Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opętana - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 czerwca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Opętana - ebook

Komu masz zaufać, gdy nie możesz już ufać samej sobie?

Życie Emmy zawsze było ciężkie, więc teraz, gdy została przyjęta do prestiżowej szkoły muzycznej, ma zamiar się wyróżniać. Jednak w jej życie wkraczają z impetem niesamowicie szykowne bliźniaczki, pewna siebie Sophie i cicha Matilde. Fundują jej szampana, zapraszają na przyjęcia i oczekują, że Emma poświęci im całą swoją uwagę.

Kiedy nieśmiała Matilde popełnia samobójstwo, jej identycznie wyglądająca siostra Sophie, rozkwita. Emmie zaczynają się przydarzać osobliwe rzeczy: ma zaniki pamięci, budzi się w zaskakujących miejscach, nękają ją dziwaczne sny. Coś albo ktoś pożera jej umysł. Przerażona Emma zaczyna wątpić we wszystko i we wszystkich ludzi, którzy ją otaczają. Nie dowierza zwłaszcza pięknej Sophie…

Czy Emma traci zmysły, czy traci samą siebie?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-444-3
Rozmiar pliku: 623 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­dzięko­wa­nia

W sposób szczególny dziękuję Lu­igie­mu Bo­no­mie­mu, Cath Bur­ke, Tha­lii Proc­tor i wszyst­kim oso­bom z fir­my Lit­tle, Brown. A także Cha­do­wi, ma­mie, ta­cie, De­bo­rah, Pau­lo­wi, Ada­mo­wi, Da­niel­le i Na­ta­lie, jak również całej mo­jej ro­dzi­nie, za słowa zachęty i za­dzi­wiające wspar­cie, na które za­wsze mogę li­czyć. Dziękuję też moim ko­le­gom pi­sa­rzom, a zwłasz­cza Ri­char­do­wi Pil­gri­mo­wi oraz Ma­rii Al­len. I wresz­cie wiel­kie dzięki dla mo­ich stu­dentów z uni­wer­sy­te­tu w Not­tin­gham, którzy mnie in­spi­rują i dys­cy­pli­nują.

Dla Cha­da, mo­je­go uro­cze­go mężaRoz­dział 1

Emma sie­działa na łóżku. Trwało to już od go­dzi­ny, odkąd wyszła jej mat­ka. Była jak spa­ra­liżowa­na. Wie­działa, że po­win­na wyjść z po­ko­ju i spróbować po­znać paru in­nych stu­dentów, zacząć nowe życie, ale nie po­tra­fiła się do tego zmu­sić. Wciąż pa­trzyła przez wy­pielęgno­wa­ne ogro­dy uni­wer­sy­tec­kie na bu­dy­nek, w którym miała spędzać większość cza­su. Kon­ser­wa­to­rium. Ta na­zwa roz­brzmie­wała szep­tem w jej głowie, ale gmach spoglądał na nią śle­py­mi ocza­mi okien i szcze­rzył czarną paszczę drzwi. Czuła się tak, jak­by mógł ją połknąć, całko­wi­cie pochłonąć. Jeżeli tyl­ko nie będzie ostrożna.

Kie­dy Emma przy­była tu po raz pierw­szy, na roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną, wy­obrażała so­bie to miej­sce jako ra­dos­ny za­mek, a uni­wer­sy­tet jako coś w ro­dza­ju szkoły z in­ter­na­tem, tyle tyl­ko, że stu­den­ci mie­li kon­ta w ban­ku i znacz­nie więcej wol­ności. Po­nie­waż uczęszczała do państwo­wej szkoły w Man­che­ste­rze, szkoła z in­ter­na­tem wy­da­wała się jej czymś ro­man­tycz­nym, czymś jak­by wziętym z po­wieści, pełnej uczt o północy i meczów ho­ke­ja. A te­raz sie­działa tu­taj i była nie­co mądrzej­sza. Czuła, jak to jest być poza do­mem, w całko­wi­tej sa­mot­ności. Nig­dy wcześniej nie zda­wała so­bie spra­wy, jak bez­piecz­ne było życie pośród ro­dzi­ny.

Te­raz, patrząc na kon­ser­wa­to­rium, po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić, że nig­dy nie uzna tego miej­sca za przy­ja­zne. Gmach wzno­sił się na szczy­cie wzgórza, spo­ry kawałek od bu­dynków miesz­kal­nych. Nie­bo było ciem­ne od chmur, rzu­cających na nie­go cie­nie. Prawdę mówiąc, z tymi dwie­ma wieżami od północy i wiel­ki­mi pa­no­ra­micz­ny­mi okna­mi przy­po­mi­nał bar­dziej oka­załe do­mo­stwo niż za­mek. Nad głównym ho­lem wzno­siła się sre­brzy­sto­zie­lo­na kopuła, po­mniej­szo­na ko­pia tej, która wieńczy ka­tedrę św. Pawła. Jak się do­wie­działa pod­czas roz­mo­wy kwa­li­fi­ka­cyj­nej, jej dokładna re­pli­ka. Do główne­go wejścia pro­wa­dziły scho­dy. Ich ka­mie­nie były sza­re i wie­ko­we, przy­wo­dziły na myśl go­tyc­kie kościoły, które tak po­do­bały się Em­mie w Paryżu, kie­dy po­je­chała tam z mamą w na­grodę za do­sko­nałe oce­ny w szko­le. Te­raz wy­da­wało się, że od tam­tych wa­ka­cji minęły wie­ki. Emma czuła się tak, jak­by przeszła przez jakiś por­tal do in­ne­go świa­ta. W książkach, które tak się roz­po­czy­nały, w tym in­nym świe­cie za­wsze czaiło się zło. Ma­gicz­ny nóż, nik­czem­na królowa ze swo­im ra­chatłukum – w wy­obraźni Emmy błąkały się ta­kie rze­czy. Ale ona nie wie­rzyła w te non­sen­sy. Wolała be­le­try­stykę dla do­rosłych. Nie za­mie­rzała po­zwo­lić na to, żeby tam­te hi­sto­ryj­ki prze­ra­ziły ją te­raz.

Pomyślała o tym, żeby wyjąć ze­ga­rek i spraw­dzić, która go­dzi­na, ale wciąż nie po­tra­fiła na­wet drgnąć. Wie­działa, że musi się wy­rwać z tego odrętwie­nia, lecz nie wie­działa jak. I wte­dy roz­legło się pu­ka­nie do drzwi. Ten dźwięk jak­by zdjął z niej urok, bo Emma stwier­dziła na­gle, że może się po­ru­szać. Wstała.

Otwo­rzyła drzwi. Do po­ko­ju zaj­rzała wy­so­ka i smukła dziew­czy­na. Miała nie­omal kru­czo­czar­ne włosy, a jej oczy były in­ten­syw­nie nie­bie­skie. Tak nie­bie­skie, że wy­da­wały się płonąć ul­tra­fio­le­tem. Roz­ta­czała aurę niepo­ko­ju. Emma pomyślała, że nie po­win­na dać się prze­stra­szyć. To nie leżało w jej sty­lu.

– Cześć – po­wie­działa dziew­czy­na, wyciągając rękę. Miała cha­rak­te­ry­stycz­ny ak­cent, który Em­mie ko­ja­rzył się z łaj­da­ka­mi z filmów o Ja­me­sie Bon­dzie.

Przez mo­ment Emma pa­trzyła na dłoń, jak gdy­by nie wie­działa, co ona ozna­cza, ale za­pa­no­wała nad sobą i uścisnęła ją.

– Cześć – po­wie­działa. – Je­stem Emma Rus­sel.

– Tak. – Oczy dziew­czy­ny skrzyły się szel­mow­sko. Emma była w sta­nie so­bie wy­obra­zić, że wygłupia się z nią w kla­sie albo roz­ra­bia na uli­cy, pu­kając do drzwi i ucie­kając, tak jak kie­dyś ze swoją ku­zynką. – Wiem, kim je­steś. Wi­działam, jak grasz w Bir­ming­ham.

– Och. – Emma wciąż nie mogła się przy­zwy­czaić do ta­kich re­ak­cji. – Jak się na­zy­wasz? – za­py­tała. To py­ta­nie spra­wiło, że po­czuła się na­gle bar­dzo młoda, jak dzie­ciak z pod­stawówki.

– Mogę wejść? – Dziew­czy­na nie cze­kała na od­po­wiedź, tyl­ko minęła Emmę, weszła do po­ko­ju i usiadła na łóżku. – O! – po­wie­działa, od­wra­cając się z sze­ro­kim uśmie­chem. Z jej twa­rzy zda­wał się bić blask. – Nie roz­pa­ko­wałaś się jesz­cze.

– Nie – zaśmiała się Emma. Obec­ność no­wej zna­jo­mej wydała się tak pociągająca, że chciała wy­znać jej wszyst­ko, czując, że tam­ta to zro­zu­mie. – Sie­działam, użalałam się nad sobą i pa­trzyłam na bu­dy­nek kon­ser­wa­to­rium.

Dziew­czy­na uśmiechnęła się do niej.

– Mu­siałam się wy­rwać. – Wyciągnęła się na łóżku i spoj­rzała na su­fit, wodząc wzro­kiem po kar­ni­szu i pla­mach. – Moja sio­stra do­pro­wa­dzała mnie do obłędu.

– Wiem, co masz na myśli. W moim domu było tak samo. Wiesz, tyl­ko ja i moja mama, ale ona cza­sem trochę prze­sa­dza. Jest na­do­pie­kuńcza. Ro­zu­miesz? – Emma słyszała swój głos, te twar­de, no­so­we głoski z Północy. Po raz pierw­szy w życiu uświa­do­miła so­bie, jak muszą od­bie­rać ją inni, i nie była tym za­chwy­co­na.

Dziew­czy­na na łóżku wy­da­wała się zmie­sza­na, jak gdy­by nie miała pojęcia o co cho­dzi Em­mie. Od drzwi do­biegł jakiś dźwięk. Emma spoj­rzała w tamtą stronę. Nie zda­wała so­bie spra­wy, że zo­sta­wiła je otwar­te. Przez mo­ment wy­da­wało jej się, że ma przy­wi­dze­nia. W drzwiach stała dru­ga dziew­czy­na, zupełnie iden­tycz­na jak ta, która leżała na łóżku. Emma pa­trzyła to na jedną, to na drugą. Próbowała zo­ba­czyć je obie, aż zakręciło się jej w głowie.

– Szu­kałam cię, So­phie – po­wie­działa dziew­czy­na w drzwiach.

– Po­zna­wałam Emmę. Wiesz, to cu­dow­ne dziec­ko. Wi­działyśmy, jak gra w Bir­ming­ham.

Emma skrzy­wiła się, słysząc sfor­mułowa­nie „cu­dow­ne dziec­ko”. Za­wsze go nie­na­wi­dziła. Czuła, że lu­dzie w jej wie­ku używają go częściej prze­ciw­ko niej, niż aby ją po­chwa­lić.

– Tak, pamiętam – przy­taknęła dziew­czy­na spod drzwi. Jej głos był bez­na­miętny, po­zba­wio­ny en­tu­zja­zmu. Emma czuła wyraźnie, że tkwi w sa­mym środ­ku sprzecz­ki pomiędzy bliźniacz­ka­mi. To było nie­przy­jem­ne.

– To moja sio­stra, Ma­til­de – po­wie­działa So­phie, wska­zując ge­stem drzwi. Sie­działa na łóżku, obej­mując rękoma ko­la­na. Wyglądało na to, że czu­je się jak u sie­bie, jak­by była tu go­spo­dy­nią. Emma nig­dy by się nie odważyła na coś ta­kie­go w cu­dzym po­ko­ju. Żałowała, że nie przy­po­mi­na nie­co bar­dziej tej dziw­nej, pew­nej sie­bie isto­ty.

– Wejdź – Emma za­pro­siła Ma­til­de. Nie była pew­na, czy na­prawdę pra­gnie to­wa­rzy­stwa. Na­wet gdy­by to miało być to­wa­rzy­stwo tych dwu by­strych i pięknych dziew­czyn. Może właśnie nie ta­kich. Wytrąciły ją z równo­wa­gi. Lecz po­tem Ma­til­de się uśmiechnęła i w jej uśmie­chu było praw­dzi­we ciepło. Po­deszła do łóżka i usiadła obok sio­stry, ale na sa­mym skra­ju. Kie­dy uśmiechnęła się po­now­nie, Emma uświa­do­miła so­bie, iż Ma­til­de ocze­ku­je ja­kie­goś po­twier­dze­nia, że w ta­kim sposo­bie sie­dze­nia na łóżku nie ma nic złego.

To było oso­bli­we. Emma wie­le czy­tała na te­mat bliźniąt i oglądała fil­my do­ku­men­tal­ne. Wie­działa, że po­mi­mo iden­tycz­ne­go DNA mają od­mien­ne ce­chy cha­rak­te­ru, ale mimo wszyst­ko, oglądając to na własne oczy, czuła się dziw­nie. Pod­czas gdy wygląd sióstr był oszałamiająco iden­tycz­ny, na­tych­miast wy­czuła różnicę ich oso­bo­wości. Różnicę równie wyraźną, jak ten od­mien­ny sposób sie­dze­nia na łóżku. Choć ak­cent zdra­dzał, że bliźniacz­ki wy­wodzą się z całkiem in­ne­go śro­do­wi­ska niż ona, czuła, że Ma­til­de jest w jakiś sposób do niej po­dob­na. Gdy­by nie So­phie, praw­do­po­dob­nie obie nadal sie­działyby na swo­ich łóżkach, wpa­trując się w cam­pus. Emma zno­wu spoj­rzała w oczy Ma­til­de. Wy­mie­niły uśmiech pełen zro­zu­mie­nia.

– Nudzę się – po­wie­działa So­phie, wyciągając się na łóżku jak kot­ka. – Chodźmy gdzieś. Na obiad, czy coś w tym ro­dza­ju.

– Muszę uważać z moją do­tacją – stwier­dziła bez ogródek Emma. Była tak za­pro­gra­mo­wa­na na tego typu myśle­nie, że te słowa wy­le­ciały z jej ust, za­nim zdążyła je po­wstrzy­mać, za­nim zdążyła pomyśleć, jak mogą za­brzmieć w uszach ta­kich dziew­czyn.

– Do­ta­cja? – powtórzyła So­phie. Wy­po­wie­działa to słowo tak, że wy­da­wało się śmiesz­ne. – Myślałam, że lu­dzie do­sta­wa­li ta­kie rze­czy w la­tach osiem­dzie­siątych. – Par­sknęła śmie­chem i Emma wzdrygnęła się, prze­czu­wając, co będzie da­lej. – Ach, masz sty­pen­dium! No ja­sne, przy ta­kim zabójczym ta­len­cie! Za­po­mniałam! – Wy­da­wała się bar­dzo dum­na z fak­tu, że na to wpadła.

– My możemy zapłacić – po­wie­działa Ma­til­de ci­cho i poważnie. Sku­bała zębami pa­zno­kieć, jak­by miała za­miar od­gryźć jego kawałek. Zmarsz­czyła brwi i cofnęła rękę. – Prawdę mówiąc, na­le­gam.

– No, nie wiem – bąknęła Emma. Roz­pacz­li­wie prag­nęła wyjść z tymi dziew­czy­na­mi i po­znać je, ale wzbra­niała się z po­wo­du stra­chu i po­czu­cia dumy. Już od sa­me­go sie­dze­nia z nimi kręciło jej się w głowie. Pomyślała, że to przy­po­mi­na trochę za­ko­cha­nie. Czuła się za­grożona.

– Nie bądź głupia – po­wie­działa So­phie. – Oczy­wiście, że my płaci­my.

Wstała i to samo zro­biła Ma­til­de, a Emma stwier­dziła, że sięga po to­rebkę. Wyszły obie z po­ko­ju za So­phie, a Emma za­mknęła drzwi.

Odwróciła się do bliźnia­czek, które te­raz wydały jej się obce. Stała na dziw­nym uni­wer­sy­tec­kim ko­ry­ta­rzu, w mieście, o którym nic nie wie­działa. Była prze­rażona, ale czuła też, że za Ma­til­de poszłaby wszędzie. A gdy spoj­rzała na So­phie, wie­działa, że ta dziew­czy­na przy­wykła do ro­bie­nia wszyst­kie­go po swo­je­mu.

Do cen­trum po­je­chały taksówką. So­phie wyjaśniła kie­row­cy, dokąd ma je­chać. Pew­ność sie­bie, z jaką to zro­biła, zdu­miała Emmę. Po­le­ce­nie było bar­dzo kon­kret­ne: bi­stro przy Hen­riet­ta Ave­nue. Naj­wy­raźniej bliźniacz­ki znały już mia­sto.

Bi­stro należało do tych miejsc, które Emma mijała w co bar­dziej ele­ganc­kich dziel­ni­cach Man­che­ste­ru i Sal­ford, za­wsze mając ochotę tam wejść. Ale ich nie było stać na ja­da­nie na mieście. Chy­ba że w święta. Wzdłuż całego fron­tu ciągnęły się podwójne prze­szklo­ne drzwi wy­chodzące na chod­nik. Na zewnątrz nie było sto­lików, ale siedząc przy oknie, lu­dzie czu­li się pra­wie tak jak na uli­cy. Bliźniacz­ki, naj­wy­raźniej przy­zwy­cza­jo­ne do luk­su­su, wpłynęły gładko do środ­ka, na­to­miast Emma za­wa­hała się przy drzwiach. Mimo że nie miała płacić, była wy­stra­szo­na. Czuła się, jak­by wejście do tego lo­ka­lu miało jakoś zmie­nić jej świat. Jak­by to był ro­dzaj próby.

So­phie na­wet tego nie za­uważyła, rozglądając się za sto­li­kiem, ale Ma­til­de odwróciła się. Emma wie­działa, że to Ma­til­de, bo miała na so­bie czer­woną bluzkę, ale pomyślała, że i tak mogłaby się zo­rien­to­wać, cho­ciażby po tym, że na nią za­cze­kała. Ma­til­de cofnęła się i wyciągnęła rękę.

– Chodź – po­wie­działa. – Papa zna właści­cie­la. Tu jest na­prawdę nieźle.

To wy­star­czyło, żeby Emma weszła do środ­ka. So­phie wy­brała sto­lik i wszyst­kie trzy usiadły. Emma ro­zej­rzała się. Sala była wy­so­ka, ozdo­bio­na żyran­do­la­mi. Gdy na nie pa­trzyła, mi­go­tały do niej. Nie mogła uwie­rzyć, że wi­dzi żyran­do­le. To było coś jak z po­wieści Jane Au­sten. Odwróciła się do dziew­czyn i stwier­dziła, że obie się jej przyglądają. Po­czuła się skrępo­wa­na, jak obiekt badań albo zwierzę w zoo. Uświa­do­miła so­bie, że dla bliźnia­czek jest czymś równie eg­zo­tycz­nym, jak każda z nich dla niej.

– Do­brze zna­cie to mia­sto – za­uważyła, żeby prze­rwać mil­cze­nie.

So­phie się uśmiechnęła.

– Nasi ro­dzi­ce miesz­kają na wsi, nie­da­le­ko stąd.

Emma do­strzegła w jej ak­cen­cie inną nutkę, coś, cze­go wcześniej nie usłyszała. To było coś eu­ro­pej­skie­go.

– Je­steście z Fran­cji? – za­py­tała. Te słowa wypłynęły z niej bez­wied­nie i na­tych­miast ich pożałowała. Prze­cież So­phie właśnie jej po­wie­działa, że są stąd.

– Nasi ro­dzi­ce są. To zna­czy my się tam uro­dziłyśmy, ale odkąd pamiętam, miesz­ka­my tu­taj. – To była Ma­til­de. Jej łagod­ny głos niósł Em­mie ra­tu­nek.

So­phie wyglądała na po­iry­to­waną, jak­by Ma­til­de ode­zwała się nie w porę. Lecz ten wy­raz twa­rzy znikł równie szyb­ko, jak się po­ja­wił, i Emma za­sta­na­wiała się, czy jed­nak nie był przy­wi­dze­niem. Uświa­do­miła so­bie, że jesz­cze nie zaj­rzała do menu. Ode­rwała oczy od bliźnia­czek, żeby to w końcu zro­bić. Kie­dy oszołomio­na sie­działa na łóżku, ominął ją posiłek i była bar­dzo głodna. Nie mogła uwie­rzyć, że dała się wytrącić z równo­wa­gi do tego stop­nia. Te­raz, kie­dy sie­działa na plu­szo­wym krześle, w wy­twor­nym bi­stro, obok tych pięknych i oby­tych w świe­cie młodych ko­biet, wy­da­wało się to śmiesz­ne. Spoj­rzała na nie i uśmiechnęła się. Uświa­da­miały jej, jaka oka­zja spo­tkała ją w życiu. Przy­po­mniała so­bie, jak mama opo­wia­dała, że chciała pójść na uni­wer­sy­tet, ale nie miała wspar­cia ro­dziców. Zno­wu po­czuła wdzięczność.

Menu było za­gma­twa­ne. Emma nie zro­zu­miała połowy opisów po­traw. Nie miała pojęcia, co to ta­kie­go car­pac­cio. Po­tra­fiła so­bie przetłuma­czyć, co zna­czy chèvre chaud, ale nie mogła uwie­rzyć, że na­prawdę cho­dzi o gorącą kozę. Była zbyt zakłopo­ta­na, żeby za­py­tać, więc ostrożnie wy­brała mi­seczkę ma­ka­ro­nu. So­phie gry­ma­siła przez chwilę nad listą win i w końcu, kie­dy już skry­ty­ko­wała wszyst­kie wy­mie­nio­ne w kar­cie rocz­ni­ki, wy­brała „znośne” Bor­de­aux. Emma potrąciła świecę. Złapała ją zde­ner­wo­wa­na, w samą porę, by nie pod­pa­lić ob­ru­sa, ale przy tym boleśnie oprys­kała so­bie ręce roz­to­pio­nym wo­skiem. Sta­rała się nie oka­zy­wać, jak cier­pi. Była prze­ko­na­na, że gdy­by zo­stała z So­phie sam na sam, cho­ciażby przez chwilę, pożałowałaby tego. Nie umiała so­bie wy­obra­zić, że z jej stro­ny mogłoby ją spo­tkać co­kol­wiek, prócz po­gar­dy dla nie­wy­ro­bio­nej isto­ty, wy­cho­wa­nej ze skrom­nej pen­sji przez matkę.

– Kto będzie two­im na­uczy­cie­lem for­te­pia­nu, Emmo? – za­py­tała Ma­til­de. Na­wet głos miała nie­co mniej szorst­ki niż So­phie. Był me­lo­dyj­ny i życz­li­wy.

– Pro­fe­sor Wood – od­parła Emma.

Usłyszaw­szy to na­zwi­sko, Ma­til­de się skrzy­wiła. So­phie była nie­obec­na. Ma­chała do kel­nerów i do­py­ty­wała się o wino, które zamówiła za­le­d­wie kil­ka mi­nut wcześ­niej. Po­tem coś się zmie­niło i zno­wu spoj­rzała pro­sto na Emmę.

– To przy­ja­ciel papy. – Słowo „papa” wymówiła w sta­ro­mod­ny sposób, z ak­cen­tem na drugą sy­labę. – Zna­my go od lat.

– I nie lu­bi­cie go? – Emma usłyszała własny pod­szy­ty pa­niką głos. Prze­ko­nała się do Wo­oda pod­czas roz­mo­wy kwa­li­fi­ka­cyj­nej. Między in­ny­mi z jego po­wo­du wy­brała ten uni­wer­sy­tet. Pro­fe­sor zro­bił na niej wrażenie człowie­ka szcze­re­go i oj­cow­skie­go.

So­phie wydała dziw­ny dźwięk, stłumio­ny śmiech, który za­brzmiał gorz­ko. – Nie­zu­pełnie tak bym to ujęła.

– Cza­sa­mi po­tra­fisz być taką suką, Soph – po­wie­działa Ma­til­de, marszcząc brwi.

At­mos­fe­ra się zwa­rzyła. Emma za­ru­mie­niła się lek­ko. Była zmie­sza­na. Miała wyraźne wrażenie, że So­phie su­ge­ru­je ja­kieś ro­man­tycz­ne powiąza­nia. Z pew­nością nie mogło jej o to cho­dzić. Wood był od Ma­til­de o tyle star­szy. I nie wyglądał na człowie­ka tego typu.

– Opo­wiedz nam, jak na­uczyłaś się grać – po­pro­siła Ma­til­de. – Uwiel­biam ta­kie hi­sto­rie.

Emma uśmiechnęła się z zakłopo­ta­niem. Wy­czu­wała z tonu głosu, że Ma­til­de nie kpi ani nie próbuje za­sta­wić pułapki.

– To było tak daw­no temu, że pra­wie nie pamiętam. Pożyczyłam po pro­stu książkę z bi­blio­te­ki.

– Taki ta­lent – po­wie­działa So­phie. Z jej głosu nie sposób było wy­wnio­sko­wać, czy ma do­bre in­ten­cje.

– Więc jaki jest ten Wood? – za­py­tała z ko­lei Emma, żeby zmie­nić te­mat.

– Naj­lep­szy – od­parła Ma­til­de. – To zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szy na­uczy­ciel for­te­pia­nu, ja­kie­go mogłabyś mieć – dodała szyb­ko, a jej po­licz­ki się zaróżowiły.

Na­deszła kel­ner­ka z Bor­de­aux. Była zde­ner­wo­wa­na, gdy po­ka­zy­wała So­phie ety­kietę, ale ta apro­bująco kiwnęła głową i kazała nalać. Emma zakręciła kie­lisz­kiem, tak jak wi­działa w te­le­wi­zji. Pociągnęła łyczek. Wino wydało się jej gorz­kie. Może trze­ba je było po­lu­bić.

– Pew­nie musi ode­tchnąć – po­wie­działa So­phie.

Emma nie miała pojęcia, co to zna­czy, ale domyśliła się, że cho­dzi o wy­mie­sza­nie z po­wie­trzem. Ostrożnie po­sta­wiła kie­li­szek na sto­le i spoj­rzała na bliźniacz­ki, próbując je jakoś rozróżnić. Kie­dy tak na nie pa­trzyła, nie wy­da­wały się iden­tycz­ne jak zwier­cia­dla­ne od­bi­cia. Lu­strza­ne bliźniacz­ki. Kie­dyś już o tym czy­tała. Jed­nak różnice były mi­ni­mal­ne, bo ich twa­rze wy­da­wały się ta­kie sy­me­trycz­ne. Wyglądały na szczęśliwe, do­sko­nałe dziew­czy­ny, ale Emma wy­obra­ziła so­bie, że muszą skry­wać jakiś mrocz­ny se­kret.

A po­tem uśmiechnęła się do sie­bie w du­chu. Prze­czy­tała zbyt wie­le po­wieści Da­ph­ne du Mau­rier. Praw­dzi­we życie tak nie wygląda.Roz­dział 2

Obu­dziw­szy się, Emma po­czuła su­chość w ustach i pul­so­wa­nie w głowie. Prze­sunęła języ­kiem po zębach i stwier­dziła, że są lep­kie. Nie mogła so­bie przy­po­mnieć, czy umyła je przed pójściem do łóżka. Z całą pew­nością za­po­mniała o wyjęciu szkieł kon­tak­to­wych, bo kie­dy mru­gała, wszyst­ko było trochę za­mglo­ne. Po­przed­nie­go wie­czo­ru zno­wu spe­dzała czas w mieście z bliźniacz­ka­mi. Sta­wało się to po­wo­li zwy­cza­jem.

Kil­ka ostat­nich go­dzin tej wy­pra­wy mogła uznać w naj­lep­szym ra­zie za mgli­ste. Pamiętała, że je­chała taksówką i miała mdłości. Nie rzu­ciła pa­wia, albo tak jej się przy­najm­niej wy­da­wało. Gdy usiadła na łóżku, z tru­dem trzy­mała w pio­nie głowę. Bała się, że zwy­mio­tu­je, więc wzięła kil­ka głębo­kich od­dechów. Po kil­ku chwi­lach nud­ności ustąpiły. Spoj­rzała na ra­dio z ze­ga­rem. Wyświe­tlacz po­ka­zy­wał jakąś przy­pad­kową go­dzinę i migał, dając znać, że nie zo­stał jesz­cze usta­wio­ny. Pamiętała, że wal­czyła z nim przed pójściem spać. Usiłowała doj­rzeć wyświe­tla­ne cy­fry, ale nie mogła, więc się pod­dała i padła na łóżko, za­ci­skając zęby, bo cały pokój wi­ro­wał. Ze­ga­rek leżał na to­a­let­ce. Emma sięgnęła po nie­go. Była za pięć szósta. Obu­dziła się wcześnie, po­mi­mo za­rwa­nej nocy. Miała przed sobą pierw­szy dzień wykładów. Z ka­cem i w oku­la­rach. Wes­tchnęła i po­tarła so­bie skro­nie.

Usiłując wstać, oparła się na łóżku. Pokój był maleńki i od prysz­ni­ca dzie­liło ją tyl­ko kil­ka kroków. To była jed­na z rze­czy, które ze­psuły jej nastrój, kie­dy zja­wiła się tu po raz pierw­szy. Nie po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić, że będzie miesz­kać w tym miej­scu przez cały rok. Kie­dy składała po­da­nie o przy­dział kwa­te­ry, brzmiało to tak cu­dow­nie: jed­no­oso­bo­wy pokój z łazienką i kąci­kiem do na­uki. W opi­sie nie wspo­mnia­no, że aby ko­rzy­stać z biur­ka, trze­ba było sie­dzieć na łóżku, a łazien­ka była w za­sa­dzie szafą z za­mon­to­waną w środ­ku to­a­letą i prysz­ni­cem. Emma weszła do tej cia­snej prze­strze­ni, ale nie za­mknęła drzwi. Per­spek­ty­wa za­mknięcia w tym miej­scu przy­pra­wiała ją o atak klau­stro­fo­bii. Zaciągnęła ko­tarę prysz­ni­ca i odkręciła wodę, która spa­dała na jej głowę i spływała po cie­le, przy­nosząc swo­im ciepłem trochę ulgi.

Kie­dy już się wy­tarła i ubrała, umyw­szy wcześniej zęby i wyjąwszy so­czew­ki kon­tak­to­we, spoj­rzała na swoją twarz w lu­strze. Jej skóra była su­cha i zie­mi­sta. Oku­la­ry, które miała ze sobą, sta­no­wiły awa­ryjną parę i nie było jej w nich ład­nie. Przez chwilę za­sta­na­wiała się, czy nie założyć po­now­nie so­cze­wek, ale za bar­dzo bolały ją oczy. Skąd wziął się ten cha­os? To wca­le nie był jej styl. To wszyst­ko wpro­wa­dziły do jej życia bliźniacz­ki, ze swo­imi kosz­tow­ny­mi gu­sta­mi, kar­ta­mi kre­dy­to­wy­mi i całym tym szam­pa­nem. Emma po­tra­fiła to jakość znieść. W ciągu dni prze­zna­czo­nych na ad­ap­tację na uczel­ni zda­rzały się gor­sze rze­czy niż szam­pan i cha­os. A bliźniacz­ki były tego war­te. Zwłasz­cza Ma­til­de.

Rzecz nie w tym, że Emma nie lubiła So­phie, nie­wie­le było osób, które lubiła bar­dziej. Tyle tyl­ko, że z Ma­til­de było in­a­czej. Cich­sza z sióstr częściej zo­sta­wała z tyłu, żeby iść obok Emmy. Za­wsze pierw­sza sięgała po sztućce, żeby wska­zać jej od­po­wied­ni wi­de­lec albo nóż. Wyjaśniała to, cze­go Emma nie ro­zu­miała. Z So­phie po pro­stu się przy­jaźniła, ale to z Ma­til­de łączyło ją coś głębsze­go. Jak gdy­by to Emma była drugą bliźniaczką, a nie So­phie. Emma za­sta­na­wiała się, co by pomyślała So­phie, gdy­by wie­działa, że chodzą jej po głowie ta­kie myśli.

Sala wykłado­wa była już w połowie pełna, kie­dy Emma tam do­tarła. Ro­zej­rzała się, szu­kając bliźnia­czek. Sie­działy z chłopa­kiem, którego dotąd nie po­znała. A w każdym ra­zie, jeśli po­znała, to go nie za­pa­miętała, co z pew­nością było możliwe, zważyw­szy na ilość al­ko­ho­lu wy­pi­te­go w ciągu mi­nio­ne­go ty­go­dnia. Ale ta­kie pi­cie było nor­mal­ne w tym wstępnym, ad­ap­ta­cyj­nym okre­sie. Wszy­scy to ro­bi­li. Emma mówiła so­bie, że przy­sto­pu­je później, gdy roz­poczną się wykłady.

Czy­li dzi­siaj. Przy­ci­skając do pier­si no­tat­nik, próbowała się do­stać do przy­ja­ciółek. Stanęła na końcu rzędu i za­sta­na­wiała się, jak zwrócić ich uwagę. Uniosła rękę i po­ma­chała, ale żadna z dziew­czyn tego nie za­uważyła. Stała i pa­trzyła na nie, lecz jej nie do­strze­gały. Były pochłonięte roz­mową z chłopa­kiem. Emma za­uważyła, że to przy­stoj­ny nie­bie­sko­oki blon­dyn, roz­ta­czający wokół sie­bie aurę człowie­ka uprzy­wi­le­jo­wa­ne­go. Coś, co na­uczyła się już roz­po­zna­wać. Do­strzegła też od razu, że jest bliźniacz­ka­mi ocza­ro­wa­ny. Nie. Spoj­rzała raz jesz­cze. Po­do­bała mu się Ma­til­de. So­phie ge­sty­ku­lo­wała i mio­tała się przy każdym wy­po­wia­da­nym słowie. Emma roz­po­znała jej sios­trę po powściągli­wości. Zwier­cia­dla­nym prze­ci­wieństwie So­phie. Chłopak nie spusz­czał z Ma­til­de oczu. A ona unios­ła wzrok, za­uważyła Emmę i jak­by się roz­pro­mie­niła.

– Prze­pra­szam – po­wie­działa Emma do dziew­czy­ny siedzącej na końcu rzędu, która niechętnie wstała i prze­sunęła swo­je tor­by. Było to iry­tujące, ale Emma pa­trzyła na So­phie, która stro­fo­wała Ma­til­de spoj­rze­niem. Po­tem jej wzrok złagod­niał i obie bliźniacz­ki uśmiechnęły się pro­mien­nie. So­phie sie­działa bliżej. Wstała i pocałowała Emmę, naj­pierw w je­den po­li­czek, później w dru­gi, pre­zen­tując nie­na­gan­ne ma­nie­ry i oby­cie.

– To jest Hen­ry – Ma­til­de przed­sta­wiła chłopa­ka.

Hen­ry uśmiechnął się. Wy­da­wał, się trochę nieśmiały.

– Cześć – po­wie­dział. Wyglądał jak­by nie bar­dzo wie­dział, co zro­bić z rękami. Sia­dając obok, Emma po­czuła, że prze­cho­dzi ją dreszcz. Ale chłopak należał już do Ma­til­de, była o tym prze­ko­na­na i nie za­mie­rzała robić z sie­bie idiot­ki.

– Hen­ry miesz­ka w two­im ko­ry­ta­rzu – wyjaśniła jej So­phie. – O kil­ka po­koi od cie­bie. Czy to nie za­baw­ne, że się nie po­zna­liśmy? Aż do dzi­siej­sze­go ran­ka.

– Tak – przy­znała Emma. – Za­baw­ne.

Po­czuła się jak echo albo cień. W obec­ności bliźnia­czek często tak się czuła.

So­pran wzniósł się pod samo skle­pie­nie sali re­ci­ta­lo­wej. Emma była tak po­ru­szo­na jego pięknem, że prze­stała grać. To Ma­til­de śpie­wała Ave Ma­ria Schu­ber­ta. Choć była to tyl­ko próba, urok głosu młodej ko­bie­ty przy­ciąg­nął do sali kil­ka osób, które nie były związane z tym przed­sięwzięciem.

Ma­til­de prze­rwała śpiew. Zapłonęła in­ten­syw­nym ru­mieńcem, od­wra­cając się od lu­dzi, którzy na nią pa­trzy­li. Spoj­rzała w oczy Emmy i uśmiechnęły się do sie­bie. Emmę cie­szyła ta bli­skość. Dzięki próbom spędzały ze sobą mnóstwo cza­su. So­phie nie śpie­wała w chórze, a kie­dy Emma za­py­tała ją dla­cze­go, wy­kpiła ją, mówiąc, że to za­ba­wy dla dzie­ci. Emma wciąż nie mogła się przy­zwy­czaić do tego, że bliźniacz­ki są tak od­mien­ne, choć prze­cież były do sie­bie ta­kie po­dob­ne.

– Od początku. – To była Jo­an­na, stu­dent­ka trze­cie­go roku, która or­ga­ni­zo­wała ten kon­cert. Wy­da­wała się lek­ko po­iry­to­wa­na fak­tem, że wszy­scy za­mie­rają, słysząc głos Ma­til­de, ale zda­niem Emmy po­win­na się z tego cie­szyć. Ona sama mogłaby jej słuchać przez cały dzień.

Jo­an­na podała rytm i Emma zno­wu zaczęła grać. Jed­nym okiem pa­trzyła w nuty, a dru­gim na przy­ja­ciółkę. Ma­til­de miała na so­bie nie­zo­bo­wiązujący strój – dżinsy i T-shirt – ale dzięki nie­mu wyglądała jesz­cze piękniej. Kie­dy miała się włączyć ze śpie­wem, Emma po­czuła, że wszy­scy wstrzy­ma­li od­dech. Ma­til­de roz­poczęła, wy­do­by­wając z sie­bie mu­zykę. Dźwięki Ave Ma­ria przepłynęły przez salę jak duch. Emma po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić, że taki głos na­wie­dza ją i prześla­du­je.

Po próbie z Ma­til­de Emma po­czuła na­tchnie­nie do gra­nia własnych utworów. Całe to życie to­wa­rzy­skie spra­wiło, że za­nie­dbała ostat­nio ćwi­cze­nia, przez co czuła się, jak­by bra­ko­wało jej cze­goś niezbędne­go do życia – je­dze­nia, pi­cia, a może na­wet od­dy­cha­nia.

Za­siadłszy przy for­te­pia­nie, po­czuła jed­nak w so­bie pustkę. Ude­rzała w akor­dy, po­tem w przy­pad­ko­we gru­py kla­wi­szy i miała wrażenie, że te dru­gie są bar­dziej prze­ko­nujące. Obec­ność Hen­ry’ego na sali w jakiś sposób ją nie­po­koiła. Nie bar­dzo wie­działa dla­cze­go. Spoglądała to tu, to tam, i waliła w kla­wia­turę. Było to bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nujące, tym bar­dziej, że tak źle brzmiało. Czuła się, jak­by tłukła szkło, jak­by nisz­czyła coś piękne­go.

Coś musnęło jej twarz. Coś w ro­dza­ju szep­tu.

– Cześć – roz­legł się głos w jej uchu.

Odwróciła się gwałtow­nie i po­czuła, że tra­ci od­dech. Miała przed sobą jedną z bliźnia­czek, ich nosy pra­wie się do­ty­kały. Pa­trzyła na dziew­czynę, próbując roz­po­znać, czy to So­phie, czy Ma­til­de. To było znacz­nie trud­niej­sze, kie­dy miała przed sobą tyl­ko jedną z nich. Po­tem uświa­do­miła so­bie, że bez względu na to, która to, mu­siała tu być przez jakiś czas. Mu­siała słyszeć te bzdu­ry, które wy­gry­wało cu­dow­ne dziec­ko. Emma po­czuła, że palą ją po­licz­ki.

– Bar­dzo in­te­re­sująca mu­zy­ka. – Ton głosu był twar­dy. By­najm­niej nie przy­ja­zny. Ma­til­de nig­dy by się tak do niej nie ode­zwała, co uzmysłowiło Em­mie, że roz­ma­wia z So­phie.

– Od­re­ago­wuję tyl­ko stres – po­wie­działa, ale i tak mu­siała się odwrócić od gniew­ne­go spoj­rze­nia So­phie. Spuściła wzrok na kla­wia­turę.

– Widzę. – Głos był ten sam. Niełatwy do zin­ter­pre­to­wa­nia, ale z pew­nością nieżycz­li­wy.

Emma nie od­po­wie­działa. Nie miała od­wa­gi. Bała się, że zro­bi z sie­bie jesz­cze większą idiotkę. Za­mknęła kla­wia­turę i odwróciła się.

– Współcze­sny jazz, co? – usiłowała zażar­to­wać, ale jej głos był słaby, wy­mu­szo­ny i próba się nie po­wiodła.

So­phie nie próbowała na­wet uda­wać, że ją to bawi. Emma miała wrażenie, że spoj­rze­nie tam­tej prze­pa­li jej kark, choć była odwrócona i nie miała pojęcia, czy So­phie na nią pa­trzy. Zno­wu po­czuła na szyi jej od­dech. Palący jak pieprz. To ciepło przy­pra­wiło ją o dreszcz.

– Po­win­naś wie­dzieć – syknęła So­phie. – Między mną a moją siostrą nie ma ni­cze­go. – W jej głosie nie było żad­nej dwu­znacz­ności. Tyl­ko groźba. – Ni­cze­go – powtórzyła, jak­by chciała po­sta­wić kropkę.

Emma chciała się odwrócić i spoj­rzeć So­phie w twarz, chciała za­kwe­stio­no­wać jej słowa, ale nie mogła się po­ru­szyć. Uświa­do­miła so­bie, że pra­wie nie zna tej dziew­czy­ny. Ale prze­cież nie próbowała wejść pomiędzy bliźniacz­ki. Były jej przy­ja­ciółkami.

– Wi­działam was tam­te­go dnia, kie­dy wyszłyście ra­zem. Myślałyście, że śpię, ale nie spałam.

Po­wie­trze prze­szył trzask za­my­ka­nych drzwi i Emma zno­wu mogła od­dy­chać. So­phie odeszła.

Emma myślała o jej słowach. Nie miała pojęcia, że za­no­si się na coś ta­kie­go. Za­zwy­czaj do­brze od­czy­ty­wała in­ten­cje lu­dzi, więc świa­do­mość, że tym ra­zem się po­my­liła, prze­szyła ją lek­kim chłodem. Byłoby szko­da, gdy­by So­phie stała się za­zdro­sna i prze­wrażli­wio­na. Emma mu­siała przy­znać, że chciałaby częściej wi­dy­wać się tyl­ko z Ma­til­de. Ale na­prawdę lubiła obie bliźniacz­ki. Nie chciała re­zy­gno­wać ze spędza­nia cza­su z którąkol­wiek z nich.

I wte­dy przyszło jej do głowy jed­no słowo, coś, co z pew­nością mu­siało być przy­czyną całej masy kłopotów. Hen­ry. So­phie wca­le nie za­mie­rzała go lubić, w każdym ra­zie nie te­raz, gdy od­kryła, że woli on Ma­til­de.

Później, kie­dy bliźniacz­ki za­brały ją do wi­niar­ni w mieście, Emma nie mogła do­strzec w So­phie na­wet śladu wcześniej­szej złości. Zaczęła się za­sta­na­wiać, czy nie wymyśliła so­bie tej całej po­tycz­ki. Stały przy wy­so­kim sto­li­ku, gawędząc i pijąc szam­pa­na, który prze­stał już być dla Emmy nowością, i nie była na­wet pew­na, czy w ogóle go lubi. Wy­da­wał się jej kwaśny, a bąbel­ki piekły ją w język.

So­phie była jak zwy­kle ożywio­na. Opo­wia­dała ze swadą o jed­nej z wykładow­czyń. Cho­dziło o uko­chaną pro­fe­sor Mar­gie, pro­mo­torkę Emmy. Wyróżniała się tym, że stu­den­ci zwra­ca­li się do niej po imie­niu. Lu­dzie z in­nych wy­działów podśmie­wa­li się z dość ar­cha­icz­ne­go zwy­cza­ju trzy­ma­nia się na­zwisk pa­nującego wśród stu­dentów mu­zy­ki, ale w kon­ser­wa­to­rium tak po pro­stu było.

– Nikt na­prawdę nie może być aż tak miły – roz­poczęła So­phie. Po­tem zaczęła snuć wokół Mar­gie opo­wieść, za­mie­niając ją w wiedźmę, która pożera dzie­ci. Ciągnęła, wywołując wśród ota­czających ją dziew­czyn ka­ska­dy śmie­chu. Od tego re­cho­ta­nia Emmę bolały po­licz­ki. W końcu po­czuła w brzu­chu skurcz i mu­siała wziąć kil­ka głębo­kich od­dechów, żeby się uspo­koić.

Po chwi­li mo­no­log So­phie prze­stał jej się wy­da­wać śmiesz­ny. Po­mi­mo żar­to­bli­we­go tonu, było w nim coś ja­do­wi­te­go. Emma po­czuła pe­wien dy­stans, jak gdy­by ob­ser­wo­wała tę scenę gdzieś z góry. Za­sta­na­wiała się, czy ten wcześniej­szy in­cy­dent ma na to jakiś wpływ. Ma­til­de do­strzegła jej nie­pokój i po­deszła bliżej.

– Wszyst­ko gra? – za­py­tała. Emma do­strzegła, że So­phie rzu­ciła w ich stronę spoj­rze­nie. Kiwnęła po­ta­kująco, ale po­tem po­biegła do to­a­le­ty.

Spoj­rzała na swo­je od­bi­cie i spry­skała so­bie wodą twarz. Była trochę pi­ja­na. W lu­strze po­ja­wiła się inna dziew­czy­na z ich roku, Han­nah, która właśnie stanęła w drzwiach. Uśmiechnęła się do Emmy.

– Cześć – po­wie­działa.

Emma odwróciła się do niej. Znała ją z chóru, ale nig­dy dotąd nie roz­ma­wiały. Próbowała od­po­wie­dzieć uśmie­chem.

– Hej – po­wi­tała ją.

Han­nah weszła do jed­nej z ka­bin. Emma próbowała wyjść z to­a­le­ty, ale ogarnęło ją coś w ro­dza­ju tej pa­ni­ki, którą po­czuła pierw­sze­go wie­czo­ru na uni­wer­sy­te­cie. Gdy­by nie bliźniacz­ki, mogłaby popaść w nią zno­wu.

Za­szu­miała spusz­cza­na woda i Han­nah po­deszła do sąsied­niej umy­wal­ki. Myjąc ręce, zno­wu uśmiechnęła się w lu­strze do Emmy. Po­pra­wiła włosy. Miała w so­bie trochę tej ty­po­wej dla wyższych klas pew­ności sie­bie, którą Emma po­dzi­wiała u sióstr. Nie błysz­czała tak jak one, ale i tak dało się to do­strzec.

Han­nah spraw­dziła, czy ma szminkę i kredkę do oczu, ale nie po­pra­wiła ma­ki­jażu. Spoj­rzała na Emmę.

– Znałaś bliźniacz­ki, za­nim tu przy­je­chałaś? – za­py­tała.

– Nie – od­parła za­sko­czo­na Emma, unosząc oczy znad umy­wal­ki. – Po­znałam je pierw­sze­go dnia.

Wyglądało na to, że Han­nah nie ocze­ki­wała ta­kiej od­po­wie­dzi.

– To dziw­ne – po­wie­działa.

– Co masz na myśli?

Han­nah pa­trzyła na nią przez chwilę, jak gdy­by się za­sta­na­wiała, czy ma wy­ja­wić ten se­kret, czy nie. Emma pomyślała, że ni­cze­go się nie do­wie.

– Tyl­ko to, że cho­dziłam z nimi do szkoły – wyjaśniła wresz­cie Han­nah. – Za­zwy­czaj nie do­pusz­czają tak lu­dzi do sie­bie.

Emma nie miała pojęcia, o co jej cho­dzi.

– Jak­byś była jedną z nich – dodała Han­nah, kręcąc głową. Wy­po­wie­działa te słowa tak, że za­brzmiały ab­sur­dal­nie. Raz jesz­cze od­garnęła włosy i uśmiechnęła się do sie­bie. – Cu­dow­ne dziec­ko. Lu­dzie tak o to­bie mówią. Wie­działaś?

– Słyszałam o tym – przy­znała Emma, wzru­szając ra­mio­na­mi.

– Nie mówią tego z sym­pa­tią.

Nie prze­sta­wała się uśmie­chać, szczerząc swe piękne zęby. Emma prze­czu­wała, że musi wie­le ukry­wać. Nig­dy by nie pomyślała, że ktoś tak czy­sty, wyglądający tak zdro­wo, może być do tego stop­nia złośliwy. Choć już kie­dyś tego doświad­czyła.

– Za­zdrość to strasz­na rzecz – po­wie­działa kąśli­wie, tra­fiając w czuły punkt. Uśmiech zniknął z twa­rzy Han­nah.

– Nikt by się z tobą nie za­da­wał, gdy­by nie bliźniacz­ki – stwier­dziła. Jej głos był bez­na­miętny i nie­przy­jem­ny.

Emma nie od­pa­ro­wała tego cio­su. Odwróciła się i chwiej­nym kro­kiem wróciła do baru. Mu­siała pić zbyt szyb­ko, bo te­raz czuła, jak al­ko­hol ude­rza jej do głowy. Spoj­rzała z od­da­li na grupkę stu­dentów, za­sta­na­wiając się, czy Han­nah miała rację. Po­dej­rze­wała, że za­pew­ne było w tym trochę praw­dy. Być może na sku­tek wy­pi­tych drinków, a może cze­goś in­ne­go, wydało jej się, że So­phie i Ma­til­de od­stają od resz­ty. Były wyższe i oczy­wiście bar­dzo piękne z tą swoją nie­na­ganną cerą i ul­tra­fio­le­to­wy­mi ocza­mi. So­phie nadal za­ba­wiała to­wa­rzy­stwo. Pa­trzy­li na nią pra­wie wszy­scy. Pra­wie wszy­scy. So­phie nie wi­działa, nie do­strzegła jesz­cze, że Ma­til­de jest trochę nie­obec­na. Po­dob­nie jak Hen­ry. Tych dwo­je wpa­try­wało się tyl­ko w sie­bie.

Emma zo­ba­czyła, jak Hen­ry uj­mu­je dłoń Ma­til­de. Wi­działa, jak po­chy­la się ku niej, a ona się nie od­su­wa. Do­strzegła, że ich usta przy­wie­rają do sie­bie.

Ten pocałunek nie trwał długo. Gdy tyl­ko ich war­gi się ze­tknęły, So­phie drgnęła i znie­ru­cho­miała. Umilkła i odwróciła się, patrząc na Hen­ry’ego i Ma­til­de, którzy tego nie za­uważyli. Emma wstrzy­mała od­dech. Wi­działa obie bliźniacz­ki i chłopa­ka pomiędzy nimi. Zo­ba­czyła, jak uśmiech So­phie gaśnie, a jej oczy zwężają się w szpar­ki. Do­strzegła pęknięcie pomiędzy sio­stra­mi, usłyszała trzask, jak­by ude­rzył pio­run. Po­czuła jego za­pach, po­dob­ny do spa­le­ni­zny.Roz­dział 4

Księżyc połyski­wał na ta­fli wody i każda zmarszcz­ka na jej po­wierzch­ni zda­wała się mieć zna­cze­nie. Emma sie­działa na be­to­no­wym brze­gu, wpa­trzo­na w je­zio­ro. Obu­dziła się wcześnie i nie mogła już zasnąć. Dziw­nie było tak sie­dzieć, gdy dokoła cały cam­pus spał. Czuła się tak, jak­by była je­dyną osobą na świe­cie. W ta­kich sa­mot­nych chwi­lach po­tra­fiła wy­obra­zić so­bie sie­bie jako bo­ha­terkę jed­ne­go z tych sce­na­riu­szy scien­ce fic­tion, w których chmu­ra gazu, wi­rus albo jakaś inna ka­ta­stro­fa za­bi­ja wszyst­kich, po­zo­sta­wiając tyl­ko ją, samą jedną. Zadrżała i moc­niej oplotła nogi rękoma.

W od­da­li roz­legł się jakiś dźwięk, jak­by pisk. Coś zwierzęcego. W fil­mo­wym hor­ro­rze byłaby to za­po­wiedź, znak, że nie po­win­na scho­dzić do piw­ni­cy, albo sy­gnał, że ktoś ją ob­ser­wu­je spo­między tych drzew po le­wej stro­nie, gotów wy­sko­czyć i do­ko­nać nie­opi­sa­nych rze­czy. Ale hor­ro­ry to tyl­ko fik­cja. Tu, na uni­wer­sy­te­cie, Emma z ja­kie­goś po­wo­du czuła się za­wsze bez­piecz­na. Była może na­iw­na, ale nie miała wrażenia, że za­grożenie może ją tu­taj od­na­leźć. Tak jak­by to miej­sce było odcięte od re­al­ne­go świa­ta. Jak­by było jego cie­niem, prze­strze­nią, w której, jeżeli umrzesz, do­sta­jesz nowe życie. Jak w grze kom­pu­te­ro­wej. Lecz może to tyl­ko brak snu spra­wiał, że wszyst­ko wy­da­wało się nie całkiem re­al­ne. Może to dawało jej prze­wagę, ubar­wiając wszyst­ko dokoła.

Próbowała so­bie przy­po­mnieć, jak do­bre wy­da­wało się życie, za­nim to, co zaszło między So­phie i Hen­rym, roz­trza­skało jej świat. Jak gdy­by jej się to przyśniło. Ostat­nio stres nie­jed­no­krot­nie bu­dził ją w środ­ku nocy. Zry­wała się, ogar­nięta pa­niką, sia­dała na łóżku i wciągała gwałtow­nie po­wie­trze, jak gdy­by miała umrzeć. Choć tak na­prawdę wie­działa, że nie umie­ra. To były noc­ne kosz­ma­ry, ata­ki prze­rażenia, czy jak je na­zwać. Na­zwa­nie tego sta­nu ni­cze­go nie po­lep­szało. Emma stwier­dziła, że je­dyną rzeczą, która ostat­nio przy­no­si jej ulgę, jest gra na for­te­pia­nie. Sale ćwi­czeń były dostępne o każdej po­rze, mogła więc tam te­raz iść, ale nie poszła. Nie czuła się do­brze, kie­dy była tam sama. Wy­so­kie su­fi­ty, echo w ko­ry­ta­rzach, hi­sto­ria tego bu­dyn­ku – to wszyst­ko było przytłaczające. Elek­trycz­ne pia­ni­no, które przy­wiozła z domu, nig­dy nie dawało jej ta­kiej sa­tys­fak­cji, więc przyszła tu­taj. Na miej­sce zbrod­ni.

Pomyślała o bliźniacz­kach. O So­phie, która te­raz miała chłopa­ka, i Ma­til­de, która go nie miała. Nie pokłóciły się o to. Ma­til­de po pro­stu się usunęła. Emma po­dej­rze­wała, że tak mu­siało się stać, a jed­nak dziw­nie było na to pa­trzeć. Oba­wiała się później­szych kon­se­kwen­cji.

Lek­ki szum w głowie przy­po­mniał jej, jak wie­le wypiła po­przed­nie­go wie­czo­ru. Nu­dziło ją całe to pi­cie. Świet­nie było cho­dzić z bliźniacz­ka­mi po naj­lep­szych lo­ka­lach w mieście, po­zwa­lać so­bie sta­wiać szam­pa­na i posiłki, ale Emma za­czy­nała czuć się osa­czo­na ta­kim sty­lem życia. Nie chciała pić i świętować przez cały czas. Nie chciała ko­rzy­stać z hoj­ności sióstr, na­wet tak chętnie oka­zy­wa­nej, a nie stać jej było na to, żeby płacić za sie­bie.

Miała ochotę zwinąć się w kłębek nad je­zio­rem i po­zo­stać tam, za­miast sta­wiać czoło świa­tu albo uczel­ni i in­nym stu­den­tom. Lecz tak na­prawdę nie miała wy­bo­ru, bo dziś rano Ma­til­de miała zajęcia z Bo­uto­nem i Emma mu­siała tam być. Na myśl o tym po­czuła wier­ce­nie w brzu­chu. Przy­jeżdżający z zewnątrz mi­strzo­wie bar­dzo różnie pod­cho­dzi­li do stu­dentów. Jeżeli miało się szczęście, kończyło się na kil­ku chwi­lach lek­kie­go zakłopo­ta­nia. Ale mu­zy­cy o większym ego, choć często­kroć od­noszący mniej­sze suk­ce­sy, po­tra­fi­li zmiażdżyć stu­denta. A przy tym trze­ba było to do­brze przyj­mo­wać. Była to część gry, w której wszy­scy bra­li udział. Na zakończe­nie zajęć uczest­nik kla­sy mi­strzow­skiej mu­siał wy­po­wia­dać słowa za­chwy­tu w ro­dza­ju: To było nie­zwykłe, tyle się na­uczyłem, Boże. To nie­sa­mo­wi­te! A prze­cież nie mo­gli być aż tak uszczęśli­wie­ni fak­tem, że świat po­znał ich słabost­ki i złe na­wy­ki. Na to w każdym ra­zie Emma li­czyła. Nie po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić, że uczest­ni­cy klas mi­strzow­skich tak bar­dzo różnią się od niej, że są lep­si, bar­dziej opa­no­wa­ni i w znacz­nie większym stop­niu za­do­wo­le­ni z sie­bie. Nie chciała w to uwie­rzyć.

W sali re­ci­ta­lo­wej, jak zwy­kle przed zajęcia­mi, pa­no­wał gwar. Wszy­scy fle­ciści z uni­wer­sy­te­tu oraz wie­lu in­nych, za­pro­szo­nych z miej­sco­wych in­sty­tu­cji, sie­dzie­li pa­ra­mi i trójka­mi na krzesłach, roz­sta­wio­nych od es­tra­dy aż po prze­ciw­ległą ścianę. Wchodząc do środ­ka, Emma po­czuła, jak całe po­miesz­cze­nie wi­bru­je od eks­cy­ta­cji tym, co miało nastąpić. Bo­uton był człon­kiem Fil­har­mo­nii Na­ro­do­wej i obiek­tem wes­tchnień stu­den­tek. Emma próbowała wyjaśnić Mag­gie, swo­jej przy­ja­ciółce z domu, jak bar­dzo wszy­scy są tą wi­zytą pod­nie­ce­ni, ale Mag­gie, która uczyła się w szko­le pielęgniar­skiej, wca­le tego nie ro­zu­miała. Nig­dy nie słyszała o Bo­utonie. Poza kręgami mu­zycz­ny­mi, w których ob­ra­cała się Emma, nikt go nie znał. Z ja­kie­goś po­wo­du fakt ten spra­wiał, że czuła się jesz­cze bar­dziej od­da­lo­na od domu. Po­win­na była zo­stać w Man­che­ste­rze, z kum­pel­ka­mi, stu­dio­wać w col­le­ge’u albo cho­dzić do pra­cy i eks­cy­to­wać się wi­do­wi­ska­mi w Are­nie. Miała wrażenie, że prześli­zgnęła się z jed­ne­go bytu w inny, po­przez ma­gicz­ne drzwi albo jakiś inny za­cza­ro­wa­ny por­tal.

Ro­zej­rzała się za bliźniacz­ka­mi. Zo­ba­czyła So­phie siedzącą w połowie sali, gdzie najłatwiej mogła po­zo­stać nie­zau­ważona. Było to trochę dziw­ne, bo So­phie najczęściej sia­dała na sa­mym przo­dzie, a Emma, żeby być obok niej, re­zy­gno­wała z miejsc, które bar­dziej jej od­po­wia­dały. Kie­dy pięła się po stop­niach biegnących przez śro­dek, So­phie za­uważyła ją, uśmiechnęła się i prze­sunęła, robiąc miej­sce obok sie­bie. Emma prze­cisnęła się wzdłuż rzędu, wyj­mując no­tat­nik, w którym chciała za­pi­sy­wać przy­dat­ne uwa­gi. Zerknęła na przy­ja­ciółkę i przez krótką chwilę nie była pew­na, czy to So­phie. W jej za­cho­wa­niu, w spo­so­bie, w jaki do­tknęła nosa, było coś za­ska­kującego. Kie­dy tak na nią pa­trzyła, do sali weszła Ma­til­de, niosąc nuty, flet i bu­telkę z wodą. Emma pa­trzyła to na jedną, to na drugą siostrę, ale były zbyt da­le­ko od sie­bie, by mogła je rozróżnić.

Wi­dow­nia za­czy­nała cichnąć, pod­nie­ce­nie na­ra­stało. Kil­ku spóźnial­skich wpadło do sali, zaj­mując miej­sca, które im po­zo­stały. Ma­til­de sie­działa, cze­kając na roz­poczęcie zajęć. Ze zde­ner­wo­wa­nia sku­bała zębami skórkę przy pa­znok­ciu. Te­raz Emma była pew­na, że pa­trzy na bar­dziej nieśmiałą z bliźnia­czek. So­phie bez­u­stan­nie wy­po­mi­nała sio­strze ten na­wyk. Odwróciła się, aby spoj­rzeć na So­phie, ale ona wpa­try­wała się w scenę, pochłonięta tym, co się jesz­cze nie zaczęło. Wyglądało na to, że bar­dzo chce, żeby sio­stra do­brze wy­padła. Obie wie­działy, jak to jest, znały ten żar ocze­ki­wa­nia tłumu, patrzącego, jak roz­pa­dają cię na kawałki. Fakt, że w tym przy­pad­ku ktoś tak młody i atrak­cyj­ny jak Bo­uton miał po­krzy­ki­wać na Ma­til­de i kry­ty­ko­wać jej grę, po­gar­szał tyl­ko sprawę.

Do­mi­ni­que Bo­uton wszedł na scenę i usiadł, spoglądając życz­li­wie na wi­dow­nię. Je­den z wykładowców, pro­fe­sor Da­vid Da­vis, przed­sta­wił mi­strza i opo­wie­dział o jego ka­rie­rze oraz osiągnięciach. Kie­dy Do­mi­ni­que wstał, żeby roz­począć zajęcia, na sali za­padła gro­bo­wa ci­sza. Mistrz spoj­rzał na Ma­til­de, która wpa­try­wała się w podłogę. Pa­trzył na nią, cze­kając, aż wsta­nie i po­dej­dzie wraz z nim do pul­pitów przy mi­kro­fo­nach, które miały wy­chwy­cić wszyst­ko, co zo­sta­nie po­wie­dzia­ne i za­gra­ne. Ale Ma­til­de po pro­stu sie­działa. Ci­sza w sali zda­wała się na­ra­stać i ogar­niać ze­bra­nych. Było tak, jak­by wszy­scy wstrzy­ma­li od­dech. Trwało to o wie­le dłużej niż po­win­no. Bo­uton chrząknął i uniósł znacząco brwi. Ma­til­de w końcu na nie­go spoj­rzała, wstała i po­deszła, a pu­blicz­ność ode­tchnęła z ulgą. „Wszyst­ko będzie do­brze”, pomyślała Emma, cho­ciaż czuła, że so­bie to wma­wia.

Ma­til­de od daw­na ćwi­czyła La Not­te Vi­val­die­go, więc Emma nie była wca­le zdzi­wio­na, kie­dy roz­poczęła od tego właśnie utwo­ru. Wie­działa, że jej przy­ja­ciółka ma ob­sesję na punk­cie tego kon­cer­tu i że spra­wia jej on pew­ne trud­ności, więc wolała, żeby go nie wy­bie­rała. Wy­ko­ny­wa­nie pod­czas kla­sy mi­strzow­skiej utwo­ru, który grało się już od daw­na, nie ma rzecz ja­sna żad­ne­go sen­su, choć wie­lu stu­dentów tak właśnie robiło. W każdym ra­zie sięgali po kom­po­zy­cje, które według sie­bie mie­li do­brze opa­no­wa­ne. La Not­te zna­czy noc i Emma nie po­tra­fiła uwol­nić się od myśli, że oto nad­ciąga ciem­na noc, a wybór Ma­til­de to zły omen i wszyst­ko pójdzie źle.

Bo­uton po­pro­sił Ma­til­de o za­gra­nie pierw­szej części i po­zwo­lił jej grać do końca, nie prze­ry­wając. Po­tem po­ozna­czał jej nuty i po­dzie­lił utwór na frag­men­ty, które można było oma­wiać bar­dziej szczegółowo. Emma za­uważyła, że pal­ce Ma­til­de drżą. Jed­nym z pro­blemów, ja­kie stwa­rzają pu­blicz­ne występy, jest to, że nie da się ukryć zde­ner­wo­wa­nia. Ujaw­nia je in­stru­ment i wypływające z nie­go dźwięki. Gra jest czyn­nością do tego stop­nia fi­zyczną, że kie­dy za­czy­na się drżeć, nie można wypaść do­brze. Trze­ba spo­koj­nie od­dy­chać i mieć pew­ne ręce. Trze­ba trzy­mać ner­wy na wo­dzy. Zapew­ne większość obec­nych nie do­strze­gała w Ma­til­de tego wrze­nia, ale dla Emmy i siedzącej obok So­phie było oczy­wi­ste, że wy­nik­nie z tego coś nie­do­bre­go. So­phie ze­sztyw­niała. Emma chwy­ciła ją za rękę, co tam­ta przyjęła z wdzięcznością. Jed­nak zde­ner­wo­wa­nie So­phie mu­siało na­ra­stać, bo nie­ba­wem ści­skała dłoń Emmy odro­binę za moc­no.

Emma ob­ser­wo­wała Ma­til­de, ocze­kując, że drżenie przy­bie­rze na sile, ale wyglądało na to, że tak się nie dzie­je. A jed­nak fra­za, którą grała wciąż od nowa, nie wy­cho­dziła właści­wie. Bo­uton po­wi­nien przejść da­lej. Po­wi­nien do­strzec, że dziew­czy­na ma trud­ności, i zro­zu­mieć, że w tym mo­men­cie do­sko­nałość nie jest dla niej osiągal­na ani na­wet możliwa. Ale on albo tego nie do­strze­gał, albo go to nie ob­cho­dziło. Kie­dy upo­rczy­wie kazał jej po­wta­rzać ten frag­ment, twarz Ma­til­de czer­wie­niała co­raz bar­dziej, a jej war­gi za­czy­nały się zwi­jać. Emo­cje wy­krzy­wiły jej usta i dźwięki fle­tu stały się mniej czy­ste. W sali na­ra­stało napięcie, bo było ja­sne, co przeżywa dziew­czy­na. Jed­nak Bo­uton nie prze­ry­wał. Odwrócił się do pu­blicz­ności, a Ma­til­de zmrużyła oczy, próbując robić to, cze­go od niej ocze­ki­wał, choć Emma wi­działa, że za­czy­na być na nie­go zła.

Bo­uton kazał jej po­now­nie za­grać frazę, a kie­dy skończyła, cmoknął głośno z nie­za­do­wo­le­niem i zro­bił roz­cza­ro­waną minę. Ma­til­de odwróciła się i stała nie­ru­cho­mo, patrząc wprost na nie­go. Nie była już prze­stra­szo­na, była wściekła. Emma po­dej­rze­wała, że różnica między tymi uczu­cia­mi bar­dzo często jest nie­wiel­ka. Wy­da­wało się, że Ma­til­de stoi tam przez całą wiecz­ność, ale w końcu odłożyła flet i dziar­skim kro­kiem ru­szyła w stronę drzwi. Bo­uton pa­trzył za nią z otwar­ty­mi usta­mi. Na wi­dow­ni roz­legł się stłumio­ny okrzyk zdzi­wie­nia. Zda­rzało się już, że pod­czas klas mi­strzow­skich stu­den­ci byli zde­ner­wo­wa­ni lub rozzłoszcze­ni, cza­sa­mi się na­wet kłócili, ale nikt nig­dy nie wy­szedł. Na­wet Emma była za­sko­czo­na. Nie wie­działa, czy Ma­til­de zdoła to od­ku­pić, na­wet przez te wszyst­kie lata, ja­kie jej tu­taj po­zo­stały. Może zo­stać za­pa­miętana jako dziew­czy­na, która wyszła z kur­su mi­strzow­skie­go, i nic nie zdoła tego zmie­nić. Na tę myśl gardło Emmy ścisnął strach.

So­phie puściła jej rękę. Wpa­try­wała się w scenę, na której jesz­cze przed chwilą stała Ma­til­de, jak gdy­by nie mogła uwie­rzyć, że już jej tam nie ma. Bo­uton odwrócił się do wi­dow­ni z cierp­kim uśmie­chem i rzu­cił jakiś żart, ale Emma się nie roześmiała.

– Suka – po­wie­działa So­phie.

Emma spoj­rzała na nią, nie mogąc uwie­rzyć, że re­agu­je w ten sposób na to, co się stało.

– Zbyt su­ro­wo ją oce­niasz – za­opo­no­wała.

Twarz So­phie stężała. Emma nig­dy nie wi­działa u niej ta­kie­go obrzy­dze­nia.

– Nie ro­zu­miesz tego – stwier­dziła bliźniacz­ka, po czym wes­tchnęła głęboko, wstała i wyszła z sali.

Emma pa­trzyła za nią. Czuła, że musi się skon­cen­tro­wać na od­dy­cha­niu. Nig­dy nie wi­działa, żeby sio­stry ob­rzu­cały się wy­zwi­ska­mi, na­wet w przy­pad­ku tego, co zaszło z Hen­rym. Co naj­wyżej jed­na była na drugą lek­ko po­iry­to­wa­na. Co praw­da, już pierw­sze­go wie­czo­ru So­phie po­wie­działa, że sio­stra do­pro­wa­dza ją do szału, ale do tej pory nic tego nie po­twier­dzało.

Słuchając stu­ko­tu ob­casów So­phie, Emma za­sta­na­wiała się, czy w ogóle zna bliźniacz­ki. Dziew­czy­na idąca w stronę drzwi sali re­ci­ta­lo­wej wy­da­wała jej się obca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: