­zem, kie­dy wi­dzisz od­bi­cie ry­sów swo­ich ko­le­ża­nek w twa­rzach ich dzie­ci. Oba­wiasz się, że to pra­gnie­nie za­pa­nu­je nad two­im ży­ciem.Lekcja 16

Cała na­tu­ra jest wspa­nia­ła i war­ta na­boż­ne­go po­zna­nia

Pod­czas jed­no­dnio­wej wy­ciecz­ki w góry Atlas wy­sta­wi­łaś gło­wę przez okno sa­mo­cho­du, ku nie­bu, i po­czu­łaś za­pach eu­ka­lip­tu­sa w go­rą­cej bry­zie. Cole czy­ta „He­rald Tri­bu­ne”, przy­sy­pia i gwał­tow­nie bu­dzi się z drzem­ki.

Twój mąż pra­cu­je wy­jąt­ko­wo cięż­ko jako kon­ser­wa­tor ob­ra­zów. Spe­cja­li­zu­je się w dzie­łach od XV do XIX wie­ku. Te­raz jeź­dzi po świe­cie, oce­nia­jąc stan ob­ra­zów na sprze­daż. Pra­cu­je tam, gdzie są prze­cho­wy­wa­ne, bo po 11 wrze­śnia skład­ki ubez­pie­cze­nio­we wzro­sły tak bar­dzo, że czę­sto ta­niej jest wy­słać kon­ser­wa­to­ra na miej­sce. Ca­ły­mi dnia­mi jest za­ję­ty, ale ko­rzy­ści są ogrom­ne – ty już nie mu­sisz pra­co­wać. Za­wsze chcia­łaś spró­bo­wać le­ni­stwa i to jest twój dru­gi mie­siąc nic­nie­ro­bie­nia. Cole za­chę­cał cię, że­byś rzu­ci­ła pra­cę wy­kła­dow­czy­ni dzien­ni­kar­stwa na City Uni­ver­si­ty; zmiaż­dżył two­je oba­wy swo­im en­tu­zja­zmem. Aku­rat ofe­ro­wa­no od­pra­wy, a ta suma po­zwo­li­ła na po­kry­cie wa­sze­go kre­dy­tu hi­po­tecz­ne­go. Nikt z two­ich współ­pra­cow­ni­ków nie chciał, że­byś od­cho­dzi­ła – two­ja obec­ność uspo­ka­ja­ła tem­pe­ra­ment­ny wy­dział. Nie wy­chy­la­łaś się, cięż­ko pra­co­wa­łaś. Ale by­łaś zmę­czo­na la­ta­mi na­ucza­nia, bez­względ­ną ru­ty­ną: pra­ca, je­dze­nie, sen i nie­wie­le wię­cej. To za­mie­ni­ło się w sieć, któ­ra za­czę­ła cią­gnąć cię w dół. Theo po­wie­dzia­ła, że by­łaś taka szla­chet­na, taka al­tru­istycz­na jako na­uczy­ciel­ka, że to mu­sia­ło się tak skoń­czyć. Nie po­wie­dzia­łaś jej, że czu­łaś się jak tchórz, że nig­dy nie opu­ści­łaś uni­wer­sy­te­tu i nie we­szłaś do praw­dzi­we­go świa­ta; dro­czy­łaś się z nią, że też jest na­uczy­ciel­ką, i to rów­nie szla­chet­ną, jak ty sama.

– Boże, nie. Wy­ko­nu­ję swo­ją pra­cę wy­łącz­nie dla sie­bie i dla ni­ko­go in­ne­go. To cał­ko­wi­cie ego­istycz­ne, bo wie­le z tego mam.

– A co to ta­kie­go, moja dro­ga?

– Ten se­kret­ny dreszcz – uśmie­cha się sze­ro­ko – kie­dy moje klient­ki zdra­dza­ją mi wszyst­kie swo­je naj­głęb­sze, naj­mrocz­niej­sze my­śli.

Two­ja pra­ca prze­sta­ła ci spra­wiać ja­ką­kol­wiek ra­dość i roz­ko­szu­jesz się dziw­nym uczu­ciem sa­tys­fak­cji, do­brze ra­dząc so­bie w tej no­wej roli żony. Nie spo­dzie­wa­łaś się, że two­je dni bę­dzie wy­peł­nia­ło tyle po­wsze­dnich rze­czy, ale – o dzi­wo – póki co czer­piesz ra­dość z go­to­wa­nia skom­pli­ko­wa­nych nie­dziel­nych po­sił­ków w zwy­kłe dni ty­go­dnia, z ma­lo­wa­nia kuch­ni i ro­bie­nia po­rząd­ków w gar­de­ro­bie. Dni pę­dzą jak sza­lo­ne, cho­ciaż wiesz, że nuda i ob­ni­żo­ne po­czu­cie wła­snej war­to­ści mogą cię do­paść któ­re­goś dnia. Ale nie te­raz, jesz­cze nie.

Zo­sta­ło ci nie­wie­le oszczęd­no­ści, ale Cole wy­pła­ca ci kie­szon­ko­we w wy­so­ko­ści ośmiu­set fun­tów mie­sięcz­nie. To ozna­cza sub­tel­ną zmia­nę: ma te­raz pra­wo ocze­ki­wać za­ce­ro­wa­nych skar­pet i do­mo­wych pud­din­gów, może ko­men­to­wać odro­bi­nę za czę­sto twój za­okrą­glo­ny brzu­szek czy oka­zjo­nal­ne kro­sty. Ale te jego małe okru­cień­stwa to nie­wy­so­ka cena za luk­sus od­po­czyn­ku. On daje ci coś, cze­go nie mia­łaś nig­dy wcze­śniej: szan­sę, aby od­zy­skać siły i zo­rien­to­wać się, co chcesz zro­bić z resz­tą swo­je­go ży­cia. By­łaś taka spię­ta i kon­tro­lo­wa­łaś się tak dłu­go: za­wsze na czas, wszyst­ko na tip-top. Pod­czas pierw­sze­go mie­sią­ca bez­ro­bo­cia od­ra­bia­łaś za­le­gło­ści w spa­niu i po­dej­rze­wa­łaś, że wła­śnie cię do­pa­dły lata wy­czer­pa­nia, że pła­cisz za to pra­gnie­nie, by wszyst­kich za­do­wo­lić, za nie­umie­jęt­ność po­wie­dze­nia nie. W każ­dym ra­zie Cole drę­czy cię w głu­pi, dzie­cin­ny spo­sób i nig­dy nie masz mu tego aż tak bar­dzo za złe.

Wła­ści­wie wy­mu­si­łaś na nim tę wy­ciecz­kę w góry. On chce wra­cać, po­nie­waż nie­na­wi­dzi ak­tyw­no­ści i spę­dza­nia cza­su na świe­żym po­wie­trzu. Uda­je, że jest taki sta­ro­świec­ki i zrzę­dli­wy w tak mło­dym wie­ku, ale ty uwa­żasz, że to uro­cze. Tak bar­dzo cię roz­śmie­sza. Jest jesz­cze in­try­gu­ją­ca dru­ga stro­na jego opry­skli­wo­ści: ten mały chło­piec, któ­ry oglą­da „Star Trek” i ku­pu­je cze­ko­la­do­we płat­ki śnia­da­nio­we. Uwiel­biasz tego dzie­cia­ka w T-shir­cie, scho­wa­ne­go pod wło­ski­mi gar­ni­tu­ra­mi. Po­dej­rze­wasz, że je­steś je­dy­ną, któ­ra wie o jego ist­nie­niu.

Sa­mo­chód po­ko­nu­je ser­pen­ty­ny i zwal­nia na wą­skiej dro­dze grun­to­wej. Masz ocho­tę wy­sko­czyć, zdjąć buty i po­czuć ochrę – mięk­ką jak talk ko­sme­tycz­ny – pod sto­pa­mi. Do­brze znasz ten typ kra­jo­bra­zu, bo od­wie­dza­łaś po­dob­ne miej­sca z mat­ką, kie­dy by­łaś mała. Sa­ha­ra jest tuż za gó­ra­mi, mo­rze pia­chu pod bez­kre­snym nie­bem.

– To pu­sty­nia ko­lo­ru psze­ni­cy – mówi Muli, kie­row­ca i prze­wod­nik.

– Jak wspa­nia­le! – Klasz­czesz dłoń­mi ozdo­bio­ny­mi hen­ną. Ich wi­dok cię urze­ka. – Mu­sisz nas tam za­brać, Muli – mó­wisz.

Cole ob­rzu­ca cię spoj­rze­niem.

– Na­stęp­nym ra­zem.

Uśmie­chasz się i li­żesz męża pod uchem, jak szcze­nia­czek. Jest taki za­baw­ny. Jego nie­chęć to tyl­ko gra, a cie­bie, ni­czym szklan­kę, wy­peł­nia mi­łość do nie­go. Aż po brze­gi.Lekcja 18

Twar­dy sen jest nie­zbęd­ny dla zdro­wia

Pierw­sza w nocy. Czy­tasz pierw­szy tom Har­ry’ego Pot­te­ra. Książ­ka na­le­ży do Cole’a, zna­la­złaś ją po­śród resz­ty wa­ka­cyj­nych lek­tur, opa­słych to­misz­czy na te­mat hi­sto­rii i sztu­ki. Sie­dzisz w fo­te­lu przy drzwiach na bal­kon, z nogą prze­wie­szo­ną przez opar­cie.

Ciar­ki ni­czym pa­jąk prze­bie­ga­ją po two­im cie­le. Pra­gniesz bu­rzy, któ­ra upo­ra­ła­by się z tym ża­rem, chcesz usły­szeć, jak grzmot wi­bru­je w de­skach pod­ło­go­wych, chcesz zo­ba­czyć bły­ska­wi­cę. Zer­kasz na Cole’a śpią­ce­go na prze­ście­ra­dle, wciąż w bu­tach. Zsu­wasz mu je z nóg, jak mat­ka dziec­ku, i prze­wra­casz go, żeby zdjąć mu ko­szu­lę. On pod­nie­ca się, wy­cią­ga do cie­bie ręce, szar­pie two­ją spód­ni­cę. Cii, mó­wisz mu i przy­kła­dasz usta do za­głę­bie­nia na jego kar­ku. Nie chcesz, żeby się do koń­ca obu­dził, nie chcesz, żeby co­kol­wiek się za­czę­ło. Do­sta­łaś okres i wy­cie­ka z cie­bie go­rą­ca krew. Wiesz, że był­by tym prze­ra­żo­ny. Nie lubi krwi.

Cole za­zwy­czaj śpi twar­do, snem za­do­wo­lo­ne­go czło­wie­ka. Nie chra­pie. Nig­dy nie mo­gła­byś za nie­go wyjść, gdy­by chra­pał. Jak mo­gła­byś po­rząd­nie się wy­sy­piać przy męż­czyź­nie, któ­ry to robi? Cole ro­ze­śmiał się, kie­dy po­wie­dzia­łaś mu to w wa­szą noc po­ślub­ną; to je­dy­ny po­wód, dla któ­re­go cię po­ślu­bi­łam, po­wie­dzia­łaś. Cole skwi­to­wał, że gdy­by chra­pał, po­ży­czył­by je­den z two­ich sta­ni­ków i wło­żył do nie­go pił­ki te­ni­so­we i no­sił go tył na przód, żeby to po­wstrzy­my­wa­ło go od spa­nia na ple­cach. Tak bar­dzo cię ko­cha.

Je­dy­na rzecz, któ­rej nig­dy nie mo­głaś po­wie­dzieć swo­je­mu mę­żo­wi, to to, że doj­ście zaj­mu­je mu zbyt wie­le cza­su. I że jego pe­nis wy­da­je się wy­gię­ty, że czę­sto robi się w to­bie za mięk­ki, jak­by miał swój ro­zum i w tym cza­sie my­ślał o czymś in­nym. A na po­cząt­ku związ­ku tak czę­sto mu ob­cią­ga­łaś tyl­ko dla­te­go, że chcia­łaś mu się przy­po­do­bać. I żeby my­ślał, że je­steś kimś in­nym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: