Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obywatel kultury - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Obywatel kultury - ebook

„Gdy Havel pisze o literaturze, teatrze, filmie, jest w tym wiara, że sztuka potrafi uczynić życie bardziej przejrzystym, wyznaczyć mu perspektywę zrozumienia, a nawet porozumienia. I że gdy tylko znikną zewnętrzne naciski, będziemy w stanie dostrzec w nas samych możliwości, których istnienia nawet nie podejrzewamy” – fragment przedmowy Andrzeja Wernera

Kategoria: Felietony
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1909-4
Rozmiar pliku: 8,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZNAKI CZASU

Różne różności. Ktoś mógłby powiedzieć: zbieranina. Czy może bardziej godnie: varia. Ale już nie druki ulotne bo ciężar problemowy raczej niż gatunkowy większości z tych tekstów utrudnia takie ot sobie latanie to tu to tam. Przede wszystkim jednak to znaki różnego czasu będą tu istotnym wyróżnikiem, czas i osoba autora. Nie tylko czasu wczesnego, młodzieńczego i już dojrzałego, jakże czytelnie wpisanych w historię, historię małą jednostkową, ale i dużą: przemian życia zbiorowego, przemian, na które chciało się mieć wpływ.

Początkowe teksty tomu mają charakter – bezpośrednio lub pośrednio – autobiograficzny i są tutaj jakby przewodnikiem po meandrach jakże złożonego życiorysu od urodzonego jeszcze przed wojną potomka znanej i zamożnej rodziny, któremu trafiło się przyjść na świat w szczególnie niesprzyjającym splocie czasu aby dojść... no właśnie, ten późny czas pozostanie póki co w domyśle tylko dla nas, późnych czytelników, bo dla autora był wówczas jeszcze niewiadomy. I stanowił, podejrzewam, że po lekturze tej książki wszyscy będziemy podejrzewać, nie tylko miłą niespodzianką. Ogromna większość tekstów powstała na długo przed progiem wolności.

Znaki czasu mają tu różne i jakże ciekawe odmiany. Istotne jest nie tylko kiedy poszczególne teksty były pomyślane, ale i gdzie drukowane. Mnie, niemalże rówieśnikowi Vaclava Havla, bez kilku lat, tych szczęśliwszych, przedwojennych, łatwiej się w tym połapać, ale dużo młodszym czytelnikom będzie towarzyszył dodatkowy suspens: skąd te różnice, nie tyle nawet myślowe, ile stylistyczne? W jednym przypadku, jak to u Havla, na luzie, albo prosto z mostu, w innym zaś sążniste elaboraty bardzo dokładnie wyjaśniające dlaczego gzymsy przy praskich ulicach nie powinny ludziom spadać na głowy i jak to się ma do osiągnięć realnego socjalizmu. Wczytując się w nie, nikt nie powinien mieć wątpliwości: są o tym samym, ale inaczej. Zatem i są inaczej, są czymś innym. Rozwiązanie proste: jedne były pisane pod cenzurą, drugie bez. Jedne w latach, które w Polsce zmieniły nie tylko krój pisma, ale u wielu i najszczerzej wyznawane poglądy, w okolicach przełomu ’56. W Czechosłowacji natomiast ożywienie to przyszło, a właściwie zostało wywalczone później, akurat w czasie „naszej małej stabilizacji” a więc w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. Havel pracował wtedy w Teatrze na Balustradzie i zdobywał rosnące uznanie jako dramaturg. Pisywał o literaturze, o teatrze, a także teksty krytyczne o aktualnej polityce i praktyce kulturalnej. W istocie o języku czechosłowackiej odmiany totalitaryzmu, ale tak, żeby cenzor mógł udać, że nic z tego nie zrozumiał, a przynajmniej nie zauważył niczego zdrożnego. W miarę zbliżania się praskiej wiosny, możliwości coraz to bardziej otwartej wypowiedzi, całkowite wyzwolenie przynosił druk w wydawnictwach emigracyjnych albo w czeskim samizdacie. A właściwie to było inaczej: nie tyle korzystano z coraz to większych możliwości, ile właśnie na skrzydłach fermentu w czechosłowackiej kulturze zbliżała się praska wiosna.

Po sierpniu ’68 jako narzędzie komunikacji z rodakami i światem pozostaje już tylko wolne radio Liberec oraz okazjonalnie – wydawnictwa samizdatowe i emigracyjne. I może przede wszystkim pozostaje rosnące poczucie osamotnienia i rozgoryczenia w szybko „normalizującym” się życiu publicznym Czechosłowacji, znowu apatycznie konformistycznym, realistycznym, pokornym. Choć sam Havel stał się już powszechnie, tak, również przez reżimowych wrogów, uznanym autorytetem, znanym w świecie pisarzem, przede wszystkim dramaturgiem, jego sztuki są wystawiane od Berlina po San Francisco, wszędzie tylko nie w domu, w Czechosłowacji.

Czy te zmiany form, języków w zależności od miejsca i czasu wpływają na zasadnicze zmiany dotyczące treści przekazu, sposobu rozumienia miejsca i zadań kultury w zmieniającym się świecie? Nie, w najmniejszym stopniu. Przeciwnie – trudno znaleźć pisarza równie konsekwentnie utrzymującego przez całą twórczość podstawowe wyznaczniki swojego pisarskiego credo. Przyjrzyjmy się niektórym z nich.

Nie jestem bohemistą. Lubiłem czytać również czeską literaturę, nie wykraczając jednak poza dość powszechnie przyjęty kanon prozy. Zbliżyłem się do czeskiej kultury poprzez zachwyt prozą Hrabala, ale przede wszystkim przez wielkie czechosłowackie kino połowy lat sześćdziesiątych. Zanim to kino zaistniało, czytałem o wielkim ożywieniu w praskim życiu teatralnym, ale oczywiście do Pragi na przedstawienia nie jeździłem. Towarzyszyłem temu kinu z miłością i fascynacją przez cały okres jego trwania, nawet po tragicznym sierpniu, witałem jego odrodzenie w tym samym duchu i założeniach artystycznych po roku ’89 przez następne pokolenie, pokolenie niemal dzieci tamtego pokolenia, pokolenia Chytilovej, Formana, Menzla, Nemeca, Schorma i wielu innych. Wspólnym mianownikiem tych zjawisk artystycznych jest szczególny stosunek do rzeczywistości przedstawianej czy to w literaturze czy na ekranie. To nie tylko dokładność i staranność obrazowania, ale i brak jakiejkolwiek przedustawnej ingerencji w jej, chciałoby się powiedzieć, ontologiczną samoistność. Niechże to będzie całkiem trywialna scena z życia, powiedzmy dwóch panów zajadających utopence każdy nad swoim kuflem piwa i rozprawiających jak to sąsiadka z dołu puszcza się z młodzieńcem z góry. Nie jest ona znakiem bezmyślnej i próżniaczej egzystencji, nie poprzedza jej żadna założona z góry teza, ocena moralna czy ideologiczna. Jeśli nie pozostanie jedynie opisem, jeśli rozwinie się w ciąg zdarzeń komicznych ale może i tragicznych, wyniknie to z jej ukrytej wewnętrznej dialektyki, a nie z naszego, naznaczonego dydaktyzmem widzi mi się.

A to właśnie taki stosunek do przedstawionej rzeczywistości jest jednym z centralnych postulatów czy założeń prezentowanej zwłaszcza we wczesnych szkicach Havla wizji literatury. Zaświadcza to swoim świetnym, a przecież bardzo wczesnym (’57) szkicem o prozie Hrabala, znał go już wtedy, kiedy Hrabal zarządzał składem makulatury i surowców wtórnych (patrz, również na ekranie, Skowronki na uwięzi Menzla, wg Hrabala, świetny film przetrzymywany na półkach po sierpniu ’68). Zaświadcza swoimi szkicami o teatrze, a już obszerny zapis Prac Alfreda Radoka z aktorami był dla mnie prawdziwą rewelacją: w doskonałym konkrecie dowiedziałem się jakimi drogami, od teatralnego laboratorium, właśnie poprzez proces usuwania z aktorskiego warsztatu mechanicznych, zwyczajowych skamielin wyrazowych doszło do niebywałej eksplozji w kinie czeskiej „nowej fali”. Także argumentacja w artykułach odsłaniających mechanizm języka totalitaryzmu wskazuje przede wszystkim na różnorodne próby pseudonimowania rzeczywistości, omijania niekorzystnych zjawisk podstawiania w ich miejsce rzekomych sukcesów, stosowania w miejsce wewnętrznej dialektyki rzeczywistości dialektyki metafizycznej – jak to nazywa Havel – z pewnością również i dlatego, żeby cenzor niczego nie zrozumiał – a to znaczy skostniałych formuł czy zaklęć partyjnej propagandy tłumaczących wszystko zawsze i wszędzie. Havel walczył z socrealistycznymi atrapami nie podsuwając własnych rozwiązań mających z konieczności takie czy inne światopoglądowe podłoże, choćby najbardziej nam miłe i przyjazne, proponował natomiast by z niej samej, z tkwiących w niej ukrytych dążeń, aspiracji, niechęci, resentymentów takie rozwiązania wyprowadzać.

Rzeczywistość czy moje własne o niej wyobrażenie, uwikłane w mój język, jego strukturę, słownictwo czy też to, z czego w praktyce z tych dobrodziejstw korzystam? Prawda o rzeczywistości – a cóż to za dziwo? Czyja prawda?, według jakiego języka, zbiorowych wyobrażeń i mitów, komu i jakiemu podziałowi interesów służąca, w imię jakich kryteriów osądzona – tak, te pytania późniejszych czasów nowoczesnych, pytania znoszące nieuprawnione uzurpacje poznawcze, były znane Havlowi, odpowiada na nie w szkicach z tego tomu i nie zmienia kursu. Bo znane są mu również stosunkowo wczesne konsekwencje tej dobrej zmiany, która się w sztuce dokonuje wskutek przyjęcia pełnych konsekwencji epistemologicznego krytycyzmu. Przyjąć sens i cel sztuki, jako wyrafinowanej gry, dla własnego i odbiorców zadowolenia, odrzucić pojęcia rzeczywistości i prawdy jako iluzje tak doszczętnie zrelatywizowane w tak złożonym ludzkim świecie? Nie, to się nie może udać, to się nie może stać na tym obszarze, gdzie nawet najprostsze i najpowszechniej przyjęte wartości są tak boleśnie gwałcone, gdzie najprostsze konstatacje, że np. gzymsy spadają w Pradze na chodniki są natychmiast unieważniane twierdzeniem dotyczącym zupełnie innej parafii, gdzie prawa logiki od dawna przestały obowiązywać, a słowa – jednak słowa, dzięki który ludzie mogą jakoś tam, zapewne niedoskonale ale jednak porozumiewać się między sobą – w sferze publicznej przestały cokolwiek znaczyć. Oczywiście, że każdy nosi swoją prawdę, ale to właśnie Havel postuluje, żeby te prawdy zebrać, przedstawić, skonfrontować, zestawić z innymi prawdami dotyczącymi choćby tej samej osoby, wyprowadzić z nich życiową praxis i sprawdzić czy wypełnia ona zauważone w innym miejscu aspiracje tej jednostki. Do prawdy absolutnej, jeśli coś takiego istnieje, nie dotrze. Może się jednak zbliżyć do jakiejś prawdy, możliwie interpersonalnej, a przynajmniej usunąć z drogi jawną nieprawdę.

Owszem, literatura, teatr czy kino są grą, oby się okazała szczególnie przyjemną. Havel czuje się jakby zakłopotany, kiedy tu i tam wspomina o różnych chwytach, sztuczkach ułatwiających schwycenie przeciwnika (to znaczy widza i czytelnika) za gardło. Bo czy musi być tylko grą, przecież właśnie poprzez kulturę stwarzamy kształt naszego życia, poznajemy kontynenty, które żadnym innym narzędziom poznania nie są dostępne. Rozkoszna plaża postmodernizmu wydaje się natomiast śmiertelnie nudna i jałowa. Zwłaszcza tu, na tym obszarze zawładniętym wówczas przez radziecki komunizm.

Gdy Havel pisze o literaturze, teatrze, filmie jest w jego pisaniu wiele entuzjazmu, wiary, że sztuka potrafi uczynić życie bardziej przejrzystym, wyznaczyć mu perspektywę zrozumienia, a nawet porozumienia, że gdy tylko znikną zewnętrzne naciski będziemy w stanie dostrzec w nas samych możliwości, których istnienia nawet nie podejrzewamy. I być może przeniesie się to w wymiar społeczny. A jest on pełen niepokojów Havla. Ze względu na wszechobecną bierność, jowialność – jak to formułuje – wobec wszechwładnej partyjnej biurokracji. Ciekawe, że w jednym ze szkiców („Olśnienie”), pisząc o książce słowackiego pisarza Dominika Tatarki zauważa że etos tej książki, jej publicystyczna szczerość i przejrzystość, trochę romantyczna twardość jej ciosu – wszystko to przybliża ją w większym stopniu do wyraźniejszej i bardziej otwartej tradycji literackiej polskiej niż do tradycji czeskiej: mającej więcej niuansów, spokojniejszej, o ile nie bardziej jowialnej. Odruchowo przychodzi mi tu na myśl Miłosz, Brandys, Hłasko, Konwicki i inni polscy autorzy, którzy w różnych latach i w różnym stopniu mnie fascynowali: często wprawiał mnie w zachwyt właśnie ich smutny patos, bohaterstwo i tragizm, które – wyrastając w tradycyjnie bardziej „realistycznym” czeskim klimacie – musiałem silniej odczuwać. Ciekawe w dwójnasób, bo w Polsce, na fali fascynacji czechosłowackim kinem i literaturą dało się odczuć pewną zazdrość wobec tej „jowialności”, a szczególnie szacunku do zgrzebnej rzeczywistości ludzkiej, faktu, że człowiek wyprzedza tutaj zobowiązania nałożone przez nadrzędne idee.

Choć wkrótce zaczęło się to odwracać – świadectwem jest choćby właśnie niepokój Havla. Wyrażony po długim już czasie „normalizacji”. Wcześniej, po stłumieniu praskiej wiosny dominowała duma z postawy czechosłowackiego społeczeństwa w czasie najazdu bratnich armii (wyrażona na przykład w drukowanych w naszym tomie dramatycznych apelach radiowych Havla z sierpnia ’68). Ale jeszcze przed sierpniem, w kinie: Forman po dwóch jeśli nie „jowialnych” to miękkich i ciepłych filmach „Czarnym Piotrusiu” i „Miłości blondynki” nakręcił „Pali się moja panno”, gdzie właśnie wizerunek czeskiego społeczeństwa daleki jest od pastelowej tonacji, Nemec przedstawia zadziwiający obraz „O uroczystościach i gościach”, Schorm „Powrót syna marnotrawnego” i szczególnie okrutny portret zbiorowy w „Siódmym dniu, ósmej nocy”, a straszni mieszczanie z „Ecce homo, Homolka” (ten nietzscheański tytuł został przetłumaczony na „Straszliwe skutki awarii telewizora”, bo nazwisko bohatera wydać się mogło nad Wisłą aż nazbyt znajome) doczekali się aż trzech ekranowych wcieleń.

I co z tej sinusoidy góry i dołka wynika?: u twardych – jak Havel i nie tak znowu wielkie grono zdeterminowanych – wyrasta spirala coraz silniejszej determinacji. Pisarstwo u takich marzycieli pisarstwa jak Havel (niech o tym zaświadczą choćby wydrukowane tu juvenilia z awangardowo graficznym zapisem) z konieczności zamiera, może się za to wyrazić u marzyciela prawdy i sprawiedliwości w eseistyce autora „Siły bezsilnych”.

Finał zaiste bajkowy: Havel na Hrad! – jest już szczególnie paradoksalny. Zwycięstwo? Ależ tak! Przyjdzie za nie jednak płacić słoną cenę. Każde słowo powiedziane, a już zwłaszcza napisane będzie wypowiedzią i to nie wypowiedzią Vaclava Havla, a wypowiedzią Pana Prezydenta Vaclava Havla. Choćby panowała tu pełna zgodność, choćby jednej zgłoski nie trzeba by było zmienić (ejże), różnica rzuca się jednak w oczy.

Jednak pod pewnym względem za komuny było łatwiej. Stało się pod ścianą ciężkich i nieraz bolesnych ograniczeń, ale i cele były jasne, nie podlegające dyskusji. Takie też były za czasów prezydentury Havla. Jeszcze nie nadciągnęły ciężkie chmury, w których taka wartość jak demokracja nabrała nowych konotacji. A dzisiaj? Wystarczy spojrzeć ku najbliższym sąsiadom, na południe i na północ.

ANDRZEJ WERNER
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: