Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Opowiadania nowojorskie - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
1 sierpnia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowiadania nowojorskie - ebook

 

Dziewięć opowiadań. Różnorodne portrety ludzi i miasta: od cierpko humorystycznego Epizodu międzynarodowego, opisującego podróż dwóch młodych Anglików za ocean, po Niezły narożnik, którego bohater powraca do Nowego Jorku po trzydziestu trzech latach nieobecności, by spotkać swojego sobowtóra; od Johna Lennoxa w Historii pewnego arcydzieła, poznającego dzięki obrazowi prawdę o swojej narzeczonej, po odkrywającą swoją kobiecą tożsamość Catherine Sloper, bohaterkę Placu Waszyngtona - opowiadania, które wielu uważa za jedno ze szczytowych osiągnięć pisarza. Opowiadania nowojorskie to podróż ścieżkami pamięci po mieście, którego już nie ma, migawki robione na przestrzeni czterdziestu lat. James, mistrz detalu i półcienia, rejestruje tu grę przelotnych spojrzeń i drobnych gestów, kreśli subtelny obraz relacji międzyludzkich i jak zwykle okazuje się wirtuozem niedopowiedzeń.

 

Utwory Jamesa o Nowym Jorku ujawniają przede wszystkim gniew, niepodobny do żadnego innego Jamesowskiego gniewu, gniew wywołany tym wszystkim, co mu odebrano - jak postąpiono, w imię komercji i materialnego postępu, z miastem, które kiedyś znał. Nie jest to wszakże zwykły gniew z powodu destrukcji rzeczy pięknych i znajomych; to uczucie znacznie dziwniejsze i bardziej skomplikowane, zasługujące na większą uwagę.

(z przedmowy)

 

Gniew Jamesa na Nowy Jork to złość wzgardzonego kochanka, kogoś, kto stracił coś pięknego i delikatnego.

„The New York Times"

 

James jest w Polsce najmniej znanym z klasyków anglosaskiej powieści. Był rozdarty między Stanami Zjednoczonymi, w których się urodził, a Wielką Brytanią, która stała się jego ojczyzną z wyboru. A zderzenie skorumpowanej Europy i prostodusznej Ameryki uczynił osią swych książek. Dwa wielkie tematy Jamesa to miłość i pieniądze. Na tych krosnach tka fabuły o kobietach niewinnych i zepsutych, wodzonych na pokuszenie i kuszących.

Juliusz Kurkiewicz, „Gazeta Wyborcza"

 

Henry James jest w historii powieści tym, kim Szekspir w dziejach poezji.

Graham Greene

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-421-1
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Niezwykły przypadek

Póź­ną wio­sną 1865 roku, tuż po za­koń­cze­niu woj­ny, w ob­skur­nej klit­ce na pod­da­szu jed­ne­go z wiel­kich no­wo­jor­skich ho­te­li le­żał na łóż­ku mło­dy scho­ro­wa­ny ofi­cer, po­grą­żo­ny w nie­we­so­łych roz­my­śla­niach. Jego za­du­mę prze­rwał po­ko­jo­wy, któ­ry wszedł, by wrę­czyć mu wi­zy­tów­kę z na­zwi­skiem Pani Sa­mu­elo­wa Ma­son i sło­wa­mi skre­ślo­ny­mi ołów­kiem na od­wro­cie: „Dro­gi puł­kow­ni­ku Ma­son, do­pie­ro te­raz się do­wie­dzia­łam, że pan jest w mie­ście, sa­mot­ny i nie­zdrów. To na­praw­dę okrop­ne. Czy pan mnie pa­mię­ta? Czy zo­ba­czy się pan ze mną? Bo je­śli tak, to z pew­no­ścią pan mnie so­bie przy­po­mni. Na­le­gam, aby wejść na górę. M.M.”.

Ma­son był nie­ubra­ny, nie­ogo­lo­ny, sła­by i lek­ko go­rącz­ko­wał; w po­ko­iku pa­no­wał ba­ła­gan, któ­ry nie za­le­cał się na­wet ma­low­ni­czo­ścią. Wi­zy­tów­ka pani Ma­son sta­no­wi­ła za­gad­kę, a za­ra­zem nie­biań­ską za­po­wiedź po­cie­chy. Jed­nak­że mło­dy czło­wiek miał tak nad­wą­tlo­ny umysł, że nie od razu po­jął, co wła­ści­wie ozna­cza ten li­ścik. Przez do­brą chwi­lę zbie­rał my­śli.

– To jest dama, pro­szę pana – usłuż­nie pod­po­wie­dział po­ko­jo­wy.

– Mło­da czy sta­ra?

– No, jed­no i dru­gie po tro­chu, pro­szę pana.

– Prze­cież nie za­pro­szę damy tu­taj, na górę – jęk­nął cho­ry.

– Ależ pro­szę pana, wy­glą­da pan pięk­nie, daję sło­wo – za­pew­nił po­ko­jo­wy. – One lu­bią cho­rych męż­czyzn. Poza tym wi­dzę, że nosi pań­skie na­zwi­sko – cią­gnął Mi­cha­el, któ­ry przez lata służ­by osią­gnął wiel­ką szcze­rość wy­po­wie­dzi – więc tym więk­szy wstyd dla niej, że nie przy­szła wcze­śniej.

Puł­kow­nik Ma­son uznał, że sko­ro pani Ma­son sama pra­gnie zło­żyć mu wi­zy­tę, na­le­ży ją przy­jąć bez dal­szych ce­re­gie­li.

– Je­że­li jej to nie prze­szka­dza, to mnie tym bar­dziej nie – oświad­czył, zbyt sła­by, aby si­lić się na prze­sad­ną skru­pu­lat­ność, i nie­ba­wem od­wie­dza­ją­ca zo­sta­ła do­pro­wa­dzo­na do jego wez­gło­wia. Uj­rzał przed sobą uro­dzi­wą kor­pu­lent­ną blon­dyn­kę w śred­nim wie­ku, ubra­ną we­dle naj­now­szej mody i nie­oka­zu­ją­cą naj­mniej­sze­go skrę­po­wa­nia, chy­ba że ta­kie, ja­kie ła­two wy­tłu­ma­czyć za­dysz­ką na sku­tek dłu­giej wspi­nacz­ki po scho­dach.

– Pa­mię­tasz mnie? – za­py­ta­ła owa dama, uj­mu­jąc mło­dzień­ca za rękę.

Ma­son opadł na po­dusz­ki i spoj­rzał na nią. – Kie­dyś była pani moją stry­jen­ką... stry­jen­ką Ma­rią.

– Nadal je­stem two­ją stry­jen­ką Ma­rią – od­par­ła. – To bar­dzo ład­nie, że mnie nie za­po­mnia­łeś.

– To bar­dzo ład­nie, że ty nie za­po­mnia­łaś o mnie – rzekł to­nem zdra­dza­ją­cym uczu­cie głęb­sze niż zwy­kła chęć od­wza­jem­nie­nia życz­li­wo­ści.

– Mój dro­gi, mie­li­ście tu woj­nę i set­ki in­nych okro­pieństw! Wiesz, dłuż­szy czas ba­wi­łam w Eu­ro­pie. Od po­wro­tu miesz­kam na wsi, w sta­rym domu twe­go stry­ja nad rze­ką; umo­wa naj­mu wy­ga­sła, aku­rat kie­dy wró­ci­łam do kra­ju. Wczo­raj wpa­dłam do mia­sta w in­te­re­sach i zu­peł­nym przy­pad­kiem do­wie­dzia­łam się o two­jej cho­ro­bie i miej­scu po­by­tu. Wie­dzia­łam, że wstą­pi­łeś do woj­ska; dzie­siąt­ki razy się za­sta­na­wia­łam, co się z tobą dzie­je i czy zja­wisz się u nas, sko­ro woj­na się skoń­czy­ła. Oczy­wi­ście, przy­szłam do cie­bie, nie tra­cąc ani chwi­li. Tak mi przy­kro. – Tu pani Ma­son ro­zej­rza­ła się za czymś do sie­dze­nia, lecz na fo­te­lach po­nie­wie­ra­ły się czę­ści gar­de­ro­by i ekwi­pun­ku mło­dzień­ca oraz reszt­ki jego ostat­nie­go po­sił­ku. Po­czci­wa dama spo­glą­da­ła na ten ba­ła­gan z pięk­ną, nie­mą, współ­czu­ją­cą iro­nią.

Mło­dy czło­wiek le­żał bez ru­chu, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od jej ład­nej twa­rzy, go­tów z roz­ko­szą i po­ko­rą przy­jąć każ­dą for­mę, w jaką ze­chcia­ła­by ob­lec swe uczu­cia. – Je­steś pierw­szą ko­bie­tą god­ną tego mia­na, któ­rą wi­dzę od nie wiem ilu mie­się­cy – wy­znał, świa­dom kon­tra­stu mię­dzy jej po­sta­cią i wy­glą­dem po­ko­ju, nie­mal­że czy­ta­jąc w jej my­ślach.

– Do­my­ślam się. Za­mie­rzam za­stą­pić ci tu­zin ko­biet. – Opróż­ni­ła je­den z fo­te­li i przy­su­nę­ła go do łóż­ka, po czym usia­dła, zdję­ła rę­ka­wicz­kę i mięk­ko po­gła­ska­ła dłoń krew­nia­ka. – Aleś ty wy­rósł i zmęż­niał! – cią­gnę­ła. – A te­raz po­wiedz, bar­dzo je­steś cho­ry?

– O to mu­sisz za­py­tać le­ka­rza – po­wie­dział Ma­son. – Wła­ści­wie nie wiem. Bar­dzo źle się czu­ję, przy­pusz­czam jed­nak, że to czę­ścio­wo z po­wo­du mego po­ło­że­nia.

– Nie wąt­pię, że two­je po­ło­że­nie po­no­si co naj­mniej po­ło­wę winy. Już roz­ma­wia­łam z le­ka­rzem. Pani Van Zandt to moja sta­ra przy­ja­ciół­ka i kie­dy je­stem w mie­ście, za­wsze do niej za­glą­dam. To od niej do­wie­dzia­łam się dziś rano, w ja­kim je­steś sta­nie. Naj­pierw cie­szy­ły­śmy się z tego, że wresz­cie bę­dzie po­kój; po czym, na­tu­ral­nie, za­czę­ły­śmy la­men­to­wać, ilu to mło­dych lu­dzi bę­dzie te­raz mu­sia­ło żyć bez koń­czyn, ze zruj­no­wa­nym zdro­wiem. No i pani Van Zandt przy­kła­do­wo wy­mie­ni­ła kil­ku pa­cjen­tów swe­go męża, mię­dzy in­ny­mi cie­bie: oto wspa­nia­ły mło­dy czło­wiek, po­wie­dzia­ła, cho­ry i nie­szczę­śli­wy, po­zba­wio­ny ro­dzi­ny i przy­ja­ciół, któ­re­go je­dy­nym schro­nie­niem jest dusz­na klit­ka w zgieł­kli­wym ho­te­lu. Mo­żesz so­bie wy­obra­zić, że od razu za­strzy­głam uchem i za­py­ta­łam, ja­kie imię dano ci na chrzcie. Dok­tor Van Zandt, któ­ry zaj­rzał do nas, za­raz mi od­po­wie­dział. Na szczę­ście imię masz nie­po­spo­li­te: nie­po­dob­na, by na świe­cie żyło dwóch Fer­di­nan­dów Ma­so­nów. Krót­ko mó­wiąc, do­my­śli­łam się, że je­steś sy­nem bra­ta mego męża i że na­resz­cie ja rów­nież zy­ska­łam skrom­ną szan­sę, by pie­lę­gno­wać ja­kie­goś bo­ha­te­ra. Dok­tor Van Zandt wie­dział nie­wie­le o to­bie, ale to, co wie­dział, zga­dza­ło się z tym, co wiem ja, cho­ciaż było mi przy­kro, że nig­dy mu nie mó­wi­łeś o na­szym po­kre­wień­stwie. Jed­nak wła­ści­wie po co miał­byś mó­wić? Te­raz i tak bę­dziesz mu­siał się do mnie przy­znać. Ża­łu­ję, że nie wspo­mnia­łeś o tym wcze­śniej, tyl­ko z tego wzglę­du, że dok­tor mógł nas skon­tak­to­wać mie­siąc temu i wte­dy pew­nie już był­byś zdro­wy.

– Musi mi­nąć wię­cej niż mie­siąc, że­bym wy­zdro­wiał – rzekł Ma­son, uzna­jąc, że sko­ro pani Ma­son usil­nie za­mie­rza coś dla nie­go zro­bić, to po­win­na po­znać praw­dzi­wy stan rze­czy. – Nig­dy o to­bie nie wspo­mi­na­łem, bo cał­kiem stra­ci­łem cię z oczu. Są­dzi­łem, że wciąż je­steś w Eu­ro­pie, co wię­cej – do­dał po chwi­li wa­ha­nia – do­szły mnie słu­chy, że znów wy­szłaś za mąż.

– Pew­nie, że tak – rze­kła pani Ma­son z nie­zmą­co­nym spo­ko­jem. – Sama o tym sły­szę co naj­mniej raz na mie­siąc. A ja są­dzi­łam, że ty się oże­ni­łeś, do cze­go mia­łam prze­cież więk­sze pod­sta­wy. Jed­nak, dzię­ki Bogu, nic ta­kie­go nas nie dzie­li. Obo­je mo­że­my ro­bić, co chce­my. Obie­cu­ję, że w mie­siąc cię wy­le­czę, na­wet wbrew twej woli.

– Ja­kie pro­po­nu­jesz le­kar­stwo? – za­py­tał mło­dzie­niec z uśmie­chem, na­der uprzej­mym, zwa­żyw­szy na to, jak scep­tycz­nie był na­sta­wio­ny.

– Po pierw­sze, za­mie­rzam za­brać cię z tej okrop­nej nory. Omó­wi­łam wszyst­ko z dok­to­rem Van Zand­tem. Twier­dzi, że mu­sisz wy­je­chać na wieś. Dro­gi chłop­cze, każ­dy by się tu wy­koń­czył – ru­chli­wy Broad­way za oknem, dru­ga taka uli­ca pod drzwia­mi! Po­słu­chaj. Mój dom stoi nad samą rze­ką, o dwie go­dzi­ny jaz­dy po­cią­giem. Wiesz, że nie mam dzie­ci, to­wa­rzy­szy mi tyl­ko sio­strze­ni­ca, Ca­ro­li­ne Hof­mann. Przy­je­dziesz i za­miesz­kasz z nami, do­pó­ki nie na­bie­rzesz sił, choć­by mia­ło to trwać i dzie­sięć lat. Za­pew­niam ci zdro­we, świe­że po­wie­trze, od­po­wied­nie je­dze­nie, po­rząd­ną opie­kę oraz przy­wią­za­nie roz­sąd­nej ko­bie­ty. Ani sło­wa sprze­ci­wu! Bę­dziesz ro­bił, co ze­chcesz: bę­dziesz wsta­wał, kie­dy ze­chcesz, jadł, kie­dy ze­chcesz, cho­dził spać, kie­dy ze­chcesz, i mó­wił, co ze­chcesz. Nie będę ni­cze­go od cie­bie wy­ma­gać, oprócz tego, byś po­zwo­lił tro­skli­wie się tobą zaj­mo­wać. Przy­po­mi­nasz so­bie, jak bę­dąc jesz­cze w szko­le, po śmier­ci ojca za­pa­dłeś na odrę i stryj za­brał cię do nas? Oso­bi­ście po­ma­ga­łam opie­ko­wać się tobą i pa­mię­tam, że na­wet w cho­ro­bie mia­łeś do­sko­na­łe ma­nie­ry. Stryj bar­dzo cię lu­bił i gdy­by miał ja­kiś znacz­niej­szy ma­ją­tek, z pew­no­ścią wy­mie­nił­by cię w te­sta­men­cie. Ale na­tu­ral­nie nie mógł ni­ko­mu za­pi­sać pie­nię­dzy wła­snej żony. To, co chcia­ła­bym dla cie­bie zro­bić, to tyl­ko nie­wiel­ka część tego, co on sam by zro­bił, gdy­by żył i wie­dział, jaki by­łeś dziel­ny i jak te­raz cier­pisz. A więc usta­lo­ne. Dziś po po­łu­dniu wra­cam do domu. Ju­tro rano przy­ślę ci słu­żą­ce­go z in­struk­cja­mi. To An­glik, któ­ry do­sko­na­le zna swo­ją ro­bo­tę; spa­ku­je two­je rze­czy i wszyst­ko za cie­bie za­ła­twi. Mu­sisz tyl­ko dać się ubrać i za­wieźć na po­ciąg. Oczy­wi­ście wy­ja­dę po cie­bie na sta­cję. Tyl­ko nie mów, że nie czu­jesz się na si­łach.

– Taki sil­ny jak w tej chwi­li nie czu­łem się od wie­lu ty­go­dni – od­rzekł Ma­son. – Pew­nie nie ma sen­su, że­bym ci dzię­ko­wał.

– Naj­mniej­sze­go. I tak bym nie słu­cha­ła. Po­dej­rze­wam – do­da­ła pani Ma­son, roz­glą­da­jąc się po go­łych ścia­nach i ską­pym ume­blo­wa­niu – że pła­cisz nie­złą sum­kę za to gniazd­ko roz­ko­szy. Po­trze­bu­jesz pie­nię­dzy?

Mło­dy czło­wiek po­krę­cił gło­wą.

– A więc do­brze – oznaj­mi­ła pani Ma­son ka­te­go­rycz­nie. – Od tej chwi­li je­steś w mo­ich rę­kach.

Ma­son le­żał prze­ję­ty do głę­bi, nie­zdol­ny wy­krztu­sić sło­wa; pró­bo­wał jed­nak za­pew­nić ją o swej wdzięcz­no­ści lek­kim uści­skiem pal­ców. Dama pod­nio­sła się i chwi­lę sta­ła przy łóż­ku, wcią­ga­jąc rę­ka­wicz­kę z ni­kłym uśmiesz­kiem nie­speł­nio­nej fi­lan­trop­ki, któ­ra w koń­cu zna­la­zła nie­skoń­cze­nie wdzięcz­ny obiekt za­in­te­re­so­wa­nia. Jej uśmiech od­bił się w znu­żo­nym ob­li­czu bied­ne­go Fer­di­nan­da; na­resz­cie, po tylu la­tach, tak­że o nie­go ktoś się za­trosz­czył. Po­zwo­lił, by gło­wa opa­dła mu na po­dusz­kę, w mil­cze­niu wdy­chał woń spo­koj­nej ele­gan­cji i do­bro­dusz­nej ser­decz­no­ści stry­jen­ki. Pra­gnął po­chwy­cić jej suk­nię i pro­sić, by go nie opusz­cza­ła – te­raz do­pie­ro miał od­czuć go­rycz osa­mot­nie­nia. Przy­pusz­czam, że ta wzru­sza­ją­ca oba­wa – wzru­sza­ją­ca w dwój­na­sób u mło­de­go, znisz­czo­ne­go przez woj­nę ofi­ce­ra – od­ma­lo­wa­ła się w jego oczach, gdyż przed odej­ściem pani Ma­son schy­li­ła się i po­ca­ło­wa­ła go w czo­ło. Do­sły­szał jesz­cze sze­lest jej suk­ni na dy­wa­nie, ci­chy trzask za­my­ka­nych drzwi i od­da­la­ją­ce się kro­ki, po czym za­krył twarz dłoń­mi, pod­da­jąc się sła­bo­ści, i wy­buch­nął szlo­chem ni­czym stę­sk­nio­ny uczniak. Przy­po­mnia­no mu, jak pięk­ne może być ży­cie.

Spra­wy po­to­czy­ły się tak, jak za­my­śli­ła pani Ma­son. Na­za­jutrz o szó­stej po po­łu­dniu Fer­di­nand zna­lazł się na ma­łej sta­cyj­ce Hud­son Ri­ver Ra­il­ro­ad, wy­czer­pa­ny po­dró­żą, nie­mniej pod­nie­co­ny per­spek­ty­wą jej za­koń­cze­nia. Pani Ma­son już na nie­go cze­ka­ła w ni­skim fa­eto­nie ze ster­tą po­du­szek i ple­dów; Fer­di­nand usa­do­wił się u jej boku i po­wóz ru­szył pę­dem.

Pani Ma­son zaj­mo­wa­ła ob­szer­ną re­zy­den­cję w wiej­skim sty­lu, z pod­jaz­dem wi­ją­cym się wo­kół okrą­głe­go traw­ni­ka i buj­nej kępy krze­wów. Gdy po­wóz za­je­chał przed ga­nek, w drzwiach po­ja­wi­ła się mło­da ko­bie­ta. Moż­na wy­ba­czyć Ma­so­no­wi, że, nie­ja­ko za­ocz­nie, uznał się za przed­sta­wio­ne­go; za­nim się po­ła­pał – słu­żą­cy za jego ple­ca­mi zma­gał się z ku­frem pod kie­row­nic­twem pani Ma­son – przy­jął po­da­ne mu ra­mię i dał się po­pro­wa­dzić przez hol do ba­wial­ni. Tam pan­na uprzej­mie wska­za­ła mu ka­na­pę, któ­rą dla jego użyt­ku spe­cjal­nie ka­za­ła przy­su­nąć do ognia, roz­pa­lo­ne­go spe­cjal­nie dla jego wy­go­dy. Jed­nak­że Ma­son nie zdo­łał sko­rzy­stać z tej uprzej­mo­ści; wie­dzio­ny na­ka­zem roz­sąd­ku bez­zwłocz­nie udał się do swe­go po­ko­ju.

Na­stęp­ne­go ran­ka wstał wcze­śnie i pod­jął pró­bę zej­ścia na śnia­da­nie. Ale siły go za­wio­dły, z ko­niecz­no­ści więc nie­śpiesz­nie się ubrał i za­do­wo­lił przej­ściem z łóż­ka na fo­tel. Aby oszczę­dzić mu tru­du cho­dze­nia po scho­dach, ce­lo­wo prze­zna­czo­no dla nie­go sy­pial­nię na par­te­rze – uro­czy po­kój z ja­snym dy­wa­nem i ja­sno obi­ty­mi me­bla­mi, tchną­cy ową de­li­kat­ną świe­żo­ścią, któ­ra świad­czy o nie­kwe­stio­no­wa­nej wła­dzy ko­biet. Duże wy­so­kie okno spo­wi­te w mu­ślin i per­kal wy­cho­dzi­ło na zie­lo­ny traw­nik; przy oknie tym, owi­nię­ty w szla­frok, za­to­pio­ny w ob­ję­ciach naj­mięk­sze­go z fo­te­li, Ma­son po­wo­li spo­żył pro­sty po­si­łek. Nie­ba­wem na traw­ni­ku przed oknem po­ja­wi­ła się go­spo­dy­ni i mło­dy czło­wiek, poj­mu­jąc, że to skrzy­dło domu wy­sta­wio­ne jest na cie­płe pro­mie­nie słoń­ca, od­wa­żył się otwo­rzyć okno, by z nią po­roz­ma­wiać. Pani Ma­son przy­sta­nę­ła na tra­wie, osło­nię­ta pa­ra­sol­ką.

– Pora po­my­śleć o le­ka­rzu – po­wie­dzia­ła. – Naj­waż­niej­szy tu­taj jest dok­tor Gre­go­ry, przed­sta­wi­ciel sta­rej szko­ły. Ale był u nas tyl­ko raz, bo obie z sio­strze­ni­cą mamy zdro­wie jak dziew­ki fol­warcz­ne. A i wte­dy... cóż, wy­szedł na dur­nia. Pro­wa­dzi prak­ty­kę głów­nie dla „sta­rych ro­dzin”, bo tyl­ko on wie, jak le­czyć nie­któ­re sta­ro­mod­ne, prze­sta­rza­łe do­le­gli­wo­ści. Wszyst­ko, co może być skut­kiem woj­ny, cał­ko­wi­cie go prze­ra­sta. Poza tym jest okrop­nie nie­zde­cy­do­wa­ny i gada o wła­snych cho­ro­bach à lui. Praw­dę mó­wiąc, tro­chę­śmy się prze­mó­wi­li, co po­nie­kąd utrud­nia sto­sun­ki.

– W ta­kim ra­zie w ogó­le się nie na­da­je – za­śmiał się Ma­son. – Ale chy­ba to nie jest wasz je­dy­ny le­karz?

– Nie; jest jesz­cze mło­dy czło­wiek, nowy na­by­tek, nie­ja­ki dok­tor Kni­ght, któ­re­go nie znam oso­bi­ście, ale o któ­rym sły­sza­łam same do­bre rze­czy. Przy­zna­ję, że je­stem uprze­dzo­na, na ko­rzyść mło­dych lu­dzi. Dok­tor Kni­ght musi do­pie­ro wy­ro­bić so­bie po­zy­cję, więc przy­pusz­czal­nie bę­dzie szcze­gól­nie uważ­ny i sta­ran­ny. Poza tym wy­da­je mi się, że był fel­cze­rem woj­sko­wym.

– Zna­łem ko­goś o tym na­zwi­sku – rzekł Ma­son. – Cie­ka­we, czy to on. Na­zy­wał się Ho­ra­ce Kni­ght, był ja­sno­wło­sy i krót­ko­wzrocz­ny.

– Nie wiem – rze­kła pani Ma­son – może Ca­ro­li­ne coś wie. – Cof­nę­ła się o kil­ka kro­ków i za­wo­ła­ła do okna na pię­trze: – Ca­ro­li­ne, jak ma na imię dok­tor Kni­ght?

– Nie mam naj­mniej­sze­go po­ję­cia – do­bie­gły Ma­so­na sło­wa pan­ny Hof­mann.

– Może Ho­ra­ce?

– Nie wiem.

– To blon­dyn czy bru­net?

– Nie wi­dzia­łam go na oczy.

– Czy ma krót­ki wzrok?

– Skąd, u li­cha, mia­ła­bym wie­dzieć?

– Wy­da­je mi się, że wszy­scy są sie­bie war­ci – za­żar­to­wał Fer­di­nand. – Przy to­bie, dro­ga stry­jen­ko, ja­kie zna­cze­nie ma le­karz?

A za­tem pani Ma­son po­sła­ła po dok­to­ra Kni­gh­ta, któ­ry rze­czy­wi­ście oka­zał się daw­nym zna­jo­mym jej bra­tan­ka. I cho­ciaż mło­dych lu­dzi nie łą­czy­ła zbyt duża za­ży­łość, lecz je­dy­nie po­wierz­chow­ne ko­le­żeń­stwo po zi­mie spę­dzo­nej na są­sied­nich kwa­te­rach, bar­dzo się ucie­szy­li z po­now­ne­go spo­tka­nia. Ho­ra­ce Kni­ght, mło­dzie­niec o do­brym po­cho­dze­niu, do­brym wy­glą­dzie, do­brych kwa­li­fi­ka­cjach i do­brych in­ten­cjach, po trzech la­tach prak­ty­ki chi­rur­gicz­nej w woj­sku po­sta­no­wił po­szu­kać szczę­ścia w są­siedz­twie pani Ma­son. Jego mat­ka, wdo­wa z nie­wiel­ką ren­tą, ostat­nio dla oszczęd­no­ści prze­nio­sła się na wieś i syn nie chciał zo­sta­wiać jej sa­mej. Oko­licz­ne te­re­ny dla czło­wie­ka ob­da­rzo­ne­go ener­gią sta­no­wi­ły bar­dzo obie­cu­ją­ce ło­wi­ska, gę­sto ob­sa­dzo­ne du­ży­mi ro­dzi­na­mi o spo­rych do­cho­dach i owych kon­ser­wa­tyw­nych na­wy­kach, któ­re każą lu­dziom wy­so­ko ce­nić opie­kę me­dycz­ną. Co wię­cej, miej­sco­wy le­karz dni świet­no­ści miał już za sobą i być może za­rzu­ty pani Ma­son, ja­ko­by nie na­dą­żał za „roz­wo­jem no­wych scho­rzeń”, nie były cał­kiem bez­pod­staw­ne; w rze­czy sa­mej, dla nie­go i jego sta­rych pa­cjen­tów świat stał się aż na­zbyt nowy. Za­in­we­sto­wa­ne na Po­łu­dniu pie­nią­dze, cen­ne źró­dło do­cho­dów, woj­na po­łknę­ła jed­nym hau­stem; sta­ry dok­tor zro­bił się lę­kli­wy, ner­wo­wy i kwę­ka­ją­cy; w kil­ku waż­nych sy­tu­acjach utra­cił pew­ność sie­bie, a tak­że oku­la­ry; wie­lo­krot­nie ja­skra­wo się po­my­lił; w ser­cach jego pa­cjen­tów za­go­ści­ło dłu­go­trwa­łe nie­za­do­wo­le­nie; nie miał kon­ku­ren­cji; sło­wem, for­tu­na sprzy­ja­ła dok­to­ro­wi Kni­gh­to­wi. Ma­son, któ­ry pa­mię­tał mło­de­go chi­rur­ga jako po­god­ne­go, by­stre­go to­wa­rzy­sza, wkrót­ce na­brał prze­ko­na­nia, że rów­nież jego ta­len­tom me­dycz­nym nie moż­na nic za­rzu­cić. Le­karz szyb­ko się zo­rien­to­wał, co do­le­ga Fer­di­nan­do­wi, za­da­wał in­te­li­gent­ne py­ta­nia i udzie­lał pro­stych, do­kład­nych wska­zó­wek. Cho­ro­ba była za­daw­nio­na i zja­dli­wa, lecz nie ist­niał ża­den wy­raź­ny po­wód, by z po­mo­cą sta­ran­nej opie­ki i roz­wa­gi nie dało się jej opa­no­wać.

– Znacz­nie opa­dłeś z sił – oznaj­mił Kni­ght przed wyj­ściem, bio­rąc rę­ka­wicz­ki i ka­pe­lusz – ale chy­ba masz bar­dzo od­por­ny or­ga­nizm. Jed­nak wy­da­je mi się, wy­bacz, że to mó­wię, że sto­czy­łeś się tak ni­sko po czę­ści z wła­snej winy. W ogó­le nie sta­wia­łeś opo­ru; nie dba­łeś o to, czy wy­zdro­wie­jesz.

– Przy­zna­ję, że nie... nie­szcze­gól­nie. Ale nie ro­zu­miem, skąd o tym wiesz.

– Prze­cież to się rzu­ca w oczy.

– Cóż, to chy­ba na­tu­ral­ne. Za­nim od­na­la­zła mnie pani Ma­son, by­łem na świe­cie sam jak pa­lec. Sa­mot­ność spra­wi­ła, że wszyst­kie­go mi się ode­chcia­ło. Nie­mal za­po­mnia­łem, czym się róż­ni cho­ro­ba od zdro­wia. Nie mia­łem przed sobą ni­cze­go, co by mi przy­po­mnia­ło, w na­ma­cal­nej for­mie, jak ogrom­na jest masa wspól­nych ludz­kich spraw, w imię któ­rych czło­wiek – bez wzglę­du na to, jak na­zy­wa ów od­ruch – pra­gnie za­cho­wać zdro­wie i od­zy­skać siły po cho­ro­bie. Za­po­mnia­łem, że kie­dyś ob­cho­dzi­ły mnie książ­ki i idee, za­po­mnia­łem o wszyst­kim, chcia­łem tyl­ko ra­to­wać swój nie­szczę­sny ze­włok. Tym­cza­sem ten ze­włok stał się zbyt nie­szczę­sny, by war­to było dla nie­go żyć. W za­stra­sza­ją­cym tem­pie tra­ci­łem czas i pie­nią­dze; po­gar­sza­ło mi się, za­miast się po­lep­szać; w koń­cu po­rzu­ci­łem wszel­ki opór. Wy­da­wa­ło mi się, że le­piej umrzeć ła­two niż z trud­no­ścią. Wszyst­ko to mó­wię w cza­sie prze­szłym, gdyż przez kil­ka ostat­nich dni sta­łem się zu­peł­nie no­wym czło­wie­kiem.

– Ser­decz­nie ża­łu­ję, że nic o to­bie nie wie­dzia­łem – rzekł Kni­ght. – Zmu­sił­bym cię, byś choć wró­cił ze mną do domu. Rze­czy­wi­ście, per­spek­ty­wy nie były ró­żo­we, ale co po­wiesz te­raz? – cią­gnął, roz­glą­da­jąc się po po­ko­ju. – Po­wie­dział­bym, że w chwi­li obec­nej ko­lor ró­żo­wy prze­wa­ża.

Ma­son przy­tak­nął z wy­mow­nym uśmie­chem.

– Gra­tu­lu­ję ci z ca­łe­go ser­ca. Pani Ma­son, po­zwól, że ją po­chwa­lę, jest tak do grun­tu (i, jak mnie­mam, nie­ule­czal­nie) po­czci­wa, że jej nie­zwy­kły roz­są­dek sta­no­wi nie lada nie­spo­dzian­kę.

– Owszem – po­twier­dził Fer­di­nand – a w lep­szych chwi­lach prze­ja­wia taki roz­są­dek i sta­now­czość, że nie lada nie­spo­dzian­ką jest jej po­czci­wość. To wspa­nia­ła ko­bie­ta.

– A już twój słu­żą­cy to szcze­gól­ny dar losu. Wy­glą­da, jak­by wy­szedł z ja­kiejś an­giel­skiej po­wie­ści.

– Szcze­gól­ny dar losu? Czy­li nie wi­dzia­łeś jesz­cze pan­ny Hof­mann?

– Owszem, spo­tka­łem ją w holu. Ona wy­glą­da, jak­by wy­szła z ja­kiejś ame­ry­kań­skiej po­wie­ści, choć nie je­stem pe­wien, czy to wiel­ki kom­ple­ment. Tak czy in­a­czej, zmu­si­łem ją, by z niej wy­szła.

– A za­tem ho­nor na­ka­zu­je – za­śmiał się Ma­son – abyś umie­ścił ją w in­nej.

Dok­tor nie mu­siał umac­niać Ma­so­na w prze­ko­na­niu o nowo na­by­tym szczę­ściu. Mło­dy czło­wiek uznał, że bę­dzie sam so­bie wi­nien, je­śli te dni nie sta­ną się naj­roz­kosz­niej­szym cza­sem w jego ży­ciu; to­też po­sta­no­wił bez resz­ty pod­dać się swym wra­że­niom – i po pro­stu we­ge­to­wać. Już sama cho­ro­ba sta­no­wi­ła wy­star­cza­ją­cy po­wód dłu­go­trwa­łej gnu­śno­ści umy­sło­wej, ale Ma­son miał też inne mo­ty­wy. Przez ostat­nie trzy lata nie­prze­rwa­nie zno­sił mę­czar­nie obo­wiąz­ku. Wciąż brał udział w cięż­kich wal­kach, jed­nak tak for­tun­nie, że nie od­niósł żad­nej po­waż­nej rany; to­też do­pó­ki nie pod­upadł na zdro­wiu, brał urlop rza­dziej niż ja­ki­kol­wiek zna­ny mu ofi­cer. Ob­da­rzo­ny wiel­kim sto­icy­zmem i pew­nym ty­pem opa­no­wa­nia – zdol­no­ścią przy­sto­so­wa­nia się do fak­tów do­ko­na­nych, bez wzglę­du na ich kie­ru­nek – w głę­bi du­szy był jed­nak czło­wie­kiem oso­bli­wie ner­wo­wym i skru­pu­lat­nym. Przy tych nie­licz­nych oka­zjach, gdy prze­by­wał z dala od te­atru swych dzia­łań woj­sko­wych, tak do­tkli­wie cier­piał z nie­po­ko­ju, iż wy­da­rzy­ło się lub za­raz wy­da­rzy się coś, w czym on, ku swej wiecz­nej udrę­ce, nie uczest­ni­czy i na co nie ma wpły­wu, że wła­ści­wie nie po­tra­fił cie­szyć się wy­po­czyn­kiem. Co wię­cej, cią­głą za­drę sta­no­wi­ło dlań po­czu­cie tra­co­ne­go cza­su – po­czu­cie, że bez­pow­rot­nie mi­ja­ją cen­ne go­dzi­ny, w cza­sie któ­rych, przy­kła­da­jąc się do pra­cy, moż­na by nie­mal wy­bu­do­wać po­mnik trwal­szy od spi­żu. Pró­bo­wał w mia­rę moż­no­ści roz­bro­ić tę myśl, w prze­rwach mię­dzy za­ję­cia­mi za­wo­do­wy­mi wy­trwa­le czy­ta­jąc i stu­diu­jąc. Przy­ta­czam ten fakt po pro­stu jako do­wód na to, jak nie­prze­rwa­nie su­ro­we ży­cie wiódł już na dłu­go przed za­cho­ro­wa­niem; lecz w isto­cie mógł­bym po­tro­ić ten okres, zer­ka­jąc na lata jego stu­diów i kil­ka pra­co­wi­tych mie­się­cy mię­dzy schył­kiem mło­do­ści i wy­bu­chem woj­ny. Ma­son za­wsze pra­co­wał; po pierw­sze, lu­bił pra­co­wać, po dru­gie, cał­ko­wi­ty brak wię­zów ro­dzin­nych po­zwo­lił mu za­spo­ka­jać to upodo­ba­nie bez prze­szkód i dys­trak­cji. Ta oko­licz­ność sta­no­wi­ła dlań zysk, a za­ra­zem po­waż­ną stra­tę. W dwu­dzie­stym siód­mym roku ży­cia był już w swo­im krę­gu sza­no­wa­nym uczo­nym, jed­nak po­zo­stał zu­peł­nym dur­niem w pew­nych kwe­stiach to­wa­rzy­skich. Nie miał po­ję­cia o tych wszyst­kich lżej­szych, bar­dziej ulot­nych for­mach ob­co­wa­nia z ludź­mi, któ­re są zwią­za­ne z by­ciem czy­imś sy­nem, bra­tem, ku­zy­nem. I oto na­resz­cie, jak sam sie­bie na­po­mi­nał, miał od­kryć, co to zna­czy być bra­tan­kiem czy­je­goś męża. Pani Ma­son za­mie­rza­ła mu wy­ja­śnić sens przy­miot­ni­ka „do­mo­wy” – i do­praw­dy, trud­no by­ło­by to zro­bić w przy­jem­niej­szy spo­sób. Wy­da­wa­ło się, że Ma­son na­uczy się cze­goś, po pro­stu za­cho­wu­jąc bez­czyn­ność, i że opu­ści ten dom nie tyl­ko lep­szy, ale i mą­drzej­szy; a dzię­ki owe­mu wzmo­że­niu zdol­no­ści, któ­re to­wa­rzy­szy na­ro­dzi­nom szcze­re­go i ro­zum­ne­go przy­wią­za­nia, sta­ło się praw­do­po­dob­ne, że pod tym przy­najm­niej wzglę­dem się nie roz­cza­ru­je. Star­czy­ło kil­ku dni, by ujaw­ni­ły się przed nim wspa­nia­łe za­le­ty jego go­spo­dy­ni – jej wiel­kie, cie­płe ser­ce, ro­zum­na roz­wa­ga, do­bry hu­mor, do­bry gust, ogrom­ny za­sób wspo­mnień i do­świad­czeń, a przede wszyst­kim skłon­ność do swe­go ro­dza­ju na­mięt­ne­go od­da­nia, któ­re­mu los bez­dziet­nej wdo­wy nie dał do­tąd na­le­ży­te­go uj­ścia. Tak więc wy­wią­za­ła się mię­dzy nimi przy­jaźń, ro­ku­ją­ca oboj­gu szczę­ście w ta­kim stop­niu, w ja­kim szczę­ściu sprzy­ja każ­dy przy­ja­ciel­ski zwią­zek. Je­stem zmu­szo­ny po­prze­stać na tej pro­stej kon­sta­ta­cji, choć gdy­bym snuł tę opo­wieść z punk­tu wi­dze­nia pani Ma­son, stwier­dze­nie, że owa dama świa­do­mie i so­len­nie prze­la­ła swą sym­pa­tię na na­sze­go bo­ha­te­ra, za­pew­ne da­ło­by się zna­ko­mi­cie roz­wi­nąć. Jako oso­ba wy­bit­na i cza­ru­ją­ca mia­ła peł­ne pra­wo czer­pać głę­bo­ką przy­jem­ność z wy­ro­zu­mia­łej – lecz nie na­zbyt wy­ro­zu­mia­łej – oce­ny swe­go go­ścia. Roz­gry­zła go – tym le­piej dla niej. A jesz­cze le­piej dla nie­go, co oczy­wi­ście sta­no­wi klu­czo­wy fakt mo­jej opo­wie­ści: fakt ten Ma­son uświa­do­mił so­bie tak szyb­ko i grun­tow­nie, że wkrót­ce był w sta­nie wy­pchnąć go ze swych my­śli do sfe­ry mu na­leż­nej – do wła­sne­go ży­cia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: