Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Obrazy z życia i podróży. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obrazy z życia i podróży. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 264 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OB­RA­ZY Z ŻY­CIA I PO­DRÓ­ŻY.

przez

J. I. Kra­szew­skie­go.

Nul­la dies sine li­nea.

Tom II.

Z dwie­ma ry­ci­na­mi.

Wy­da­nie Ada­ma Za­wadz­kie­go

Wil­no

Na­kład i druk Jó­ze­fa Za­wadz­kie­go.

1842.

Po­zwo­lo­no dru­ko­wać pod wa­run­kiem zło­że­nia po wy­dru­ko­wa­niu exem­pla­rzy pra­wem prze­pi­sa­nych w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry.

Wil­no. 1842 roku 15 Lip­ca.

Cen­zor, Radź­ca Kol­le­gial­ny i Ka­wa­ler

Jan Wasz­kie­wicz.I.WSPO­MNIE­NIA WIL­NA.

I. SPOJ­RZE­NIE NA MIA­STO I MIESZ­KAŃ­CÓW 1830 – 1835.

Nie­gdyś mia­ło Wil­no fi­zjo­gnom­ją swo­ją wła­sną, ory­gi­nal­ną, cha­rak­te­ry­stycz­ną, od­ręb­ną, któ­rej dziś bar­dzo­by­śmy w niem do­strzedz ra­dzi; cóż, gdy te­raz jak więk­sza część miast i mia­ste­czek któ­rym szcze­gól­ne po­ło­że­nie je­ogra­ficz­ne, udziel­ne sto­sun­ki han­dlo­we, na­pływ cu­dzo­ziem­ców nie na­da­ją fi­zjo­no­mij wła­ści­wej, po­dob­ne one do wie­lu a wie­lu in­nych, i ni­czem się szcze­gól­nem nie od­zna­cza. No­wo­żyt­ne upięk­sze­nia miast, bu­dow­le, gma­chy, dro­gi, mo­sty i t… p… wszę­dzie są pra­wie jed­na­ko­we u nas, miesz­kań­cy róż­nych sta­nów po­wierz­chow­no­ścią do sie­bie się zbli­ża­ją i jed­ną bez­farb­ną ca­łość sta­no­wią, sta­ro­żyt­no­ści tyl­ko nie­co wy­szcze­gól­nia­ją mia­sta, Wil­no zaś z mnó­stwa pa­mią­tek sta­ro­żyt­nych, nie­wie­le bar­dzo za­cho­wa­ło nie­na­ru­szo­nych i nie­prze­isto­czo­nych, już to z ko­niecz­nej po­trze­by, już to z nie­po­ję­cia war­to­ści pa­mią­tek. Woj­ny, po­ża­ry i sama nisz­czą­ca po­wol­nie, nie­wi­do­mie siła cza­su skru­szy­ła po­mni­ki, po któ­rych wspo­mnie­nie głu­che (na krót­ko) i miej­sce (nie­pew­ne naj­czę­ściej) po­zo­sta­ło. Na resz­tę nie­do­bit­ków przy­szli ci lu­dzie bez sma­ku i uczu­cia sta­ro­żyt­no­ści, któ­rym się zda­je, że naj­le­piej się przy­słu­żą pa­miąt­kóm daw­nym, gdy je od­ma­lu­ją na nowo i prze­ro­bią tak, żeby się wy­da­wa­ły nowe. I na gru­zach wzbu­dza­ją­cych wspo­mnie­nia, sta­nę­ły gma­chy w żół­tych su­kien­kach, na miej­scu szczy­tów go­tyc­kich, fron­to­ny grec­kie; go­tyc­kie bu­do­wy po­bie­lo­no, sta­re na­grob­ki wy­zło­co­no na nowo, wy­re­stau­ro­wa­no – Ale to hi­stor­ją nie na­szych tyl­ko pa­mią­tek – jest to już na­śla­do­wa­nie z fran­cuz­kie­go – daj­my temu po­kój. Że wszyst­kich pra­wie stron od wjaz­du nie­oso­bli­wie Wil­no się wy­da­je, a od Lidz­kie­go go­ściń­ca naj­nie­ko­rzyst­niej, bo go się do­my­śla­jąc, nie­wi­dzim aż w bra­my miej­skie wje­dzie­my.

Je­dziesz, je­dziesz, po­wia­da­ją ci, że mia­sto jest już bli­sko, wle­czesz się po pia­skach, chu­de­mi szka­pa­mi z Je­dliń­skiej sta­cij wzię­te­mi za wiel­kim tar­giem z pi­sa­rzem, co ich mimo po­do­roż­nej dać nie­chciał, czu­jesz już mia­sto, po jego me­fi­tycz­nej at­mos­fe­rze, po­zna­jesz je po dzia­dach ubo­gich sie­dzą­cych nad dro­gą i śpie­wa­ją­cych gdy się po­dróż­ny uka­zu­je, dal­szy ciąg wczo­raj za­czę­tych go­dzi­nek; – po­zna­jesz po spo­tka­nych po­wo­zach wi­docz­nie miej­skich, czu­jesz mia­sto tuż przed sobą; pod­no­sisz się na sie­dze­niu znie­cier­pli­wio­ny – nic nie­wi­dać: a gdy upa­dłeś zno­wu kwa­śny i zły, po­strze­gasz ro­gat­ki przed sobą, oglą­dasz się, jesz­cze nie­ma mia­sta – Już prze­cie wje­cha­łeś do nie­go i nie­wiesz kie­dyś wje­chał, ja­kim cu­dem cię oto­czy­ło na­gle.

Od Po­hu­lan­ki i Trok zjeż­dża­jąc z góry przy­najm­niej ca­łość tych ści­śnio­nych w dole mię­dzy gó­ra­mi mu­rów spo­strzedz mo­żesz i po­li­czyć wie­że ko­ściel­ne wy­glą­da­ją­ce (prze­pra­szam za po­rów­na­nie) jak pal­ce z po­dar­tej rę­ka­wicz­ki. Nad mia­stem pa­nu­ją góry trzy­krzy­ska, zam­ko­wa i be­kie­szo­wa, ono opa­sa­ne nie­mi, ści­ska się nad rze­ka­mi w dole za­mknię­te. Wie­ża S. Jań­ska, ten ko­los przez Je­zu­itów wy­sta­wio­ny, Au­gu­stjań­ska, szczy­ty ko­ścioł­ka S. Anny i wie­le in­nych wy­bie­ga­ją­cych w górę strzał ko­ściel­nych, uka­zu­je się po nad pię­trzą­ce­mi da­cha­mi. Z góry po­glą­da­jąc na ten ścisk do­mów bez żad­ne­go po­bu­do­wa­nych wdzię­ku, le­d­wie dój­rzysz cia­snych ulic, prze­ci­ska­ją­cych się jak stru­my­ki po­mię­dzy ska­ła­mi. Moż­naż uwie­rzyć pa­trząc na to, że w XVI. już wie­ku, była tu mowa, były urzą­dze­nia o pro­wa­dze­niu ulic pod sznur.

Mó­wi­łem już że w fi­zjo­gno­mij Wil­na nie­ma nic ory­gi­nal­ne­go. Domy sta­re na­wet nie­ma­ją cha­rak­te­ru i ory­gi­nal­no­ści; domy nowe ład­ne są, ale tak­że bez cha­rak­te­ru, ta­kich do­mów peł­no wszę­dzie, gdzie tyl­ko Bóg po – ka­rał uczo­nym ar­chi­tek­tem i wzo­ra­mi szty­cho­wa­ne­mi bu­dow­li, rów­nie sto­sow­nych dla Stoc­kol­mu, Pa­ry­ża, Lon­dy­nu i Wil­na; bo w żad­nem z tych miast, nie obu­rza­ją­cych kształ­ty swe­mi, ale nic za­sta­na­wia­ją­cych tez sto­sow­no­ścią swo­ją do po­trzeb miej­sca, kli­ma­tu, oby­cza­jów. Uli­ce Wil­na po więk­szej czę­ści nie­re­gu­lar­ne są, cia­sne i ciem­ne, za­uł­ki cia­sniej­sze i ciem­niej­sze jesz­cze. Pra­gną­cym ory­gi­nal­no­ści ko­niecz­nie, za­le­ca­my ży­dow­skie wąz­kie za­uł­ki, tu cha­rak­te­ru nie brak.

Ko­ścio­łów no­wych tak jak nie­ma, za to sta­re są wy­bor­nie po­od­na­wia­ne, tak że do sta­rych i do no­wych nie po­dob­ne; ce­chu­ją je tyl­ko(wyj­mu­ję dwa Ber­nar­dyń­skie) wie­że, cięż­kie, nie­smacz­nie ozdo­bio­ne, wi­docz­nie XVII i XVIII wie­ku. Na nie­któ­rych z nich kwit­ną wmu­ro­wa­nych wa­zo­nach, bla­sza­ne kwia­ty, za­sa­dzo­ne sto lat temu; wy­obraź­cie so­bie, jak to zdo­bi! Wi­dzisz z góry wiel­ki ko­ściół S. Jań­ski, gmach bez kształ­tów wi­docz­nych, z wie­żą pa­nu­ją­cą po dziś dzień, jak tu nie­gdyś pa­no­wa­li Je­zu­ici, i przy­le­pio­nym gan­kiem od­mien­ne­go sma­ku i sty­lu. Ka­te­dra pięk­na, ale zim­no pięk­na, bo jej głów­na ce­cha pięć­set­let­nia sta­ro­żyt­ność, zni­kła cał­kiem w od­no­wie­niu pod czy­stą i pro­stą su­kien­ką do­ryc­ką Gu­ce­wi­cza. Jest to ja­kiś pan­the­on, nic Ka­te­dra Ja­gieł­ło­wa, nie Wi­tol­do­wy grób – le­d­wie ko­pu­ły ka­pli­cy i od­po­wied­nia jej dru­ga, na­po­mi­na­ją, ze to Ko­ściół i że Zyg­munt III. po­boż­ną swą rękę, przy­ło­żył do nie­go. Ale tem smut­niej wi­dzieć ślad po Zyg­mun­cie gdy go nie­ma po Ja­giel­le i Wi­tol­dzie.

Po­wia­da­ją wszy­scy, że to sta­ry tak­że Ra­tusz, a przy­najm­niej na sta­re­go sto­ją­cy gru­zach, ale py­tam kto się do­my­śli jego wie­ży­cy z ze­ga­rem, jego prę­gie­rzy i pi­ła­ta, jego go­tyc­kich kształ­tów, z tego fron­to­nu klas­sycz­ne­go? I tak czas, po­ża­ry, brak ar­ty­stycz­nych po­jęć, za­par­ły dro­gę wspo­mnie­niom, prze­isto­czy­ły wszyst­ko. Ka­wał tyl­ko muru na Tu­rzej gó­rze, re­li­kw­ja XV wie­ku, Ko­ścio­łek S. Anny, Ber­nar­dyń­ski, sta­ra cer­kiew­ka S Mi­ko­ła­ja, po­dob­na do pu­deł­ka, oto wszyst­kie pra­wie bu­do­wy, daw­ne cza­sy na myśl przy­wo­dzą­ce. Je­śli ci się po­do­ba po­tem, zbu­dow­li rzu­cić okiem na miesz­kań­ców, nie­po­strze­żesz w nich nic, cze­go­byś gdzie­in­dziej już w po­dob­nej amal­ga­mie nie­wi­dział. Brud­ne skle­pi­ki ży­dow­skie i ży­dzi dość brud­ni, szynk w każ­dym pra­wie domu na dole, ze swo­ją wła­ści­wą cze­re­dą pi­ja­ków, kra­mi­ki z drze­mią­ce­mi w nich ży­do­wi­ca­mi, o kil­ku pól­kach sple­śnia­łych to­wa­rów, o krzy­kli­wym po­słu­ga­czu, co gwał­tem do nich nęci, w naj­nie­win­niej­szej my­śli prze­cho­dzą­cych spo­koj­nie lu­dzi.

Ubio­ry jak wszę­dzie i lu­dzie jak wszę­dzie; – kil­ku star­ców w ka­po­tach sza­rych i czap­kach z ba­ran­ka­mi, z la­ska­mi na rze­my­ku u ręki wi­szą­ce­mi, lal­ka pan w ró­żo­wych ka­pe­lu­szach, kil­ku mło­dzie­ży mniej wię­cej umun­du­ro­wa­nej z no­sa­mi do góry, kil­ku po­kor­nych xię­ży dą­żą­cych do klasz­to­rów, żoł­nie­rze idą­cy na war­tę wy­mie­rzo­nym kro­kiem, kol­por­te­ro­wie ze sło­ika­mi, la­ska­mi, pa­ra­so­la­mi, mio­teł­ka­mi; bu­ki­ni­ści z ob­szar­pa­ne­mi xiąż­ka­mi pod pa­chą, dziew­czę­ta nio­są­ce wodę od S. Jana w dzba­nusz­kach; z wiel­kie­mi kol­czy­ka­mi u uszów, z piosn­ką na ustach, w far­tusz­kach. Wśród nich pie­szo idą­cy urzęd­nik pod­si­wia­ły na usłu­gach kra­ju w wy­tar­tym fu­ter­ku lub wy­bla­kłym płasz­czu, Jej­mość za któ­rą słu­żą­cy w li­be­rij na po­przed­ni­ka swe­go ro­bio­nej nie­sie xiąż­kę lub pie­ska, po­woz sze­ścio­kon­ny z krzy­kli­wym zwosz­czy­kiem prze­su­wa­ją się. – Ale fi­zjo­nom­ja zmie­nia się co chwi­la, jak twarz czło­wie­ka, z od­mia­ną pory, cza­su, go­dzin dnia, oko­licz­no­ści szcze­gól­nych i miej­sca ob­ser­wa­cij.

Na uli­cy Nie­miec­kiej, gdzie od XVII. wie­ku sie­dzą sami ży­dzi, ze skle­pa­mi su­kien, we­xlar­nia­mi it… p… peł­no ży­dów, pier­wia­stek izra­el­ski prze­ma­ga (styl no­wej szko­ły) – peł­no lu­dzi za­ję­tych, spie­szą­cych, koń­czą­cych dla po­śpie­chu in­te­ress na uli­cy; – drąż­ki sto­ją u drzwi, sły­chać tar­gi i gło­śne za­pra­sza­nie gi­ze­lów. Je­st­to kró­le­stwo bród i pan­to­flów, czuć je po wła­ści­wym nie­opi­sa­nym za­pa­chu. Go­rzej jesz­cze na szklan­nym za­uł­ku ob­sa­dzo­nym sa­me­mi ży­da­mi od cza­sów Wła­dy­sła­wa IV. kie­dy im to miej­sce spe­cjal­nie wy­zna­czo­no dla tego za­pew­ne, że do­brze wprzód, sami je bez po­zwo­le­nia za­ję­li. Tu na pra­wo trą­casz łok­ciem o sklep, w lewo o kram się ocie­rasz, ży­dzi mało cię nie ro­ze­drą, a chwi­lo­wej przy­najm­niej głu­cho­ty pew­nym być mo­żesz od nie­zno­śne­go ich pi­skli­we­go wrza­sku za­pra­sza­ją­ce­go cię do skle­pu. Tu spo­tkasz peł­no osób, co nie do­brych ale ta­nich szu­ka­ją to­wa­rów i uwa­ża­ją tar­go­wa­nie się z ży­da­mi, za le­kar­stwo wzmac­nia­ją­ce żo­łą­dek.

Po­słu­chaj tyl­ko jak pięk­nie, jak słod­ko ży­dzi za­pra­sza­ją, na wszyst­kie stro­ny.

– Je­go­mość! Je­go­mość! pro­szę do mnie, do Gi­tli, Je­go­mość, do Ru­bi­no­wej – Pro­szę Je­go­mo­ści. A cze­go Je­go­mość po­trze­bu­je.

– Oku­la­rów?

– Jest, jest, pro­szę, pro­szę – Za­pro­szo­ny wcho­dzi. – Cze­go Je­go­mo­ści po­trze­ba? – Oku­la­rów?

– Wus! Może Je­go­mość po­trze­bu­je ty­tu­niu, cy­na­mo­nu, mig­da­łów, cu­kru, kawy?

– Po­trze­bu­ję oku­la­rów.

Tu po­trze­ba wi­dzieć, z jaką wzgar­dą dla tego któ­ry śmie żą­dać oku­la­rów a nie po­trze­bu­je ani cu­kru, ani mig­da­łów, ani cy­na­mo­nu; ku­piec od­po­wia­da od­wra­ca­jąc się –

– Tege nie­ma.

Na Koń­skim Tar­gu szu­ja ży­dów snu­je się po bło­cie wśród po­wó­zek po­ła­ma­nych do na­ję­cia dla niej sto­ją­cych, wo­zów sia­na, koni na przedaż, skle­pi­ków z po­wro­za­mi, garn­ka­mi i t… p… i wy­ro­by kraj owe­mi! Tu sły­chać gwar naj­więk­szy, gdy dwa, że się tak che­micz­nym ję­zy­kiem wy­ra­żę, pier­wiast­ki po­wi­no­wa­te so­bie się ze­tkną – chłop bied­ny i żyd nie­po­czci­wy. Nie­raz jed­ną furę sia­na ob­le­ga pię­ciu fak­to­rów i na współ­za­wod­nic­twie kon­su­men­tów (pro­te­stu­ję się za­wcza­su prze­ciw mo­gą­ce­mu się z tych słów wy­ro­dzić mnie­ma­niu, ja­ko­by ży­dzi wi­leń­scy, sia­nem się kar­mi­li)-tra­ci bied­ny chło­pek naj­czę­ściej.

Przejdź­my na An­to­kol – Tu ci­cho, nie­ma gwa­ru, cza­sem tyl­ko w pięk­ny dzień po­god­ny, w Maju, Czerw­cu, w po­god­nej je­sie­ni, spo­tkasz kil­ka drą­żek śpie­szą­cych do Ti­vo­li, kil­ka ko­czów to­czą­cych się do Sa­pie­żyń­skic­go ogro­du, kil­ka sta­rych mał­żeństw i sta­rych pa­nien na po­wol­ną wy­szłych prze­chadz­kę; ży­dów tu pra­wie nie po­strze­żesz, mó­wię, pra­wie, bo i tu na­po­tkać ich moż­na, a całe roje snu­ją się w sza­bas wy­stro­iw­szy, uży­wa­jąc wcza­su i wy­grze­wa­jąc na słoń­cu, od któ­re­go wi­do­ku nic się nie pła­ci.

Kolo Zie­lo­ne­go mo­stu pu­sto – Tędy chło­pi na targ jadą licz­nie, ale tar­gi trwa­ją nic dłu­go i zno­wu ci­cho. Wię­cej tu po­dob­no miesz­czan niż ży­dów, po­pu­la­cja ci­cha, domy po­za­my­ka­ne, nie­sły­chać gło­su izra­el­skich dzie­ci, ani tur­ko­tu drą­żek, któ­re się tędy rzad­ko prze­su­wa­ją.

Nig­dzie zno­wu nie­ma wię­cej ru­chu, jak na Do­mi­ni­kań­skiej i Troc­kiej uli­cy z Nie­miec­ką. Tu naj­gę­ściej po­dob­no na tro­tu­arach ko­biet i męż­czyzn, naj­wię­cej drą­żek i po­jaz­dów, któ­re ztąd aż ku Ostrej Bra­mie cyr­ku­lu­ją nie­ustan­nie do póź­nej nocy. Ku Po­pła­wom i na przed­mie­ściu Ostrem ruch się zno­wu zmniej­sza. Ztąd naj­wię­cej praw­da przy­by­wa po­dróż­nych, ale ich za­raz na wstę­pie, po­ły­ka­ją za­wsze głod­ne za­jezd­ne domy ży­dow­skie, gdzie przy­by­li z pro­win­cij po­śpiesz­nie się lo­ku­ją, prze­ko­na­ni o nie­bez­piecz­nej dro­zyż­nie we­wnątrz mia­sta pa­nu­ją­cej, przy­pła­ca­jąc naj­czę­ściej sła­wio­ną tan­ność przed­mie­ścia okra­dze­niem lub odar­ciem nie­mi­ło­sier­nem na od­jezd­nem.

Na­re­ście fi­zio­nom­ja mia­sta za­le­ży od pory dnia.

Bar­dzo rano, kie­dy dzwo­nią po ko­ścio­łach na jutrz­nią, na pierw­szą mszą ran­ną o mro­ku; le­d­wie się prze­su­nie po uli­cy zło­dziej, za­spa­na ko­bie­ta, bud­nik, stróż po­rząd­ku i do­brych oby­cza­jów, la­tar­niarz z dra­bin­ką na ple­cach, śpie­szą­cy na po­moc ga­sną­cym re­wer­be­rom. Po­tem po­strze­gasz mle­czar­ki z bla­sza­ne­mi na­czy­nia­mi na ręku, sły­szysz stu­ka­nie do nie­któ­rych bram, po­ka­zu­ją się świa­teł­ka u pra­co­wi­tych rze­mieśl­ni­ków, cza­sem prze­rwie ci­chość tur­kot po­wol­nie wlo­ką­ce­go się wozu. Ko­lej­no otwie­ra­ją się bra­my i furt­ki, wy­cho­dzą słu­dzy i słu­żą­ce po wodę, ich roz­mo­wy i śmie­chy, roz­le­ga­ją się po pu­stych jesz­cze uli­cach. Prze­kup­ki cią­gną się na łok­cie, za nie­mi śpie­szą ku­pu­ją­cy, gdzie­nieg­dzie otwie­ra się pól kra­mu, jak jed­no oko ro­ze­spa­ne­go; ale ci­cho jesz­cze. Do­pie­ro ze dniem drąż­ki zjeż­dża­ją­ce się na swo­je zwy­kłe sta­no­wi­ska roz­po­czy­na­ją ruch, za nie­mi wy­sy­pu­ją się ży­dzi, stu­den­ci, kan­ce­li­ści. Ka­wiar­nie i cu­kier­nic otwie­ra­ją się, chłop­cy mo­kre­go jesz­cze roz­no­szą kur – jera. Tak się ruch dnia roz­po­czy­na. Ku po­łu­dnio­wi kie­dy z kan­ce­la­rij, szkół i ze­wsząd śpie­szą na obiad, ruch ten po­mna­ża się na chwi­lę, a gdy każ­dy po­szedł już jeść i tra­wić" mia­sto na chwi­lę wi­dzial­nie sta­je się pu­stem i od­po­czy­wa. Jest to do­wód, jak w Wil­nie ser­jo uwa­ża­ją, tę chwi­lę dla żo­łąd­ka sta­now­czą,

Po obie­dzie, a mia­no­wi­cie ku wie­czo­ro­wi, wszy­scy któ­rzy mogą wyjść na prze­chadz­kę lub wy­je­chać, ru­sza­ją ku An­to­ko­lo­wi, ku Po­hu­lan­ce, na Po­pla­wy, wię­cej tu te­raz niż rano uka­zu­je się po­wo­zów, pie­si są wy­raź­nie stroj­niej­si. Z za­pa­le­niem la­tar­ni je­śli jest te­atr, ma­ska­ra­da, bal; drąż­ki war­czą bez­u­stan­nie po bru­ku, je­śli to nie pora za­baw, ci­chość pa­nu­je rzad­ko prze­ry­wa­na kół tur­ko­tem. Uli­ca Do­mi­ni­kań­ska sta­je się zu­peł­nie pu­stą; naj­wię­cej jesz­cze ru­chu koło S. Jana i w są­sied­nich więk­szych uli­cach.

O ósmej i dzie­wią­tej wiel­ki świat (któ­ry w pro­por­cją ma­łe­go, jest sam ma­leń­kim tyl­ko świa­tem) je­dzie na wie­czo­ry pro­szo­ne; jego ka­re­ty i ko­cze po­wol­nym sys­te­ma­tycz­nym tur­ko­tem wca­le róż­nym od sza­lo­ne­go, trzpio­to­wa­te­go war­cze­nia zwin­nej drąż­ki, prze­ry­wa­ją sen o pół­no­cy i póź­niej jesz­cze, kie­dy już tyl­ko wiel­cy bar­dzo pa­no­wie i wiel­cy bar­dzo gra­cze do do­mów wra­ca­ją, a wiel­ce tyl­ko bied­ni i pra­co­wi­ci bar­dzo, do­sia­da­ją przy świe­cach. Na­ów­czas to na­tręt­ne stu­ka­nie do bram, wśród po­wszech­nej ci­szy jest nie­zno­śne. Ale jak chcąc przy­pa­truj się mia­stu, gdy go z in­ne­mi po­rów­nasz, nic znaj­dziesz w niem naj­mniej­sze­go po­do­bień­stwa do naj­mniej­szej sto­li­cy, cho­ciaż nią było kie­dyś. Dość lud­ne (1830 – 1855) w sto­sun­ku do swej ob­szer­no­ści, jed­nak jak­by było pu­stem bawi się z naj­więk­szym sma­kiem plot­ka­mi, szpie­gu­je; i oga­du­je jak mała mie­ści­na, wsta­je, dość rano, śpi w nocy po pa­ra­fjań­sku, nicz­na się wca­le na mo­dach (do­wo­dem tego, że nikt stro­jów w Wil­nie nie spra­wia prócz tych co się na nich nie zna­ją) – i w pro­sto­cie du­cha ro­zu­mie że jest ma­łym Pa­ry­żem. Co to za szczę­ście mieć choć taką opin­ją – o so­bie. Tu, jak na­pro­win­cij, wszy­scy lu­dzie się zna­ją, je­śli nie oso­bi­ście, przy­najm­niej wie­dzą kto są; każ­dy zna hi­stor­ją każ­de­go; i cza­sem na­wet nic wie­dząc na­zwi­ska, sku – ti­kiem cią­głe­go spo­ty­ka­nia się, do­wia­du­je się hi­sto­rij oby­cza­jów i na­ło­gów; wie gdzie Pana N. w żół­tym sur­du­cie spo­tka, gdzie i o któ­rej ten a ten w oku­la­rach idzie, wie po co i t… p. Każ­dy nowo przy­jezd­ny tak od­bi­ja na tej swoj­skiej mas­sie, że go wszy­scy, aż do chłop­ca ulicz­ne­go, aż do dziew­czy­ny z ka­wiar­ni, po­zna­ją od­ra­zu. Wszyst­kie po­wo­zy są po­li­czo­ne, ko­nie zna­jo­me – po­ciem­ku je po­zna­wa­ją miesz­kań­cy, zu­peł­nie tak jak na… wsi i tak jak na wsi, wia­do­mo wszyst­kim kto kogo ko­cha, kogo nie lubi, gdzie bywa, co robi, wie­le ma pie­nię­dzy, od kogo je po­ży­cza. I tak jak na wsi je­śli po­strze­żesz twarz bla­dą, oczy wpa­dłe, wszy­scy ci po­wie­dzą dla cze­go ten ktoś ma twarz bla­dą i oczy wpa­dłe. I tak jak na wsi sie­dzisz tu pod prze­zro­czy­stą za­sło­ną na oczach ludz­kich, a bra­ma się two­ja nie otwo­rzy, ani usta two­je, żeby o tem ju­tro echo się nie ro­ze­szło po mie­ście da­le­ko. Wy­ra­cho­wa­no prze­cie wie­le ty­się­cy mil prze­bie­ga świa­tło w prze­cią­gu se­kun­dy; ale któż ob­li­czy bieg plot­ki, pręd­szej od świa­tła. Świa­tło przy­najm­niej dojść musi, aby je uj­rza­no; plot­kę czę­sto od­gad­ną nim doj­dzie, prze­czu­ją, tak o niej wcze­śnie prze­my­śla­ją,

Ale zkąd to wszyst­ko po­cho­dzi? – Po­wie­my szcze­rze jak się nam zda­je – z próż­no­wa­nia, z bra­ku za­ję­cia, a za­ję­cia po­trze­by. Kie­dy mało czy­ta­ją, nie­wie­le pi­szą, nie zaj­mu­ją się mu­zy­ką, ma­lar­stwem, na­uka­mi i zmu­sze­ni czemś się za­jąć i coś tra­wić dla umy­sło­we­go (tak to się zo­wie) ży­cia; – zaj­mu­ją się – plot­ka­mi.

Je­śli ni­cze­go wię­cej, to przy­najm­niej wiel­ka szko­da cza­su.

II. KO­ŚCIO­ŁY, URO­CZY­STO­ŚCI.

Za­cznij­my wspo­mnie­nia na­sze od Ko­ścio­łów i obież­my znacz­niej­sze przy­najm­niej. Ko­ściół Ka­te­dral­ny ma to za sobą że stoi na wiel­kim pla­cu, któ­ry go cał­kiem obej­rzeć do­zwa­la. Ar­chi­tek­tu­ra jego grec­ka, klas­sycz­na, pro­sta i wdzięcz­na; ale że go czy­ni po­dob­niej­szym do pan­the­onu, niż do ka­to­lic­kie­go sta­ro­żyt­ne­go Ko­ścio­ła i nie go­dzi się z daw­ną wie­żą tuż obok sto­ją­cą, nikt temu nie za­prze­czy. Ar­chi­tekt, któ­re­mu wy­so­kie­go ta­len­tu nic uj­mu­je­my, za­po­mniał zu­peł­nie ze od­na­wia­jąc Ka­te­drę trze­ba było w niej ko­niecz­nie ślad kil­ku­set­let­niej sta­ro­żyt­no­ści za­cho­wać, sta­no­wią­cej jej wła­ści­wy cha­rak­ter, ma­lu­ją­cej do­ty­kal­nie jej hi­stor­ją. Tak jak jest, Jest to bar­dzo pięk­ny Ko­ściół nie prze­czę, ale Ko­ściół jak­by wczo­raj fun­do­wa­ny, na któ­re­go fron­ton pa­trząc, prę­dzej na myśl przyj­dzie Gre­cja, Pa­ryż:, Wło­chy, niż Ja­gieł­ło i Li­twa. Mo­że­bym wo­lał nie­pięk­ny Ko­ściół, a wie­lo – cznie sta­ry, wi­docz­nie nasz wła­sny, na któ­rym cze­pia­ły wie­ki ozdo­by ró­zno­kształt­ne zna­cząc swo­ję przej­ście, wo­lał­bym okop­cia­łe­go muru ka­wał, bu­do­wę nie pra­wi­dło­wą a Ja­giel­loń­ską, jak wolę pieśń na­iw­ną ludu, od wy­mu­ska­nej pio­sen­ki uczo­ne­go po­ety. Ka­te­dra tam­ta mó­wi­ła­by nam o prze­szło­ści, gdy ten pięk­ny Do­ryc­ki Pan­the­on, ni­czem do nas nie prze­ma­wia. Lecz nic na­le­ży zu­peł­nie ob­wi­niać Gu­ce­wi­cza, ar­chi­tek­ta peł­ne­go ta­len­tu, któ­re­mu tyl­ko bra­kło uczu­cia wła­ści­wo­ści sztu­ki, uczu­cia względ­nej, pa­miąt­ko­wej pięk­no­ści; Ka­pli­ca S. Ka­zi­mie­rza za Zyg­mun­ta III. po­czę­ta, za Wła­dy­sła­wa IV. skoń­czo­na, sta­no­wi­ła tu dla nie­go ska­zów­kę sty­lu w ja­kim resz­tę bu­do­wy miał od­no­wić. Nie chcąc tej naj­śwież­szej pa­miąt­ki nisz­czyć, a pra­gnąc ją har­mo­nij­nie wcie­lić, do­two­rzył ca­łość w tym sma­ku. Przy­tem, może już re­stau­ra­cja cha­rak­te­ry­stycz­na bu­do­wy, była nie­po­dob­ną, bo ule­ga­jąc kil­ku po­ża­rom, od­no­wie­niom, przy­le­pie­niom Ka­plic, Ka­te­dra cza­sów Gu­ce­wi­cza, wy­sta­wia­ła bu­do­wę – bez cha­rak­te­ru, zle­pek czę­ści nie sta­no­wią­cych jed­no­ści.

Ale jak­kol­wiek bądź, my zo­sta­jąc przy swo­jem, ubo­le­wa­jąc, że Ka­te­dral­ny Ko­ściół nasz li­tew­ski, głów­ny; tak ma ob­li­cze nowe, jak­by pięć­set lat nie ubie­gło, od za­ło­że­nia jego na gru­zach po­gań­skiej świą­ty­ni.

Wnę­trze Ko­ścio­ła jest wspa­nia­łe; świe­żo za­ję­to się ozdo­bie­niem go jak naj­lep­szym sma­kiem i zda­niem znaw­ców, (bo my­śmy sami tego nie wi­dzie­li) do­peł­nio­no we­wnątrz tego, co po­wierz­chow­ność obie­cy­wa­ła. Żal ze i we­wnątrz pa­mią­tek sta­ro­żyt­nych, na­grob­ków mało. Wi­tol­do­wy ów przez Bonę po­sta­wio­ny gdy pierw­szy na­gro­bek bo­ha­te­ra, cho­rą­giew z jego wi­ze­run­kiem znisz­czał, tak­że dziś nie ist­nie­je. – Ka­pli­ca S. Ka­zi­mie­rza ozdo­ba­mi swe­mi smak XVII wie­ku przy­po­mi­na; tu god­ne uwa­gi ma­lo­wi­dła al­fre­sco, po­wszech­nie ce­nio­ne wy­so­ko; wy­obra­ża­ją­ce sce­ny z ży­wo­ta Kró­le­wi­ca – ob­raz trój ręcz­ny i wie­le bo­ga­tych ozdób,

Na­bo­żeń­stwa nie­dziel­ne spro­wa­dza­ją do Ka­te­dral­ne­go Ko­ścio­ła, na ka­za­nia mia­no­wi­cie, wiel­ki świat na­boż­ny, któ­ry się po­dzie­la mię­dzy Ka­te­drę i Do­mi­ni­kań­ski Ko­ściół.

Ten ostat­ni, ty­tu­łu S. Du­cha, sław­ny pięk­nym or­ga­nem, na któ­rym Ren­ner gry­wał by­wa­ło ślicz­nie (szko­da że naj­czę­ściej uryw­ki z Kon­cer­tów i wca­le nie ko­ściel­ną mu­zy­kę). jest ciem­ny, smęt­ny i dość brud­ny. Ozdo­by jego XVII i XVIII wie­ku, zło­ce­nia qu­on­dam, po­czer­nia­łe, mury ob­dra­pa­ne, skle­pie­nia za­kop­co­ne, na­da­ją mu fi­zjo­nom­ją po­sęp­ną. Ko­ściół ten zwy­kłą ar­chi­tek­tom ostat­nich cza­sów me­to­dą, tak jest po­sta­wio­ny, zeby ni­czem prócz ilo­ści oł­ta­rzy i ozdób nie za­sta­na­wiał, nie wy­so­ki, nic ni­ski, nie wiel­ki, nic mały; – oko bie­ga­jąc mi­mo­wol­nie za szcze­gó­ła­mi, nie może po­jąć ca­ło­ści. Pa­miąt­ką tu są dwa daw­ne por­tre­ty; Kró­la Ale­xan­dra Ja­giel­loń­czy­ka i Ka­pel­la­na jego Kor­cza­ka, co Pro­bo­stwo S. Du­skie, spro­wa­dzo­nym Ka­zno­dziej­skie­go Za­ko­nu Mni­chom od­stą­pił. U Ber­nar­dy­nów i S. Anny naj­wię­cej na­boż­nych bywa na pry­ma­rij i ran­nej wo­ty­wie. Zna­cie wszy­scy przy­najm­niej z ry­sun­ku prze­ślicz­ny Ko­ścio­łek S. Anny, je­dy­ną ozdo­bę Wil­na, któ­rą na klęcz­kach po­dzi­wiać po­trze­ba. Ale wejdź­cie do środ­ka – zni­ka urok – Ko­ścio­łek po­bie­lo­ny, nagi, ja­sny, mały jak la­tar­nia. P. Na­rbutt do­wo­dzi że imie ar­chi­tek­ta od­krył i datę pew­ną kie­dy zbu­do­wa­no Ko­ścio­łek, wierz­my temu, choć­by dla przy­jem­no­ści chwa­le­nia mi­strza. W Ko­ścioł­ku tym za­wsze i do­tąd jesz­cze zbie­ra­ją się Niem­cy, by­wa­ją dla nich Nie­miec­kie Ka­za­nia. Słu­cha­jąc ich, żywo przy­po­mi­na­my so­bie, pre­dy­kan­ta Wi­kle­fa, co z tej Ka­zal­ni­cy, siał pierw­sze na­sie­nie re­for­my.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: