Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odgadnij kim jestem. Tom 3 Tej nocy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Listopad 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Odgadnij kim jestem. Tom 3 Tej nocy - ebook

Wielka miłość przetrwa wszystkie ciosy.
Ale czy przetrwa urażone ambicje?…

Yanira ma dwadzieścia pięć lat. Nie spotkała jeszcze mężczyzny, który dorównywałby jej temperamentem. Na statku, gdzie pracowała jako kelnerka i piosenkarka, poznała Dylana. Zakochali się i choć los ich rozdzielił, spotkali się znów i zostali ze sobą…
Yanira i Dylan przenoszą się teraz do Los Angeles, gdzie biorą ślub. Ale pojawi się niespodziewana i śmiertelnie niebezpieczna przeszkoda…
Jednak ich miłość, gdzie noc jest ważniejsza, niż dzień, trwa i osiąga coraz to wyższe rejestry doznań. Aż pewnego dnia Yanira postanawia wrócić na scenę…

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5714-3
Rozmiar pliku: 827 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Tragedia

Dźwięk ciszy jest onieśmielający.

Nadal mam w uszach pisk opon.

Żyję!

Ja żyję!

Słyszę głos Dylana. Chcę odpowiedzieć. Słyszę, że zbliża się do mnie szybkimi krokami, ale paraliżuje mnie strach. Leżę na ulicy i ledwie mogę oddychać.

Drżę, a moje oczy spotykają się z oczami Tifany, żony Omara. Leży na ziemi obok mnie. Patrzymy na siebie. Obie oddychamy z trudem, ale żyjemy.

– Nic ci nie jest? – pyta ledwie słyszalnym głosem.

Kiwam głową, bo nie mogę rozchylić warg, ale jej pytanie sprawia, że wszystko sobie przypominam. Samochód nadjeżdżający z ogromną prędkością. Strach. Dłoń Tifany, która mnie ciągnie. To, jak obie padamy z impetem za samochodem Omara. Nieprawdopodobny odgłos hamowania, a później cisza.

Ta cisza zostaje nagle przerwana krzykami. Przeraźliwymi piskami. Omar pochyla się z niepokojem, a kilka chwil później dobiega nas głos Dylana.

– Nie ruszaj ich, Omar! Dzwoń po pogotowie.

Ale ja się ruszam. Przewracam się na plecy i wydaję z siebie jęk. Boli mnie ramię. Cholera, i to jak boli! Moje oczy natrafiają na oczy mojego ukochanego, który pochyla się nade mną z niepokojem.

– Yanira, mój Boże, kochanie… – szepcze przejęty, dotykając mnie delikatnie, żeby nie zrobić mi krzywdy. – Nic ci nie jest?

Nie przestaje mnie przytulać. Potrzebuję jego ciepła, jego czułości, jego pięknych słów i poczucia, że on mnie potrzebuje.

– Nic mi nie jest… – odpowiadam, żeby go uspokoić. – Nie martw się… Nic mi nie jest.

– Robaczku, kręci mi się w głowie – skarży się Tifany, próbując się podnieść.

– Spokojnie, skarbie… Nie ruszaj się – uspokaja ją Omar.

Nagle natrafiam na wzrok Tifany.

– Dziękuję – szepczę wzruszona tym, co ta dziewczyna dla mnie zrobiła.

Młoda blond żona Omara, o której myślałam, że ma mniej rozumu niż Skalmar Obłynos, przyjaciel SpongeBoba, uśmiecha się. Właśnie uratowała mnie przed śmiercią pod kołami samochodu, ryzykując tym, że sama przeniesie się na tamten świat. Będę jej za to dozgonnie wdzięczna. Dozgonnie.

Dylan niechcąco dotyka mojej ręki, a ja wydaję z siebie przerażający krzyk. Cholera, co za ból!

Patrzy na mnie przerażony.

– Nie ruszaj się, kochanie – szepcze, oddychając szybko.

– Boli mnie… boli…

– Wiem… wiem… Spokojnie – mówi ze zmartwioną miną.

Czuję, że z oczu zaraz trysną mi łzy jak fontanny z powodu nieznośnego bólu, który czuję. Widzę, że Dylan dzwoni po swojego kolegę lekarza, który pędzi do nas.

– Poproś w pubie o lód. Pilnie potrzebuję lód!

Poruszam się i znów krzyczę z bólu. Dylan patrzy na mnie i zdejmuje marynarkę.

– Chyba przy upadku wybiłaś sobie bark.

W tej chwili nie wiem, co to znaczy „wybić sobie” ani czym jest bark, ale mój chłopak ma ponurą minę. Bardzo ponurą i to napawa mnie strachem.

– Cholera… Ale boooooooooliiiiiiiiiii! – jęczę.

Kiedy zjawia się kolega Dylana z woreczkiem lodu, Dylan klnie.

– Fran, musisz mi pomóc – mówi, spoglądając na niego.

Kładą mnie na plecach na chodniku, obchodząc się ze mną jak z lalką, i czuję, że Fran trzyma mnie za głowę. Denerwuję się. Co chcą mi zrobić?

– Boli mnie, Dylan… Bardzo mnie boli.

Mój ukochany siada na ziemi i kładzie stopę obok mojego tułowia.

– Wiem, skarbie… Ale zaraz ci minie. Złapię cię mocno za rękę i pociągnę do mnie.

– Nie! Nie dotykaj mnie! Umieram z bólu! – krzyczę przestraszona.

Rozumie mój strach. Jestem przerażona. Dylan próbuje mnie uspokoić, a kiedy mu się to udaje, znów zajmuje wcześniejszą pozycję.

– Muszę przestawić ci bark, kochanie. Będzie boleć.

Nie dając mi czasu nawet na mrugnięcie powieką, widzę, że spoglądają na siebie z Franem i nagle Dylan wykonuje gwałtowny ruch, który powoduje, że pojawiają mi się przed oczami wszystkie gwiazdy na firmamencie i krzyczę rozpaczliwie.

O Boże, co za bóóóóóól!

Łzy tryskają mi z oczu. Płaczę jak głupia. Jestem zła, że rozklejam się przy tych wszystkich ludziach, ale nie mogę się powstrzymać. Boli mnie tak, że nie jestem w stanie myśleć o niczym innym.

– Już… już, kochanie. – Dylan mnie przytula, żeby mnie uspokoić.

Siedzimy tak chwilę i czuję, że moczę mu koszulę łzami. Nie wypuszcza mnie. Nie odsuwa się ode mnie. Patrzy tylko na mnie i szepcze mi cudowne słowa miłości wśród mijających nas przechodniów. Kiedy się uspokajam, ostrożnie wypuszcza mnie z objęć, owija lód marynarką i robi mi z niego okład na bark.

– Spokojnie, moja kochana – mówi, widząc, że patrzę na niego oczami zaczerwienionymi od łez. – Zaraz przyjedzie pogotowie.

Staram się uspokoić, ale nie mogę. Po pierwsze dlatego, że mało nie zginęłam pod kołami samochodu. Po drugie dlatego, że cholernie boli mnie ramię. A po trzecie dlatego, że udziela mi się zdenerwowanie Dylana.

– Powiedz, że nic ci nie jest – nalega.

– Nic… nic… – udaje mi się wybełkotać.

Moja odpowiedź go uspokaja, ale nagle zrywa się z ziemi wściekły, oddala się ode mnie i słyszę, jak krzyczy rozjuszony:

– Jak mogłaś to zrobić?!

Przestraszona jego złością, unoszę się lekko, chociaż wszystko mnie boli, i widzę, że idzie w stronę samochodu, który o mało mnie nie przejechał. W środku siedzi Caty, z głową na kierownicy.

Suka! Podła żmija!

Patrzy na Dylana i widzę, że płacze. Jęczy. Wzdycha. Mój chłopak, podminowany, otwiera z wściekłością drzwi samochodu, mało ich nie wyrywając, i wyciąga ją, krzycząc jak opętany. Mężczyzna, którego wcześniej widziałam z Caty, podchodzi do nich z pochmurną miną. Domyśla się, co zaszło.

– Omar – szepczę obolała. – Idź uspokoić Dylana, proszę.

Kiwa głową, podchodzi do brata z zagniewaną miną i stara się interweniować, ale Dylan jest wzburzony. Bardzo wzburzony.

W końcu Omarowi i drugiemu mężczyźnie udaje się odciągnąć go od Caty i uspokajają go.

Nie mogę przestać na nią patrzeć. Jest zaledwie pięć metrów ode mnie.

– Przepraszam… – Słyszę, jak mówi przez łzy. – Przepraszam…

– Co za tupet! Mało cię nie zabiła, a teraz wielce szlocha – szepcze Tifany, widząc, w którą stronę patrzę.

To prawda. Ta kobieta nie ma wstydu. Poza tym nie wiem, jak mam rozumieć to „przepraszam”, czy jest szczere, czy udawane.

Nie mogę ochłonąć po tym, co się wydarzyło. Rozumiem, że jest zakochana w Dylanie, ale w głowie mi się nie mieści, że posunęła się do czegoś takiego. Nie ulega wątpliwości, że ma coś z głową. Cholera, mało mnie nie zabiła!

– Spokojnie, dziewczyny – słyszę głos Omara, który podchodzi do swojej żony i do mnie. – Pogotowie już jedzie.

– Zniszczyłam sobie dwa paznokcie, robaczku.

– Jutro zrobisz sobie nowe, skarbie – odpowiada Omar z uśmiechem.

Przeraźliwe wycie karetek i samochodów policyjnych zagłusza wszystko inne. Szybko otaczają miejsce i odsuwają gapiów, a lekarze zajmują się Tifany i mną. Unieruchamiają mi ramię i szyję. Podnoszą mnie niczym piórko i kładą na noszach, i widzę, że niosą mnie do karetki. Patrzę na Tifany, z którą dzieje się to samo, co ze mną. Biedaczka. Odwracam głowę na noszach i znów spoglądam na Caty. Nie przestaje płakać, a jej towarzysz kręci głową i patrzy w ziemię.

Omar nie wytrzymuje. Biega od noszy, na których leży jego żona, do tych, na których leżę ja. Kiedy wsadzają mnie do karetki, słyszę, jak Dylan oznajmia:

– Pojadę z nią.

Dwaj mężczyźni i kobieta z karetki spoglądają na siebie.

– Wie pan, że panu nie odmówimy, doktorze Ferrasa – mówi kobieta z uśmiechem. – Ale my tu musimy pracować.

Nie podoba mu się to, zamyka na chwilę oczy, a potem wyjaśnia, co zrobił w ramach pierwszej pomocy, ale nie chce przeszkadzać, więc w końcu kiwa głową i drzwi się zamykają. Kilka sekund później słyszę, że przednie drzwi również się zamykają i karetka rusza, uruchamiając przeraźliwą syrenę.

Chcę być z Dylanem. Chce mi się płakać, ale muszę się zachowywać jak silna kobieta, a nie rozkapryszona nastolatka, która płacze, bo nie ma obok siebie swojego chłopaka.

Kobieta i jeden z mężczyzn zaczynają mnie badać.

– Pamiętasz, jak ci na imię? – pyta ona po angielsku.

W dalszym ciągu oszołomiona, rozumiem ją, ale odpowiadam po hiszpańsku.

– Nazywam się… nazywam się Yanira Van Der Vall.

Kobieta kiwa głową, bierze strzykawkę, napełnia ją bezbarwnym płynem i umieszcza ją w wenflonie, który założyła mi kilka sekund wcześniej.

– Spokojnie, Yanira – mówi z uśmiechem, również po hiszpańsku. – Zaraz będziemy w szpitalu Ronalda Reagana.

– A Dylan? Gdzie jest Dylan?

Zaczyna mi się kręcić w głowie, aż nagle słyszę jego głos:

– Jestem tutaj, kochanie.

Na tyle, na ile mogę, odwracam głowę i spoglądam w górę. Przez szybę widzę Dylana, siedzącego w przedniej części karetki, i się uśmiecham.2. Moje lekarstwo

W szpitalu robią mi prześwietlenia i unieruchamiają mi rękę na temblaku. Pielęgniarz pcha wózek inwalidzki, na którym siedzę. Zatrzymuje się przed drzwiami, a kiedy je otwiera, widzę Dylana.

– Cześć, skarbie – mówi na mój widok.

Widać, że się martwi. Pielęgniarz, który pchał wózek, pomaga mi usiąść na łóżku, a potem odchodzi, zostawiając nas samych. Dylan daje mi przelotnego, czułego buziaka w usta, głaszcze mnie po policzku i pyta, czy bardzo mnie boli.

Czuję niewielki ból, zupełnie nieporównywalny z tym, który odczuwałam wcześniej.

– Do zniesienia – odpowiadam. Pamiętam, co się wydarzyło, więc dodaję szeptem: – A jak się czuje Tifany?

– Ma zwichniętą kostkę i stłuczone nogi i ręce, jak ty. Ale spokojnie, będzie żyć i naciągnie mojego brata na ten pierścionek, który tak bardzo chce sobie kupić, i pewnie na coś jeszcze.

Uśmiechamy się oboje.

– Chcesz, żebyśmy zadzwonili do twoich rodziców? – pyta.

Zastanawiam się przez chwilę, ale w końcu kręcę głową. Wiem, że bardzo by się zmartwili, w dodatku ta odległość… Lepiej, żeby nie wiedzieli. Nic mi nie jest i nie chcę, żeby niepotrzebnie się zamartwiali. Zamykam oczy. Jestem obolała jakby ktoś mnie porządnie zbił.

– Z Caty wszystko w porządku? – pytam.

Po chwili niezręcznej ciszy Dylan kiwa głową.

– Tak. Kiedy dojdzie do siebie, będzie miała wielki problem z nami i z prawem – dodaje, wzdychając ciężko. – Zapewniam cię, że to, co zrobiła, nie ujdzie jej na sucho. Rozmawiałem z ojcem, będzie nas reprezentował. Dopilnuję, żeby zapłaciła za to, co zrobiła. To, co próbowała zrobić ta…

– Dylan, nie – ucinam. – Nie mogę się na to zgodzić.

– Jak to: nie możesz się na to zgodzić? O mały włos cię nie zabiła, kochanie.

Kiwam głową. Wiem o tym. Wiem, że w tamtej chwili Caty chciała zrobić właśnie to.

– Uspokój się i pomyśl. Proszę… – ciągnę. – Jeżeli ktoś nienawidzi tej kobiety z całego serca, to właśnie ja, ale nie mogę zapomnieć o tym, że cierpi z miłości. Kocha cię. Alkohol uderzył jej do głowy, wypiła za dużo i… i… poza tym ja przechodziłam w miejscu, w którym nie powinnam. Część winy leży również po mojej stronie.

– Yanira – odzywa się Dylan poważnym tonem. – Mogła cię zabić. Gdyby osiągnęła swój cel, nie rozmawialibyśmy tu teraz, nie rozumiesz?

Znów kiwam głową. Pewnie, że rozumiem.

– Ale rozmawiamy, Dylan – nie odpuszczam. – Jestem tu z tobą i będę jutro, pojutrze i każdego dnia. – Próbuję się uśmiechnąć, ale mi nie wychodzi. – Nie doniosę na nią, kochanie – ciągnę. – Przykro mi, ale nie mogę. Chyba i tak będzie jej ciężko poradzić sobie z tym, co się stało.

– Jesteś za dobra, za dobra, i uważam, że…

– Nie. Powiedziałam: nie – oznajmiam.

Patrzy na mnie z rozdziawionymi ustami, a kiedy dociera do niego, że w żaden sposób nie nakłoni mnie do zmiany zdania, szepcze:

– Do głowy mi nie przyszło, że Caty mogłaby zrobić coś takiego. Nigdy. Nie wiem, jak cię za to przepraszać i…

– Dylan – przerywam mu. – Ty nie masz mnie za co przepraszać, bo nie jesteś niczemu winien, kochanie. Odbiło jej. Co ty masz z tym wspólnego?

– Czuję się winny. Powinienem był być bardziej przewidujący.

– Przewidujący?!

Robi gniewną minę.

– Caty od lat cierpi na depresję – wyjaśnia. – Leczy się i…

– Cholera…

– Kolega za szpitala powiedział mi, że sprzedała poradnię pediatryczną w tym roku, w którym zniknąłem. Nie jest już jej właścicielką. Pracuje tam tylko przez kilka godzin, a ja… ja powinienem był przewidzieć, że może wydarzyć się coś takiego.

Przypominam sobie, że tego wieczoru podczas kolacji opowiadała nam o swojej poradni.

– I znając prawdę, dlaczego się nie odezwałeś w czasie kolacji? – pytam.

– A jak niby miałem to powiedzieć, Yanira? Nie mogłem być tak okrutny. Poza tym nie wiem, ile na temat swojego życia wyjawiła mężczyźnie, który z nią był i nie chciałem strzelić gafy. Nie chciałem jej też pytać o chorobę. Nie była to odpowiednia chwila ani miejsce, kochanie. Chciałem z nią porozmawiać, zadzwonić do niej któregoś dnia i spytać, jak się czuje. Dlatego dzisiaj, kiedy ją zobaczyłem, bez zastanowienia zaprosiłem ją do naszego stolika. Zasługiwała na to, żebyśmy potraktowali ją serdecznie, my i rodzina Ferrasa. Zawsze była dobrą przyjaciółką, chociaż jej się wydawało…

– Jej się wydawało, że jest dla ciebie kimś więcej, prawda?

Dylan kiwa głową i wzdycha.

– Zawsze byłem wobec niej szczery. Setki razy mówiłem jej, że między nami nigdy nie będzie niczego poważnego, ale ona uparcie trwała przy mnie, a ja egoistycznie jej na to pozwalałem. Możesz wierzyć lub nie, robiłem to nie tylko dla siebie, ale też dla niej. Widziałem, że jest szczęśliwa, choroba była opanowana i to mi wystarczało. Ale teraz widzę, że nie postąpiłem właściwie.

– Nie zadręczaj się, kochanie.

– Dlatego mówię, że to moja wina, Yanira – ciągnie. – Niechcący doprowadziłem do tego, co się wydarzyło. Jestem temu winny, nie widzisz?

Widzę rozpacz w jego oczach.

– Nie, mój skarbie – odpowiadam. – Nie jesteś winny. To prawda, że bawiłeś się jej uczuciami, nie myśląc o tym, ile bólu możesz jej przysporzyć, ale to nie ty kazałeś jej usiąść za kierownicą, nacisnąć gaz i ruszyć na mnie.

Dylan nie odpowiada.

– A teraz, wiedząc to, co wiem, jak miałabym na nią donieść? – ciągnę. – Nie potrafiłabym już wcześniej, a teraz tym bardziej.

Mój przystojniak nie odpowiada, ale ja chcę postawić sprawy jasno.

– Nie pozwolę na to, żebyś obwiniał się o wszystko, co się wokół ciebie dzieje – oznajmiam. – Dzieje się to, co ma się stać, i kropka. A może też ponosisz winę za dziurę ozonową? Albo za głód na Trzecim Świecie?

W końcu na mnie spogląda.

– Chcę, żeby było jasne, panie Ferrasa, że dla mnie winę będziesz ponosił tylko za to, co zrobisz bezpośrednio mnie, jasne?

Nie rusza się. Patrzy tylko na mnie. Nie mogę uwierzyć, że podobnie jak w przypadku matki, poczucie winy nie daje mu żyć. Dlaczego tak się czuje? Ale nie mam zamiaru pozwolić, żeby żył w ciągłym poczuciu winy.

– Nie mam zamiaru odezwać się do ciebie słowem, dopóki mi nie powiesz, że zrozumiałeś i że nie ponosisz winy za nic, co się wydarzyło, dobrze, mój kochany?

Kiwa głową i po kilku sekundach pełnych napięcia się uśmiecha.

– Choćby po to, że powiedziałaś do mnie: mój kochany, warto było cię posłuchać – odpowiada.

– Dylan! – protestuję.

Uśmiecha się w końcu i kiwa głową.

– Zgoda, kapryśna panno. Zrozumiałem, nie jestem niczemu winny.

– Dobrze!

Obejmuje mnie ostrożnie i słyszymy, że drzwi do sali się otwierają. To Tifany na wózku inwalidzkim, z Omarem i ładną ciemnowłosą pielęgniarką. Tifany podjeżdża do mnie i chwyta mnie za rękę. W tej chwili wybucham niepohamowanym płaczem.

– Tifany, powiedz, że nic ci nie jest bo… – mówię, szlochając.

– Och, skarbieeee, nie płaaacz. Rzęsy w górę! – żartuje z promienną miną.

– Bardzo mi przykro z powodu tego, co ci się stało.

– Spokojnie, Yanira – wtrąca Omar z uśmiechem i puszcza oko do pielęgniarki, która z nimi przyszła. – Zapewniam cię, że wynagrodzę moją żoneczkę za bohaterski czyn jak tylko wyjdzie ze szpitala.

– Robaczkuuuuu… – odzywa się Tifany, rozbawiona. – Nie mów tak, głupolku.

Widzę, że Omar i pielęgniarka patrzą na siebie, aż w końcu ona wychodzi z sali. Co za tupet!

Gdyby Dylan zrobił coś takiego w mojej obecności, wydrapałabym mu oczy. Mój szwagier podchodzi do brata, żeby mu coś powiedzieć.

– W przyszłym tygodniu wybierzemy się na zakupy, dobrze? – mówi do mnie Tifany ściszonym głosem.

Dostaję ataku śmiechu i kiwam głową, rozbawiona.

– Ta cwaniara od razu mi się nie spodobała – dodaje. – I chyba dałam ci to do zrozumienia wzrokiem w czasie kolacji, bo widziałam, jak rozpływała się za każdym razem, kiedy wlepiała oczy w Dylana. A w klubie? No właśnie, w klubie! Kiedy zaczęła opowiadać te intymne historie, odeszłam, bo miałam ochotę wrzasnąć do niej: „Ej, laska, pstryknij i zniknij!”, ale nie chciałam być chamska.

Jej sposób mówienia mnie bawi. Tifany nie umiałaby być chamska nawet, gdyby chciała!

– Nie wiem, jak ci dziękować.

Uśmiecha się.

– Daj spokój, laleczka, może ty nie zrobiłabyś dla mnie tego samego? – odpowiada, ściszając głos.

Kiwam głową. Bez wątpienia bym to zrobiła.

– Kocham cię supermocno – podsumowuje Tifany z ładnym uśmiechem.

Ja też się uśmiecham. Jestem jej wdzięczna za dowody uczucia w takiej chwili. Prawie się nie znamy, ale wydaje mi się, że zbyt szybko ją osądziłam i że zasługuje na kolejną szansę. I cieszy mnie, że myśli, że zrobiłabym dla niej to samo.

Bracia Ferrasa patrzą na nas rozbawieni.

– Bracie, okaże się jeszcze, że tata miał rację co do tego, że blondynki to tylko problemy – mówi Omar.

Mnie to bawi, ale Tifany się obrusza.

– Robaczkuuuuuuu, nie mów tak, głupolku.

Tę noc spędzamy we czwórkę w szpitalu. Dylan nie zgadza się, żeby wypisano Tifany i mnie, a my się poddajemy. Niezłe zakończenie imprezy i mój początek w nowym domu!

Nad ranem, kiedy się budzę, widzę, że Dylan siedzi na fotelu przy łóżku i czyta książkę. Przyglądam mu się spod przymrużonych powiek. Nie widzi mnie. Jak zwykle jest przystojny i seksowny, jeszcze bardziej z tą poważną miną i rozpiętą koszulą. Wiem, że zamartwia się tym, co się stało. Widzę to w jego oczach i po linii warg. Martwi się o mnie. Och, mój kochany.

Przez chwilę mu się przyglądam i upajam się widokiem, ale kiedy widzi, że się poruszam, odkłada książkę na stolik, wstaje i podchodzi do mnie szybko.

– Co się dzieje, kochanie?

Jego głos dodaje mi otuchy. Jego obecność zapewnia mi poczucie bezpieczeństwa. Nie jestem w stanie milczeć.

– Chciałam ci tylko powiedzieć, że cię kocham.

Uśmiecha się. Dotyka mojego czoła.

– Uderzenie było chyba silniejsze niż mi się z początku wydawało. Powinienem się martwić? – szepcze z komicznym wyrazem twarzy.

Jego żart i zabawna mina wywołują uśmiech na mojej twarzy. Niezła ze mnie romantyczka! Przez kilka sekund śmiejemy się oboje, aż w końcu mówię nagle:

– Chcę za ciebie wyjść jutro.

Zaskoczony znów wbija we mnie kasztanowe oczy.

– Jesteś pewna?

– Pojedźmy do Las Vegas, ty i ja – odpowiadam. – Urządźmy szalony ślub, inny i…

– Kochanie – przerywa mi. – Pobierzemy się, kiedy będziesz chciała, ale nie w Las Vegas.

– Dlaczego?

– Bo chcę się z tobą ożenić przed Bogiem.

Nieźle… Od kiedy to jest taki wierzący?

Robię podkówkę, Dylan mnie całuje, uśmiecha się i w końcu ja też się uśmiecham. Ale jestem łatwa przy tym facecie!

Dylan znowu mnie całuje.

– Zajmę się wszystkim – oznajmia.

– Dobrze, ale proszę cię o jedno.

– O co?

– Chcę szalonej imprezy.

– Obiecuję – odpowiada, obejmując mnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: