Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odlot - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Odlot - ebook

Leah zawsze marzyła o tym żeby latać. Mieszkając z matką, którą bardziej niż wychowywanie córki interesowali mężczyźni, dziewczyna oszczędzała każdego dolara, by tylko spełnić swoje marzenie. Teraz, w wieku siedemnastu lat, jest już wystarczająco dobra, by pracować dla pana Halla i pilotować niewielkie, ciągnące za sobą bannery, samoloty. Jednak szczęście Leah nie trwa długo.

Pan Hall umiera i zostawia biznes w rękach dwóch synów - powszechnie lubianego Aleca i uzależnionego od adrenaliny Graysona. Dziewczyna nie ma ochoty stać się częścią wojny, którą toczą ze sobą bracia, nie ma jednak wyjścia. Grayson, w którym Leah od lat potajemnie się podkochuje, poznał jej tajemnicę i wykorzystuje ją, by zmusić dziewczynę do współpracy.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-225-5
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2

Trzy lata później
Grudzień

Tego popołudnia w biurze lotniska panował przedziwny spokój. Nic się nie działo. Aż nagle podskoczyłam i czasopismo wyleciało mi z rąk. Aplikacja meteorologiczna na lotniskowej komórce podniosła alarm. Rzuciłam okiem na telefon, potem na niebo za oknem, wyłączyłam sygnał i poprzez „szybkie wybieranie” połączyłam się z Firmą Lotniczą Hall.

Odebrał pan Hall.

– Wesołych świąt, Lea.

Zła wiadomość, którą musiałam mu przekazać, uwięzła mi w gardle. Nadal był moim instruktorem pilotażu, a od kwietnia przyszłego roku miał zostać moim szefem. Biznes. Ale na przerwę świąteczną przyjechali do niego Grayson i Alec, przyjechał też na urlop Jake z Afganistanu. Tydzień wcześniej, kiedy weszłam do hangaru jego firmy, roiło się tam od chłopaków, którzy wygłupiali się i popychali. Ciepło, rodzina. I to samo nietypowe ciepło usłyszałam teraz w głosie pana Halla.

Tym trudniej było mi to powiedzieć:

– Właśnie dostałam komunikat od służby meteorologicznej. Nadchodzi burza. Czy Grayson jeszcze jest w powietrzu? Musi pan go jak najprędzej sprowadzić na ziemię.

Usłyszałam sygnał w telefonie. Pan Hall się rozłączył.

Nastawiłam telefon na prognozę pogody. Radar pokazywał rozległy, paskudny sztorm nadciągający w ekspresowym tempie znad Atlantyku.

Odłożyłam telefon, żeby spojrzeć przez wielkie okna wychodzące na pas startowy. Grayson, Alec i ja skończyliśmy osiemnaście lat i w ciągu minionych miesięcy zdobyliśmy wszyscy zawodowe licencje, więc pan Hall wreszcie mógł na czas przerwy wiosennej i w lecie zatrudnić nas zamiast przygodnych pilotów. Przez całe dnie lataliśmy na przemian starodawnymi samolotami, a pan Hall uczył nas, jak po wystartowaniu podejmować leżące na ziemi banery, a po przelocie wzdłuż plaży przed lądowaniem upuszczać je nisko nad ziemią. Wykonałam przelot podczas przerwy na lunch, a po mnie do samolotu wsiadł Grayson. Z mojego miejsca w recepcji widziałam, jak startował. Nie widziałam, żeby wylądował.

Sądząc po tym, jak gwałtownie pan Hall zakończył rozmowę, nie myliłam się. Grayson wciąż jeszcze był w powietrzu.

Nie było co się obrażać, chociaż nawet nie powiedział „dziękuję”. Pozbierałam rozrzucone strony gazety i powróciłam do lektury; rozkoszny luksus, którym syciłam się codziennie w wolnym czasie między różnymi obowiązkami, o ile pochłonęłam już od deski do deski całą treść wydania „Plane and Pilot” z danego miesiąca. Oprócz kursów pilotażu i licencji, przez te lata wydarzyło się jeszcze jedno – zaprzyjaźniłam się z dziewczyną, która przyszła jako nowa do naszej szkoły. Na imię miała Molly. Wspaniałe było to, że Molly nie wstydziła się pokazywać w moim towarzystwie, więc dzięki niej przestałam być kompletnym wyrzutkiem. Gorzej, że była normalną dziewczyną, miała normalny dom i normalną rodzinę. W porównaniu z nią tym bardziej zdawałam sobie sprawę, jak bardzo odstaję od reszty. Dzięki tej przyjaźni stopniowo uświadamiałam sobie, w jakim stopniu moje życie różni się od jej życia, od życia Graysona i właściwie wszystkich moich rówieśników. Na przykład moja matka nigdy nie kupowała żadnych magazynów ani gazet. Odwróciłam stronę na nekrologi.

Coś mignęło za oknem. Odetchnęłam z ulgą. Grayson ląduje. Nie słyszałam silnika, ale to mnie nie zdziwiło. Z tej odległości od pasa małych samolotów często nie było słychać.

Kiedy jednak odłożyłam gazetę i podeszłam do okna, żeby upewnić się, że siadł bez problemu, nie zobaczyłam samolotu. To coś, co mi mignęło za oknem, to byli Alec i Jake, którzy przebiegli obok budynku biura, w stronę, gdzie powinien wylądować Grayson. Trochę wolniej biegł za nimi pan Hall.

Nie był to dobry znak. Kiedy któreś z nas zgarniało baner, zawsze ktoś inny pilnował, czy lina i transparent rozwinęły się prawidłowo, czy nic się nie poplątało, czy z samolotu nie odpadła jakaś część. Poza tym zazwyczaj nie obserwowaliśmy swoich startów i lądowań. Skoro teraz nawet pan Hall wybiegł na płytę lotniska, znaczyło to, że Grayson ma poważne kłopoty.

Pstryczkiem na ścianie przełączyłam komunikaty na zewnętrzny głośnik. Kiedy Grayson powie przez radio, że się zbliża, będziemy go słyszeć. Potem zapięłam zamek błyskawiczny mojej cienkiej kurteczki, zresztą jedynej kurteczki, jaką miałam. Zbyt lekkiej, żeby ochroniła mnie przed chłodem tego dnia, ale przecież musiałam zobaczyć, co się dzieje. Wetknęłam do kieszeni służbową komórkę i wyszłam na zewnątrz.

Lodowaty wiatr uderzył mnie w twarz i wepchnął mi kudły do oczu, zupełnie nie przyjmując się tym, że przecież zebrałam je gumką w kucyk. Wciąż jeszcze widać było niebieskie niebo, ale nad drzewami pojawiły się już złowrogie ciemnoszare chmury. Kilka obłoczków przemykało nad moją głową, ich cienie pędziły po ziemi prędzej niż samoloty. Po jednej stronie budynku biurowego stalowa linka pobrzękiwała o maszt flagowy, łomotała, wydając pusty, metaliczny dźwięk, który przywodził na myśl kościelny dzwon. Powinnam opuścić flagę, zanim nadejdzie burza, przemknęło mi przez myśl. Pomarańczowy rękaw wiatrowskazu wyprostował się całkowicie, w dodatku prostopadle do kierunku pasa startowego. Silny wiatr z boku. Niedobrze.

Kilka metrów dalej stali wszyscy trzej, każdy z nich patrzył w niebo, każdy w innym kierunku. Wypatrywali Graysona. Przez kilka ostatnich dni często widywałam zarówno Aleca, jak i Jake’a, ale nigdy razem. Teraz uderzyło mnie, jak bardzo są do siebie podobni – chociaż Jake był o pięć lat starszy. Muskularni, te same jasno blond włosy – chociaż Jake obcięty był na jeża, bo przecież był w wojsku. Te same otwarte, przyjazne twarze i swobodna postawa. Takie same stare dżinsy i bluzy, tego samego kroju kurtki. Ręce na biodrach, przystojni jak modele z żurnala, w naturalny sposób, zupełnie tego nieświadomi. Wyglądali jak na zdjęciu zrobionym przez ich matkę – fotografię pokazał mi kiedyś pan Hall.

Czułam się tak niezręcznie, że o mało się nie zaczerwieniłam. Podeszłam i stanęłam obok pana Halla. Alec był w moim wieku i pewnie naturalną koleją rzeczy powinnam stanąć przy nim, a nie przy jego ojcu, który był już panem w średnim wieku. Rzecz w tym, że po tych trzech latach spędzonych na lotnisku, wciąż nie znałam zbyt dobrze Aleca, Jake’a czy Graysona. Przyjeżdżali do Heaven Beach tylko na lato, na święta i czasem na weekendy. Znałam ich w sumie o tyle, że przyglądałam im się, siedząc na ganku przed biurem, a oni kręcili się wokół hangarów Firmy Lotniczej Hall. Przekomarzali się, kłócili się, wyzywali się od najgorszych. Czasami kłócili się na dobre, wtedy zdarzało się, że jeden drugiemu przyłożył, zanim trzeci z braci nie rozdzielił walczących i nie zawołał ojca. Przyglądałam im się z zawiścią i długo potem wspominałam, co się między nimi działo. Dałabym wszystko, żeby móc do nich dołączyć, żeby móc poczuć się częścią tej hałaśliwej, szorstkiej w obejściu rodzinki. Ale to jasne, że trzymali ze sobą i nie potrzebowali nikogo więcej. Miałabym się z pyszna.

A potem, mniej więcej rok przed tą burzą, zaraz przedtem, jak Jake został wysłany do Afganistanu, pan Hall powiedział mi, żebym przyszła jak zwykle na lekcję pilotażu. Przeszłam przez asfalt, podeszłam do hangaru i przez boczne drzwi usłyszałam głosy chłopaków. Nie chciałam im przerywać ani przeszkadzać, ale wydawało mi się, że najlepiej będzie, jeżeli tam wejdę bez żadnych ceregieli. Tak jak zawsze. Więc nie zapukałam, pchnęłam drzwi.

Zobaczyłam ich wszystkich i usłyszałam głos Aleca:

– Myślicie, że ją posuwa?

– Jezu Chryste, pewnie, że nie – oburzył się Jake.

– Jasne, że ją posuwa – stwierdził Grayson. – Jak myślisz, z jakiej racji ten skąpy dziad dawałby jej lekcje za darmo?

Drzwi wyślizgnęły mi się z dłoni i walnęły o metalową ścianę z hukiem. Jakby ktoś strzelił z armaty. Wszyscy trzej drgnęli nerwowo i odwrócili się w moją stronę. Alec siedział rozwalony na leżaku, Jake opierał się o nos czerwonego pipera, Grayson dłubał w silniku. Przez chwilę stałam, przetrawiałam zasłyszane słowa, próbowałam nie wyciągać z nich wniosków. Może wcale nie o to im chodziło. Nie o to, o czym myślałam. Może wcale nie mieli na myśli pana Halla. I nie mnie.

W następnej chwili zdałam sobie sprawę, że z całą pewnością właśnie o to im chodziło. Jake wbił wzrok w cementową podłogę i potrząsnął głową, jakby chciał powiedzieć, że głupio wyszło, że nie powinnam tego słyszeć, ale w sumie, co go to obchodzi. Alec zaczął dźwigać się z leżaka, a Grayson gapił się na mnie znad silnika samolotu. Spoglądał chłodno i miało to znaczyć: „A co, może nie? Zaprzeczysz?”.

Czemu niby miałam zaprzeczyć? Odwróciłam się na pięcie i nie spojrzałam za siebie ani razu, nawet jak doszłam już do biura. Powiedziałam tylko Leonowi, że może wracać do swojej roboty, bo jednak tego dnia nie będę miała lekcji pilotażu.

Przez cały rok od tego dnia nie opuściłam ani jednej lekcji. Latanie było dla mnie zbyt ważne. Natomiast synów pana Halla unikałam, jak tylko mogłam. Zresztą, oni też nie szukali mojego towarzystwa. Jake był w Afganistanie. Alec i Grayson rzucali mi grzeczne „cześć”, kiedy nie mieli innego wyjścia, a nawet otwierali przede mną drzwi biura, kiedy dźwigałam pudło pełne dokumentów, prawdziwi dżentelmeni z południa, a może chłopcy z południa, którym ojciec pogroził palcem i zapowiedział, że źle z nimi będzie, jeżeli nie będą zachowywać się jak dżentelmeni. Może nawet chcieli przeprosić, ale nie trafiła się odpowiednia chwila, a teraz wiedzieli, że lepiej już zostawić wszystko, jak jest, niż odgrzebywać tę historię. A poza tym to i tak bez znaczenia, bo przecież nic dla siebie wzajemnie nie znaczyliśmy.

Tymczasem dla mnie miało to znaczenie. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy patrzyłam, jak Jake i Alec wpatrują się w niebo. Dla nich byłam obca, a ja patrzyłam na nich jak na jakichś bohaterów z durnego serialu w telewizji, takiego serialu, na którego kolejny odcinek czeka się przez cały tydzień. No, czekało się, dopóki moja mama nie zaniosła telewizora do lombardu. W każdym razie, dość jednostronna relacja.

Wszystko jedno. Serce waliło mi jak oszalałe na myśl, że jednego z nich czeka paskudnie ciężkie lądowanie.

– Cholera. Nie do wiary – rzekł sam do siebie pan Hall.

– Wiem… – powiedziałam.

– Sprawdzałem prognozę przez cały dzień. Przecież nie pozwoliłbym mu wystartować. Ta burza wzięła się znikąd.

– Wszystko przez to, że jest zima i jesteśmy tak blisko oceanu – pozwoliłam sobie na truizm. – Burze pojawiają się nagle i niespodziewanie.

Cokolwiek stanie się z Graysonem – a niepokoiłam się bardzo – nie chciałam, żeby pan Hall przypisywał sobie winę. Ale przecież i tak będzie to robił.

– Zgadza się – przytaknął pan Hall. – Masz rację. Musisz być lepsza ode mnie.

To był jeden z jego ulubionych tekstów, przy tym najczęściej powtarzany przez jego synów. „Musisz być lepszy ode mnie, musisz być lepszy ode mnie…!” – powtarzali, przedrzeźniając ojca za jego plecami. Miałam nadzieję, że Grayson naprawdę jest lepszy od pana Halla, a przynajmniej ode mnie, bo szczerze wątpiłam, czy wylądowałabym przy takim wietrze.

W głośnikach rozległy się trzaski, potem spokojny, beznamiętny głos Graysona, opanowanego niczym Chuck Yeager. Oznajmił, że zamierza upuścić baner.

Pan Hall musiał być w tamtej chwili bardzo z niego dumny, ale nie pokazał tego po sobie. Skrzyżował tylko ramiona na piersi i dalej patrzył w niebo.

– Jest tam. – Alec pokazał palcem. Widzieliśmy już samolot, małą kropkę nad drzewami i słyszeliśmy go, odległe brzęczenie silnika przebijające się przez szum wiatru.

Teraz zatrzeszczało radio, które pan Hall miał zawieszone u paska. Znów usłyszeliśmy niewzruszony głos Graysona:

– Co z wiatrem? Nadal niekorzystny?

Powiedział to nie na częstotliwości należącej do lotniska, tylko na tej, której Firma Lotnicza Hall używała do komunikacji ze swoimi pilotami, ale nadal wypowiadał się publicznie, więc musiał zachowywać spokój. W zwykłych okolicznościach wcale nie przypominał Aleca czy Jake’a, wcale nie był spokojny. Już sobie wyobrażałam, jak lecą wszystkie możliwe przekleństwa, kiedy tylko wyłączy radio.

Chyba że kręci go niebezpieczeństwo, adrenalina – pomyśłałam. Akurat jeżeli chodziło o Graysona, to całkiem prawdopodobne.

Pan Hall rzucił okiem na wiatrowskaz, po czym uniósł radio do ust.

– Zgadza się, niekorzystny.

Mijały długie minuty, patrzyliśmy, jak kropka zbliża się do pasa, widać było już baner – nitkę ciągnącą się za kropką. Znalazł się nad pasem i zaanonsował się pogodnym tonem przez głośnik, potem zawrócił, żeby dokonać finalnego podejścia i znów się zaanonsował, dokładnie tak, jak nauczył nas wszystkich pan Hall. Samolot schodził coraz niżej, ryk silnika rozlegał się coraz donioślej.

Po trzech latach przyglądania się, jak piloci zrzucają i podejmują baner, ten widok wciąż robił na mnie wrażenie: jak maleńki był samolot, jak długi ciągnął transparent, jak wysokie i jaskrawe były czerwone litery. Baner, który ciągnął tym razem, a właściwie ciągnęliśmy wszyscy troje z Alekiem – na zmianę i przez cały tydzień – został z lata i głosił: PO ZACHODZIE SŁOŃCA 2 W CENIE 1. RESTAURACJA BEACHCOMBERS. Zastanawiałam się czasami, czy właściciel knajpy nie będzie miał nam za złe, jeżeli pojawią się klienci żądający dwóch drinków w cenie jednego i okaże się, że lokal nieczynny jest już od września. Ale przecież w grudniu nie było żadnych klientów, a w każdym razie żaden z amatorów promocji raczej nie wybrał się na bezludną plażę w pochmurny dzień.

Napis PO ZACHODZIE SŁOŃCA 2 W CENIE 1. RESTAURACJA BEACHCOMBERS zbliżał się do nas coraz bardziej, a samolot wydawał się tym bardziej mikroskopijny. Przed lądowaniem Grayson musiał zejść jak najniżej, na tyle, żeby bezpiecznie zrzucić baner, jednak tym razem było to wyjątkowo trudne. Nos maszyny kierował się ukośnie w naszą stronę, nie wzdłuż pasa. Chodziło o to, żeby przeciwstawić się sile wiatru. Nagle stracił kontrolę, przechylił się gwałtownie, lewym skrzydłem do góry. Wszyscy czworo wydaliśmy stłumiony okrzyk.

Wyprostował zaraz maszynę, akurat na naszej wysokości. Był tak blisko, że widziałam nawet ten słomkowy kowbojski kapelusz, który zawsze nosił, ale poza tym w oknach odbijały się chmury, więc nie dostrzegłam niczego więcej.

– Rzucaj, rzucaj, rzucaj! – wrzasnął pan Hall, nie do radia, tylko w powietrze.

Niczym na jego komendę uwolniony od ciężaru samolot wystrzelił w górę, by znaleźć się na bezpieczniejszej wysokości. Baner przez ułamek sekundy zwisał w powietrzu, po czym zaczął z wolna dryfować ku ziemi. Przynajmniej tak z początku to wyglądało. Cała nasza czwórka zdała sobie sprawę, że leci prosto na nas w tej samej chwili, kiedy Grayson odezwał się w radiu pana Halla:

– Może lepiej, żebyście poszli sobie gdzie indziej.

Alec i Jake rzucili się do ucieczki po jednej stronie budynku, ja i pan Hall po drugiej. Ponad dwumetrowej szerokości baner pędził ku nam, wijąc się jak wąż, niewiarygodnie prędko jak na taką wielkość. Trzask! Metalowy pręt wyrżnął w oszklone drzwi.

Skrzywiłam się, ale kiedy poszłam z powrotem przed budynek, ku mojemu zdziwieniu okazało się, że szyba wytrzymała. Teraz pręt miotał się tam i z powrotem po betonie, szarpała nim wstęga transparentu szalejącego na wietrze. Alec i Jake rolowali ją od drugiego końca, który zawinął się po przeciwnej stronie budynku.

– Nieźle dmucha – zawołał Jake.

Wiedziałam, że Grayson ma kłopoty, kiedy tylko zobaczyłam, jak biegną jego bracia i ojciec. Jednak gdybym miała jeszcze jakieś wątpliwości, teraz wszystko stało się aż nazbyt jasne: pilot myśliwca, który spędził rok na wypełnianiu niebezpiecznych zadań w Afganistanie, był wyraźnie zaniepokojony.

– Może niech ląduje na innym lotnisku – zawołał Alec do ojca.

– Oglądałam tę burzę na radarze – powiedziałam do pana Halla. – To jakiś potwór. Monstrum. Grayson nie da rady się przez nią przebić. Przydałoby się lotnisko z inaczej ukierunkowanym pasem.

Chodziło o to, żeby mógł lądować pod wiatr, bo wiatr boczny najbardziej utrudnia utrzymanie kursu. Dokonałam w myślach błyskawicznego przeglądu okolicznych lotnisk – na wybrzeżu, na północ i południe od nas. Na większości z nich ćwiczyłam lądowania i starty.

– Florence – wypowiedzieliśmy tę nazwę jednocześnie, ja i pan Hall. Podniósł znów radio do ust.

– We Florence jest kilka pasów biegnących w kilku różnych kierunkach. Proponuję, żebyś tam lądował. Pojedziemy po ciebie, a jutro wrócimy po samolot.

– Stąd do Florence jest ponad sto kilometrów – usłyszałam głos Graysona. – Nie dolecę. Zabraknie mi paliwa.

– Zrozumiałem – rzekł pan Hall do radia. Znów spojrzał na wiatrowskaz.

Alec i Jake zdołali zwinąć oporny baner w wielką, pękatą belę, a następnie upchnąć go na ganku pod ścianą, za fotelem, żeby go stamtąd nie wywiało. Wszyscy wyszliśmy z powrotem na płytę lotniska, żeby spoglądać, jak samolot leci wzdłuż pasa, potem zawraca. Grayson musiał powtórzyć te same czynności, co podczas pierwszego podejścia, tylko tym razem powinien wylądować.

No właśnie: powinien.

To niesprawiedliwe, że musiał zmagać się z tym samotnie. Nic nas nie łączyło, ale gdyby moja kolej nie wypadła wcześniej, to ja siedziałabym teraz za sterami tego samolotu. Podnosząc głos, żeby przekrzyczeć wiatr, powiedziałam do pana Halla:

– Może przydałaby mu się jakaś rada od pana?

Potrząsnął głową.

– Uczyłem was, jak należy postępować. Pytanie, czy wy się tego nauczyliście. Nie wiem. Ten dzieciak nigdy nie miał za grosz instynktu samozachowawczego. Teraz też pewnie uważa, że to świetna zabawa.

Rzeczywiście, Grayson był czarną owcą w rodzinie i jechał cały czas na adrenalinie, popisywał się i pakował się w kłopoty. Obrywało mu się za palenie, picie, trawę, przekraczanie dozwolonej prędkości, wagary. Pan Hall opowiedział mi o tym wszystkim podczas naszych lotów. Zamartwiał się, czy jego była żona poradzi sobie z samotnym wychowywaniem Graysona. Za to Alec narażał się najwyżej tym, że nie zgadzał się kablować na Graysona. Mimo wszystko wątpiłam jednak, by nawet Grayson uważał lądowanie przy takiej pogodzie za dobrą zabawę.

Niepokoiłam się, ale przecież dla Aleca musiało to być dziesięć razy cięższe przeżycie. Nie byli do siebie podobni pod żadnym względem, nie sprawiali wrażenia, jakby byli szczególnie zżyci. Alec trzymał się raczej Jake’a, w zasadzie wręcz był w niego zapatrzony, a Grayson chadzał własnymi drogami i jak mówiłam, pakował się w kłopoty. Jednak mimo wszystko byli braćmi, do tego bliźniakami. Nie zdziwiłam się więc, kiedy Alec zasłonił dłonią usta, spoglądając na oddalający się samolocik.

Zaskoczyło mnie natomiast, że Jake objął Aleca ramieniem.

Przez głośnik rozległ się spokojny głos Graysona. Czerwony samolocik podchodził do lądowania, znajdował się siedem metrów, dziesięć metrów nad ziemią…

Mrużyłam oczy, broniłam się przed uderzeniami lodowatego wichru, który niósł też ze sobą wciąż zbliżający się ku nam nikły odgłos silnika. Nagle maszyną szarpnęło na lewo, motor zawył. Grayson posługiwał się orczykiem i pedałami sterowania, walcząc z wiatrem. Ja też walczyłam, wczuwałam się w jego sytuację, zacisnęłam dłonie w pięści, czułam napięcie w ramionach, w stopach. Wstrzymywałam oddech.

Samolotem szarpnęło jeszcze kilka razy to w jedną, to w drugą stronę, przechylał się i znów wyrównywał. Aż w końcu znalazł się już kilkadziesiąt centymetrów nad pasem, kilka centymetrów, dotknął go kołami. Samolot wylądował tak równo i gładko, jakby wcale nie było wiatru.

– Doskonale – mruknął pan Hall.

Samolot wciąż jeszcze szybko kołował, kiedy wiatr nagle go przechylił na bok, jednym skrzydłem w niebo, drugie szorowało o asfalt.

– Szlag… – warknął pan Hall. Ja też wydałam jakiś dźwięk, coś między zachłyśnięciem się a okrzykiem. Jake przytrzymał drugą ręką Aleca, przyłożył dłoń do jego piersi, żeby chłopak nie ruszył natychmiast biegiem przez płytę lotniska. Nie mogliśmy już nic dla Graysona zrobić, zresztą i on już niczego zrobić nie mógł. Byliśmy zupełnie bezsilni. Ktoś jęknął:

– Nie, nie, nie, nie, nie…

Skrzydło powędrowało jeszcze wyżej, tak wysoko, jak tylko było to możliwe. Jeszcze chwila, a samolot przewróciłby się na wznak. Jednak w następnej chwili jakby zaczęło opadać, jakby wiatr na chwilę osłabł.

A potem potężny powiew chwycił za ogon maszyny, uniósł go i obrócił samolotem, tak że piper wykonał fikołka – a właśnie tego najbardziej się obawialiśmy i właśnie dlatego większość ludzi nie chce już latać tymi staromodnymi samolocikami. Wicher przeturlał maszynę tak, że znów poruszała się do przodu, po czym cisnął ją na drzewa.

Teraz biegliśmy wszyscy. Jake i Alec wyprzedzili mnie w mgnieniu oka. Mogłam tylko mieć nadzieję, że będą potrafili udzielić pomocy Graysonowi, kiedy się przy nim znajdą. Na razie widziałam jedynie jaskrawo czerwony samolot ustawiony pod dziwnym kątem na tle ciemnej plamy lasu. Skupiłam się na powierzchni pod moimi stopami, potem na nierównym gruncie – trawę ostatnio tu koszono w październiku – potem biegłam już pasem startowym, a przez całą drogę moja nieodłączna butelka wody tłukła się niemiłosiernie w kieszeni kurtki. Kiedy byłam już blisko, przypomniałam sobie, że w drugiej kieszeni mam telefon komórkowy. Wyciągnęłam go i wystukałam 911.

Jednak w tej samej chwili wszyscy trzej wychynęli spod skrzydła: najpierw Jake, potem Alec, wreszcie Grayson. Śmiali się jak szaleni.

Zatrzymałam się na asfalcie. Płuca paliły mnie boleśnie, marzyłam o tym, żeby pochylić się i oprzeć dłonie o kolana, nie zamierzałam jednak zrobić czegoś takiego na oczach chłopaków.

Odwróciłam się i zawołałam do pana Halla, że Graysonowi nic się nie stało. On zresztą też ich zobaczył, nie biegł już, tylko szedł. Przyciskał dłoń do serca.

Szłam jeszcze po trawiastym stoku, na którym znalazł się samolot, kiedy usłyszałam głos Jake’a:

– Szkoda, że Admirał tego nie widział. Miałbyś jak w banku list polecający od niego i mógłbyś startować na pilota marynarki wojennej. Wiesz, chodzi mi o lądowanie na lotniskowcach.

Jake darzył Admirała bezgranicznym podziwem ze względu na jego wyczyny wojenne.

Grayson oczywiście wiedział, że to wyjątkowy komplement. Po jego uśmiechu widać było, jaki jest zadowolony.

– E tam. Nic takiego.

Nawet jego oczy się śmiały, co robiło dziwne wrażenie. Rzadko zdarzało mi się widywać Graysona bez ciemnych awiatorów i słomkowego kowbojskiego kapelusza. Pewnie zapodziały się gdzieś w kokpicie.

– Szkoda, że tego nie sfilmowaliśmy – odezwał się Alec. – Powinieneś się zobaczyć, Grayson. Naprawdę kilka razy wyglądało, że już po tobie. Chyba ze trzy albo i cztery razy, nie?

– Raczej sześć albo siedem – poprawił go Jake.

– Nie muszę tego oglądać, siedziałem w środku – odparł Grayson. – A zresztą, jeżeli uda nam się skombinować traktor, żeby zaciągnąć samolot z powrotem na pas i uda się maszynę odpalić, mogę zrobić dubla dla kamery.

Jake i Alec ryknęli śmiechem. Alec powiedział:

– Tak właśnie myślałem: „Grayson pewnie świetnie się bawi”.

– Ojciec też tak sądził – dodał Jake. Zaczął przedrzeźniać pana Halla, w czym zresztą wszyscy jego synowie byli świetni: – „Ten chłopak pewnie uważa, że to świetna zabawa. Nigdy nie miał za grosz instynktu samozachowawczego”.

Ich śmiech umilkł, kiedy zbliżył się do nas pan Hall. Grayson dalej się uśmiechał, ale w jego oczach już śmiechu nie było. Czekał na werdykt ojca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: