Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ogród grzechu - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2008
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
22,99

Ogród grzechu - ebook

Aurel Bancroft od dawna żyje jak pustelnica. Izoluje się od ludzi, którzy oskarżyli ją o morderstwo. Teraz jednak, kiedy śmierć jej męża przestała już wzbudzać niezdrowe emocje, pragnie wrócić do świata. W domu Laurel niespodziewanie pojawia się Alec Stanton. Namawia ją, by zatrudniła go w swym ogrodzie. Ten o dziesięć lat od niej młodszy mężczyzna z tajemniczą...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-7694-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Niczym banshee ( Banshee – celtycki duch zapowiadający żałosnym zawodzeniem śmierć w domu (przyp. tłum.))wypadła z oświetlonego domu, wołając przenikliwym, czystym sopranem swojego wielkiego czarnego wilczura, który gnał przed siebie z głuchym warczeniem. Niemal przefrunęła przez próg i była już w połowie schodków, gdy siatkowe drzwi zatrzasnęły się za nią.

Mknęła, nie bacząc na nic, jak wiedźma, jak dysząca zemstą walkiria, odziana jedynie w lekką nocną koszulę, która w padającym z domu świetle wydawała się zupełnie przezroczysta. W blasku księżyca jej długie, rozwiane włosy rzucały srebrzysto-złociste refleksy. Prawie nie dotykała stopami ziemi. Szybkonoga, szczupła, z piękną twarzą ściągniętą niepokojem, była najbardziej fascynującą kobietą, jaką Alec Stanton kiedykolwiek widział.

– Sticks! Spokój, piesku! – wołała. W biegu rozsuwała nisko wiszące gałęzie magnolii, nurkowała pod pędami spirei. Wzrok miała wbity w psa, który, groźnie warcząc, trzymał straż na omszonej ceglanej ścieżce.

Wilczur, nie spuszczając Aleka z oczu, jeszcze raz wściekle zawarczał. Stał ze zjeżoną sierścią, odsłonił kły. Gdy jego pani podeszła bliżej, obronnym ruchem zablokował jej drogę.

– Piesku, co się stało? Co cię tak niepokoi?

Głos miała niespokojny, ale nie słychać w nim było strachu. Zwolniła kroku i wtedy zobaczyła Aleka.

Zatrzymała się gwałtownie, a włosy opadły jej do przodu, okrywając ją jak peleryną utkaną z promieni księżyca. Znieruchomiała, z zaciśniętymi pięściami, rozszerzonymi oczyma i wyprostowanymi ramionami, wyglądała jak posąg z białego marmuru.

Alec nie widział już psa, zapomniał, w jakim celu tu przybył i dlaczego stoi wśród splątanych gałęzi głogów, winorośli i wybujałych krzaków porastających ogród przed domem w kształcie parowca, znanym jako Ivywild, czyli Dziki Bluszcz. Poruszając się jak we mgle, postąpił kilka kroków do przodu i wyłonił się z ciemności.

Wilczur poderwał się i skoczył Alekowi do gardła.

– Sticks, zostaw! Leżeć! – Krzyk kobiety zmieszał się z warczeniem psa, lecz było już za późno.

Gdy ważący czterdzieści kilogramów wilczur skoczył w kierunku intruza, Alec w odruchu wyćwiczonym na treningach zrobił unik, dzięki czemu zamortyzował uderzenie, i błyskawicznie zamknął wielki łeb Sticksa w stalowym uścisku rąk. Następnie wyszukał właściwe miejsca na szyi psa i wcisnął w nie kciuki, po czym opadł na kolana i zawirował od pędu nadanego przez rozjuszone zwierzę, aż wykonał pełny obrót.

W jednej sekundzie było po wszystkim. Gdy Alec wstał, sztywny i bezwładny pies leżał na ścieżce między nim a kobietą.

Z jej ust wyrwał się cichy krzyk rozpaczy. Przypadła do Sticksa i położyła jego łeb na swoich kolanach. Trzymając go przy piersi, kołysała się w przód i w tył.

– Nic mu nie będzie – powiedział Alec z udawanym spokojem.

Nie odpowiedziała. Po chwili usłyszał, jak odetchnęła z ulgą, gdy pies poruszył się i zaskomlał.

Nagle podniosła na niego mokre od łez oczy.

– Mógł go pan zabić.

– Gdybym chciał go zabić, już by nie żył. Ja tylko uspokoiłem go na jakiś czas, dzięki czemu mam szansę z panią porozmawiać. – Oczywiście mógł ją oskarżyć o to, że jej urocza psinka o mało co nie rozerwała mu gardła, ale uznał to za rzecz niewartą słów.

Kobieta wsunęła palce w sierść psa i przytuliła go jeszcze mocniej.

– Znajduje się pan na terenie prywatnej posiadłości. Proszę natychmiast stąd wyjść albo wezwę policję. Czy wyraziłam się wystarczająco jasno?

Nie tak to wszystko sobie zaplanował. Zamierzał zapukać do drzwi, przywitać się z właścicielką domu i uprzejmie wyjaśnić powód swej wizyty. Stało się jednak coś zupełnie nieoczekiwanego. Alec w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że coś takiego może mu się przytrafić, a zwłaszcza z tą kobietą. Otóż gdy ujrzał ją, jak w cienkiej koszulce przedzierała się przez mroki nocy, oniemiał z zachwytu, a w sercu poczuł dziwną tęsknotę.

Zamiast jednak napawać się nieoczekiwanymi doznaniami, musiał pozbawić jej psa przytomności. Nie był to najszczęśliwszy sposób, by przełamać pierwsze lody.

– Przepraszam, jeżeli wyrządziłem krzywdę Sticksowi – powiedział.

– Oczywiście, że go pan skrzywdził. – Rzuciła mu gniewne spojrzenie.

– Nie powinien był mnie atakować.

– Postąpił słusznie. Bronił mnie, i to na moim terenie.

No cóż, miała rację.

– Nazywa się pani Laurel Bancroft, prawda? – spytał, chcąc jak najszybciej zamknąć niewygodny dla siebie temat.

– A jeżeli tak, to co?

– Ja… chciałem z panią porozmawiać. – Po to właśnie tu przyszedł, ale sprawy potoczyły się inaczej.

– Nie znajdziemy żadnego wspólnego tematu – mruknęła zaczepnie.

– Moja babcia, która przyjaźni się z pani gosposią, Maisie Warfield, dowiedziała się od niej, że potrzebny jest ktoś, kto zająłby się tą dżunglą, w jaką po śmierci pani męża zamienił się ten ogród. – Maisie powiedziała o wiele więcej i Alec żałował, że nie słuchał jej uważniej. – Mam trochę doświadczenia w takiej pracy – dodał.

Przez dłuższą chwilę kobieta patrzyła na niego taksującym wzrokiem.

– Jeżeli naprawdę jest pan wnukiem pani Callie, to nie jest pan ogrodnikiem, tylko… – urwała.

– Inżynierem. Żeby jednak zarobić na studia, pracowałem jako pomocnik ogrodnika – powiedział z lekkim wyzwaniem w głosie.

– Nie stać mnie na zatrudnienie inżyniera.

W pierwszym odruchu chciał wyznać, że gotów jest pracować dla niej za darmo, wykonywać wszelkie polecenia i być przy niej o każdej porze dnia i… nocy, zostało mu jednak na tyle rozsądku, że zdołał się opamiętać.

– Chcę się zatrudnić jako pracownik fizyczny i być wynagradzany jak zwykły ogrodnik.

– Dlaczego? – spytała nieufnie.

Wiedział, że jeśli teraz jej nie przekona, za chwilę będzie musiał odejść stąd na zawsze.

Sticks podniósł łeb, otrząsnął się i ułożył na brzuchu. Spojrzał na swojego pogromcę, a potem szybko odwrócił łeb, jakby zawstydzony porażką. Przyczołgał się do swojej pani i, cicho skomląc, na przeprosiny polizał jej rękę.

Alec, widząc tę czułą scenę, poczuł zazdrość.

– Z wielu powodów – odparł. – Najważniejszy jest ten, że potrzebuję pieniędzy.

– Bez trudu mógłby pan sobie znaleźć lepszą pracę.

– Chcę mieć swobodę. Szukam takiego miejsca, gdzie nie będę uwiązany.

Pogłaskała psa, by go pocieszyć, a potem podniosła się i z namysłem zapytała:

– Bo nie chce pan nosić garnituru? Czy też chodzi o pańskiego brata?

– O jedno i drugie.

A więc wiedziała o Gregorym. Powinien był się tego domyślić. Tak przecież zwykle bywa w małych miasteczkach.

Patrzył na nią, napawając się cudownym widokiem. Smukła i piękna, opromieniona srebrzystym światłem księżyca, zdawała się pochodzić z innego, nierealnego wręcz świata.

– Jeżeli spodziewa się pan po mnie współczucia… – zaczęła.

– Nie – powiedział stanowczo. – Nie chcę żadnego współczucia. – Spojrzał na nią. – Jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy.

Zesztywniała.

– Moja sytuacja nie powinna pana obchodzić.

Znów na nią spojrzał, a potem o wiele łagodniej powiedział:

– Myślałem o moim bracie i o mnie, chociaż wydaje mi się, że byłoby słusznie panią też w to włączyć.

Nie odpowiedziała, tylko utkwiła w nim wzrok. W księżycowej poświacie widział jej delikatną skórę, zarejestrował widoczne w wyrazie twarzy napięcie, zachwycił się ciemnym błękitem jej oczu, przepastnym i czystym jak głębina mórz południowych, sugerującym, że ta kobieta wie o ludziach więcej, niż sama tego chce. A zwłaszcza o mężczyznach i ich najniższych instynktach.

Takich właśnie, jakie w tej chwili bez reszty nim zawładnęły.

Pomyślał, że przed chwilą musiała wyjść spod prysznica. Czuł mydło i czysty, kobiecy zapach.

Był to najpotężniejszy afrodyzjak, z jakim miał dotąd do czynienia. Czy starczy mu resztek woli, by powstrzymać gotującą się w nim namiętność? Czy za moment nie zrobi czegoś… niewłaściwego?

Zdawała się osobą wiotką i delikatną, ale po tym, w jaki sposób stawiała mu czoło, poznał, jak wielką wewnętrzną siłą dysponowała. Nie lękała się nocy, nie drżała przed obcym mężczyzną, który wyłonił się z ciemności. Zachowywała się naturalnie, była spokojna, może nawet trochę nieśmiała, ale po królewsku opanowana.

Jej uroda nie była doskonała. W kącikach oczu miała delikatne zmarszczki, a dolną wargę nie tak pełną jak górną. Mimo to była tak piękna, że Alec wprost nie potrafił oderwać od niej wzroku.

Czyż mógł jednak żywić choćby najmniejsze nadzieje? Taka kobieta nigdy nie zechce mieć nic wspólnego z wnukiem Callie Stanton i kalifornijskim hipisem. W jej mniemaniu zapewne zachowywał się jak dzieciak, który ma wprawdzie dużo mięśni, ale niewiele rozumu. Kiedy indziej taka sytuacja pewnie by go rozbawiła, teraz jednak wcale nie było mu do śmiechu.

Laurel lekko zadrżała, uderzona siłą spojrzenia Aleka Stantona. Miał oczy tak czarne, jakby rozszerzone źrenice zabrały tęczówkom wszelką barwę, pozostawiając nieprzeniknioną mroczną otchłań. Był wysoki i szeroki w ramionach, emanował niezłomną odwagą, siłą i pewnością siebie. Nalegał do ludzi, którzy niejako w naturalny, instynktowny sposób pokonywali wszelkie zagrożenia, a upiory, które budziły się nocą, nie miały do nich dostępu. Lecz ona sama nie czuła się przy nim bezpieczna.

Był za duży, za silny, za szybki. Znał wschodnią sztukę walki, której nie potrafiła wprawdzie nazwać, ale to za jej pomocą pozbawił czucia biednego Sticksa. Poza tym, jak na jej gust, wyglądał zbyt egzotycznie z długimi czarnymi włosami związanymi rzemykiem w kucyk, czarnymi krzaczastymi brwiami i długimi rzęsami, z grubo ciosaną kwadratową twarzą i srebrzyście lśniącym kolczykiem w kształcie błyskawicy, wpiętym w lewe ucho.

Ubrany był całkowicie na czarno: boty, dżinsy, podkoszulek bez rękawów, który podkreślał muskularny tors i odsłaniał wielobarwną plamę skomplikowanego tatuażu. Laurel mimo ciemności rozpoznała smoka otaczającego jego ramię i schodzącego na pierś.

Unikając patrzenia mu w oczy, spojrzała na tatuaż, a potem odwróciła głowę. Palce jej zadrżały od nagłego pragnienia, by dotknąć tych dziwnych rysunków, musnąć ciepłą, gładką skórę smoka-mężczyzny i poczuć moc mięśni, które poruszały się pod tatuażem. Gdyby jednak tak zrobiła, mogłaby ulec pokusie i położyć na bestii rozpostartą dłoń, a wtedy poczułaby bijące serce mężczyzny.

Szybko przywołała się do porządku. Chyba musiała postradać zmysły. przecież ma czterdzieści jeden lat, a on pewnie nie ma nawet trzydziestu.

No cóż, za długo była sama. Tak bardzo przywykła do samotności, że wybiegła z domu, nie bacząc na to, iż ma na sobie jedynie cienką nocną koszulę. A, co gorsza, teraz oddaje się dzikim fantazjom tylko dlatego, że jest sam na sam z pociągającym mężczyzną. Chyba rzeczywiście zaczyna tracić rozum.

Jednak czarowny urok ciepłej wiosennej nocy mącił w niej rozwagę i podstępnie popychał Laurel ku dziwnemu przybyszowi. Stali pod drzewem magnolii, w powietrzu rozchodził się zapach kwiatów. Wokół rozbrzmiewał cichy chór nocnych owadów, jak nie kończące się echo uczuć, które w niej wzbierały.

Sticks, który do tej pory leżał na ścieżce, z trudem podniósł się, podszedł do Laurel i przywarł do jej kolan. Otrząsnęła się, jakby wróciła z dalekiej krainy. Ogromne napięcie nieco zelżało.

– Proszę posłuchać – powiedziała stanowczo, lecz nieco zbyt ochryple. – Zamierzam nająć kogoś, kto tylko zetnie kilka drzew i wykarczuje zbędne krzaki, ewentualnie skopie parę grządek pod róże…

Alec wpadł jej w słowo.

– Mogę zrobić dwa razy tyle i zajmie mi to o połowę mniej czasu.

– Nie wątpię, ale chodzi o to…

– Chodzi o to, że pani się mnie boi. No cóż, w zacofanym, prowincjonalnym Hillsboro w stanie Luizjana uważa się, że mężczyzna powinien wyglądać inaczej. Facet należący do pani sfery powinien strzyc włosy na jeża, ubierać się z pedantyczną starannością, myśleć tylko o wędkowaniu, polowaniu i piciu piwa oraz absolutnie nie mieć pojęcia o tym, czego naprawdę potrzebują kobiety i co je interesuje. Oczywiście wiem, że tu nie pasuję. – Jego głos zmiękł. – Podobnie jak pani.

Zacisnęła usta i odezwała się dopiero po dłuższej chwili.

– Nie wiem, o czym pan mówi.

– Naprawdę?

Uśmiech Aleka trwał zaledwie sekundę, lecz jego moc była porażająca. Czarny anioł! przemknęło jej przez myśl, gdy odczuła przenikliwą słodycz, bezgraniczne zrozumienie i aprobatę dla jej niezależności, emanującą z twarzy niezwykłego gościa. Być może litował się nad nią, ale przede wszystkim podziwiał jej odwagę i bezkompromisowość. Sondował głębię jej samotności, ofiarowywał pociechę, obiecywał ukojenie.

Gdy uśmiech zniknął, Laurel z trudem zwalczyła poczucie żalu. I straty.

– To nie… Proszę mi wierzyć, nie jestem aż tak zaściankowa – powiedziała szybko – ale akurat teraz wolałabym uniknąć następnych kłopotów.

– Pani potrzebuje pomocy, a ja pieniędzy. To chyba normalne – powiedział spokojnie, jakby wyjaśniał, a nie prosił.

Impulsywnie wyciągnęła przed siebie rękę.

– To nie takie proste!

– Moim zdaniem całkiem proste. Mój brat umiera na raka. Wiedziała pani o tym? Wziąłem bezpłatny urlop z pracy w Los Angeles i przyjechałem z nim odwiedzić babcię Callie. A teraz brat chce tu zostać. Dobre domowe jedzenie i spokojny tryb życia mogą mu albo pomóc, albo i nie, ale warto spróbować. Jednak nie zamierzam pozostawać na utrzymaniu babci. To prawda, że mógłbym znaleźć sobie stałą i lepiej płatną pracę, ale musiałbym wychodzić z domu na cały dzień, a to mi nie odpowiada. Do pani miałbym blisko i nie byłbym za bardzo uwiązany.

Pracuję szybko i dobrze, nie ma też we mnie fałszywej i głupiej dumy, potrafię więc słuchać poleceń. Odróżniam różę od rzepy, umiem murować, kłaść rury kanalizacyjne, w ogóle znam się na wszystkich tego typu robotach. Czego więcej może pani chcieć?

Tylko tego, by w nieskończoność słuchać jego głębokiego, spokojnego głosu. A to był wystarczający powód, by zachować ostrożność.

– Zaplanowałam pewną drobną inwestycję – powiedziała. – Po oczyszczeniu ogrodu z zarośli chciałabym zbudować małą fontannę pośrodku klombów z różami. Nie jest to jednak warte ani pana czasu, ani umiejętności.

Na jego usta znów powrócił uśmiech, który wabił Laurel wbrew jej woli.

– I tak nie mam jak ich teraz wykorzystać, a już zupełnie okażą się zbędne, jeśli nie da mi pani pracy.

– Nie wydaje mi się…

– Coś pani zaproponuję – powiedział, podchodząc bliżej. – Pierwszy dzień przepracuję za darmo i wtedy pani zdecyduje, czy się nadaję, czy też nie. jeżeli nie, sprawa na tym się skończy, lecz jeśli tak, zacznie mi pani płacić od następnego dnia.

– Nie mogę na to pozwolić – zaprotestowała.

– Uczciwa umowa to wszystko, o co proszę. Przyjdę o ósmej. Zgoda?

Chyba naprawdę zwariowała, bo układ zaczynał jej się wydawać niemal rozsądny. A tak naprawdę, co to za różnica, czy zatrudni jego, czy starego Pendera, czy też młodego Randy'ego Notta, który wykonywał drobne prace u jej teściowej? przecież ten mężczyzna będzie tylko najemnym pracownikiem, po prostu parą zręcznych rąk. Potrwa to dwa, trzy dni, najwyżej tydzień, i Stanton odejdzie.

Podjęła decyzję.

– Powiedzmy o siódmej, żeby mógł pan zrobić jak najwięcej, zanim zacznie się upał.

– Pani jest tu szefową.

Skinął głową i odszedł, rozpływając się w ciemnościach. Po chwili Laurel usłyszała niski warkot zapalanego motoru, potem ryk silnika, aż wreszcie wszystko umilkło i powróciła nocna cisza.

Mimo że na dworze było ciepło, przeszył ją dreszcz. Objęła się mocno rękami. Sticks spojrzał na nią i zaskomlał, wyczuwając jej niepokój.

– Co o tym myślisz, piesku? – spytała, zdobywając się zaledwie na cichy szept. – Czy popełniłam błąd?

Wilczur, patrząc w kierunku, w którym odszedł Alec Stanton, bez przekonania pomachał ogonem.

Laurel westchnęła i zamknęła oczy.

– Ja też tak myślę.

Następnego ranka nowo najęty robotnik przyszedł punktualnie. Laurel musiała mu przyznać przynajmniej tyle. Akurat zdążyła włożyć stare dżinsy i wyblakły żółty podkoszulek, gdy usłyszała na podjeździe warkot motocykla.

Maisie Warfield, jej gosposi, jeszcze nie było. Zawsze przed przyjściem wyprawiała do pracy swojego „staruszka”, jak nazywała męża, który zbliżał się już do wieku emerytalnego. Laurel wolała nie czekać, aż Alec Stanton podejdzie do drzwi i odezwie się staroświecki dzwonek. Chwyciła pantofle i w samych skarpetkach pobiegła do wejścia. Przynajmniej nie musiała się martwić o Sticksa, który spędził noc na tylnej werandzie i wciąż był tam zamknięty.

Na podjeździe stał jasnoczerwony harley davidson, wyglądający na tle późnowiktoriańskiego domu jak biedronka na rąbku staroświeckiej koronkowej sukni. Jednak Aleka nie zobaczyła. Nie było go też w zarośniętym ogrodzie. Idąc za odgłosami trzasków, rwania i rozłupywania, dotarła na skraj ogrodu. Alec już pracował, to znaczy oczyszczał ogrodzenie z zielonej plątaniny dzikiego wina i pnączy.

Słysząc jej kroki, podniósł głowę i skłonił się.

– Trzeba by wymienić co najmniej kilkanaście sztachet, a potem pomalować całe ogrodzenie, bo inaczej wszystko pójdzie w rozsypkę. W tym klimacie drewno…

– Wiem – odparła krótko.

– Mógłbym…

– Sama się tym zajmę – przerwała mu. – Pana zatrudniłam jako ogrodnika.

Zerwał długie pnącze wina i rzucił je na ziemię. Korzenie zamierzał wykopać później. Zdjął rękawice i wepchnął je za pasek dżinsów. Przebiegł krytycznym spojrzeniem po domu, jego otoczonych balustradami werandach, zaokrąglonych z każdego końca jak pokład parowca, zwieńczeniach cienkich kolumn, wyglądających jak pajęczyny pokryte lodem, i stonkowej wieżyczce na dachu.

– To wielki, stary dom – powiedział. – Nie można pozwolić, by zniszczał.

– Nie zamierzam do tego dopuścić – odparła cierpko. – A teraz, jeżeli pan…

– Babcia mówiła mi, że to rodzinna rezydencja pani męża. Jak doszło do tego, że ten dom należy do pani?

– Nikt inny go nie chciał.

Tak rzeczywiście było. Dom był zaniedbany już wtedy, gdy Laurel pierwszy raz go zobaczyła. Jej teściowa, Sadie Bancroft, wyprowadziła się stąd w latach sześćdziesiątych, niedługo po tym, jak opuścił ją mąż, a szwagierka Laurel, Zelda, nie chciała tu mieszkać. Miała dość tej starej rudery już w czasach, gdy była dzieckiem i nie mogła się nadziwić, dlaczego Laurel po ślubie z Howardem tak zależało na odkupieniu domu od rodziny. Nawet Howard w ciągu piętnastu lat ich małżeństwa często narzekał na trudności z utrzymaniem budynku w jakim takim stanie i mówił, że chciałby go sprzedać i kupić mały, elegancki domek w stylu farmerskim. Ale zawsze kończyło się na gadaniu.

– Jest wielki, szczególnie dla jednej osoby.

– Lubię duże domy – powiedziała Laurel i nagle poczuła, jak bez żadnej przyczyny na jej twarz wypływa rumieniec. A może jednak był jakiś powód? Dlaczego bowiem Alec Stanton lekko się uśmiechnął?

– Od czego mam zacząć?

– Słucham?

Przechylił głowę.

– Miała mi pani powiedzieć, od czego mam zacząć swoją robotę.

– Ach, tak. Oczywiście. – Odwróciła się na pięcie i poprowadziła go do frontowego ogrodu.

Z początku chciała pracować razem z nim, żeby na bieżąco pokazywać mu, co chce zachować, a co usunąć, jednak szybko się zorientowała, że wcale nie jest to potrzebne. Znał się na roślinach, widać dobrze wykorzystał ten czas, kiedy pracował jako pomocnik ogrodnika. Poza tym był świetnie zorganizowany. Zanim zabrał się do pracy, przygotował sobie narzędzia, które znalazł w szopie za wolno stojącym garażem, naoliwił je i naostrzył.

– Warto byłoby kupić nowy sekator – zauważył, przesuwając zgrubiałą opuszką kciuka po ostrzu. -Ułatwiłaby sobie pani pracę.

Miał rację.

– Powiem Maisie, żeby wstąpiła do sklepu ogrodniczego, gdy będzie następnym razem w mieście.

– Potrzebna też jest benzyna do kosiarki.

– To też Maisie może kupić.

Przyglądał jej się przez chwilę niezgłębionymi, czarnymi jak obsydian oczami.

– Zauważyłem, że jedna opona w pani samochodzie jest bez powietrza, a pozostałe są tak zużyte, że zupełnie nie nadają się do jazdy.

– Nie jeżdżę zbyt wiele – powiedziała, unikając jego spojrzenia.

– Babcia mówiła, że pani w ogóle nie wychodzi z domu. Twierdzi, że pani tylko czyta i w szopie za garażem robi gliniane garnki. Dlaczego?

– Bez powodu. Po prostu lubię własne towarzystwo. – Rzuciła mu zimne spojrzenie, po czym odwróciła się. – Gdyby pan czegoś potrzebował, będę w domu.

Instynktownie uciekała w odosobnienie, po prostu uważała to za najlepszy sposób samoobrony, nic więcej. A tego człowieka nie powinno interesować, czy siedzi w domu, czy wychodzi, czy pracuje przy kole garncarskim, czy też leci na miotle na Księżyc. I nie życzyła sobie, by ktoś ją obserwował, udzielał nieproszonych rad, wtykał nos w jej życie. Zapłaci mu za dzisiejszy dzień i odeśle. Dawała sobie radę, zanim Alec Stanton się tu pojawił, i będzie tak samo, gdy odejdzie.

Jednak wraz z upływem dnia przekonywała się coraz bardziej, że Alec naprawdę umie pracować. Gdy przy starym ogrodzeniu wyciął dziesiątki sosen-samosiejek i krzaków sasafrasu, okazało się, że płot otaczający frontową część ogrodu pilnie wymaga reperacji i pomalowania. Oczyścił stojący w kącie różany domek Russella, wyciął róże jerychońskie i pnącza. Odsłonił pergolę i ławkę z drewna cyprysowego, do tej pory schowane w rozrośniętym dzikim winie. Wszystkie wyrwane rośliny układał na stosie, który w końcu podpalił. Ogień tlił się powoli, a dym uniósł się tak wysoko, że zasłonił południowe słońce.

Laurel usiłowała nie obserwować Aleka, jednak mimo najlepszych intencji okazało się, że każda czynność, którą wykonywała, nieodmiennie wiodła ją prosto do frontowych okien.

Koło dziesiątej Alec zdjął koszulę. Warstewka potu lśniła na jego opalonych plecach, a pył i suche liście opadały na zawęźlone mięśnie ramion. Był rozgrzany, spocony, brudny i wspaniały. A ona nienawidziła go za to, że nie mogła oderwać od niego oczu.

Ostatnią rzeczą, jaką pragnęła widzieć w mężczyznach, była uroda. Co więcej, przywykła, że w jej najbliższym otoczeniu nic nie przypominało o istnieniu mężczyzn, i było jej z tym dobrze. Od śmierci męża nawet nie myślała o miłości czy seksie. Powrót do tego wszystkiego w niczym jej nie pomoże, dlatego w żadnym wypadku nie pozwoli, by tak się stało.

– Na lunch jest pieczony kurczak na zimno i sałatka – usłyszała głos Maisie. – Chcesz, żebym to wam podała na werandzie?

Laurel odwróciła się. Na jej twarzy wykwitł rumieniec winy. Maisie Warfield, okrąglutka i siwowłosa, stała w drzwiach dzielących pokój stołowy i salon. Wytarła ręce w fartuch i patrzyła na Laurel przenikliwie, ale i z uśmiechem rozbawienia. Miała bystre niebieskie oczy, w których kącikach od częstego śmiechu utworzyły się zmarszczki, oraz rumianą, opaloną twarz.

– Nie. Raczej nie – powiedziała Laurel. – Możesz… możesz zanieść mu kanapkę i zimny napój.

Uśmiech Maisie znikł. Silnymi rękami wsparła się pod pulchne biodra.

– Dlaczego? Masz coś przeciw Alekowi?

– Oczywiście, że nie. Po prostu wolę być sama. – Ignorując surowe spojrzenie gosposi, odwróciła się do okna.

– On nie gryzie.

Usta Laurel wykrzywił ponury uśmiech.

– Skąd wiesz?

– Słucham?

Jeszcze raz się odwróciła i spojrzała w oczy gosposi.

– Wiem, że Alec nie gryzie, lecz mimo to nie będę z nim jadła. Ani robiła nic innego.

– Wolisz zamknąć się w domu, byle tylko nie dotrzymywać mu towarzystwa.

– Właśnie.

Gosposia wzruszyła ramionami.

– Nawet nie wiesz, co tracisz.

Laurel nie odpowiedziała. Za bardzo się bała, że Maisie może mieć rację.

ROZDZIAŁ DRUGI

Alec pracował jak opętany. Ciął, wyrywał rośliny i kopał, nie pozwalając sobie nawet na chwilę odpoczynku. Słońce paliło niemiłosiernie, pot ściekał z niego strumieniami, lecz on tylko obwiązał czoło bandaną i pracował dalej. Ponieważ koszula zaczęła kleić mu się do ciała i utrudniać ruchy, zerwał ją z siebie. Piekły go głębokie skaleczenia na ramionach, powstałe w trakcie walki z długimi na kilkanaście metrów pędami dzikiej róży.

Nie zwracał na to uwagi. Dobrze było rozruszać mięśnie i poczuć ich sprężystą moc, dzięki czemu błyskawicznie wykonywał najcięższe zadania. Cieszyło go ciepło słońca na plecach, z przyjemnością wdychał zapach ściętych gałęzi, poruszonej ziemi i dymu. Z radością patrzył, jak znika plątanina starych pędów i bylin. Dawało mu to poczucie spełnienia.

Musiał się wykazać, udowodnić, że nadaje się do tej pracy, ale było w tym coś jeszcze. Chciał pokazać Laurel Bancroft, że potrafi sprostać jej wymaganiom co najmniej tak samo dobrze, jak jakiś pętak z sąsiedztwa.

Gdy zobaczył, w co się rano ubrała, pomyślał, że będzie pracować razem z nim. Niestety, ku jego rozczarowaniu, wróciła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Od tego czasu tylko co jakiś czas dostrzegał jej sylwetkę.

Sztukę ukrywania się opanowała do perfekcji. Według babci Callie od śmierci męża Laurel prawie nie wychodziła z domu i ludzie utrzymywali, że stała się trochę dziwna. Niezupełnie wariatka, lecz również nie do końca zwykła pani domu, której czas upływa głównie na zakupach, oglądaniu telewizyjnych seriali i uczęszczaniu do klubu tenisowego.

Praca nie wymagała od Aleka specjalnej koncentracji umysłu, rozmyślał więc o różnych rzeczach. Mógł z łatwością wyobrazić sobie Laurel Bancroft jako księżniczkę, na którą ktoś rzucił czar. Jej delikatna, krucha postać zdawała się to sugerować. Została zamknięta i uśpiona w starym domu przypominającym zamek, a życie toczyło się obok niej. On sam mógłby być księciem, który, przedzierając się przez ciernie i kolce, wreszcie do niej dotrze i uwolni od złych czarów.

Jezu, chyba zaczyna mu się mieszać w głowie!

Co z niego za książę lub błędny rycerz! Nie ma zbroi, zamiast mieczem macha sekatorem, a do doskonałości tez mu daleko. I w żadnym wypadku nie jest cnotliwy.

Z boku domu zatrzeszczały siatkowe drzwi. Maisie wyszła na werandę i przechyliła się przez poręcz.

– Chłopcze, czas na lunch! – zawołała. – Podam ci kanapki tu, na werandzie. Chcesz wodę czy herbatę?

Alec wyprostował się, wytarł przedramieniem pot z oczu i czoła, a potem spiorunował ją wzrokiem.

– Chłopcze?

Posłała mu serdeczny uśmiech i Alec poczuł w sercu miłe ciepło.

– Nie podoba ci się? Wolałbyś, żebym nazwała cię głupcem, bo w tym słońcu pracujesz z gołą głową? Wypijesz wodę czy herbatę?

– Wodę. – Powinien był wiedzieć, że nie zdoła onieśmielić kobiety, która, jak twierdzi, w swoim czasie zmieniała mu pieluszki. – Gdzie jest pani Bancroft?

Gosposia spojrzała gdzieś w bok.

– Nie będzie jadła lunchu. jeżeli chcesz się umyć, za kuchnią jest łazienka.

No cóż, Laurel Bancroft po prostu go unikała. Nie wiedział, czy ma się z tego cieszyć, bo jest to znak, że ją zaniepokoił, czy tez martwić, bo mogło to oznaczać, że go nie cierpi. Tak czy owak będzie musiał coś z tym zrobić.

Przynajmniej gosposia go nie lekceważyła. Przyniosła na werandę swojego kurczaka oraz sałatkę i usiadła przy zacienionym stole. Alec najpierw zaczął dobrodusznie podkpiwać z jej diety odchudzającej, dowodząc, że gdy Maisie straci swoje rozkoszne zaokrąglenia, jej mąż będzie bardzo rozczarowany i może zainteresować się innymi pulchnymi pięknościami, jednak po chwili poruszył temat, który naprawdę go intrygował.

– Powiedz mi coś o pani tego domu. Rzeczywiście jest pustelnicą, czy tylko zadziera nosa? – Odchylił się w krześle. Ścierając kciukiem rosę ze szklanki z mrożoną wodą, usiłował wyglądać na znudzonego i nieco zdegustowanego.

Maisie spojrzała na niego z ukosa.

– Po prostu nie przepada za ludźmi.

– Dlaczego?

– Jej mąż nie żyje. Wiesz o tym?

Alec tylko skinął głową i rozmasował prawe ramię, w którym zaczął go łapać kurcz.

Po chwili milczenia Maisie dodała:

– A czy również wiesz, że to ona go zabiła?

Ze zdumienia usiadł wyprostowany.

– Gadasz bzdury… To znaczy… Nie wierzę w to!

– To prawda. Klnę się na Boga – odparła Maisie. – Nie twierdzę, że chciała go zabić, po prostu stanął za samochodem w chwili, gdy tyłem wyjeżdżała z garażu. Jednak niektórzy ludzie, na przykład jej teściowa Sadie Bancroft, utrzymują, że zrobiła to celowo.

– Do diabła! Chyba nikt inny w to nie uwierzył? Przecież wystarczy na nią popatrzeć. Jak mogłaby kogoś zabić?

– Są ludzie, którzy uwierzą we wszystko. Poza tym w tamtym czasie między Laurel i Howardem były jakieś nieporozumienia, no i dochodzi jeszcze wysokie ubezpieczenie na życie.

– Ale niczego jej nie udowodnili?

– Nie było nawet oficjalnego śledztwa, a Sadie Bancroft twierdzi, że stało się tak dlatego, ponieważ szeryf Tanning kiedyś spotykał się z Laurel. Trudno powiedzieć, jak było naprawdę, w każdym razie sprawa została umorzona.

– Ale nie plotki?

– Nie, ich nie da się uciszyć.

– Dlatego teraz ona się ukrywa, choć, jeśli nie zabiła męża umyślnie, nie ma ku temu powodu.

Maisie wyraźnie unikała wzroku Aleka. Zastanawiał się, dlaczego.

– Myślisz, że mi powie?

– Może. – Gosposia wstała i zaczęła zbierać naczynia. – To będzie zależało od tego, w jaki sposób ją zapytasz oraz wyjaśnisz swoje zainteresowanie tą sprawą. – Odeszła z naczyniami, pozostawiając go samego.

Alec siedział jeszcze kilka minut. Pił wodę, w której lód już się rozpuścił, i przyglądał się ogrodowi. Oceniał efekty swej dotychczasowej pracy i planował dalsze roboty. Teren był tak zarośnięty, że trudno było się zorientować, jak tu dawniej wyglądało. Kiedyś ogrodzenie broniło dostępu krowom, które w dawnych czasach chodziły swobodnie po łąkach. Furtka prowadziła na podjazd wiodący do frontowych drzwi, który potem ostro zakręcał aż do wolno stojącego garażu. Ceglany chodnik szedł od furtki do schodów, a od niego w obie strony odchodziły dróżki, które okrążały dom i wiodły na tyły posesji.

Przyglądając się ogrodowi, Alec doszedł do wniosku, że rośliny sadzono tu na chybił trafił. Jedynym wyjątkiem była wielka kamelia, która rozrosła się w drzewo, i kapsztadzki jaśmin rosnący w rogach płotu, a także róże pnące się wzdłuż całego ogrodzenia, ponad pergolami i furtkami. Gdy przedtem obchodził teren, wszędzie widział narcyzy, irysy i lukrecję. Niegdyś ziemia na grządkach między nimi na pewno była starannie pielona i zagrabiana we wzory, ale później, chyba w latach czterdziestych lub pięćdziesiątych, w miejscach wolnych od kwiatów posiano po prostu trawę. Do tej pory pozostały tam placki gęstej darni, lecz i tak na całym obszarze dominowały zielska i kolczaste krzewy, a także drzewa-samosiejki, których starczyłoby na spory lasek.

A on musi się teraz z tym uporać. Wypił wodę, włożył przepocone rękawice i wrócił do pracy.

Maisie wyszła koło czwartej. Pomachała mu na pożegnanie ręką i odjechała swoją starą landarą. Alec w tym czasie usiłował oczyścić z wysokich głogów miejsce, w którym znalazł mnóstwo bulw. Gdy upłynęło już sporo czasu, uznał, że Laurel nie będzie mogła posądzać go, iż czekał tylko na wyjście gosposi, by wedrzeć się do domu. Włożył koszulę, podszedł do drzwi i zdecydowanym ruchem przekręcił wyłącznik staroświeckiego mosiężnego dzwonka.

Ostry, dysonansowy dźwięk wypełnił cały dom. Gdzieś na tyłach znający swoje obowiązki wilczur natychmiast zaczął szczekać. Alec już wcześniej dostrzegł Sticksa zamkniętego na werandzie, ale tylko popatrzyli na siebie przez siatkowe drzwi. Teraz, opierając się o futrynę, zastanawiał się, kogo Laurel chroni: jego przed psem czy psa przed nim.

Laurel nie miała ochoty otwierać drzwi. Nagle poczuła się zagrożona we własnym i dotąd tak bezpiecznym domu. Żałowała, że wspomniała Maisie o swoim zamiarze doprowadzenia ogrodu do porządku. Gdyby tego nie zrobiła, Alec Stanton nigdy by się tu nie pojawił. przecież mogła zostawić wszystko tak, jak to trwało od niemal pięciu już lat, czyli żyć w wygodnej samotności, nie utrzymując praktycznie żadnego kontaktu z zewnętrznym światem. Jedynymi ludźmi, z którymi się widywała przez ten cały okres, były jej dorosłe dzieci, gosposia i człowiek, który przywoził furgonetką sprawunki zamówione w sklepach wysyłkowych.

Katalogi stały się dla niej głównym łącznikiem ze światem i właśnie katalog przepięknych teksańskich róż natchnął ją myślą, by znów zająć się ogrodem. Nie przewidziała jednak, do czego to może doprowadzić.

Przepełniona dziwną mieszaniną lęku i irytacji, po trzecim dzwonku gwałtownie otworzyła drzwi.

– Słucham? – W jej ostrym głosie nie było najmniejszej zachęty, by natręt wszedł do środka.

– Madame, przykro mi, że panią niepokoję – powiedział oparty o futrynę drzwi Alec – ale muszę panią spytać o kilka rzeczy.

Doskonale wiedziała, że wcale mu nie jest przykro, nie rozumiała natomiast, dlaczego zjawił się dopiero teraz, gdy gosposia już wyszła. Najchętniej zatrzasnęłaby mu drzwi przed nosem, obawiała się jednak, że mógłby jej na to nie pozwolić.

– O co chodzi? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Chciałbym, żeby mi pani pokazała, gdzie ma być ta fontanna. Powinienem tez wiedzieć, jak mam rozmieścić grządki róż, o których pani wspominała. Poza tym nie jestem do końca pewny, co mam zostawić, a co wyciąć.

Ze zmarszczonym czołem Laurel spojrzała na ogród.

– Przecież nie doszedł pan jeszcze do tego etapu. Nadal jeszcze wyrywa pan niepotrzebne rośliny i oczyszcza miejsca pod róże.

Uśmiechnął się leniwie, a ona poczuła się już całkiem nieswojo.

– Zawsze lepiej mieć jakiś plan. Czy mogłaby pani wyjść na chwilę i na miejscu pokazać mi, co mam robić?

Jak mogła odmówić tak uprzejmej prośbie? Poza tym spodobało jej się, że po raz pierwszy od lat widzi całą drogę aż do furtki, ponieważ Alec oczyścił chodnik i pobocze z zielska i krzewów. Póki wszystko było zarośnięte i plątanina krzaków przesłaniała widok, miała wrażenie, że do furtki jest bardzo daleko. Teraz okazało się, że to tylko kilka metrów.

Zanim zdążyła pomyśleć, już przekroczyła próg i szła ceglaną ścieżką. Alec przez cały czas mówił, pokazywał więdnące liście żonkili, pytał, czy chce zostawić żółty jaśmin, który torował sobie drogę poprzez wielką spireę obok bocznej furtki, i o dziesiątki innych rzeczy.

Odpowiadała, ale była boleśnie świadoma, że znajduje się na dworze, pali ją popołudniowe słońce, a przy tym stała się nagle zależna od woli innego człowieka, który na dodatek jest obcym mężczyzną. Odczuwała niejasny lęk, pomieszany z narastającym podnieceniem. Niemal widziała ogród taki, jak go sobie wyobrażała, wyłaniający się z chaosu, do którego powstania sama dopuściła. W ciągu jednego dnia Alec zdołał przywrócić mu pierwotną formę, tak że mogła teraz przypomnieć sobie, jak było tu niegdyś, oraz zdecydować, jak ma być w przyszłości.

Róże. Marzyła o różach. Nie o tych wypranych z wszelkiej naturalności, spreparowanych przez profesjonalnych hodowców w niemal doskonałe odmiany, lecz o odwiecznych, starych różach Burbonów, różach chińskich, herbacianych, galijskich. Pogardzane i zapomniane, mimo to przetrwały na cmentarzach i przy ruinach opuszczonych domów, zdziczałe i omijane ze wzgardą, a jednak najpiękniejsze. Wczesną wiosną, a nawet w palącym upale lata i jesieni, rozwijały pąki w cudowne, delikatne kwiaty i nasycały powietrze słodkim zapachem, jakby tchnieniem swojej duszy.

Stojąc pośrodku frontowego ogrodu, Laurel powiedziała:

– Chciałabym mieć fontannę tutaj. Powinna ją otaczać ścieżka, która będzie się rozwidlać w obie strony i prowadzić aż do schodów. Dobrze byłoby obsadzić ją bukszpanem, tak jak we francuskich ogrodach, a także rozmaitymi bylinami, na przykład goździkami z Bath, niebieską szałwią i stokrotkami Shasta. Poza tym tylko róże, mnóstwo róż.

Spojrzała na Aleka, przestraszona, że uzna ją za osobę egzaltowaną. Patrzył na nią z namysłem w czarnych oczach i z lekkim uśmiechem. Przez długą chwilę milczał, potem, jakby nagle się ocknął, szybko skinął głową.

– Mogę to zrobić.

– I myśli pan, że tak będzie dobrze?

– Moim zdaniem to doskonały pomysł.

Wydawało się, że jest szczery, ale Laurel nie była w stanie mu uwierzyć.

– Mówi pan tak tylko dlatego, że taka praca trwałaby całe tygodnie.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Absolutnie nie. Po prostu czuję ulgę. Bałem się, że zamierzała pani posadzić łatwe do utrzymania jałowce, czyściutkie i podsypane ściółką.

Skrzywiła się.

– To byłoby za bardzo w stylu Wschodniego Wybrzeża.

– Właśnie – przyznał.

Przez króciutką chwilę poczuła się w jego obecności tak dobrze, jakby był bliską jej osobą. Choć w rzeczywistości nic ich nie łączyło, zdawało się jej, że nadają na tej samej fali.

Może to znak, że jednak mogą się dogadać? Oczywiście tylko wtedy, jeżeli ich kontakty nie wykroczą poza zwykłe stosunki pracodawczyni-pracownik. Zależało jej na tym ogromnie, bowiem posiadanie prawdziwego ogrodu było dla niej sprawą niezwykłej wagi. Dzikie chaszcze powodowały, że coraz niechętniej opuszczała swój dom, co groziło krańcową izolacją od zewnętrznego świata. Jedynie wymarzony ogród mógł ją przed tym uratować.

– Chciałbym pani coś pokazać – powiedział Alec, przerywając tok jej myśli. Odwrócił się i poprowadził ją na tyły domu, gdzie dawniej była wolno stojąca kuchnia. Przeniesiono ją do domu dopiero tuż przed drugą wojną światową. Widząc, dokąd ją prowadzi, Laurel zwolniła kroku, a potem zatrzymała się.

Odsunął wyrwane wcześniej gałęzie i zielska, i odsłonił ceglaną cembrowinę, przykrytą wielką betonową pokrywą, którą uniósł nieco do góry, a następnie zsunął na bok.

– Nie! – krzyknęła Laurel, cofając się szybko.

Alec wyprostował się i wsparł pięściami pod biodra.

– Wie pani, co to jest?

– Oczywiście, że wiem. To cysterna – odparła z rozdrażnieniem. – Ale mój mąż nigdy… To znaczy zawsze mówił, że jest bardzo niebezpieczna. Nikomu nie pozwalał się do niej zbliżać.

Alec zmarszczył czoło.

– To po prostu dziura w ziemi, otoczona ceglaną cembrowiną. Nic więcej.

– Howard zawsze się bał, że ktoś, a zwłaszcza któreś z dzieci, może tu wpaść.

– To dlaczego jej nie zasypał? No cóż, nie zrobił tego, a teraz, gdyby tylko pani wyraziła zgodę, można by tu zrobić ozdobną sadzawkę. Trzeba by ją uszczelnić, dać trochę zaprawy między cegły. To nie wymagałoby wielkiej pracy.

– Byłaby bardzo głęboka – zaprotestowała.

– Baseny tez są głębokie – powiedział, wzruszając ramionami – a przecież ludzie budują je przy swoich domach. Poza tym tutaj nie ma dzieci, które mogłyby wpaść do wody.

Laurel potrząsnęła głową, próbując opanować dreszcz.

– Wolę nie mieć sadzawki.

– Jak pani sobie życzy. Miałem po prostu taki pomysł.

Był wyraźnie rozczarowany. Entuzjazm zniknął z jego twarzy, a ruchy stały się sztywne, gdy przesuwał na miejsce ciężką betonową pokrywę.

– Widział pan strumień? – spytała niespodziewanie.

– Ten, który dociera do drogi i płynie dalej?

Skinęła głową i poprowadziła go do rzeczki, która płynęła za Ivywild. Woda lśniła między wysokimi bukami, wawrzynami i kępami paproci. Nagle uświadomiła sobie, co właściwie robi. Wyszła za ogrodzenie! Z każdym krokiem oddala się od swojego bezpiecznego azylu. Kiedy ostatnio zdarzyło się, że wyszła poza ogród ot tak, bez namysłu?

Przeszył ją dreszcz. Poczuła się naga, jakby opuściła ochronny kokon. Zaczęła w niej narastać panika, ale zwalczyła ją całą siłą woli. Zmusiła się do spokojnego oddychania.

Nic jej się nie stanie. Z całą pewnością wszystko będzie dobrze. Szerokie ramiona i silne ciało Aleka, który szedł obok niej, gwarantowały bezpieczeństwo. Ten mężczyzna jak ściana oddzielał ją od każdego potencjalnego zagrożenia. Czuła to już w nocy, a teraz owo wrażenie jeszcze się pogłębiło.

Oczywiście tak naprawdę nic tu Laurel nie groziło. Niebezpieczeństwo tkwiło tylko w jej głowie, a ona musi wreszcie zwalczyć ten strach. Wiedziała o tym i była zdecydowana powtarzać to sobie tak długo, aż w końcu sama uwierzy w swoje słowa. Zresztą nie będzie długo przebywać poza domem, tylko pokaże Alekowi Stantonowi strumyk i natychmiast wróci.

Gdy podążała przodem, schodząc po zboczu porośniętym krzakami i drzewami, w niezwykły sposób odczuwała życzliwą i pełną bezpiecznego ciepła obecność Aleka, który z naturalnym indiańskim wdziękiem poruszał się cicho jak leśny duch. W mrocznym cieniu drzew wydawało jej się, że jego spalona słońcem skóra ma miedziany odcień.

Nadal brakowało im naturalnej swobody, ale nie było już tego napięcia co przedtem. Laurel nie pamiętała, kiedy ostatnio tak intensywnie odczuwała bliskość jakiegokolwiek człowieka. Co dziwniejsze, był nim mężczyzna, a przecież od tak dawna, poza nastoletnim synem, nie tolerowała wokół siebie przedstawicieli tej płci.

Alekowi spodobał się strumień. Stał po kolana w rosnących na brzegu paprociach, ściągnięte w wilgotny kucyk włosy opadały mu na plecy, a poruszane wietrzykiem liście drzew rzucały na przemian szare cienie i złote światło na jego brązową skórę. Z uśmiechem odwrócił się do Laurel, a jej serce z wrażenia niemal przestało bić.

– To stwarza wielkie możliwości – powiedział z namysłem swoim głębokim głosem.

– Wiem – odparła i znów zabrakło jej tchu. Nagle owe możliwości wywołały w niej większy lęk niż to wszystko, co przebyła w ciągu ostatnich pięciu długich lat.

Przechylił głowę na ramię. Czerń jego oczu przywodziła na myśl roztopioną słodką czekoladę.

– Czy to znaczy, że mam pracę?

W ciągu jednego dnia zrobił tak wiele, podoła więc na pewno temu, by oczyścić Ivywild z całego zielska i urządzić dla niej ogród różany. Gdyby nie zdobyła się na to, by wyjść na dwór i ocenić postęp robót, gdyby nie spostrzegła, jak wiele można się spodziewać po Aleku, być może jej decyzja byłaby inna. Jednak teraz mogła odpowiedzieć tylko w jeden sposób.

– Tak… Myślę, że tak.

Jego twarz rozjaśniła się nagłą radością.

– Dobrze – powiedział miękko. – A nawet wspaniale.

Laurel wcale nie była o tym do końca przekonana.

Jej pewność jeszcze bardziej zmalała, gdy nadeszła noc i Alec z rykiem silnika odjechał na swoim harleyu. Przyzwyczaiła się do tego, że jest sama, a jednak teraz po raz pierwszy od wielu lat czuła się naprawdę samotna. Wieczór był ciepły, ale ona drżała. Otoczyła się ramionami i rozmyślała, jak by to mogło być, gdyby w tej chwili obejmował ją jakiś mężczyzna… Od tak dawna już tego nie doznała.

Howard nie był zbyt wrażliwy na emocjonalne niuanse. Gdy w potrzebie czułości instynktownie przytulała się do niego, traktował to jako jednoznaczną zachętę i szybko dochodziło do zbliżenia. Można więc powiedzieć, że w jej małżeństwie pobycie seksualne nie stanowiło żadnego problemu. Nie było oczywiście jakichś szczególnych wzlotów, ale również i upadków, ot, systematyczne, rutynowe zaspokajanie potrzeb. Rozmawiali ze sobą najczęściej o sprawach praktycznych, narzucanych przez codzienne życie, o konieczności wezwania hydraulika, postępach dzieci w szkole, o tym, co przygotować na kolację. Czasami wychodzili do restauracji albo do znajomych, a potem wracali do domu w milczeniu. Zdarzało się, że Howard brał ją za rękę, jednak nie potrafił nikogo obdarzyć serdeczną pieszczotą, nie był zdolny do przebycia owych ulotnych chwil, w których niby nic się nie dzieje, a w istocie ludzkie dusze łączą się w tajemnym uścisku i poznają wzajemnie.

Laurel otrząsnęła się. Jak można tęsknić za czymś, czego nigdy się nie doznało? To po prostu głupota, żałosne marzenia zgorzkniałej kobiety.

Była samotna i na tym polegał jej kłopot. Czekała ją pusta, nudna i ponura noc. W telewizji nie emitowano niczego ciekawego, a wszystkie posiadane książki już dawno przeczytała. Nie była śpiąca, nawet nie była zmęczona.

Wciąż obsesyjnie myślała o Aleku Stantonie. W jaki sposób na nią patrzył, jak się uśmiechał, jak wymawiał poszczególne słowa. Wspominała każdy jego gest, każde drgnienie twarzy. No i te jego oczy, głęboko osadzone pod gęstymi brwiami, oraz wysoko wysklepione kości policzkowe, które nadawały mu drapieżny wygląd starożytnego wojownika. Był silny, zręczny i sprężysty. Gdy pracował, co chwila napinały się jego potężne mięśnie, a wtedy wytatuowany smok ożywał i nabierał mocy.

Co się z nią dzieje? czyżby do reszty zgłupiała? Fantazjuje o wynajętym robotniku, w dodatku młodszym od niej co najmniej o dziesięć lat… Zapatrzyła się w tego faceta, jakby była naiwną panienką, która dopiero co przyjechała do college'u i niczego jeszcze nie dowiedziała się o sobie i życiu. Jak mogła w tak niemądry sposób poddać się głupiemu, zupełnie niestosownemu, wręcz skandalicznemu zauroczeniu? To po prostu śmieszne, że takie figle może płatać nam umysł. Alec i ona w miłosnym uścisku? Żenujące i niesmaczne.

Ona jest starzejącą się i zdziwaczałą kobietą, skazaną na samotną wegetację, a on młodym, wspaniałym mężczyzną, potężnym czarnym orłem, który tylko na chwilę wylądował w jej ogrodzie. Wolno jej go podziwiać, ale marzyć o nim? Fantazjować?

Powinna spojrzeć na to wszystko z dystansu i zobaczyć cały komizm sytuacji. Niestety, nie potrafiła tego uczynić.

Pragnie się kochać, znaleźć się w krainie szalonej miłości. No cóż, poznała atrakcyjnego faceta i wyposzczony organizm upomniał się o swoje prawa. Nie ma się czemu dziwić. Tyle lat żyła jak pustelnica. I niech tak zostanie. Bo niby jakie ma szanse, by urzeczywistnić swoje marzenie?

Alec Stanton szukał pracy i znalazł ją, a po wykonanej robocie, nie oglądając się za siebie, po prostu odejdzie. I wszystko będzie jak dawniej, tyle tylko, że jako pamiątka po przeżytym w wyobraźni romansie pozostanie jej ogród różany.

I tym musi się zadowolić.

Popełniła błąd, wychodząc na dwór. Zlekceważyła pierwsze sygnały o pojawiającym się zagrożeniu i teraz za to płaci cierpieniem, bólem niespełnienia. Musi się bronić, póki jeszcze potrafi, bo inaczej oszaleje. Narzuci sobie twardą dyscyplinę, zdusi w zarodku pożar, który zaczynają ogarniać. Dopóki Alec nie skończy pracy w ogrodzie, ona już nie opuści domu. Dzięki temu nie pozwoli się zranić.

Jednak instynkt podpowiadał jej, że niezależnie od tego, co zrobi, i tak przegra. Nie zdoła się obronić przed fatalnym przeznaczeniem i czeka ją ból.

ROZDZIAŁ TRZECI

Laurel Bancroft obserwowała go przez okno. Alec już kilka razy przyłapał ją na tym.

Nie podobało mu się to i złościło, bo czuł się przez nią jak przestępca, od którego należy trzymać się jak najdalej. Albo, co gorsza, uważała, że nie był na tyle dobry, by zasługiwać na jej towarzystwo? Do diabła, wie dobrze, ile jest wart i ma przecież swoją godność! Cicho zaklął. Zachowywała się tak już od trzech dni. Miał tego dość!

Nie obchodziło go, że jest wdową, ani to, że zabiła męża i ma uzasadnione powody, aby kryć się przed ludźmi. Nie obchodziło go nawet to, że nie widywała nikogo prócz Maisie. Chciał, żeby wyszła z domu. Chciał, żeby z nim rozmawiała.

Jednak złość, jaka w nim narastała, gdy wyrywał, kopał i wyrąbywał zielsko, była dziwna. Już od wielu lat nie przejmował się tym, co ludzie o nim myślą i jak się wobec niego zachowują. Laurel Bancroft otworzyła jednak stare rany. Przez nią znów stał się wrażliwy jak nastolatek, a to tylko zaostrzało pretensje, jakie miał wobec niej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: