Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Od sasa do lasa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Od sasa do lasa - ebook

Od sasa do lasa to zbiór artykułów i szkiców historycznych obejmujących trzy obszary badań profesora Janusza Tazbira.
Pierwszy to istniejący od dawna proceder tworzenia i wykorzystywania falsyfikatów historyczno-literackich – rzekomych pamiętników, listów i relacji. Na ogół były to dzieła historyków i pisarzy zafascynowanych przeszłością do tego stopnia, że podejmowali próby opisu przeważnie wymyślonych sytuacji w językowej i stylistycznej manierze Polaków z minionych epok. Cykl drugi obejmuje studia nad kulturą sarmacką poprzez analizę dorobku kronikarskiego i badawczego autorów takich jak: Jędrzej Kitowicz, Władysław Łoziński, Aleksander Brückner, Jan Stanisław Bystroń czy Stanisław Wasylewski. W trzeciej części książki profesor Tazbir przypomina biografie i dorobek swych ulubionych autorów, m.in. Jana Potockiego, Henryka Rzewuskiego, Józefa Korzeniowskiego, Henryka Sienkiewicza, Marii Dąbrowskiej.
Wnikliwa analiza, błyskotliwy styl i polemiczna pasja Autora nadaje prezentowanym tekstom, oprócz walorów poznawczych, cechy najwyższej jakości prac popularyzujących historię narodową.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0290-8
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

WBREW POZOROM, KTÓRE STWARZA TYTUŁ, książka nie stanowi kolejnej odmiany silva rerum, gatunku tak popularnego w okresie staropolskim. Do owego „lasu rzeczy” wpisywano wszystko, co mogło zainteresować posiadacza danego manuskryptu, od poezji obscenicznej po mowy sejmowe o treści nader poważnej. Na zawartość tego tomu składają się natomiast trzy piony tematyczne. Pierwszy z nich stanowią różnego rodzaju falsyfikaty, powstałe zarówno w Polsce, jak i w innych krajach Europy. Tworzyli je, w rozmaitych intencjach, przez parę nieraz wieków ludzie pragnący, by uwierzono w ich autentyczność… niektóre, jak osławione Protokoły Mędrców Syjonu, którym poświęcił ostatnio osobne dzieło sam umberto Eco (Cmentarz w Pradze) znajdują nadal wydawców i rzesze łatwowiernych czytelników. z polskich falsyfikatów podobną popularnością cieszyły się dość długo Monita secreta, pamflet demaskujący ambicje jezuitów do zapanowania nad światem.

Falsyfikaty służyły zresztą rozmaitym celom. Jedne z nich miały wykazać aktywny udział Polaków w kolonizacji Ameryki, inne bogactwo krakowskiego patrycjatu w dobie renesansu (vide szkic Nieśmiertelny pan Pszonka), jeszcze inne mniej chlubne karty naszych dziejów, z paleniem ksiąg heretyckich czy procesem czarownic na czele (Doruchów). zadziwia odporność tych falsyfikatów na krytykę naukową: czyżby ludzie zawsze woleli barwne opowieści o magnacie spalonym za przyjęcie judaizmu od potwierdzonych źródłowo, ale mało ciekawych „szarych” opowieści? Bo można długo i cierpliwie demaskować fantazje o Doruchowie czy obyczajowe opowiastki, ogłaszane przez Konstantego Majeranowskiego na łamach „Pszczółki Krakowskiej”, aby następnie przeczytać je znowu w którymś z dziś wychodzących czasopism.

Tymczasem celem nauczania historii jest nie tylko przyswojenie sobie jak największej liczby dat i związanych z nimi wydarzeń, lecz i wyrobienie krytycyzmu wobec współcześnie uprawianej i szeroko pojętej propagandy. Jeśli Od sasa do lasa przyczyni się w jakimś stopniu do wypracowania takiego właśnie krytycznego stosunku wobec kłamstw, zmyśleń i przeinaczeń, które szerzy telewizja, radio oraz prasa, zarówno Wydawca, jak i sam autor będą to sobie poczytywać za sukces, usprawiedliwiający publikację tej książki.

W jej drugim pionie tematycznym chcieliśmy ukazać rozwój badań nad polską kulturą i sarmackim obyczajem. Ukazać nie tyle od strony tematyki… ile twórców, których dzieła są stale wznawiane i nadal znajdują chętnych czytelników. Ojcem tych badań był niewątpliwie ksiądz Jędrzej Kitowicz (1728-1804), w XIX stuleciu pałeczkę przejęli m.in. Łukasz Gołębiowski (1733-1849) i Zygmunt Gloger (1845-1910), po nich zaś Władysław Łoziński (1843-1913). W ubiegłym zaś wieku berło pierwszeństwa przypadło Aleksandrowi Brücknerowi (1856-1939) i Janowi Stanisławowi Bystroniowi (1892-1964), do których, z wielkim dla popularyzacji wiedzy pożytkiem, dołączył Stanisław Wasylewski (1885-1953). Porównując między sobą ich dzieła, dostrzeżemy zarówno przyrost wiedzy o stylu życia i kulturze naszych przodków, jak i oparcie się na różnych kwestionariuszach badawczych. Inne były główne punkty zainteresowań narodową przeszłością, odmienne w wielu kwestiach poglądy. Nie może to zbytnio nikogo dziwić, jeśli przypomnimy, iż opisani badacze tworzyli przez blisko trzysta lat naszych dziejów. Mimo to wspólne było im dążenie do zyskania jak najszerszego grona odbiorców, których zjednywali sobie m.in. pięknym stylem ocierającym się o powieść historyczną. Dlatego też stale wznawiane dzieła: Kitowicza, Glogera, Łozińskiego czy Wasylewskiego (nie mówiąc już o Brücknerze lub Bystroniu) nadal znajdują tak wielu chętnych odbiorców.

Ostatnia część tej książki prezentuje pięciu bliskich memu sercu autorów. Pozostawili oni dzieła o nierównej, co tu ukrywać, wartości artystycznej. I różnym ich odbiorze w świecie krytyki literackiej oraz wśród zwykłych czytelników. Wszystkie były tłumaczone na języki obce, ale dobrze wiemy, iż sława i rozgłos, jaki zyskał Rękopis znaleziony w Saragossie, przerósł o wiele pięter znajomość Listopada, a tym bardziej Kollokacji poza granicami naszego kraju. Nie tylko zresztą dlatego, że oryginał powieści Jana Potockiego, wyprzedzającej swój czas, powstał w języku francuskim i stosunkowo niedawno doczekał się pełnego przekładu na polski. Co ważniejsze, był on przyjazny kulturze doby Oświecenia w przeciwieństwie do Rzewuskiego. Bez obszernego komentarza Listopad nie jest przecież łatwo czytelny dla kogoś, kto nie zna dziejów Rzeczypospolitej połowy XVIII wieku. W jeszcze większym stopniu dotyczy to znakomitej powieści obyczajowej Korzeniowskiego, dziejącej się głównie w środowisku drobnej szlachty po upadku powstania listopadowego. Dziś mało kto podpisałby się pod programem politycznym ultrakonserwatysty Rzewuskiego, który już współczesnych odstręczał od siebie apologią ugody z caratem i pochwałą Targowicy. Jest to chyba jedyna powieść polska doby zaborów broniąca „sarmackiego Vichy”, jakim była sławna konfederacja. A jednak wolą Opatrzności było, aby wielki talent literacki, dorównujący niemal Sienkiewiczowskiemu, został ulokowany w tak lichym moralnie osobniku. Inne sprawa, że i autor Kollokacji wyznawał bardzo zbliżone poglądy, opowiadając się na długo przed pozytywizmem po stronie pracy organicznej. Nie tylko jednak Potockiemu, ale czterem pozostałym pisarzom niepodobna odmówić miana wybitnych przedstawicieli literatury XIX i XX stulecia. Co więcej, ich dzieła tak znakomicie oddają obyczaje panujące w XVIII i XIX stuleciu, iż można by je postawić obok prac Kitowicza czy Bystronia.Fałszerstwa historyczno-literackie

ARTYKUŁ TEN DOTYCZY POWSTAŁYCH w pierwszej połowie XIX stulecia relacji i opisów, głównie o charakterze obyczajowym, których autorstwo przypisywano określonym osobom żyjącym w XVI-XVIII w.¹. Dla uznania danego utworu za falsyfikat istotne są więc intencje twórcy; z reguły pragnął on pozostać nieznanym, gdyż tylko wiara w autentyczność jego dzieła gwarantowała osiągnięcie zamierzonego celu. Dotyczyło to zarówno rzekomych wywodów genealogicznych i przywilejów majątkowych, jak tworów poezji ludowej odległych czasów lub też relacji mających świadczyć o wysokim poziomie obyczajów i kultury przodków. Wykrycie fałszerstwa kazało spojrzeć krytycznie na te teksty badaczom narodowej przeszłości. Nie przestają one jednak być źródłami dla historyka czasów, w których owe falsyfikaty powstały. Wzgląd na intencję twórcy każe też rozgraniczyć falsyfikaty od wszelkiego rodzaju pastiszu literackiego, uprawianego zresztą po dziś dzień². Te mistyfikacje literackie były w Polsce pierwszej połowy XIX stulecia szczególnie modne. Początkowo traktowano je tylko humorystycznie; w latach 1818-1819 trzy pisma wileńskie, mianowicie „Dziennik Wileński”, „Tygodnik Wileński” i „Wiadomości Brukowe”, ogłaszały np. wiersze odkryte rzekomo w dziuplach starych dębów, stanowiące zaś w istocie dzieło Michała Balińskiego.

Pierwszym polskim pastiszem serio była – jak twierdzi Wacław Borowy – Żywila Adama Mickiewicza ogłoszona w 1819 r. na łamach „Tygodnika Wileńskiego”. Tę rzewną, sentymentalnorycerską opowiastkę o miłości księżniczki Żywili i rycerza Poraja pismo opublikowało jako „wyjątek ze starożytnych rękopisów polskich, udzielonych redakcji przez P.S.F.Ż.”. Choć Mickiewicz oparł się na kronice Stryjkowskiego i Słowniku Lindego, brak jest tej opowiastce „rzeczywistego kolorytu historycznego”³. Po pierwszej mistyfikacji literackiej (rychło zresztą odkrytej) przyszły następne. „Opowieści o znalezionych w dziwacznych okolicznościach rękopisach, subtelne nieraz krytyki ich autentyczności ze strony publikujących je «wydawców» to aż do połowy XIX wieku stały niemal motyw przedmów, kanoniczny chwyt mający zaspokoić u niewykształconych jeszcze czytelników ząbkującego romansu prymitywne zapotrzebowanie na życiową prawdziwość i wiarygodność opisywanych zdarzeń” – stwierdza słusznie Maria Żmigrodzka w przedmowie do Pamiątek Soplicy⁴. Również i ich autor zamierzał początkowo pójść drogą mistyfikacji literackiej – świadczy o tym zaniechana przedmowa Rzewuskiego, w której pisał, iż rękopis Pamiątek, pochodzący ze skonfiskowanego majątku wnuka Soplicy, nabył od Żyda w Nieświeżu. Wydaje go „tak jak jest, żadnej poprawy nie robiąc i nie tając przed sobą wad tych pamiątek uważając ich za dzieło ”⁵.

Podobnie też w liście do wydawcy „Tygodnika Petersburskiego” z 1840 r. Rzewuski stwierdza, że podczas pobytu w Rzymie, kiedy to z grupą rodaków poszukiwał w Bibliotece Watykańskiej „polskiej pamiątki”, naszła nań „myśl żartobliwa podkraść się pod styl staroświecki, by kilka obrazów świeżo utworzonych napisać dla rozrywki towarzystwa jako wypis ze starego ręko-pisma”. Istotnie pierwsze krajowe wydania Pamiątek Soplicy ukazały się bez podania autora jako Pamiątki starego szlachcica litewskiego⁶. Wprowadziło to w błąd jedynie niektórych⁷ odbiorców⁸. Klementyna z Tańskich Hoffmanowa „skomponowała według ustnej tradycji, a może i niektórych źródeł dziennik «Franciszki Krasińskiej» (1825) trafnie oddający środowisko dworsko-ziemiańskie u schyłku epoki saskiej, wielu uważało później ten dziennik za autentyczny”. Należał do nich Pierre Boyé, który w swej monografii o dworze Stanisława Leszczyńskiego „poprawiał” według tego falsyfikatu źródła historyczne. Franciszka Krasińska była morganatyczną żoną księcia kurlandzkiego Karola, syna Augusta III Sasa⁹.

W drugiej połowie XIX w. liczne mistyfikacje literackie były dziełem Aleksandra Darowskiego-Weryhy (1815-1874), dyletanta o dużej erudycji, po trosze prozaika, poety, publicysty i historyka. Darowski – jeśli wierzyć jego przyjacielowi Rollemu – „dziwnie zręcznie umiał nałamywać język do pewnej epoki dziejowej do tego stopnia, że z wszelką łatwością używał w listach albo utworach ulotnych mowy polskiej, właściwej czy to czasom zygmuntowskim, czy okresowi panowania u nas Sasów. Już to przyszły bibliograf będzie miał wiele troski, nim mu się uda rozgmatwać wszystkie psoty literackie Darowskiego; nie było to fałszerstwo, nowych bowiem faktów nie tworzył, ale naśladownictwo zręczne, dowodzące zdolności niemałych”¹⁰. Przed mistyfikacjami Darowskiego przestrzegały Wielka Encyklopedia Powszechna Ilustrowana oraz encyklopedia rosyjska Brockhausa, która nazywała go dziwakiem i mistyfikatorem¹¹. Już wcześniej, mianowicie w dawnej Rzeczypospolitej, w fałszerstwie dokumentów genealogicznych i fundacyjnych wszelkiego typu specjalizowali się m.in. Krzysztof Janikowski (ok. 1615-1647), Przybysław Dyamentowski (1634-1774) i Stanisław Morawski (druga połowa XVIII w.). Janikowski fałszował ponadto wszelkiego rodzaju akta państwowe, m.in. przywileje książąt pomorskich. Poziom tych falsyfikatów nie był zbyt wysoki: teksty obfitowały w liczne błędy rzeczowe i historyczne, a pieczęcie wykonywano nieudolnie. Wspólnicy Janikowskiego nacierali pergaminy gliną i popiołem oraz wędzili w dymie dla nadania im cech starości. Morawski nieczytelność pisma uważał za główną cechę dawności dokumentów, pieczęcie zawieszał na jedwabnych sznurkach, a do pisania używał często pomarańczowego atramentu. Stąd też żywot tych falsyfikatów nie był zbyt długi¹².

Dzieło Morawskiego, Dyamentowskiego i innych doczekało się kontynuacji w połowie XIX w., kiedy to dla wylegitymowania się przed heroldią Królestwa Polskiego „poczęto fikcyjnymi zapisami zapełniać puste, a nie zawsze przekreślone stronice ksiąg grodzkich i ziemskich, poczęto w dokonanych tam autentycznych zeznaniach wydrapywać lub dopisywać nazwiska, poczęto wpisywać zmyślone metryki w księgi kościelne, dodawać tak pożądane słówka jak: generosus, magnificus czy bodaj nobilis”¹³.

Te fałszerstwa, tworzone ze względów – rzecz można – komercjalnych, ograniczały się jednak w Polsce XIX w. do wywodów genealogicznych; nie próbowano natomiast masowo podrabiać zabytków epistolograficznych, jak to czyniono np. współcześnie we Francji. Do głośnych fałszerzy XIX w. należeli tam: Letellier, który za panowania Ludwika Filipa fabrykował listy Lutra, Kalwina oraz wielu władców XVI i XVII w., Gugliemo Carrucci Sommaia (od 1841 r. sekretarz komisji do spraw manuskryptów) i wreszcie najgłośniejszy i najbezczelniejszy z nich – Vrain-Lucas. Ten ostatni, omotawszy naiwnego matematyka M. Chaslesa, sprzedawał mu listy Pascala do Newtona, autografy Abelarda, Dantego, Franciszka I, Moliera, Bacona etc., a w końcu nawet korespondencję Marii Magdaleny i Sokratesa. Licznych fałszerstw dopuszczano się też na tekstach starożytnych i średniowiecznych, że wymienimy rzekome komedie Plauta pisane przez Schennisa, fragmenty Neposa ogłoszone przez Giacomo Cortese¹⁴ czy też odpisy rzekomych zabytków dawnej ruskiej literatury (jak Słowo o pułku Igora, Russkaprawda i inne) sporządzane w początkach XIX w. przez A.I. Bardina i A.I. Sułakadzewa¹⁵.

Zainteresowanie folklorem i przeszłością narodową pociągnęło za sobą z kolei „żywe zajęcie się zabytkami przeszłości i tym, co poczytywano za ich trwałe przeżytki, tj. literaturą ludową”¹⁶. Na fali takich właśnie zainteresowań zrodziły się liczne fałszerstwa literackie, „niewysoki na ogół w tym czasie poziom krytyki historycznej i wiedzy językoznawczej” warunkował powodzenie tych utworów¹⁷.

Były wśród nich pozycje o dużych walorach literackich, że wymienimy Pieśni Osjana (tłumaczone u nas przez Kniaźnina, Karpińskiego i Krasickiego), stanowiące w istocie dzieło Jamesa Macphersona, czy Rękopis Kralodworski Wacława Hanki (1818), którego fragmenty w polskim przekładzie drukował Ignacy Benedykt Rakowiecki (1820-1822). Wszystkie te utwory wywarły ogromny wpływ na poezję romantyczną, znajdując również i w Polsce licznych naśladowców¹⁸.

Także i Słowo o pułku Igora, znalezione jakoby w 1795 r. w jednym z klasztorów przez rosyjskiego badaczy, hrabiego A.I. Musina-Puszkina, stało się źródłem natchnienia dla ludowo-romantycznej poezji rosyjskiej XIX wieku. Co więcej, było ono zabytkiem wykorzystywanym z całą wiarą i zaufaniem w naukowych badaniach nad Rusią Kijowską przed najazdem tatarskim. Od początku jednak autentyczność Słowa znalazła licznych przeciwników¹⁹. Ich grono powiększył moskiewski slawista, A.A. Zimin, który przed laty wystąpił z twierdzeniem, iż powstało u schyłku XVIII w. Większość rosyjskich badaczy dziejów literatury przychyla się nadal do opinii, że mamy tu do czynienia z autentykiem²⁰.

Jeśli chodzi o Polskę, to – jak stwierdza Konrad Górski – „w naszej literaturze nie znajdujemy ciekawszych tego rodzaju falsyfikatów literackich”²¹. Rodzimego Osjana nie wydaliśmy; interesujący się przeszłością i jej zabytkami poeci „poszli utorowanym już polskim śladem: parafrazy liryki ludowej, miłosnej”²². Rozpoczynające się u nas bardzo wcześnie zainteresowanie folklorem przyniosło już w XVIII w. liczne zbiorki różnych pieśni tego typu oraz utwory poetyckie wzorowane na poezji ludowej. Ta konwencja literacka, przysparzająca do dziś dnia wiele kłopotów przy ustalaniu autorstwa, szła w XIX w. w parze z przenikaniem pseudosamorodnej twórczości ludowej do bajkopisarstwa. Wystarczy tu przypomnieć Antoniego Glińskiego (1817-1866), który „bezceremonialnie polszczył i za ludowe podawał utwory literackie znakomitych poetów rosyjskich i pisarzy” (Żukowskiego i Puszkina). Tak więc w XIX w. zaczęto fabrykować masowo zabytki rzekomego folkloru, a w szczególności dokumenty dotyczące pieśni, obrzędów i wierzeń²⁵ słowiańskich z okresu przed przyjęciem chrześcijaństwa.

Celował w tym Konstanty Majeranowski (1790-1851), dramaturg i publicysta krakowski, autor licznych utworów (komedii, oper, tragedii i obrazków dramatycznych) osnutych na tle historii Polski, ze szczególnym uwzględnieniem Krakowa. W „Pszczółce Krakowskiej” (1819-1822), której był redaktorem, jak również w „Muzie Nadwiślańskiej” (1823) Majeranowski sam jeden wypełniał cały dział pisma noszący nagłówek Pielgrzym z Tenczyna²⁶. Umieszczał w nim opisy starych zwyczajów krakowskich (jak lajkonik czy rękawka), bajki i opowieści czerpane rzekomo z tradycji ludowej; w istocie Majeranowski „bez namysłu fabrykował podania, które mu do pracy były przydatne”.

Nie cofał się również przed podrabianiem ballad ludowych; Majeranowski był tu wyrazicielem ludowości preromantycznej, która „dopuszczała mistyfikacje literackie. Obce jej było dążenie do autentycznych tekstów folklorystycznych , obce jej były zasady realizmu”²⁷.

Redaktor „Pszczółki Krakowskiej” postępował w ten sposób nie tyle (jak chce Gloger) „w najniewinniejszej chęci zabawienia swoich czytelników”²⁸, co powodowany przywiązaniem do przeszłości, pragnieniem dodania jej blasku, przypomnienia wreszcie wielkich – jak pisał – „zdarzeń historycznych, które ciemnota wieków grubą zasłoną nieświadomości powlokła, że ledwie z podań, zwyczajów prostego ludu, źródła ich dochodzić można”²⁹.

Majeranowski został zdemaskowany dopiero u schyłku XIX w., głównie za sprawą cytowanego już przez nas Glogera. Uznawano starania Majeranowskiego za mające „na celu obudzać i przypominać dawne wspomnienia, ochraniać od zatracenia stare tradycje i wszystkie zabytki obyczajów narodowych. Niejeden zabytek dawnych czasów w zakresie obyczajowym on od zaginienia zachował”³⁰. Równocześnie jednak zarzucano, iż „pozwalał sobie na bałamuctwa i podrabiania, które następnie tułały się długo jako rzeczy ludowe”³¹. Dubiecki usprawiedliwia go niejako, pisząc: „Takie fałsze historyczne w owych czasach nikogo nie raziły, popełniano je w dobrej wierze, nie zastanawiając się, jakie wyrządza się krzywdy społeczeństwu, zaciemniając prawdę dziejową”³². Również i Brückner stwierdzał, iż Majeranowski „z fałszywie odczutego patriotyzmu zmyślał uroczystości i obchody krakowskie”³³.

W „Pszczółce Krakowskiej” tłumaczył on więc zwyczaj tzw. rękawki jako pamiątkę „sypania mogiły Krakusa, założyciela miasta”, Fausta, „folgując fantazji w sposób niczym nie pohamowany”, połączył z Twardowskim w jedną osobę; konika zwierzynieckiego wyprowadził od napadów tatarskich³⁴. Ułożył wreszcie pieśń dla bractwa kurkowego, którą podawał za autentyczną³⁵. Te fantastyczne etymologie i zmyślenia sprawiły, iż przez długi czas większość badaczy (na czele z Brücknerem) i sam obrzęd lajkonika uważała za jego wymysł, Majeranowskiego zaś za człowieka, który „świadomie fałszował zwyczaje ludu, koloryzując i zmieniając je według własnego upodobania”³⁶. Ostatnio jednak przyjmuje się, iż był on tylko wskrzesicielem obrzędu lajkonika, a jeśli chodzi o pieśń bractwa kurkowego, to nie jest wykluczone, iż przy jej pisaniu „oparł się na starym, nie zachowanym tekście, który był śpiewany od XVI w.”³⁷.

Geneza fałszerstw historycznych XIX w. nie ogranicza się jednak tylko do zainteresowania folklorem oraz do pewnych tendencji preromantycznej ludowości. Falsyfikat historyczny służył bowiem już w czasach dawnej Rzeczypospolitej aktualnym celom walk wyznaniowych i politycznych. Do pierwszej z tych grup można zaliczyć rzekome Monita privata Towarzystwa Jezusowego (1612), sporządzone przez usuniętego zeń Hieronima Zahorowskiego (które zyskały europejski rozgłos)³⁸, czy też broniący antytrynitaryzmu rzekomy List Połowca Iwana Smery do w. Kniazia Włodzimierza (z 980 r.), będący przypuszczalnie dziełem XVI-wiecznej spółki autorskiej w osobach arian Andrzeja Kołodyńskiego, Stanisława Budzyńskiego i Szymona Budnego³⁹.

Drugą grupę, mianowicie falsyfikatów w służbie walk politycznych, reprezentują przeróżne wersje Rad Kallimachowych, zawierających tak nienawistny szlachcie wykład absolutyzmu królewskiego⁴⁰, a także opis rzekomego rokoszu gliniańskiego (1371) jako ważnego etapu bojów o demokrację szlachecką⁴¹. Na oba te dokumenty powoływali się m.in. uczestnicy rokoszu Zebrzydowskiego.

W XVIII w. wspominany już Przybysław Dyamentowski zabrał się z kolei do pisania najstarszych kronik do dziejów Polski. Dotknięty brakiem źródeł odnoszących się do najdawniejszej historii ojczyzny miał zamiar stworzyć szereg apokryfów, przypisując je takim kronikarzom jak Wojan, Prokosz (996), Zolawa (1067), Kagnimir (1070), Jardo (1100), Swietomir (1173), Boczula (1268) i inni. Swym spadkobiercom zostawił całą skrzynię podobnych rękopisów, które zresztą później w większości zaginęły (tylko niektóre manuskrypty zachowały się w Bibliotece Narodowej). Wydaje się jednak, iż Dyamentowski plan swój zrealizował w małym tylko stopniu. Pobudki jego działania były dość złożone; wynikały one po części z przywiązania do dziejów ojczystych, częściowo zaś z chęci wykazania historycznej genealogii instytucji wolnej elekcji oraz potępienia przewagi magnaterii; znajduje to wyraz w rzekomej Kronice polskiej Prokosza jego pióra⁴².

„Gdy atoli uważamy – pisał Lelewel – jak ustawicznie Prokosz sejmuje i sejmy zrywa, jak zajęty jest bez końca elekcją, a kłopoce się, aby Polacy młodszego królewicza nad starszego w elekcji nie przełożyli koniecznie przyznać musimy, że to jest płód końca XVII albo początku XVIII wieku najrychlej”⁴³. Wskazując na autorstwo pisarza doby saskiej w osobie Dyamentowskiego, Lelewel widział w falsyfikatach skutek ówczesnej ciemnoty. „Szczególniej w drugiej połowie XVII wieku, wieku klęsk, niedoli i upadku Rzeczypospolitej, upadku jej światła i zdolności, podobna rozszerzała się zaraza”⁴⁴. „Po różnych bowiem kątach Polski – pisał Lelewel – lęgły się podobne płody dla ćwiczenia dowcipu, dla rozweselenia czytelnika, dla pokazania głębokiej nauki, dla uwiecznienia pamięci wielkich domów, dla zysku, gdyż za to sowicie płacono”⁴⁵. „Ta zaraza panowała najszerzej w Polsce w drugiej połowie XVII w., w czasie upadku światła” – wtórował mu Wiszniewski. Także i Gołębiowski powstanie fikcyjnych kronik wywodził ze skażenia „dobrego smaku” w czasach saskich, kiedy to „wśród niedoli Rzeczypospolitej podupadły zdolności kreślenia dziejów krajowych”⁴⁷.

Ani jednak Lelewel, ani też Gołębiowski i Wiszniewski nie zastanawiali się nad powodami, dla których w 1825 r. ukazała się w Warszawie zarówno Kronika Kagnimira, to jest dzieje pierwszych czterech królów chrześcijańskich w Polsce w wieku X, jak Kronika polska Prokosza.

Oba te falsyfikaty wydał bibliotekarz wilanowski, Hipolit Kownacki (1761-1854) – ten zasłużony edytor kronik wczesnośredniowiecznych (m.in. Baszka, Galla i Kadłubka) był w gruncie rzeczy niesłychanym dyletantem. Mimo zaś że w latach 1825-1826 Lelewel (na łamach „Biblioteki Polskiej”) wykazał nieautentyczność kronik zarówno Kagnimira, jak Prokosza, Kownacki w 1827 r. opublikował tłumaczenie tej drugiej na język łaciński (Chronicon slavo-sarmaticum Procosii saeculi Xscriptoris, Varsaviae 1827); do końca życia nie przestał też wierzyć w ich prawdziwość⁴⁸. złudzenia jego podzielał początkowo nawet Julian Ursyn Niemcewicz. Można więc stwierdzić, iż w Polsce pierwszej połowy XIX w. istniała szczególnie dobra passa na falsyfikaty historyczne wszelkiego typu. Rozwijające się coraz silniej poczucie narodowe inspirowało fabrykowanie pomników kulturalnych przeszłości, świadczących o wysokim stopniu rozwoju cywilizacji i potęgi narodowej. U nas miało to specjalne znaczenie, służyło bowiem podbudowaniu tezy, iż zagłada państwa nastąpiła na skutek obcej przemocy, a nie z własnej winy. W okresie tym zbiera się w Polsce wszelkiego typu pamiątki narodowe, poczynając od zabytków kultury materialnej (Domek Gotycki, Świątynia Sybilli), a na różnorodnych relacjach, głównie obyczajowych, kończąc… zainteresowanie historią stwarzało szczególny popyt na wypełnianie luk w jej obrazie poprzez szczęśliwe „odkrycia” źródłowe; twórcy tych falsyfikatów dostosowywali je do potrzeb, wyobrażeń i zainteresowań odbiorców, a słabość ówczesnej hermeneutyki gwarantowała długi żywot utworów tego typu. Nic przeto dziwnego, że, jak pisał Henryk Sienkiewicz „niemal wszystkie prawdziwe pamiętniki podejrzewano później o podrobienie”⁴⁹.

Gorszył się tym jeden z ówczesnych krytyków literackich, Władysław Trębicki, który w 1843 r. pisał w „Bibliotece Warszawskiej”: „Nie można jak ubolewać nad wznowioną dzisiaj gwałtowniej niż kiedykolwiek chorobą pisania urojonych historii i pamiętników”. Autor Kroniki polskiej dał jej, zdaniem Trębickiego, tylko początek. „A tak co Dyamentowski i jego naśladowcy dla początkowych dziejów narodu, to hrabia Raczyński dzisiaj e tutti quanti dla bliższych nas czasów gotują. Troskliwie zbierają szacowne zabytki dawnych rękopisów, a podług swoich widoków je obrobiwszy , drukują tak nazwane pamiętniki, historyje itp. i niemi uczonych nawet durzą”⁵⁰.

O ile zarzut edycji falsyfikatów był zupełnie nieuzasadniony w stosunku do Raczyńskiego, to całkowicie odpowiadał on działalności wspominanego już Majeranowskiego, który specjalizował się niejako w tworzeniu opisów obyczajowych idących w dwóch zasadniczych kierunkach. Były to, po pierwsze, rzekomo autentyczne relacje ze ślubów, uczt, zapustów, święconego etc., urządzanych w XVI-XVIII w. głównie przez mieszczan krakowskich, po drugie zaś – opisy uroczystych wjazdów królewskich do Krakowa i odbywanych tam wesel monarszych.

W przedmowie do Pielgrzyma z Tenczyna Konstanty Majeranowski stwierdzał: „Wszystko, co się ściąga do dawnych obyczajów i historyi starożytnej Polaków, z wyłączeniem przedmiotów mających wpływ na politykę lub religię, będzie osnową Pielgrzyma”. Wydawca zamierzał zamieszczać w nim, cokolwiek zdoła „przyjemnego odkryć i wyszperać po dawnych dziełach rzadkich i mało znanych”. Celem Pielgrzyma miało być „rozkrzewienie uczciwych obyczajów i zamiłowanie rzeczy ojczystych, z którymi pierwsze są ścisłym złączone braterstwem”⁵¹.

Można tu zaryzykować twierdzenie, że o ile pastisze literackie Henryka Rzewuskiego służyły apologii szlachetczyzny, to falsyfikaty Majeranowskiego miały na celu odtworzenie imponującej genealogii historycznej mieszczaństwa. Tym samym zaś służyły w pewien sposób aktualnym ambicjom tego stanu. Cieszyły się one jednak powodzeniem u ogółu czytelników, ciekawych w każdej epoce obyczajów przodków, szczegółów ich pożywienia i strojów, sposobów obchodzenia świąt. Podobnie jak obecnie, tak i w XIX w. gazety w swych numerach wielkanocnych chętnie zamieszczały opisy dawnego święconego. Czerpano je dość często właśnie z dzieł Majeranowskiego. Relacje te wyzyskiwali również badacze w charakterystyce życia staropolskiego.

Jak stwierdza w 1903 r. Gloger, „Wójcicki i Ł. Gołębiowski ogłaszali później te opisy w swoich dziełach, biorąc za autentyczne. Przedrukowywał także ówczesny «Kurier Warszawski» i «Tygodnik Wileński», a później powtarzały różne czasopisma aż do ostatnich czasów, nie kwestionując nigdy prawdziwości tych rzekomych dokumentów. Niedawno powtórzyło kilka czasopism warszawskich taki opis święconego u Radziwiłła w XVII w.”⁵². W społeczeństwie polskim XIX w. istniało duże zapotrzebowanie na obrazy podkreślające dobrobyt życia przodków. Umieszczając opis wesela mieszczańskiego w Krakowie z 1725 r., „Kurier Warszawski” pisał, iż „dla lubowników starożytności nie może być obojętny”⁵³. Łukasz Gołębiowski zaś, który go przedrukował, stwierdzał: „Z tego opisu widać, że nasi mieszczanie dostatkami zbliżając się do możniejszej nawet szlachty, przesądami i rubasznością przytykali do gminu”⁵⁴. Autor Ludu polskiego gdyby nawet wiedział, iż relacja ta jest w istocie dziełem Majeranowskiego, nie cofnąłby się zapewne przed jej wyzyskaniem. Gołębiowski korzystał bowiem w swych pracach z współczesnych mu powieści historycznych; Dwaj panowie Sieciechowie J.U. Niemcewicza stanowili np. dla niego dobrą egzemplifikację „życia dworskiego z czasów Sasów”⁵⁵.

Rzekomy opis wesela mieszczańskiego z 1725 r. znajduje zresztą do dziś dnia badaczy wierzących w jego autentyczność. W 1956 r. przedrukował go – w celu przedstawienia stylu życia zamożniejszego mieszczaństwa – Jan Lubicz Pachoński w Zmierzchu sławetnych⁵⁶; w rok później uczynił to samo inny badacz obyczajów staropolskich, Zbigniew Kuchowicz, dla dokładniejszego zilustrowania tezy, iż „wystawne wesela stanowiły charakterystyczny rys ówczesnej obyczajowości”⁵⁷. Jego śladem poszedł Józef Szczypka w parokrotnie wznawianym Kalendarzu polskim⁵⁸.

Podobnymi uwagami zaopatrywano w XIX w. opis święconego u Chrober-skiego; doczekał się on aż kilku przedruków, w tym także przez Oskara Kolberga, Gołębiowskiego i Zygmunta Kaczkowskiego⁵⁹. Już „Tygodnik Wileński” pisał, iż w relacji tej widać „przepych mieszczan krakowskich i zwyczaje Polaków w połowie szesnastego wieku”. Również i Kaczkowski na podstawie falsyfikatu z całą powagą stwierdza, że uwagi Pszonki „rzucają bardzo jasne wejrzenie w obyczaje mieszczańskie w wieku XVI . Bogactwo mieszczan daje im pole do wystawności, ale wystawność ta jest przyzwoitą; ażeby taką wystawność utrzymać, trza roztropności, trzeba powagi, trzeba gospodarności. Takiemi też były istotnie ówczesne mieszczańskie niewiasty”⁶⁰.

Tak więc utwory Majeranowskiego służyły do apoteozy obyczajów staropolskich. Miał on również na względzie rozrywkę czytelnika, jak to widzimy w Rozmaitościach mody, rzekomej korespondencji panien (Anieli Siemieńskiej z Elżbietą Dombrowską) ze stycznia 1648 r.⁶¹. Ten „fabrykat Majeranowskiego”⁶² przedstawia kłopoty młodych niewiast zabiegających o zdobycie strojów na zapusty; przy okazji autor daje opis zabaw wówczas urządzanych. Z Rozmaitościami mody w tymże samym numerze „Rozmaitości Krakowskich” sąsiaduje inny utwór Majeranowskiego, mianowicie rzekomy list panny (Józefy Okęckiej) do obrażonego na nią narzeczonego (Józefa Trzaski z Bogucic). Epistoła ta, zatytułowana Dawna miłość, wycinki ze starego rękopisu, nosi datę 23 lipca 1650⁶³. W pisemku „Pielgrzym z Tenczyna”, którego według Ambrożego Grabowskiego Majeranowski sam był autorem⁶⁴, ukazała się m.in. opowieść Figle pazia przy królu Stanisławie Auguście. Anegdota prawdziwa⁶⁵, zawierająca relacje o psotach płatanych przez Turkułła szambelanowi Antoniemu Czapskiemu. Końcowy jej fragment zamieścił Antoni Magier w swojej Estetyce miasta stołecznego Warszawy.⁶⁶. Całość przedrukował Roman Kaleta jako dzieło nieznanego autora⁶⁷.

O ile Majeranowski tworzył swe falsyfikaty powodowany w dużym stopniu patriotyzmem stanowym, to analogiczną działalnością współczesnego mu Teodora Narbutta (1784-1864) kierował przede wszystkim patriotyzm regionalny, mianowicie chęć przydania blasku dziejom ziem litewskich w XIII-XVI w. Fałszerstwa Narbutta zaczęto na dobre wykrywać dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym. Podobnie jak inni twórcy falsyfikatów, publikował je zawsze z odpisów, utrzymując, iż oryginały miał, ale mu prze – padły⁶⁸.

Nasuwa się pytanie, dlaczego fałszerstwa Majeranowskiego czy Narbutta pozostawały przez wiele lat niewykryte. Choć pierwszemu z nich już współcześni zarzucali, iż swe opowieści romantyczne i ballady czerpie „z obcych marzeń i baśni”⁶⁹, to jednak aż do końca XIX w. nie kwestionowano jego relacji obyczajowych. Narbutt został zaś zdemaskowany daleko później. Sprawa wygląda na pozór tym bardziej zagadkowo, iż fałszerstwa te nie były na ogół zbyt udatne i obecnie wychodzą na jaw zazwyczaj przy pierwszym czytaniu.

Konrad Górski podkreśla decydującą rolę sprawdzianów językowych w ustalaniu czasu powstania danego tekstu⁷⁰. zdaniem Glogera falsyfikaty Majeranowskiego były pisane „z darem naśladowania języka i ducha obyczajów”. Trudno w to uwierzyć po zapoznaniu się z nimi; autor Encyklopedii staropolskiej sam sobie zresztą przeczy, skoro w dalszym ciągu swych uwag stwierdza: „Na szczęście Majeranowski w podrabianiu zachował wszędzie styl jednostajny, po którym łatwo poznać autora”⁷¹. Istotnie, styl ten jest dość łatwy do identyfikacji; redaktor Pielgrzyma unika, z uwagi na odbiorcę, nawet w relacjach rzekomo XVII-wiecznych, makaronizmów, wprowadza za to pseudoarchaiczne zwroty oraz XIX-wieczny styl narracyjny. Wszystkie te opisy są z reguły dziełem naocznego świadka piszącego w pierwszej osobie (co w autentycznych staropolskich źródłach tego typu nader rzadko ma miejsce).

Opis wjazdu Władysława IV na koronację Ludwiki Marii do Krakowa (14 lipca 1646) tak się np. zaczyna: „Com widział na swe oczy, tom spisał fideliter ku pamiątce potomnej, jeśli tak Bóg da, aby doszło – A iż nam Polakom szczęśliwie panujący Najjaśniejszy król Imci Władysław IV, każdemu serdecznie miły, bo też umie być królem i nie da sobie źle życzyć, to i nie dziw, że co nam go żywię przypomina, to nam wszystko miłe i szacowne”⁷². Inny z kolei opis, rzekoma relacja Mikołaja Pszonki ze święconego u Mikołaja Chroberskiego pisana w formie listu do żony, rozpoczyna się od słów: „Nie potrafię dać obrazu Waszeci, sercem najukochańsza Salusiu, jaki tu rozgardiasz panuje podczas świąt wielkanocnych zmartwychwstania Pańskiego. Tu mieszczanin może nabuczyć się, jak pan wojewoda, bo ma też w co”⁷³. W liście panny do zagniewanego przypuszczeniem, iż chodzi mu jedynie o jej posag kawalera, znajdujemy takie oto ultimatum: „Jeśli Waszmość jutro na trzynastą godzinę nie stawisz się w Boglewicach i nie powiesz mi, skąd powziąłeś te baje, o których piszesz, to jutro po trzynastej każda minuta oddali serce moje od Waszmości na sto mil i nigdy twoją nie będę . Masz tedy Waszmość wóz i przewóz”⁷⁴.

Podobnym językiem były też pisane relacje obyczajowe Teodora Narbutta; możemy tu wymienić przykładowo, ułożony w formie dialogu, opis starania o pannę w XVI w. Narbutt skopiował go rzekomo ze starego rękopisu, pochodzącego z pierwszej połowy XVIII w.⁷⁵. Styl tego opowiadania niewiele ma wspólnego ze staropolszczyzną. Podobne wrażenie odbieramy przy czytaniu rzekomego opisu palenia ksiąg heretyckich w Wilnie w 1581 r.⁷⁶.

Omawiane falsyfikaty obfitują również w liczne anachronizmy i nieścisłości, rażące nawet na tle ówczesnego stanu wiedzy historycznej. W opisie święconego u Chroberskiego Majeranowski drzwi domu mieszczańskiego wykłada hebanem i… macicą perłową. W relacji z wjazdu księcia Zbaraskiego do Konstantynopola (pióra rzekomo naocznego świadka) pomylił nie tylko datę wjazdu, ale i sam opis ubarwił szczegółami w rodzaju tego, iż rumak posła miał złote podkowy. Obok konia „szło sześć lokajów w atłasach”, pachołkowie zaś „strzelby, karabiny w rękach trzymali”. W barwnym opowiadaniu o wjeździe Władysława IV do Krakowa Majeranowski każe jechać biskupom na koniach, wszystkich z reguły obsypuje perłami itd.

Powodzenie tego typu, nieudolnych nawet, falsyfikatów było uwarunkowane niskim stanem ówczesnego edytorstwa; oparcie go na naukowych zasadach następowało stopniowo dopiero w drugiej połowie XIX w.⁷⁷. W pierwszej połowie tego stulecia nawet do tekstów oryginalnych podchodzono w sposób bezceremonialny i daleki od jakiegokolwiek pietyzmu. Kiedy w 1828 (czy 1829 r.) jednemu z redaktorów warszawskich pism literackich proponowano druk fragmentów Pamiętników Paska, miał on odpowiedzieć, „że jeśliby umieścił jakieś wyjątki, musiałby stracić za wiele czasu. Bo rzecz dobra i ciekawa, ale redakcję i styl trzeba było zmienić od deski do deski”⁷⁸.

Już w XVIII w. Szymon Zabiełło tłumacząc Annales Wespazjana Kochowskiego, dopisywał do nich całe fragmenty; w tym też kształcie przedrukował Roczniki Edward Raczyński (1840). Liczne przykłady bezceremonialnego stosunku wydawców XIX-wiecznych do pamiętników staropolskich⁷⁹ zestawił Alojzy Sajkowski. Mnóstwo rzeczy opuszczano więc jako mogące zaszkodzić opinii Polski i Polaków⁸⁰, wycinano fragmenty uznane za zbyt swobodne obyczajowo, „zwroty dla ucha człowieka XIX wieku grube wymieniano na bardziej poetyckie, w miejscach nieprzyzwoitych komponowano zamiast autentycznego inny tekst przyzwoitszy”⁸¹. Wygładzano oryginał, opuszczając wyrazy lub całe zdania i zacierając w ten sposób jego staropolszczyznę. „Rozprawiano się z formami gramatycznymi i zasobem słownictwa mniej znanego”⁸². Raczyński (i inni wydawcy) niemal z reguły zastępowali fragmenty łacińskie polskimi, nie mówiąc już o pojedynczych obcych słowach. Czynił to jeszcze zresztą Ludwik Kubala w monografii o Jerzym Ossolińskim (1883). Opuszczeń, skrótów i wtrętów nie zaznaczano na ogół w tekście. Cenzura patriotyczna i obyczajowa szła w parze z troską o uczynienie z oryginału tekstu „popularnonaukowego” (w obecnym słowa tego znaczeniu); do tego wszystkiego dochodziła jeszcze ingerencja rosyjskich, niemieckich i austriackich cenzorów. Ten rozpaczliwy stan ówczesnego edytorstwa umożliwiał pojawienie się licznych falsyfikatów, które w dobrej wierze latami przedrukowywano; anachronizmy historyczne tam występujące, wolny na ogół od makaronizmów styl, właściwe XIX w. zwroty, wszystko to nie mogło razić odbiorców wychowanych na okaleczonych edycjach pamiętników Paska, Kitowicza czy Albrychta Radziwiłła. Sprawę ułatwiał fakt, iż dość często nie podawano proweniencji zabytku, zbywając czytelnika enigmatycznym zwrotem „ze starego rękopisu”⁸³.

Na skutek braku dobrego rozeznania w realiach historycznych minionych epok brano też na serio powstałe w ubiegłych wiekach pastisze. Możemy tu przykładowo wymienić dwa utwory tego typu, które doczekały się wydania w XIX w., mianowicie rzekomą mowę kasztelana mścisławskiego Iwana Mieleszki z 1589 r. oraz list Filipa Wołuckiego do Zygmunta III Wazy. Oba występują w licznych sylwach XVII-wiecznych i późniejszych. Przepisywano je z lubością, wzbogacając nowymi dodatkami i amplifikacjami⁸⁴.

Zalewani istną powodzią falsyfikatów i mistyfikacji co ostrożniejsi krytycy stawali się nieufni wobec prawdziwych zabytków pamiętnikarstwa staropolskiego. Wielu z nich uważało nawet utwór Paska za mistyfikację, gdyż, jak tłumaczył Brückner, „znano wiek XVII z najgorszej strony, od łaciny, panegiryków i ascetyków, więc o romansie obyczajowym nikt ani pomyślał”⁸⁵, a jeszcze bardziej – dodajmy – dlatego, ponieważ wydawca I edycji (1836), Raczyński, „chcąc uczynić tekst bardziej zrozumiałym, przetłumaczył w nim na język polski wszystkie zwroty łacińskie, co oczywiście odjęło wydaniu znamię autentyzmu”⁸⁶.

Jak wynika z listu Franciszka Wężyka i Józefa Łukaszewicza do Michała Wiszniewskiego, uważali oni Pamiętniki Paska raczej za nieautentyczne⁸⁷. Sam Wiszniewski zaś pisał: „W bliższych nas czasach bawiono się jeszcze niekiedy podrabianiem i przedrzeźnianiem historii . Do tego rzędu należą kreślone w Bawarii pod okiem księcia Karola Radziwiłła genealogie osób z jego orszaku i Pamiętniki Paska”⁸⁸. za sfałszowane pod koniec tekstu uważał je Ignacy Józef Kraszewski⁸⁹. Dopiero Henryk Sienkiewicz napisze, iż podejrzewać np. pamiętniki Paska, że „są one płodem wyobraźni nowoczesnego pisarza, jest to oddać najwyższy hołd historycznemu powieściopisarstwu i zetrzeć na proch wszystkie czynione mu zarzuty”⁹⁰. Trębicki miał bardzo za złe Wójcickiemu, iż w swych dziejach teatru przytoczył relacje Paska 0 tym, jak szlachta szyła z łuków do aktorów francuskich. „Wątpię – pisał Trębicki – żeby w dziełach poważnych wprost i bez krytyki przywodzić go można, jak to uczynił p. Wójcicki”⁹¹. Inna rzecz, że krytykowi chodziło tu także o honor gentis, obrażony epizodem z aktorami. Podobnie też za sfałszowany uznano wiersz Krzysztofa Arciszewskiego Rekurs z Indiej do Niderlanduprzód, potem do Gdańska, post exilium quingenale. Podejrzenie obudził fakt, iż pierwszy ogłosił go znany ze swych mistyfikacji Aleksander Darowski-Weryha⁹². Rolle stwierdził bezapelacyjnie, iż utwór ten jest falsyfikatem; powtórzyły to za nim encyklopedie. Tymczasem Aleksander Brückner znalazłszy jego kopię w Wirydarzupoetyckim J.T. Trembeckiego, opublikował go wraz z całym tym rękopisem. Jako autentyczny utwór Krzysztofa Arciszewskiego ogłosili ten wiersz wydawcy antologii poezji barokowej⁹³. Dziś XVII-wieczne pochodzenie Rekursu z Indiej do Niderlandu nie bywa raczej kwestionowane.

Przy tworzeniu falsyfikatów historycznych ich autorzy kierowali się różnorodnymi motywami; pewną rolę odgrywał tu więc interes materialny, skoro za sfingowane wywody genealogiczne sowicie płacono. W dużym stopniu zarówno twórcy, jak redaktorzy różnych pism przedrukowujący ich relacje liczyli się z zainteresowaniami przeciętnego czytelnika, spragnionego wiadomości o życiu obyczajowym przodków. I wreszcie, miano też na uwadze interesy narodu, którego przeszłości owe pia fraus miały nadać więcej blasku i chwały.

W artykule poruszyliśmy tylko część problematyki związanej z falsyfikatami historycznymi. Wiele z nich, pióra Majeranowskiego, Narbutta, Darowskiego-Weryha czy innych⁹⁴, pozostało do dziś dnia niewykrytych. W drugiej połowie XIX w., w miarę rozwoju wiedzy historycznej i językoznawczej oraz podnoszenia się poziomu edytorstwa naukowego, falsyfikaty stają się coraz rzadsze. Twórcy współczesnych fabrykatów tego typu kierują się przede wszystkim domniemanym interesem zbiorowym – pragnieniem wykazania dużego wkładu własnego narodu do cywilizacji ogólnoludzkiej⁹⁵. Ustało natomiast niemal zupełnie – wraz z zanikiem zapotrzebowania społecznego – fałszowanie wywodów genealogicznych, nie mówiąc już o dokumentach fundacyjnych. Nadal jednak toczą się dyskusje nad stopniem autentyczności pamiętników Jana Duklana Ochockiego (ok. 1768-1848), które wydawca (Józef Ignacy Kraszewski) poddał gruntownej literackiej obróbce, m.in. „całe ustępy przestylizował, wprowadzając tu i ówdzie partie dialogowe, czym zbliżył je jeszcze bardziej do utworu beletrystycznego”⁹⁶. Dziełem całkowicie literackiej fantazji są Reszty pamiętników Macieja Rogowskiego (Paryż 1847) pióra Konstantego Gaszyńskiego (1809-1866), uważane przez niektórych za autentyk. Fragmenty pamiętników Ochockiego i „Rogowskiego” zamieszczamy w tej książce.

Przed laty (Warszawa 1997) Paweł Dunin-Wąsowicz poświęcił był całą książkę⁹⁷ nigdy nieistniejącym utworom. Wymyślili je autorzy, wkładając w ręce bohaterów swoich powieści książki, których tytuły zaczerpnęli z własnej fantazji. Widmową bibliotekę Pawła Dunina-Wąsowicza można niemalże bez końca pomnażać o dalsze przykłady. Za istotną lukę wypadnie wszakże uznać pomijanie tych utworów literatury dewocyjnej czasów saskich, które sobie wymyślili w polemicznych celach szermierze polskiego Oświecenia.

Tak więc Franciszek Zabłocki w Odzie do księcia Adama Czartoryskiego wyśmiewał:

Bujne arcybystrego iskry genijusza:

„Wojsko affektów nowo zarekrutowanych”

„Sejm diabłów”, „Banialukę”, „Czyściec Patrycjusza”;

Zresztą panegiryki, tak ciemne jak wieki,

Zajęły głowy puste i biblijoteki…

Anonimowy autor satyry Żale Podstolego do Skarbnika nad zepsutą młodzieżą kreślił żartobliwy wizerunek libertyna, który

Nie wierzy w siedmiu braci, co trzy wieki spali

Ani w diabłów siedzących w opętanej sali,

Ni w kordelas, co w odsiecz złym afektom bieży,

Ni w pułk rekrutowanych ni wiernych żołnierzy,

Ni w pistolet, co grzechy śmiertelne zabija,

Ni w kłębek, czyny ludzkie, co na kupę zwija,

Ni w głos synogarlicy, w puszczy opuszczonej,

Ni w żale rozczulonej ksieni, Magielony⁹⁸.

Daremnie byśmy jednak poszukiwali wymienionych w obu satyrach utworów w różnego rodzaju bibliografiach, z Estreicherową na czele, jak również w Centralnym Katalogu Starych Druków, pieczołowicie uzupełnianym przez pracowników Biblioteki Narodowej, w której się ów katalog znajduje. Lwią część tych tytułów wymyśliła satyra doby Oświecenia, lecz wymyśliła tak zręcznie i w zgodzie z potocznym obrazem czasów saskich, że znalazła wiarę w kolejnych pokoleniach przeciwników naiwnej dewocji.

Wyszydzano zwłaszcza Pistolet na zabicie grzechu śmiertelnego bez kurka czy rurki. Notabene, ktoś taką właśnie kartę tytułową dodał do pobożnego dziełka Jana Maniusa, które ukazało się gdzieś ok. 1800 r. Zdemaskował tę mistyfikację sam Karol Estreicher. Daremnie, albowiem zarówno Pistolet, jak inny fikcyjny tytuł, mianowicie Ścierka na otarcie języków heretyckich, bywają po dziś dzień przytaczane jako autentyczne tytuły, świadczące o kulturalnym upadku czasów saskich. Z biegiem lat dodawano do tego dalsze koncepty w rodzaju Podpłomyka matkifary na poły z popiołem łzami jej rozczynionego, Purpury zbawienia kaznodziejskim stylem ufryzowanej czy Kamienia z procy prawdy świętej. Czym to się jednak właściwie różni od autentycznej pozycji, pióra Hilariona Falęckiego, zatytułowanej Wojsko serdecznych nowo rekrutowanych… afektów. Nim to właśnie ojciec Gaudenty z Monachomachii wali w głowę jednego ze swoich oponentów. Sam Ignacy Krasicki w notach do poematu pisał: „Ta książka nabożna, pełna świątobliwych głupstw, a po części i zgorszenia, osobliwie dla młodzieży, warta by była zakazania”⁹⁹. W owe pistolety, kamienie z procy, podpłomyki i ścierki wierzyli nawet koryfeusze naszej nauki, tacy jak Władysław Smoleński, Aleksander Brückner czy Jan Stanisław Bystroń, chętnie posługujący się zabawnymi tytułami dla ubarwienia tekstu. Po dziś dzień niemal są one wymieniane na poważnie, żeby przypomnieć tylko opracowaną przez B. Baranowskiego antologię Upadek kultury w Polsce w dobie reakcji katolickiej (1950)¹⁰⁰.

Omówienia falsyfikatów, które cieszyły się największą popularnością, zamieszczamy na następnych kartach tej książki. Zostały one ułożone nie w kolejności powstawania, lecz czasów, których dotyczyły. Niektóre z nich znajdują po dziś dzień obrońców swej autentyczności, co czyni je tym bardziej interesującymi i – zabawnymi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: