Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ody Horacyusza (wybrane) - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ody Horacyusza (wybrane) - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 242 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ODY HO­RA­CY­USZA.

Po­świę­ca­jąc tę pra­cę nad rzym­skim po­etą
To­bie Pa­nie, któ­ry czu­jesz i znasz war-
tość kla­sycz­nych two­rów sta­ro­żyt­nych, a
umiesz pa­trzyć na spra­wy świa­ta z tej
wy­so­ko­ści, jaką daje na­uka i do­świad-
cze­nie dłu­gie­go wie­ku – skła­dam tyl­ko
czę­ścio­wy hołd za­słu­dze, któ­rej pa­mięć na
dłu­go Ja­giel­loń­ska Szko­ła prze­cho­wa.

JÓ­ZE­FO­WI

Dro­wi BRO­DO­WI­CZO­WI

NA 50-LET­NIĄ ROCZ­NI­CĘ

ZA­SŁU­ŻO­NE­GO PU­BLICZ­NE­GO ZA­WO­DU.

O ŻY­CIU I PI­SMACH HO­RA­CY­USZA.

Ho­ra­cy­usz uro­dził się na 65 lat przed Chry­stu­sem w We­nu­zyi, sta­ro­żyt­nem mie­ście na po­gra­ni­czu Apu­lii i Lu­ka­ni, w dzi­siej­szym Ba­zy­li­ka­cie, w oko­li­cy bo­ga­tej i ży­znej, oto­czo­nej gó­ra­mi. Tam prze­szła pierw­sza jego mło­dość; słusz­nie tai ma Si­do­niusz Apol­li­na­ry i Mar­cia­lis, że mu dają przy­do­mek: Ka­la­bryj­czy­ka. Wszyst­kie miej­sca, któ­re prze­cho­wał we wspo­mnie­niach dzie­ciń­stwa, leżą w bli­sko­ści We­nu­zyi; ów wul­ka­nicz­ny szczyt Wul­tu­ru, owa mie­ści­na Fe­ron­tum, ro­skosz­ny las Ban­cyi, Ache­ron­cya po­dob­na do or­le­go gniaz­da na ska­le; na­ko­niec szu­mią­cy Au­fi­dus, dzi­siej­sza rze­ka Ofan­to. Z temi miej­sca­mi wią­że się i przy­go­da, o któ­rej roz­po­wia­da w odzie swo­jej do Ka­lio­py (Ks. III od. 3).

Raz, bę­dąc dziec­kiem gdym po­śród za­ba­wek,

Usnął, od­bie­gł­szy od domu da­le­ko,

Tam, na Wul­tu­rze – stad­ko mię tur­ka­wek

Li­ścia­mi na­kry­ło lek­ko.

Wy­pa­dek ten, przez wszyst­kich miesz­kań­ców pra­wie za cud po­czy­ta­ny:

że od niedź­wie­dzi, od żmij, oczy­wi­ście

Nie­tknię­te chło­pię tak bez­piecz­nie spa­ło;

Snać je ochra­niał ten mirt i te li­ście

Lau­ru, i Bó­stwo, czu­wa­ło.

Z przy­pad­ku tego wy­pro­wa­dza Ho­ra­cy­usz wro­dzo­ne swo­je po­wo­ła­nie do po­ezyi i szcze­gól­ną opie­kę Muz, któ­rym przez cale ży­cie wier­nie słu­żył.

Oj­ciec jego miał ka­wał grun­tu i spra­wo­wał dość do­chod­ny urząd co­ac­to­ra, czy­li po­bor­cy; był on wy­zwo­leń­cem ciem­ne­go po­cho­dze­nia, bo na­wet nie­wia­do­mo, jak się na­zy­wał. Zda­je się jed­nak, że go zwa­no Flac­cus Ho­ra­tius; al­bo­wiem z trzech imion ja­kie miał po­eta, to jest; Qu­in­tus Ho­ra­tius Flac­cus, pierw­sze, zwy­cza­jem rzym­skim, było imie­niem, to jest ozna­cza­ją­cem oso­bę; dru­gie mia­ło ozna­czać ród; lecz gdy wy­zwo­le­niec nie­miał in­nej ro­dzi­ny tyl­ko swe­go pana, zda­je się, że Ho­ra­cy­uszem zwał się Rzy­mia­nin do któ­re­go na­le­żał; Flac­cu­sem zaś mo­gli go byli prze­zwać jako nie­wol­ni­ka, któ­ry zo­staw­szy wy­zwo­leń­cem, sy­no­wi ten przy­do­mek zo­sta­wił.

W swo­bo­dzie wiej­skiej, w nie­win­nych roz­ryw­kach, w uro­czej oko­li­cy, do­rósł Ho­ra­cy tych lat, gdzie sta­ran­ne wy­cho­wa­nie po­win­no za­stą­pić nie­fra­so­bli­we bu­ja­nie mło­do­ści. Ani wąt­pić, że w chło­pię­ciu z by­strem ob­ję­ciem, od­zy­wa­ła się cie­ka­wość do nauk, co nie­uszło bacz­no­ści ojca, któ­ry po­sta­no­wił nie­szczę­dzić ofiar z mie­nia i oso­by swo­jej, aby sy­no­wi dać wyż­sze nad stan wy­cho­wa­nie. Nie­po­sy­łał go już do miej­sco­wej ba­ka­lar­ni, utrzy­my­wa­nej przez nie­ja­kie­go Fla­wiu­sa, gdzie nie­wie­le­by ko­rzy­stał, lecz udał się z nim do Rzy­mu, i tam cią­gnąc się z ostat­nie­go, chciał aby syn po­bie­rał na­uki od­po­wied­ne dzie­ciom ekwi­tów i se­na­to­rów.

Chło­pię­ciem przy­byw­szy z oj­cem do Rzy­mu, za­czął uczęsz­czać do szko­ły. A kie­dy go, jak sam po­wia­da w jed­nej sa­ty­rze (ks. I, sat. 6) wi­dzia­no idą­ce­go w chę­do­giej su­kien­ce, w or­sza­ku nie­wol­ni­ków nio­są­cych za nim tekę z książ­ka­mi i ta­blicz­ką, każ­dy był­by go wziął co naj­mniej, za dziec­ko se­na­tor­skie. Po­czci­wy oj­ciec, zro­bił się dla syna czuj­nym, nie­złom­nym do­zor­cą; nig­dy go z oczu nie­tra­cił, i nie­tyl­ko nie­do­pu­ścił, aby ja­ka­kol­wiek ska­za pa­dła na nie­win­ność dziec­ka, lecz jesz­cze strzegł od przy­stę­pu złych my­śli. Wdzięcz­ność dla togo daw­cy dni swo­ich w czu­łych wy­ra­zach zło­żył Ho­ra­cy, pi­sząc w tej­że sa­ty­rze:

"Nig­dy, do­pó­ki mam ro­zum zdro­wy, ta­kie­go się ojca wsty­dzić nie­bę­dę… bo gdy­by za­cząć ka­za­ła na­tu­ra ży­cic ubie­głe na nowo od lat pew­nych, i in­nych wy­brać dla dumy ro­dzi­ców, niech tam kto ze­chce wy­bie­ra!… z mo­ich szczę­śli­wy, nie­chciał­bym ich mieć ni krze­słem ku­rul­nem, ani lik­to­rów wiąz­ka­mi za­szczy­co­nych." (Tłum. Dr. M. Mot­te­go).

Wzmian­kę o szko­le do któ­rej uczęsz­czał, zo­sta­wił w jed­nym z po­etyc­kich li­stów (lis. II, list 1) gdzie jak mówi: "uczył mię Or­bil plag nie­szczęd­ny." Ów tedy pla­go­sus Or­bi­lius wkła­dał mło­dzież przedew­szyst­kiem do tru­ty­no­wa­nia sta­rych ła­ciń­skich au­to­rów, mię­dzy któ­ry­mi Li­wius An­dro­ni­kus pierw­szą grał rolę. Zresz­tą uczo­no w niej po­ety­ki, gra­ma­ty­ki, re­to­ry­ki, po­cząt­ków pra­wa, fi­lo­zo­fii, nie­mniej, a może naj­wię­cej ję­zy­ka i li­te­ra­tu­ry grec­kiej. Nie­wąt­pli­wie Ho­ra­cy spo­ufa­lił się już wte­dy z Ho­me­rem, jak to wie­my od nie­go (list 2, ks. II).

Jam w Rzy­mie wy­cho­wa­ny; ta­mem się na­uczył

Do Gre­kom za­wzię­ty Achi­les do­ku­czył.

Po ukoń­cze­niu tych nauk, za­pew­ne koło 20 roku ży­cia, wy­pra­wił go oj­ciec do Aten, idąc za zwy­cza­jem ów­cze­snej pa­try­cy­uszow­skiej mło­dzie­ży, któ­ra tam, jak dzi,ś do Pa­ry­ża, uda­wa­ła się dla na­by­cia wyż­sze­go po­lo­ru i świa­tła. Ja­kim zaś spo­so­bem po­do­łał wiel­kim kosz­tom, któ­re ta po­dróż i utrzy­ma­nie wy­cią­ga­ły, nie­wia­do­mo; dość, że Ho­ra­cy­usz udał się do Gre­cyi i za­stał w Ate­nach wie­lu ró­wien­ni­ków na­le­żą­cych do pierw­szych ro­dzin, jak: Bi­bu­lus, Aci­di­nus, Mes­sa­la, syn Cy­ce­ro­na. Jego uj­mu­ją­cy cha­rak­ter, ży­wość, dow­cip by­stry, gład­kość w za­cho­wa­niu się, z ła­two­ścią prze­ła­ma­ły te za­po­ry, ja­kie wy­so­kie uro­dze­nie mo­gło sta­wić mię­dzy sy­nem wy­zwo­leń­ca, a po­tom­ka­mi zna­ko­mi­tych ro­dów, Na tej to kla­sycz­nej zie­mi, gdzie sztu­ka zda­je się być pło­dem za­wsze pięk­ne­go nie­ba i ma­low­ni­czej na­tu­ry, Ho­ra­cy uczuł po­trze­bę tłu­ma­cze­nia swych wra­żeń i na­tchnień ryt­micz­ną mową, i już pró­bo­wał pi­sać w ję­zy­ku Ho­me­ra, jak to sam mówi:

"Wszak ci ja grec­kie wier­szy­ki, gdy chcia­łem kle­cić, choć z tej tu stro­ny mo­rzam się uro­dził, Kwi­ryn za­ka­zał mi temi sło­wy, zja­wiw­szy się w dru­giej nocy po­ło­wie (gdy we śnie praw­da się mie­ści): nie­mniej­sze głup­stwo by­ło­by po­mna­żać Gre­ków tak licz­ne za­stę­py, jak drwa zno­sić do lasu." (ks. I, sat. 10).

Po tej prze­stro­dze, któ­ra mu wska­zy­wa­ła wła­ści­wą dro­gę, a oraz od­wra­ca­ła od nie­wol­ni­cze­go i ja­ło­we­go na­śla­do­wa­nia, za­pew­nia­ją­ce­go tyl­ko pod­rzęd­ne miej­sce, po­zo­stał on wpraw­dzie wier­ny Gre­kom, lecz brat ich za wzór bu­dzą­cy w nim iskrę je­niu­szu, i wy­zy­wa­ją­cy do swo­bod­ne­go, sa­mo­dziel­ne­go współ­za­wod­nic­twa.

W Ho­ra­cym mamy przy­kład ory­gi­nal­ne­go na­śla­dow­cy, w tym sto­sun­ku, jak Ho­ra­ce­go na­śla­dow­cą był u uas Jan Ko­cha­now­ski, któ­ry żył wła­snem ży­ciem, i bez­sprzecz­nie po­ezyi na­szej wy­tknął dro­gę, po któ­rej szła co­raz da­lej.

Pod­czas kie­dy w Ate­nach prze­by­wał, świat rzym­ski po­grą­żo­ny był w głu­chym spo­ko­ju pod dyk­ta­tu­rą Ce­za­ra, bę­dą­cą jak­by prze­stan­kiem mie­dzy jed­ną woj­ną do­mo­wą, co się skoń­czy­ła pod Far­sa­lą, a dru­gą, któ­ra mia­ła wy­buch­nąć i ua za­wsze za­dać cios Rze­czy­po­spo­li­tej. Wtem Ce­zar pada w se­na­cie pod szty­le­ta­mi Bru­tu­sa i spi­skow­ców. W nie­ja­ki czas Bru­tus i Ka­sy­usz ja­dąc na ob­ję­cie da­nych im w za­rząd pro­win­cyj, zja­wia­ją się w Ate­nach, a przy­by­cie ich mie­sza ci­che na­uko­we za­ję­cia zgro­ma­dzo­nej tam rzym­skiej mło­dzie­ży, pa­ła­ją­cej dla spra­wy wol­no­ści. Ho­ra­cy po­rwa­ny przy­kła­dem ró­wien­ni­ków, a i krwią go­rą­cą unie­sion, przy­lgnął do Bru­tu­sa i w kąt rzu­ciw­szy księ­gi i uczo­ne roz­pra­wy w ogro­dach Aka­de­ma, sta­nął pod sztan­da­rem po­li­tycz­ne­go stron­nic­twa. Oko­ło Bru­tu­sa, któ­ry w oczach mło­dzie­ży ucho­dził za bo­ha­ty­ra – bo któż w la­tach dwó­dzie­stu nie­ma­rzy o re­pu­bli­ce? – sku­pia­ło się wszyst­ko. Jak każ­dy prze­wódz­ca par­tyi, tak i on, sta­rał się o zjed­na­nie umy­słów; a gdzież ła­twiej zna­leść zwo­len­ni­ków ja­kie­go zu­chwa­łe­go przed­się­wzię­cia, jeź­li nie w gro­nie wraż­li­wem głów mło­dych, pręd­ko za­pa­la­ją­cych się dla roz­gło­su i sła­wy? Zda­je się że Ho­ra­cy uży­wał nie­ma­łe­go zna­cze­nia mię­dzy współ­ucz­nia­mi, kie­dy Bru­tus wziął go ze sobą do Ma­ce­do­nii, i tam wy­na­gra­dza­jąc za­słu­gi, a za­pew­ne chcąc przy­kła­dem dru­gich po­cią­gnąć, zro­bił go pół­ko­wodz­cą le­gii (tri­bu­nus mi­li­tum), któ­ry to sto­pień w hie­rar­chii woj­sko­wej zwy­kle do­sta­wał się sy­nom se­na­tor­skim, i upo­waż­niał do no­sze­nia zło­te­go pier­ście­nia, od­zna­cza­ją­ce­go ekwi­tów, czy­li stan ry­cer­ski. Od­tąd Ho­ra­cy trzy­ma! sią boku Bru­tu­sa; brał udział w jego wy­pra­wach prze­ciw zbun­to­wa­nym Ły­kom, i nie­raz znaj­do­wał się w nie­bez­pie­czeń­stwie ży­cia. Wi­dać to z nie­któ­rych na­po­mknień w jego pi­smach, gdzie o wie­lu mia­stach i wy­spach ma­łej Azyi, mówi, jak o miej­scach do­brze so­bie zna­nych.

Przez parę lat, w któ­rych par­tya re­pu­bli­ka­nów zbie­ra­ła siły i za­so­by do woj­ny, Ho­ra­cy miał spo­sob­ność ćwi­czyć się w wo­jen­nem rze­mio­śle; aż na­resz­cie, wo­dzo­wie stron­nic­twa: Bru­tus i Kas­sy­us, po­łą­czyw­szy swe woj­ska, wy­ru­szy­li prze­ciw cią­gną­cym na nich z Hi­ryi za­stę­pom An­to­niu­sa i Okta­wia­na. W Ma­ce­do­nii, w po­rze je­sien­nej, na po­lach fi­lip­piń­skich przy­szło na­ko­niec do wal­nej bi­twy, w któ­rej re­pu­bli­ka­nie do szczę­tu roz­bi­ci, ra­to­wa­li się uciecz­ką, a dwaj het­ma­ni, nie­mo­gąc prze­żyć tej klę­ski, sami so­bie ży­cie od­ję­li. Ze śmier­cią Bru­tu­sa i Kas­sy­usa sko­na­ła daw­na Re­pu­bli­ka.

Ho­ra­cy­usz w pięk­nej swej odzie, wi­ta­ją­cej po­wrót Pom­pe­ju­sa Wa­ru­sa z wy­gna­nia (ks. II, oda 7) wspo­mi­na o oko­licz­no­ściach tej bi­twy:

Po­ra­nisz, jak śmier­ci w oczy my pa­trza­li

Z bli­ska, gdy Bru­tus het­ma­nił sze­re­gom –

… My pod Fi­lip­pi wal­czy­li­śmy ra­zem

Gdzie tak sro­mot­nie zgu­bi­łem w po­pło­chu

Tar­czę; gdy męz­two na­szych pod że­la­zem

Pa­dło, w skrwa­wio­nym ta­rza­jąc się pro­chu.

Nie­któ­rzy ko­men­ta­to­ro­wie, wy­wo­dzą z tych slów po­ety, przy­zna­nie się do tchó­rzo­stwa; tym­cza­sem je­st­to tyl­ko gorz­ki sar­kazm, lek­kim żar­tem za­praw­ny, na los okrut­ny, któ­ry od­mó­wił try­um­fu spra­wie wol­no­ści.

Je­że­li tedy po­eta – żoł­nierz po fi­lip­piń­skiej klę­sce nie­schro­nił się z przy­ja­cie­lem swo­im Pom­pe­ju­sem Va­ru­sem, na flo­tę Se­xta Pom­pe­ja, aby bój, któ­ry nie­po­wiódł się na lą­dzie, da­lej pro­wa­dzić na mo­rzu, to z dru­giej stro­ny nie­po­szedł za przy­kła­dem tych, co się prze­rzu­ci­li do nie­przy­ja­ciel­skie­go obo­zu – tyl­ko, po ci­chu, jak pta­szek, któ­re­mu pod­cię­to skrzy­deł­ka, wci­snął się do Rzy­mu, gdzie było jego wła­ści­we miej­sce, gdzie go cze­ka­ło po­wo­ła­nie i sła­wa.

Jak zwy­kle dzie­je się w woj­nach do­mo­wych, on, roz­bi­tek po­ko­na­ne­go stron­nic­twa, uczuł się do­tknię­ty re­pre­syj­ne­mi środ­ka­mi stron­nic­twa.

przy któ­rem było zwy­cięz­two. Wró­ciw­szy ze wscho­du, nie­zna­lazł już dzie­dzicz­ne­go for­warcz­ku w We­nu­sium. Skon­fi­sko­wa­no go i dano ja­kie­muś wy­słu­żo­ne­mu żoł­nie­rzo­wi. Nie­ma­jąc za­tem swo­je­go gniazd­ka, gdzie­by mógł był wy­tchnąć po tru­dach, nie­wi­dział dla sie­bie nic lep­sze­go, jak w sto­li­cy pró­bo­wać szczę­ścia. Mło­dy, choć ubo­gi, – do­te­go czu­ją­cy w so­bie po­etycz­ną żył­kę, nie­tra­cił na­dziei, że chlub­ną przy­szłość zdo­bę­dzie. Za go­to­wy grosz, jaki mu jesz­cze po­zo­stał, ku­pił urząd pi­sa­rza przy kwe­sto­rze, a jak­by dzi­siej­szym po­wie­dzieć ję­zy­kiem, miej­sce se­kre­ta­rza przy mi­ni­strze fi­nan­sów; i ma­jąc ten punkt opar­cia, wziął się jak sam mówi, do wier­szy:

Pau­per­tas im­pul­lit au­dax

Ut ver­sus fe­ce­rem.

"Od­waż­ne ubó­stwo pchnę­ło mię do ro­bie­nia wier­szy." – My­ślał­by kto, że za­czął pi­sać aby po­chleb­stwem i przy­mi­le­nia­mi ująć so­bie moż­ne stron­nic­two, i tym spo­so­bem wy­pły­nąć na wierzch; lecz wła­śnie prze­ciw­ną po­szedł dro­gą: bo pierw­sze jego pró­by mia­ły cha­rak­ter sa­ty­ry dow­cip­nie chłosz­cząccj prze­ciw­ni­ków po­li­tycz­nych, a naj­wię­cej po­twor­no­ści to­wa­rzy­skie. Ów­cze­sny bo­wiem stan spo­łe­czeń­stwa do­star­cza! ob­fi­te­go ma­te­ry­ału… gdy wstrzą­śnie­nia re­wo­lu­cyj­ne i woj­na do­mo­wa nie­po­zo­sta­ły bez wpły­wu na ży­cie do­mo­we i pu­blicz­ne. Tylu zna­ko­mi­tych lu­dzi śmierć zmio­tła, tylu po­szło na wy­gna­nie; mnó­stwo daw­niej za­moż­nych oby­wa­te­li po­pa­dło w nę­dzę; na­to­miast wie­le nędz­nych kre­atur wdra­pa­ło się na wyż­sze szcze­ble god­no­ści. Cno­ta i szla­chet­ność w ubó­stwie i po­ni­że­niu; wy­stę­pek nu­rza­ją­cy się w zbyt­kach i wy­so­ko za­dzie­ra­ją­cy gło­wę. Mia­no­wi­cie oby­cza­je pu­blicz­ne zbyt ni­sko upa­dły w wyż­szych war­stwach; wier­ność mał­żeń­ska była rzad­ko­ścią; chci­wość i chęć błysz­cze­nia pę­dzi­ła za­rów­no niż­sze jak wyż­sze sta­ny, do go­ni­twy za zy­skiem pie­nięż­nym. Jaw­ny wy­stę­pek, głup­stwo, swa­wo­la – te męty, ja­kie każ­da re­wo­lu­cya ua wierzch wy­rzu­ca, sze­ro­ko się roz­sia­dły na opróż­nio­nych miej­scach. W ciż­bie ulicz­nej spo­ty­ka­łeś same sprzecz­no­ści i po­twor­no­ści. Byt tam Try­bun, przed nie­daw­nym cza­sem przy­pro­wa­dzo­ny jak nie­wol­nik, z ple­cy­ma po­kra­ja­ne­mi od ba­to­gów, te­raz dziar­skie­mi szpa­ka­mi kłu­su­je po via Ap­pia, albo w ogo­nia­stym płasz­czu prze­cha­dza się po via Sa­cra i z wy­so­ko­ści swo­jej wzgar­dli­wie pa­trzy na dru­gich. Lut­ni­sta, śpie­wak, oto­czo­ny sług tłu­mem, w kil­ku dniach za­ra­bia i ro­spra­sza ogrom­ne sumy; brud­ny pam­fle­ciarz za­cze­pia­ją­cy tych, o któ­rych wie, że mu nie­od­pła­cą z na­syjł­ką; sto­ik z dłu­gą wy­chu­dłą twa­rzą, co zmar­no­waw­szy ma­ją­tek na mi­łost­ki i frasz­ki, te­raz ubrał się w płaszcz fi­lo­zo­fa i pra­wi mo­ra­ły; Epi­ku­rej­czyk umie­jęt­nie roz­pra­wia­ją­cy o sztu­ce ku­char­skiej; na­ko­niec całe sta­do awan­tur­ni­ków i szar­la­ta­nów, w któ­rych licz­bie po­lu­ją­cy na po­saż­ne pa­nien­ki, nie­naj­po­śled­niej­szą od­gry­wa­li rolę, rów­nie jak mię­dzy płcią pięk­ną, ru­fian­ki i tru­ci­ciel­ki. Wi­dok tej spo­łe­czeń­skiej ma­ska­ra­dy do­star­czał nie­prze­bra­nej tre­ści do sa­tyr. Ho­ra­cy z ży­cia brał swo­je wzor­ki i ni­co­wał je w po­waż­nym lub żar­to­bli­wym to­nie.

Pierw­sze jego po­etycz­ne pró­by do­zna­ły po­wo­dze­nia; nie­któ­re wier­sze wy­śmie­wa­ją­ce zna­ne w mie­ście fi­gu­ry, jak ów: Pa­stil­los Ru­fil­lus olet, Gor­go­nius hir­cum (piż­mem pach­nie Ru­fil­lus, śmier­dzi jak ko­zieł Gor­go­ni)

obie­ga­ły z ust do ust, po­pu­la­ry­zu­jąc imie mło­de­go po­ety.

Czy już był w za­ży­ło­ści z Wir­gi­lim i Wa­riu­sem, czy za­ży­łość z temi zu­ajio­mi­to­ścia­mi po­czę­ła się do­pie­ro z obie­giem jego wier­szy? nie­da się ści­śle ozna­czyć; to pew­na, że oko­ło tego cza­su za­wią­za­ła się przy­jaźń mię­dzy tymi trze­ma po­eta­mi, i trwa­ła do koń­ca ży­cia. Trój­ka ta… sta­ła się nie­ja­ko za­ro­dem no­wej szko­ły po­etycz­nej, ma­ją­cej za cel prze­nie­sie­nie do ła­ciń­skiej po­ezyi tej ele­gan­cyi i wdzię­ku, jaka była przy­mio­tem uwiel­bia­nych grec­kich mi­strzów. Wir­gi­li pi­sał wte­dy Zie­miań­stwo; Wa­rius ukła­dał tra­je­dye; a Ho­ra­cy jam­ba­mi i sa­ty­rą ro­bił so­bie miej­sce w opi­nii li­te­rac­kie­go świa­ta. Dwaj pierw­si mie­li już wstęp do Me­ce­na­sa tego po­li­ty­ka, co jak wir­tu­oz umiał grać na or­ga­nach sła­bo­ści, na­mięt­no­ści i eu­tu­zy­azmów ludz­kich. Uży­wa­jąc zaś jego pro­tek­cyi, a ra­czej przy­jaź­ni, a z Ho­ra­cym bę­dąc w ści­słej za­ży­ło­ści, z ła­two­ścią usu­nę­li te uprze­dze­nia i po­dej­rze­nia, ja­kie mógł mieć mi­ni­ster Okta­wia­na wzglę­dem Bru­tu­so­we­go try­bu­na; a ten, wzglę­dem mi­ni­stra nie­na­wist­nej rzą­dzą­cej par­tyi. Na­stą­pi­ło po­zna­nie się. Oko­licz­ność tę opo­wie­dział sam w jed­nej z swych sa­tyr (ks. I, sat. 6) do Me­ce­na­sa.

"Naj­pierw za­cny Wir­gi­lius, po­tem zaś Wa­rius, czem je­stem po­wie­dzie­li ci. Gdym sta­nął przed tobą, le­d­wo słów kil­ka wy­ją­kać mo­gąc, bo skrom­ność mi wię­cej mó­wić nie­da­ła, nie­łga­łem, jak to nie­je­den, żem ojca sy­nem sław­ne­go, że moje na sa­tu­rej­skim wierz­chow­cu wło­ści ob­jeż­dżam; lecz so­bie pra­wię po pro­stu, czem by­łem. Na to, jak zwy­kłeś, kró­ciuch­ną da­jesz od­po­wiedź; od­cho­dzę; w dzie­więć mie­się­cy zwo­ław­szy, ka­żesz mi w gro­nie przy­ja­cioł za­siąść. O wiel­kie to dla mnie szczę­ście, żem przy­padł do sma­ku to­bie, co ło­trów od­róż­niasz od uczci­wych, ze sła­wy rodu nie­są­dząc, lecz z ser­ca nie­ska­la­ne­go i ży­cia."

Me­ce­nas, jak wi­dzi­my, za­wsze prze­zor­ny, zo­sta­wił go na pró­bie przez dzie­więć mie­się­cy; coby do­wo­dzi­ło, że nie­był lek­ko­myśl­nie skwa­pli­wym w do­bo­rze osób za­ufa­nych. Do­pie­ro po upły­wie tego cza­su przy­słał mu za­pro­sze­nie do swe­go sto­łu i przy­jął go in ami­co­rum nu­me­rum.

Mi­ni­ster ów, pra­wa ręka Okta­wia­na, w cy­wil­nym za­rzą­dzie pań­stwa, po­dob­nie jak Agryp­pa w rze­czach woj­sko­wych, był rze­czy­wi­ście szcze­rym opie­ku­nem sztuk wy­zwo­lo­nych, i oso­bli­wym przy­ja­cie­lem po­etów, któ­rzy tyle bla­sku rzu­ci­li na wiek Au­gu­sta. Miał on to do sie­bie że nig­dy wzglę­dem nich nie­przy­bie­rał po­sta­wy cheł­pli­we­go pro­tek­to­ra, ale im zo­sta­wiał wszel­ką swo­bo­dę, i ob­cho­dził się jak z naj­po­uf­niej­szy­mi; praw­da i to, że umiał zro­bić naj­lep­szy wy­bór, kie­dy się oto­czył ta­kie­mi zna­ko­mi­to­ścia­mi, jak Wir­gi­li, Wa­rius i Ho­ra­cy.

Ze wszyst­kich tych jed­nak po­etów przy­pusz­czo­nych do po­ufa­ło­ści, ku żad­ne­mu tak bli­sko i ser­decz­nie nie­przyl­gnął, jak ku Ho­ra­ce­mu, co mo­gło mieć źró­dło w toż­sa­mo­ści uspo­so­bień tak co do sma­ku w two­rach fan­ta­zyi, jak i spo­so­bu wi­dze­nia w spra­wach ży­cia. Po­mi­mo róż­ni­cy sta­nu i cha­rak­te­ru, za­cho­dzi­ło prze­cież nie­ma­łe po­do­bień­stwo mię­dzy daw­nym try­bu­nom z pod cho­rą­gwi Bru­tu­sa, a sta­ty­stą i ulu­bień­cem Au­gu­sta. Ho­ra­cy, syn wy­zwo­leń­ca; Me­ce­nas, choć kró­lów etru­skich po­to­mek, w Rzy­mie homo no­vus; oba więc, nie­zwią­za­ni tra­dy­cy­ami prze­szło­ści, hoł­do­wa­li temu prze­ko­na­niu, że oso­bi­sty ta­lent i za­słu­ga wię­cej zna­czy nad ty­tu­ły i ro­do­wo­dy, to ich zbli­ża­ło do sie­bie, łą­czy­ło z ła­two­ścią, jak to zwy­kle się dzie­je w cza­sach, kie­dy sa­mo­władz­two pa­nu­ją­ce­go na wszyst­kich cię­żąc, wszyst­kich rów­na pod sobą, a tem sa­mem oso­bi­stym wpły­wom daje wię­cej zna­cze­nia, niż za­szczy­tom ro­do­wym. Przy­jaźń ta prze­cho­wa­ła się mię­dzy mi­ni­strem a po­etą do koń­ca ży­cia; Ho­ra­cy wiel­bił w Me­ce­na­sie swe­go do­bro­czyń­cę i da­wał mu do­wo­dy wdzięcz­no­ści, po­świę­ca­jąc mu pierw­szą i ostat­nią swo­ją odę; Me­ce­nas ko­chał w Ho­ra­cym naj­wy­brań­sze­go z przy­ja­cioł; przy jego ser­cu otwar­tem, ja­snym ro­zu­mie, pod­nio­słym i obej­mu­ją­cym du­chu i sma­ku de­li­kat­nym, czę­sto po­krze­piał się, ogrze­wał i po­cie­szał.

Po­zna­nie się z Me­ce­na­sem otwie­ra nowy okres w ży­ciu po­ety.

Przy­pusz­czo­ny do jego to­wa­rzy­stwa, zna­lazł się w kole wszyst­kich zna­mie­ni­to­ści ów­cze­snych, i pręd­ko zbli­żył się z ta­kim Mes­sa­la pierw­szym swe­go cza­su kra­so­mów­cą, z Asi­niu­sem Pol­lio­nem łą­czą­cym ta­lent wo­dza i po­li­ty­ka, z Agryp­pą het­ma­nem wiel­kiej sta­wy, nie­li­cząc tylu in­nych, któ­rzy, oprócz swo­ich urzę­dów i za­jęć pań­stwo­wych, lu­bi­li upra­wiać umie­jęt­no­ści, ko­chać się w sztu­kach pięk­nych. W ob­co­wa­niu z tym świa­tem, po­zbył się Ho­ra­cy wie­lu uprze­dzeń, da­tu­ją­cych z cza­su wo­jen do­mo­wych; po­znał le­piej stan rze­czy­wi­sty i prze­ko­nał się, ze tyl­ko bło­gi po­kój i pra­ca mo­gła­by wy­rów­nać te szczer­by i za­go­ić bli­zny, ja­kie oj­czyź­nie jego za­da­ły ty­lo­let­nie we­wnętrz­ne boje. Z dru­giej stro­ny na­był tej wyż­szej ogła­dy to­wa­rzy­skiej, któ­ra dia­ment wro­dzo­ne­go ta­len­tu oczysz­cza z gru­bych na­le­cia­ło­ści i umie z nie­go wy­do­być tę­czo­we iskry, nie­ustan­nie gra­ją­ce po­wa­gą i wdzię­kiem a po­wsze­dniość za­pra­wia­ją­ce dow­ci­pem, co jed­nak nie­uchro­ni­ło go od za­ra­zy epi­ku­rej­skiej pa­nu­ją­cej w pań­skich pa­ła­cach, a od­zy­wa­ją­cej się tak czę­sto w jego po­ezy­ach.

Ser­decz­na przy­jaźń łą­czą­ca Me­ce­na­sa z Okta­wia­nem, uspo­so­bi­ła i po­etę do przy­chyl­niej­sze­go za­pa­try­wa­nia się na czyn­no­ści i oso­bę tego Try­um­wi­ra. Zda­je się jed­nak, że dłu­go jesz­cze trzy­mał się w od­da­le­niu od czło­wie­ka, prze­ciw któ­re­mu nie­gdyś orę­żem wo­jo­wał, a wzdry­gał się na wspo­mnie­nie jego pro­skryb­cyi i ofi­cy­al­nych mor­dów. W pierw­szych swo­ich ser­mo­nach, czy­li sa­ty­rach, raz tyl­ko i to mi­mo­cho­dem wspo­mniał Coś o nim. Do­pie­ro po dzie­się­ciu la­tach od fi­lip­piń­skiej klę­ski, gdy An­to­niusz gro­ził woj­ną do­mo­wą przy­cho­dzą­cej do sie­bie Ita­lii, gdy egip­ska Kle­opa­tra po­żą­dli­wym wzro­kiem po­ły­ka­ła ka­pi­tol, a trwo­ga obej­mo­wa­ła miesz­kań­ców Romy na wi­dok go­tu­ją­cych się nie­szczęść – w po­ecie uczu­cie na­ro­do­we wzię­ło górę, ogar­nął go za­pal wo­jen­ny i go­tów już byt przy boku Me­ce­na­sa wal­czyć w mor­skiej wy­pra­wie pod sztan­da­rem Okta­wia­na.

Już­bym to nie­zniósł tru­dów, jak przy­stoi

Na męża, co się ni­cze­go nie­boi?

Znio­sę i męż­nie: przez al­pej­skie szczy­ty

Na­wet przez Kau­kaz przej­dę nie­uży­ty,

I do da­le­kiej za­chod­niej za­to­ki

Pój­dę za tobą wciąż rów­ne­mi kro­ki. (Epod I).

Zmie­nił się jed­nak plan; wy­pra­wą do­wo­dził kto inny, a Me­ce­nas zo­stał się w Rzy­mie, gdzie pod nie­obec­ność Okta­wia­na miał so­bie po­wie­rzo­ne wiel­ko­rządz­two nad Ita­lią. Gdy zaś nie­ba­wem przy­szła wia­do­mość o zwy­cię­stwie pod Ak­tium i o uciecz­ce An­to­niu­sza i Kle­opa­try, Ho­ra­cy dzie­ląc po­wszech­ne unie­sie­nie ra­do­ści, wy­lał uczu­cia swo­je w dwóch odach; w jed­nej do Me­ce­na­sa, w dru­giej do to­wa­rzy­szy. Od­tąd daw­ny prze­ciw­nik Okta­wia­na stal się go­rą­cym zwo­len­ni­kiem Ce­za­ra Au­gu­sta.

To przej­ście z re­pu­bli­kań­skie­go do ce­za­ry­ań­skie­go obo­zu, nie­by­ło u Ho­ra­ce­go wy­ni­kiem chwiej­no­ści cha­rak­te­ru, lecz dzie­łem ogól­nej zmia­ny po­ło­że­nia. Rzecz pew­na, że Au­gust zo­staw­szy im­pe­ra­to­rem, stał się god­nym tego naj­wyż­sze­go za­szczy­tu. Wspa­nia­ło­myśl­ność od­zna­cza­ją­ca go w każ­dym czy­nie, ka­za­ła za­po­mnieć o okru­cień­stwach, ja­kie­mi się spla­mił, za­sia­da­jąc w try­um­wi­ra­cie. Rzą­dy jego zwia­sto­wa­ły Rzy­mo­wi przyj­ście daw­no spo­dzie­wa­ne­go zło­te­go wie­ku. Sła­wa i gro­za rzym­skie­go imie­nia do­szła do naj­od­da­leń­szych lu­dów; w do­cho­dach skar­bu za­pro­wa­dzo­no ład i oszczęd­ność; w oby­cza­jach pu­blicz­nych kar­ność; ob­rzę­dom re­li­gij­nym przy­wró­co­no po­wa­gę. Sztu­ki i umie­jęt­no­ści, han­del, i prze­mysł, za­kwi­tły jak nig­dy przed­tem – a świą­ty­nia Ja­nu­sa pierw­szy raz za­mknię­tą zo­sta­ła na znak po­wszech­ne­go po­ko­ju. Ostat­nia oda księ­gi IV ży­we­mi bar­wa­mi ma­lu­je ten stan bło­go­ści. Nie więc dziw­ne­go, że Rzym i resz­ta świa­ta tak dłu­go tra­pio­na woj­na­mi, uczu­ły się szczę­śli­we­mi i przy­lgnę­ły do rzą­dów im­pe­ra­tor­skich.

W żad­nym ra­zie nie­moż­na za­rzu­cić Ho­ra­ce­mu, żeby się na­tręt­nie ci­snął do dwo­ru; owszem dłu­go trzy­mał się w od­da­le­niu, choć po­go­dzo­ny z nową for­mą rzą­du. Pierw­sze kro­ki do bliż­sze­go po­zna­nia, wy­szły być może ze stro­ny Au­gu­sta; i pre­zen­ta­cya na­stą­pi­ła w Pre­ne­scie, gdzie Ho­ra­cy ja­kiś czas ba­wił, a im­pe­ra­tor czę­sto tam przy­jeż­dżał. W jed­nym z ży­wo­tów Ho­ra­ce­go, któ­ry Van­der­burg wy­dał był ze sta­re­go ma­nu­skryp­tu, stoi ten szcze­gół, że po­eta przed­sta­wio­ny był Au­gu­sto­wi przez Me­ce­na­sa i Pol­lio­na. Je­że­li opie­ko­wa­nie się Me­ce­na­sa sa­ty­rycz­nym wier­szo­pi­sem ubez­pie­cza­ło im­pe­ra­to­ra przed jego po­ci­ska­mi, to zno­wu sza­cu­nek, jaki mu Pol­lion oka­zy­wał, mógł go był ostrzedz, że nie­znaj­dzie w nim ła­twe­go wiel­bi­cie­la i po­chleb­cę, ale czy­stej krwi Rzy­mia­ni­na, prze­cho­wu­ją­ce­go w so­bie reszt­ki wol­nej i nie­pod­le­głej buty daw­nych re­pu­bli­ka­nów.

Po­znał się im­pe­ra­tor na nim i wszel­kie­mi spo­so­ba­mi usi­ło­wał zbli­żyć go do swo­jej oso­by.

W li­ście do Me­ce­na­sa ta­kie miał dla nie­go wi­do­ki: "Do­tych­czas sam pi­sa­niu li­stów do przy­ja­cioł wy­star­cza­łem; te­raz na­der je­stem ob­cią­żo­ny i cho­ry; pra­gnę Ho­ra­cy­usza na­sze­go od Cie­bie od­cią­gnąć. Nie­chże tedy od owe­go pa­si­brzu­chów sto­łu do kró­lew­skie­go przy­cho­dzi, a mnie w pi­sa­niu li­stów do­po­ma­ga."

Po­eta, prze­kła­da­jąc swo­ją nie­za­leż­ność, po­dzię­ko­wał za ten za­szczyt. Au­gust na­ga­by­wał go jesz­cze wprost swy­mi li­sta­mi, wy­ma­wia­jąc mu, że kie­dy do tylu in­nych osób pi­sy­wał po­etycz­no epi­sto­ły, o nim za­po­mniał:

"Trze­ba Ci wie­dzieć, że mam ura­zę do Cie­bie, o to, iż w pi­smach tego ro­dza­ju wo­lisz z in­ny­mi roz­ma­wiać, niż ze­mną. Oba­wiasz-że się przez to za­szko­dzić so­bie u po­tom­no­ści, gdy się po­ka­żesz moim przy­ja­cie­lem?"

W in­nym zno­wu li­ście ta­kie robi wy­mów­ki:

"Że nie­za­po­mi­nam o to­bie, mógł­by ci po­wie­dzieć nasz ko­cha­ny Sep­ti­mius, a tak­że i inni.

Mia­łem bo­wiem spo­sob­ność mó­wić z nim o two­jej oso­bie. Je­że­li uwa­ża­łeś za ko­niecz­ne gar­dzić moją przy­jaź­nią, to ja z swo­jej stro­ny nie­od­pła­cam ci tem sa­mem."

W tych uj­mu­ją­cych li­stach wła­ści­wa rola pi­szą­ce­go zmie­nia się: im­pe­ra­tor nad­ska­ku­je po­ecie.

Naj­bliż­szy cza­sów Ho­ra­ce­go, Su­eto­niusz, za­cho­wał nam te pięk­ne li­sty. Jed­no to świa­dec­two już­by wy­star­czy­ło, żeby po­etę obro­nić od ro­bio­ne­go mu czę­sto za­rzu­tu, że stał się ofi­cy­al­nym pa­ne­gi­ry­stą Au­gu­sta. Tym­cza­sem, wgląd­nąw­szy w isto­tę rze­czy, skom­bi­no­waw­szy oko­licz­no­ści, po­chwa­ły te mia­ły za sobą wiel­ką część praw­dy, a na­wet po­żyt­ku, pod wzglę­dem po­li­tycz­nym. Po­moc mo­ral­na, jaką po­eta daje Im­pe­ra­to­ro­wi w na­pra­wie oby­cza­jów, dźwi­gnię­ciu oł­ta­rzy, w uspo­ko­je­niu pań­stwa i utrwa­le­niu jego bytu, nie­by­ła wca­le wy­ra­zem sztucz­nej i urzę­do­wej wdzięcz­no­ści, lecz prze­ko­na­niem oby­wa­te­la ob­ja­wio­nem przez usta po­ety. Ho­ra­cy ser­cem pra­we­go Rzy­mia­ni­na brzy­dzi się woj­ną do­mo­wą, a przy­kla­sku­je zwy­cięz­twom Au­gu­sta i jego re­for­mom; bo je­że­li mała część Rzy­mian sar­ka na nowy rze­czy po­rzą­dek i wi­dzi w nim upa­dek wol­no­ści a po­czą­tek cięż­kiej nie­wo­li, to nie­rów­nie więk­sza część wi­dzi w Au­gu­ście ze­słań­ca nie­bios, przy­wra­ca­ją­ce­go ład i po­kój na zie­mi; w uzur­pa­to­rze szczę­śli­we­go het­ma­na, pra­wo­daw­cę, nie­mal pół­bo­ga, co roz­sy­pu­ją­cą się spo­łecz­ność zwią­zał na nowo i w sil­ne wziął klu­by:

Efer­su ju­ve­nem suc­cur­re­re sa­ec­lo.

Lecz wróć­my do za­jęć po­ety.

Na dwa lat bli­sko przed sław­ną bi­twą pod Ak­cy­um, Ho­ra­cy wy­dał pierw­szą księ­gę swych Ser­mo­nów. Było to pierw­sze jego pu­blicz­no wy­stą­pie­nie. Me­ce­nas po­wo­do­wa­ny przy­jaź­nią i uwiel­bie­niem dla po­ety, ob­da­rzył go za­raz fol­warcz­kiem, któ­ry miał mu wy­na­gro­dzić stra­tę skon­fi­sko­wa­ne­go ma­jąt­ku po ojcu, a oraz za­pew­nić ua resz­tę ży­cia byt nie­kło­po­tli­wy. Wio­secz­ka Sa­bi­num, nie­da­le­ko od Rzy­mu, w ma­low­ni­czej oko­li­cy po­ło­żo­na, ty­le­kroć opi­sy­wa­na do­lin­ka, za­sło­nię­ta od pół­no­cy i po­łu­dnia łań­cu­chem wzgó­rzów po­ro­słych la­sem i krza­ka­mi, z wy­bor­ną pa­szą dla by­dła i trzo­dy. W po­bli­żu dą­bro­wa i rzeź­wią­cy stru­myk Di­gen­tii, wi­ją­cy się po do­li­nie, da­wa­ły mile schro­nie­nie w dniach ka­ni­ku­ły; a wi­dok na sta­rą świą­ty­nię Wa­ku­ny już w ru­inie, ma­low­ni­czym kra­jo­bra­zem ba­wił oko. Fol­war­czek ten oprócz dwor­ku z go­spo­dar­skie­mi za­bu­do­wa­nia­mi, miał jesz­cze pię­ciu za­moż­nych czyn­szo­wych kmie­ci, któ­rzy znacz­ny do­chód ro­bi­li wła­ści­cie­lo­wi.

W uro­cze to wiej­skie sie­dli­sko za­wsze z mia­sta ucie­kał Ho­ra­cy, ile­kroć znu­żył się spła­ca­niem dłu­gów swo­im miej­skim zna­jo­mo­ściom, sto­sun­kom i obo­wiąz­kom pu­blicz­nym. Tam on dzie­lił go­dzi­ny mię­dzy go­spo­dar­skie za­ję­cia i na­ukę, któ­ra za­sa­dza­ła się naj­wię­cej na czy­ta­niu grec­kich i ła­ciń­skich au­to­rów, już na pi­sa­niu wier­szy. Wi­dać to z róż­nych na­po­mknień w jego pi­smach, że z Gre­ków sma­ko­wał naj­bar­dziej, oprócz ubó­stwio­ne­go Ho­me­ra, w Al­ce­uszu i Sa­fo­nie, w Ar­chi­lo­chu i Eu­po­li­sie, toż w Pla­to­nie i Me­nan­drze. Ta­lent jego nie­tyl­ko nie­le­ni­wiał w za­ci­szy sa­biń­skiej, lecz owszem roz­bu­dzał się. Wkrót­ce bo­wiem ogło­sił dru­gą księ­gę Ser­mo­nów, a tuż za nią księ­gę Epo­dów, ro­dzaj li­rycz­no-sa­tycz­nych pró­bek.

Za­sta­na­wia­jąc się nad temi dwo­ma księ­ga­mi Ser­mo­nów, czy­li sa­tyr, ude­rza róż­ni­ca mię­dzy pierw­sze­mi a ostat­nie­mi ka­wał­ka­mi; w któ­rych znać i wię­cej sztu­ki i wy­traw­niej­sze­go sma­ku. Cierp­ka zło­śli­wość tar­ga­ją­ca się na oso­bi­sto­ści, toż gru­ba zmy­sło­wość, ustę­pu­ją póź­niej­szym de­li­kat­niej­szym cie­nio­wa­niem, lek­kie­mu dow­ci­po­wi i mniej ru­basz­ne­mu wy­sło­wie­nia, jak­by szcze­rze to czuł, co sam na in­nem miej­scu po­wie­dział:

Ri­di­cu­lum acri

For­tius ac me­lius ma­gnas ple­ru­mque se­cat res.

"Śmiesz­ność roz­strzy­ga czę­sto­kroć dziel­niej i le­piej, choć waż­ne spra­wy, niż ostra po­wa­ga."

Z pusz­cze­niem w świat Sa­tyr i Epo­dów za­my­ka się pierw­szy, a roz­po­czy­na nowy okres po­etycz­ne­go za­wo­du Ho­ra­ce­go.

Swo­bo­da wiej­ska, nie­za­leż­ność po­ło­że­nia, na­tchnę­ły go za­pa­łem li­rycz­nym; chwy­cił za lut­nię i chęć go wzię­ła zo­stać pierw­szym i ostat­nim rzym­skim li­ry­kiem. Byt to szczę­śli­wy i wro­dzo­ne­mu uspo­so­bie­niu od­po­wied­ny wy­bór, o wie­le traf­niej­szy, niż żeby po­szedł był za zda­niem tych, co go na­ma­wia­li do bo­ha­ter­skiej epo­pei. Umy­słu ży­wość, wraż­li­wość uczu­cia, ser­ce otwar­te ła­two da­ją­ce się po­rwać i unieść, wresz­cie ja­kaś me­lo­dya we­wnętrz­na – wszyst­ko to ro­bi­ło go spo­sob­nym dc tej po­ezyi, któ­ra wra­że­nia, my­śli, uspo­so­bie­nie chwi­li, lubi chwy­tać i w oży­wio­nych od­da­wać ob­ra­zach. Acz­kol­wiek nie­ma wąt­pli­wo­ści, że Ho­ra­cy za mło­dych już lat po­ka­zy­wał skłon­ność do po­ezyi li­rycz­nej, to prze­cież do­pie­ro w 35 roku ży­cia za­cią­gnął się pod cho­rą­giew Klii i tyle zdo­był so­bie na­tem polu, że go na­zwa­no fi­di­cen li­rae La­ti­nae.

Ody jego w ca­łem zna­cze­niu są oko­licz­no­ścio­we, bo je bądź prze­lot­ne wra­że­nie ja­kie­go wy­pad­ku, nie­zwy­kła oko­licz­ność, stan du­szy, tak w pry­wat­nym jak pu­blicz­nym wzglę­dzie, na­tchnę­ły. Są tam stra­pie­nia i cier­pie­nia, przy­jem­no­ści i go­ry­cze, na­dzie­je i za­wo­dy, prze­bie­ga­ją­ce przez nas, a po­cho­dzą­ce od ota­cza­ją­ce­go świa­ta, czy nam uśmie­cha się mi­ło­ścią i przy­jaź­nią, czy nas tru­je swo­je­mi zło­ścia­mi lub głup­stwem. Są tam sce­ny do­mo­wych i pu­blicz­nych uro­czy­sto­ści, wy­pad­ków po­li­tycz­nych, zmian losu, to­wa­rzy­skich zda­rzeń, mi­ło­snych i bie­siad­nych przy­gód – zgo­ła to, cze­go sam po­eta do­świad­czył, lub na co pa­trzał, a to go sil­niej wstrzą­snę­ło.

Wszyst­kie for­my li­rycz­nej po­ezyi znaj­dzie­my w jego pi­smach: ody, hym­ny, pio­sen­ki, tak roz­ma­ite tre­ścią, jak roz­ma­icie pły­nie ży­cic, jak roz­ma­itym bywa głos sło­wi­ka prze­cho­dzą­cy z naj­wyż­szych do naj­niż­szych to­nów, z we­so­łych do smęt­nych.

Ja­ki­kol­wiek ton weź­mie na lut­ni, umie wy­grać go po mi­strzow­sku. Jego to ta­jem­ni­ca wy­do­by­wać ze strun dźwię­ki rzew­ne, mi­ło­sne, i wzru­szać nie­mi; jak zno­wu wpa­dać w akor­dy męz­kie, na­stra­ja­ją­ce du­szę słu­cha­cza do dzieł oby­wa­tel­skich. Lubo wie­lu zga­dza się na to, w czem nie­róż­nię się zda­niem, że Ho­ra­cy z na­tu­ry swej miał wię­cej uspo­so­bie­nia do we­so­ło­ści i dow­ci­pu, niż do po­wa­gi i wznio­sło­ści; acz­kol­wiek cza­ru­ją­ce­mi są te lek­kie pu­sta­cze jego pio­sen­ki – to prze­cież otwo­rzyw­szy trze­cią księ­gę ód, nie­po­dob­na za­prze­czyć mu jako tre­ścią, to­nem, ko­lo­ry­tem tych wznio­słych li­ry­ków, po­ka­zu­je się nam praw­dzi­wym muz ka­pła­nem.

Dość wy­mie­nić odę, za­czy­na­ją­cą się od owych grom­kich słów: Odi pro­fa­num vul­gus, aby się nam przed­sta­wił w bia­łej sza­cie, na­tchnio­ny wieszcz, na któ­re­go czo­ło spusz­cza się pro­mień nie­bie­ski.

Wpraw­dzie naj­więk­sza część pie­śni Ho­ra­cyn­szo­wych opie­wa Amo­ra i Ba­chu­sa pu­sto­ty; lecz brać mu za złe nie­moż­na, że śpie­wał to, co go ota­cza­ło; rze­czy­wi­stość ta cen­niej­szą dla nas, niż gdy­by byt go­nił za wy­ma­rzo­nym ide­ałem, któ­re­go nie­miał świat rzym­ski. Wła­śnie to słu­ży za za­le­tę tych pie­śni, że nas prze­no­szą w kół­ko po­uf­ne we­so­łych to­wa­rzy­szy, któ­rzy tro­ski od­pę­dza­ją wi­nem, lub na hucz­niej­sze gody, gdzie przy szu­mią­cym fa­ler­nie otwie­ra­ją się ser­ca, a we­so­łość ubar­wia się obec­no­ścią ja­kiej pięk­nej he­ter­ki, roz­ża­rza­ją­cej du­sze dźwię­ka­mi cy­ta­ry. Któż zli­czy te wszyst­kie pięk­no­ści, prze­su­wa­ją­ce się w pie­śniach Ho­ra­ce­go? Owe Ly­die, Pyr­ry, Gli­ce­ry, La­la­gi, Ba­ry­ny, Fi­li­sy i Lyce! Tej wy­nu­rza mi­ło­sne za­pa­ły, a in­nej nie­sta­tecz­ność wy­rzu­ca; ta go uj­mu­je pa­pla­niem i trzpio­to­stwem; owej ko­kiet­ce wró­ży smut­ną sta­rość; tej gro­zi za­po­mnie­niem i wzgar­dą wiel­bi­cie­li;

z tą się dro­czy obu­dza­jąc w niej za­zdrość, a z tam­tą pra­gnął­by żyć do śmier­ci…

Dłu­gi to re­jestr tych pięk­no­ści, któ­rym po­eta szle swo­je proś­by, za­klę­cia, groź­by i wy­rzu­ty, koń­czą­ce się czę­sto płacz­li­wą pa­li­no­dią. Wie­lu su­ro­wych mo­ra­li­stów nie­naj­po­chleb­niej­sze ztąd dla Ho­ra­ce­go wy­pro­wa­dza­ło wnio­ski, ro­biąc r nie­go nie­mal dru­gie­go Don Ju­ana. Ja­kiś śre­dnio­wiecz­ny mnich prze­pi­su­ją­cy jego ody, do­ło­żył na koń­cu ma­nu­skryp­tu taką uwa­gę: "]ixpli­cit opus di­vi­ni Flac­ci Ve­nu­si­ni, viri ebrio­sis­si­mi, Epi­cu­ra­ei vo­lup­tu­osis­si­mi." Ro­biąc go pi­ja­kiem, roz­pust­ni­kiem, i wy­uz­da­nym epi­ku­rej­cem, ów mnich miał słusz­ność za­pew­ne, gdy go są­dził po­dług swo­jej re­gu­ły; lubo z dru­giej stro­ny moż­na­by za­py­tać, po­cóż te ero­ty­ki prze­pi­sy­wał? W każ­dym ra­zie, jak ma­lo­wi­dłu mu­sisz dać od­po­wied­nie świa­tło, tak i utwo­rom po­ezyi, choć­by te wie­ki prze­trwa­ły, na­le­ży się tło ówo­cze­snych wy­obra­żeń, uczuć, wie­rzeń i oby­cza­jów. Bez tego tła sta­ną się albo nie­zro­zu­mia­le, albo po­twor­ne, przed krat­ka­mi try­bu­na­łu po­tom­no­ści, wy­cho­wa­nej w in­nych za­sa­dach i wy­obra­że­niach.

że w ży­ciu po­ety był je­den okres, w któ­rym od­dał się ro­sko­szom, i wię­cej niż­by przy­sta­ło na ta­kie­go męża, opa­no­wa­ła go mol­lis in­er­tia – za­prze­czyć trud­no. Ta­kim pa­rok­sy­zmem jak­że czę­sto pod­le­ga­ją nie­po­spo­li­ci lu­dzie, może dla­te­go, aby tem sil­niej sta­li po­tem przy wyż­szych ce­lach, lub raz ob­raw­szy dro­gę do­sko­na­le­nia się nie­zba­cza­li z niej.

Przy­cho­dzi tu jesz­cze i ten wca­le nie­obo­jęt­ny wzgląd, że po­ezya wią­żąc się ze swo­im przed­mio­tem, bywa od pa­nu­ją­ce­go sma­ku za­leż­ną. W każ­dym cza­sie i w każ­dej świa­ta stro­nie za­wsze w li­ry­kach głów­ną rolę grał Amor, ten naj­po­tęż­niej­szy z de­mo­nów, jak go zwa­li sta­ro­żyt­ni; mi­łość, bądź ob­le­czo­na w mi­stycz­ną, bądź w ide­al­ną lub na­tu­ral­ną sza­tę, du­szą jest każ­dej pie­śni.

Ho­ra­ce­mu za wzór słu­ży­li li­rycz­ni po­eci grec­cy, taki Al­ce­usz, Sa­fo­na, ero­tycz­ny Ana­kre­on, a ci, jak wia­do­mo, pa­li­li ka­dzi­dła na cześć bo­gi­ni Afro­dy­ty, Ero­sa, i boż­ka opie­ku­ją­ce­go się win­ną ma­ci­cą. Je­że­li prze­to chciał za­ro­bić na imię li­rycz­ne­go po­ety, mu­siał się ko­niecz­nie sto­so­wać do swo­ich mi­strzów, nad któ­rych nic wyż­sze­go wów­czas nie­zna­no, i jak oni śpie­wać na róż­ne tony mi­łość ople­cio­ną li­ściem wi­no­gra­du.

Któż są, spy­taj­my, te pięk­no­ści prze­su­wa­ją­ce się w jego pie­śniach?

By­łyż­by to ar­ka­dyj­skie pa­ster­ki, uro­jo­ne he­ro­iny? By­najm­niej – są to isto­ty z ży­cia co­dzien­ne­go wzię­te, a tem sa­mem mo­gą­ce wię­cej za­jąć praw­dą swo­jej rze­czy­wi­sto­ści, niż gdy­by były pło­dem sa­mej wy­obraź­ni, lub ja­kie­goś kon­wen­cy­onal­ne­go sma­ku.

Czy może być co ckliw­sze­go, jak he­ro­iny Tru­ba­du­rów, te ide­al­ne ko­chan­ki, ubra­ne w tak jed­no­staj­ne przy­mio­ty do­sko­na­ło­ści, że wszyst­kie kro­pla w kro­plę do sie­bie po­dob­ne, a w ni­czem nie­po­dob­ne do rze­czy­wi­stych ko­biet? Zda­wa­ło­by się, że każ­dy z tych śre­dnio­wiecz­nych pie­śnia­rzy, miał go­to­wą fo­rem­kę, w któ­rą od­le­wał pa­nie swych my­śli ta­jem­nych, nie­trosz­cząc się jak w rze­czy­wi­sto­ści wy­glą­da. Prze­ciw­nie, Ho­ra­ce­go ko­bie­ty wzię­te są z na­tu­ry, i ze zna­jo­mo­ścią ser­ca nie­wie­ście­go wy­mo­de­lo­wa­ne.

Wpraw­dzie brat je bez wy­jąt­ku nie­mal ze sta­nu li­ber­ty­nek (wy­zwo­lo­nych nie­wol­nic), kla­sy nie­zmier­nie pod­ów­czas roz­mno­żo­nej w Rzy­mie, iak­to zwy­kle się dzie­je tam, gdzie wy­kwint­na i wie­le wy­ma­ga­ją­ca cy­wi­li­za­cya wiel­kich sto­lic, uni­ka­jąc kosz­tow­nych na­kła­dów na utrzy­ma­nie domu, uchy­la się od wię­zów mał­żeń­skich, i po­prze­sta­je na tań­szem bez­żeń­stwie, sztu­ku­jąc ta­ko­we sto­sun­kiem z wol­ną ko­bie­tą, któ­ry jak ła­two za­wią­zać, tak i roz­pla­tać ła­two. W licz­bie tych li­ber­ty­nek spo­ty­ka­ły się cza­sem ko­bie­ty, któ­re los woj­ny zro­bił nie­wol­ni­ca­mi, cho­ciaż w nich pły­nę­ła krew kró­lew­ska, jak w owej Fi­lis Xan­thio­wej (ks. II, oda 4); było teł i ta­kich nie­ma­ło, co pięk­no­ścią i ta­len­ta­mi, a i sztu­ką po­do­ba­nia się, ga­si­ły oby­wa­tel­skich do­mów żony i cór­ki, tem ła­twiej, że mał­żeń­ska wier­ność, oby­czaj­ność i po­boż­ność ów­cze­snych rzym­skich ma­tron, może tak samo na­le­ża­ła do wy­jąt­ków, jak cno­ta czy­sto­ści u li­ber­ty­nek. Za Ho­ra­ce­go, Rzy­mian­ki inne były niż za cza­sów sta­rej re­pu­bli­ki, kie­dy w cią­gu pię­ciu­set dwó­dzie­stu lat, nie­zda­rzy­ło się ani jed­ne­go roz­wo­du. Za try­um­wi­ra­tu i ce­sar­stwa naj­więk­sza ła­twość roz­wo­dze­nia się sta­deł, od­ję­ta ma­tro­nie rzym­skiej tę cześć, jaką daw­niej ją ota­cza­no, lada po­wód, mię­dzy in­ny­mi nie­zgod­ność hu mora, wy­star­czał do po­rzu­ce­nia żony. Gło­śni w dzie­jach mę­żo­wie, jak Pau­lus Emi­lius, Ka­ton, Ci­ce­ron, szli do roz­wo­du i to z dość bła­hych przy­czyn; a Me­ce­nas, ów mą­dry Me­ce­nas, acz­kol­wiek za­ko­cha­ny w swej żo­nie, lecz nie­ustan­nie; ka­pry­sa­mi jej drę­czo­ny, raz wraz z nią się roz­wo­dził i za­wsze do niej wra­cał, co zro­dzi­ło o nim przy­po­wieść, iż ty­siąc razy się że­nił, a miał tyl­ko jed­ną żonę. W na­stęp­stwie, gdy lek­ce­wa­żo­no wszyst­kie pra­wa i za­sa­dy ży­cia, po­wódź ze­psu­cia roz­la­ła się na spo­łe­czeń­stwo; a tak zwa­na wol­na ko­bie­ta po­sia­dła tron mat­ki i żony.

Ho­ra­cy, czło­wiek lu­bią­cy uży­wać, do togo bez­żen­ny, w tym tyl­ko świe­cie, a jak dziś mó­wią Fran­cu­zi: pół­świat­ku,szu­kał przed­mio­tów swo­jej mi­ło­ści, i wąt­ku do pie­śni. Sfe­ra ta naj­wię­cej po­cią­ga­ła jego fan­ta­zyę i w grę wpra­wia­ła na­mięt­ność. To jed­nak pew­na, że nie­prze­kro­czył on tych gra­nic, poza któ­re­mi nie­ma nic, tyl­ko naj­grub­sza i naj­brud­niej­sza zmy­sło­wość, w ja­kiej grzę­zło wie­lu na­ten­czas. Ustrze­gło go od tego de­li­kat­niej­sze po­etycz­ne uczu­cie, i ten zmysł pięk­na, któ­ry za­wsze ma od zwie­rzę­co­ści od­ra­zę. Spła­ciw­szy dług krew­kiej mło­do­ści, w doj­rzal­szych la­tach dal po­kój tym igrasz­kom, jak to sam wy­zna­je (ks. I, ep. 14).

I nie­wstyd mię żem igrał, ale igrać jesz­cze.

Lu­bow­nik we­so­ło­ści i żar­tów, oso­bli­wie w do­brem to­wa­rzy­stwie, za­po­mi­nał o tro­skach i pusz­czał wo­dze sza­ło­wi; z tem wszyst­kiem nie­moż­na po­wie­dzieć, żeby był ebrio­sus, a tem wię­cej li­bi­bi­no­sus, bo temu za­prze­cza nie­tyl­ko jego ży­cie, lecz i spo­sób, w jaki się czło­wiek i po­eta roz­wi­jał. Od mło­do­ści miał on wstręt do tak zwa­nych: mala lu­stra, tych ja­skiń roz­pu­sty. Jak­kol­wiek umiał być wy­la­nym dla przy­ja­cioł, i na ich usłu­gi otwie­rał skar­by swo­jej piw­ni­cy, to w ży­ciu co­dzien­nem za­cho­wy­wał naj­więk­sze umiar­ko­wa­nie. Nie­rzad­ko do bia­łe­go dnia prze­sie­dział on noc przy lam­pie, za­to­pio­ny w umy­sło­wej pra­cy; śnia­da­nie jego było skrom­ne; obiad skła­dał się z ja­rzy­nek i owo­ców; groch, cy­ko­rya, mal­wy, sa­łat­ka, oliw­ki, to jego ulu­bio­ne przy­sma­ki, skro­pio­ne szklan­ką miej­sco­we­go wina. Mówi o tem bez pre­ten­syi ucho­dze­nia za ana­cho­re­tę; z cze­go po­ka­zu­je się, że z ust jego wy­szłe: vi­vi­tur pa­rvo bene, nie­by­ło czczem sło­wem. Zresz­tą czło­wiek, któ­ry się nie­nu­dzi sam z sobą, i owszem za sa­mot­no­ścią tę­sk­ni, nie­mo­że być mi­ło­śni­kiem roz­rzu­co­ne­go ży­cia; a je­że­li cza­sem w ten od­męt wsko­czy, to żeby z rdzy do­ma­tor­stwa się opłu­kał.

Po­dob­nie, jak więk­sza po­ło­wa ód daje po­znać spo­sób my­śle­nia po­ety o za­da­niach ży­wo­ta ludz­kie­go, i o umie­jęt­no­ści ży­cia, tak zno­wu w odach oko­licz­no­ścia­mi po­li­tycz­ne­mi na­tchnio­nych, prze­glą­da­ją jego wy­obra­że­nia i za­sa­dy o cno­tach oby­wa­tel­skich i ro­zu­mie sta­nu.

Ja­kie­go ro­dza­ju był po­li­tycz­ny spo­sób my­śle­nia Ho­ra­ce­go? Wy­tłusz­czy­my to. W ca­łym tym za­wo­dzie czło­wie­ka i po­ety, gó­ro­wa­ła skłon­ność do nie­pod­le­gło­ści w po­łą­cze­niu z sa­mo­dziel­no­ścią du­cha, ma­ją­cą wy­raź­ny wstręt do go­nitw za ła­ska­mi i wzglę­da­mi moż­nych, kie­dy, jak to wi­dzie­li­śmy, za­rów­no nie­pchał się na Fo­rum, jak w pro­gi pa­ła­cu Ce­za­rów; toż zgro­ma­dze­nia lu­do­we, jak i mo­bi­lium tur­ba Qu­iri­tium nie­mia­ły dlań wiel­kie­go po­wa­bu. Od­kąd pa­trzał na Re­pu­bli­kę do­ko­ny­wa­ją­cą na so­bie sa­mo­bój­stwa, a rzym­skie imie, nie­gdyś tak świet­ne i czczo­ne, wy­da­no na urą­go­wi­sko bar­ba­rzyń­ców – i na­wza­jem, gdy pod ber­łem Au­gu­sta Rzym po­tę­gą swo­ją za­im­po­no­wał świa­tu, a we­wnątrz wró­cił do ładu i ro­skwi­tu – daw­ny re­pu­bli­ka­nin stał się mo­nar­chi­stą, nie­prze­czu­wa­jąc za­pew­ne, że pod rzą­da­mi nik­czem­nych na­stęp­ców Au­gu­sta ustrój ten wyda opła­ka­ne owo­ce.

Te wy­obra­że­nia prze­glą­da­ją w każ­dej jego odzie. Ko­cha on wiel­kość i sła­wę Romy, i nic mu wię­cej nie­cię­ży na ser­cu, jak żeby cześć dla oj­czy­zny wzbu­dzić mię­dzy na­ro­da­mi; sło­wem, uczu­cie na­ro­do­wo­ści sta­wia tak wy­so­ko, że na­wet bije czo­łem przed za­słu­gą, cho­ciaż ta do prze­ciw­ne­go mu stron­nic­twa na­le­ży. Przy­kła­du do­star­cza 12ta oda księ­gi Iszej, w któ­rej obok Bo­gów i bo­ha­ty­rów, wy­mie­nia zna­ko­mi­tych mę­żów róż­ne­go ko­lo­ru i nie­ską­pi im po­chwał. Mię­dzy tymi ja­śnie­je imie Ka­to­na obok Numy i Tar­kwi­niu­sza; na koń­cu przy­cho­dzi uwiel­bie­nie dla rodu Ce­za­ra, wy­bra­ne­go, aby był na­miest­ni­kiem Jo­wi­sza na zie­mi.

Trze­cia księ­ga miesz­czą­ca ody po­świę­co­ne cno­tom przod­ków, któ­rzy za­ło­ży­li ka­mień wę­giel­ny wiel­ko­ści Komy, jest jak­by gorz­ką przy mów­ką do tych nie­cno­tli­wych po­tom­ków, co pań­stwo przy­pra­wi­li o upa­dek. Cno­ta­mi temi są; umiar­ko­wa­nie i skrom­ność, od­wa­ga i ofia­ra ze sie­bie, sta­tecz­ność, mą­drość i bo­jaźń Boża; po­le­ca on je lu­do­wi i pa­nu­ją­ce­mu; pierw­sze­mu jako źró­dło po­myśl­no­ści we­wnętrz­nej, dru­gie­mu jako fi­la­ry pań­stwa. W pierw­szych wier­szach na­czel­nej ody księ­gi trze­ciej tak okre­śla wła­dzę:

Nad lu­dem twar­dzi pa­nu­ją kró­lo­wie,

A kró­lów Jo­wisz po­wścią­ga pra­wi­cą.

Ztąd usza­no­wa­nie dla mo­nar­chy uwa­ża za alfę cno­ty oby­wa­tel­skiej, i za wa­ru­nek trwa­ło­ści pań­stwo­wej bu­do­wy. Wy­nie­sie­nie Au­gu­sta łą­czy się u nie­go z prze­zna­cze­niem rzym­skie­go ludu; je­st­to jak­by ko­niecz­ność wy­ni­kła z wyż­sze­go rze­czy po­rząd­ku. W swo­im po­etycz­no-re­li­gij­nym po­glą­dzie, wy­cho­dzi z tego wy­obra­że­nia, pa­nu­ją­ce­go u sta­ro­żyt­nych, że wszel­kie nie­szczę­ścia i zbrod­nie są od­we­tem winy przod­ków, cią­żą­cej na po­tom­kach; i tak, w okrop­no­ściach woj­ny do­mo­wej wi­dzi expi­ja­cyę za krew daw­niej nie­win­nie w Rzy­mie prze­la­ną; pierw­szą winą, bę­dą­cą za­rod­kiem na­stęp­nych nie­szczęść, jest u nie­go za­mor­do­wa­nie Bema przez Ro­mu­lu­sa, a od­we­tem za tę zbrod­nię za­bój­stwo Ju­liu­sza Ce­za­ra. Lecz kie­dy się już wy­peł­ni­ła mia­ra po­msty Bo­żej, zsy­ła te­raz Jo­wisz zbaw­cę ma­ją­ce­go gniew nie­bios prze­bła­gać. Tym zbaw­cą jest Au­gust, po­słan­nik po­ko­ju, ład przy­wra­ca­ją­cy, i otwie­ra­ją­cy nową erę dla Romy. Ją­drem tych po­etycz­nych ob­ra­zów, jest ta pro­sta myśl że re­pu­bli­ka zgu­bi­ła się z wła­snej winy, i że dla Rzy­mu nie­ma in­ne­go ra­tun­ku, tyl­ko w mo­nar­chicz­nym rzą­dzie; w czem na ra­zie po­eta się nie­omy­lił.

W każ­dym wier­szu tych ód po­li­tycz­nych, wi­dać wy­raź­ną dąż­ność spo­pu­la­ry­zo­wa­nia i umoc­nie­nia wła­dzy Au­gu­sta. Po­eta do­po­ma­gał mu wszyst­kie­mi środ­ka­mi swe­go ta­len­tu, szcze­gól­niej przez ob­ra­zy ma­lu­ją­ce su­ro­wość sta­re­go oby­cza­ju i pod­nie­sie­nie re­li­gij­ne­go du­cha; wszak­że i sam za­czął od na­wró­ce­nia sie­bie, gdy mówi:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: