Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obraz multipsychiczny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Obraz multipsychiczny - ebook

„Obraz multipsychiczny” przenosi nas w świat widziany oczami Janka, który błądzi między rzeczywistością a wyimaginowanym dzieciństwem...

Był wczesny ranek, kiedy Janek przebudził się nerwowo. Zza okna wpadała gęsta wiązka światła, która porywała kurz w magiczny taniec. Otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju, powtarzając pod nosem, że to tylko sen. Zły sen! Wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Było białe, sterylne, nieprawdziwe. Chciał jak najszybciej zasnąć, chciał uciec, zniknąć. Nagle usłyszał dźwięk otwierających się drzwi, w których stanął mężczyzna w białym fartuchu. Coś mówił, poklepywał po ramieniu. Uświadamiał, że to nie zły sen...

W „Obrazie…” płynnie spleciono fikcję z realizmem, zastawiając na czytelnika sidła zagadek. W powieści nie brak zabawy słowem, strachu i wielkiej miłości. To książka, w której od początku do końca nic nie jest oczywiste, a interpretacji jest tyle, ilu czytelników.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7722-672-8
Rozmiar pliku: 956 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Kartka papieru jest najbardziej zdradziecką suką, jaką kiedykolwiek poznałem. Rozmawiasz z nią o wszystkim, przelewasz na nią swoje myśli, słowa, aż wreszcie uświadamiasz sobie, że te słowa są zbyt ciężkie, żeby samemu je udźwignąć. Uświadamiasz sobie, że te myśli nie należą już do ciebie. Potrzebujesz pomocy. I tak wlewasz ją w siebie, myśląc, że tak będzie łatwiej, że wreszcie twoje myśli powrócą… ale tu już nic nie zostało. Trzeba skończyć robotę, trzeba zgwałcić tę sukę na wszystkie sposoby i wtedy się uwolnić. Zacząć żyć”.

Chciałbym podziękować wszystkim osobom, które mnie wspierały i pomagały mi podczas tworzenia tej książki. Chciałbym także przeprosić, że musieliście znosić stany, w których trwałem, a które z całą pewnością znośne nie były. I właśnie wam chciałbym dedykować tę książkę.Rozdział 1

Każdemu człowiekowi jest coś pisane. Rodzisz się i już nic więcej nie możesz zrobić. Rodzice się starają. Łudzą się, że mają wpływ na to, jaka będzie ich świeżo poczęta roślinka. A prawda, choć często bolesna, jest zupełnie inna. Tą prawdą jest przeznaczenie. Jedni urodzili się naukowcami, ich życie od najmłodszych lat było zaplanowane i ukierunkowane. Inni, rodząc się, skazani zostali na prace biurowe, fizyczne, życie w biedzie czy też w bogactwie. Ja urodziłem się przeznaczony dla Majki, a ona dla mnie. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego tak potoczyło się moje życie. Dlaczego właśnie ona była w nim od samego początku. Nigdy nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Teraz, po latach, wiem, że odpowiedź mieściła się w jednym prostym słowie: „Przeznaczenie”. Urodziłem się, żeby spędzić z nią życie.

W czasach podstawówki Janek, jako jeden z bardziej niepoprawnych uczniów, otaczał się gromadą przyjaciół. Chłopiec niewielkiego wzrostu, który zawsze miał coś do powiedzenia, nawet wtedy, kiedy było to zupełnie zbędne. Rozbawiał tym kolegów, imponował koleżankom i niesamowicie denerwował nauczycieli. Zawsze przekonany o zbędności szkoły, która – jak twierdził – niszczy osobowości i marzenia, za co oczywiście nauczyciele obwiniali po części jego rodziców, nie wierząc, że tak młody człowiek może sam dochodzić do tak skrajnych wniosków. Kiedy wracał drogą ze szkoły, mijając po drodze dwa kościoły, jeden stary, a drugi nowy, oraz rzeczkę, która zygzakami przecina całą Rumię, w jego głowie gotowało się od nadmiaru myśli. Przeżywał wtedy małe zaburzenie osobowości.

Mijając kościół, pytał cichym głosem tak, żeby nikt nie usłyszał jego słów: – Boże, kim jestem? – Co w ustach czwartoklasisty, który z ciężkim niebieskim plecakiem na ramionach, a małym bagażem życia, wracał ze szkoły, brzmiało dorośle, poważnie, ale i zabawnie.

Mijały lata. Szukając siebie, przechodził chyba wszystkie możliwe fazy buntu, próbując odnaleźć swoją niezależność. Hip-hop, ciężki metal, rock, punk, a nawet muzyka klasyczna. Ciągle twierdził, że nie można być jak Tesco, Castorama czy inny wielki market, gdzie wszystko jest jednakowe, tanie i zupełnie bezpłciowe. Przez swoje dewiacje systematycznie tracił przyjaciół, którzy – w jego opinii – nie byli prawdziwi. Janek zwykł mawiać, iż przyjaciele, którzy znikają niepostrzeżenie, są jak rośliny, które dopóty są piękne i zielone, dopóki je podlewasz i zajmujesz się nimi. W taki sposób do końca gimnazjum pozostało mu ich tylko dwoje. Był przekonany, że już zawsze będą razem.

Na parapetówie u Piotra byli chyba wszyscy. Cała nasza paczka jeszcze ze studenckich czasów. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej, czy też później, był taki melanż staruszków – spotkanie po latach. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg nowego, zresztą bardzo ładnego mieszkania, czuło się ten klimat. Troszkę zapomniany zapach, a właściwie smród pijanych facetów, i ich pięknie pachnących kobiet, co w połączeniu z dymem papierosów tworzyło wspaniały słodki zapach młodości i studenckiej wolności.

Mieszkanie Piotra było prawie jak z moich marzeń. Wspaniały widok na morze, wielki balkon z małymi drzewkami w doniczkach, po prostu raj na ziemi, raj w Sopocie, bo właśnie tam za kolosalną sumę Piotr kupił to mieszkanie. Troszkę gubiłem się w liczbie pomieszczeń tego apartamentu. Jednak, co tu się dziwić, do tej pory widywałem takie mieszkania tylko w filmach, i to amerykańskich, a tu nagle mój najlepszy przyjaciel?! Co innego Majka. Czuła się tam jak ryba w wodzie, czasem miałem nawet wrażenie, że orientuje się w tym wszystkim lepiej niż Piotr.

Piliśmy, bawiliśmy się i nawet przez moment przeszła mi przez głowę myśl, że może właśnie dziś jest ta chwila, o której tak często marzyłem. Miało być wyjątkowo. Kiedyś było, a teraz…? Dzisiaj jest jakąś częścią „kiedyś”. „Zatem zrobię to dzisiaj” – pomyślałem, uśmiechając się pod nosem. To był moment, kiedy wszystko tak bardzo przypominało „kiedyś”. Zrobiłem to, choć byłem już kompletnie pijany, ale pamiętam to dobrze, bo ta chwila miała być najszczęśliwszą w moim życiu.

Ulica była lekko skropiona przez niedawno padający deszcz. Szli, kołysząc się w rytm swojej piosenki, którą sami cicho sobie nucili. Nagle Janek wyrwał się z jej uścisku i zaczął szybować po ulicy niczym samolot po niebie. Zachowywał się jak opętany, jak szaleniec, który niepostrzeżenie przeskoczył płot Srebrzyska i cieszy się wolnością. Jakby chciał uwiecznić ten moment ludzkimi spojrzeniami, snami, a nawet koszmarami małych dzieci, które – zbudzone – wpatrywały się w niego przez zaparowane okna. Krzyczał tak głośno, że nie sposób było go nie usłyszeć. Światła w okolicznych domach tworzyły przepiękną barwną falę kolorów, odbijaną w ludzkich oczach wlepionych w Janka.

Majka jakby zupełnie nieobecna, wpatrzona w gwiazdy, przesuwała powoli stopy po nierównym chodniku. W jej oczach widać było wyraźnie niepokój. Wyglądali jak zupełnie obce sobie osoby.

– Uczę się latać – krzyczał podnieconym głosem Janek.

– Widzę, widzę, tylko nie odfruń zbyt daleko, żebym mogła cię znaleźć – wołała cichym głosem Majka.

– Polecimy, prawda? Zobacz, jak dobrze mi idzie! Polecimy, prawda?!!! – Janek wydzierał się na całą dzielnicę drżącym ze zmęczenia głosem.

– Dobrze, polecimy! – krzyknęła. – Tylko gdzie?! Gdzie chcesz mnie zabrać? – powiedziała półgłosem Majka, tak jakby bała się, że obudzi ludzi mieszkających w okolicznych domach. Jej głos wędrował między drzewami, docierając do każdego zakamarka zamglonej ulicy.

– W miłości nie trzeba pytać i tłumaczyć! W miłości nie trzeba… Wyjdziesz za mnie? – dysząc z wyczerpania, cichym głosem, niemalże szeptem powiedział Janek, klękając na trawniku przed jej stopami.

– Jesteś zalany! Wracajmy do domu, dość mam twoich wygłupów!!! – przez zaciśnięte zęby powiedziała Majka, chwytając go za rękę i podnosząc na nogi.

Dzień po parapetówie u Piotra szwendałem się po ulicy zupełnie jak bezdomny, który kompletnie nie ma gdzie się podziać. Wypiłem jedno wino „Sophia” i czułem się, jakbym potrafił latać. Zresztą tego dnia chyba naprawdę potrafiłem…

Szedłem ulicą i oglądałem wystawy sklepów! Manekiny kiwały mi paluszkiem, mówiąc: „Uważaj, koleżko, uważaj!”. Śmiałem się jak wariat, bo co może się przydarzyć? Jest dobrze, więc o co wam chodzi? Proszę, powiedzcie, o co wam chodzi?!!!

Chodziłem po mieście, szukając tego jedynego miejsca. Wszyscy się na mnie patrzyli! Bałem się spojrzeć w ich oczy, były takie czarne, jakby zaraz miały mnie pochłonąć do jakiejś krainy ciemności. Przypomniała mi się opowieść babci, którą opowiedziała mi w dzieciństwie.

„Koty z czarnymi oczami” – mówiła. – „Nigdy na nie nie patrz. One zabijają wzrokiem, chłopcze, słyszysz mnie? Był kiedyś taki diabeł, który chciał sprowadzać jak najwięcej ludzi do piekła. Próbował wielu sposobów, ale ludzie nie nabierali się na jego sztuczki, kochali Boga i chcieli iść na jego niebieskie tarasy. Zły diabeł wpadł więc na pomysł, aby pod postacią miłego, delikatnego kotka sprowadzać ludzi na złą drogę. Jego jedyną cechą rozpoznawczą były czarne jak smoła oczy, którymi rzucał klątwę na ludzi, którzy nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia – mówiła powoli i wyraźnie. – Ludzie opętani zmieniali się z dnia na dzień, robili się coraz bardziej źli, aż wreszcie diabeł przychodził po raz drugi, już nie jako kotek. Przychodził i zabierał ich ze sobą do krainy ognia, ciemności i bólu” – skończyła, wpajając do mojej głowy lęk przed kotami.

Szedłem coraz szybciej i szybciej, niemal bez przerwy oglądając się za siebie. Widziałem tylko te paskudne, powykręcane gęby brzydkich ludzi. Wpatrywali się we mnie, wykrzywiając głowy i wyciągając ręce w moim kierunku. Biegłem ile sił w nogach. Czułem, jak świat zaczyna się rozmazywać: wszystko wokół mnie wyglądało jak obraz polany wiadrem wody. Moje buty, ubranie, cały byłem od kolorowych plam farby, która płynęła ulicą jak woda po deszczu. Witryny sklepów spływały po ścianach starych kamienic. Wszystko stało się tak barwne, nieprawdziwe, a ja nie miałem już siły, nie potrafiłem dalej biec. Upadłem, zalewając się tęczą kolorów rozmazującą się na płycie chodnika.

– Chłopcze, nic ci nie jest? – spytała starsza kobieta. – Siedzisz tu już kilka godzin zupełnie bez ruchu – mówiła miłym głosem. – Odezwij się, proszę!

Janek popatrzył na nią i się uśmiechnął. Wstał i zaczął rozglądać się wokół siebie, nie mogąc zrozumieć, co się stało. Ulica miała zupełnie czarny, asfaltowy kolor, nie płynęła nią farba i wszystko było takie zwykłe, normalne.

– Chłopcze, wszystko w porządku? – pytała dalej kobieta. – Może wejdziesz i napijesz się herbaty? Od kiedy zmarł mój mąż, jestem bardzo samotna, nawet nie mam do kogo się odezwać, a ty wydajesz się taki sympatyczny i bardzo podobny do mojego Henia – dodała rozpływającym się głosem zupełnie siwa kobieta.

Janek kiwnął głową, zgadzając się. Wszedł z kobietą do kamienicy po drugiej stronie ulicy. W mieszkaniu było bardzo dużo zdjęć, na których głównie widniała jedna twarz. Janek od początku domyślał się, że to zmarły mąż kobiety, jak później się dowiedział: pilot wojskowy. Stare meble i kryształy za szybą segmentu tworzyły niesamowity klimat przedwojennej burżuazji. W mieszkaniu unosił się specyficzny zapach starych książek, których liczba oszałamiała od samego progu. Książki były wszędzie. Każda ściana usłana labiryntem drewnianych półek, a każda z nich zapełniona po same brzegi tomami różnych powieści.

– Spora kolekcja – powiedział zafascynowany Janek. – Ale czy pani w ogóle orientuje się, co stoi na tych półkach?

– Mam na imię Hania – zaczęła kobieta. – A jeśli chodzi o książki, to oczywiście, że wiem. A co więcej, mogę nawet wskazać, co gdzie leży – odparła z dumą. – I mów do mnie po imieniu, bo nie cierpię, jak zwraca się do mnie per pani – dodała z uśmiechem.

– Nie wiem, czy będę potrafił, przecież jest pani… – nagle przerwał.

– Stara, to chcesz powiedzieć – zaśmiała się kobieta.

– Nie to miałem na myśli, aleee… niech tak będzie. Mam na imię Janek – odparł zawstydzony.

Z mieszkania pani Hani roztaczał wspaniały widok na gdańskie czerwone dachy Starego Miasta. Wpatrzony w okno, słuchał opowieści kobiety, która cieszyła się, że może z kimś porozmawiać, wspomnieć męża. Tylko czy zupełnie nieobecny Janek był właściwą osobą do rozmowy? Niebo tego dnia było niemalże bezchmurne, tylko małe białe obłoczki pojawiały się nieregularnie.

– Podoba ci się? – zapytała staruszka, kiwając głową w kierunku okna.

Słońce lało się z nieba nieustannie od kilku dni, tworząc w powietrzu gęsty obłok, który parzył usta przy próbie głębszego oddechu. Ludzie wychodzili z domów jedynie w najpilniejszych sprawach. Tylko niestrudzone dzieci bez żadnych oporów bawiły się w Indian w pobliskim parku. Janek przyglądał im się kilka dni temu, wspominając ulubioną zabawę, ale odstraszyły go złowrogie spojrzenia rodziców, którzy widzieli w nim groźnego pedofila, chcącego porwać i zgwałcić ich dziecko.

– Cudowny widok, właśnie czegoś takiego szukam – ze smutkiem na twarzy powiedział Janek, ważąc każde słowo.

– Czy ja dobrze słyszę? – kobieta podniosła głos, patrząc na Janka wzrokiem pełnym fascynacji. – Szukasz mieszkania? Mam coś, co może cię zainteresować! – krzyknęła staruszka, klaszcząc w dłonie. Wyglądało to komicznie. Staruszka, której wskazówka czasu niebawem uderzy w setkę, podskakuje z energią młodej studentki akademii wychowania fizycznego. W jej oczach zapłonął płomień nadziei, którego w pomarszczonych oczodołach nie można było pominąć.

– Może nie jest idealnie, nikt wcześniej tu nie mieszkał, ale mój mąż zawsze twierdził, że to świetne poddasze na mieszkanie. Popatrz, chłopcze, jaka przestrzeń! – krzyknęła. – Można by tu się bawić w ganianego albo jakieś inne harce – zaśmiała się staruszka. – My z Heniem…

– Tak, podoba mi się, bardzo mi się podoba, tylko nie wiem, czy stać mnie na taki rarytas? – przerywając staruszce, powiedział Janek, bojąc się opowieści o jej harcach z Heniem…

– Stać cię, chłopcze, stać! – odparła stanowczym, ale miłym głosem.

Przez wysoko zawieszone okno dachowe wpadła wiązka światła, oświetlając twarz staruszki. Okolona zmarszczkami wyciągnięta, długa żuchwa dodawała jej powagi. Włosy miała upięte w kok, który wzbudzał podziw. Wszystko w jej ubiorze było dopasowane idealnie, od spódnicy po bluzkę i ponczo, które narzuciła na siebie, wychodząc z mieszkania. Buty w kolorze jasnego brązu również świetnie komponowały się z całą resztą garderoby. Janek stał przez długi czas, jakby wmurowany w drewnianą podłogę, nie wiedząc, czy to wszystko może być prawdą. Poddasze, choć brudne, zaniedbane, było niczym wielki apartament z najgłębszych i najbardziej skrytych snów. Obraz, jaki roztaczał się przez sześć wielkich okien, zapierał dech w piersiach. Stojąc w bezruchu, Janek przypomniał sobie scenę z dzieciństwa.

Grał z kolegami na ulicy w wyścig kolarski z kapsli. Trasa wyryta w piasku i wielcy kolarze. Jako Pantani był mistrzem swojej ulicy, uwielbiał długie kręte trasy, zwycięstwo i szacunek wśród kolegów. Grali każdego dnia, ale lato 1998 roku było szczególne. W lipcu, jak co roku, rozpoczęli trzytygodniową rywalizację w Tour de France. Emocje sięgały zenitu. Były takie dni, że nie mógł spać całą noc, przejmując się następnym ciężkim etapem. Każdego dnia wstawali i w krótkich spodenkach spotykali się na ulicy albo nad rzeczką, było to zależne od charakteru etapu. Górskie odcinki odbywały się nad rzeczką pod lipą, gdzie słońce nie było tak dokuczliwe, a i teren pozwalał rozegrać odpowiednią liczbę premii na wzniesieniach.

Największa walka toczyła się między Pantanim a Urlichem, w którego wcielał się Piotr. Po przejechaniu całego etapu Janek wracał wykończony do domu i kładł się spać, chciał być wypoczęty na następny dzień. Wiedział, że liczy się każda sekunda. Po trzech tygodniach wakacji podporządkowanych kolarstwu zwyciężył Pantani, tym samym dając Jankowi tytuł mistrza. W nagrodę zakopywali skrzynię z wynikami rywalizacji i marzeniami zwycięzcy, które – jak wierzyli – muszą się spełnić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: