Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni pociąg do Babylon - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
4 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ostatni pociąg do Babylon - ebook

Pozycja obowiązkowa dla fanów Alice Sebold i Johna Greena. Wspaniały debiut, powieść wypełniona czarnym humorem, inteligentnym dowcipem oraz duża ilością Jacka Danielsa. Aubrey Glass posiada kolekcję listów pożegnalnych, napisanych na wypadek popełnienia samobójstwa. Obecnie, 5 lat po opuszczeniu domu rodzinnego, samobójstwo popełnia jej koleżanka Rachel…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-364-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Deszcz atakuje mój samochód stojący na odległym krańcu pustego parkingu przy stacji kolejowej. Wycieraczki tańczą w obłąkańczym rytmie. Smuga dymu unosi się z papierosa, opartego o popielniczkę – maskuje woń liczącego trzy lata odświeżacza powietrza o zapachu wanilii i drzewa sandałowego. Nie palę, chociaż bardzo pragnęłabym poczuć, jak gęsta mgła rozpełza się po moim wnętrzu, wypełnia płuca – wypełnia pustkę, którą we mnie wydrążyłeś.

Patrzę na ceglany budynek i wyobrażam sobie, jak skaczę. Widzę, jak stoję z wysoko uniesioną głową, wyciągniętymi na boki ramionami, stopy na samym brzegu.

I wtedy z głośników dobiega: „Ostatni pociąg do Babylon wjeżdża na stację”.

Pociąg przetacza się nad moją głową, wycieraczki tańczą w obłąkańczym rytmie.

Moje kolana tkwią między klatką piersiową a wielką kierownicą.

Smuga dymu unosi się z papierosa.

Przypomina mi się scena z obozu letniego, miałam sześć, może siedem lat. Są tam inne dzieciaki, ale ich twarze zatarły się w pamięci. Wszyscy mamy na sobie workowate koszulki farbowane metodą tie-dye z napisem: Lake Walter Fajowe Lato ’95 czy innym równie beznadziejnym hasłem.

Siedzimy wokół stołu pod zardzewiałym blaszanym dachem. Wszędzie walają się kawałki brystolu, czerwone, zielone, czarne. Niebieskie, zielone, pomarańczowe. Nie sposób znaleźć całej kartki. Wszystko pocięte i zmasakrowane za pomocą tych koszmarnych nożyczek, które trzeba trzymać w lewej ręce – bezpiecznych nożyczek.

Jakiś chłopiec wysypuje niebieski brokat. Trochę chyba wpadło mi do oka.

Buduję domek z patyków po lodach. Pewnie użyłam za dużo kleju.

Zawsze używam za dużo kleju.

Kolana przyciskają się do wibrującej kierownicy. A wycieraczki tańczą w obłąkańczym rytmie. Z papierosa unosi się smuga dymu. Samochód stoi na parkingu, podskakuje w miejscu i dudni.

Pociąg do Babylon wjeżdża na stację. Planowany odjazd godzina 1:53.

Deszcz siecze w ostrym świetle latarń, wysokich jak żyrafy. Nikt mnie nie widzi. Wycieraczki tańczą na przedniej szybie. I smuga dymu. I wciąż cię czuję, szorstkie opuszki twoich palców, uśmiech Kota z Cheshire, który nie znika z twojej twarzy, kiedy mnie pożerasz. Kawałek. Po. Kawałku. Twoje włosy są miękkie, przemyka mi przez myśl, że pewnie używasz odżywki. Dziwne. Pewnie mama cię nauczyła. Potem jednak przypominam sobie, że twoja matka nie żyje. I robi mi się przykro. Przykro z jej powodu. Wycieraczki tańczą na przedniej szybie, smuga dymu unosi się z papierosa, silnik buczy, a ja buduję domek z patyków po lodach, a ty mnie pożerasz i może to przez zioło, ale mam wrażenie, że zaraz rozszczepię się na kawałki, a ty mówisz wyluzuj, spokojnie, mówisz, żebym się zamknęła, twój kumpel próbuje spać, a ja mówię przestań przestań przestań i zastanawiam się, czy twój kumpel słyszy, i zastanawiam się, co teraz myśli twoja zmarła matka, mówisz, żebym się zamknęła, wycieraczki tańczą, smuga dymu unosi się z papierosa, twoja ręka tłumi moje nieme krzyki i już wiem, że nic więcej nie mogę zrobić, tylko przeczekać, a ty mnie pożerasz. Kawałek. Po. Kawałku. Wycieraczki tańczą na przedniej szybie, i smuga dymu, a twój kumpel kaszle, a ja próbuję zapełnić pustkę, którą we mnie wydrążyłeś i próbuję zignorować świat, który stworzyliśmy i twoją moc niszczenia, naszą moc tworzenia, wycieraczki tańczą w obłąkańczym rytmie, smuga dymu unosi się z papierosa, twój kumpel kaszle, buduję domek z patyków po lodach.Rozdział 1

Piątek 10 października 2014, 3:53

Czuję się tak, jakby ktoś wydrapał mi zatoki i nalał chloru do nosa. Wszystko jest ciepłe i wilgotne, w skroniach huczy, w środku głowy zieje sterylna pustka. Okno jest otwarte, słyszę uderzenia deszczu o metalową siatkę. Czuję też zapach: deszcz, środki odkażające i lateks. Tak chyba pachnie, kiedy człowiek budzi się w szpitalu.

Moje oczy otwierają się dosłownie na sekundę i zaraz zamykają. Mrugam dwa razy. Nie wiem, czy nadal mam szkła kontaktowe. Wszystko widzę jak przez mgłę, oprócz białych ścian i metalowego basenu obok mojej twarzy.

Jakaś kobieta odchrząkuje.

– Hej. – Jej głos uderza we mnie jak cios, głowę przeszywa ból. – Jak się czujesz, Aubrey?

Dźwięk odbija się od ścianek wydrążonej czaszki. Mrużę oczy i patrzę w kierunku drzwi, skąd dochodzi głos. Kobieta macha do mnie, podnosi się z krzesła.

– Mam na imię Laura. – Mówi powoli, wyraźnie. Podchodzi do łóżka, jakby oczekiwała, że uścisnę jej dłoń, ale jestem podłączona do kroplówki, która wtłacza przejrzysty zimny płyn w moje żyły, więc nie mogłabym się ruszyć, nawet gdybym bardzo chciała wykazać się kulturą osobistą.

– Hej? – mówię. Głos mi się łamie. Kobieta ma na sobie dżinsy i jasnozielony sweter. Włosy opadają w jasnych lokach dokoła twarzy, podskakują na ramionach, kiedy podchodzi bliżej. Może przez te włosy, nie wiem, w każdym razie ma taki sprężysty krok i sprawia wrażenie stanowczo zbyt rześkiej. Już jej nie lubię.

W pierwszej chwili biorę ją za niewiele starszą od siebie, może pod trzydziestkę czy tuż po – ale kiedy znowu się odzywa, słyszę w jej głosie ten powolny rozsądny ton, który pojawia się dopiero w okolicach czterdziestki.

– Jesteś w szpitalu, Aubrey – mówi. Nie podoba mi się, że powtarza moje imię, jakby uważała, że dzięki temu poczuję się bezpiecznie. – Pracuję tu. Jestem pracownikiem socjalnym. Terapeutką. – Milknie, a po chwili robi kolejny krok w moją stronę. – Wolę to drugie. Brzmi mniej oficjalnie. – Chyba się uśmiecha, nadal nie widzę zbyt wyraźnie.

– Wiem, gdzie jestem – odpowiadam. Siada na metalowym krześle przy drzwiach. – Ale co ja tu robię?

– Pamiętasz, co się zdarzyło tej nocy? – Trzyma na kolanach podkładkę do pisania.

Chcę powiedzieć, że nie. Chcę powiedzieć: Nie, Lauro, najwyraźniej nie pamiętam, bo inaczej chyba bym nie pytała, prawda? Zamiast tego milczę, zaciskam powieki i próbuję wydobyć coś z pamięci. Biorę wdech i znów zamykam oczy. Niewiele tego, ale fragmenty ostatniej nocy zaczynają wracać jak kawałki rozbitego szkła: zapach, obraz, dźwięk. Strzaskane fragmenty, nic, czego mogłabym się uchwycić.

Pamiętam bar u O’Reilly’ego – wchodzę i widzę Erica Robbinsa, ma na sobie krawat w kolorze miętowej zieleni, siedzi przy kontuarze i bawi się butelką piwa. Chyba podchodzi do mnie Adam, powietrze jest gęste i mętne, otacza mnie ze wszystkich stron. A potem tylko deszcz. Deszcz, dym, wycieraczki i gorący od whiskey oddech na moim gołym brzuchu.

Ale nie mówię tego Laurze.

– Niczego nie pamiętam – odpowiadam. – Niczego. Przepraszam.

– Nic nie szkodzi. Nie musisz przepraszać. – Przesuwa się na
krześle bliżej łóżka. Metal skrzypi na wyłożonej kafelkami podłodze. Krzywię się.

Nadal nie mam pojęcia, skąd do cholery się tu wzięłam, więc milczę i czekam, aż Laura mnie oświeci. Przez chwilę zastanawiam się, czy może kogoś zabiłam, rozwaliłam samochód, przejechałam małe dziecko. Ale w takim przypadku pewnie przykuliby mnie kajdankami do łóżka. W każdym razie tak to wygląda w „Prawie i porządku”.

A potem ogarnia mnie panika i myślę sobie, że może zrobiłam coś głupiego. Może rzuciłam się na tory czy coś równie okropnego i banalnego w tym rodzaju. Ale niemal natychmiast odrzucam od siebie tę myśl, uspokajam się. Jestem stanowczo zbyt praktyczna, nie chciałabym przysporzyć niedogodności tym wszystkim ludziom w pociągu, z których większość pewnie zresztą znam.

To jest właśnie Long Island. Skaczesz pod pociąg i masz gwarancję, że znasz co najmniej dziesięcioro siedzących w nim pasażerów.

Chcę się dowiedzieć, dlaczego tu trafiłam. No, jakaś część mnie wie. Część mnie chciałaby wcisnąć twarz w wykrochmaloną poduszkę i zapomnieć, że wróciłam do tej pierdolonej dziury w dupie. Ale Laura tylko się uśmiecha, zadowolona z siebie, jakby czekała, kiedy zapytam – jakby to była część procesu.

– Są tu moi rodzice? – pytam. Ze zgrozą myślę o konfrontacji z Karen, ale spodziewam się, że stoi teraz na korytarzu, przyciska ucho do grubych drewnianych drzwi, czeka na sygnał. Możliwe jednak, że nikt do niej nie zadzwonił. Mam dwadzieścia trzy lata i sądzę, że istnieje jakaś zasada poufności, zakładająca, że mogę czasem coś spierdolić i nikt nie wezwie zaraz mojej matki. Nie jestem jednak pewna, jak załatwia się tego rodzaju sprawy w szpitalu. Pomimo wielu dziwnych rzeczy, które wyczyniałam przez ostatnich pięć lat, jeszcze do żadnego nie zdarzyło mi się trafić.

– Twoja mama tu była, lecz poszła do domu – odpowiada Laura. – Uznała, że będzie lepiej, jeśli najpierw porozmawiamy na osobności.

No jasne. Podnoszę rękę i pocieram grzbiet nosa kciukiem i palcem wskazującym. Karen też jest terapeutką, w szkole – ściśle rzecz biorąc, psychologiem szkolnym, ale w sumie co za różnica. Dobrze to zna: czy chodzi o trzynastolatkę, która podcięła sobie żyły z powodu bulimii i mobbingu w sieci, czy o kogoś takiego jak ja – pozornie dobrze przystosowaną dwudziestoparolatkę w środku ciągu alkoholowego/załamania psychicznego / tego-czegoś-co-właśnie-się-dzieje-ale-boję-się-spytać. Przykro mi, ale nikt, czy ma lat trzynaście, czy dwadzieścia parę, nie będzie powierzał najgłębszych, najmroczniejszych sekretów własnej matce. Matki tylko wszystko komplikują swoimi pokręconymi emocjami.

Przy okazji Karen jest również trenerką cheerleaderek w średniej szkole i jej próbom pomocy zawsze towarzyszy, jak na mój gust stanowczo zbyt duża, dawka sportowego animuszu.

Ale Karen jest sprytniejsza, niż mi się wydaje. Wie, że nigdy nie skłoni mnie do rozmowy, takiej prawdziwej. Nigdy nie otwierałam się przed nią, nie wypłakiwałam się na jej ramieniu. Nie jestem takim typem. W przeciwieństwie do moich braci. Przylepne marudne beksy. Prawdziwe maminsynki. Gen odpowiedzialny za podstawowe ludzkie odruchy najwidoczniej w moim przypadku nie działa – tak przynajmniej żartuje sobie Karen, kiedy wysuwam się z uścisku albo unikam kontaktu wzrokowego podczas poważnej rozmowy. Wie, że szybciej zwierzę się przypadkowej terapeutce, czyhającej na mnie na szpitalnej sali – czysty biznes.

Znowu wszystko się rozmywa, świat mętnieje.

– Miałam kontakty – mówię, zbyt powoli, i zaczynam się zastanawiać, czy słowa przypadkiem nie wpadły do środka mojej głowy, a może się rozpuściły. Po prostu rozpuściły się w oczach. Laura patrzy na mnie obojętnie. Panuje aroganckie milczenie, więc zaczynam mówić, chociaż wyczuwam, że ona mnie osądza, ocenia, robi w myślach notatki na temat mojego stanu psychicznego. – Nie powinnam spać w kontaktach. – Głos niknie, a w piersi czuję dziwne mrowienie – ale takie intensywne. Jakby moje ciało za chwilę miało odpłynąć albo pójść na dno jak kamień. Ona ciągle na mnie patrzy. Mrowienie obejmuje gardło. Nie wiem, co znaczy to uczucie, ale mi się nie podoba. Przemyka mi przez głowę, że to pewnie lek, który we mnie wlewają. A może po prostu kac-gigant. Próbuję odnaleźć słowa. Próbuję wymyślić, co mam powiedzieć – coś, dzięki czemu wydam się mniej pacjentką, a bardziej normalną-zwykłą-spokojną Aubrey.

Pocieram oczy i siadam na łóżku, ciągnąc wenflon.

– Od kiedy tu jestem?

Laura uśmiecha się, tak jakby wyraz jej twarzy mógł w jakikolwiek sposób wpłynąć na poziom mojego spokoju.

– Nie martw się o soczewki – mówi. Ale się martwię, a ona, mówiąc mi, jak mam się czuć, traci sporą liczbę punktów.

Deszcz mocniej uderza o metalową siatkę.

Po raz pierwszy chwytam swoje odbicie w szybie. Włosy wyglądają tragicznie, poranek po masakrycznej imprezie, sterczą we wszystkie strony. Wargi spuchnięte i popękane. Czuję się trochę jak bohaterka „Przerwanej lekcji muzyki”. Może nie potrafię zagrać tak seksownej i walniętej postaci jak Angelina, ale jestem blisko. Naprawdę, kurwa, blisko.

Na mojej twarzy powoli rozlewa się szelmowski uśmieszek.

– Co cię tak bawi? – pyta Laura. Też się uśmiecha, niepewnie, jakby próbowała naśladować moje rozbawienie, jakby czekała na dobry dowcip.

– Nic – odpowiadam. – Po prostu próbuję wczuć się w rolę.

– Jaką rolę? – Znowu poważnieje. Pożartować to się z nią nie da. Próbuję ją odczytać. A ona myśli, że umie odczytać mnie, wiem o tym. Jestem w dziewięćdziesięciu procentach pewna, że wiem, co ona myśli i w siedemdziesięciu pięciu, że się myli.

– Nie jestem walnięta – mówię. Nie zamierzałam powiedzieć tego na głos. Ale słowa jakby same wysunęły mi się z ust.

– Nikt tak nie twierdzi.

– To dlaczego tu jestem? – Czuję, że głos zaczyna mi drżeć, więc kończę z pytaniami i gniotę w rękach prześcieradło.

– Miałaś sporo alkoholu we krwi – wyjaśnia, znowu opierając podkładkę na kolanach.

Czekam na dalszy ciąg – na szczegóły. Czekam, aż mi powie, jak bardzo spierdoliłam. Ale ona tylko patrzy. Tak jakby to wystarczyło. Ale to nie jest odpowiedź na moje pytania. Oczywiście, że miałam sporo alkoholu we krwi. Zwykle mam sporo alkoholu we krwi, ale nigdy wcześniej nie wylądowałam z tego powodu w szpitalu, w dodatku w towarzystwie pracownicy socjalnej, czającej się w nogach łóżka.

– Pamiętasz, co mogło tej nocy wywołać u ciebie zły nastrój, Aubrey?

Wzruszam ramionami. Nie cierpię tego, że umieszcza moje imię na końcu zdania, jakby prócz nas ktoś tu jeszcze był.

Co tak nieśmiało, Lauro? mam ochotę spytać. Czemu nie powiesz tego wprost?

– Czy to z powodu Rachel? Utrata przyjaciółki bywa wyjątkowo traumatycznym doświadczeniem. Twoja mama mówiła, że dzisiaj odbędzie się pogrzeb.

No tak. Powinnam była to przewidzieć. Jasne, że mamusia podzieliła się z panią terapeutką tą kluczową informacją. Powinnam była się przygotować. Dobre zagranie, Lauro. Bardzo dobre.

– Ona nie była moją przyjaciółką. Nie rozmawiałyśmy od wielu lat – kłamię. Tylko tyle mogę powiedzieć. Chyba wystarczy. Może nawet uwierzyła, przynajmniej chwilowo. Laura uśmiecha się i odchyla na oparcie.

Z jakiegoś powodu przypomina mi się Adam, ale odsuwam tę myśl niemal natychmiast. Przez te wszystkie lata nauczyłam się układać różne sprawy w osobnych szufladkach. Rachel czy Adam, nie mam siły ani miejsca w głowie, by teraz się nimi zajmować, więc opadam na posłanie i zamykam oczy.

– Co cię gnębi, Aubrey? – Znowu wypowiada moje imię. Mam ochotę odpowiedzieć: Nie wiem, Lauro. Nie wiem, co mnie gnębi, Lauro, ale nie Adam i z pewnością nie Rachel. Jednakże nie mówię tego. Bo gdybym stwierdziła, że wiem, co mnie nie gnębi, powinnam też wiedzieć, co gnębi, a nie jestem gotowa, by w to wnikać. Nawet nie znam tej kobiety, oszczędzę jej fascynujących szczegółów.

Wzrusza ramionami, pełna zrozumienia, i mówi:

– Może na dzisiaj wystarczy.Rozdział 3

Czy tylko ja uważam, że słowo „pogrzeb” brzmi bardzo dziwnie? Jak tryb rozkazujący od „pogrzebać”. Sam czasownik jest dziwny. Pogrzebać w uchu. Pogrzeb sobie w uchu. Pogrzeb Rachel.

Siedzę na kamiennej werandzie, cztery budynki od domu, żeby Danny mnie nie zobaczył, ukryta bezpiecznie między dwoma wielkimi domami z piaskowca, kilka kroków od York Avenue. Jest wilgotno, zbyt gorąco jak na październik, lewa skroń pulsuje bólem.

Pocieram ją dwoma palcami, w ustach trzymam papierosa. Pozwalam sobie na jeden dziennie – zwykle rano, przed pracą – tak żeby zaspokoić największy głód. Ale to już drugi. Rachel nie żyje, dzisiaj należą mi się dwa.

Danny nie wie, że palę, sama nie uważam się za palaczkę. Bo nie palę, przynajmniej tak sobie tłumaczę. Nie jestem palaczką, nie oszukuję. Danny sądzi, że palę tylko wtedy, kiedy jestem zestresowana albo pijana, mówi, że gdybym naprawdę paliła, musiałby ze mną zerwać. Ale wnioskując z ukradkowych spojrzeń, które rzucał mi dzisiaj zza laptopa, myślę, że jednak zmieniłby zdanie.

Telefon zadzwonił zaledwie cztery godziny temu, ale ja już widzę, co kryje się za tymi ostrożnymi uwagami, są dla mnie przejrzyste jak szkło: Jeśli pojedziesz do domu… Kiedy zdecydujesz się, czy… Jeśli czujesz się na siłach…

Wolałabym, żeby spytał wprost. Jedziesz na pogrzeb, Aubrey? Chciałbym wiedzieć, żeby ułożyć własne plany. Chyba musiałabym to uszanować. Ale dopóki nie zapyta, zamierzam celowo unikać odpowiedzi.

Robię rundkę, przez trzydzieści sekund smaruję ręce żelem antybakteryjnym, dodaję kroplę kremu, spryskuję włosy mgiełką o zapachu kokosowym i wsadzam do ust miętową gumę. Ten rytuał zwykle zabija niepożądaną woń.

Wracam do domu, przeglądam rzeczy, rozsiewając woń pinacolady, a Danny ogląda mecz Jetsów. Bielizna, prawie pusta fiolka xanaxu, kilka swetrów, za mało skarpet. Przy każdej przerwie na reklamę zaglądam do pokoju, by sprawdzić, czy przypadkiem nie wstał, żeby mnie skontrolować. Dezodorant, żel do mycia twarzy. Nie rusza się już od godziny. Może zasnął? Szczoteczka, spodnie do jogi. Wyciągam z szafy wór z brudnymi ubraniami – może przynajmniej będzie jakaś korzyść z tego wyjazdu. Jednym ruchem zgarniam do wora wszystko, co leżało na łóżku.

W łazience wysyłam z telefonu e-mail do szefa. Odkręcam prysznic, szum wody, gwałtownie pryskającej na ścianę, tłumi dźwięk palców uderzających o klawiaturę.

Hej, Jonathan.

Chciałam cię tylko powiadomić, że z powodu śmierci kogoś w rodzinie muszę na kilka dni pojechać do domu. Przepraszam, że tak w ostatniej chwili. Odezwę się po pogrzebie, w połowie tygodnia, i dam znać, kiedy wracam do pracy.

Załączam do redakcji kronikę kryminalną z ostatniego tygodnia.

Dzięki.

Aubrey Glass

UpperEastSidePost.com

975 Lexington Avenue, czwarte piętro

Nowy Jork, NY 10 021

Łazienka wypełnia się parą.

Mam nadzieję, że mnie wywali.

Od początku wiedziałam, że to nie jest zawód dla mnie. Skupione wyłącznie na sprawach lokalnych dziennikarstwo internetowe – takie, które wymaga dużego zainteresowania obszarem, którym się zajmujesz, zamiłowania do szczegółów i spraw życia codziennego i niewiele lub zero pracy reporterskiej, może nie licząc cotygodniowego telefonu do dzielnicowego komisariatu policji.

Nie jestem reporterką. A przynajmniej się za nią nie uważam. Jestem twórcą treści, co nie wymaga specjalnych umiejętności, i jestem w najlepszym przypadku średnia. Moja praca polega w przeważającej części na kopiowaniu i wklejaniu komunikatów prasowych. Zawsze sądziłam, że będę pisarką, prawdziwą dziennikarką czy autorką bestsellerów, ale po college’u zdałam sobie sprawę, że nie mam o czym pisać i że nic tak naprawdę mnie nie pasjonuje. A to chyba warunek bycia dobrym pisarzem? Pasja? Tak więc, dopóki mogę korzystać z karty kredytowej taty – ofiara zadośćuczynienia, jak mówi Danny – nie przeszkadzają mi monotonia i niskie wynagrodzenie.

Moje ostatnie dzieło dla „UES Post” wyglądało następująco:

19. dzielnicowy komisariat policji zwraca uwagę mieszkańców na
częste przypadki ekshibicjonizmu w autobusach, szczególnie tych jeżdżących na trasie wzdłuż Third Avenue. Ekshibicjoniści obnażają się w celu odwrócenia uwagi wybranego pasażera, w tym czasie ich wspólnicy okradają upatrzoną ofiarę. Nowojorska policja zaleca:

– noś zapinaną torbę, nigdy nie noś portfela w tylnej kieszeni

– unikaj zamieszania i awantur, mogą one mieć na celu odwrócenie uwagi pasażerów

– jeśli ktoś cię potrąci lub nagle zrobi się wokół ciebie tłoczno, pamiętaj, że możesz być narażony na okradzenie i/lub akt ekshibicjonizmu

– unikaj kontaktu wzrokowego z ekshibicjonistą

– jeśli ktoś cię okradnie bądź obnaży się w twojej obecności, natychmiast zawiadom kierowcę i ostrzeż pozostałych pasażerów, że
w pojeździe znajduje się złodziej/ekshibicjonista.

Moi rodzice nadal nie mogą pogodzić się z faktem, że nie zobaczą mojego nazwiska w druku. Mogą liczyć najwyżej na podpis helveticą pod rzędem guzików mediów społecznościowych.

Wkładam czarne legginsy, płaskie buty i za duży ciemnoszary sweter, łykam xanax, owijam szyję czarnym szalem i przesłaniam suche oczy Ray Banami.

Danny rzeczywiście śpi, więc zostawiam liścik na stoliku kawowym i zabieram worek z praniem. Nie jest to jeden z tych pożegnalnych listów, schowanych w szufladzie biurka, raczej stonowana wersja, w której obiecuję, że wrócę pod koniec tygodnia i proszę, by się o mnie nie martwił i uszanował moją potrzebę przestrzeni w tym jakże trudnym czasie.

Ręce zaczynają drżeć, serce wali. Idę w stronę Second Avenue, żeby złapać taksówkę, przeciągam ręką wzdłuż linii włosów, ocieram pot. Ludzie się gapią. Za gorąco na sweter i szal, ale czuję, że dostałam wysypki na szyi i dekolcie. Pojawia się za każdym razem, kiedy jadę do domu – czerwone plamy – i wiem, że nie ujdzie uwadze Karen: O Boże, co ci się stało? Masz alergię? Może chcesz coś antyhistaminowego? Wolę więc zakryć wszystko ubraniem niż tłumaczyć się z faktu, że na samą myśl o powrocie do domu dostaję wysypki.

A chociaż jak na październik jest idiotycznie gorąco, wiem, że
kiedy dotrę do Long Island, temperatura spadnie o co najmniej dziesięć stopni. Zasysam powietrze w płuca, lecz pierś zaciska się mocno i powietrze nie może się przedostać, a na papierosa jest za późno. Nie zdążyłabym na pociąg, a poza tym wypaliłam dzisiaj już dwa. Wiem, że muszę po prostu wytrzymać, nim xanax zadziała, ukoi walenie serca i pulsowanie w czaszce. Po kilku minutach czuję, jak lek rozlewa się po moim wnętrzu, krew przestaje wrzeć, wszystko się uspokaja.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: