Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ocaleni. Życie, które znaliśmy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Rok wydania:
2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ocaleni. Życie, które znaliśmy - ebook

Miranda ma 16 lat. Mieszka w Pensylwanii. Żyje zwyczajnym życiem. Opisuje je w dzienniku. Dzień po dniu. Wzloty i upadki. Szkoła, rodzina, przyjaźń, miłość. Nagle wszystko się zmienia...

Gdy meteoryt uderza w powierzchnię Księżyca, Ziemia boleśnie odczuwa skutki niewielkiej w skali kosmicznej katastrofy. Pogoda staje się nieprzewidywalna. Trzęsienia ziemi niszczą miasta, fale tsunami zalewają wybrzeża.... Nie ma elektryczności, komputerów, komunikacji, jedzenia. Wreszcie, zasnute wulkanicznym dymem niebo, okrywa świat całunem ciemności.

Niedługo nadejdzie zima – bezlitosna, mroźna, arktyczna zima. Miranda wraz z matką i dwoma braćmi będzie musiała przetrwać ją bez tego, co wszyscy uznawali dotąd za oczywiste. I, nawet wobec braku perspektyw, zachować nadzieję.

W 2007 roku książka znalazła się w gronie wyróżnionych przez American Library Association i osiągnęła siódmą pozycję na liście Teen’s Top Ten. „Świat który znaliśmy” był również wśród finalistów Andre Norton Award, Quill Awards oraz Hal Clement Award.

"Życie, które znaliśmy" to pierwsza część trylogii.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-149-4
Rozmiar pliku: 810 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

7 maja

Lisa jest w ciąży.

Tata zadzwonił koło jedenastej, żeby nam powiedzieć. Tylko że mama akurat wiozła Jonny’ego na baseball, a Matt oczywiście jeszcze nie wrócił do domu z college’u, więc tylko ja usłyszałam radosną nowinę.

– Dziecko urodzi się w grudniu – oznajmił triumfalnie, jakby był pierwszym facetem na świecie, którego druga żona jest w ciąży. – Super, co? Będziesz miała małego braciszka albo siostrzyczkę. Oczywiście, jeszcze za wcześnie, żeby ustalić płeć, ale powiemy wam, kiedy tylko będzie wiadomo. Nie miałbym nic przeciwko jeszcze jednej córce, pierwsza udała mi się nadzwyczajnie. Co powiesz na małą siostrzyczkę?

Nie miałam pojęcia.

– Kiedy się dowiedzieliście? – zapytałam.

– Wczoraj po południu – odparł. – Chciałem zadzwonić do was od razu, ale, no cóż, świętowaliśmy. Chyba to rozumiesz, prawda, kochanie? Chcieliśmy mieć z Lisą chwilę dla siebie, zanim powiemy wszystkim.

– Oczywiście, tato – mruknęłam. – Lisa już wspomniała coś swojej rodzinie?

– Dzisiaj z samego rana. Jej rodzice nie posiadają się z radości, po raz pierwszy zostaną dziadkami. Przyjadą do nas w lecie na kilka tygodni, zjawią się przed tobą i Jonnym.

– Zadzwonisz do Matta, żeby mu powiedzieć? – zapytałam. – Czy chcesz, żebym ja to zrobiła?

– Nie, nie, sam zadzwonię – zapewnił. – Teraz chyba jest bardzo zajęty nauką, ucieszy się, kiedy oderwę go od zakuwania.

– Wspaniała nowina, tato – powiedziałam, bo wiedziałam, że tego ode mnie oczekuje. – Przekaż Lisie, że bardzo się cieszę, ze względu na was oboje.

Tata na chwilę zakrył mikrofon dłonią, mówił coś do Lisy, a potem ona przejęła słuchawkę.

– Mirando, czyż to nie wspaniałe? – zaczęła.

– Wspaniałe – zgodziłam się. – Bardzo się cieszę ze względu na ciebie i tatę.

– Tak sobie myślałam – ciągnęła. – Wiem, że jest jeszcze za wcześnie i nawet nie uzgodniłam tego z twoim tatą, ale czy zgodziłabyś się zostać matką chrzestną naszego dzidziusia? Nie musisz odpowiadać od razu, ale pomyśl o tym, dobrze?

Na tym polega mój problem z Lisą. Ilekroć chcę się na nią wkurzyć, zwyczajnie zirytować, bo czasami naprawdę działa mi na nerwy, ni z tego, ni z owego robi coś bardzo miłego. I wtedy od razu rozumiem, dlaczego tata się z nią ożenił.

– Oczywiście, pomyślę – odparłam. – Wy też.

– Nie musimy – usłyszałam. – Żałuj, że nie widzisz, jak twój tata się cieszy. Chyba nie mógłby być bardziej szczęśliwy.

– Nie mógłbym – przyznał ojciec, śmiejąc się.

– Mirando, proszę cię, zgódź się. Byłoby cudownie, gdybyś została matką chrzestną naszego dzidziusia.

No więc zgodziłam się, nie mogłam przecież odmówić.

Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas. Opowiedziałam tacie o ostatnim mityngu pływackim i o tym, jak mi idzie w szkole. Kiedy odkładałam słuchawkę, mama jeszcze nie wróciła, więc weszłam do sieci, żeby sprawdzić, czy jest coś nowego o łyżwiarstwie figurowym. Na fanpage’u Brandona Erlicha toczy się gorąca dyskusja o tym, czy ma szanse wygrać olimpijskie złoto. Większość wątpi, ale też wielu fanów uważa, że to czarny koń igrzysk, a lód, jak wiadomo, jest śliski i wszystko może się wydarzyć.

Chyba chciałabym znowu brać lekcje łyżwiarstwa figurowego. Brakowało mi tego sportu w ciągu ostatnich kilku lat, a poza tym miałabym świetną okazję, by poznać najnowsze plotki o Brandonie. Co prawda pani Daley już nie jest jego trenerką, ale na pewno ma wiadomości z pierwszej ręki. A poza tym, może na tafli czasami zjawiłaby się jego mama?

Kiedy mama wróciła, musiałam powiedzieć jej o Lisie. Stwierdziła tylko, że to fajnie, że wiedziała, że chcieli mieć dzieci. Bardzo się z tatą starali, żeby ich rozwód był dobry. Matt zauważył kiedyś, że gdyby tyle wysiłku włożyli w ratowanie związku, nadal byliby małżeństwem. Nie wspomniałam za to, że mam być matką chrzestną (o ile Lisa nie zmieni zdania, a to do niej podobne). Trochę mi głupio, że będę matką chrzestną, a nie było ani słowa o tym, żeby Matt albo Jonny został ojcem chrzestnym. Co prawda Matt i Lisa nie najlepiej się dogadują, a 13 lat to chyba za mało, żeby być rodzicem chrzestnym.

Oby Lisa zmieniła zdanie i dała mi spokój.

8 maja

Ten dzień nie okazał się najlepszym Dniem Matki w historii.

Jakiś czas temu obiecałam mamie, że ugotuję kolację, a ona zaprosiła panią Nesbitt. Nie mogę powiedzieć, żebym była zdziwiona, ale uznałam, że skoro mama mogła zaprosić panią Nesbitt, to ja mogę ściągnąć Megan i jej mamę. Tylko że kiedy Jonny dowiedział się, że na kolacji będziemy ja z mamą i pani Nesbitt, i Megan, i pani Wayne, stwierdził, że to za dużo kobiet jak dla niego i że zamiast tego pójdzie na kolację do Tima.

Mama zawsze się cieszy, gdy Jonny idzie do Tima i jego rodziny, bo Tim ma trzech braci i ich ojciec zawsze jest w pobliżu. Stwierdziła, że jeśli rodzice Tima nie mają nic przeciwko, ona też nie.

Zadzwoniłam do Megan i poprosiłam, żeby przyniosła notatki z historii, to pouczymy się razem do testu, i obiecała, że tak zrobi.

I właśnie dlatego jestem na nią wściekła. Co innego, gdyby się nie zgodziła, ale powiedziała: tak. Więc przygotowałam pieczeń dla pięciu osób, zrobiłam sałatkę… a potem, kiedy już nakrywałam do stołu, Megan zadzwoniła i powiedziała, że woli zostać w kościele, bo planują coś z grupą młodzieżową. Pomyliły jej się daty. A jej mama sama nie przyjdzie, więc nie pojawią się w ogóle i czy się na nią gniewam?

No, owszem, gniewałam się, bo cieszyłam się na wspólny posiłek i wspólne zakuwanie do testu. Sądziłam też, że pani Nesbitt i pani Wayne to odpowiednie osoby, z którymi mama będzie mogła porozmawiać o dziecku Lisy. Co prawda mama nie przyjaźni się z panią Wayne, ale mama Megan jest zabawna i pogodna i na pewno poprawiłaby mamie humor.

Megan ostatnio spędza w kościele bardzo dużo czasu. Co niedziela jest na mszy, choć dawniej tego nie robiła. Co najmniej dwa razy w tygodniu biega na spotkania grupy młodzieżowej i ciągle opowiada o tym, jak odnalazła Boga, choć moim zdaniem odnalazła Wielebnego Marshalla. Zachwyca się nim jak jakimś gwiazdorem. Powiedziałam jej to nawet, ale odcięła się, że ja tak samo mówię o Brandonie, choć to nieprawda. Mnóstwo osób uważa, że w tej chwili Brandon to najlepszy amerykański łyżwiarz figurowy, zresztą nie opowiadam o nim bez przerwy i nie uważam, że zapewni mi życie wieczne.

Kolacja przebiegła w porządku, tylko że za długo przetrzymałam pieczeń w piecyku i była trochę za sucha, ale pani Nesbitt nigdy nie stroniła od keczupu. Po pewnym czasie zostawiłam je same. Pewnie pogadały sobie o ciąży Lisy.

Chciałabym, żeby już było lato. Nie mogę się doczekać, kiedy zrobię prawo jazdy.

Chciałabym też nie musieć się więcej uczyć do egzaminu z historii. NUDA!

Ale zaraz się za to zabieram. Złe oceny równają się zakazowi prawa jazdy. Złota Zasada mamy.

11 maja

92 z testu z historii. Mogło być lepiej.

Mama zawiozła Hortona do weterynarza. Nic mu nie jest. Trochę się o niego martwię, skończył już dziesięć lat. Ile właściwie żyją koty?

Sammi powiedziała, że wybiera się na bal z Bobem Pattersonem. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam być zazdrosna, ale jestem. Nie dlatego, że Bob mi się podoba (właściwie uważam, że jest trochę dziwny), ale dlatego, że mnie nikt nie zaprosił. I czasami sobie myślę, że nigdy nikt mnie nie zaprosi. Do końca życia będę siedziała przed komputerem i pisała posty na forum Brandona Erlicha o jego przyszłości w świecie łyżwiarstwa figurowego.

Powiedziałam Megan o tym, że Sammi zawsze umawia się na randki, na co stwierdziła:

– Cóż, Samantha zawsze miała jakiegoś faceta. – Po początkowym szoku parsknęłam śmiechem, ale potem wyszła z niej ta nowa, świętoszkowata Megan i zaczęła mi tłumaczyć, że seks przed ślubem to grzech i że nie powinno się umawiać na randki ot, tak, tylko czekać na odpowiedniego mężczyznę, z którym zechcesz się związać na całe życie.

Mam 16 lat. Najpierw chcę zrobić prawo jazdy, potem pomyślę o związku na całe życie.

12 maja

Poszłam do łóżka w złym humorze, a dzisiaj było już tylko gorzej.

Podczas lunchu Megan powiedziała Sammi, że ta pójdzie do piekła, jeśli nie zacznie żałować za grzechy. Sammi strasznie się wkurzyła (czemu się wcale nie dziwię) i wykrzyczała Megan w twarz, że jest bardzo religijna i nie potrzebuje żadnych wskazówek od Megan, czego Bóg od niej chce, bo przecież Bóg chce, żeby była szczęśliwa, a gdyby nie chciał, żeby ludzie uprawiali seks, zrobiłby z nas ameby.

Wydało mi się to całkiem zabawne, ale Megan była innego zdania i pokłóciły się na dobre.

Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio siedziałyśmy przy stole we trzy i dobrze się bawiłyśmy. Kiedy Becky była zdrowa, robiłyśmy wszystko we cztery; kiedy zachorowała, zbliżyłyśmy się jeszcze bardziej. Któraś z nas niemal codziennie odwiedzała ją w szpitalu i telefonicznie albo mailowo informowała pozostałe o stanie zdrowia Becky. Bez nich chyba nie przeżyłabym jej pogrzebu. Ale potem obie się zmieniły. Sammi zaczęła umawiać się z różnymi chłopcami, Megan związała się z kościołem. Zmieniły się obie potwornie w przeciągu minionego roku, tylko ja chyba zostałam taka sama.

Świetnie, chodzę do przedostatniej klasy liceum, teoretycznie są to najlepsze lata mojego życia, a ja tkwię w miejscu.

Ale tak naprawdę jestem w kiepskim humorze, bo pokłóciłam się z mamą.

Zaczęło się po kolacji. Jonny poszedł do siebie odrabiać lekcje, my z mamą wkładałyśmy naczynia do zmywarki i wtedy powiedziała mi, że jutro wieczorem wybiera się na kolację z doktorem Elliottem.

Przez chwilę byłam zazdrosna, że nawet ona ma życie towarzyskie, ale zaraz mi przeszło. Lubię doktora Elliotta, a mama od dawna z nikim się nie spotykała. Zresztą, zawsze warto prosić ją o coś, gdy jest w dobrym humorze, więc skorzystałam z okazji.

– Mamo, mogę się zapisać na lekcje łyżwiarstwa?

– W lecie?

– I w przyszłym roku – dodałam. – Mam ochotę dalej trenować.

– Kiedy wyleczyłaś kostkę, stwierdziłaś, że nie chcesz więcej jeździć – zauważyła.

– Lekarz uznał, że przez trzy miesiące nie wolno mi nawet myśleć o skokach – wytłumaczyłam. – A potem było za późno, by startować w zawodach, więc dałam sobie spokój. Ale teraz chciałabym po prostu pojeździć dla przyjemności. Myślałam, że podoba ci się, że uprawiam sport.

– Owszem – mruknęła, choć przy tym tak głośno trzasnęła pokrywą zmywarki, że domyśliłam się, że nie podoba jej się to ani odrobinę. – Ale przecież pływasz, jesienią chciałaś się zgłosić do drużyny siatkówki. Trzy dyscypliny to za dużo, już dwie to przesada, zwłaszcza jeśli nadal chcesz pracować w szkolnej gazetce.

– W takim razie wolę łyżwy do siatki – zdecydowałam. – Mamo, znam siebie. Wiesz, że uwielbiałam jazdę figurową. Nie pojmuję, dlaczego nie chcesz mi pozwolić.

– Gdybym miała pewność, że chcesz wrócić do treningów, bo tak kochasz jazdę figurową, mogłybyśmy porozmawiać – stwierdziła. – Ale lekcje jazdy są bardzo drogie, a nie mogę pozbyć się wrażenia, że chcesz tego tylko po to, żeby uczestniczyć w dyskusjach na forum Brandona Erlicha.

– Mamo, Brandon już tu nie trenuje! – krzyknęłam. – Teraz siedzi w Kalifornii.

– Jego rodzice nadal tu mieszkają – zauważyła. – Pewnie chciałabyś, żeby trenowała cię pani Daley.

– Nie wiadomo, czy mnie przyjmie – powiedziałam. – Chodzi o pieniądze, tak? Stać nas na to, żeby wysłać Jonny’ego na letni obóz baseballowy, ale nie, żeby zapisać mnie na lekcje jazdy figurowej.

Twarz mamy mieniła się gamą czerwieni, a potem skoczyłyśmy sobie do gardeł. Mama krzyczała o budżecie i zobowiązaniach, ja o tym, że ma swoich faworytów i że Matta i Jonny’ego kocha bardziej ode mnie (co oczywiście nie jest prawdą, ale ona też nie miała racji, mówiąc, że nie wiem, co to budżet domowy i zobowiązania). Krzyczałyśmy tak, że zjawił się Jonny, zaciekawiony, co się dzieje.

Później mama przyszła do mojego pokoju. Przeprosiłyśmy się wzajemnie. Powiedziała, że pomyśli o tych lekcjach.

I że uważa, że siatkówka wyglądałby lepiej na podaniu do college’u, i gdybym była dobra, mogłabym załapać się do drużyny uniwersyteckiej.

Nie wspomniała, że nie mam szans na stypendium pływackie, co było miłe z jej strony. Jeśli tak dalej pójdzie, w niczym nie będę naprawdę dobra.

Co gorsza, obecnie nie lubię żadnej z moich dwóch najlepszych przyjaciółek.

Do tego mam jutro test z matematyki i nie mogę się nawet oszukiwać, że cokolwiek do niego powtórzyłam.

Chciałabym już być na studiach. Nie wiem, jak przeżyję najbliższe dwa tygodnie, a co dopiero jeszcze dwa lata szkoły średniej.

13 maja

Piątek, trzynastego. Właściwie nie było tak źle.

Test z matmy wcale nie okazał się taki straszny. Mama powiedziała, że jeśli bardzo mi zależy, mogę chodzić na jazdę figurową w lipcu. W sierpniu jadę i tak do taty. A potem, jeśli będę chciała kontynuować, zobaczymy.

Megan jadła lunch z przyjaciółmi z kościoła (nie lubię ich), a Sammi z aktualnym chłopakiem, więc przysiadłam się do drużyny pływackiej, co okazało się dużo przyjemniejsze niż wysłuchiwanie, jak Megan i Sammi kłócą się o Pana Boga. Dan, który w przyszłym roku będzie kapitanem, powiedział, że mam dobry ruch w kraulu i że widzi mnie w drużynie.

Poza tym lubię Petera (powiedział, że Jonny i ja mamy się do niego zwracać po imieniu: doktorem Elliottem jest w gabinecie). Niektórzy z facetów, z którymi mama się umawiała, za bardzo przesadzali, ale Peter wydaje się w porządku.

Choć przy mamie zapomniał języka w gębie i zacinał się, kiedy z nią rozmawiał, a w pewnej chwili potknął się i myślałam, że upadnie. Ale sam się z siebie śmiał i zapewnił, że przy stole operacyjnym nie jest taki niezdarny.

Pytał, czy już słyszeliśmy o asteroidzie i Księżycu. Mamie coś świtało, jeszcze z czasów, gdy astronomowie po raz pierwszy ogłosili, że to się wydarzy. Chodzi o to, że jakaś tam asteroida ma uderzyć w Księżyc. Jadąc po mamę, Peter słyszał w radio, że zderzenie będzie widoczne w przyszłym tygodniu, w nocy. Zapytałam mamę, czy możemy wyjąć teleskop Matta. Powiedziałam że musimy go zapytać, ale na pewno się zgodzi.

Kiedy wyszli, nawet nie kłóciliśmy się z Jonnym o komputer. Najpierw ja chciałam oglądać coś w telewizji, od 8 do 9, a potem on, od 9 do 10, więc sprawa rozwiązała się sama.

Na forum fanów ciągle wrze dyskusja, czy Brandonowi są potrzebne dwa skoki poczwórne, żeby zdobyć złoto, czy wystarczy jeden.

Byłoby super, gdyby Brandon zdobył złoty medal. Na pewno mielibyśmy wtedy paradę w mieście i w ogóle.

Już jedenasta, a mamy jeszcze nie ma. Pewnie podziwiają z Peterem Księżyc.

15 maja

Przez cały weekend ślęczałam nad wypracowaniem z angielskiego.

Rano dzwonił tata.

Matt powiedział, że możemy użyć jego teleskopu. Za kilka tygodni wraca do domu i zaklina się, że nauczy mnie prowadzić.

Jonny’ego wybrano najlepszym graczem tygodnia w jego szkole.

16 maja

Ni z tego, ni z owego, ten Księżyc stał się najgorętszym tematem tygodnia. Albo to, albo nauczycielom znudziło się prowadzenie lekcji tak samo, jak nam ich słuchanie.

Wszystko byłoby jasne, gdybym miała astronomię. Ale na francuskim? Madame O’Brien kazała nam przez całą lekcję rozmawiać o la lune. Na piątek mamy napisać wypracowanie o tym, jak w środę obserwowaliśmy, jak asteroida uderza w Księżyc.

Sammi mówi, że ilekroć jest tyle zamieszania z powodu zaćmienia Słońca czy deszczu meteorytów, zaczyna padać.

Nie tylko Madame O’Brien oszalała na punkcie asteroidy. Dzisiaj na angielskim rozmawialiśmy o etymologii słów księżyc i miesiąc. Eddie zażartował, że miesiączkuje, a pan Clifford nawet się nie rozgniewał, tak bardzo był podekscytowany tematem. Cały czas opowiadał o slangu i dialektach, o metaforach związanych z księżycem. I zadał nam kolejne wypracowanie. Mamy napisać esej na dowolny temat, pod warunkiem, że będzie miał coś wspólnego z Księżycem. Oczywiście, na piątek.

Pani Hammish od historii też chyba uważa, że Księżyc to temat historyczny, bo dzisiaj przez całą lekcję rozmawialiśmy o tym, jaką wagę ludzie przywiązywali do zaćmień Księżyca i komet. W sumie było nawet ciekawie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że patrzę na ten sam Księżyc, który widzieli Szekspir, Maria Antonina, Jerzy Waszyngton i Kleopatra. Że już nie wspomnę o milionach ludzi, o których w życiu nie słyszałam. Tylu homo sapiens i neandertalczyków patrzyło na ten sam Księżyc. Pojawiał się i znikał także na ich niebie.

Oczywiście pani Hammish nie wystarczyło, że tak nas zainspirowała. Mamy dodatkową pracę domową. Do wyboru: esej o astronomii przeszłości i jej wpływie na dane wydarzenie historyczne (na przykład, ktoś zobaczył kometę i panikował albo miał wizję przyszłości) albo artykuł o wydarzeniach środowych. Oczywiście, na piątek.

Nie rozumiem nauczycieli. Można by pomyśleć, że ze sobą rozmawiają, więc przynajmniej jeden z nich zorientuje się, że nie w porządku jest zadawać tyle rzeczy na piątek. Zastanawiam się, czy ich nie wykiwać – napisać esej z historii i przetłumaczyć go na francuski (co mogłoby się udać, gdyby mój francuski był lepszy). Niestety, innego wyjścia nie ma i będę musiała napisać trzy wypracowania, w tym jedno po francusku, i wszystkie na piątek.

Do tego czasu zdążę znienawidzić Księżyc.

Ta sprawa z Księżycem ma się wydarzyć w środę, koło 21.30. Mama zainteresowała się na tyle, że dzisiaj oglądaliśmy wiadomości. Mówili, że asteroidy często wpadają na Księżyc – stąd obecność kraterów na jego powierzchni, ale ten jest olbrzymi i jeśli nie będzie chmur, da się zobaczyć, jakie wyrządzi szkody. Może niekoniecznie gołym okiem, ale przez teleskop na pewno.

W ustach prezenterów brzmiało to dość dramatycznie, ale moim zdaniem wszystko i tak nie jest warte trzech wypracowań na piątek.

Mama oglądała też wiadomości lokalne, czego nie robi prawie nigdy, bo mówi, że zawsze ma po nich doła. Okazuje się, że prognozy pogody są dobre. Temperatura koło 15 stopni, czyste, bezchmurne niebo. Mówili, że w Nowym Jorku ludzie organizują imprezy i pikniki w Central Parku i na dachach wieżowców. Zapytałam mamę, czy my też możemy urządzić sobie piknik, ale powiedziała, że nie, choć nasi sąsiedzi też będą pewnie oglądać niebo i zrobi się nam impreza uliczna.

Nie wiem, czy to naprawdę będzie takie ciekawe, ale w moim nudnym życiu wydarzy się przynajmniej coś innego niż zwykle.

17 maja

Dostałam 82 na teście z matmy. W przynajmniej czterech przykładach zrobiłam głupie błędy.

Wiem na pewno, że mama Sammi od lat nie interesowała się jej wynikami testów, a mama Megan o wiele bardziej martwi się tym, z kim Megan się zadaje, niż tym, jakie zbiera stopnie.

Za to moja mama pracuje w domu i ma mnóstwo czasu, by o wszystko wypytać i zażądać, bym pokazała jej klasówkę.

Nie kłóciłyśmy się za bardzo (jakby nie było, zaliczyłam), ale mama walnęła mi jedną ze swoich słynnych przemów z cyklu Powinnaś Się Bardziej Starać. Wysłuchuję ich co najmniej raz na tydzień; częściej, jeśli ma zły humor.

Mama twierdzi, że skoro jestem taka nieuważna, może powinnam już zabrać się za wszystkie księżycowe wypracowania, zwłaszcza że nie muszą koniecznie być na temat, co się wydarzy jutro. Zaproponowała, żebym napisała o lądowaniu na Księżycu w 1969. Sprawdziłam w Google i okazało się, że mnóstwo ludzi wcale nie przejęło się, że ktoś spacerował po powierzchni srebrnego globu. Wtedy wszyscy oglądali serial Star Trek (w dodatku starą wersję, z kiepskimi efektami specjalnymi). Przywykli, że Kapitan Kirk i pan Spock podróżują po całym wszechświecie, więc normalni ludzie na Księżycu nie wzbudzili w nich zbytniego zainteresowania.

Dziwne. Człowiek po raz pierwszy postawił stopę na Księżycu, a miliony telewidzów wolały po raz setny oglądać stary serial.

Nie za bardzo wiedziałam, jak się do rzeczy zabrać, więc zaczęłam rozmawiać z mamą, że fikcja czasami oddziałuje bardziej niż prawda i że w 1969 roku mnóstwo ludzi odczuwało znużenie i rozczarowanie wojną w Wietnamie i uważali, że Księżyc to ściema.

Na francuski napiszę o jutrzejszym zderzeniu, bo za słabo znam ten język, by męczyć się ze słowami typu ściema i oszustwo. Na angielski napiszę, że fikcja bywa ciekawsza od rzeczywistości, a na historię, jak ludzie w latach sześćdziesiątych sceptycznie odnosili się do rewelacji rządowych.

Powiedziałam mamie, że Sammi twierdzi, że jutro na pewno będzie padać, bo zawsze leje, kiedy dzieje się coś ważnego. Mama parsknęła śmiechem, po czym odparła, że nigdy nie znała równie pesymistycznie nastawionej piętnastolatki.

Kiedy Sammi skończy szesnaście lat, będę u taty. Mam przeczucie, że jeśli urządzi imprezę, zaprosi samych chłopców, więc chyba nic mnie nie ominie.

Koło godziny 22 wydarzyło się coś dziwnego. Pisałam wypracowanie, mama kłóciła się z Jonnym, który nie chciał iść spać, gdy zadzwonił telefon. O tej porze nikt do nas nie dzwoni i wszyscy byliśmy przerażeni. Pierwsza dobiegłam do telefonu. Dzwonił Matt.

– Wszystko w porządku? – zapytałam. Matt nigdy nie dzwoni tak późno, właściwie nigdy też nie dzwoni w środku tygodnia.

– Tak – odparł. – Chciałem was tylko usłyszeć.

Wyjaśniłam mamie, że to Matt. Jonny podniósł słuchawkę w kuchni, mama w sypialni. Powiedzieliśmy mu, co u nas nowego (poskarżyłam się, że muszę napisać trzy prace o Księżycu), on opowiadał, jakie egzaminy mu jeszcze zostały. Potem ustalał z mamą, kiedy ma przyjechać do domu.

Rozmawialiśmy niby jak zawsze, a jednak coś było nie tak. Jonny rozłączył się pierwszy, potem mama, aż miałam Matta sama na linii.

– Na pewno wszystko w porządku? – zapytałam.

Umilkł na chwilę.

– Mam dziwne przeczucie – powiedział. – Chyba chodzi o tę sprawę z Księżycem.

Matt zawsze umiał mi wszystko wytłumaczyć; mama była zajęta pisaniem i Jonnym, tata przesiadywał w pracy (póki mieszkał z nami), więc wcześniej ze wszystkim biegłam do Matta. Nie uważam, że ma wyjątkowe zdolności, ale zawsze znał odpowiedzi na każde moje pytanie.

– Obawiasz się, że coś się wydarzy? – zapytałam. – Przecież to nie tak, że asteroida rąbnie w nas, tylko w Księżyc.

– Wiem, wiem – mruknął. – Ale jutro wieczorem trudno wykluczyć, że nieźle zamiesza. Może dojść do zablokowania linii telefonicznych, ludzie będą w kółko do siebie dzwonili. Czasami panikują bez powodu.

– Naprawdę myślisz, że wybuchnie panika? – zdziwiłam się. – Tu u nas wydaje się, że to przede wszystkim pretekst dla nauczycieli do zadawania nam dodatkowej pracy domowej.

Matt prychnął.

– Do tego nauczyciele nigdy nie potrzebują pretekstu – zapewnił. – W każdym razie, miałem nadzieję, że będziecie dzisiaj wszyscy w domu i zdołam się przywitać.

– Tęsknię za tobą – powiedziałam. – Cieszę się, że wracasz.

– Ja też – mruknął. Zawahał się. – Nadal prowadzisz dziennik?

– No, tak.

– To dobrze. Pamiętaj, żeby opisać jutrzejszy dzień. Za dwadzieścia lat pewnie z przyjemnością przeczytasz ten wpis.

– Tak naprawdę chodzi ci tylko o to, żebym zapisywała twoje dowcipne powiedzonka – prychnęłam. – Żeby twoi liczni biografowie mieli skąd czerpać cytaty.

– To też – przyznał. – Do zobaczenia. Za kilka dni.

Rozłączył się, a ja nie wiedziałam, czy jego telefon poprawił, czy pogorszył mi nastrój. Jeśli Matt się martwił, to ja też.

Ale może Matt martwi się przede wszystkim egzaminami.18 maja

Czasami, kiedy mama zabiera się za pisanie nowej książki, mówi, że nie wie, od czego zacząć, bo ma w głowie bardzo wyraźne zakończenie, a wtedy początek już jej nie interesuje. Teraz czuję to samo, tylko że sama nie wiem, jak się skończy dzisiejsza noc. Od kilku godzin próbujemy dodzwonić się do taty, na komórkę i na telefon stacjonarny, ale cały czas odbieramy zajęty sygnał. Nie wiem, jak długo mama jeszcze chce próbować, nie wiem, czy uda nam się z nim porozmawiać, zanim zaśniemy. Czy w ogóle zaśniemy.

Mam wrażenie, że ranek był milion lat temu. Pamiętam, że widziałam Księżyc na niebie, o wschodzie. Dokładnie – półksiężyc, ale dobrze widoczny. Patrzyłam i myślałam, co się wydarzy, kiedy uderzy w niego asteroida i jakie to będzie ekscytujące.

Ale w autobusie do szkoły właściwie o asteroidzie nie rozmawialiśmy. Sammi fukała, krytykując obostrzenia dotyczące stroju na bal: sukienka nie może być zbyt krótka, wymagane są rękawy, a ona wolałaby kreację, którą dałoby się też założyć na imprezę do klubu.

Megan wsiadła do autobusu z koleżanką z kościoła. Usiadły razem. Może rozmawiały o asteroidzie, chociaż moim zdaniem tylko się modliły. Czasami czytają też Biblię.

W szkole wszystko odbywało się normalnie.

Pamiętam, jak się nudziłam na francuskim.

Po lekcjach zostałam na treningu pływackim, potem przyjechała po mnie mama. Mówiła, że zaprosiła panią Nesbitt na wspólne oglądanie asteroidy, ale pani Nesbitt stwierdziła, że woli zostać u siebie. Wieczorem, w wielkiej chwili, będziemy więc tylko we trójkę – ja, mama i Jonny. W wielkiej chwili – sama użyła takiego określenia.

Powiedziała też, że mam odrobić szybko lekcje, żebyśmy po kolacji mogli już świętować. I tak zrobiłam. Skończyłam dwa wypracowania o Księżycu, odrobiłam zadania z matmy, a potem zjedliśmy kolację i oglądaliśmy CNN do mniej więcej wpół do dziewiątej.

Mówili oczywiście tylko o księżycu. Zaprosili do studia mnóstwo astronomów, widać było, jak wszyscy się cieszą i dziwią.

– Może też zostanę astronomem, kiedy skończę grać dla New York Yankees – stwierdził Jonny.

To samo chodziło mi po głowie (to znaczy, bez grania dla Yankees). Widać było, że astronomowie uwielbiają swoją pracę. Ekscytowali się bardzo, że ta cała asteroida zaraz uderzy w Księżyc. Pokazywali wykresy, animacje komputerowe, w ogóle cieszyli się jak maluchy na Gwiazdkę.

Mama wyciągnęła teleskop Matta, wyszperała także naprawdę porządną lornetkę, która zawieruszyła się gdzieś w zeszłym roku. Z okazji asteroidy upiekła ciasteczka czekoladowe, więc sięgnęłam po serwetki i talerzyki. Postanowiliśmy obserwować Księżyc z ulicy, bo stamtąd jest lepszy widok. Wyniosłyśmy sobie z mamą leżaki, Jonny majstrował przy teleskopie. Nie wiedzieliśmy, ile to będzie trwało ani czy po uderzeniu nastąpi coś ciekawego.

Chyba wszyscy wylegli na ulicę. Niektórzy zostali na tarasach, grillowali, ale większość sąsiadów wyszła przed domy, jak my. Nie widziałam tylko pana Hopkinsa, chociaż światło w jego saloniku mówiło jasno, że ogląda wszystko w telewizji.

Było tak, jakby cała okolica świętowała jednocześnie. Na naszej ulicy domy stoją od siebie na tyle daleko, że nie słyszeliśmy słów, tylko radosne, podekscytowane głosy.

W miarę, jak zbliżała się 21.30, robiło się coraz ciszej. Wszyscy wpatrywaliśmy się w niebo, wyciągaliśmy szyje. Jonny, z okiem przy teleskopie, jako pierwszy krzyknął, że nadlatuje asteroida. Widział ją – a po chwili widzieliśmy już wszyscy; wyglądała jak ogromna spadająca gwiazda, mniejsza niż Księżyc, ale większa niż wszystko, co do tej pory obserwowałam na niebie. Zdawała się płonąć, a gapie zaczęli wiwatować, gdy się pojawiła.

Przez chwilę rozmyślałam o całym mnóstwie ludzi, którzy widzieli kometę Halleya i nie pojmowali, czym jest, ogarniał ich jedynie strach oraz respekt. Przez ułamek sekundy czułam się jak szesnastolatka ze średniowiecza, wpatrzona w niebo, pełna zachwytu dla jego tajemnic. A może dziewczyna z ludu Azteków czy Apaczów. Byłam po prostu każdą szesnastolatką w historii, taką, która nie wie, jaka przyszłość jest jej pisana w gwiazdach.

I wtedy doszło do zderzenia. Wiedzieliśmy, że nastąpi, a jednak przeżyliśmy szok, gdy asteroida walnęła w Księżyc. W nasz Księżyc. W tej chwili chyba wszyscy poczuliśmy, że to nasz Księżyc i że atak na Księżyc to atak na nas.

A może nikt tak tego nie odbierał. Ludzie na ulicy wiwatowali, ale nagle wszyscy umilkli, aż kilka domów dalej najpierw kobieta, a potem mężczyzna zaczęli krzyczeć:

– O Boże!

A inni dopytywali:

– Co? Co? – Jakby ktoś z nas mógł im odpowiedzieć.

Wiem, ci astronomowie, których wcześniej oglądaliśmy na CNN, mogą nam to wszystko wytłumaczyć i zapewne będą to tłumaczyć w CNN dzisiaj, jutro, chyba aż do następnej wielkiej afery. Ja na pewno tego nie wytłumaczę, bo nie do końca wiem, co się stało, a już na pewno nie rozumiem, dlaczego.

Lecz Księżyc już nie był półksiężycem. Przechylił się, nagle ukazał się w trzech czwartych, duży, bardzo duży, jakby wschodził na horyzoncie, chociaż przecież nie wschodził. Wisiał pośrodku nieba, zdecydowanie za duży, za bardzo widoczny. Nawet gołym okiem każdy dostrzegał szczegóły na jego powierzchni, które wcześniej widziałam tylko przez teleskop Matta.

To nie tak, że kawałek Księżyca zniknął, odleciał. To nie tak, że słyszeliśmy huk zderzenia, to nie tak, że asteroida uderzyła w sam środek. Kojarzyło mi to się z grą w kulki, kiedy jedna kulka trąca drugą i ta druga ucieka w bok.

Nadal świecił nasz Księżyc, nadal pozostał kawałem skały na niebie, ale nie był już łagodny, nieszkodliwy. Wisiał pod dziwnym kątem. Był przerażający, więc wyczuwało się narastającą dokoła panikę. Niektórzy biegli do samochodów i odjeżdżali. Inni płakali, modlili się. Ktoś zaintonował hymn amerykański.

– Dzwonię do Matta – stwierdziła mama. – Chodźmy, zobaczymy, co CNN ma do powiedzenia.

– Mamo, czy świat się kończy? – zapytał Jonny i wpakował sobie ciastko do ust.

– Nie – odparła mama. Złożyła swój leżak, zaniosła go przed dom. – Bo mimo wszystko musisz jutro iść do szkoły.

Roześmieliśmy się. O tym samym pomyślałam.

Jonny odstawił talerz z ciastkami, ja włączyłam telewizor. Tylko że nie znalazłam CNN.

– Może się pomyliłam – mruknęła mama. – Może to jednak jest koniec świata.

– Mam poszukać Fox News? – zapytałam.

Mama wzdrygnęła się.

– Nie jest aż tak źle – powiedziała. – Poszukaj jakiejś kablówki, mają własnych astronomów.

Większość stacji kablowych nie działała, ale udało mi się znaleźć naszą lokalną stację, która transmitowała program NBC z Filadelfii. Nawet to było dziwne, bo zazwyczaj odbieramy ich programy z Nowego Jorku.

Mama usiłowała dodzwonić się do Matta na komórkę – bez skutku. Spikerzy z Filadelfii wiedzieli tyle samo co my, choć dodawali jeszcze informacje o aktach grabieży i wybuchach paniki na ulicach.

– Zobacz, jak przedstawia się sytuacja na zewnątrz – poleciła mama.

Wyszłam przed dom. Widziałam blask telewizora w oknie pani Nesbitt. Gdzieś w oddali ktoś się modlił, ale przynajmniej ustały krzyki.

Zmusiłam się, by spojrzeć na Księżyc. Bałam się, że okaże się jeszcze większy, że naprawdę spadnie, że mknie na spotkanie Ziemi, by nas zmiażdżyć. Ale nie, nie był większy. Nadal jednak wisiał pod dziwnym kątem, nadal zdecydowanie za duży. I za pełny.

– Komórka mi padła – krzyknął ktoś kilka domów dalej. W jego głosie usłyszałam to samo przerażenie, które poczuliśmy, gdy nie było CNN. Koniec świata.

– Sprawdź komórkę – poradziłam mamie, kiedy wróciłam do domu. Jej też nie działała.

– Czyli wysiadły komórki w tej części kraju – stwierdziła.

– U Matta na pewno wszystko w porządku – powiedziałam. – Spróbuję sprawdzić pocztę elektroniczną, może do nas napisał.

Weszłam do sieci, czy raczej chciałam, bo Internet też nie działał.

– Nic mu nie jest – orzekła mama, kiedy do niej wróciłam. – Nie ma powodów, by sądzić inaczej. Księżyc jest tam, gdzie jego miejsce. Matt zatelefonuje, kiedy tylko zdoła.

I to była jedyna prawdziwa rzecz tego wieczora. Bo mniej więcej dziesięć minut później usłyszałam telefon. Matt.

– Nie mogę długo gadać – zastrzegł. – Dzwonię z budki, czeka kolejka chętnych. Chciałem się tylko upewnić, że u was wszystko w porządku i zapewnić, że nic mi nie jest.

– Gdzie jesteś? – zapytała mama.

– W mieście – odparł. – Kiedy zorientowaliśmy się, że nasze komórki nie działają, przyjechaliśmy do miasta, żeby zadzwonić. Pogadamy jutro, kiedy wszystko się uspokoi.

– Uważaj na siebie – poprosiła mama. Obiecał, że będzie uważał.

Chyba mniej więcej wtedy Jonny zapytał, czy możemy zadzwonić do taty. Mama zaczęła próbować, ale linie telefoniczne oszalały. Prosiłam, żeby zadzwoniła do babci w Las Vegas, lecz do niej też nie mogliśmy się dodzwonić.

Usiedliśmy przed telewizorem, bo postanowiliśmy zobaczyć, co się dzieje na świecie. Najzabawniejsze, że obie z mamą poderwałyśmy się w tej samej chwili, by iść do kuchni po ciasteczka. Ubiegłam ją i przyniosłam cały półmisek. Wzięliśmy się do chrupania. Mama zjadała jedno ciastko, przez chwilę siedziała spokojnie, a potem szła dzwonić do taty i babci. Jonny, który jak nikt umie ograniczyć ilość zjadanych słodyczy, tym razem wciągał bez przerwy. Ja pochłonęłabym całą czekoladę, jaką znalazłam w domu.

Chwilami z telewizora znikał obraz, stacje kablowe nadal znajdowały się poza zasięgiem. W końcu Jonny wpadł na genialny pomysł i przyniósł radio. Nie udało nam się złapać stacji z Nowego Jorku, ale świetnie słyszeliśmy Filadelfię.

Początkowo wiedzieli tyle samo, co my. Że doszło do zderzenia, tak jak zapowiadano.

Tyle że nastąpił błąd w obliczeniach.

Zanim jednak kolejny astronom wszedł na antenę i wyjaśnił, co poszło nie tak, zapowiedzieli serwis informacyjny. Najpierw w radiu, potem udało nam się również złapać wiadomości w telewizji, więc wyłączyliśmy radioodbiornik.

Prezenter rozmawiał z kimś przez telefon, bo nagle pobladł i zapytał:

– Jesteś pewien? Czy to potwierdzone?

Przez chwilę milczał, słuchając głosu w telefonie, a potem spojrzał prosto w kamerę.

Mama złapała nas za ręce.

– Wszystko będzie dobrze – zapewniła. – Przetrwamy, cokolwiek to jest.

Prezenter odchrząknął, jakby kilka sekund zwłoki miało zmienić treść komunikatu.

– Docierają do nas informacje o potężnych falach tsunami – powiedział. – Jak wiadomo, Księżyc reguluje siłę pływów. A Księżyc… No cóż, to, co nastąpiło dzisiaj, o dwudziestej pierwszej trzydzieści siedem – cóż, właściwie nie do końca wiemy, co się stało, ale wiemy, że miało to wpływ na pływy. Tak, tak, rozumiem. Przypływy są o wiele potężniejsze niż zazwyczaj, otrzymujemy stosowne informacje od ludzi, którzy jeszcze niedawno siedzieli w samolocie. Na wschodnim wybrzeżu dochodzi do ogromnych powodzi. Brakuje nam wciąż ostatecznego potwierdzenia, mamy nadal tylko wstępne dane. Czasami okazuje się, że rzeczywistość nie jest tak straszna, jak się przedstawia na pierwszy rzut oka. Proszę nie przełączać kanału.

Zaczęłam się zastanawiać, kogo znam mieszkającego na wschodnim wybrzeżu. Matt w Ithaca, tata w Springfield, obaj daleko od wybrzeża.

– Nowy Jork – mówiła mama. – Boston. – Jej wydawcy mieszkali w tych miastach, jeździła tam w interesach.

– Na pewno wszystko w porządku – powiedziałam. – Jutro napiszesz maile i okaże się, że nic im nie jest.

– Otrzymujemy potwierdzenia – oznajmił spiker. – Potwierdzono fale powodziowe w Nowym Jorku. Doszło do awarii elektryczności, więc mamy tylko częściowe dane. Powodzie przybierają na sile. Według Associated Press Statuę Wolności zmyło na pełne morze.

Mama zaczęła płakać. Jonny gapił się w telewizor, jakby nadawano program w obcym języku.

Wstałam, zadzwoniłam do taty i do babci, ale ciągle słyszałam tylko zajęty sygnał.

– Nadeszły niepotwierdzone informacje o zalaniu przylądka Cod – oznajmił spiker. – Ale, podkreślam, są to informacje niepotwierdzone. Według Associated Press przylądek Cod… – Urwał, przełknął ślinę, mówił dalej. – Przylądek Cod został całkowicie zalany. To samo można powiedzieć o wyspach u wybrzeży Karoliny Północnej oraz Południowej. Zniknęły z powierzchni ziemi. – Urwał, słuchał przez chwilę. – Dobrze. Spływają też informacje z Miami. Wielkie zniszczenia, mnóstwo ofiar śmiertelnych.

– Nie wiemy, co jest prawdą – zauważyła mama. – Może przesadzają. Jutro okaże się, że wiele z dzisiejszych doniesień to tylko zwykłe kaczki dziennikarskie. A jeśli nawet doszło do jakiejś katastrofy, na pewno okaże się o wiele mniej poważna, niż teraz mówią. Właściwie powinniśmy wyłączyć telewizor i w ogóle tego nie słuchać. Może niepotrzebnie się straszymy.

Ale nie wyłączyła telewizora.

– Nie sposób ustalić liczby ofiar – ciągnął spiker. – Nie działają satelity komunikacyjne, nie działają linie telefoniczne. Czekamy, aż astronom z Drexel przyjdzie do nas do studia. Wyjaśni nam, co jego zdaniem się aktualnie dzieje. Ale, jak mogą sobie państwo wyobrazić, astronomowie są teraz rozrywani. No dobrze. Wydaje się, że udało nam się uzyskać połączenie z siecią ogólnokrajową, więc przechodzimy do studia krajowego.

I nagle na naszych ekranach pojawił się spiker NBC, spokojny, opanowany oraz żywy.

– Lada chwila spodziewamy się komunikatu z Białego Domu – mówił. – Docierają do nas wiadomości o ogromnych zniszczeniach w miastach na wschodnim wybrzeżu. Nadajemy z Waszyngtonu. Od godziny nie jesteśmy w stanie połączyć się z naszą siedzibą w Nowym Jorku. Przekazujemy państwu najświeższe informacje, potwierdzone w dwóch źródłach.

Czułam się trochę tak, jakbym słuchała przekazywanej przez radio listy szkół, do których nie można dotrzeć ze względu na opady śniegu. Tylko że tym razem nie chodziło o lokalne szkoły, ale o całe miasta. A problemem nie był śnieg.

– Zanotowano ogromne straty oraz zniszczenia w Nowym Jorku – ciągnął spiker. – Staten Island, także wschodnia część Long Island znajdują się pod wodą. Przylądek Cod, Nantucket i Martha’s Vineyard zniknęły z powierzchni ziemi. Providence w Rohde Island – właściwie większa część stanu Rhode Island – pozostaje niewidoczna. Nie ma już wysp u wybrzeży obu Karolin, Północnej i Południowej. Miami i Fort Lauderdale zmagają się z żywiołem. Spływają do nas informacje o powodziach w New Haven i Atlantic City. Mówi się o setkach tysięcy ofiar na wschodnim wybrzeżu. Oczywiście, to zdecydowanie za wcześnie, by określić, czy dane nie zostały zawyżone, choć wszyscy wyrażamy nadzieję, że tak właśnie jest.

Potem, nie wiadomo skąd, na ekranie pojawił się prezydent. Mama nie znosi go, tak samo jak stacji Fox News, ale siedziała jak zahipnotyzowana.

– Zwracam się do was z mojego rancza w Teksasie – zaczął prezydent. – Stany Zjednoczone dotknęła największa tragedia w historii. Ale jesteśmy wielkim narodem, pokładamy wiarę w Bogu, wyciągamy pomocną dłoń do wszystkich potrzebujących.

– Kretyn – mruknęła mama. Zabrzmiało to tak normalnie, że się roześmieliśmy.

Wstałam i znowu usiłowałam się dodzwonić – bezskutecznie. Kiedy wróciłam, mama już wyłączyła telewizor.

– Nic nam nie grozi – stwierdziła. – Mieszkamy w głębi lądu. Zostawię włączone radio, więc dowiemy się, jeśli zajdzie potrzeba ewakuacji. Ale nie sądzę. Tak więc Jonny, musisz jutro iść do szkoły.

Tym razem nikt się nie roześmiał.

Pożegnałam się, poszłam do siebie. Włączyłam małe radyjko. Cały czas słuchałam wiadomości. Woda przestała atakować wschodnie wybrzeże, teraz fale Pacyfiku zalewały San Francisco. Istnieją obawy co do losu San Diego oraz Los Angeles. Brak potwierdzonych doniesień, że Hawaje oraz część Alaski zostały całkowicie zalane.

Spojrzałam w kierunku okna, za którym świecił Księżyc. Lecz za bardzo się bałam, żeby wyjrzeć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: