Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oczami radzieckiej zabawki - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
8 października 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Oczami radzieckiej zabawki - ebook

Oczami radzieckiej zabawki to barwna opowieść o rosyjskiej alternatywnej scenie muzycznej od początków punk rocka i nowej fali, aż po najnowsze produkcje z pogranicza hip-hopu, electro i innych stylów muzycznych. Z tekstów piosenek i ludzkich życiorysów, opisanych na tle społeczno-politycznej zawieruchy, wyłania się obraz współczesnej Rosji widzianej oczami pokolenia urodzonego w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Autor opowiada o bohaterach radzieckiej i rosyjskiej offowej sceny muzycznej, notując na marginesie własne wspomnienia jako uczestnik i naoczny świadek wielu opisanych wydarzeń.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7536-475-0
Rozmiar pliku: 14 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Lata osiemdziesiąte XX wieku – sam początek. Pierwsza podróż wagonem plackartą (kuszetką bez przedziałów) do dziadka i babci w miejscowości Kropotkin, z przesiadką w Kijowie. Ekstremalnie mieszane odczucia, z nerwów temperatura 39,5 od jazgotu odkurzacza w korytarzu. Metaliczno­-synkopowe ukołysanie, wielkie oko lampy z szarego plastiku, brązowy półmrok z przeciągłym buczeniem jarzeniówki. Gumy, smary, rdza, mozaiki i witraże w zajezdni (depo), stukanie młotków, gdy zmieniają koła na szersze. Dworce­-pałace z kryształowymi żyrandolami i wielkimi rzeźbami, jazgoczące elektroniczne dźwięki z megafonów. Strach przed grubą prowadnicą (szefową wagonu) o złotych zębach i w czapce i przed rdzawymi szumiącymi kiblami „na narciarza” (z dziurą w ziemi) przeradza się w fascynację, gdy leżysz na półce kołyszącego miarowo stalowo­-drewnianego potwora, który jedzie przez niekończący się las. Jeszcze jedna gałka pod sufitem i gra Radio Majak. Dzwony i dzwonki, smyczkowe tła, natchnione głosy spikerów, postawione, wytrenowane głosy dzieci. To audycja Mała pionierska zorza z całą kolekcją przebojów wykonanych z akompaniamentem dziecięcej orkiestry symfonicznej. „Przyjaźnić się mocno i do końca, / Znać cenę wielkiej przyjaźni / Uczą w szkole, uczą w szkole, uczą w szkole”. Miks melancholijnej śpiewności i ciężkiej stali. Wszystkie elementy w wagonie układają się w dziwne stalowe twarze, czworokątne, trapezowe albo kwadratowe, z wielkimi okrągłymi oczami. Oczami radzieckiej zabawki. To było moje intro z punktu widzenia trzylatka. „Latająca huśtawka leci ponad chmury. / Tylko niebo i wiatr. / Tylko radość przed nami . Jeszcze jesteśmy dziećmi” (piosenka z filmu Przygody Elektronika).

Czeburaszka, Krokodyl Giena, Starucha Szapoklak i inne postacie z bajek Eduarda Uspienskiego. Wilk z Zającem, Kot Leopold. Wokół nich automaty z wodą sodową, z otworem na jedną kopiejkę i kubkiem stanowiącym mienie publiczne. Wesołe miasteczka z diabelskim młynem i gabinetem śmiechu. Stadiony, cysterny z kwasem, trolejbusy, pancerne ciężarówki. Sklepy Gastronomy z kwitkiem do kasy, przerwy obiadowe. Metro, schody w przepaść, lampy – białe patyki, pięć kopiejek, bramki z zatrzaskującymi się łapami. Elementy codzienności radzieckiej lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w bajkach i kreskówkach. Już nie groźne, tylko śmieszne i groteskowe jak muzyka z Nu, pogodi! Tajemniczy klimat seansów oglądania starych diapozytywów na rozgrzanym projektorze. Bajki, filmy popularnonaukowe, biografie sławnych ludzi. Mój ulubiony film nazywał się 20 lat pod łóżkiem. Były też adaptacje literatury dziecięcej z całego świata, w tym bardzo dużo Astrid Lindgren i nawet przełożona na rosyjski Akademia Pana Kleksa. Wszystkie dzieci radzieckie wychowały się na diapozytywach, tak samo jak na kultowej płycie, bajce muzycznej Muzykanci z Bremy. Przygody psa, kota, osła i koguta są oprawione bigbitem i twistem, a główną rolę odtwarza Muslim Magomajew – radziecki Frank Sinatra, pochodzący z azerbejdżańskiego Baku. Jeszcze filmy muzyczne na podstawie Mary Poppins, Sherlocka Holmesa, Trzech muszkieterów. Kult aktora Michaiła Bojarskiego, w kapeluszu, z szarmanckim wąsem, zawsze ubranego w czerń. W czasie wolnym od telewizora dziecięce zabawy w altankach biesiadkach, pełnych plotkujących babuszek, rajdy wielkimi samochodzikami na pedały wokół piaskownic pod drewnianymi, czerwonymi muchomorami w kropki. Romantyczne wieczorne spacery po niekończących się wertepach. „Słyszę głos z Przepięknej Dali, / Woła mnie w cudowne kraje. / Słyszę głos, który pyta mnie surowo, / Co zrobiłem dziś dla mego jutra? / Obiecuję, że będę lepszy i czystszy / I nie porzucę przyjaciela w nieszczęściu. / Słyszę głos i jak najszybciej pędzę / Po drodze, na której nie zostawię śladów. / O, Przepiękna Dali, / Nie bądź dla mnie taka okrutna. / Od czystego źródła do Przepięknej Dali, / Do Przepięknej Dali rozpoczynam lot”. Tytułowa piosenka z kultowego filmu science fiction dla dzieci Goście z przyszłości (na podstawie opowiadania Kira Bułyczowa) grała w sercu całego pokolenia. W Alisie Sielezniowej, tajemniczej przybyszce z przyszłości, i w jej nieziemskich niebieskich oczach byli zakochani wszyscy chłopcy z podstawówki.

Z tęsknoty za dzieciństwem wyłania się fragment rzeczywistości radziec­kiej. Jest on subiektywny i w stu procentach prawdziwy. Tak samo jak inne równoległe rzeczywistości ZSRR lat osiemdziesiątych, brutalne i pełne beznadziei. Geriatryczni generalni sekretarze, pijący menele, „niewygodni” pacjenci szpitali­ psychuszek i więźniowie w zonie, generałowie i zwykli chłopcy z poboru, inwalidzi afgańskiej masakry. Głośny film Aleksieja Bałabanowa Ładunek 200 pokazuje między innymi ludzkie szczątki wracające seriami z Afganistanu (to one są tytułowym ładunkiem) i funkcjonariusza, przy którym Hannibal Lecter z Milczenia owiec jest wzorem łagodności. Gwałty i morderstwa w samogonowej mgle są finałem abstrakcyjnych rozważań o duszy, a wszystko to dzieje się w drewnianej chatce, w nocnym lesie. Nagromadzenie horroru w filmie miało być odtrutką na bezrefleksyjną nostalgię za ZSRR i wywołało przed pięcioma laty dyskusję, który obraz początku lat osiemdziesiątych jest prawdziwy, a który nie. A prawdziwe są wszystkie. Nikomu po prostu nie udaje się pozbierać wszystkiego do kupy. Nie sposób pojąć tych kontrastów. Dlatego właśnie najwięcej o Rosji można się dowiedzieć z tekstów piosenek.

My jesteśmy ziarna grochu wyhodowane w gorzkiej glebie. / Wrzucono nas tu razem, można częstować się i jeść. / Ale, drogie dzieci, wiedzcie o tym, że / Hoduje się nas i suszy nie tylko po to, by zjeść. / Zrobili z nas twardą zmianę, którą można rzucić w ścianę. / Gotowali długo w zupie, zjedli nas – jesteśmy trupy. / Kto powiedział, że walenie głową w ścianę nie ma sensu? / Łup! Wylazły oczy z orbit! Łby się robią jak z kamienia! / Tak powstaną z ziaren kule, z kul powstaną odważniki. / Rozbijemy wszystkie ściany tym zestawem perkusyjnym (NAUTILUS POMPILIUS).

Abchazja – kilka kadrów z zaginionego raju, na dziesięć lat przed apokalipsą bombardowań i czystek etnicznych. Morze Czarne, miasteczko Picunda, aleja Cyprysowa i stołówka, gdzie Abchazi i Gruzini siedzieli jeszcze razem przy winie i improwizowali, śpiewając na parę głosów. Leniwe psy, zmieszane z szakalami, arbuzy, czerwone robale czurczcheły i placki chaczapuri. Grecka świątynia i puszcza sosnowa z okresu trzeciorzędu, a każda sosna o wysokości kilkunastopiętrowego bloku. Abchazja ma też własnego yeti, zwanego Ałmastym, a wszystkie rzeczowniki po abchasku zaczynają się na literę „a”. Na dzikiej plaży płot z żelaznych prętów, non stop wyginanych w celu przedostania się na teren kurortu. Po drugiej stronie płotu tonące w morzu sosen bloki, a wśród nich kina pod gołym niebem, obsypane przeżutymi pestkami słonecznika przez siedzących na drzewach małych opalonych łobuzów – darmowych widzów. Na ekranie indyjskie musicale z lat pięćdziesiątych, z amantem Radżem Kapurem w roli głównej. W sali koncertowej koncerty symfoniczne i występy ludowe zespołów z całego Kaukazu. I wreszcie moje ulubione miejsce – salon gier. Radzieckie flippery i gry, na przykład Safari lub Morski bój, z grafiką wzorowaną na ośmiobitowych grach Atari i Commodore. Na końcu promenady tancpłoszczadka, czyli dansing. Zespół panów z plerezkami gra estradowe hity obecnego lata na zawieszonych na szyjach keyboardach i elektronicznej sześciokątnej perkusji. Przeboje takie jak ten: „Jabłka na śniegu / Różowe na białym. / Co mogę z nimi zrobić. / Z jabłkami na śniegu. / Jabłka na śniegu. / Widzisz, jak zamarzają. / Ogrzej je swymi łzami. / Ja już nie zdołam, nie”. Stojąc za płotem, można pooglądać sobie umalowane paniusie z torebkami, podrygujące z pijanymi wąsatymi dziadami, a potem wrócić do dzikiej części Picundy, w której grube łaciate świnie wyżerają śmieci z koszów i wywracają je z hukiem na jezdnię.

I powrót do północnej strefy geograficznej. Malinowo­-fioletowa zorza, poprzewracane brzózki bez gałęzi. Niebieski betonowy mur, benzynowe kałuże, garaże po horyzont. Kwadratowe pismo na cysternach: litery, cyfry, skróty. „Polonez”, pociąg Moskwa–Warszawa, kuszetka z umywalką w przedziale, pomalowaną na kolor ciemnej boazerii. Wszystkie przedziały wypchane po sufit telewizorami firmy Rubin i samochodzikami na pedały. „Nie wieziecie państwo żadnego telewizora? Jak to, dlaczego?” – wąsaty sąsiad z przedziału obok jest wyraźnie zdziwiony. Rubin był generatorem fioletowo­-zielonkawych zórz. Kropek, kresek i esów­-floresów w różnorakich konfiguracjach. Elektroindustrialne, zdeformowane zwierciadełko późnego ZSRR. Ja za to wiozę do Warszawy swój pierwszy prawdziwy syntezator z moskiewskiego uniwiermagu Świat Dziecka – zaczarowane skrzeczące pudełko z trzema kwadratowymi przyciskami i jednym potencjometrem. Z takim syntezatorem i telewizorem można było zrobić inscenizację którejś ze straszyłek lub podkład do wierszyków katastroficznych. „Dzieci w piwnicy bawiły się w gestapo. / Bestialsko zarżnięty hydraulik Potapow”. „Mały chłopczyk bawił się w wykopie, / Z tyłu podjechała wielka betoniara. / Nie było słychać żadnego jęku, / Tylko biała panamka wystaje z cementu”. „Daj cukierka – prosiła dziewczynka tatę. / Tata powiedział – włóż paluszek do kontaktu. / Szybko zwęgliły się cieniutkie kości, / Długo się śmiali z żartu goście”. Rymowane straszyłki, opowiadane przez dzieci na dobranoc, były horrorem­-folklorem obozów pionierskich. Podobnie jak bajki o czerwonym sztandarze, który wysysał krew z kolejnych dyrektorów obozu, o trumnie na kółkach, „która znalazła już adres twojego domu”, albo o czarnej ręce wlatującej przez okno i duszącej ludzi.

Przeboje estrady radzieckiej w głośniczkach w pociągu. Italo disco, a wcześniej włoska estrada z San Remo. Toto Cutugno i Adriano Celentano. Joe Dassin i Demis Roussos. Ich piosenki było słychać w barach i restauracjach zamiast anglosaskiego popu i rocka. Grały też zespoły profesjonalne WIA (Wokalno­-Instrumentalne Ansamble, z pozwoleniem na granie), później oficjalnie pojawił się rock symfoniczny i rock­-opera. Składanki były kompilowane na szpulowcach, na taśmach zwanych bobinami. Film Ładunek 200 pokazuje jedną z takich dyskotek – w opuszczonej cerkwi przeznaczonej na magazyn. Zazwyczaj dyskoteki odbywały się na obozach pionierskich i w regionalnych domach kultury. Dyskdżokej miał opracowaną technikę puszczania z dwóch szpulowców, bez miksera. To właśnie na bobinowym składaku u siostry ciotecznej po raz pierwszy usłyszałem elektroniczny przebój grupy FORUM Biała noc, który brzmiał dla mnie jak KOMBI. FORUM miało progresywne brzmienie i fryzury w stylu new romantic, choć było częścią estrady oficjalnej. Na Festiwalu Piesnia i w Jurmale, kurorcie łotewskim, królowali: nieśmiertelna domina Ałła Pugaczowa, gejowaty Walerij Leontiew z fryzurą afro, perwersyjny wąsacz Igor Nikołajew oraz młody przystojniaczek Igor Skliar. Kompozytorem estradowym numer jeden był Łotysz Raimond Pauls. Teksty profesjonalnych autorów były pełne metafor przyrodniczych i słodko­-gorzkiego, pseudoegzystencjalnego kiczu. Jesień jak dusza, miłość jak róża, opadające liście jak rozstanie, życie jak przelotny wiatr i tak dalej. Zdarzały się też ironiczne teksty obyczajowe: „Nie martw się, ciociu, / wujek jest w pracy, a nie z jakąś panią w kinie” albo takie jak ten: „Wot bilet na balet, / na tramwaj bileta niet”. Brzmienia były przaśne, lecz nie zawsze. Bujający funk, grany na brutalnych basach radzieckich syntezatorów, pomieszany z ludową nutą króluje dziś na nowo w dyskotekach retro. Najbardziej jednak zwracały uwagę elementy wizualne – migoczące podświetlane schody, dym po pas, ekstremalnie tapirowane fryzury i specyficzne efekty specjalne w teledyskach. Jeden z odcinków Nu, pogodi! bardzo śmiesznie ukazuje radziecki estradowy glamour. Ponury Hipopotam oświetleniowiec przesuwa wajchę i włącza schody elektryczne, Wilk wdmuchuje do studia dym z biełomora, a chowający się przed nim Zając nakłada perukę w lokach i śpiewa z playbacku, udając Ałłę.

Fudżijama śpi wśród szkarłatnych chmur. / Nad ziemią promień słońca zgasł. / Wśród ciszy dźwięki Mu od krów, / To pastuch wyprowadził je na stok. / W głębi duszy jest awangardzistą, / Tańczy sobie agrotwista, / A księżyc jak głupia ryba gapi się w pole, / A Matka Ziemia woła poprzez noc, / Słyszysz, kochanie, wołają nas! Bonzai! / Słyszysz, kochanie – nazywamy się Bonzai! (AUKCJON).

Рок, czyli rock. To słowo coraz częściej pojawia się w prasie. Najpierw tylko w pamfletach, lecz czasy nieubłaganie się zmieniają. Osiemdziesiąty piąty, szósty, początki pierestrojki. Firma Melodia rozpoczyna reedycje zachodnich płyt rockowych. W społeczeństwie poruszenie – co to za jakaś nowa fala, heavy metal, breakdance…? Wbrew pozorom radziecka kontrkultura ma bardzo bogatą historię. Jeszcze pod koniec lat pięćdziesiątych pojawili się, tępieni przez brygady komsomolskie, stiladzy. Bikiniarze, którzy jako pierwsi w Związku Radzieckim chcieli wyglądać i żyć kolorowo. Jazz i twist były względnie tolerowane, a ten ostatni przeżył w latach sześćdziesiątych niespotykany boom. Bigbit brzmiał w ścieżkach dźwiękowych kreskówek dla dzieci, a patetyczny rock hipisowski tkwił w ukryciu. W latach osiemdziesiątych historia radzieckiej muzyki rockowej nabrała rozpędu. W mieszkaniach odbywały się nielegalne akustyczne koncerty – kwartirniki. W Leningradzkim Rock Klubie „amatorskie” zespoły mogły grać i występować, co prawda, pod bacznym okiem organów. Powstawały rockowe ziny – samizdaty, takie jak „Rio”, „Roxy” i „Urlajt”. Początki punka i nowej fali w Leningradzie to uliczne skandale i wygłupy urządzane przez grupę świrów, słuchających BLACK SABBATH i nazywających siebie beatnikami. Inscenizowali oni zrzucanie manekinów z wiaduktów, malowali się jak stare baby lub łazili po zaśnieżonym osiedlu na golasa, prowokując zdezorientowanych i ogłupiałych milicjantów. W tym środowisku powstał pierwszy zespół punkowy AU, a później KINO – najważniejszy zespół rosyjskiego rocka. Tymczasem w Moskwie działały awangardowe ZWUKI MU ze znanym dziś aktorem Piotrem Mamonowem, a konceptualiści z DK (skrót od Dziewczęcy Kał), eksperymentujący z industrialnymi szumami i nawet operą, nagrali około pięćdziesięciu albumów. Każdy miał w Rosji mniejsze lub większe problemy z powodu uprawiania undergroundowej sztuki. Niektórzy, wzywani przez KGB na dywanik, dostawali takie druki do podpisu: „Zobowiązuję się nigdy nie wymyślać i nie wykonywać swoich utworów, a także przeciwdziałać rozprzestrzenianiu uprzednio wymyślonych”. Nową kulturę beton tępił najsilniej w regionach. Klaustrofobiczne, depresyjne motywy w muzyce wielu kapel, poprzetykane akordami akustycznych gitar, schizofreniczne generatory i quasi­-więzienne ballady – to nie wzięło się znikąd. Radziecka kontrkultura była bogata w brutalne doświadczenia z psychuszki i zony. Dla porównania weterani undergroundu PRL, z całym szacunkiem, ryzykowali nieporównywalnie mniej. Nikogo w Polsce lat osiemdziesiątych nie osadzano za twórczość w psychiatryku i nie faszerowano chemią tak jak Jegora Letowa z syberyjskiej punkowej GRAŻDANSKIEJ OBORONY.

Upaćkana gniewem, obsypana tynkiem, / Zła ciemność zamilkła w rękawie. / Naprężył się muskuł. Osłabło tętno. / Nacisnął się przycisk. Wyciekł mózg. / A tym, co nigdy nie widzieli, zakryjcie oczy obojętną dłonią. / Nikt nie chciał umierać. Nikt nie chciał umierać. / Lecz nikt nie mógł wybierać (GRAŻDANSKAJA OBORONA).

Wraz z nastaniem pierestrojki coraz więcej można się dowiedzieć z telewizji. Rekordy oglądalności bije program Wzgliad. Białe plamy, represje, epoka zastoju, beton – te słowa słychać najczęściej. Można obejrzeć ukrywane wcześniej informacje na temat Czarnobyla, zobaczyć lądowanie awionetki Mathiasa Rusta na placu Czerwonym, posłuchać dyskusji na temat sensu „spełniania internacjonalistycznego obowiązku” w Afganistanie. Syberyjski rodzinny jazzband SIEDMIU SYMEONÓW i jego nieudana próba porwania samolotu do Izraela, zakończona krwawą łaźnią. Sprawa litewskiego dezertera, który w amoku rozstrzelał kolegów z koszar – pierwsze informacje o wojskowej fali. Wywiad z Mowglim z Tadżykistanu, ledwo mówiącym pięćdziesięciolatkiem, byłym pacjentem psychuszki, który do dziesiątego roku życia wychowywał się w lesie ze stadem wilków. Informacje o partyjnych kacykach z Azji Środkowej, dorabiających się na handlu heroiną i utrzymujących swoje lokalne mafie. To wszystko było poprzetykane pierwszymi rockowymi teledyskami. Pierwsze wizyty podziemnych zepołów w telewizyjnym show pod tytułem Muzyczny ring. Jeden z dialogów uczestniczących w programie nauczycielek po paralityczno­-trupim performance grupy ZWUKI MU: „Powinno się ich zamknąć w szpitalu!” – „Nieprawda! Ten występ był metaforą bolących problemów społeczeństwa, takich jak debilne dzieci z rodzin alkoholików”. Do kin przychodzą tłumy – rozliczająca się ze stalinizmem Pokuta Tengiza Abuładzego albo Mała Wiera z pierwszą śmiałą sceną erotyczną. Wreszcie film Assa i tłumy czekające na scenę finałową, w której Wiktor Coj z grupy KINO śpiewa piosenkę Chcemy zmian:

Światło elektryczne przedłuża nasz dzień i pudełko zapałek już puste, / Ale w kuchni gaz płonie jak niebieski kwiat, / Papierosy w dłoniach, herbata na stole – to łatwy schemat. / I nic więcej nie ma, bo wszystko jest w nas. / Zmian żądają nasze serca . / Nie możemy pochwalić się mądrością oczu / I ładnymi gestami rąk. / Nie potrzebujemy tego, by się zrozumieć. / Papierosy w dłoniach, herbata na stole. / Tak zamyka się krąg. / I nagle boimy się zmieniać cokolwiek. / Zmian żądają nasze serca.

Teksty zespołu KINO były jak japoński rysunek. Proste jak słońce, lecz jednocześnie wielowymiarowe. „Natchniony język bardów brzmi już w naszych czasach fałszywie” – mówił Coj. Tradycja literacka w Rosji jest na tyle silna, że wpływa na wszystkie dziedziny sztuki, nawet na folklor najgłębszych nizin. Metafory i przenośnie mieszają się tu z ostrym konkretem, a kwieciste słowa i czułe zdrobnienia z głębokim jak ocean i bardzo obrazowym językiem rynsztokowym. Jednocześnie po rosyjsku można zawrzeć maksimum treści w zaledwie kilku słowach i powszechne są skróty, dlatego teksty piosenek łatwiej tłumaczy się na angielski niż na polski.

Euforia pierestrojki wymyka się spod kontroli.

Ludzie, którym wierzyliśmy, już odeszli . / W skacowany poranek podpierająca płot gitwa / Tatuuje sobie kolką na piersi / Przeczucia wojny domowej

– śpiewa Jurij Szewczuk z grupy DDT.

Rockowa fala przenosi się na stadiony, po czym ustępuje miejsca Biełym rozom. Wkrótce początek czarnej serii: ikony rosyjskiego undergroundu giną i umierają niczym amerykańskie pokolenie lat sześćdziesiątych. Fatalne prognozy zaczynają się spełniać. Na terytorium ZSRR trwa już około pięciu konfliktów zbrojnych. Nad pustymi półkami w halach targowych latają gołębie. Alkoholizm, gangsterka, dziwne sekty, telewizja opętana przez uzdrowicieli­-szarlatanów. Gorbaczow przyjmuje na Kremlu SCORPIONSÓW, gwiżdżących melodię hymnu pierestrojki Wind of change, i nie zauważa, że jego współpracownicy z Politbiura kopią pod nim dołki. Pewnego dnia we wszystkich programach telewizyjnych od rana leci zapętlone Jezioro łabędzie z Teatru Bolszoj, a na wielopasmowe moskiewskie ulice wyjeżdżają czołgi i wozy opancerzone. Wkrótce po puczu w 1991 roku mój czerwony paszport staje się egzotycznym gadżetem, a ja otrzymuję w Polsce status bezpaństwowca. Ładna nazwa, pomijając to, że z takim dokumentem nie można nigdzie wyjeżdżać.

W Rosji lat dziewięćdziesiątych wszystkie chwyty były dozwolone i wszystko dało się załatwić. Dzięki specjalnym pieczątkom AB dwa razy odwiedziłem Petersburg czasów easternu, w którym kwitł underground naznaczony piętnem autodestrukcji. Squat na Puszkińskiej, klub Tam Tam, kwasowo­-dadaistyczny raper Mister Maloy, hardcore’owa CHIMERA natchniona klimatem skandynawskiej północy… Niewielu bohaterów tych wesołych i strasznych czasów żyje do dziś. Głównym tematem były wtedy substancje, takie jak cyklodol, PCP lub wint. Do historii przeszedł moskiewski koncert PRODIGY na placu Czerwonym w 1997 roku. W historii tego miejsca żadna defilada nie zebrała tylu tysięcy osób. Na potęgę naćpanych i chóralnie wrzeszczących pod murami Kremla razem z wokalistą Keithem Flintem: „Fuck them and their law!” („Jebać ich i ich prawo!”). Lata dziewięćdziesiąte to kadry z chorego filmu. Kartony z żółwiami przemycanymi przez granicę, krokodyle w basenach w podmoskiewskich posiadłościach. Marmurowe pomniki gangsterów na cmentarzach, trzymających kluczyki od bmw. Bluzgi zamiast komunikatów przez megafony na dworcach kolejowych. Ekipa bezdomnych dzieci biegających między dwoma kantorami, bo w jednym z nich jest lepszy kurs dolara. Wśród nich dziewczynka w dresie, paląca szluga za szlugiem. Na głowie wielkie białe kokardy – takie same, jakie noszono w szkołach w prehistorycznych czasach Kraju Rad.

° ° °

Mija kolejne dziesięciolecie.

Kiedy na YouTubie pojawiła się drum’n’bassowa przeróbka ulubionego przeboju radzieckich dzieci z lat osiemdziesiątych o przepięknej dali z filmu Goście z przyszłości, posypała się lawina komentarzy z całego świata od byłych obywateli Kraju Rad. W klipie samotny czteroletni chłopiec z balonem w kształcie serca jedzie obskurnym tramwajem do zajezdni. Wysiada niechcący na jednym z przystanków. Stoi, kiwając się na wąskiej wysepce pośrodku autostrady. Suną po niej ciężarówki transportujące nowe lśniące samochody wprost z taśmy, pędzą ochlapane błotem TIR­-y. Balonik wymyka się chłopcu z rąk, leci ponad blokami i znika za horyzontem. „Do przepięknej dali rozpoczynam lot”. Forumowicze z USA, Gruzji, Kirgistanu, Estonii, Izraela, niektórzy nawet z Ameryki Południowej i Australii piszą: „Jak to obejrzałem, to płakałem. To była moja ojczyzna, to były moje piosenki”. „Wtedy uczono nas, że najważniejsza jest przyjaźń, nie pieniądze”. „Nacjonalistyczna, korporacyjno­-kapitalistyczna Federacja Rosyjska to już nie mój kraj”. „Wtedy nieważne było, kto jest jakiej narodowości”. „Miałam przyjaciół z Kuby, Wietnamu i Mozambiku, z którymi korespondowałam”. „Małe dzieci uczyły się prowadzić pociągi i konstruować radia”. „Był w nas entuzjazm”. „Chłopcy w szkole przyjaźnili się z dziewczynkami bez podtekstów, romantycznie. Chodziliśmy po drzewach, biegaliśmy po wertepach, wokół nas była przestrzeń”. Idealizm i tęsknota za dzieciństwem? Nie tylko. Imperialistyczne reminiscencje? Zupełnie nie w tę stronę. Nie chodzi o żadną politykę. Chodzi po prostu o to, że zwykły, pojedynczy homo sovieticus, od dwudziestu lat utożsamiany ze wszystkim, co najgorsze w historii ludzkiej cywilizacji, chce wreszcie podnieść głowę. Chce przestać się wstydzić własnej tożsamości. Tego, co było dla niego wtedy ważne, i tego, czego tak dziś mu brakuje.No to zaczynamy. Na pierwszy ogień historia bezspornie najważniejszej rosyjskiej grupy KINO i jej charyzmatycznego lidera Wiktora Coja. I innych zespołów, nie mniej ważnych, bez których KINA by nie było. Zespołów z miasta Leningrad, z zapuszczonej północnej metropolii. Z miasta białych nocy w lecie i czarnych dni w zimie, podnoszonych mostów i secesyjnych kamienic, miasta mrocznych podwórek i mieszkań komunałek. A trochę dalej od centrum – niedokończonych blokowisk i wertepów porośniętych ostem i wysoką trzciną, industrialnych pustkowi i wysypisk nad Zatoką Fińską. Właśnie w takiej scenerii spontanicznie powstawały kultowe piosenki, przegrywane z kasety na kasetę w całym ZSRR. Leningrad, czyli potocznie Piter, zawsze był miastem melomanów, od dawna trafiały tu przemycane drogą morską z Europy Zachodniej rock’n’rollowe płyty, które inspirowały do wymyślania własnych piosenek i do zakładania własnych kapel. Nastolatki „wkręcone w temat” już od lat siedemdziesiątych uczyły się angielskiego na tekstach ulubionych zespołów i znały na pamięć dyskografie, robiły sobie znaczki i rysowały plakaty, nierzadko występowały na szkolnych zabawach. Z czasem podziemne życie muzyczne Leningradu stało się miniaturą życia muzycznego w Zjednoczonym Królestwie – klimat angielskiego rock’n’rolla idealnie przeszczepiał się na grunt rosyjskiej północnej stolicy. Z mollowych akordów granych na gitarach akustycznych w bramach, kuchniach i pociągach, z eksperymentów na magnetofonach szpulowcach, z całonocnych zakrapianych sesji w mieszkaniach znajomych znajomych wyłaniała się jedyna w swoim rodzaju undergroundowa nuta.

Hej, gdzie twoje buty na słoninie i gdzie podziałeś marynarę dwurzędówkę. / Schowaj te domowe kapciuszki, tatusiu. / Kiedyś nie dałbyś za nie nawet piątaka, / Kiedyś byłeś beatnikiem, / Mogłeś oddać duszę za rock’n’rolla / Wyrzeźbionego rylcem w zdjęciu rentgenowskim, / A teraz telewizor, gazeta i futbol. / Wreszcie dumna jest z ciebie twoja stara mama, / A kiedyś byłeś beatnikiem (KINO).Mao gra riffy Black Sabbath

Leningradzkie komunałki, czyli mieszkania komunalne, miały specyficzny klimat. Wąskie korytarze z dużą liczbą pokoi, w każdym z nich mieszkała jedna rodzina, na początku korytarza kuchnia, na końcu łazienka i kibel, do którego non stop stała kolejka. Trzeba było znosić upierdliwych i wścibskich sąsiadów albo sąsiadów wiecznie imprezujących w kuchni. Życie prywatne praktycznie nie istniało. Takie proletariackie mieszkania urządzono w petersburskich kamienicach, przystosowanych kiedyś do wymogów burżuazyjnych, na przykład z oddzielnymi klatkami schodowymi dla państwa i służby. Ale po carskim i burżujskim Pitrze zostały już tylko ekspozycje w muzeach. Fasady kamienic od dawna kruszyły się, pękały i sypały, wnętrza porastały grzybem, a rury rdzewiały. Niektóre komunałki miały pokoje przechodnie. Właśnie w pokoju przechodnim spędził dzieciństwo introwertyczny chłopiec z koreańsko­-rosyjskiej rodziny, urodzony w 1962 roku Wiktor Coj. Ojciec Wiktora, Robert Coj, pochodził z rodziny emigrantów z Korei, która uciekając przed wojną w swoim kraju, osiedliła się w kazachskim mieście Kyzył Orda. Robert został inżynierem i przeniósł się do Leningradu, gdzie poznał Rosjankę Walentynę, nauczycielkę WF­-u w szkole średniej. Mieszkali w dzielnicy położonej na południe od centrum, przy Moskiewskim Prospekcie, obok stacji metra Park Pobiedy. Architektura jest tam stalinowska, bardziej przypomina Moskwę niż Petersburg. Niedaleko znajdują się bloki osiedla Kupczino, na którym narodzi się radziecki punk rock… ale to dopiero poźniej.

Wiktor mieszka w pokoju przechodnim, w domu codziennie jest pełno gości, którzy piją i dyskutują przez całą noc o polityce, ojciec gotuje koreańskie żarcie, w innym pokoju przy stole siedzą babcia z ciocią, które non stop piją portwein. W podstawówce Wiktora przezywają „kitajec” albo „japoniec” z powodu skośnych oczu. Na takich jak on oficjalnie mówi się „nac­-mien”, czyli nacjonalnoje mien’szynstwo. Trzeba dodać, że w czasach radzieckich kończyło się tylko na niewinnych przezwiskach, bo ideologia internacjonalistyczna oficjalnie tępiła wszelkie rasistowskie zachowania… Mały Coj od dzieciństwa bardzo dużo czyta, zwłaszcza klasykę. Uczy się dobrze, ale później zaczynają się wagary, wygłupy, piwko i granie na gitarze – w rezultacie ledwo udaje mu się skończyć szkołę. Często też potyka się na równym i pada. Wszyscy mówią, że to dlatego iż chodzi z głową w chmurach.

Jest środek lat siedemdziesiątych i muzyka rockowa puka już do wszystkich okien. W mieście zaczyna się sporo dziać. Na wieczorkach tanecznych gra artrockowy SANKT PETERSBURG, pierwsze szpulowe bobiny nagrywa moskiewska MASZYNA WRIEMIENI i najważniejszy zespół undergroundowy tych czasów – leningradzkie AKWARIUM. Wiktor zaczyna naukę w podstawówce plastycznej przy kanale Gribojedowa. Właśnie tam poznaje Maksa Paszkowa, chłopaka z tak zwanej dobrej rodziny, po szkole angielskiej, w welwetowej kamizelce i z fryzurą na bitelsa. Jego ojciec, dyplomata, od małego puszcza mu jazz, płyty Elvisa, BEATLESÓW, Duke’a Ellingtona czy Milesa Davisa. Maks umie grać na gitarze, a Wiktor postanawia nauczyć się grać na basie – „prościej go obsługiwać”. Maks i Wiktor noszą wtedy na zmianę własnoręcznie robione znaczki z gwiazdami rockowymi: raz jeden nosi znaczek, raz drugi. Wreszcie znajdują perkusistę, który gra na… bębenku pionierskim. Coj już zaczyna dbać o modny wygląd: sam sobie szyje koszule i spodnie, nosi damskie rękawiczki nie do pary – jedną czarną, drugą czerwoną, z obciętymi palcami. Większość jego kolegów z nowej szkoły uważa go za kogoś z niższej kasty – dwójkowicza i PTU­-sznika (czyli chłopaka z zawodówki; PTU to radziecki skrót na technikum). W Chinach rządzi wtedy Mao Tse­-tung i do Wiktora przyczepia się ksywka „Mao”. Sam Mao, oprócz BEATLESÓW i SIMONA Z GARFUNKELEM, słucha już ostrzejszych rzeczy, bardziej na czasie: THE WHO, T. REX, jego ulubionym zespołem jest BLACK SABBATH. Ma dość mroczny wygląd, skośne oczy, czarne włosy i wąsik, ubiera się tylko na czarno. Jego ulubionym aktorem jest również ubierający się w czerń Michaił Bojarski (znany w Polsce m.in. z radzieckiej wersji Trzech muszkieterów) – Coj chodzi do teatrów na wszystkie spektakle z jego udziałem, mówi o nim: „To mój kolor, to mój styl”.

W końcu chłopcy zakładają swój pierwszy zespół. Jest rok 1977, obaj mają po piętnaście lat. Nazywają się PAŁATA NR 6, czyli ODDZIAŁ NR 6 – nazwę biorą z opowiadania Czechowa o pewnym oddziale psychiatrycznym. Najpierw grają przede wszystkim przeróbki BLACK SABBATH – Wiktor i Maks uczą się ze słuchu pasażów i riffów gitarzysty Tony’ego Iommiego, słuchając ich w kółko ze szpulowca. Kończą się czasy podstawówki, obaj zdają do Szkoły Plastycznej im. Sierowa, zwanej potocznie Sierowką, pełnej hipisów, w której ponoć na korytarzach i w kiblach czuć zapach annaszy, czyli trawy samosiejki. Na tym tle Coj i Paszkow są o wiele bardziej na czasie. PAŁATA NR 6 występuje parę razy w Sierowce na szkolnych wieczorkach – gra SABBATÓW, Smoke on the Water i parę własnych hardrockowych kompozycji z pasującymi do klimatu tekstami Paszkowa. Mają tytuły w rodzaju Życie to bezsensowny przypadek, Ktoś umrze dziś w mieście, Jestem niepotrzebny, Walka w ograniczonej przestrzeni, Twoje krwawe ślady, Płacz bezsilności. Tak zyskują lokalny rozgłos. Potem drogi chłopaków rozchodzą się: Maks chce zdawać do teatralnej, a Wiktor zdaje do technikum o nazwie SPTU­-61 na konserwację – jego kierunkiem ma być rzeźbienie w drewnie. W pełnym zabytków Leningradzie to dobry zawód i nawet nieźle płatny. Młody Coj jeździ na praktyki do podpetersburskiej miejscowości Puszkin pomagać w renowacji pałacu carycy Katarzyny i słynnej Bursztynowej Komnaty… A oprócz tego jeździ na bazarek płytowy za sklepem Młody Technik, na giełdę zwaną Tołczkiem (Opychaczem). O tej giełdzie będzie szerzej w dalszej części opowieści. Właśnie tam Wiktor Coj spotyka pierwszych w tej części świata punków, mieszkających na osiedlu Kupczino, z legendarnym Andriuszą Swinem na czele.A jak Akwarium

Na późniejsze życie Wiktora Coja wpływ mieli nie tylko pierwsi punkowcy, ale też przede wszystkim Borys Griebienszczikow i jego Akwarium – w tym czasie najbardziej kultowy alternatywny zespół z Leningradu. Członkowie Akwarium byli najsłynniejszym symbolem hipisowskiej Rosji i „tłumaczami na język rosyjski” całego muzycznego i ideologicznego dorobku anglosaskiego rock’n’rolla. Tak naprawdę ich muzyka wykraczała daleko poza rock’n’rollowe ramki, każdy ich album był inny, ale wszystkie masowo kopiowano i rozchodziły się z prędkością światła. Mieli balladę jak u bardów i poezję śpiewaną, bluesa i psychodelię, reggae i folk, jazz, New Age i motywy etniczne. Logo mieli w klimacie celtyckim. Akwarium było nie tylko zespołem, ale również komuną, grupą przyjaciół, muzyków połączonych wspólnymi ideami i wizjami. Przede wszystkim dominowała postać Borysa Griebienszczikowa, nazywanego zawsze inicjałami BG. O jego jasnym, łagodnym, rozwibrowanym głosie mówiono, że „jest jak petersburska biała noc”.

Widziałem wczoraj nowy film. / Wyszedłem z kina taki sam jak wcześniej. / Wiem, czym jest komfort w wagonie metra, / Gdy znane są fizyczne prawa ruchu. / Czytałem też parę książek. / Wiem, czym jest radość z drukowanego słowa. / Lecz zrób jeden krok, a wejdziesz do gry, / W której nie ma reguł . / Czas księżyca to czas księżyca. / Teraz mamy szansę, teraz mamy szansę, / W której nie ma reguł.

Ojciec Griebienszczikowa był inżynierem, a matka prawniczką. Wychowała go babcia, która przeżyła blokadę Leningradu. Studiował matematykę stosowaną, potem socjologię. Przygodę z undergroundem zaczyna w 1974 roku od eksperymentalnego teatru na uniwerku. BG spotyka moskiewskiego dziennikarza Artioma Troickiego, pierwszego propagatora rocka na terenie ZSRR. Poznaje dużo zachodniej muzyki, jako że bardzo dobrze zna angielski, tłumaczy sobie teksty piosenek, wreszcie zakłada pierwszy w Pitrze rock’n’rollowy samizdat „Roxy”. Jest pod wielkim wpływem ballad Boba Dylana. Swój pierwszy akustyczny album Wszyscy bracia są siostrami nagrywa wspólnie z bluesmanem Majkiem Naumienką z grupy ZOOPARK. Najpierw gra dużo bluesa – Daj mi się napić wody z pociągu można uznać za pierwszy rosyjski „hipisowski hymn wędrowny”. Wtedy poznaje też pierwszego improwizatora i awangardowca z Leningradu Siergieja Kuriochina (rocznik 1954). Kuriochin, z wykształcenia kompozytor i pianista, wyrzucony z konserwatorium im. Modesta Musorgskiego za opuszczanie zajęć, nie był zainteresowany muzyką klasyczną. Pracował jako dyrygent chórów przy domach kultury i choreograf gimnastyki artystycznej. Jego pasją był wieczny eksperyment, zaczął więc grywać w zespołach rockowych, używał preparowanego fortepianu (wsadzał do środka różne przedmioty, by zmieniać brzmienie). W końcu trafił na Griebienszczikowa i zaczął współpracę z AKWARIUM.

Przełomowy moment dla zespołu to pierwszy radziecki Festiwal Rockowy „Wiosenne rytmy” w gruzińskim Tbilisi w 1980 roku. Występ AKWARIUM kończy się skandalem, BG dostaje wymówienie z pracy i wyrzucają go z Komsomołu, odchodzi od niego żona. Musi zacząć wszystko od zera. Od tej pory poświęca się tylko muzyce, pracując dorywczo tu i tam (w czasach ZSRR konieczny jest stempel w książeczce pracy, bez niego można dostać wyrok z paragrafu za „nieróbstwo”). W 1981 roku zespół AKWARIUM zostaje pierwszym członkiem nowego Leningradzkiego Rock Klubu, jest też pierwszy w spisie alfabetycznym.

Jaki fantastyczny dzień! Moja natura nie daje mi spać. / Strażacy jadą do domu, nie mają tu nic do roboty. / Żołnierze miłości – poruszamy się po torach tramwajowych jak duchy wróżek. / Wiemy, jak wygląda prąd. Ale czy to jest powód? Rozwiążcie mi ręce! / Przywołuję kapitana Afrykę! Przywołuję kapitana Afrykę . Umiemy płonąć jak spirytus w rozpostartych dłoniach . / Biały Rastafari, przezroczysty Cygan, / Szukający ciepła srebrzysty zwierz / Przywołuję kapitana Afrykę!

BG jest też nazywany Bobem – od Boba Dylana, a później również Boba Marleya. Niektórzy wielbią go tak, że zamiast Bob mówią na niego BoG. Najpierw gra bluesa pomieszanego z poezją śpiewaną. Wśród instrumentów są wiolonczela, skrzypce, flet, fagot i masa przeszkadzajek. Siermiężna rzeczywistość radzieckich lat siedemdziesiątych jest przez Griebienszczikowa traktowana z wyższością i dobrotliwą ironią; BG jest ponad to. To przedstawiciel artystycznego Petersburga, którego już nie ma: brytyjska elegancja i dystans, absurdalny humor, trochę realizmu magicznego i postawa outsiderska. Gdy Bob zmienia się w Boba Marleya, śpiewa w rytmie reggae:

Oni przechodzą na zielonym świetle, / Oni nie powiedzą im „nie”. / Mógłbym dać im kilka rad, / Ale oni lepiej wiedzą, gdzie jest masło, a gdzie chleb. / Siedzę na dachu i bardzo mi się tu podoba. / Siedzę na dachu i bardzo mi się tu podoba. / Używam sensimilli jak arystokrata / I siedzę sobie na dachu.

Tytułowe siedzenie na dachu to nie tylko przenośnia: w Leningradzie picie wina i palenie trawy na dachach kamienic to stara tradycja. Psychodeliczne echa w studyjnych nagraniach stają się wizytówką AKWARIUM i naczelnego realizatora leningradzkiego rocka tych czasów Andrieja Tropiłły, który nagrywa w swoim studiu w Pałacu Pionierów. Najbardziej psychodeliczny i pełen nonsensu album to Trójkąt – wyrafinowany i obrazoburczy rosyjski odpowiednik Beatlesowskiego Sgt. Peppera. W miniaturkach z eteryczną aranżacją pojawiają się koślawe postacie radzieckiej codzienności, takie jak porucznik Iwanow albo staruch Kozłodojew.

Gdzie jesteś teraz, poruczniku Iwanowie? / Wychodzisz bez spodni na defiladę , / A nocą płonie twój ogień, / Gdy z wielką pasją zabijasz pluskwy / I miażdżysz muchy ciężkim butem. / Nie daj mi, Boże, zostać twym wrogiem.

Albo:

Pełznie po dachu zwinny jak lemur staruch Kozłodojew, / Chce wejść przez okno staruch Kozłodojew jakiejś babie do łóżka . / Ludowym idolem był kiedyś Kozłodojew i wszyscy go szanowali. / A dziś? Wszystkie pochowały się po domach, suki. / Pełznie staruch Kozłodojew w mokrych spodniach – jest stary i chce do ubikacji.

Ale w tekstach BG pojawiają się też postacie magiczne, niby z poetyckich filmów rysunkowych Jurija Norsteina.

Kto otworzy drzwi, nieustraszony jak pies? / Mistrz wszystkich much i wszystkich ważek, / Odziany w pokrzywy i liście róż. / To Misza z miasta skrzypiących posągów.

Potem Griebienszczikow przechodzi etap nowej fali i staje się prawie kopią wczesnego Davida Bowie – po ścięciu włosów i zapuszczeniu blond grzywki podobieństwo jest jeszcze bardziej uderzające.

W zajezdni tramwajowej już piątą dobę trwa bal, / Z kuchennych kranów ulatnia się rozweselający gaz, / Emeryci w tramwajach mówią o gwiezdnej wojnie. / Trzymaj mnie, bądź ze mną, chroń mnie, / Dopóki nie zaczął się jazz.

Eklektyzm AKWARIUM zaczyna tworzyć chaos w stylu New Age: motywy celtyckie mieszają się z hinduizmem i buddyzmem tybetańskim. Z motywów bardziej rosyjskich BG wprowadza w obieg mało znane do tej pory pieśni bardów­-emigrantów z ZSRR z lat dwudziestych. Gra na przykład balladę Wertyńskiego o żołnierzach poległych na I wojnie światowej: „Nie wiem, komu to było potrzebne, / Tak bez sensu wysyłać tych chłopców na pewną śmierć” – wszyscy rozumieją, że chodzi o wojnę w Afganistanie. Obowiązkową pozycją wieczorków z gitarą staje się inna przerobiona przez AKWARIUM pieśń barda­-emigranta Chwostienki pod tytułem Złote Miasto, metafora przedrewolucyjnego Petersburga.

Zagalopowaliśmy się. Cofnijmy się w czasie do słynnego festiwalu „Wiosenne rytmy Tbilisi ’80” – pierwszego oficjalnego rockowego zlotu w Kraju Rad. Tam AKWARIUM pokazało swoje nowofalowe wcielenie (bliskie ROXY MUSIC i TALKING HEADS), co miało później duży wpływ na Wiktora Coja. Takie festiwale można było organizować wtedy tylko w republikach bałtyckich albo w Gruzji. W Moskwie i Leningradzie było to niemożliwe. Całość przygotowała Narodowa Filharmonia Gruzji z gruzińskim Komsomołem, opiekunem artystycznym został Artiom Troicki, a jednym z głównych decydentów… sam Eduard Szewardnadze, wtedy pierwszy sekretarz partii w Gruzji. Główne hasło to „poszukiwanie młodych talentów w muzyce radzieckiej”. Na festiwalu pojawiają się więc przede wszystkim zespoły oficjalne, z tak zwanym statusem filharmonicznym, nazywane WIA (Wokalno­-Instrumentalny Ansambl). Roi się od wąsów i plerezek, gra cała czołówka: ZIEMLANIE, ARIEL, AUTOGRAF, przybyły kapele z krajów bałtyckich, Gruzji, nawet z Kazachstanu i Turkmenii. Głównym laureatem „Wiosennych rytmów Tbilisi ’80” zostaje moskiewska MASZYNA WRIEMIENI, balansująca na granicy progresywnego hard rocka i estrady, inspirująca się DEEP PURPLE (notabene to ulubiony zespół Dmitrija Miedwiediewa). A AKWARIUM? Po występie zostaje zdyskwalifikowane za zachowanie na scenie. W czasie koncertu BG pociera gitarą między nogami jak Jimi Hendrix, leżąc przy tym na scenie, wiolonczelista Sewa Gakkiel stawia na nim wiolonczelę, a fagocista Fagot udaje, że strzela z kałasznikowa w stronę widowni. Szanowne jury dostrzega w tym show „zachowania o charakterze homoseksualnym”. Informacja natychmiast trafia do odpowiednich organów. Artiom Troicki wspomina: „Przedstawiciele gruzińskiego Komsomołu mówili: »Po co przywiozłeś tu tych pedałów?« Odpowiadałem: »To tylko taki ekscentryczny show«. A oni: »To nie muzycy, tylko degeneraci!«”. BG traci pracę i rodzinę, zespół ma zakaz koncertowania i zostaje oficjalnie wyklęty aż do czasów pierestrojki. Ale jego podziemna popularność wzrasta przez to nieprawdopodobnie… Jedna z piosenek AKWARIUM brzmi: „Gdzie ci młodzi chuligani, którzy zetrą nas z powierzchni ziemi?”. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych są już tacy jedni. Na razie biegają po leningradzkich blokowiskach, piją portwein i słuchają płyt. Rozpiera ich nowa dzika energia.Winylowy półświatek Leningradu

Kultowym miejscem w Pitrze staje się giełda o nieoficjalnej nazwie Tołczek. Tołknut’ znaczy „opchnąć”, więc można to przetłumaczyć jako „opychacz”. Opychanie odbywa się na tyłach sklepu Młody Technik. Pod koniec lat siedemdziesiątych, za Breżniewa, tylko tam można było kupić płyty z zachodnią muzyką. Płyta w dobrym stanie kosztowała wtedy około pięćdziesięciu rubli – dla porównania pensja inżyniera wynosiła około stu dwudziestu rubli. Giełdy odbywają się w soboty. Tańsze są płyty tak zwane demokratyczne (!) – polskie, enerdowskie, czeskie, węgierskie, jugosłowiańskie. Kosztują od piętnastu do dwudziestu rubli i też cieszą się powodzeniem. Ale co znaczy płyta SKALDÓW, jeśli można tam dostać LED ZEPPELIN i THE DOORS? Towar sprzedają farcowszczycy, czyli radzieccy spekulanci, a nie żadni melomani. Jedni z pierwszych leningradzkich punków handlują na Tołczku dżinsami, perfumami, gumą do żucia i papierosami. Trzeba non stop uważać, na giełdzie niby nie ma kontroli, ale za taki handel grozi paragraf. Im droższy towar, tym większe ryzyko. Bardziej wtajemniczeni handlują aparaturą: magnetofonami i adapterami, za to grożą wyższe kary. Najgorzej jednak mają przyłapani na handlu walutą – grozi im kara śmierci przez rozstrzelanie. O tym nie pisze się w gazetach, ale wszyscy wiedzą, że wyrok goni wyrok.

Jednym z królów handlu płytami na Tołczku jest chłopak o anglosaskiej ksywie Lake (czyt. Lejk). Wśród znajomych cieszy się sławą mażora (bananowca) i największego znawcy tematu. Nosi wytarte dżinsy typu dzwony – to w ZSRR totalny szpan i prawdziwy rarytas. Głównym zajęciem Lake’a jest przyklejanie na płytach nowych „jabłuszek” (czyli naklejek środkowych) za pomocą roztworu kleju i rozpuszczalnika. Kupuje za dwa i pół rubla jakąś radziecką płytę firmy Melodia, jakiegoś estradowego WIA, na winyl przykleja ręcznie rysowaną naklejkę z nazwą PINK FLOYD i sprzedaje za czterdzieści rubli. Na Tołczku nie ma adapterów do przesłuchiwania płyt, musi się po prostu zgadzać liczba kawałków na obydwu stronach. Zawsze szuka się więc odpowiedniej płyty do podmianki. I trzeba uważać, bo leningradzcy melomani znają na pamięć dyskografie i spisy piosenek wszystkich popularnych zachodnich wykonawców ostatnich dwudziestu lat!… Bananowiec Lake i jego znajomi nie chcą ryzykować i przyklejają jabłuszka na płytach, na których nie ma przerw między kawałkami. Ich ulubioną płytą jest album Przemówienia Breżniewa – zawsze można ją dostać, kosztuje tylko rubla i da się przerobić na Wish you were here PINK FLOYD. Chłopaki mają niezły ubaw, wyobrażając sobie, jaką minę zrobi jeleń­-meloman, kiedy włączy swych Floydów i usłyszy stetryczały głos genseka Leonida Iljicza.

Bananowiec Lake jest znany w środowisku z największej kolekcji płyt – prawdziwych rarytasów. Mieszka w bloku na osiedlu Kupczino, na Prospekcie Kosmonautów. Ma długie włosy i wzrok cwaniaka, jest grubasem, nosi koszulę dżinsową. Jego ksywa pochodzi od gitarzysty Lake’a z zespołu EMERSON, LAKE AND POWELL – jest do niego podobny. Bardziej wtajemniczeni farcowszczycy gadają ze sobą dziwnym slangiem, zrozumiałym tylko dla nich. Lake to pedant, swoje płyty traktuje z pietyzmem, okładki owija polietylenem. Polietylen bardzo trudno zdobyć – nie ma go w sklepach, trzeba mieć wtyki w fabryce, by go wynosić. Niektórzy uczniowie zawodówek PTU mają jednak do niego dostęp podczas praktyk. Uczniowie ci to na przykład Wiktor Coj i Aleksiej „Ryba” Rybin – późniejszy drugi gitarzysta zespołu KINO. To właśnie Rybin zaskarbia sobie względy samego Lake’a: pewnego razu przynosi mu z praktyk stertę polietylenu i dzięki temu wstępuje w szeregi jego znajomych. Mieszkanie Lake’a na tle breżniewowskiej rzeczywistości radzieckiej wygląda nadzwyczajnie. Gigantyczne kolumny 35AC, najlepszy radziecki wzmacniacz Odissej. Jego prestiż podnosi też magnetofon kasetowy Majak – trzeba pamiętać, że w ZSRR cały czas trwa jeszcze era szpulowców. W pokoju pełno taśm szpulowych, kasety i winyle – nazwy, takie jak IGGY POP, SEX PISTOLS, RUSH, GENESIS, CREEDENCE CLEARWATER REVIVAL, STRANGLERS, BLACK SABBATH… To naprawdę robi wrażenie. Na co dzień Lake pracuje jako sprzedawca aparatury radiowej. Stąd ma taki sprzęt: sprzedawcy mają w tych czasach najlepiej, mogą kupować rzeczy spod lady. W czasie wolnym wszyscy młodzi farcowszczycy melomani grają w hokeja stołowego, przyniesionego od kolegów sprzedawców z działu zabawek. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych rynek radzieckiej techniki audio przeżywa boom, pojawiają się pierwsze stereofoniczne magnetofony kasetowe – po szpulowcach to prawdziwa rewolucja. Na półkach w sklepach muzycznych i technicznych praktycznie ich nie ma, ale Lake spod lady zawsze może coś wytrzasnąć. Najwięcej towaru zawsze kupują Gruzini, którzy dysponują w tych czasach sporą gotówką i wywożą całe ciężarówki sprzętu… Krąg znajomych Lake’a jest więc szeroki: od farcowszczyków po melomanów, którzy szybko zostają nieformałami, czyli subkulturowcami. Właśnie w tym środowisku pojawiają się punki, między innymi Hua Gofen, Jufa, Alkon, Pinochet, Pankier, Ryba czy wreszcie Coj. A nieformalnym szefem w ich załodze jest bananowiec Lake, który szybko przepoczwarza się w pierwszego punka ZSRR o ksywie Swin lub inaczej Świnia.

45 to strona kasety 90

Nadszedł czas nagrywania pierwszego albumu. Coj bez przerwy poprawia teksty i aranżacje, zasięga porad u Majka i znajomych, którzy akurat imprezują w jego mieszkaniu. Majk mówi, że jeszcze nie widział, by ktoś tak pedantycznie podchodził do szczegółów w tworzeniu piosenek. Chłopaki mają większy problem: BG lada chwila załatwi studio, a zespół jeszcze nie ma basisty i perkusisty! Coj chce mieć prawdziwy elektryczny skład, nie chce grać piosenki autorskiej, nie chce być bardem. „Gdy wymyślasz kawałek, w twojej głowie zawsze powinna grać perkusja” – mówi. Perkusista Oleg siedzi już gdzieś na Kubie, a na horyzoncie nikogo nowego nie widać… „Nie martwcie się” – mówi Griebienszczikow, proponując pomoc muzyków z AKWARIUM. „Nie sądzicie, że lepiej by było zmienić nazwę na bardziej nośną?” – dodaje. „Fakt” – mówi Coj. Trwa burza mózgów, wertowanie słowników, ale chłopakom nic nie pasuje. W końcu wychodzą na nocną ulicę jesiennego Leningradu, idą po deszczowym Moskiewskim Prospekcie. Dokoła nich rozmazane światła różnokolorowych neonów. Największy jest czerwony napis KINO. „Patrzcie, to jest właśnie to, o co chodzi!” – mówi Wiktor. „Kino” to dwie sylaby, cztery litery, które ładnie wyglądają, słowo, które jest wszędzie, w nocy widać je świecące na ulicy. Życie nocne wkrótce będzie jednym z ważniejszych tematów piosenek Coja. A oprócz tego „kino” rymuje się z „wino”.

Wreszcie Coj i Ryba po raz pierwszy zjawiają się w tajemniczym studiu Antrop, w którym królem jest realizator Andriej Tropiłło. Studio mieści się w Domu Pionierów po drugiej stronie Newy, w dzielnicy Ochta. Po kątach leżą stare radzieckie konsolety, gryfy gitar, bębny bez membran, fragmenty kabli. Można się zaplątać w pajęczynie pourywanych strun. Widać, że trwa tu nieustanny proces przeróbki i transformacji. Włada tym wszystkim długowłosy jegomość z wąsikiem, ubrany w szary sweter, workowate spodnie i kapcie. Na pierwszy rzut oka nie widać, że to on odpowiada za charakterystyczny sound leningradzkiego rock’n’rolla. „Nie macie perkusisty? – zagaja Tropiłło. – To może zechcecie spróbować z moją drum­ maszyną?”. Nikt nie pomyślał wcześniej o automacie perkusyjnym, ale BG namawia: „Weźcie drum­ maszynę! Nowi romantycy – nowe brzmienie!”. I zaczynają nagrywać.

Deszcz leje od rana, on był jest i będzie. / W kieszeniach pusto, a na zegarku szósta. / Papierosów brak i ognia brak / I w znajomym oknie nie pali się światło. / Jest czas, a forsy brak / I nie ma do kogo pójść. / Gdzie się nagle wszyscy podziali / I z kim ja się w ogóle zadaję. / Chce mi się pić, chce mi się jeść. / Ja chcę po prostu usiąść gdzieś.

Tropiłło dodaje puszczone na taśmie od tyłu sprzężenia, drum­ maszyna cyka i świergocze. BG i Majk aktywnie uczestniczą w nagraniu, dogrywają solówki gitarowe, dośpiewują chórki. Czasem pojawiają się flet i wiolonczela. Do studia wciąż przychodzą goście ciekawi nowego objawienia leningradzkiej sceny. Wszystkim od razu wpada w ucho romantyczny hit Obibok:

Wciąż łażę, cały dzień sam łażę. / Co dalej robić mam, sam nie wiem. / Nie ma w domu, nikogo nie ma w domu. / Jestem niepotrzebny jak kupa złomu. / Jestem obibokiem, mamo, mamo. / Jestem obibokiem, uuuuu…

Jest też Obibok 2:

Nogi unoszą moje ręce i tułów, / A głowa podąża w ślad za nimi. / Idę po ulicy jak na ciężkim kacu. / Mam w mózgu burdel i kupę bzdur.

Są też Moi kumple, Elektryczka, Aluminiowe ogórki i Ósmoklasistka. A bliżej końca ballada o drzewie posadzonym pod blokiem:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: