Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obsesja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 września 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Obsesja - ebook

Najwyższe poświęcenie... Mroczna obsesja... Walka o życie...

Na życiu Skye Dearborn od dawna kładzie się cieniem niewyjaśniona, mroczna przeszłość. Udało jej się skutecznie wyprzeć z pamięci przerażające wspomnienia. Jednak nieokreślony lęk powracał, kiedy widziała strach w oczach matki śniącej stale ten sam sen. Na długo zapadła w jej pamięci wizja krwi rozlanej na lśniącej posadzce i przerażającego krzyku. Kiedy coraz częściej zaczęła pytać o przeszłość, niespodziewanie los rozdzielił ją z matką. Minęły lata. Skye zostawiła za sobą przeszłość i zaczęła z nadzieją patrzeć w przyszłość. Wydawało się, że szczęście wreszcie uśmiechnęło się do niej. Jednak przekorny los prowadzi ją znowu w ramiona niebezpieczeństwa, z powrotem do koszmaru z dzieciństwa. Zło, które przeczuwała, ma ludzką postać - człowieka opętanego obsesją na jej punkcie od chwili, kiedy tylko ją zobaczył. Człowieka, który jako jedyny wie, kim naprawdę jest Skye Dearborn…

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9657-9
Rozmiar pliku: 737 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Chicago, Illinois, 1971

Słoneczne światło, aby oświetlić pokój dziecinny, najpierw musiało przedostać się przez wysokie po sam sufit witrażowe okno, a potem mogło już na podłodze malować tak bogate i mieniące się wszystkimi kolorami wzory, jakby były one ułożone z rubinów, szafirów i szmaragdów.

Witraż wprawiono w tysiąc dziewięćset dziewiątym roku, gdyż właśnie wtedy urodziło się pierwsze dziecko Monarcha. Szklany obraz przedstawiał anioła ze złotymi skrzydłami o słodkim obliczu. Niebieski posłaniec miał strzec nowo narodzonego.

Potem niewielu miał już podopiecznych, bowiem na nieszczęsną familię raz za razem spadały kolejne klęski, jakby ciążyła na niej klątwa, która nie dość, że dziesiątkowała potomstwo, to na dodatek przez kolejne pokolenia nie pozwalała, aby wśród Monarchów pojawiła się córka. Przełamanie tego złego fatum stało się wręcz rodzinną obsesją.

Wreszcie jednak los się odmienił, bowiem dwa tygodnie temu urodziła się Grace Elizabeth Monarch. Nowa mieszkanka rezydencji przy Astor Street i wiekowego pokoju dziecinnego, a także podopieczna złotoskrzydłego anioła, na zawsze miała odmienić życie całej rodziny.

Prawda ta w największym stopniu dotyczyła jej matki.

Madeline Monarch cicho weszła do pokoju dziecinnego i zbliżyła się do kołyski, w której spała jej córeczka. Spojrzała na małą i jak zawsze w takiej chwili ogarnęło ją niedowierzanie: zdarzył się prawdziwy cud! Delikatnie dotknęła aksamitnego policzka, a maleństwo lekko poruszyło się, i wciąż śpiąc, usteczkami chwyciło palec matki.

Madeline poczuła ucisk w gardle. Ciągle jeszcze nie mogła uwierzyć, że oto została matką tej wspaniałej dziewczynki. Nachyliła głowę, by nacieszyć się niemowlęcym zapachem i przymknąwszy oczy w zapamiętaniu nim się syciła.

Co takiego uczyniła, że otrzymała aż tak wielką nagrodę? Dlaczego właśnie ją spotkało to szczęście? Nawet sam poród zdawał się cudem, bowiem Grace przyszła na świat łatwo i prawie bezboleśnie. Już w godzinę po odejściu wód stary położnik trzymał na rękach czerwonego i rozkrzyczanego, ale jakże ślicznego noworodka.

Madeline pokręciła głową, wciąż bowiem nie mogła uwierzyć. Bo jakże tak? Do tej pory nic nie przychodziło jej łatwo ani prosto. Należała do osób, które zdają się być skazane na nieustanne popełnianie błędów, dokonywanie niewłaściwych wyborów, zbieranie cięgów i wieczne cierpienia.

Jeszcze na chwilę przed otrzymaniem małej z rąk pielęgniarki była święcie przekonana, że w życiu niczego nie osiągnie łatwo, bez cierpień czy wyrzeczeń. Nie wierzyła, by mogła okazać się godną prawdziwej miłości i oddania; sądziła, że do śmierci będzie tęsknić do tych uczuć i nigdy nie zazna spełnienia.

Jednak za sprawą Grace w jednej chwili wszystko się odmieniło. Madeline kochała córeczkę tak bardzo, że to uczucie zdawało się wręcz nie do udźwignięcia, a dziecko odpowiadało jej taką samą, bezwarunkową i absolutną miłością.

Madeline przesunęła palcem po jedwabistych ciemnych włoskach. Grace jej potrzebowała i kochała ją. Ta świadomość przyprawiała o zawrót głowy, niemal przerażała, lecz przy tym rodziła cudowne uczucie, najwspanialsze, jakiego Madeline zaznała w całym swoim życiu. Gotowa była uczynić wszystko, zmierzyć się z każdym złem i każdym niebezpieczeństwem, by chronić swoje dziecko.

Nawet oddać za nie życie, gdyby zaszła taka konieczność.

Usłyszała skrzypnięcie drzwi i odwróciła się. W progu stał Griffen, jej sześcioletni pasierb. Chłopiec utkwił wzrok w kołysce, a jego dziwna mina jednocześnie wyrażała fascynację i obawę, pociąg i odrazę. Madeline wciągnęła głęboko powietrze, tłumiąc złość na chłopca i niechęć, jaką do niego czuła.

Skarciła się w duchu. Powinna stale pamiętać, że przecież Griffen też jej potrzebował.

A jednak syn męża przyprawiał ją o niepokój, więcej, jego obecność nieraz działała na nią wręcz paraliżująco. Tak było od samego początku.

Nie chodziło o wygląd czy zachowanie Griffena. Był wyjątkowo ładnym dzieckiem, a także bystrym, grzecznym i sympatycznym, i chyba w nikim poza Madeline nie wzbudzał negatywnych emocji i reakcji. Dlaczego jednak, gdy patrzyła w jego oczy, przechodził ją lodowaty dreszcz?

Znała odpowiedź. Różniła się od innych ludzi, ponieważ inaczej postrzegała świat. Przez całe życie nękały ją, bo tak to trzeba nazwać, przerażająco trafne „odczucia” i „wizje”, dotyczące różnych osób oraz wydarzeń przeszłych i przyszłych. Odkąd sięgała pamięcią, ta zdolność wprawiała ją w wielkie zakłopotanie. Nie wiedząc, jak poradzić sobie ze swoim darem, usilnie starała się go ignorować, aż z latami nowe niechciane wizje nachodziły ją rzadziej i były mniej wyraziste.

Jednak ciąża oraz macierzyństwo spowodowały, że nadzwyczajne zdolności powróciły ze zdwojoną siłą i rozbudzony szósty zmysł ostrzegał Madeline, że z Griffenem Monarchem coś jest nie tak. Coś bardzo nie tak.

Być może jednak to z nią było coś nie w porządku, jak twierdzili jej mąż, a także jej teść, Adam Monarch. Może z powodu wzmożonej pracy hormonów straciła zdolność prawidłowej oceny wydarzeń, a jej poczucie rzeczywistości i równowaga psychiczna odbiegały od normy?

Omiotła Griffena spojrzeniem i poczuła wyrzuty sumienia. Jego matka nie żyła od trzech lat. Zmarła na skutek „przypadkowego” przedawkowania środków nasennych i alkoholu. Madeline rozumiała, że chłopcu musiało być niełatwo. Dziadek nie zwracał na niego uwagi, z obsesyjnym utęsknieniem czekając na wnuczkę, a ojciec, który zupełnie nie rozumiał potrzeb sześcioletniego chłopca, nigdy nie miał dla niego czasu. Jakby tego było mało, w domu pojawiła się macocha.

A także nowe dziecko, jego przyrodnia siostra. To ku niej zwróciły się te wszystkie emocje, które zdołały przetrwać w tym skąpym w uczucia domu.

Biedne dziecko, pomyślała Madeline, próbując wykrzesać z siebie trochę serdeczności. Zrobi wszystko, aby okazać się dla Griffena dobrą macochą. Nauczy się o niego troszczyć.

Z uśmiechem skinęła na chłopca, zapraszając do wejścia.

– Podejdź, ale cichutko. Grace śpi.

Griffen bez słowa wszedł na palcach do pokoju, zbliżył się do kołyski i utkwił wzrok w przyrodniej siostrze.

Obserwowała go przez chwilę, po czym przeniosła spojrzenie na córeczkę. Przez ostatnie półtora roku Madeline zdążyła dobrze poznać i odczuć ciężką atmosferę, jaka panowała u Monarchów.

Ponieważ dochodziły do tego niesłychanie skomplikowane relacje rodzinne, Madeline zaczynała nabierać przekonania, że ślub z Pierce’em Monarchem jest jej kolejnym błędem życiowym. Mąż okazał się zupełnie innym człowiekiem, niż początkowo myślała. Zamkniętym w sobie i sztywnym, a przede wszystkim – złym. Tak bardzo złym, że dziwiła się, jak mogła nie dostrzec tego wcześniej.

Zasępiła się. No cóż, nie jest ze sobą szczera. Oczywiście dobrze wiedziała, dlaczego, będąc jeszcze panną, nie chciała dostrzec prawdy. Oślepiło ją nazwisko Monarchów, ich majątek i pozycja społeczna w Chicago.

Majątek i status społeczny zawdzięczali Monarchowie swojej firmie jubilerskiej Monarch Design and Retail, specjalizującej się w projektowaniu klejnotów, która została założona w tysiąc osiemset osiemdziesiątym siódmym roku przez Annę i Marcusa Monarchów za pieniądze odziedziczone po rodzicach.

W ciągu zaledwie kilku lat Monarch Design and Retail zajęła na rynku pozycję niemal równą Tiffany’emu, jako że powstawała tu biżuteria tak samo oryginalna i olśniewająca.

Madeline doskonale pamiętała, jak w czasach, gdy jeszcze nie znała Pierce’a, nieraz zatrzymywała się przy witrynach sklepu na Michigan Avenue i tęsknym oraz pełnym pożądania wzrokiem wpatrywała w małe arcydzieła sztuki złotniczej, brosze, naszyjniki i pierścionki. Tak bardzo pragnęła mieć choćby jedno z nich, choćby najmniejszy drobiazg.

I pragnienie się spełniło.

O tak, była zaślepiona bogactwem Monarchów i ich pozycją. Kopciuszek bez rodziny i bez tak zwanego pochodzenia, skromna i biedna Madeline, którą Pierce wypatrzył w domu towarowym Marshall Field’s, gdzie pracowała na piętrze wyprzedaży, i którą sprowadził tutaj, do starego nobliwego domu w samym sercu Gold Coast.

Była wtedy pewna, że zupełnie jak w bajce dzięki czarodziejskiej różdżce spełniły się jej wszystkie marzenia.

Lecz bajka szybko zmieniła się w koszmar.

Madeline pokręciła głową. Z pojawieniem się Grace raz jeszcze wszystko uległo zmianie. Córeczka stała się prawdziwym cudem dla całego klanu Monarchów. W domu zaświeciło słońce, zapanował świąteczny, radosny nastrój, który udzielał się nawet służbie.

– Malutka Grace jest taka śliczna.

Madeline ocknęła się z zamyślenia, spojrzała na chłopca i poczuła przypływ czułości na widok malującego się na jego buzi zachwytu. Nie był ani trochę zazdrosny o siostrzyczkę, przeciwnie, fascynowała go i wzbudzała w nim uwielbienie.

Jak mogła źle myśleć o chłopcu, kiedy w taki sposób spoglądał na Grace?

Uśmiechnęła się.

– I ja tak myślę.

– Dziadek Monarch mówi, że Grace ma dar.

Uśmiech zastygł na ustach Madeline.

– Dar? – powtórzyła.

Griffen skinął głową.

– Wszystkie dziewczynki z rodziny Monarchów mają dar. Praprababcia Anna miała dar, a prapradziadek Marcus go dostrzegł i dlatego dorobili się wielkiego majątku. Grace też ma dar i dlatego cała rodzina musi o nią dbać, bo jest dla nas wszystkich bezcenna i zupełnie wyjątkowa.

Griffen jak papuga powtarzał tylko słowa, które wcześniej musiał słyszeć wiele razy, powtarzał je jednak z tak gorączkowym zapamiętaniem, że Madeline się przeraziła.

– Grace dlatego jest wyjątkowa, bo każdy człowiek jest wyjątkowy, a nie dlatego, że ma jakiś… dar, Griffenie. Poza tym to, że dotąd w rodzinie tylko dziewczęta były obdarzane talentami, wcale nie oznacza, by któryś z chłopców nie miał okazać się kiedyś artystą. – Z uśmiechem puknęła lekko chłopca w czubek nosa. – Może ty nim zostaniesz?

– Nie. – Chłopiec spochmurniał i pokręcił głową, jakby nie mógł się nadziwić, że dorosła osoba może być aż tak głupia. – Dziadek mówi, że wyjątkowe są tylko dziewczynki. Zawsze tak było w naszej rodzinie. Dlatego Grace jest taka ważna.

Tylko dziewczynki… Madeline wzdrygnęła się.

– Kochanie, Grace jest jeszcze maleńka. Może się okazać, że wcale nie ma… daru.

– Ma. Dziadek tak mówi.

Madeline zmarszczyła czoło.

– A on wie wszystko?

– Jest najmądrzejszy ze wszystkich i kiedy dorosnę, chcę być taki jak on. – Griffen ponownie spojrzał na Grace. – Mogę jej dotknąć?

Madeline zawahała się, a potem skinęła przyzwalająco.

– Tylko delikatnie, o tak. – Przesunęła leciutko palcem po jedwabistych, ciemnych włosach ukochanej córeczki.

Chłopiec przyglądał się uważnie, a po chwili powtórzył gest macochy.

– Ona jest taka miękka – powiedział ze zdumieniem. – Dlaczego?

– Bo jest malutka. – Madeline wprawiła kołyskę w lekki ruch. – Kiedy będzie trochę większa, pozwolę ci ją potrzymać.

Chłopiec znowu powtórzył zachowanie Madeline i poruszył lekko kołyską.

– O ile większa?

– Troszkę większa. Noworodki są bardzo delikatne, dlatego łatwo można zrobić im krzywdę.

Przez chwilę, kołysząc Grace i nie odrywając od niej wzroku, w milczeniu stali obok siebie.

– Ożenię się z nią, kiedy dorosnę – oznajmił Griffen nieoczekiwanie, przerywając ciszę.

– Z kim, kochanie?

– Z maleńką Grace.

Madeline zaśmiała się cicho i zwichrzyła ciemne włosy chłopca.

– Nie możesz, skarbie. To twoja siostrzyczka.

Griffen nic nie powiedział. Znowu zaległa cisza i znowu to on odezwał się pierwszy.

– Ożenię się z nią – powtórzył ze spokojną zawziętością. – Jeśli będę chciał, to się z nią ożenię.

Madeline zobaczyła mgłę przed oczami, potem obraz stał się klarowny. Ujrzała mroczny, biały las i krew na błyszczącej posadzce. Usłyszała nieme wołanie o pomoc i zobaczyła małe rączki zmagające się z silnymi ramionami.

Pisk przerażenia wydobył się z jej ust. Zamrugała gwałtownie powiekami i na powrót znalazła się w pokoju swojej córeczki. Znów patrzyła w zimne, złe oczy pasierba.

Przemogła dławiący strach, wyprostowała się i zmierzyła chłopca spokojnym spojrzeniem.

– Nie możesz – oznajmiła stanowczo. – Brat nie może ożenić się z siostrą. To wykluczone.

Twarz chłopca zastygła w grymasie wściekłości.

– Ożenię się – powtórzył z uporem, chwytając krawędź kołyski. – Mów sobie, co chcesz, a ja i tak się z nią ożenię!

Pchnął kołyskę z całych sił. Zachybotała się gwałtownie i omal nie przewróciła. Matka z krzykiem rzuciła się ku dziecku, ale było już za późno. Grace przeturlała się na bok i uderzyła główką w szczeble.

Madeline chwyciła wrzeszczące wniebogłosy maleństwo i przytuliła je do piersi. Kołysała, czule przemawiała, ze wszystkich sił chcąc uspokoić zarówno Grace, jak i samą siebie. Trzęsła się tak, że z trudem mogła ustać na nogach. Powtarzała sobie, że małej nic się nie stało. Po prostu tylko się przestraszyła i nabiła sobie guza.

Krew na błyszczącej posadzce… wołanie o pomoc…

Mogło skończyć się o wiele gorzej.

Przeniosła wzrok. Griffen stał w progu pokoju i przyglądał się jej z bezczelną, pełną zadowolenia miną.

Widząc spojrzenie macochy, uśmiechnął się wyzywająco.

Pod Madeline ugięły się kolana. Osunęła się na podłogę, kurczowo tuląc Grace do piersi. Za nic nie mogła się uspokoić i wciąż się trzęsła, zrozumiała bowiem rzecz wprost przerażającą: Griffen źle życzy swojej siostrze i Grace nigdy nie będzie przy nim bezpieczna.

Nigdy!ROZDZIAŁ DRUGI

1976

Madeline stała przy oknie swojej sypialni. Serce jej waliło, a w ustach zaschło ze strachu. Obserwowała Pierce’a i Adama, którzy rozmawiali na podjeździe przed domem. Obaj byli ubrani w garnitury do pracy. Ich samochody czekały, a oni nie odjeżdżali, od dziesięciu minut pochłonięci rozmową.

Madeline raz jeszcze spojrzała na zegarek, cicho zaklęła i przymknęła oczy, modląc się w duchu, by mąż i teść wreszcie skończyli konwersację i odjechali stąd.

Te nieme błagania jednak nie odnosiły skutku, bowiem mężczyźni wciąż stali na podjeździe. Spięta do ostatnich granic Madeline nerwowo kurczyła i rozprostowywała palce. Dlaczego akurat dzisiaj musieli wdać się w długie dyskusje? Właśnie dzisiaj, kiedy liczyła się każda minuta, każda sekunda.

Wszystko dokładnie zaplanowała i przygotowała. Adam wyjeżdżał na kilka dni w interesach, a Pierce za moment powinien wyruszyć do biura. Zaraz po pracy miał udać się na koktajl, a potem był umówiony na mecz squasha. Gospodyni w środy robiła cotygodniowe zakupy, niania miała wychodne, schorowana babcia Monarchowa rzadko wychodziła ze swoich pokoi, zaś Griffen był w szkole.

Dzisiejszy dzień zdawał się wprost wymarzony do ucieczki.

Madeline poczuła ucisk w żołądku. To przez te nerwy i ogromne poczucie zawodu! Przepełniały ją gorycz i wielkie rozczarowanie zarówno sobą, jak i mężem. Pierce za nic nie chciał wnikać, co tak naprawdę dzieje się z Griffenem ani jakie ma on zamiary wobec Grace. Przez pięć lat, które minęły od incydentu w pokoju dziecinnym, Madeline niezliczoną ilość razy próbowała podzielić się z mężem i teściem swoimi lękami i przeczuciami dotyczącymi chłopca. Odpowiadali, że przesadza, że jest przeczulona i nadwrażliwa. Zbywali ją, nazywali neurotyczną i histeryczną matką, zarzucali, że jest zazdrosna o chłopca.

Ona miała być zazdrosna o Griffena? O czas, który spędzał z Grace? To już nawet nie było śmieszne, tylko po prostu uwłaczające.

Rodzina udawała, że nic się nie dzieje, ona zaś obserwowała, jak narastało dziwaczne, wręcz chorobliwe przywiązanie chłopca do siostry. To nie Madeline, lecz właśnie on był patologicznie zazdrosny, gdy Grace go ignorowała lub wolała bawić się z innymi dziećmi. Zdarzało się, że jako swych rywali traktował nawet zabawki i zwierzęta. O krok nie odstępował Grace i gwałtownie domagał się, by poświęcała mu cały swój czas. Patrzył z nieukrywaną nienawiścią na każdego, kto zbliżał się do jego siostry: na nianię, na inne dzieci, na Madeline. Na litość boską, czy nikt tego nie widział?

Z czasem było coraz gorzej: poniszczone zabawki, uduszony ukochany kot małej. No i wreszcie to: Griffen leżący na Grace, jedną ręką zamykający jej usta, a drugą zadzierający sukienkę.

Jeszcze teraz, po wielu miesiącach, tamten koszmarny obraz sprawiał, że Madeline robiło się niedobrze. Nie bawili się i nie mocowali, jak z niewinnym uśmiechem zapewniał przyłapany na gorącym uczynku Griffen.

Madeline poszła do męża i teścia, by opowiedzieć im, co zobaczyła. Błagała, by jej uwierzyli. Panicznie bała się o Grace, a przy tym była przekonana, że chłopiec potrzebował porady psychologa, może nawet specjalistycznej terapii.

Oczywiście nie tylko nie uwierzyli jej, lecz teść zaczął jej grozić. Jeśli się nie opanuje i nie otrzeźwieje, powiedział wtedy Adam, zabiorą jej Grace.

Jest niezrównoważona, zaś dziecko nie powinno przebywać z matką, która ma omamy, a poza tym uważa, że widzi przyszłość. W takiej sytuacji każdy sędzia odbierze jej prawa rodzicielskie.

Na koniec Adam uderzył ją z całej siły w twarz, aż Madeline straciła równowagę i upadła. Pierce stał obok i nie zaprotestował choćby jednym słowem. Nie zareagował, nie stanął w jej obronie.

Madeline, tłumiąc szloch, podniosła dłoń do ust. Jeśli czuła jeszcze cień przywiązania do męża i miała dla niego resztkę serdecznych uczuć, na zawsze wygasły one tamtego dnia. Znienawidziła go z taką mocą, że niemal czuła smak tego potężnego uczucia.

Smak gorzki i wstrętny, przeżerający serce, zabijający duszę.

W ostatnich miesiącach bardzo się pilnowała, by nie dać się ponieść emocjom. Wiedziała, że nie wolno jej popełnić kolejnego „błędu”, bowiem gra toczyła się o życie Grace, o jej dobro i pomyślność.

Przy swoich pieniądzach i stosunkach Adam bez trudu mógł spełnić pogróżki i zabrać jej córkę. Wystarczyło jedno jego kiwnięcie palcem.

A wtedy nie byłoby już komu chronić małej. Nie miałaby nikogo, kto chciałby dostrzec, co dzieje się z Griffenem.

Madeline zaczęła więc grać rolę kochającej, oddanej żony i idealnej synowej. Powiedziała obydwu mężczyznom, że wszystko przemyślała i wreszcie zrozumiała, iż to oni mieli rację. No cóż, była przewrażliwiona i bardzo przesadziła, jeśli idzie o Griffena.

Naprawdę nie wie, co w nią wstąpiło, mówiła. Nie ma pojęcia, dlaczego tak histerycznie zareagowała. Teraz jest jej przykro, wstyd jej za tamto zachowanie.

Pierce od razu przyjął jej słowa za dobrą monetę, natomiast Adamowi zajęło to trochę więcej czasu.

Wtedy zaczęła planować ucieczkę.

Pierce nagle podniósł wzrok i zauważył żonę w oknie. Zmrużył oczy, jakby coś podejrzewał, jakby domyślał się prawdy. Madeline zamarła, a potem serce zaczęło jej walić jak oszalałe. On wie, pomyślała w panice. Dobry Boże… przejrzał ją!

Co teraz robić?

Uspokoiła się. Niemożliwe, aby Pierce coś wiedział lub choćby podejrzewał, bo była naprawdę bardzo ostrożna. Dziś rano, by wzbudzić większe zaufanie męża, przemagając wstręt, uległa mu nawet w łóżku. Wiedziała, że Pierce pojedzie do pracy dumny niczym kogut, a potem przez cały dzień nie poświęci jej ani jednej myśli. Niedobrze się jej robiło od jego dotyku, ale gotowa była zrobić wszystko, byle chronić córkę.

Trzeba uciekać!

Madeline zmusiła się do czułego uśmiechu, pomachała mężowi ręką i przesłała mu pocałunek. Pierce odpowiedział jej pewnym siebie, niemal aroganckim uśmiechem, po czym wrócił do rozmowy z ojcem.

Z uczuciem ulgi cofnęła się od okna. Pierce nic nie wie, podobnie jak Adam. Ona i Grace są bezpieczne.

Na razie.

Wróciła myślami do ostatnich miesięcy. Żyła w ustawicznym strachu, a jej egzystencja przypominała stąpanie po linie. Musiała udawać, że wszystko jest w porządku, a przy tym cały czas zachowywać najwyższą czujność. Pozornie nie przejmowała się Griffenem, a tak naprawdę całymi nocami z przerażeniem nasłuchiwała, czy chłopiec nie zakrada się do pokoju Grace.

Długo tak żyć nie można. Madeline była coraz bardziej wyczerpana i bliska załamania. Zeszczuplała tak bardzo, że ludzie zaczęli zwracać na to uwagę. Nieraz, gdy późną nocą nerwowo chodziła po swojej sypialni, zastanawiała się, czy nie zaczyna tracić zdrowych zmysłów, czy nie ulega omamom, jak twierdził Pierce.

Jednak chwile zwątpienia i słabości szybko mijały. Wystarczyło, by przypomniała sobie, z jakim wyrazem twarzy Griffen patrzy na Grace, by wspomniała jego lodowate spojrzenie i chytry uśmieszek, a natychmiast wracała jej wiara we własne siły.

Tak, reszta rodziny była po prostu ślepa.

Madeline podeszła do łóżka i nachyliła się. Walizki czekały na swoim miejscu. Swoją już spakowała, a gdy Pierce odjedzie, do drugiej powkłada rzeczy Grace.

Wyprostowała się i omiotła wzrokiem pokój, raz jeszcze rozważając swoją decyzję. Nie miała rodziny, u której mogłaby szukać schronienia, a z dawnymi znajomymi straciła kontakt. Nawet Susan, niegdyś najlepsza przyjaciółka Madeline, nie wiedzieć kiedy zniknęła z jej życia.

Nie miała krewnych, do których mogłaby pojechać, ani środków na utrzymanie siebie i córki. Pierce tak wszystko urządził, aby nigdy nie stała się niezależna finansowo. Wszystko, co miała, zawdzięczała mężowi.

Siostra Adama była dla niej zawsze serdeczna, ale nie na tyle, aby pomóc Madeline, zdradzając przy tym najbliższych. Interesy Monarchów i rodzinna firma zawsze były u niej na pierwszym miejscu. Poza tym Dorothy, jak cała reszta Monarchów, miała obsesję na punkcie tajemniczego daru, którym jakoby została obdarzona Grace. Starsza pani głęboko wierzyła, że pewnego dnia mała zajmie jej miejsce i będzie projektować biżuterię.

Nie mając innego wyjścia, Madeline zastawiła swój pierścionek zaręczynowy – Pierce’owi powiedziała, że oddała go do czyszczenia – i za otrzymane pieniądze kupiła samochód, stary model chevroleta, grata w porównaniu z mercedesem, którym zwykle jeździła. Wóz miał jednak niewielki przebieg, a kobieta, od której go kupowała, zarzekała się, że jest w idealnym stanie i na pewno nie zawiedzie.

Madeline zaparkowała auto kilkanaście przecznic od domu, w okolicy na tyle jeszcze zamożnej, że nikt się nie powinien na nie połasić, ale też niezbyt ekskluzywnej, gdzie opuszczony samochód nikomu nie powinien psuć estetyki otoczenia.

Spojrzała na zegarek i nerwowo splotła palce. Do diabła, kiedy oni wreszcie odjadą? Liczyła się każda pozyskana chwila, zanim Adam i Pierce zrozumieją, co się stało.

Jakby w odpowiedzi na swoje bezgłośne błagania usłyszała trzaśnięcie drzwiczek i odgłos odjeżdżających samochodów.

Nareszcie! Z bijącym gwałtownie sercem rzuciła się ku drzwiom. Zatrzymała się dopiero u podnóża schodów na parterze i przez hol przeszła już spokojnym krokiem, aby nie wzbudzać podejrzeń, gdyby przez przypadek ktoś pojawił się w pobliżu.

Weszła do gabinetu, zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku i oparła się o drzwi, by uspokoić rozdygotane nerwy.

Na ścianie w głębi pokoju wisiał niewielki pejzaż, a za nim mieścił się sejf.

Zbierając całą odwagę, utkwiła wzrok w obrazie. Od czterech miesięcy znajdowała niezliczone preteksty, by znaleźć się w gabinecie właśnie wtedy, gdy Pierce otwierał sejf. Każdy powód był dobry, nawet nagła i domagająca się natychmiastowego zaspokojenia ochota na seks. Byle tylko poznać kombinację. Obserwowała, słuchała, liczyła i modliła się.

Aż nauczyła się całego szyfru. Tak przynajmniej sądziła.

Boże, niech te cyfry okażą się prawidłowe! Nie pozwól mi się pomylić.

Podeszła do obrazu i odchyliła go. Trzęsącymi się i lepkimi od potu dłońmi ustawiła pokrętło na pierwszej cyfrze, potem na następnej i na następnej. Szarpnęła za uchwyt. Drzwiczki nie ustąpiły.

Omal nie krzyknęła rozczarowana. Bez pieniędzy nie zajedzie daleko. Bez odpowiedniej kwoty nie będzie mogła zabrać Grace z tego domu.

Uspokój się, Madeline, i spróbuj jeszcze raz, nakazała sobie.

Tym razem sejf się otworzył.

Oszołomiona strachem i pijana ogromną ulgą, szybko zajrzała do środka, wyjęła czarną staromodną sakiewkę z wyszytym złotym „M” Monarchów i odliczyła pięć tysięcy dolarów. Wystarczy, aby wyjechać i jakoś przetrwać, zanim znajdzie bezpieczne schronienie i pracę.

Wsunęła banknoty do głębokiej kieszeni kardigana, położyła sakiewkę na swoim miejscu i już miała zamknąć drzwiczki, gdy nagle zaintrygował ją czarny aksamitny woreczek.

Niewiele myśląc, otworzyła go, wsunęła dłoń do środka i wyjęła garść iskrzących się brylantów, szafirów i rubinów. Zdumiona, patrzyła na nie z zapartym tchem. Zahipnotyzowało ją ich piękno, ich gorący blask, który zdawał się w tajemniczy sposób rozgrzewać dłoń.

Dlaczego leżą w domowym sejfie? – zastanawiała się, biorąc do ręki szczególnie duży brylant i oglądając go pod światło. O wiele bezpieczniejsze byłyby w sklepie, gdzie było ich miejsce. Nic z tego nie rozumiała, przecież Adam i Pierce byli wytrawnymi ludźmi interesu. Po co przywozili kamienie do domu, skoro tu nie były objęte ubezpieczeniem?

Madeline zmarszczyła czoło. Nie czas na rozwiązywanie zagadek, a poza tym nie jest jej sprawą, co Adam i Pierce robią z firmowym majątkiem. Nie jest i nigdy nie było. Wrzuciła kamienie do woreczka i na powrót włożyła do sejfu.

Weź je…

Ta myśl pojawiła się jakby gdzieś z zewnątrz, a wraz z nią Madeline ogarnęło dojmujące uczucie, że kamienie kiedyś okażą się bardzo potrzebne i jej, i Grace.

Pokręciła głową, walcząc z natrętną myślą i z przemożnym uczuciem. Jest spięta i zdenerwowana, dlatego nie potrafi logicznie myśleć. Jeśli zabierze kamienie, Pierce i Adam tym intensywniej będą jej szukać, a także uzyskają podstawy do oskarżeń.

Zatrzasnęła sejf, upewniła się, że zamknęła go dobrze, odwróciła się i ruszyła ku drzwiom. Na środku pokoju znieruchomiała w pół kroku oślepiona niewyraźnym, ale przyprawiającym o ciarki obrazem.

Zobaczyła śnieg… i krew na błyszczącej posadzce. Blask kamieni i lśnienie lodowej tafli. Ujrzała ciemną toń, która bezpowrotnie wciągała kogoś w głąb.

Zaczęła się trząść.

Weź kamienie. Zrób to teraz!

Z krzykiem przerażenia podbiegła do sejfu, otworzyła go i chwyciła woreczek. Zatrzasnęła drzwiczki, szybko powtórzyła kombinację cyfr, po czym umieściła obraz na swoim miejscu.

Teraz nie miała już odwrotu.

Przyciskając woreczek do piersi, bliska histerii uciekła z gabinetu. Dopiero po chwili się opanowała. Jeśli ma chronić Grace, bezwzględnie musi zachować spokój. Dzisiaj zrobiła pierwszy krok, ale każdy dzień będzie niósł z sobą nowe, równie trudne, a może nawet trudniejsze wyzwania.

Na dole nie spotkała nikogo, bo gospodyni najpewniej pojechała już na zakupy. Madeline poszła na górę do pokoju Grace i podeszła do łóżeczka.

– Maleńka – szepnęła, tarmosząc lekko córkę za ramię. – Kochanie, pora wstawać.

Dziewczynka mruknęła i odwróciła się na drugi bok, przytulając ukochanego misia do piersi. Madeline potrząsnęła nią raz jeszcze.

– Kochanie, dzisiaj wyjeżdżamy. Jedziemy na wycieczkę. Pora się budzić.

Grace ziewnęła i otworzyła oczy, a na jej buzi pojawił się uśmiech.

– Cześć, mamo.

Madeline nigdy nie mogła się dość nacieszyć, kiedy córeczka tak się do niej zwracała, wprost nie mogła się nasłuchać dźwięcznego dziecięcego głosiku i napatrzeć w utkwione w niej oczy Grace, tak jakby mama była najważniejszą i najlepszą osobą na całym wielkim świecie.

Kochała Grace tak bardzo, że ją to przerażało. Modliła się tylko o to, by decyzja, jaką podjęła, okazała się słuszna.

– Musisz się przygotować, maleńka. Tu jest twoje ubranie. – Wskazała na krzesło, gdzie leżały przygotowane ciuszki. Zauważyła, że drży jej dłoń. – Możesz to dla mnie zrobić?

Grace skinęła głową, usiadła, włożyła kciuk do buzi – Pierce nigdy nie był w stanie zaakceptować tego zwyczaju – i spojrzała uważnie na Madeline.

– Mamusia jest zła.

– Wcale nie, kochanie, tylko musimy się spieszyć.

– Dokąd jedziemy?

Madeline zawahała się. Co miała powiedzieć Grace? Że zamierzała jechać przed siebie dopóty, dopóki nie będzie w stanie dłużej utrzymać kierownicy w rękach, byle dalej od Monarchów? Tego małej zdradzić nie mogła.

– Będzie fajnie. Tylko my dwie, ty i ja.

– Bez tatusia?

Madeline pokręciła głową.

– Tatuś musi pracować.

Mała przyjęła wyjaśnienia matki bez słowa sprzeciwu i dalszych pytań. Grace i Pierce nie byli sobie bliscy. Jego wciąż pochłaniały sprawy firmy, a kiedy znalazł już chwilę dla córki, nieustannie ją strofował, bo zbyt głośno się zachowywała, bałaganiła, niepoprawnie wymawiała słowa. Nigdy jej nie pocałował ani nie przytulił, nie okazywał miłości, za to ciągle mówił o zasadach oraz o obowiązkach wobec rodziny i firmy.

– Bez dziadziusia i babuni?

Madeline znowu pokręciła głową.

– Bez.

Grace otoczyła się ramionami.

– Bez Griffena?

– Bez Griffena – ostro odpowiedziała Madeline. – Tylko my dwie. Zobaczysz, będzie fajnie.

– Aha. – Grace z szerokim ziewnięciem wygramoliła się z łóżka. – To ubranko?

– Tak, kochanie. – Madeline podeszła do drzwi, lecz zatrzymała się w progu. – Ubierz się, a ja zaraz wrócę, pomogę ci włożyć skarpetki i buty.

– Dziękuję, mamusiu.

Madeline przykucnęła i wyciągnęła ramiona.

– Należy mi się buziak. – Grace podbiegła do niej i zarzuciła jej rączki na szyję. – Kocham cię, skarbie, najbardziej ze wszystkiego na świecie… i zawsze będę kochała.

– Ja też. Najbardziej ze wszystkiego na świecie.

Madeline ucałowała córeczkę i podniosła się.

– Zaraz wracam. Ubieraj się.

Wyszła na korytarz i nerwowo spojrzała na zegarek. Czas uciekał, a ona powinna jak najszybciej znaleźć się daleko stąd. Kiedy Pierce i Adam zrozumieją, co zrobiła, wykorzystają wszystkie swoje wpływy, pociągną za wszystkie sznurki, żeby tylko ją odnaleźć.

Pobiegła do sypialni, wyciągnęła walizki spod łóżka i do swojej schowała woreczek z kamieniami.

Pierce wie!

Ta zatrważająca i nieoczekiwana myśl przyszła nagle, przyprawiając Madeline o dreszcz zgrozy i napełniając ją złymi przeczuciami. Obejrzała się przez ramię, niemal oczekując, że zobaczy męża, jak z morderczym błyskiem w oczach stoi w drzwiach.

Nikogo nie było.

A jednak przeszyły ją zimne ciarki.

On wie! Chryste, dowiedział się!

Pokręciła głową. Gdyby tak było, jej mąż nie czekałby z założonymi rękami, tylko natychmiast przystąpiłby do działania, a przede wszystkim zrewidowałby walizki.

Musi się opanować, powiedziała sobie. Ze względu na siebie i na Grace. Nie wolno jej tracić zimnej krwi. Gdyby Pierce pojawił się w domu podczas próby jej ucieczki, Bóg jeden wie, co by wówczas z nią zrobił.

Może nawet zabił.

Wzięła głęboki oddech. Za dwadzieścia minut będą już w drodze, pędząc ku nowemu życiu, z dala od tej nieszczęsnej, obarczonej ciężkim brzemieniem i nienormalnej rodziny. Wszystko szło zgodnie z planem.

Zajrzała na dół do holu, żeby się upewnić, czy nikogo nie ma w pobliżu, i szybko wróciła do pokoju dziecinnego. Grace guzdrała się jeszcze w łazience.

– Mamusiu, umyłam porządnie zęby. Każdy ząbek osobno.

Madeline po raz kolejny wzięła głęboki oddech. Denerwowanie się na córkę tylko opóźni wyjazd.

– Grzeczna dziewczynka – powiedziała z wymuszonym spokojem. – A teraz, bardzo cię proszę, chodź ze mną. Musimy się pospieszyć.

Grace podreptała z powrotem do swojego pokoju.

– Dlaczego?

Madeline wzięła z krzesła sweterek Grace.

– Co dlaczego?

– Dlaczego musimy się spieszyć?

– Musimy i już – odpowiedziała Madeline podniesionym głosem. Spokojnie, tylko spokojnie, nakazała sobie z trudem i uśmiechnęła się do córki. – Pomogę ci się ubrać.

Po kilku minutach dziewczynka była gotowa do drogi. Madeline posadziła ją na dywanie obok spakowanej walizki, dała jej ukochanego misia i zaczęła pakować walizkę córki, wrzucając ubrania, zabawki, przybory toaletowe, czyli to wszystko, co najpotrzebniejsze.

Rozległo się pukanie do drzwi. Madeline rzuciła się ku nim z bijącym sercem. Pukanie rozległo się ponownie.

– Pani Monarch? Jadę na rynek, ma pani specjalne życzenia?

A więc gospodyni jeszcze nie wyszła.

Jakby czytając w jej myślach, kobieta dodała:

– Wychodzę później, niż planowałam, bo dzwonił hydraulik. Przyjdzie dzisiaj po południu. Ma pani specjalne życzenia?

Madeline nie mogła wydobyć z siebie głosu. Otworzyła usta.

– Pani Monarch? Wszystko w porządku?

W pytaniu gospodyni zabrzmiały niepokój i troska. Jeśli nie odpowie, myślała spanikowana Madeline, ta kobieta tu wejdzie.

– W porządku, Alice. Nie, niczego nie potrzebuję. Jedź już.

– Dobrze, pani Monarch. Aha, dzwoniła sekretarka pana Monarcha i pytała o niego. Widać zapomniał czegoś i pewnie wraca do domu, bo w firmie jeszcze go nie ma.

Pierce zaraz tu będzie?

Madeline usiłowała oddychać równo i spokojnie. Podziękowała gospodyni oraz przypomniała jej, że po południu idzie z Grace do zoo. Odczekała parę chwil, by upewnić się, że kobieta poszła sobie na dobre, i rzuciła się do działania.

Była bliska paniki. Ile jeszcze ma czasu, zanim Pierce stanie w drzwiach? Przejrzała pobieżnie zawartość walizki Grace. Nic więcej nie zdąży już zapakować i to, co jest, musi wystarczyć. Nie ma już ani chwili czasu!

– Mamusiu, patrz! – pisnęła Grace radośnie.

Madeline odwróciła się i zobaczyła, że córka wysypuje na dywan zawartość woreczka z kamieniami.

– Nie wolno się tym bawić! – krzyknęła, a potem podbiegła do małej i wyrwała jej woreczek tak energicznie, że reszta kamieni rozsypała się po całej podłodze.

Grace przez moment wpatrywała się w matkę, nic nie rozumiejąc, po czym wybuchnęła płaczem.

Madeline niemal nigdy nie podnosiła głosu na córkę.

– Przepraszam cię, skarbie. Tatuś chciał, żebyśmy zabrały te śliczne kamyki na wycieczkę. Tylko widzisz, to są takie specjalne kamyki i nie możemy się nimi bawić. – Przytuliła małą. – Już dobrze, kochanie. Pomóż mi. Pozbieramy je teraz, dobrze?

Ciągle pochlipując, Grace skinęła główką. Razem zebrały kamienie do woreczka i schowały go do walizki. Madeline cały czas w napięciu myślała o upływającym czasie. Zatrzasnęła szybko walizkę, tym razem zamykając ją na kluczyk, potem tę samą operację powtórzyła z mniejszą walizką Grace.

– Chodź, kochanie. Czas ruszać w drogę.

Drzwi pokoju otworzyły się. Madeline zamarła. To nie Pierce wrócił do domu. Stało się znacznie gorzej.

Adamowi wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, co się dzieje. Na jego twarzy odmalowała się wściekłość.

– Wybierasz się dokądś, droga Madeline? W podróż?

Zwilżyła usta.

– To nie tak, jak ci się wydaje. My…

– Jedziemy na wycieczkę – zaszczebiotała radośnie Grace. – Tatuś nie może jechać, bo musi pracować.

– Ty kłamliwa, podstępna suko! – Adam zrobił krok w stronę synowej. – A więc to ci chodziło po głowie! Dlatego byłaś taka milutka, taka dobra i potulna. Chciałaś wykraść moją wnuczkę.

Madeline cofnęła się o krok.

– To moja córka, Adamie. Moja!

– Tatuś dał nam śliczne kamyki na drogę – zaszczebiotała znowu Grace.

Adam spojrzał na małą, ściągnął brwi, potem znowu przeniósł wzrok na synową.

– Nigdzie jej nie weźmiesz.

– Nie zdołasz mnie zatrzymać. – Madeline wyprostowała się i uniosła głowę. – Muszę ją chronić. Próbowałam powiedzieć ci o Griffenie. Usiłowałam przekonać, że…

– Griffen jest jej bratem! – oznajmił Adam z wściekłością. – Moim wnukiem. To Monarch, na litość boską!

– Tak, ale jest niezrównoważony! – zawołała Madeline. – I bardzo niebezpieczny. Powinieneś był to dostrzec. Musisz mi uwierzyć…

– W co mam uwierzyć? W przywidzenia kobiety, której się wydaje, że potrafi poznać przyszłość? Daj spokój!

– Mówiłam ci o tym, co zobaczyłam na własne oczy. Nie wyobraziłam sobie tego. Leżał na Grace, trzymał rękę…

– Zamknij się! – krzyknął purpurowy z wściek- łości Adam. – To ty jesteś nienormalna. To ty potrzebujesz pomocy! – Zaciskając i rozkurczając palce, zbliżył się do niej. – Powiem ci wprost, jedź, dokąd chcesz, ty obłąkana suko, wynoś się stąd, jeśli chcesz, ale nie zabierzesz ze sobą mojej wnuczki.

– Muszę ją chronić. Nie możesz mnie zatrzymać.

– Mogę i zatrzymam. Ona należy do naszej rodziny, należy do Monarchów.

– Ona nie jest rzeczą ani niczyją własnością! – zawołała Madeline, zasłaniając sobą Grace. – Nie jest częścią rodzinnego biznesu! Na Boga, ona jest człowiekiem! Osobą!

Adam pokręcił głową z jakimś fanatycznym, zapiekłym uporem.

– Ona ma dar, Madeline, i dobrze wiesz, że jej nie puszczę. Nie pozwolę ci jej zabrać.

Cofnęła się o krok.

– Bądź rozsądny, Adamie! Skąd możesz wiedzieć, że Grace ma dar? To zaledwie pięcioletnie dziecko. Skąd w tobie ta pewność…

Nagle zdała sobie sprawę, że owa pewność bierze się z szaleństwa. Adam miał obsesję na punkcie rodu Monarchów oraz „daru”, którym miały być obdarzone wszystkie kobiety w rodzinie. Ten człowiek opanowany był chorą myślą, że bez Grace i jej talentu Monarchowie upadną i skończy się czas ich świetności.

Mój Boże, on jest tak samo nienormalny jak Griffen!

Próbowała przejść koło niego, pociągając za sobą Grace, ale Adam chwycił ją za ramię i mocno szarpnął, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości i nienawiści.

– Nigdzie nie pójdziesz, Madeline.

Wyswobodziła się z jego uścisku.

– Owszem. Mój prawnik skon…

Uderzył ją, mierząc pięścią w policzek. Madeline pociemniało w oczach. Zachwiała się i uderzyła o krawędź komody, zrzucając przy tym lampę.

– Mamusiu!

Adam chwycił Grace i rzucił się do drzwi. Mała zaczęła krzyczeć i kopać.

– Do mamusi! Ja chcę do mamusi!

Madeline z trudem się wyprostowała, głowa pękała jej z bólu.

– Nie zabierzesz mi dziecka! – Dopadła Adama i wpiła paznokcie w jego kark.

Adam jęknął, puścił Grace, odwrócił się i zdzielił Madeline raz jeszcze tak mocno, że upadła na łóżko. Zbliżył się, kiedy usiłowała usiąść.

Wiedziała, że zamierzał ją zabić.

Poderwała się z krzykiem, ale pchnął ją z powrotem na łóżko i przygniótł ciężarem swojego ciała, zaciskając dłonie na jej szyi.

– Ty obłąkana, chora suko! Naprawdę myślałaś, że ci się uda? Sądziłaś, że możesz nam zabrać naszą Grace?

Madeline, próbując się uwolnić, wpiła paznokcie w jego dłonie. Szarpała się, rzucała i kopała, słysząc histeryczne łkania Grace i chrapliwy oddech Adama.

W płucach zaczynało jej brakować powietrza, przed oczami wirowały czerwone płatki. Z góry, z okiennego witrażu, spoglądał na nią anioł o słodkiej twarzy. Anioł stróż, który nie potrafił uchronić jej dziecka.

Madeline odrzuciła ręce i prawą dłonią natrafiła na duży rżnięty wazon, zrobiony ze szkła ołowiowego. Był to prezent od przyjaciela domu, ofiarowany z okazji narodzin małej Grace. Zawsze stały w nim herbaciane róże. Zacisnęła na nim palce, wzięła zamach i trafiła napastnika w skroń. Adam jęknął, ucisk jego dłoni zelżał.

Madeline gwałtownie zaczerpnęła powietrza, po czym uderzyła jeszcze raz. Tym razem usłyszała okropny chrzęst i polała się krew. Grace przeraźliwie krzyknęła.

Adam podniósł się, dotknął dłonią skroni i spojrzał niedowierzająco na Madeline, a potem, jak na filmie odtwarzanym w zwolnionym tempie, z głuchym łomotem przewrócił się do tyłu. Krew obryzgała Grace, która wciąż histerycznie krzyczała.

Madeline podniosła się z wysiłkiem i podeszła do Adama. Leżał zupełnie nieruchomo. Śmiertelnie blada twarz, powiększająca się kałuża krwi wokół głowy. Zabiła go. Wielki Boże, zabiła Adama Monarcha!

Wyciągnęła dłoń, żeby sprawdzić puls, i znieruchomiała. Nagle wszystko stało się jasne. Jej wizje, które dzisiaj nawiedziły ją w gabinecie, a pięć lat wcześniej w tym pokoju.

Krew na błyszczącej posadzce.

Lśniący lód i lodowato zimna woda, tonące ciało.

A więc to jeszcze nie koniec.

Poderwała się z krzykiem. Musi natychmiast uciec stąd, zanim ktoś odkryje, co się stało, zanim zabiorą jej Grace.

Chwyciła małą na ręce, dźwignęła walizki i pobiegła na dół.ROZDZIAŁ TRZECI

Lancaster County, Pensylwania, 1983

Krajobraz był tu łagodny, pagórkowaty. Pośród zieleni wzgórz rozciągała się żyzna ziemia uprawna, stały silosy zbożowe i wiatraki, a po polnych drogach jeździły wozy zaprzężone w konie.

Ten malowniczy świat pełen był spokoju i swoistego piękna. Turyści, którzy tłumnie napływali do Lancaster County, z lubością chłonęli tę sielską atmosferę, jakby żywcem przeniesioną z dziewiętnastowiecznej opowieści.

Chance McCord miał siedemnaście lat i doświadczył wszystkich ubiegłowiecznych rozkoszy życia. Niedobrze mu się robiło od tej sielskości. Obawiał się, że jeśli przyjdzie mu spędzić jeszcze jeden dzień w tym świecie poczciwych i surowych farmerów, gdzie wszyscy stawali za jednego, a jeden za wszystkich, to po prostu zwariuje, a jego cholerny mózg ostatecznie odmówi mu posłuszeństwa.

Podszedł do okna ascetycznie umeblowanej sypialni i spojrzał w wieczorne niebo. Chciał nosić dżinsy, słuchać rocka i oglądać telewizję. Pragnął spotykać się z kumplami, z kimś, kto czułby i myślał podobnie jak on. Cholera, cholera, cholera!

Nawet za szkołą było mu tęskno, ale amisze nie posyłają do szkół młodzieży w jego wieku. Kiedy mały amisz kończy szesnaście lat, zaczyna pracować na rodzinnej farmie, w ten sposób wypełniając swoje zobowiązania wobec rodziny i całej wspólnoty. No więc od roku je wypełniał. Boże, jak on nienawidził krów!

Oparł dłonie na parapecie i wdychał łagodne, wieczorne powietrze. Rok wcześniej nie uwierzyłby, że będzie tęsknił za swoją wielką, hałaśliwą szkołą średnią w Los Angeles, gdzie czuł się więźniem. Teraz mógłby nawet siedzieć na lekcji angielskiego i słuchać starego Watersona, jak ględzi o jakimś mało ważnym, nikomu nieznanym poecie, który umarł wiele lat przed naprawdę wielkim wydarzeniem, jakim były narodziny gitary elektrycznej.

Chance dopiero teraz zrozumiał, co naprawdę znaczy być więźniem.

Jeśli stąd szybko nie ucieknie, uschnie, zwiędnie i umrze.

Wcale nie chodziło o to, że ciotka Rebeca, siostra matki, i jej mąż Jacob są złymi ludźmi. Przeciwnie, to ludzie bardzo poczciwi, zbyt poczciwi. Wzięli go pod swój dach, kiedy jego matka umarła, a bogaty ojciec chłopca, jeśli w ogóle Chance mógł go tak nazywać, nie uznał za stosowne, co zresztą robił od samego początku, zaopiekować się synem. Dali mu schronienie w swoim domu, choć przy gromadzie własnych dzieci nie było to dla nich łatwe.

Również nie w tym rzecz, że go nienawidzili, chociaż czasami odnosił takie wrażenie. Po prostu mieli swoją wiarę, przy której niezłomnie trwali, i oczekiwali, że Chance będzie żył tak samo jak oni.

A on nie miał w sobie takiej wiary.

Zaczął chodzić niespokojnie po pokoju jak zwierzę w klatce. Dzisiaj z wujem Jacobem i dziesięcioletnim kuzynkiem Samuelem pojechali bryczką do miasteczka. Tam Chance zobaczył afisz wędrownego lunaparku. Było tam nawet diabelskie koło i wróżka. Wędrowna trupa, która jeździła od miasteczka do miasteczka i dawała jarmarczne pokazy. Chance nie przypuszczał nawet, że coś takiego jeszcze istnieje.

Pomyślał, że to jakaś szansa. Kto wie?

Kiedy wuj załatwiał swoje sprawy, wziął małego Samuela i poszedł tam.

Kiedy wuj ich znalazł, był wściekły, choć nie podniósł głosu. A jednak to, co powiedział, oraz sposób, w jaki patrzył na siostrzeńca, a także to, co zostało niedopowiedziane, do głębi zabolało Chance’a, choć nie dał niczego po sobie poznać.

Potem wuj i ciotka się pokłócili.

Chance podszedł do okna i spojrzał w stronę miasteczka. W oddali widział słaby blask lunaparkowego neonu. Było mu smutno i dziwnie nieswojo. Wniósł w ten dom niezgodę, to przez niego idealne dotąd małżeństwo się sprzeczało, przez niego pojawiło się napięcie między wujostwem i ich dziećmi, wreszcie między całą rodziną a wspólnotą, która nie lubiła obcych.

Bo Chance był i zawsze pozostanie tu obcy.

Oparł czoło o framugę okna i zadumał się o swobodzie, o wędrowaniu od miasteczka do miasteczka, o życiu wolnym od narzuconego kodeksu postępowania, wolnym od ortodoksyjnej, surowej wiary.

Wędrowna trupa była prawdziwą szansą, wyjściem z matni, w jakiej się znalazł.

Serce zaczęło bić mu szybciej. Nie pasował tutaj i nigdy nie będzie pasował. Dobrze znał to uczucie, bo zawsze był obcy, nawet wówczas, kiedy mieszkał razem z matką w Los Angeles i miał wielkie plany i marzenia, które tak bardzo chciał zrealizować.

Jego matka…

Ilekroć o niej myślał, stawał mu przed oczami jej obraz. Widział ładną twarz, miły uśmiech i trochę nieobecne, zapatrzone w przestrzeń spojrzenie. Poczuł bolesny ucisk w piersi, oparł zaciśniętą pięść o chłodną, gładką szybę. Connie McCord pragnęła tylu wspaniałych rzeczy, które za życia były dla niej niedostępne, aż wreszcie jej śmierć przekreśliła nawet prawo do marzenia o tym, co nieosiągalne.

On nie pozwoli, żeby i jego marzenia miały stać się tylko gwiazdami zawieszonymi na wysokim niebie. Chance dokładnie wiedział, czego chce, czego potrzebuje i na co zasługuje. Będzie czerpał z życia pełnymi garściami. Nie skończy tak jak jego matka, zawsze pełna utajonych tęsknot i nosząca w duszy bolesne, niszczące poczucie niespełnienia.

Nie umrze w przekonaniu, że nie spełnił swych pragnień i marzeń.

Odwrócił się gwałtownie od okna. Dzisiaj zrobi pierwszy krok. Odszuka właściwą drogę. Musi ją znaleźć.

Trupa wędrowna? Oto szansa, na którą czekał!

Pora ruszać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: